wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 18

 Po moim wyjściu, John potrzebował jeszcze paru chwil, żeby się przebrać, ogarnąć. Wiem, że chciał, abym to ja mu pomogła oswoić się z mocą, tylko zaczynałam wątpić, czy jestem właściwą do tego osobą. Osobiście stwierdzam, że Max jest dużo lepszym nauczycielem. Ciągle pamiętam dzień, kiedy znalazłam się w Instytucie. I dzień, kiedy byłam w miarę zwyklą dziewczyną. Chodziłam do szkoły, miałam normalną rodzinę.... Rodzina. Zabolało. Odkąd poznałam Nocnych Łowców, milion razy się ich pytałam, czy mogę zobaczyć się z mamą. Naprawdę długo mnie nie było. Nawet nie wiedziałam, czy mama nadal mieszka w tym mieście. Pewnie myślała, że uciekłam, że ją zostawiłam. Wiem, że jest bardzo dzielna, ale tak samo mogła się załamać po stracie córki. Smiało mogłabym do niej pójść. Znaleźć ją. Tylko co jej powiem? "Przepraszam, że mnie tak długo nie było. Cały czas cię okłamywałam. Jestem wampirem i poznałam Nocnych Łowców, a na dodatek jakiś psychopata na mnie poluje." Świetny plan. Za półtora dnia naprawdę będzie wojna. A my nie wiemy nic. Nic o Nathanielu, nic o Natalie i nic o Jasmine. Była moją przyjaciółką, ale teraz życzę jej śmierci. Nawet bym się nie zdziwiła, gdyby Nathaniel ją zabił. Claus powiedział, że przekona innych Nocnych do walki. Nie wiem, czy mu się uda. Wiem, że będą ofiary. Może nie znam ich wszystkich od wieków, ale naprawdę ich polubiłam. Nawet Clausa. Mimo, że raz mnie wyrzucił z ich domu. Nie życzyłam im śmierci. A teraz mogą zginąć i to wszystko przeze mnie. Jestem dla nich ciężarem. Westchnęłam smutno. Ciągle źle się czułam po wypróbowaniu resztek mocy. Choć Max uważa, że jestem teraz potężniejsza. Myślę, że te złote światło, nie daje tylko światła. Myślę, że potrafię zrobić dla nich tarczę. Będę ich chronić, niezależnie od tego gdzie będą. Jest jeden problem. Nie wiem, czy wytrzymam. Może ich obronię, tylko potem sama mogę stracić życie. Poświęcę się dla nich, jeżeli będzie to koniecznie. Przeszedł mnie dreszcz, gdy czyjeś silne ręce objęły mnie od tyłu. Z ulgą stwierdziłam, że to John.

- Tęskniłaś? - zapytał.

- Baaardzo! - uśmiechnęłam się. - John, wiem, że chcesz, żebym to ja ci pomogła, ale naprawdę myślę, że to nienajlepszy pomysł. Na serio, Max jest....
- Dużo lepszym nauczycielem - dokończył. - Wiem i przemyślałem to. Mimo, że wolałbym ćwiczyć z tobą, to poproszę Maxa. Boję się, że to dla ciebie za dużo. Ale chcę, żebyś była przy moich treningach. 
- John.... mamy półtora dnia! Naprawdę myślisz, że to wszystko ogarniesz?! - nie wiem, czemu wybuchłam. Po prostu boję się o niego. Może mu się coś stać, a ja go naprawdę potrzebuję. Nagle poczułam jak jego silne ręce gwałtownie mnie puściły. Spojrzałam na niego zszokowana. 
- Cieszę się, że we mnie wierzysz, Sophie. - jego wypowiedź była pełna sarkazmu. W szybkim tempie przygwoździł mnie do ściany. Nasze usta dzieliły milimetry. Chwycił mnie w talii. - Zdziwisz się. Nie wierzysz we mnie, choć powinnaś. Nie wiem jaki jest tego powód. Zależy mi na tym, abyś we mnie uwierzyła Soph. Zależy mi na tobie. A ty we mnie nie wierzysz. - kiedy cofnął się o krok, z trudem złapałam oddech. Jeszcze raz spojrzał mi w oczy i szedł w kierunku sali treningowej.
- Ja się po prostu o ciebie martwię, John! - zawołałam. Odwrócił się.
- Wiem. Ale to nie wyjaśnia czemu we mnie nie wierzysz. 

