poniedziałek, 20 lutego 2017

SPACJAMIŁOŚĆ ---------Rozdział siódmy - dziewczyna, która walczy.



Rozdział siódmy - dziewczyna, która walczy.


Lottie 
 dwa tygodnie później…. 

- Przepraszam cię bardzo! - krzyknęłam, gdy po raz któryś raz z kolei Christina przewróciła przygotowany przeze mnie drink. - Znasz coś takiego jak przestrzeń osobista? Przez ciebie muszę go zrobić na nowo! 
- Przepraszam, nie chciałam… 
- Po prostu….przestań – powiedziałam, przerywając jej w połowie. Wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić, po czym zaczęłam przygotowywać drugi raz tego samego drinka temu samemu klientowi, który na pewno nie będzie się kwapił do tego, abym dostała napiwek. Pracowałam z Christiną już ponad tydzień, a dalej mam ochotę wydłubać jej te śliczne oczka. Wprawdzie może stała się mniej irytująca niż była na początku, ale wciąż nie mogę się do niej przekonać. Szczególnie teraz, kiedy najbardziej chcę się skupić na pracy, na robieniu czegoś. Bo, jeśli nie robię nic, to myślę, a nie chcę myśleć. Nie o nim. Nie o niczym. 
 - Zanieś to klientowi – powiedziałam do Christiny, nawet na nią nie spoglądając. - I proszę cię, nie wylej tego. 
Gdy opuściła moją przestrzeń, odetchnęłam z ulgą. Oczywiście, że nie chcę aby była moim wrogiem, ale sama mi tego nie ułatwia. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że od dwóch tygodni jestem chodzącym wulkanem, który w każdej chwili może wybuchnąć i zniszczyć wszystko dookoła. Dlatego wszystko, nawet najmniejsza, najdrobniejsza rzecz jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Wystarczy, że przyjdzie jakiś nadęty klient lub miły klient, lub jakikolwiek inny klient, to mam ochotę rzucić w niego patelnią. Po prostu….wszyscy działają mi na nerwy. Dla dobra ludzkości powinnam się zamknąć w domu na klucz i nigdy nie wychodzić. Tkwiłabym tam tak długo, aż w końcu umarłabym z głodu lub czegokolwiek innego. Wszystko mi jedno. 
 Nawet Valerie, moja najlepsza przyjaciółka życzyła mi śmierci, bo tak jak z innymi nie chciałam z nią rozmawiać. Właściwie od czternastu, chorych dni mamy między sobą stan awaryjny. A zaczęło się od tego, że nie chciałam jej powiedzieć, co się stało tamtego wieczoru – rozpoczynając od pana Scotta i wymierzonego we mnie policzka i kończąc na mojej rozmowie z Aaronem. Od tamtego czasu prawie w ogóle ze sobą nie gadamy, co może nawet nie jest takie złe. Może przyda mi się trochę….samotności. A im więcej czasu mija, tym bardziej zaczynam w to wierzyć. 
 - Charlotte? - spojrzałam na moją współpracowniczkę. - Byłoby problemem, gdybyś wzięła za mnie zmianę? Dzisiaj? 
Chciałam krzyczeć. Jestem na nogach od….od właściwie dwóch dni, bo boję się zmrużyć oczy. Za każdym razem, gdy szłam spać, widziałam Aarona, co ani trochę mi nie pomagało. Dlatego też, od czterdziestu ośmiu godzin jestem na sporych dawkach kofeiny. 
 - Jest tego jakiś powód? - spytałam. 
- Chciałabym spotkać się z tym przyjacielem, o którym ci mówiłam. Wiesz, że bardzo mi na nim zależy i… 
- Nie ma sprawy. Idź, ciesz się życiem – powiedziałam, zdając sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej brzmię jak nadęta koza. 
- Naprawdę? - uśmiechnęła się. - Dziękuję! Odwdzięczę się! - To mówiąc pozbyła się swojego roboczego fartucha i niczym huragan wybiegła z kawiarni. Przez chwilę trochę jej zazdrościłam. Podobnie jak ona chciałabym stąd wyjść i spotkać się z przyjaciółmi. Może z Arthurem. Może z Damonem. 
Uśmiechnęłam się na myśl o starszym bracie Aarona. 
 Od czasu, kiedy ich ojciec mnie….znieważył – mówiąc łagodnie, to trochę się do Damona zbliżyłam. Jasne, że przypomina mi o młodszym ze Scottów, ale pod wieloma względami się od siebie różnią, co jest nawet pomocne. Wiem, że Damon bardzo mocno stara się, żebym ja i Aaron z powrotem odnaleźli wspólny język. I choć jestem mu naprawdę bardzo wdzięczna za jego starania, to wiem, że jego plan się nie powiedzie. Między mną a Aaronem wszystko skończone. I tak bardzo jak chciałam temu zaprzeczać to tak samo bardzo muszę wreszcie pogodzić się z prawdą. Zaprzepaściłam naszą szansę i nie ma po co dłużej się oszukiwać. Muszę ruszyć dalej. Poznać kogoś nowego. Zapomnieć. Potrząsnęłam głową i wzięłam się za przygotowywanie kolejnych drinków. Tym razem, kiedy usłyszałam, że drzwi od kawiarni się otwierają, nawet nie zwróciłam na nie uwagi. Nie chciałam patrzeć, obserwować ludzi, którzy wręcz tryskają szczęściem. Jednak kiedy poczułam znajome mrowienie w okolicy szyi….nie mogłam nie spojrzeć. Niepewnie uniosłam głowę i dostrzegłam idącego w moją stroną Aarona. Wstrzymałam oddech, a moje ręce zaczęły się trząść, co spowodowało, że upuściłam pełną szklankę. Nie zwróciłam na to uwagi, bo moje oczy wpatrzone były w szmaragdowe oczy Aarona. Oczy, które tym razem nie były przepełnione nienawiścią. Może….coś się zmieniło? Może….Nie. ,,Nigdy nie powinienem się w tobie zakochać.” - Te słowa uderzyły we mnie niczym młot. Musiałam chwycić się blatu, żeby nie upaść. Weź się w garść, szeptałam do siebie. Dasz radę. Dasz. 
