Podjąłem
już decyzję.
Muszę
zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby odnaleźć Chrisa.
Dowiedziałem się, że mieszka w Los Angeles, ale nie wiem, gdzie
dokładnie. Jednak wierzę w to, że uda mi się ich znaleźć.
Dlatego, żeby nie tracić czasu, wyruszam już dzisiaj wieczorem.
Myślę, że to najlepsza opcja, ponieważ nie chcę, żeby sąsiedzi
zaczęli coś podejrzewać. Mam wielką nadzieję, że aniołowie,
którzy będą mnie ścigać nie zrobią im krzywdy.
Wciąż
nie mogę uwierzyć w to, że naprawdę zdecydowałem się na to,
żeby pojechać na drugi koniec kraju. Westchnąłem i spojrzałem na
zegar, który wskazywał południe. Uznałem więc, że nie muszę
się spieszyć. Powoli zwlokłem się z łóżka i poszedłem do
łazienki wziąć prysznic. Odkręciłem kurek i pozwoliłem, żeby
ciepła woda spływała mi po plecach.
Po
parudziesięciu minutach, gdy skończyłem się myć, przebrałem się
w coś sportowego i luźnego. Odkąd zamieszkałem w Chicago,
codziennie wychodziłem z domu, żeby pobiegać. Głównie po to,
żeby zapoznać się z okolicą, ale też po to, żeby zapomnieć o
wydarzeniach w Seattle i o mojej rzekomej śmierci. Nadal zastanawiam
się jak to się stało, że moi przyjaciele nie dowiedzieli się
prawdy. Pamiętam, jak aniołowie chcieli mnie wsadzić do nowego
ciała, ale odmówiłem i zażądałem swojego starego. Byłem
szczerze zaskoczony, kiedy spełnili moją prośbę, ale też
zadowolony z obrotu spraw, do momentu, kiedy nie zrobili ze mnie
człowieka. Nie przypuszczałem, że moja uroda aż tak się zmieni.
Wprawdzie wciąż posiadam blond włosy, ale oczy, które dawniej
miały krwistoczerwony kolor, teraz zachodzą na brąz, co oczywiście
nie znaczy, że już nie są czerwone. Coś pomiędzy tymi dwoma
kolorami. Nie spodziewałem się też tego, że zachowam pewne
umiejętności. Dosyć szybko zorientowałem się, że wciąż jestem
silniejszy niż przeciętny człowiek oraz sprytniejszy.
Przypuszczam, że aniołowie chcieli zmienić mi charakter, ale chyba
im się nie udało, ponieważ boskie ja nadal jest na swoim miejscu.
Pokręciłem głową ze śmiechem i skierowałem się w stronę domu,
gdzie dotarłem około godziny 14:00. Biorąc pod uwagę fakt, że
wyruszam w niebezpieczną podróż to…poziom stresu jest zerowy.
Doszedłem do wniosku, że już nieraz martwiłem się o swoje życie,
więc i tym razem nie powinno być inaczej. Być może powinienem
zacząć się pakować, ale szczerze to nie mam na to jeszcze ochoty
i nie sądzę, żebym kiedykolwiek miał, ale mniejsza z tym.
Wszelkie wątpliwości zepchnąłem w najdalszy kąt umysłu, po czym
wróciłem pod prysznic. Uznałem, że dobrzy byłoby zmyć z siebie
pot, zanim zacznę wszystko planować.
Gdy
wyszedłem z łazienki, zacząłem sprawdzać wszystkie torby, które
posiadałem. Dwie z nich nie nadawały się do użytku, więc zostały
już tylko dwie. Zdziwiłem się, kiedy wszystkie ciuchy zmieściły
się tam bez zbędnych problemów. Myślę, że najlepiej będzie,
jeśli nie zabiorę ze sobą żywności. Dzięki aniołom mam
dziesięć tysięcy dolarów, więc jestem pewny, że na samo
jedzenie mi starczy, wręcz jeszcze zostanie. W hotelach nie będę
się zbyt często zatrzymywał – chyba tylko po to, żeby wziąć
prysznic, co nie powinno mnie sporo kosztować. Kiedy zorientowałem
się, że już wszystko jest na swoim miejscu, uznałem, że umyję
jeszcze samochód. Znaczy...prawie ja. Sięgnąłem po komórkę i
wybrałem numer zaufanej koleżanki, która pracowała w myjni
samochodowej. Odebrała po pierwszym sygnale.