Jeszcze parę chwil za nim krzyczałam. On ma rację. Nie byliśmy długo razem. A jak już byliśmy, to został zabity. Oddałam mu swoją moc. A teraz nie wierzę w niego. Czemu? Co ze mną nie tak? Naprawdę mi na nim zależy, ale boję się. Po prostu się boję. A teraz kiedy mnie najbardziej potrzebuje, ja go zostawiam. Jaka ze mnie idiotka! On na pewno byłby przy mnie! Niezależnie czy by się bał! Wiem, że jest teraz zły, ale postaram się mu pomóc. Westchnęłam i poszłam za nim w kierunku trupich czaszek. Po drodze, jak zawsze towarzyszyły mi ciarki na całym ciele. Gdy byłam już przed drzwiami, zastanawiałam się, czy moja obecność nie będzie go denerwować. Przyszła mi taka myśl, żeby zawrócić. Jednak chwyciłam za klamkę i weszłam do środka. Widocznie już zaczęli. Zobaczyłam Johna w środku kręgu. Był wyczerpany, na kolanach. Widziałam, że ledwo się trzyma. Spojrzałam na Maxa, który stał na drugim końcu sali z rękami założonymi za głowę. W tym momencie byłam na niego strasznie wściekła.

- Tyś zwariował?! - krzyknęłam. - Go to może zabić! 
- Nie wtrącaj się, Sophie. - powiedział zrezygnowanym głosem. - To najlepszy sposób, żeby go przygotować....
- Najlepszy sposób?! - zaśmiałam się histerycznie. - Że też na to nie wpadłam! No bo czemu prawie nie doprowadzić go do śmierci, nie? Co cię nie zabije to wzmocni? - spytałam sarkastycznie, na co Max pokiwał głową. - Chory jesteś.
- Sophie nigdy bym go nie doprowadził do śmierci. Staram się mu pomóc, więc bądź tak dobra i wyjdź. - zażądał. 
- Zapomnij. - powiedziałam. 

- Soph... - jęknął John, na co automatycznie złagodniałam. - Co tu robisz? - auć. To zabolało.
- Przyszłam, żeby cię wspierać....
- Nic mi - zakaszlał. - Nic mi nie będzie. - spojrzał na mnie. Zobaczyłam pełne bólu jego oczy. Teraz już nie myślałam. Podbiegłam do niego, nie zważając, czy znalazłam się w kręgu, czy nie. Po prosu go przytuliłam. Po chwili wahania mnie objął. 
- Przepraszam. - powiedziałam. - Nie wiem...nie wiem czemu w ciebie nie wierzyłam....poradzisz sobie. Ja ci pomogę. 

Gdy dotknął mojej ręki, stało się coś dziwnego. Jego czerwone i moje złote światło się połączyły. Przez chwilę czułam niewyobrażalną moc, a potem silny ból. Tak jakby przeszedł między nami prąd. Gwałtownie odskoczyliśmy od siebie. Gdy upadłam na ziemię, ciężko oddychałam. Spojrzałam na Johna. Z jego nosa, kapała krew. Po chwili zauważyłam, że z mojego też. Gdy wstałam, zatoczyłam się jak pijana. Podeszłam do Johna.