 - Hej, Lott – przywitał mnie zdrobnieniem, którego używał tylko on. Mimowolnie w moich oczach pojawiły się łzy, ale szybko je odgoniłam. Nie ma szans, żeby dwa tygodnie, podczas których uczyłam się samokontroli poszły na marne tylko dlatego, że on się tu zjawił.
 - Co mogę podać? - zapytałam głosem barmanki, starając się na niego nie patrzeć. Bo nie chcę na niego patrzeć. Nie chcę. 
Chcesz – szeptał mój zdradziecki umysł. 
 Wzięłam głęboki wdech, żeby opanować targające mną emocje. 
 - Wiesz, że nie przyszedłem tu po to, żeby się napić – odparł. - Możemy porozmawiać? 
Tak, powiedz tak – znowu umysł. 
 - Nie mamy o czym, pamiętasz? - tym razem spojrzałam w jego oczy, starając się, aby zabrzmiało to tak samo, kiedy on powiedział to mnie. 
- W takim razie ujmę to tak: porozmawiamy czy się to podoba czy nie. 
Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale Aaron zbył mnie machnięciem ręki. 
 - Nie mam czasu na twoje fochy, Charlotte – dodał wrogo. - Mam ważne spotkanie. 
- Towarzyskie czy biznesowe? - zapytałam, nim zdołałam się powstrzymać. Gdy tylko te słowa opuściły moje usta, na jego twarz wypłynął pewny siebie, arogancki uśmieszek. 
- A jeśli bym powiedział, że towarzyskie? To co? Byłabyś zazdrosna? 
Przygryzłam dolną wargę, żeby powstrzymać się przez zrobieniem sceny w miejscu mojej pracy. 
 - Chciałbyś, prawda? - spytałam, tym razem bardziej nieśmiało. 
- Posłuchaj – westchnął, najwyraźniej mając mnie dość. - Chcę, żebyś nie zapomniała, że obiecałem ci pomoc w znalezieniu twojej mamy. 
- Nie potrzebuję twojej pomocy, Scott. Nie rozumiesz tego? - warknęłam, celowo nazywając go po nazwisku. - Nigdy nie powinnam się w tobie zakochać, prawda? - wiem, że tym pytaniem trafiłam w sedno, bo przez jego twarz przemknął cień emocji, których nie udało mi się rozszyfrować. 
- Prawda, ale to nie ma nic do rzeczy. Dotrzymuję swoich obietnic. I tu musiałam się zaśmiać. 
 - Czy wszystkich, Scott? Jesteś pewny, że ich dotrzymujesz? - westchnęłam, zadając to pytanie. - Po prostu…wyjdź, dobrze? Po prostu wyjdź. 
Zauważyłam, że chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował i wyszedł, zostawiając mnie po raz kolejny. Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo bym chciała, żeby o mnie zawalczył. Zamknęłam oczy, chcąc się uspokoić. Wystarczyło, że tylko się pojawił, a znowu stałam się niestabilna emocjonalnie. Znowu – choć był tu nie więcej niż pięć, ciężkich minut. 
 - Wszystko w porządku? - zapytała mnie dziewczyna, siedząca po drugiej stronie lady. Spojrzałam w jej ciemne, duże oczy i zaczęłam się zastanawiać ile mogła mieć lat i, czy już popełniła największy błąd w swoim życiu odrzucając jedyną osobę którą kochała. 
 - Nie – odpowiedziałam, pierwszy raz szczerze na to pytanie. A ostatnimi czasy prawie każdy mi je zadawał, ale za każdym razem odpowiadałam potwierdzająco, jednak tym razem…Chciałam się w końcu pozbyć tego ciężaru. - Miałaś kiedyś tak, że byłaś zakochana i święcie przekonana, że zrobisz dla tej osoby wszystko? A potem pojawiła się bogata jędza, nagadała ci głupot, w które oczywiście uwierzyłaś, odrzucając swoją miłość? A potem, kiedy myślisz, że on ci wybaczy, to po prostu spycha cię w najdalszy kąt i nie chce cię znać? W końcu i ty się poddajesz i resztę swojego życia spędzisz jako stara panna z kotem. Lub dwoma. 
- Nie lubię kotów – uśmiechnęła się lekko. 
- Ja też nie – odparłam, ale bez humoru. - Zmarnowałam sobie życie przez jedną, głupią sytuację i nie mogę tego naprawić. 
- To ten, z którym przed chwilą rozmawiałaś? 
- Jedyny w swoim rodzaju – odpowiedziałam. 
- Przystojny jak diabli – zagwizdała, a moje usta wykrzywiły się w uśmiechu. 
- I seksowny jak cholera – dodałam do jej wypowiedzi. 
- I kocha cię równie mocno. 
Właśnie chciałam coś dodać, ale kiedy usłyszałam jej słowa, stanęłam jak wryta i to bez słów. 
 - Nie widziałam w jego zachowaniu żadnej sympatii – wyznałam szczerze. 
