Rozdział siódmy - dziewczyna, która walczy.
Lottie
dwa tygodnie później….
- Przepraszam cię bardzo! - krzyknęłam, gdy po raz któryś raz z kolei Christina przewróciła przygotowany przeze mnie drink. - Znasz coś takiego jak przestrzeń osobista? Przez ciebie muszę go zrobić na nowo!
- Przepraszam, nie chciałam…
- Po prostu….przestań – powiedziałam, przerywając jej w połowie. Wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić, po czym zaczęłam przygotowywać drugi raz tego samego drinka temu samemu klientowi, który na pewno nie będzie się kwapił do tego, abym dostała napiwek. Pracowałam z Christiną już ponad tydzień, a dalej mam ochotę wydłubać jej te śliczne oczka. Wprawdzie może stała się mniej irytująca niż była na początku, ale wciąż nie mogę się do niej przekonać. Szczególnie teraz, kiedy najbardziej chcę się skupić na pracy, na robieniu czegoś. Bo, jeśli nie robię nic, to myślę, a nie chcę myśleć. Nie o nim. Nie o niczym.
- Zanieś to klientowi – powiedziałam do Christiny, nawet na nią nie spoglądając. - I proszę cię, nie wylej tego.
Gdy opuściła moją przestrzeń, odetchnęłam z ulgą. Oczywiście, że nie chcę aby była moim wrogiem, ale sama mi tego nie ułatwia. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że od dwóch tygodni jestem chodzącym wulkanem, który w każdej chwili może wybuchnąć i zniszczyć wszystko dookoła. Dlatego wszystko, nawet najmniejsza, najdrobniejsza rzecz jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Wystarczy, że przyjdzie jakiś nadęty klient lub miły klient, lub jakikolwiek inny klient, to mam ochotę rzucić w niego patelnią. Po prostu….wszyscy działają mi na nerwy. Dla dobra ludzkości powinnam się zamknąć w domu na klucz i nigdy nie wychodzić. Tkwiłabym tam tak długo, aż w końcu umarłabym z głodu lub czegokolwiek innego. Wszystko mi jedno.
Nawet Valerie, moja najlepsza przyjaciółka życzyła mi śmierci, bo tak jak z innymi nie chciałam z nią rozmawiać. Właściwie od czternastu, chorych dni mamy między sobą stan awaryjny. A zaczęło się od tego, że nie chciałam jej powiedzieć, co się stało tamtego wieczoru – rozpoczynając od pana Scotta i wymierzonego we mnie policzka i kończąc na mojej rozmowie z Aaronem. Od tamtego czasu prawie w ogóle ze sobą nie gadamy, co może nawet nie jest takie złe. Może przyda mi się trochę….samotności. A im więcej czasu mija, tym bardziej zaczynam w to wierzyć.
- Charlotte? - spojrzałam na moją współpracowniczkę. - Byłoby problemem, gdybyś wzięła za mnie zmianę? Dzisiaj?
Chciałam krzyczeć. Jestem na nogach od….od właściwie dwóch dni, bo boję się zmrużyć oczy. Za każdym razem, gdy szłam spać, widziałam Aarona, co ani trochę mi nie pomagało. Dlatego też, od czterdziestu ośmiu godzin jestem na sporych dawkach kofeiny.
- Jest tego jakiś powód? - spytałam.
- Chciałabym spotkać się z tym przyjacielem, o którym ci mówiłam. Wiesz, że bardzo mi na nim zależy i…
- Nie ma sprawy. Idź, ciesz się życiem – powiedziałam, zdając sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej brzmię jak nadęta koza.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się. - Dziękuję! Odwdzięczę się! - To mówiąc pozbyła się swojego roboczego fartucha i niczym huragan wybiegła z kawiarni. Przez chwilę trochę jej zazdrościłam. Podobnie jak ona chciałabym stąd wyjść i spotkać się z przyjaciółmi. Może z Arthurem. Może z Damonem.
Uśmiechnęłam się na myśl o starszym bracie Aarona.