- Wszystko okey? - spytałam.
Pokiwał głową. Spojrzałam na Maxa.
- Co to było? - zapytałam roztrzęsiona.
- Wydaję mi się, że jednak na coś się nam przydasz, Sophie.
- No coś ty. - skomentowałam.
- Między tobą, a Johnem utworzyła się jakaś więź. Ta moc, która w tobie została, jest tarczą. Nie dla wszystkich. Tylko i wyłącznie dla Johna. Jeżeli użyjesz tej mocy, wobec innych, zginą. Dlatego pilnuj się. Tylko możesz chronić Johna. Odpocznijcie na chwilę. Za chwilę to wypróbujemy. 

Usiadłam obok Johna. Zastanawiałam się nad słowami czarownika. Moja nowa moc jest niebezpieczna. Nie mogę w czasie bitwy chronić Zaka, Nawii, Clausa, a nawet Jasona. Tylko i wyłącznie Johna. Jeżeli coś by się im stało, mam na to po prostu patrzeć? Patrzeć, ale nadal chronić Johna? Nie to, że nie chce, ale nie mogę bezczynnie patrzeć na cierpienie innych. Muszę zaplanować listę rzeczy do zrobienia przed bitwą. Na pierwszym miejscu będzie rozmowa z Zakiem. Teraz przypomniałam sobie słowa Jasonie. Serce nie może być podzielone na dwie części. A co, jeśli moje jest? Kocham Johna, ale też cały czas myślę o Zaku. Jak się czuje, co robi, czy o mnie myśli. Chyba bym nie przeżyła, gdybym straciła Johna, albo Zaka, a już tym bardziej gdybym straciła ich obu. 

- Wiem, o czym myślisz. - odezwał się John. Uśmiechnęłam się smutno.
- Umiesz czytać w umysłach?
- Nie. Twoje myśli są wypisane na twarzy. Myślisz o tej swojej przeklętej mocy. Myślisz o tym, że możesz chronić tylko mnie, a Zaka nie. Myślisz o swoich uczuciach co do mnie i Zaka. 
Westchnęłam. To aż tak widać?
- Ja.. - zaczęłam. - Ja po prostu nie wiem, co mam robić, John. Nie mogę stracić ciebie, ale Zaka też nie. 
- Uwierz mi, Zaka trudno zabić. Sam parę razy próbowałem. - drgnęłam na te słowa. - Jednak jest ode mnie dużo silniejszy, sprytniejszy i mądrzejszy. Jak któryś z nas zginie, to właśnie ja.
- Przestań. Żaden z was nie zginie. Nie dopuszczę do tego. 
- Posłuchaj - wziął mnie za rękę. - Będą ofiary i ty to wiesz. Zginą nasi, zginą ludzie Nathaniela i miejmy nadzieję, że sam Nathaniel. Ale musisz mi coś obiecać. 
- Co? - spytałam.
- Jeśli coś stanie się mi, lub Zakowi, masz uciekać. 
- Nie..
- Masz uciekac, nie oglądać się za siebie, nie pomagać nam. Masz uciekać, rozumiesz?
- Nie mogę....
- Masz uciekać, Soph. Musisz mi to obiecać. Będę spokojniejszy kiedy mi to obiecasz. 
- Obiecuję. - choć i tak nie mam zamiaru spełnić obietnicy.
- Dziękuję. - powiedział i pocałował powierzchnię mojej dłoni. 
                                                  **********
Po pary chwilach wrócił Max i stwierdził, że możemy zaczynać. Miałam stanąć parę metrów za Johnem. Szczerze? Nie mam pojęcia co ma zamiar zrobić Max. Miałam nadzieję, że nic głupiego. 

- A więc.. - zaczął. - Specjalnie stoisz za nim. Wiem, że ci na nim zależy. Więc kiedy będę chciał go zabić, zrobisz wokół niego tarczę, zrozumiano?
- A jak mi się nie uda? - spytałam zaniepokojona.
- To on zginie. 