- Wiesz, co ci powiem? - spojrzałam na nią wyczekująco. - Skończ pieprzyć sobie życie i użalać się nad sobą. Bo mówię ci, że ten diabelsko seksowny facet kocha cię najbardziej na świecie. Nie możesz oczekiwać, że będzie się za tobą uganiał. Oboje musicie się za sobą uganiać. Więc przestań myśleć o tym, jakiego kota kupić w przyszłości i zacznij myśleć, jak możesz go odzyskać. 
Stałam, jak drzewo i nawet nie byłam pewna, czy oddychałam. Jej słowa wywarły na mnie tak wielkie wrażenie, że….kurde uwierzyłam jej. 
 - Jak masz na imię? - zdołałam zapytać, gdy zbierała się do wyjścia. 
- Diana. 
- Wpadniesz tu jeszcze? - zawołałam. 
- A kto inny odwiedzie cię od kupienia dwóch kotów? Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i patrzyłam jak ciemnowłosa Diana wychodzi z kawiarni. Jeszcze żadna dziewczyna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, a uwierzcie, że Valerie często umiała zbić mnie z tropu. Westchnęłam i zerknęłam na zegar, który informował mnie, że kończyłam robotę za trzy godziny. Naprawdę miałam zamiar wziąć zmianę za Christinę, ale nie byłam w stanie. Czułam, jak litry kofeiny powoli się wykańczają i ogarnia mnie senność. Dlatego jak najszybciej chciałam wrócić do domu i pogadać z najlepszą przyjaciółką, której unikałam od czternastu dni. Może Diana ma rację – może trzeba dokonać przełomu. 
 * 
Wchodzę do mieszkania, gdzie panuje całkowita ciemność, co jest dziwne, bo Valerie zawsze była pełna życia o tej godzinie. Zdziwiona odłożyłam marynarkę na wieszak i zdjęłam buty. Powolnym krokiem ruszyłam w głąb mieszkania i nagle na kogoś wpadłam. Odsunęłam się gwałtownie i zapaliłam światło. Przede mną stał Arthur w pełnej okazałości. Zamknęłam oczy, gdy tylko to do mnie doszło i odwróciłam się do niego plecami. Na mojej twarzy pojawiły się wypieki, które chciałam ukryć. A najlepiej ukryć samą siebie. 
 - Boże! - krzyknęłam w końcu. - Mogliście uprzedzić! Nie weszłabym wtedy bez pukania do własnego mieszkania! 
- Nie zachowuj się tak, jakbyś pierwszy raz w życiu widziała caaaałe męskie ciało – usłyszałam melodyjny głos przyjaciółki. 
- Na miłość boską! - krzyknęłam ponownie, wciąż stojąc do nich tyłem. - Arthurze, mój kochany przyjacielu, którego zawsze ceniłam, czy mógłbyś być tak miły i coś na siebie włożyć? Cokolwiek? Bardzo proszę? 
- Bez problemu – odpowiedział ze śmiechem i gdy byłam pewna, że zniknął z zasięgu mojego wzroku, odwróciłam się i spojrzałam na przyjaciółkę, która na szczęście miała na sobie szlafrok. Mój szlafrok. Ble. 
- Nie patrz tak – podniosła do góry ręce, odsłaniając w ten sposób odrobinę swojego nagiego ciała, przez co ponownie zmuszona byłam żeby zamknąć oczy. - Ups. Wypiorę go, jeśli o to chodzi. 
- Lepiej go zatrzymaj – odpowiedziałam natychmiastowo. - Więc między wami dobrze? - zapytałam, ciesząc się jej szczęściem. 
- Teraz chcesz rozmawiać? - nie brzmiała na złą, raczej na….zaskoczoną. 
- Przepraszam – powiedziałam, wzięłam się w garść i streściłam jej całą historię. Choć bardzo starałam się nie płakać, to jednak nie potrafiłam powstrzymać łez, które wylewały się strumieniami. Nie wiem, czy to przez tłumione uczucia, czy może przez to, że rozmawiałam dzisiaj z Aaronem. Wiem tylko, że żałowałam, że nie opowiedziałam jej tego wcześniej. Brakowało mi rady przyjaciółki i tego z jaką empatią do mnie podchodzi. Gdy skończyłam, podała mi karton chusteczek i z całej siły mnie przytuliła. Kiedy wreszcie się uspokoiłam, spojrzała mi w oczy. 
- On na pewno tak nie myśli – powiedziała. - Obie wiemy, że Aaron był i jest dupkiem, ale na pewno nie żałuje waszej miłości, Lottie. 
- Też tak na początku myślałam, ale potem….Umiem stwierdzić, kiedy mnie okłamuje, a w tamtej chwili tego nie było, Val. W tamtej chwili mówił prawdę. Wiem to. 
 Czekałam z nadzieją, że coś powie, przemówi do mojego rozsądku, sprawi, że sama siebie zacznę okłamywać – niemal na to liczyłam. Ale Valerie była przerażająco milcząca i nienawidziłam jej za to. 
 - Co mam robić? - wypowiedziałam na głos pytanie, które męczyło mnie od kilku dni. - Walczyć czy odpuścić? 
- Dawna Lottie z pewnością zamknęłaby się w swoim pokoju i miała gdzieś cały świat. Ale ty – spojrzała mi w oczy – nie jesteś już tamtą dziewczyną. Teraz jesteś inna. A nowa ty potrafi walczyć. Więc walcz. Uważnie słuchałam każdego jej słowa i z trudem musiałam przyznać, że miała racje. Nie byłam już tą samą osobą, co pół roku temu. Nie byłam już tą samą osobą, która bała się swojego cienia i uciekała przed ludźmi. Byłam dziewczyną, która doświadczyła życia. Dziewczyną, która doświadczyła prawdziwej miłości. Dziewczyną, która miała zamiar o tą miłość walczyć, nawet jeśli miałoby skończyć się to porażką.