Od czasu, kiedy ich ojciec mnie….znieważył – mówiąc łagodnie, to trochę się do Damona zbliżyłam. Jasne, że przypomina mi o młodszym ze Scottów, ale pod wieloma względami się od siebie różnią, co jest nawet pomocne. Wiem, że Damon bardzo mocno stara się, żebym ja i Aaron z powrotem odnaleźli wspólny język. I choć jestem mu naprawdę bardzo wdzięczna za jego starania, to wiem, że jego plan się nie powiedzie. Między mną a Aaronem wszystko skończone. I tak bardzo jak chciałam temu zaprzeczać to tak samo bardzo muszę wreszcie pogodzić się z prawdą. Zaprzepaściłam naszą szansę i nie ma po co dłużej się oszukiwać. Muszę ruszyć dalej. Poznać kogoś nowego. Zapomnieć. Potrząsnęłam głową i wzięłam się za przygotowywanie kolejnych drinków. Tym razem, kiedy usłyszałam, że drzwi od kawiarni się otwierają, nawet nie zwróciłam na nie uwagi. Nie chciałam patrzeć, obserwować ludzi, którzy wręcz tryskają szczęściem. Jednak kiedy poczułam znajome mrowienie w okolicy szyi….nie mogłam nie spojrzeć. Niepewnie uniosłam głowę i dostrzegłam idącego w moją stroną Aarona. Wstrzymałam oddech, a moje ręce zaczęły się trząść, co spowodowało, że upuściłam pełną szklankę. Nie zwróciłam na to uwagi, bo moje oczy wpatrzone były w szmaragdowe oczy Aarona. Oczy, które tym razem nie były przepełnione nienawiścią. Może….coś się zmieniło? Może….Nie. ,,Nigdy nie powinienem się w tobie zakochać.” - Te słowa uderzyły we mnie niczym młot. Musiałam chwycić się blatu, żeby nie upaść. Weź się w garść, szeptałam do siebie. Dasz radę. Dasz.
- Hej, Lott – przywitał mnie zdrobnieniem, którego używał tylko on. Mimowolnie w moich oczach pojawiły się łzy, ale szybko je odgoniłam. Nie ma szans, żeby dwa tygodnie, podczas których uczyłam się samokontroli poszły na marne tylko dlatego, że on się tu zjawił.
- Co mogę podać? - zapytałam głosem barmanki, starając się na niego nie patrzeć. Bo nie chcę na niego patrzeć. Nie chcę.
Chcesz – szeptał mój zdradziecki umysł.
Wzięłam głęboki wdech, żeby opanować targające mną emocje.
- Wiesz, że nie przyszedłem tu po to, żeby się napić – odparł. - Możemy porozmawiać?
Tak, powiedz tak – znowu umysł.
- Nie mamy o czym, pamiętasz? - tym razem spojrzałam w jego oczy, starając się, aby zabrzmiało to tak samo, kiedy on powiedział to mnie.
- W takim razie ujmę to tak: porozmawiamy czy się to podoba czy nie.
Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale Aaron zbył mnie machnięciem ręki.
- Nie mam czasu na twoje fochy, Charlotte – dodał wrogo. - Mam ważne spotkanie.
- Towarzyskie czy biznesowe? - zapytałam, nim zdołałam się powstrzymać. Gdy tylko te słowa opuściły moje usta, na jego twarz wypłynął pewny siebie, arogancki uśmieszek.
- A jeśli bym powiedział, że towarzyskie? To co? Byłabyś zazdrosna?
Przygryzłam dolną wargę, żeby powstrzymać się przez zrobieniem sceny w miejscu mojej pracy.
- Chciałbyś, prawda? - spytałam, tym razem bardziej nieśmiało.
- Posłuchaj – westchnął, najwyraźniej mając mnie dość. - Chcę, żebyś nie zapomniała, że obiecałem ci pomoc w znalezieniu twojej mamy.
- Nie potrzebuję twojej pomocy, Scott. Nie rozumiesz tego? - warknęłam, celowo nazywając go po nazwisku. - Nigdy nie powinnam się w tobie zakochać, prawda? - wiem, że tym pytaniem trafiłam w sedno, bo przez jego twarz przemknął cień emocji, których nie udało mi się rozszyfrować.
- Prawda, ale to nie ma nic do rzeczy. Dotrzymuję swoich obietnic. I tu musiałam się zaśmiać.