Wzdrygnełam się. Przywołałam wszystkie dobre wspomnienia z Johnem. I te złe też. I czekałam. Czekałam na ruch czarownika. Myślałam, że zacznie strzelać jakimiś kulami ognia, czy czymś takim, a zamiast tego zaczął mówić jakieś zaklęcie. Kompletnie nie wiedziałam co mówi. Było w innym języku. Nagle zobaczyłam Johna, jak skręca się z bólu. Stłumiłam okrzyk. "Weź się w garść, dziewczyno. Weź się w garść" Byłam gotowa wypuścić złote światło, dopóki John nie upadł na ziemię. Klęczał, jak wtedy gdy tu przyszłam. Powoli się załamywałam. Po paru sekundach John już leżał na plecach. Wił się z bólu. Tym razem krzyknęłam. Wiedziałam, że Max nie żartował. On jest gotowy go naprawdę zabić. Uniosłam trzesące się ręce i wezwałam całą moc. Po chwili poczułam przypływ energii. Złote światło wystrzeliło z moich rąk. Czulam jak pożera mnie ogień. Zaczynając od stóp. Upadłam na kolana. Dalej krzyczałam tym razem z własnego bólu. Nie wiedziałam czy był fizyczny czy psychiczny. Nie mogę być taka słaba przy Nathanielu. On musi zginąć My musimy wygrać. Krzyknełam jak wojownik i wstałam. Poczułam, jak unoszę się nad ziemią. Nie widziałam teraz kolorowo. Moje oczy były złote. Wszystko było wypełnione złotym światłem. Spojrzałam na Johna. Nie krzyczał, nie wił się z bólu. Stał z szeroko otwartymi oczami. Wpatrywał się we mnie. Nie przestawałam go chronić. Spojrzałam na Maxa. Wciąż śpiewał jakieś zaklęcia. Był już wyraźnie wykończony. On śpiewał, a John nic nie czuł. Nic. Żadnego bólu. To działało. Mogłam chronić Johna. Naprawdę mogłam go chronić. Gdy zorientowałam się, że Max już nic nie mówi, przestałam wypuszczać światło. Powoli opadałam na ziemię. Gdy byłam już na podłodze o własnych siłach..... upadłam. W głowie mi się kręciło. Wszystko było niewyraźnie. Ta moc mnie wykańczała. Ale przynajmniej wiem, że John będzie bezpieczny. Chociaż on. 
                                                    **********
Gdy doszłam do siebie, miałam zamiar porozmawiać z Zakiem. O tym wszystkim co się dzieje. I o nas. Szukałam go wszędzie. Gdy dowiedziałam się, że znajdował się w sali z trupich czaszek, zadrżałam. Naprawdę nie lubiłam tej sali. Szczególnie po tym co ostatnio zrobiłam. Max powtarzał mi, że powinnam się cieszyć, że takiej mocy jeszcze nie widział, że jest ze mnie dumny. Ale ja cały czas się bałam. Owszem, mogę ochronić Johna. Ale to za malo. Chciałabym chronić wszystkich. I wiem, że jest coś, co Max przede mną ukrywa. Dowiem się co to. Myślę, że jest sposób, aby ochronić ich wszystkich. Gdy weszłam do środka sali, od razu w oczy rzucił mi się on. Dawno go nie widziałam. Jego mięśnie wciąż na miejscu, umięśniony brzuch, wydatne kości policzkowe i te piękne czarne oczy. Nogi się pode mną ugięły. Nagle przypomniałam sobie nasz pocałunek i wszystko co robiliśmy razem. Westchnęłam. Tęskniłam za nim. Może to samolubne, bo byłam teraz z Johnem, ale wciąż tęskniłam za Zakiem. I nic na to nie poradzę. Moje serce wołało jego imię. Gdy na mnie spojrzał, uśmiechnął się. Jego uśmiech.... Dołeczki gdy się usmiecha. Musiałam się starać, żeby nie zemdleć. Gdy do mnie podszedł automatycznie spojrzałam na jego usta. Poczułam, że się rumienię. Szybko spuściłam wzrok.