piątek, 3 lutego 2017

SPACJAMIŁOŚĆ -------------Rozdział szósty - nigdy nie powinienem się w tobie zakochać!



Rozdział szósty - nigdy nie powinienem się w tobie zakochać!


Lottie 

 Nie mogę uwierzyć, że się udało! 
 Gdy dzień wcześniej przyszłam razem z Arthurem do Elizabeth, nie spodziewałam się aż takich pewnych dowodów, jakich się dowiedzieliśmy! Nie tylko miałam zeznania świadków, ale udało mi się też zdobyć nagranie z monitoringu, świadczące o tym, że w godzinach, kiedy zamordowano ofiarę Aaron Scott był w swoim mieszkaniu, z którego wyszedł dopiero po godzinie pierwszej w nocy, co było po prostu niepodważalnym dowodem! 
Cała w skowronkach wyszłam z sali, niemal zapominając o moim wcześniejszym spotkaniu z Aaronem i naszą niemiłą rozmową. Niemal. 
Gdy wyszłam z sali, oparłam się o ścianę, czekając na Aarona i całą resztę: Damona, Arthura i wielu, wielu innych. Oczywiście, że cieszyłam się z tego, że został uniewinniony, ale jednocześnie bałam się, jak cholera, jak zareaguje tym razem. 
Powie mi coś równie przykrego, czy może radosnego? 
Wygląda na to, że lada chwila się o tym przekonam, bo po paru chwilach wszyscy wyszli i ściskali Aarona, gratulując mu wygrania sprawy. Westchnęłam lekko, ale trzymałam się na dystans i najzwyczajniej w świecie po prostu się mu przyglądałam, starając się nie płakać jak beksa. Tylko, że tak dawno go nie widziałam, że to mnie aż boli. A fakt, że teraz wygląda jeszcze lepiej niż sprzed kilku miesięcy mnie dobija. Tatuaż z klepsydrą na prawej ręce cały czas jest na swoim miejscu, ale po kilku minutach przypatrywania się, zauważyłam też nowy rysunek, zdobiący jego ciało. Widziałam tylko kawałek, który wychodził spod jego bluzki i kończył się na karku, co było tak seksowne, że nogi się pode mną ugięły. W dodatku mimowolnie zaczęłam się zastanawiać dokąd ten nowy tatuaż sięga… Bez jakiejkolwiek kontroli nad własnym ciałem, oblizałam językiem dolną wargę, ale w porę przypomniałam sobie, że nie doczekam się tego o czym w tej chwili marzyłam. Wiedziałam, że nie doczekam się tego, że powolnym korkiem do mnie podejdzie, przyciągnie mnie do siebie i na ustach złoży pocałunek, który z łatwością by mnie powalił. Potrząsnęłam lekko głową, po czym zaczęłam wykręcać palce, kontynuując obserwowanie Aarona. Nie tylko tatuaże były nowością. Jak wspominał wcześniej Damon, szczęka Aarona pokryta była kilkudniowym zarostem i niech mnie diabli wezmą, ale wyglądał jak największe marzenie wszystkich kobiet! Śmiało też mogłam powiedzieć, że był bardziej umięśniony niż głupie trzy miesiące temu. Być może ma na sobie ubrania, ale przede mną nic nie ukryje. Jestem ciekawa, czy często po naszym rozstaniu chodził na siłownię i naprawdę z wielką chęcią zbadałabym każdy mięsień na jego ciele… 
 - Hej, nasza niezastąpiona pogromczyni sądów! - zawołał Damon, tym samym zwracając na siebie moją uwagę. - No chodź tu do nas! Nie ugryziemy cię! 
Co do tej obietnicy miałam pewne wątpliwości, szczególnie, kiedy zobaczyłam wpatrujące się we mnie, pełne chęci mordu, zielone oczy. O boże….powiedziałam w myślach i biorąc jeden, ogromny wdech ruszyłam w kierunku Damona, a co za tym stało? Również w kierunku jego brata, który ani trochę nie starał się, żeby ukryć nienawiść kryjącą się w jego oczach. Przełknęłam ślinę i stanęłam koło Damona, który objął mnie ramieniem, jak członka rodziny, co naprawdę mi pochlebiło. I, choć nie byłam w nastroju na żadne świętowanie, bo tak jakby poniosłam klęskę, to nie mogłam się nie uśmiechnąć. Trzeba przyznać, że entuzjazm starszego ze Scottów był zaraźliwy. 
 - Co ja bym bez ciebie zrobił, co? - lekko szturchnął mnie łokciem. - Na pewno byś sobie poradził – zapewniłam go, cały czas świadoma wpatrujących się we mnie szmaragdowych oczu. - Zresztą to i tak zasługa Arthura – wskazałam na ów wspomnianego, stojącego naprzeciwko mnie. - Gdyby w porę nie pojawił się u mnie w pracy i nie powiedział oczywistej rzeczy, to pewnie nie poszłoby nam tak dobrze – powiedziałam całkiem szczerze. 
- Obojgu wam dziękuję – choć starał się wyglądać całkiem zwyczajnie, to w jego głosie wyczułam wielką wdzięczność i nawet wzruszenie, przez co uśmiechnęłam się nieśmiało. - A teraz najwyższy czas świętować! Czy wszyscy są za? 
- Tak! - zawołali wszyscy, z wyjątkiem mnie i Aarona. 
Damon spojrzał pytająco to na brata, to na mnie i w końcu zwrócił się do mnie. 
 - Lottie? 
Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, bo naprawdę nie wiedziałam, co miałabym mu odpowiedzieć. Bardzo chciałam być z nimi wszystkimi i cieszyć się tym, że uratowaliśmy Aarona od gnicia w więzieniu, ale nie byłam głupia. Wiedziałam, że jestem ostatnią osobą, którą Aaron chciałby oglądać, a nie mogłam popsuć mu tego dnia. 
 - Ja…bawcie się dobrze. Mam robotę, a odkąd zaczęłam pracę miałam już stanowczo za dużo urlopu. Myślę, że czas wrócić na tory i pokazać Demienowi, że nie jestem słabą dziewczynką, która co drugi dzień łamie sobie rękę – zaśmiałam się lekko. 
- Jesteś pewna? 
- Jest pewna – odpowiedział za mnie Aaron, przez co uniosłam brwi w pytającym geście. 
- Sam widzisz – zwróciłam się do Damona, jednocześnie go obejmując. - Dzięki, że we mnie wierzyłeś. 
- Jak nie mógłbym? To dzięki tobie go wyciągnęliśmy. Dziękuję – odparł tuż przy moim uchu, żeby inni nie słyszeli, na co skinęłam tylko głową i zwróciłam się do wyjścia, nie oglądając się za siebie. 