-
Myjnia AutoJakNowe, w czym mogę pomóc? - odezwała się.
-
Cześć, Nicki. Dean z tej strony. - odparłem.
-
Cześć! Co u ciebie?
-
Chętnie bym ci poopowiadał, ale nie mam zbyt dużo czasu.
Słuchaj….mam małą prośbę do ciebie.
-
Hmm?
-
Macie tam duży ruch?
-
A czemu pytasz?
-
Odpowiedz. - poprosiłem.
-
Ani żywego ducha. Pewnie wszyscy gdzieś wyjechali na
weekend. -
westchnęła. - A co?
-
Tak się składa, że też wybieram się na małą wycieczkę i
bardzo zależy mi na tym, żeby moje auto wyglądało jak nowe!
Zapłacę ci podwójnie za fatygę! Co ty na to? - zapytałem z
nadzieją w głosie.
-
Dla ciebie, Dean, wszystko. - westchnęła.
-
Świetnie! Jesteś wielka! - powiedziałem, kończąc połączenie.
Musiały być naprawdę duże pustki, skoro już po paru minutach
odezwał się dzwonek do drzwi. Z lekkim wahaniem tam podszedłem i
je otworzyłem. Prawie odetchnąłem, kiedy zobaczyłem w nich
Antonia, mojego sąsiada. Wprawdzie nie miałem zamiaru nikomu mówić
o tej ,,wycieczce”, ale Nicki i Antonio stali się moimi
przyjaciółmi, więc nie byłbym w stanie niczego przed nimi ukryć.
Gestem ręki, zaprosiłem go do środka, ale zanim zamknąłem drzwi,
wychyliłem głowę na zewnątrz i ostrożnie się rozejrzałem.
Kiedy nie zauważyłem niczego podejrzanego, wróciłem do domu i
postawiłem przed staruszkiem szklankę wody.
-
Co cię tu sprowadza? - uśmiechnąłem się i niepewnie zerknąłem
na zegar. Przysięgam, że prawie zemdlałem, kiedy zorientowałem
się, że jest już po 18:00.
-
Dzwoniła Nicki i powiedziała, że gdzieś wyjeżdżasz! Musiałem
przyjść, bo bałem się, że odjedziesz bez pożegnania! - klasnął
w dłonie, po czym napił się wody. - No opowiadaj!
-
Nie ma tu niczego do opowiadania, Antonio. - wzruszyłem ramionami. -
Po prostu pomyślałem o tym, żeby urządzić sobie małą
wycieczkę. Myślę, że taki wyjazd dobrze mi zrobi.
-
Dziewczyna? - spytał, na co wybuchnąłem śmiechem.
-
Cholera, nigdy! Nie mam teraz czasu na dziewczyny. - stwierdziłem. -
Można powiedzieć, że mam sporo na głowie.
-
Potrzebujesz czegoś? - zapytał. - Jakieś przekąski na podróż?
Może coś do popicia? - poruszył brwiami.
-
Nie, Antonio, naprawdę. Dziękuję, ale niczego nie potrzebuję.
Chyba….już wszystko mam.
-
No nic…także będę się zbierał…
-
Mógłbyś ugościć Nicki? Myślę, że powinna się zaraz zjawić
i…
-
Nie ma sprawy. Z przyjemnością. - odpowiedział.
-
Dzięki, staruszku. - uśmiechnąłem się.
Odpowiedział
również uśmiechem, po czym zniknął za drzwiami mojego
mieszkania. Czym prędzej podbiegłem do okna i sprawdziłem, czy mój
samochód jest w trakcie kąpieli. Z ulgą stwierdziłem, że Nicki
zabiera się do pracy, dzięki czemu mogłem spokojnie usiąść na
kanapie. Być może wygląda to tak, jakbym ją wykorzystywał, ale
tak nie jest. Polubiłem to miasto i tych ludzi, a fakt, że znowu
muszę uciekać jest trochę…dołujący. W dodatku nie mam pojęcia,
czy kiedykolwiek tu wrócę i czy jeszcze kiedyś ich zobaczę.