- Hej? - powiedział nieśmiało.
- Hej. - odpowiedziałam. - Jak tam? - przeklęłam w duchu. "Jak tam?" Może zaraz zaczniemy rozmawiać o pogodzie? 
- W porządku, a u ciebie? 
- Nerwowo, ale Zak, chciałam z tobą porozmawiać. 
- Ja z tobą też. - westchnął. 
- Wiem....- powiedział.
- Wiem....- powiedziałam w tym samym momencie. - Mów pierwszy. 
- A więc chce żebyś wiedziała, że ja nie zapomnę o tobie. Po prostu weszłaś do mojego serca i nie chcesz wyjść. Nie wiem co ze mną... po prostu... Nie potrafię o tobie zapomnieć, jednak wiem, że jesteś szczęśliwa z Johnem. A kiedy ty jesteś szczęśliwa, ja również. 
   Już miałam zamiar powiedzieć. Kocham cię. Chcę cię i tylko ciebie. Zostan ze mną. Nie zostawiaj mnie. Pocałuj mnie. Jednak to wszystko prysło kiedy wspomniał o Johnie. A mogłam mówić pierwsza....
- Zak... ja chce żebyś wiedział, że ja nie wiem co czuję. Do ciebie i Johna. Kocham was obu i wiem, że nie mogę bez was żyć. Jeżeli któregoś z was stracę, ją.... - mój głos się załamał.
   W jednym momencie byłam najszczęśliwszą dziewczyną, kiedy Zak mnie objął. Czułam się tak bezpiecznie w jego ramionach. Nie chciałam żeby mnie puścił. Chciałam, żeby trzymał mnie już tak zawsze. Na zawsze. Tylko on i ja. Ale nigdy nie będziemy tylko on i ja. Zawsze będzie Zak, John i ja.
                                                       **********
Nathaniel był szczęśliwy, że już za jeden dzień będzie mógł się zmierzyć z tą niegrzeczną wampirzycą i jej przyjaciółmi. Wie, że ma dużo potężniejszą armie od nich. Wie, że wygra. Nadchodzi dzien zwycięstwa.
*****************************
Zbliżamy się do końca! Przepraszam za literówki!

Zuzka ;3

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 17

Na początek! Przepraszam Was za tak długą przerwę! Nie miałam weny i skupiałam się na nowym opowiadaniu, jednak doszłam do wniosku, że napisze całkiem o czymś innym i usunełam tamte opowiadanie. Gdy skończe te, to nowe będę pisać również tu! Jeszcze raz przepraszam!
**********************************

 Martwiłam się o Johna. Za dwa dni wojna, a teraz jest ranny. Przez ten czas, kiedy on się leczy, ja dowiedziałam się paru ciekawych rzeczy. Wiemy jak pokonać Nathaniela. Musi zrobić to John. Wtedy wszystko skończy się dobrze. Nikt inny nie zginie, tylko wróg. Dowiedziałam się też, że gdy leczyłam Johna, oddając mu swoją czarodziejską moc, zrobiłam go nieśmiertelnym. Nie wiem jakim cudem. Po prostu to zrobiłam. Sądzę, że t dlatego, że go kocham. Musi jak najszybciej wyzdrowieć, żeby był w stanie walczyć z Nathanielem. Będziemy, ach no tak jest jeszcze jedna ciekawa rzecz. Moi Nocni przyjaciele, stwierdzili, iż nie będę z nimi walczyć. Szlag mnie trafi! Jak oni mogą nie chcieć żebym z nimi walczyła?! Być może mam moc. Nie sprawdziliśmy tego. Być może nie oddałam mu wszystkiego. Być może coś we mnie zostało. Skoro oni nie chcą mi pomóc tego sprawdzić, to dobra, poradzę sobie sama. Cichutko wyszłam ze swojego pokoju. Spojrzałam na dół i nasłuchiwałam. Chyba nikogo nie było. Powoli i spokojnie zaczęłam schodzić po schodach. Nadal skrzypiały. Zaciesnęłam usta. miałam tylko nadzieję, że nikt tego nie słyszał. Teraz czeka mnie najgorsze. Musze przejść przez ten okropny tunel i wejść do tego okropnego pokoju, w którym trenował mnie Max. A co, jeśli na kogoś trafię? Jaka szkoda, że nie ma ze mną Johna. Choć pewnie by się obwiniał.... Znając go, będzie mówił, że wolałby umrzeć, niż pozbawiać mnie mocy. Ale teraz to on ją ma. Nie wiem, czy nam się uda, czy zdążymy go odpowiednio przygotować do walki. Cały czas się o to modliłam. Nim się zorientowałam, znalazłam się już w mrożącym krew w żyłach pokoju. Oddychałam ciężko. Jakoś samemu w tym pomieszczeniu jest.... jeszcze bardziej strasznie. ''Weź się w garść. No weź się w garść". Po ciemku wyszukałam na ścianie włącznik światła. Można by powiedzieć, że przez to jest jeszcze straszniej. Małe lampki, które podświetlają tylko mały krąg, gdzie zaraz stanę. W dodatku co parę metrów, nad kośćmi ludzi świeciły małe, jasne światełka. Co jest tylko po to, żeby przybyły posikał się ze strachu. Dają tyle światła co wcale. Niespokojnym krokiem ruszyłam w stronę kręgu. W połowie drogi uświadomiłam sobie, że się trzęsę. I nagle przystanęłam. 