- Czy wszystkich, Scott? Jesteś pewny, że ich dotrzymujesz? - westchnęłam, zadając to pytanie. - Po prostu…wyjdź, dobrze? Po prostu wyjdź.
Zauważyłam, że chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował i wyszedł, zostawiając mnie po raz kolejny. Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo bym chciała, żeby o mnie zawalczył. Zamknęłam oczy, chcąc się uspokoić. Wystarczyło, że tylko się pojawił, a znowu stałam się niestabilna emocjonalnie. Znowu – choć był tu nie więcej niż pięć, ciężkich minut.
- Wszystko w porządku? - zapytała mnie dziewczyna, siedząca po drugiej stronie lady. Spojrzałam w jej ciemne, duże oczy i zaczęłam się zastanawiać ile mogła mieć lat i, czy już popełniła największy błąd w swoim życiu odrzucając jedyną osobę którą kochała.
- Nie – odpowiedziałam, pierwszy raz szczerze na to pytanie. A ostatnimi czasy prawie każdy mi je zadawał, ale za każdym razem odpowiadałam potwierdzająco, jednak tym razem…Chciałam się w końcu pozbyć tego ciężaru. - Miałaś kiedyś tak, że byłaś zakochana i święcie przekonana, że zrobisz dla tej osoby wszystko? A potem pojawiła się bogata jędza, nagadała ci głupot, w które oczywiście uwierzyłaś, odrzucając swoją miłość? A potem, kiedy myślisz, że on ci wybaczy, to po prostu spycha cię w najdalszy kąt i nie chce cię znać? W końcu i ty się poddajesz i resztę swojego życia spędzisz jako stara panna z kotem. Lub dwoma.
- Nie lubię kotów – uśmiechnęła się lekko.
- Ja też nie – odparłam, ale bez humoru. - Zmarnowałam sobie życie przez jedną, głupią sytuację i nie mogę tego naprawić.
- To ten, z którym przed chwilą rozmawiałaś?
- Jedyny w swoim rodzaju – odpowiedziałam.
- Przystojny jak diabli – zagwizdała, a moje usta wykrzywiły się w uśmiechu.
- I seksowny jak cholera – dodałam do jej wypowiedzi.
- I kocha cię równie mocno.
Właśnie chciałam coś dodać, ale kiedy usłyszałam jej słowa, stanęłam jak wryta i to bez słów.
- Nie widziałam w jego zachowaniu żadnej sympatii – wyznałam szczerze.
- Wiesz, co ci powiem? - spojrzałam na nią wyczekująco. - Skończ pieprzyć sobie życie i użalać się nad sobą. Bo mówię ci, że ten diabelsko seksowny facet kocha cię najbardziej na świecie. Nie możesz oczekiwać, że będzie się za tobą uganiał. Oboje musicie się za sobą uganiać. Więc przestań myśleć o tym, jakiego kota kupić w przyszłości i zacznij myśleć, jak możesz go odzyskać.
Stałam, jak drzewo i nawet nie byłam pewna, czy oddychałam. Jej słowa wywarły na mnie tak wielkie wrażenie, że….kurde uwierzyłam jej.
- Jak masz na imię? - zdołałam zapytać, gdy zbierała się do wyjścia.
- Diana.
- Wpadniesz tu jeszcze? - zawołałam.
- A kto inny odwiedzie cię od kupienia dwóch kotów? Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i patrzyłam jak ciemnowłosa Diana wychodzi z kawiarni. Jeszcze żadna dziewczyna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, a uwierzcie, że Valerie często umiała zbić mnie z tropu. Westchnęłam i zerknęłam na zegar, który informował mnie, że kończyłam robotę za trzy godziny. Naprawdę miałam zamiar wziąć zmianę za Christinę, ale nie byłam w stanie. Czułam, jak litry kofeiny powoli się wykańczają i ogarnia mnie senność. Dlatego jak najszybciej chciałam wrócić do domu i pogadać z najlepszą przyjaciółką, której unikałam od czternastu dni. Może Diana ma rację – może trzeba dokonać przełomu.