Właśnie dlatego muszę wyjechać już dzisiaj. Nie mogę z nimi
dłużej przebywać, bo jeśli to zrobię może spotkać ich coś
strasznego, a tego nigdy bym sobie nie wybaczył.
Nie
wiem, jak długo siedziałem w zadumie, ale wiem, że podskoczyłem,
kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Niechętnie wstałem z kanapy i
w drzwiach ujrzałem Nicki, która wyraźnie domagała się zapłaty.
Zapłaciłem jej tyle, ile obiecałem, podziękowałem jej i się
pożegnałem. Wiedziałem, że już czas wyruszać. Westchnąłem i
po raz ostatni przyjrzałem się szarym ścianom, które przez 20 dni
były moim domem. Z dwoma torbami pod ręką wyszedłem z mieszkania
i ruszyłem w stronę swojego czerwonego, lśniącego audi. Nie
odwracając się, wsiadłem do środka i odpaliłem silnik. Nie
pozwalając sobie na chwilę smutku od razu wyjechałem spod mojego
domu. W ciągu paru minut znalazłem się na drodze 66, która
prowadzi prosto do Kalifornii. Jeśli chociaż raz szczęście mi
sprzyja, to nie powinienem natknąć się na nic…nieprzyjemnego.
Włączyłem radio i przyspieszyłem. Mam zamiar przez cały stan
Illinois w pełni cieszyć się jazdą, kiedy jeszcze nie będę
ścigany. Takie chwile jak te trzeba wykorzystać na
przykład…nieograniczoną szybkością z czego też skorzystałem.
Nad
ranem zauważyłem, że powoli kończy mi się paliwo. Zjechałem na
stację benzynową i cholernie się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem,
że już dobre 300 kilometrów za mną. Kto by się spodziewał, że
w nocy będą korki? Gdyby nie to to pewnie już dawno byłbym w
stanie Missouri. Westchnąłem i zacząłem tankować swoje auto.
Odchyliłem głowę do tyłu, relaksując się w promieniach słońca
i jednocześnie czekając na pełny bak. Pomyślałem wtedy, że
powinienem wyjechać już dawno temu. Niepotrzebnie zwlekałem, ale
pomimo tego, że będę ścigany to czuję niesamowita ulgę, bo
wreszcie wierzę w to, że mogę być wolny.
-
Jedź, jedź, jedź!!! - usłyszałem kobiecy głos i od razu się
skrzywiłem. Niechętnie otworzyłem oczy.
-
Jedź! - usłyszałem ponownie tylko, że tym razem z wnętrza
swojego samochodu.
-
Co do…
-
Cholera, jedź! - krzyknęła.
Chwila,
moment.
Co
ona robi w moim wozie? O ile dobrze pamiętam to jej tutaj nie
zapraszałem. Jestem pewny, że aż tak kiepskiej pamięci nie mam,
więc ośmielę się powtórzyć: co ona robi w moim wozie, do
cholery?!
-
Idź do diabła. - warknąłem i starałem się nie zwracać na nią
uwagi.
Jako,
że wciąż nie dawała mi spokoju, przekląłem i wściekły
wsiadłem do samochodu. Z piskiem opon wyjechałem ze stacji i czym
prędzej wróciłem na drogę 66. Choć jestem bardzo mądrym
człowiekiem to naprawdę nie rozumiem co tu się tak właściwie
stało i, dlaczego ona wciąż siedzi w moim samochodzie? Nie mogłem
pozwolić na to, żeby ktokolwiek siedział ze mną w tym
samochodzie. Nie chodzi o to, że on jest stworzony tylko dla mnie
tylko o to, że ona przyniesie mi kłopoty. Czuję to niemal w każdej
części ciała. Jeśli pozwolę jej ze sobą jechać to wpadnie w
kłopoty, a jeśli wpadnie w kłopoty, będę musiał ją ratować na
co nie mam czasu. Czując, że tracę nad sobą panowanie, w trymiga
zjechałem na pobocze i posłałem jej wściekłe spojrzenie.