- Ale zaraz - mamrotałam pod nosem - Co ja mam w ogóle zamiar zrobić? - pytałam sama siebie, co już znaczyło, że mi chyba odbija. 

No, ale nie mogę zrezygnować. Po chyba 30 minutach wreszcie znalazłam się w kręgu. Starałam się uspokoić. Westchnęłam. Lekko podniosłam rękę. Starałam się wypuścić jakiekolwiek światło. Cokolwiek. Jednak nic się nie działo. "Nie poddam się". Spróbowałam ponownie. Tym razem poczułam ten sam, nieprzyjemny prąd, który od stóp rozchodzi się po całym ciele. Czułam jak moje ręce niemal płoną. Pierwszy raz poczułam takie uczucie. Bolesne. Zaciskałam szczękę. Wnet w moich dłoni błysnęło złote światło. Było tak jasne, tak oślepiające, że musiałam  zamknąć oczy, żeby nie zostać ślepotą. Po krótkiej chwili odważyłam się spojrzeć na pomieszczenie. Było nie do poznania. Wprawdzie na ścianach wciąż wisiały te same kości. W sumie wszystko było po staremu, oprócz oświetlenia. Teraz ten pokój był tak jasny, że człowiek czułby się tu jak w... niebie. Nagle poczułam się bardzo słabo. Ta "sztuczka" wyssała ze mnie całą energię. Na ziemi zobaczyłam kropelkę krwi. Zorientowałam się, że krwawi mi z nosa. Powoli wyszłam z kręgu. Byłam już przy drzwiach. Już sięgałam po klamkę, ale nagle obraz rozmył mi się przed oczami. 
                                                  ********** 
O dziwo, obudziłam się w tym samym miejscu co upadłam. Mimo sytuacji, usmiechnęłam się. Zawsze jak traciłam przytomność, to zawsze budziłam się w łóżku, a na około mnie pełno ludzi, czekających na wyjaśnienia. Spojrzałam na zegarek. Aż się zdziwiłam. Wydawało mi się, że spałam jakieś 10 godzin, byłam taka wypoczęta. Okazało się, że nie zemdlałam nawet na 30 minut. Szybko się otrząsnęłam i pobiegłam do salonu. Coś jednak było ze mną nie tak. Czułam się, jakbym przebiegła właśnie jakiś 2-dniowy maraton. A to było zaledwie 10 metrów. Druga dziwna rzecz. W salonie nikogo nie było. Zawsze o tej porze byli tu prawie wszyscy. Pomyślałam, że jeszcze śpią. Ale musiałam kogoś znaleźć. Musiałam komuś o tym powiedzieć. O tym co się stało. O tym co zrobiłam. I o tym jak to na mnie podziałało. Poszłam więc w stronę, tam gdzie leżał John. Zatkało mnie. Teraz już wiedziałam, gdzie się wszyscy podziali. Wszyscy stali, lub siedzieli, lub chodzili tam i z powrotem przed pokojem Johna. "O boże, o boże. Powiedzcie, że on żyje". 