*

Mówiąc wszystkim, że chciałam wrócić do pracy, nie miałam tego na myśli. Chciałam po prostu wrócić do domu i pogadać z najlepszą przyjaciółką, ale koniec końców posłuchałam swoich wcześniejszych słów i dotarło do mnie, że miałam rację co do Demiena i dni wolnych. 
 Tak więc skończyło się tym, że stoję za ladą i obserwuję przychodzących ludzi. Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że Christina zaczynała pracę ,,na poważnie” dopiero za dwa dni, więc przez czterdzieści osiem godzin będę miała spokój od długonogiej piękności! Jeeej! 
 Jednak moja radość nie trwała długo, bo po raz kolejny przypomniałam sobie wyraz twarzy Aarona, kiedy mnie zobaczył i dziesięć sekund później, gdzie tęsknotę w jego oczach zastąpił gniew i nienawiść tak wielka, że miałam ochotę się cofnąć i uciekać tak daleko, jak to tylko było możliwe. Nie mogłam powiedzieć, że byłam zaskoczona jego reakcją, bo spodziewałam się tego - odrzucenia i bólu. Większość osób twierdzi, że mężczyzn nie da się skrzywdzić tak mocno, żeby ci nie wybaczyli, ale jestem żywym przykładem na to, że jednak można. Wbrew własnej woli przypomniałam sobie wszystkie romanse, które czytałam. W tych opowieściach to kobiety bywały bardzo zranione, a w mojej opowieści jest na odwrót i to ja popełniłam największy błąd. Pewnie większość z was pomyśli teraz o Aaronie jak o zakompleksionym chłopcu, ale to nie prawda. Ma całkowite prawo do tego, aby być na mnie zły. Ma całkowite prawo do tego, żeby mi nie wybaczyć. A ja? Może wreszcie powinnam ruszyć naprzód i nauczyć się żyć ze złamanym sercem. Bo chyba to będzie najlepsze, co mogę w tej chwili zrobić. 
 Nie zapomnieć, nie pogrzebać, nie płakać, ale iść dalej. 
Przed siebie. 