-
Co robisz w moim wozie? - najprawdopodobniej powinienem zadać jej
inne pytanie, jednak w tej chwili najbardziej chciałem zapytać
właśnie o to. Zauważyłem, że jest zaskoczona, ale nie obchodziło
mnie to. Chciałem tylko wiedzieć, co do jasnej cholery ona robi w
moim samochodzie.
-
Siedzę, nie sądzisz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, czego
nie znoszę, więc musiałem się ostro powstrzymywać przed
nadchodzącym wybuchem złości.
-
Gdzie mam cię wysadzić?
-
Może być w Missouri. - stwierdziła, przez co zakrztusiłem się
własną śliną.
-
Mam cię tu trzymać przez cały jeden stan? - spytałem nie
dowierzając.
-
Yhym.
-
Posłuchaj no – zacząłem, mierząc ją wściekłym spojrzeniem. -
Tak się składa, że trafiłaś akurat na mnie, a ja nie zamierzam
się podporządkowywać jakiejś małolacie, jasne?
-
Mam 20 lat. - warknęła.
-
Właśnie. - mruknąłem. - Przez ciebie mogę być ścigany za to,
że nie zapłaciłem.
-
Jakoś to przeżyjesz.
-
Cholera jasna! - krzyknąłem. - Mam już sporo rzeczy na głowie i
nie potrzeba mi kolejnej.
-
Uuu, trafiłam na przestępce? - spytała.
-
Coś w tym rodzaju. - mruknąłem, bo nie byłem pewny, ile mogłem
jej zdradzić.
-
Dobra, wyluzuj! - podniosła ręce do góry. - Nie będę sprawiać
ci żadnych problemów. Po prostu proszę, zawieź mnie do Missouri.
-
Nie mogę. - odpowiedziałem. - Wysadzę cię przy granicy.
-
Ale co to za różnica? Proszę…
-
Nie! Albo przy granicy, albo teraz. Decyduj. - rozkazałem.
-
Granica. - odparła.
-
Świetnie. - mruknąłem i wróciłem na drogę.
Chyba
nie mogło już być gorzej. Myślę, że wolałbym, żeby aniołowie
od razu mnie ścigali niż być tu z tą dziewczyną. Wprawdzie nie
mam nic do osób płci przeciwnej, ale ona jest wyjątkowa w złym
znaczeniu tego słowa. Może i ma 20 lat w co wątpię, ale odzywa
się do mnie, jak gówniara. Wbrew swojej woli spojrzałem w bok,
uważnie się jej przyglądając. Jest pierwszą dziewczyną jaką
widzę, która ma krótkie włosy – bardzo krótkie z tyłu i
trochę dłuższe z przodu. Do tego muszę przyznać, że czarne
włosy to moja słabość, dlatego wkurza mnie to, że od niej mają
właśnie taki kolor.
-
Jak masz na imię? - spytałem, przerywając ciszę.
-
Sylvia. - odpowiedziała, odwracając się do mnie twarzą i wtedy
zobaczyłem, że ma fiołkowe oczy, co szczerze mną wstrząsnęło.
Jeszcze nigdy nie widziałem takiego koloru oczu i naprawdę żałuję.
Są piękne. - Nie powinieneś patrzeć na drogę? - spytała,
spuszczając wzrok na swoje nogi. Rozbawiło mnie to, że wyglądała
na przerażoną.
-
Nie muszę. - przyznałem.
Jako,
że nie odpowiedziała, skupiłem się na drodze, przyspieszając. W
ten sposób mogłem myśleć tylko o prędkości i o niczym innym.
Nawet nie wiem, kiedy na liczniku pojawiło się 170 km/h. Sądzę,
że wtedy, kiedy Sylvia zaczęła nerwowo oddychać i wpijać się w
siedzenie, aż w końcu zawołała:
-
Zwolnij!