- Sophie! Gdzieś ty była?! - zapytała Nawia.
- Ja.... co się stało? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. 
- Nie wiemy. Coś z Johnem.... Wszyscy byliśmy na dole, kiedy usłyszeliśmy jak potwornie krzyczy. Chyba... zwariował. Nie wiemy co mu.... - nie dałam jej dokończyć.
- Puśćcie mnie tam! Wy tu sobie stoicie a on....
- Jest z nim Max. - powiedział Zak. 

Znowu poczułam się bardzo słaba. Zakręciło mi się w głowie. 

- Wszystko gra? - spytał Jason. Kiwnęłam głową. 
- Długo Max już tam jest? - spytałam.
- Jakieś 30 minut - odpowiedzieli chórem. 
- Sophie! Ty krwawisz! - natychmiast koło mnie znalazł się Zak. 
- To nic....- podał mi chusteczkę. 
- Dzięki. - jednak nie czułam się dobrze. Wszystko się rozmazywało..... Upadłabym gdyby nie Zak. Wsparłam się na jego silnym torsie. 
- Sophie.... gdzie byłaś?
- Muszę usiąść. - powiedziałam. Wstał Jason, a ja zajęłam jego miejsce. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością.  - Byłam na was wszystkich wściekła, między innymi, dlatego, że zabroniliście mi walczyć, co jest idiotyzmem..... Wracając. Nie wiedzieliśmy czy mam moc. Poszłam więc sama do sali eee treningowej. No.. tam gdzie te kości itd. No i sprawdziłam czy mam moc....
- Co zrobiłaś?! - znikąd pojawił się Max - Ty głupia dziewczyno! Wiesz jakie to niebezpieczne?! Mogłaś zginąć!
- Musiałam sobie jakoś radzić! I okazało się - kontynuowałam - Że mam moc. Ale to było coś dziwnego, coś innego niż zwykle. Jak zawsze czułam mrowienie. Ale potem nagle, choćby ręce były w ogniu..... Potem błysnęło złotym światłem.... Czuła się wyssana z energii... No i zemdlałam. Potem przebiegłam te 10 metrów i czułam się jak po maratonie. A teraz znikąd zaczęło kręcić mi się w głowie....
- Jesteś potężniejsza niż nam się wydawało. Oddałaś prawie całą moc Johnowi, a mimo to strzelasz tak potężnym światłem... Ale coś musiało pójść nie tak, skoro osłabłaś.... Być może, włożyłaś w to zbyt dużo energii. 
- Co z Johnem? - zapytałam nagle. 
- Tylko lekkie drgawki.... sądzimy, że był to już ostatni atak. I już dzisiaj powinien być tym dawnym dupkiem.... - spojrzałam na niego z ukosa. - W każdym razie, dzisiaj już wróci do siebie.
- Kiedy będę mogła go zobaczyć?
- Wieczorem. Teraz idź się przespać. Nawia będzie nad tobą czuwać. 

Byłam wdzięczna Maxowi. W końcu kiedyś musze pogadać z Nawią. Szczególnie o niej i o Jasonie. Jednak.... na razie nie czuje się na siłach. Ledwo co, doszłam do swojego pokoju, padłam na łóżko jak kłoda.
                                              **********
Obudziłam się, a przy mnie, tak jak mówił Max, była Nawia. Nie bardzo wiedziałam od czego zacząć. 