 Zostałam po godzinach przez kaprys mojego szefa. Oczywiście wszyscy wiemy, że to tylko moja wina, bo brałam za dużo wolnego i teraz po prostu odpracowywałam. Wychodząc z kawiarni, Demien zapewnił mnie, że przez następny tydzień będę zostawać po godzinach i miałam wtedy nie małą ochotę na to, żeby pokazać mu środkowy palec, a w bonusie i język. Niestety biorąc pod uwagę to, że dla niego pracuje, trochę mijało się to z celem. Gdy wreszcie uwolniłam się od szefa i kawiarni, odetchnęłam świeżym powietrzem, po czym napisałam do Val smsa, że za niedługo będę w domu i ma przygotować jakieś filmy, bo przydałoby mi się nie myślenie o niczym. 
 Byłam już w połowie drogi, gdy nagle się z kimś zderzyłam. Przeklęłam pod nosem uświadamiając sobie, że mój stary nawyk powraca. A było już tak dobrze! Już prawie nie wpadałam na przechodniów! 
 - Bardzo przepraszam, niezdara ze… - gdy spojrzałam na osobę, na którą wpadłam, natychmiastowo zamilkłam. - Pan Scott…dobry wieczór! - przywitałam się, jednocześnie wygładzając ciuchy. Miałam całkowitą świadomość, że były poplamione – w końcu to ciuchy robocze, ale co innego mogłam zrobić? Chyba każdy, nawet bezdomny na widok tak zamożnego człowieka, zrobiłby co tylko w jego mocy, żeby wyglądać w jego obecności jak najlepiej. Niepewnie spojrzałam w jego ciemne oczy i zobaczyłam w nich czystą irytację, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że to przypadkowe spotkanie nie będzie należało do rzeczy, które znajdą się na pozytywnej liście z całego dnia. 
 - Dobry wieczór – odparł spokojnie po paru chwilach. - Wracasz z pracy? 
Przełknęłam ślinę, zażenowana, ale odpowiedziałam szczerze i bez pośpiechu. 
- Tak, niestety zmuszona byłam zostać po godzinach…wie pan jak to jest. 
- Nie, nie wiem – powiedział rozbawiony i w tej samej chwili, gdy te słowa opuściły jego usta, miałam ochotę kopnąć go w krocze. Zacisnęłam usta, ale postanowiłam nie uciekać. 
 - Cieszy się pan, że Aaronowi się udało? Pytam, bo nie widziałam pana na rozprawie i nie było szansy, żeby porozmawiać, więc… 
- Sądzę, że mój syn został bezpodstawnie uniewinniony – spojrzałam na niego jak na wariata, ale kontynuował. - Za każdą zbrodnie trzeba odpowiedzieć. Tak już działa ten świat. Jeśli za każdym razem ktoś będzie go ratował, to nigdy nie nauczy się tego jak postępować. A przyznasz chyba, że zabójstwo to już poważna rzecz. Nie boisz się chodzić sama, kiedy mój syn jest na wolności i w każdej chwili mogłoby ci się coś stać? 
Zignorowałam to, że zabrzmiało to jak groźba i zaczęłam bronić Aarona. 
 - Chyba nie wierzy pan, że Aaron naprawdę zabił tego człowieka! Mam dowody, które potwierdzają to, że jest niewinny. A skoro wierzy pan w coś tak okrutnego co dotyczy pańskiej rodziny, to co z pana za ojciec?! Powinien pan go wspierać, powinien…- nie dokończyłam, ponieważ nagle jego ręka wystrzeliła w kierunku mojej twarzy z nienaturalną szybkością, przez co nie zdążyłam się cofnąć. Spoliczkował mnie tak mocno, że z całych sił musiałam się trzymać, aby nie upaść na ziemie. Skorzystałam z tego, że moja dłoń była zimna i przyłożyłam ją do pulsującego policzka, który bolał jak cholera. Miałam ochotę płakać. Spojrzałam na niego, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się stało. 
 - Nie masz prawa mówić mi, jak mam postępować z synem, czy to jasne? 
Nie odpowiedziałam nic, tylko patrzyłam z szeroko otwartymi oczami. 
 - Czy to jasne? - powtórzył, mocno mnie popychając, przez co tym razem nie zdołałam utrzymać równowagi i upadłam na tyłek, który również bolał jak najgorsza cholera. 
- Tato! - usłyszałam znajomy głos, ale jakby nie zarejestrowałam go dokładnie. Byłam zbyt skupiona na wydarzeniach sprzed ostatnich kilki minut, że w końcu nie wytrzymałam i z moich oczu popłynęły łzy, a ból połowy twarzy nie ustępował. W sumie nie ma się co dziwić po tak mocnym uderzeniu, ale… 
 - Lott? - usłyszałam pytanie i już po sekundzie zobaczyłam przed sobą zmartwionego Aarona, wpatrującego się we mnie z troską. - Lott? 
- On mnie uderzył – powiedziałam półprzytomnie, wciąż trzymając się za policzek. 
- Daj mi…zobaczyć – poprosił wyciągając do mnie swoją dłoń. 
- On mnie uderzył – powtórzyłam, nie hamując łez. 
- Proszę, pozwól mi… 
- Nie – przerwałam mu. 
Może cierpiałam, może wyglądałam jak gówno, ale równie dobrze pamiętałam jak na mnie patrzył kilka godzin temu. 
 - Nie będę dla ciebie ciężarem – dodałam. 
- Lottie, do cholery. Pozwól mi się tobą zająć. 
Jakaś część mojego umysłu szeptała: rób ze mną co chcesz, ale druga kategorycznie odmawiała. W końcu nie wiedziałam, co mam robić. Kiedy jego dłoń ponownie skierowała się w stronę mojej twarzy, jak przez mgłę przypomniałam sobie dłoń jego ojca i wzdrygnęłam się, na co Aaron zacisnął szczękę. 
 - Nie skrzywdzę cię, maleńka. Nie skrzywdzę, okej? Nie skrzywdzę – powtarzał, tak długo, aż w końcu mu uwierzyłam. Ostatnie, co pamiętam to jego dotyk na mojej skórze. Potem była już tylko ciemność. 