Tylko,
że nie miałem zamiaru jej słuchać i wkrótce jechaliśmy już o
30 km/h więcej. Wiedziałem, że jest zdenerwowana, wiedziałem, że
już dawno przekroczyłem dozwoloną prędkość, ale w ogóle mnie
to nie obchodziło. Pomyślałem nawet, że co mi szkodzi tak
ryzykować, skoro przez następne stany nie będę miał takiego
luzu? Muszę ryzykować, muszę korzystać. Otrzeźwiałem dopiero
wtedy, kiedy moja towarzyszka zaczęła szlochać. Zacząłem powoli
zwalniać, aż w końcu jechaliśmy już przyzwoicie.
-
Chciałeś nas zabić?! - krzyknęła, uderzając mnie w ramie.
-
Nie. - odparłem bez cienia sarkazmu.
-
Więc co do…
-
Zajmij się sobą, Sylvio. To nie ja wepchnąłem się komuś obcemu
do auta i to nie ja jestem bezczelny, okej? Więc, zajmij się sobą
i daj mi prowadzić. - warknąłem.
-
Jak masz na imię? - zapytała całkiem spokojnie w porównaniu do
mnie.
-
Dean.
-
Więc, Deanie. Pozwól, że coś ci powiem. Wsiadłam do tego auta,
bo można powiedzieć, że tak jakby nie miałam innego…wyboru.
Uwierz mi, że wolałabym teraz siedzieć w swoim domu i pić kawę,
ale nie mogę tego robić, bo zamiast tego jestem tutaj z tobą i
powoli mam wrażenie, że igram ze śmiercią. Dlatego bardzo cię
proszę o to, żebyś wytrzymał jeszcze te kilkaset kilometrów ze
mną!
-
Tak, to będzie czysta przyjemność. - mruknąłem w odpowiedzi.
-
A daj mi spokój.
-
Proszę bardzo.
Ani
trochę nie przeszkadzało mi to, że zachowywałem się, jak
dziecko. W chwilach takich, jak ta (to znaczy z upierdliwą
dziewczyną) jestem bardzo nerwowy i nie bardzo umiem nad sobą
panować. Już nawet nie mówiąc o tym, że za 140 kilometrów będę
musiał już w stu procentach uciekać. A naprawdę nie chciałbym
mieć żadnej osoby na sumieniu, chociaż ona… Może bym ją
poświęcił dla dobra sprawy…
-
O czym myślisz? - spytała mnie w taki sposób, jakby tak naprawdę
pytała: co ukrywasz?
-
O różnych…sprawach. - uśmiechnąłem się.
-
Ukrywasz coś. - stwierdziła.
-
Dużo rzeczy. - mrugnąłem do niej. - Jestem pewny, że żadnej z
nich nie zgadniesz, więc nawet nie próbuj.
-
Nie ma…
-
Mamy jeszcze 140 kilometrów zanim cię wysadzę. Nie utrudniaj mi
bardziej tego czasu, dobra?
-
Ale chyba nie musimy siedzieć w ciszy, co?
-
Skoro nie potrafisz to gadaj sobie, jak chcesz. - wzruszyłem
ramionami.
-
Dokąd jedziesz?
-
Masz zamiar bawić się w przesłuchanie? - spytałem.
-
Coś w tym rodzaju.
-
Do Los Angeles. - odpowiedziałem bez ogródek.
-
Masz zamiar przejechać przez 7 stanów? Dlaczego? Co tam jest?
-
Moi przyjaciele. - odparłem.
-
A jedziesz tam po….?
-
Po pomoc.
-
A jeśli nie dadzą rady ci pomóc?
Przyznam,
że jej pytanie mnie…zaskoczyło, ponieważ nie wiedziałem co mam
na nie odpowiedzieć. Długo myślałem nad odpowiedzią, aż w końcu
przyszło mi coś do głowy. Kto powiedział, że muszę mówić jej
prawdę?
-
Poszukam wtedy innego sposobu, żeby pozbyć się problemu.
Niemal
skakałem z radości, kiedy wreszcie umilkła i mogłem choć trochę
przyglądać się widokom. Droga 66 jest naprawdę niesamowita. Jak
na razie cały czas jest pełno zieleni, a pogoda nie do zarzucenia.