- Nawia? Od kiedy jesteś z Jasonem? - spytałam nieśmiało. 
- Od miesiąca. 
- Gratuluje wam. 
- Wiesz... to w sumie dzięki tobie. To ty mnie zachęciłaś, żeby zrobić pierwszy krok, więc dziękuję ci. - nie spodziewałam się takich słów. 
- Zabierzesz mnie do Johna? 
- Pewnie! Za mną!

Uwielbiałam gdy była taka władcza. I szczęśliwa. Po drodze zastanawiałam się, co powiedzieć Johnowi. W końcu tego wieczoru, kiedy prawie zginął, pocałowaliśmy się.... Może dla niego to była jakaś zabawa? Miałam szczerą nadzieję, że jednak traktował mnie na poważnie. Nigdy, przy nikim się tak nie czułam. Owszem, był Zak, ale to było coś innego... Z Johnem wiem, że jestem bezpieczna. Ale jednocześnie wiem, że jest niebezpieczny. Pewnie dziwnie to brzmi, ale czuję się przy nim wolna. Gdy weszłam do środka wstrzymałam oddech. Spodziewałam się, że będzie jakiś zniekształcony, ale wyglądał jeszcze lepiej. Kolana mi zmiękły. Nie wiem, czy zdołam usiąść przy nim. Czy po drodze nie zemdleje. Milion razy śniłam o takim własnie chłopaku. Czytałam mase książek, a potem zostałam wampirem. Poznałam Nocnych i Zaka i Johna. Nie wiedziałam, że istnieją tacy idealni faceci jak on. Otrząsnęłam się i wreszcie znalazłam się przy jego łóżku. Teraz zorientowałam się, że mi się przygląda. Poczułam, że się rumienie. John się zaśmiał. 

- Cześć księżniczko. 
- Hej. - powiedziałam, cały czas na niego nie patrząc.
- Aż tak źle wyglądam, że nie można na mnie patrzeć? - powiedział z udawanym smutkiem. Uśmiechnęłam się.
- Nie... wyglądasz jeszcze lepiej niż zazwyczaj.... - wypaplałam. Nie zdążyłam ugryźć się w język. I wreszcie spojrzałam na niego. Chyba byłam czerwona jak burak. 
- Lubię, gdy się rumienisz. Nie musisz odwracać wzroku. - powiedział, aż za poważnie. 
- John.... pamiętasz tę noc kiedy prawie zginąłeś....
- Czy pamiętam? Ja jej chyba nie zapomnę. Zginąłem. Nie prawie. Ale na prawdę. A potem ty mnie wskrzesiłaś, oddając mi swoją moc. Wiesz, nie zapomina się jak własny brat próbuję cię zabić, za to, że pocałowałem jego byłą dziewczynę. - uśmiechnął się. Czyli pamiętał..... I co teraz...?
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. 
- John? I co teraz? Z nami? - spytałam, znów się rumieniąc.

Nie odpowiedział. Zamiast tego przyciągnął mnie do siebie i gorąco pocałował. Teraz to powinnam zemdleć. Jego usta na moich.... Te wspaniałe uczucie.... Na początku całował niewinnie, bezpiecznie, jakby się bał, że coś mi się stanie. Potem  pocałunek zmienił się w namiętny, romantyczny i dziki. Przysunęłam go bliżej do siebie. Chciałam, żebyśmy byli jeszcze bliżej, zebyśmy byli jednością. Po chwili odsunęliśmy się od siebie i ciężko oddychaliśmy. Polożyłam się obok niego, a John pocałował mnie w czoło. Przytuliłam się do niego. 

- Teraz jeszcze chwilkę poleżymy. Później musisz mnie nauczyć posługiwać sie mocą, a potem pójdziemy na wojnę. I módlmy się, żebyśmy wszyscy wrócili z tego cało. Żebyś ty wróciła cało. 
**********************************
Mam nadzieję, że się podobało. Obiecuję, że już nie będzie takich przerw! Za literówki, przepraszam!

Zuza ;3