*

 Ostrożnie mrugałam oczami, chcąc przyzwyczaić się do nagłej jasności. Kiedy tylko całkowicie je otworzyłam, poczułam okropny ból w policzku, sprawiając, że przypomniałam sobie wszystko ze spotkania z panem Scottem. Prychnęłam lekko, wciąż nie mogąc uwierzyć w to co zaszło. Wprawdzie nie mogłabym powiedzieć, że polubiłam go od pierwszego spotkania, które miało miejsce w jego salonie samochodowym, ale nigdy też nie pomyślałabym, że byłby zdolny do uderzenia kobiety. Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym położyłam dłoń w miejscu, które pulsowało jak najgorsza tortura. Po chwili zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, bo bądź co bądź nie pamiętałam co zaszło później. Przynajmniej nie w całości… Wiem, że pojawił się Aaron i… 
 Aaron. O Boże. 
 W momencie, w którym go sobie przypomniałam, zorientowałam się, gdzie właściwie się znajdowałam. Czego, jak czego, ale tych okien, tego łóżka, tego drewna nie sposób zapomnieć. Wstrzymałam powietrze, pozwalając, by kolejne łzy wylały się z moich oczu. W tym miejscu Aaron pozbawił mnie dziewictwa, ale również w tym domu ostatni raz byliśmy szczęśliwi. W tym domu można znaleźć same pozytywy jeśli chodzi o nasz związek. Przełknęłam rosnącą gulę w gardle i bardzo powoli podniosłam się z łóżka, szybko uświadamiając sobie, że mój tyłek również jest obolały. Cholera. 
 Syknęłam, po czym podeszłam do ogromnych okien, z których widok na jezioro był po prostu niesamowity. Mogłabym znajdować się tutaj cały dzień i tylko patrzeć na spokojną taflę wody i otaczającą ją zieleń – i niczego więcej bym nie potrzebowała. No, może oprócz… 
 Zacisnęłam zęby chcąc nie myśleć o tym przynajmniej w tej chwili. Wzdychając odwróciłam się na pięcie i plecami oparłam się o zimne szkło, na wskutek czego przeszedł mnie lekki dreszcz. Gdy przyzwyczaiłam się do nowej temperatury, spojrzałam na łóżko, które widziałam teraz jak na dłoni i zaczęłam się zastanawiać, co skłoniło Aarona do udzielenia mi pomocy i przywiezienia do jego rodzinnego domu. Byłam świadoma tego, że jego uczucia co do mnie nie mogły po prostu zniknąć, co też widziałam w sądzie, zanim jego oblicze przepełnione było nienawiścią, ale przecież nie musiał przyprowadzać mnie tutaj. Wiadome też jest, że nie zostawiłby mnie na betonie, chociaż w jego przypadku nigdy nic nie wiadomo. Śmiało też mógł zawieść mnie do mieszkania, albo gdziekolwiek indziej. Jednak w tym domu było za dużo wspomnień… Za dużo… 
 Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam kroki, dochodzące ze schodów. Odetchnęłam głęboko, przygotowując się na spotkanie, które miało nadejść lada chwila. 
 Tak jak przypuszczałam zjawił się po paru sekundach. Starałam się nie skupiać na nim całej swojej uwagi, ale moje wysiłki poszły na marne. Nie mogłam na niego nie patrzeć. 
 Miał na sobie czarne spodnie dresowe luźno wiszące na biodrach i białą koszulkę bez rękawów. Koszulka wprawdzie zasłaniała jego umięśniony tors, ale byłam przekonana, że gdyby tylko trochę podniósł ją do góry, to odsłoniłby to seksowne ,,V” znajdujące się w dole brzucha… Dopiero po chwili byłam zdolna spojrzeć na jego twarz i niech mnie diabli wezmą, ale zobaczyłam przed oczami gwiazdki jak to bywa w tych bajkach… Jego zielone oczy płonęły rządzą, a szczęka się zacisnęła sprawiając, że kości policzkowe stały się dużo bardziej widoczne, a zarys szczęki po prostu bezbłędny. 
 - Tu masz wszystko czego będziesz potrzebować – powiedział, rzucając na łóżko dwa ręczniki i parę, damskich ciuchów, które wyglądały na całkiem nowe. - Gdy się….poukładasz, zabiorę cię do mieszkania. 
- Dziękuję – odparłam, bo nie wiedziałam, czy byłam w stanie wypowiedzieć coś jeszcze. Już odwracał się na pięcie, ale jednak zmienił zdanie i spojrzał prosto w moje oczy, sprawiając, że całe moje ciało pokryło się gęsią skórką. 
 - Jak się czujesz? - jego wzrok przesunął się na część twarzy, która zapewne wyglądała inaczej po spoliczkowaniu przez jego ojca. 
- Jest…w porządku – jak bardzo chciałabym mu powiedzieć coś więcej! Przecież….ta rozmowa to, to nie my! Między nami nigdy nie było tak sztywno. To nie jestem ja a on nie jest sobą. 
- Aaron, możemy…. 
- Będę na dole. Gdy będziesz gotowa, zejdź. 
Poczułam jak moje usta wykrzywiają się w małych uśmiechu, gdy usłyszałam to jedno słowo: ,,zejdź” - które potwierdziło, że chociaż jego apodyktyczność wciąż jest na swoim miejscu. 

 W łazience od razu sprawdziłam swój policzek i miałam ochotę krzyczeć z rozpaczy. Wcześniej zdawałam sobie sprawę, że było to naprawdę mocne uderzenie, ale siniak, który się utworzył tylko to potwierdzał. Pewnie teraz udając się do pracy będę musiała nakładać znacznie więcej pudru, żeby… 
 Praca. 
Mimowolnie spojrzałam na zegarek i z ulgą stwierdziłam, że miałam jeszcze trzy godziny do rozpoczęcia mojej zmiany. Jeszcze raz spojrzałam w lustro i wzięłam się do pracy. 