Jak bardzo chciałbym się zatrzymać...chociaż na chwilę.
Właściwie to… Bez żadnego ostrzeżenia zjechałem na pobocze i
nie odpowiadając na pytania Sylvii wyszedłem na świeże powietrze.
Nie zwracając na nic uwagi oparłem się o maskę samochodu,
delektując się promieniami słońca. W dzieciństwie często
wychodziłem na dwór, ale tylko po to, żeby postać w słońcu.
Starsi aniołowie nie tolerowali takiego zachowania, dlatego, kiedy
wracałem, zostawałem srogo ukarany. Można powiedzieć, że za
każdym razem stosowali inne metody, ale i tak ich nie słuchałem i
dalej robiłem to, na co miałem ochotę. Najgorszą karą dla anioła
jest wyrywanie piór… Chciałbym powiedzieć, że tego nie
doświadczyłem, ale niestety było odwrotnie. Stało się to, kiedy
miałem 10 lat. Wyrwali mi wtedy pięć piór. Trzy z jednej strony i
dwa z drugiej. W tamtym momencie zniszczyli moją wolę walki,
chociaż zawsze myślałem, że jestem odporny na każdego rodzaju
ból. Dosyć szybko przekonałem się, że to nieprawda. Od tamtego
czasu słuchałem aniołów i robiłem to co mi kazali. W ten sposób
zostałem opiekunem. Wydaje się, że to całkiem przyjemna praca dla
anioła, ale kiedy przydzielili mi Chrisa, myślałem, że wyjdę z
siebie. Miałem wtedy 19, a on 17 lat. Może na początku chciałem
go zabić, ale później sprawił, że moja wola walki powróciła.
Ponownie stałem się nieposłuszny, ale z granicami, ponieważ nie
chciałem stracić ani Chrisa ani pracy opiekuna. Dlatego uważam, że
jest to cholernie niesprawiedliwe, że w końcu straciłem i to i to.
Nie wiem nawet, czy zdołam to odzyskać. Nie powinienem tracić
wiary w siebie, ale robię to za każdym razem, kiedy wracam do
przeszłości. Nagle przypomniał mi się obraz Annie i to, że jej
nie lubiłem. Teraz wiem, że nie chodziło tylko o to. Bałem się,
że stracę przyjaciela, że Chris mnie zostawi, a tak naprawdę to
ja zostawiłem jego. Oczywiście on myśli, że zginąłem. Czasami
zastanawiam się, czy nie powinienem tego tak zostawić. Czuję, że
jest szczęśliwy, więc po co mam to psuć? Wiem też, że nie mogę
się poddać. Może brzmi to samolubnie, ale….
-
Wszystko w porządku? - przekląłem, kiedy usłyszałem, że Sylvia
wyszła z samochodu.
-
Miło słyszeć, że cieszysz się na mój widok. - odparła.
-
Nigdy nie twierdziłem, że w ogóle się cieszę, że cię poznałem.
-
Jeszcze mnie nie poznałeś, Dean.
-
I nie mam takiego zamiaru. Chcę cię jak najszybciej wysadzić.
-
Dlaczego się zatrzymałeś? - spytała.
-
Lubię słońce. - przyznałem.
-
Słońce? - zapytała, powstrzymując śmiech. - Taki twardziel jak
ty lubi słońce, tak? - zaśmiała się i o dziwo kącik moich ust
lekko drgnął, co nigdy nie miało miejsca, kiedy ktoś się ze mnie
wyśmiewał.
-
Tak, mądralo. - mruknąłem. - Przypomina mi o niezależności.
-
Czemu akurat o tym?
-
Jedźmy już. - mruknąłem, wsiadając do auta.
Po
paru sekundach Sylvia również znalazła się w środku.
-
Nie odpowiesz mi, prawda?
-
Nie. - uśmiechnąłem się i uruchomiłem samochód.
-
To jak – zacząłem – gotowa na najlepsze 80 minut w swoim życiu?
**************************
Za literówki przepraszam!
Mam nadzieję, że się Wam podoba i, że będziecie dalej czytać! :)