*
Wchodzę do mieszkania, gdzie panuje całkowita ciemność, co jest dziwne, bo Valerie zawsze była pełna życia o tej godzinie. Zdziwiona odłożyłam marynarkę na wieszak i zdjęłam buty. Powolnym krokiem ruszyłam w głąb mieszkania i nagle na kogoś wpadłam. Odsunęłam się gwałtownie i zapaliłam światło. Przede mną stał Arthur w pełnej okazałości. Zamknęłam oczy, gdy tylko to do mnie doszło i odwróciłam się do niego plecami. Na mojej twarzy pojawiły się wypieki, które chciałam ukryć. A najlepiej ukryć samą siebie.
- Boże! - krzyknęłam w końcu. - Mogliście uprzedzić! Nie weszłabym wtedy bez pukania do własnego mieszkania!
- Nie zachowuj się tak, jakbyś pierwszy raz w życiu widziała caaaałe męskie ciało – usłyszałam melodyjny głos przyjaciółki.
- Na miłość boską! - krzyknęłam ponownie, wciąż stojąc do nich tyłem. - Arthurze, mój kochany przyjacielu, którego zawsze ceniłam, czy mógłbyś być tak miły i coś na siebie włożyć? Cokolwiek? Bardzo proszę?
- Bez problemu – odpowiedział ze śmiechem i gdy byłam pewna, że zniknął z zasięgu mojego wzroku, odwróciłam się i spojrzałam na przyjaciółkę, która na szczęście miała na sobie szlafrok. Mój szlafrok. Ble.
- Nie patrz tak – podniosła do góry ręce, odsłaniając w ten sposób odrobinę swojego nagiego ciała, przez co ponownie zmuszona byłam żeby zamknąć oczy. - Ups. Wypiorę go, jeśli o to chodzi.
- Lepiej go zatrzymaj – odpowiedziałam natychmiastowo. - Więc między wami dobrze? - zapytałam, ciesząc się jej szczęściem.
- Teraz chcesz rozmawiać? - nie brzmiała na złą, raczej na….zaskoczoną.
- Przepraszam – powiedziałam, wzięłam się w garść i streściłam jej całą historię. Choć bardzo starałam się nie płakać, to jednak nie potrafiłam powstrzymać łez, które wylewały się strumieniami. Nie wiem, czy to przez tłumione uczucia, czy może przez to, że rozmawiałam dzisiaj z Aaronem. Wiem tylko, że żałowałam, że nie opowiedziałam jej tego wcześniej. Brakowało mi rady przyjaciółki i tego z jaką empatią do mnie podchodzi. Gdy skończyłam, podała mi karton chusteczek i z całej siły mnie przytuliła. Kiedy wreszcie się uspokoiłam, spojrzała mi w oczy.
- On na pewno tak nie myśli – powiedziała. - Obie wiemy, że Aaron był i jest dupkiem, ale na pewno nie żałuje waszej miłości, Lottie.
- Też tak na początku myślałam, ale potem….Umiem stwierdzić, kiedy mnie okłamuje, a w tamtej chwili tego nie było, Val. W tamtej chwili mówił prawdę. Wiem to.
Czekałam z nadzieją, że coś powie, przemówi do mojego rozsądku, sprawi, że sama siebie zacznę okłamywać – niemal na to liczyłam. Ale Valerie była przerażająco milcząca i nienawidziłam jej za to.
- Co mam robić? - wypowiedziałam na głos pytanie, które męczyło mnie od kilku dni. - Walczyć czy odpuścić?
- Dawna Lottie z pewnością zamknęłaby się w swoim pokoju i miała gdzieś cały świat. Ale ty – spojrzała mi w oczy – nie jesteś już tamtą dziewczyną. Teraz jesteś inna. A nowa ty potrafi walczyć. Więc walcz. Uważnie słuchałam każdego jej słowa i z trudem musiałam przyznać, że miała racje. Nie byłam już tą samą osobą, co pół roku temu. Nie byłam już tą samą osobą, która bała się swojego cienia i uciekała przed ludźmi. Byłam dziewczyną, która doświadczyła życia. Dziewczyną, która doświadczyła prawdziwej miłości. Dziewczyną, która miała zamiar o tą miłość walczyć, nawet jeśli miałoby skończyć się to porażką.