 Po kilkunastu minutach wreszcie doprowadziłam się do porządku i wyszłam z łazienki. Byłam pod wrażeniem gustu Aarona, jeśli chodzi o ciuchy. Gdy tylko je zakładałam, mogłam być już pewna, że były w stu procentach nowe i naprawdę…ładne. Kupił mi dżinsy, które doskonale opinały moje nogi i pośladki, co nawet trochę mnie krepowało. Jestem pewna, że sama nie dokonałabym takiego wyboru i wtedy popełniłabym błąd. Może są bardziej odważne niż ciuchy, które noszę na co dzień, ale są genialne i chyba staną się moimi ulubionymi. Do jasnych dżinsów dobrał czarną bluzkę, którą można było podwinąć do łokci i która świetnie pasowała do wspomnianych przeze mnie wcześniej spodni. Uśmiechnęłam się pod nosem, założyłam białe tenisówki i z ciężko bijącym sercem skierowałam się na schody. W trakcie schodzenia podziwiałam cały wystrój domu od sufitu po panele i po raz kolejny zachciało mi się płakać, przez co spokojnie mogłam stwierdzić, że po rozstaniu z Aaronem stałam się naprawdę niezłą beksą. Wstyd i hańba… 
 Nim się zorientowałam, znalazłam się już na dole i na ciężkich nogach poszłam w kierunku kuchni, bo coś mówiło mi, że to właśnie tam się znajduje. Problem polegał w tym, że chciałam z nim porozmawiać, ale nie wiedziałam od czego zacząć. Na progu kuchni nawet nie musiałam odrywać wzroku od podłogi, żeby wiedzieć, że jest w niej Aaron. Mrowienie w okolicy karku i brzucha wyraźnie mi to zakomunikowały. 
Wzięłam głęboki wdech i powoli uniosłam głowę, od razu napotykając na swej drodze jego intensywne spojrzenie. Wiedziałam, że pożera mnie wzrokiem, lecz mimo wszystko wciąż był…daleko. 
 - Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś i…w miarę doprowadziłeś mnie do porządku – powiedziałam na początek. 
- Słuchaj, Lottie – westchnął. - Nie wiem, co wstąpiło w mojego ojca, że cię….uderzył, ale obiecuję ci, że to się więcej nie powtórzy. 
Wątpię. 
 - Jak…minęło wielkie świętowanie? - zapytałam, co dziwne: z całkowicie szczerym uśmiechem. 
Dostrzegłam, że coś błysnęło w jego oczach, ale nie potrafiłam rozgryźć co. 
 - Z tego co mi wiadomo to whisky, shoty, whisky – gdy zobaczył pytanie czające się w moich oczach, dodał: - Nie zostałem z nimi na długo. 
- Dobra, koniec z tym – powiedziałam w końcu, opuszczając ręce, przez co jedna z nich uderzyła we framugę, potęgując ból, który byłam pewna już dawno minął po tym jeleniu. Zassałam powietrze, po czym Aaron niepewnie na mnie spojrzał. 
 - Nic mi nie jest – powiedziałam od razu. - Musimy porozmawiać i naprawdę mam dość bawienia się w kotka i myszkę, okej? Minęły trzy miesiące, podczas których ja stałam się najgorszą idiotką w życiu, ty zostałeś oskarżony o morderstwo i nie możemy udawać, że nic się nie stało. Tak więc, musimy porozmawiać. 
- Myślisz, że mamy o czym? - spytał. - To ty dokonałaś wyboru, ja zostałem uniewinniony i wszystko jest po staremu. Powiedz mi, Lottie o czym tu rozmawiać? 
Miałam wielką ochotę do niego podbiec, pocałować go, a zaraz potem z całej siły kopnąć we wrażliwe miejsce tak mocno, że by się nie podniósł. 
 - Jesteś na mnie wściekły! - krzyknęłam, nie wytrzymując napięcia. - I widać to na każdym kroku! W każdym twoim spojrzeniu czy ruchu widać, że masz ochotę posiekać mnie na kawałki i zakopać w lesie! Więc to ja się ciebie pytam, Aaron: co chcesz, żebym powiedziała? No co chcesz?! Chcesz usłyszeć, że popełniłam największy błąd w życiu, opuszczając cię? - załamał mi się głos, ale mówiłam dalej. - Jestem głupią idiotką, że od ciebie odeszłam nawet nie dając ci wytłumaczyć. Nie powinnam wierzyć Victorii. A największym błędem było to, że ignorowałam ból. Przez krótką chwilę w jego oczach dostrzegłam zrozumienie, a nawet przebaczenie, ale po sekundzie nie było po tym już żadnego śladu. 
 - A chcesz wiedzieć, co było moim największym błędem? - zapytał, robiąc parę kroków w moją stronę. Byłam pewna, że nie usłyszę nic miłego, zważając na jad, którym ociekały jego słowa. - Nigdy nie powinienem dopuszczać cię do siebie. Nigdy nie powinienem ci zaufać. Nigdy nie powinienem się w tobie zakochać! - jego słowa sprawiły mi o wiele większy ból, niż cios, który otrzymałam w policzek dzień wcześniej. 
- Nie…nie myślisz tak – udało mi się wydukać, na co on parsknął śmiechem. Skrzywiłam się, ledwo powstrzymując łzy. 
 - Myślisz, że za tobą tęsknię? Proszę cię – zaśmiał się po raz kolejny. - Jesteś dla mnie nikim. Tylko kolejną dziewczyną, którą mogę odhaczyć na mojej liście. Nie jesteś nikim więcej. Przygryzłam wnętrze policzka, żeby się nie rozpłakać. 
 - Zabierz mnie…do domu. 
- Z wielką chęcią.