środa, 15 lipca 2015

Rozdział 16

Cały czas myślałam o tym wierszu. Przecież uznają mnie za totalną idiotkę. Nie raz już go gniotłam i wyrzucałam do kosza, ale potem odzywał się nieproszony głos w mojej głowie, że mam go im dać. Brałam więc czystą kartkę i zaczynałam od nowa. I tak chyba 10 razy. Wreszcie mam go przed sobą cały i zdrowy, ale nadal się boję. Tak, ten wiersz był piękny, ale coś czuję, że mój plan nie wypali. Czemu to musi być takie trudne? Chce się tylko dowiedzieć co czuję. Weź się w garść, dziewczyno, powtarzałam w myślach. Postanowiłam najpierw udać się do Zaka. Znalazłam go samotnego siedzącego w kuchni. Usiadłam naprzeciw niego.

- Co tam masz? - spytał z uśmiechem.
- Wiersz. Może chcesz przeczytać? 
- Nie przepadam za wierszami, ale.... skoro jest twój to.. - podałam mu kartkę papieru. Zaczął czytać. Byłam tak zdenerwowana, że ledwie zdołałam usiedzieć na miejscu. Skończył czytać. Przyjrzał mi się uważnie. Zęby wyszczerzył w uśmiechu. - Jest... ładny. Przyznaję, udało ci się mnie rozbawić - zaśmiał się, wstał i cmoknął mnie w czoło i wyszedł.

Rozbawić?! Udało ci się mnie rozbawić? Nie potraktował go serio! Powiedział tylko ładne. Ładne to może być dziecko. To mnie zraniło, jednak postanowiłam zbytnio tego nie okazywać. Wzięłam kartkę papieru i poszłam szukać Johna. W trakcie poszukiwań natknęłam się na Jasona. Kiedy ja z nim ostatnio rozmawiałam swobodnie? Tak jak kiedyś? Nie pamiętałam. Wydawał się teraz taki... szczęśliwy. Z trudem się do niego uśmiechnęłam. Nie wiedziałam, czemu między nami wyrosła niewidzialna bariera. Kiedyś byliśmy jednością. Mówiliśmy sobie wszystko, a teraz prawie w ogóle nie gadamy. Staliśmy tak, dobre pięć minut w niezręcznej ciszy. W końcu Jase przerwał milczenie.

- Słyszałem, że napisałaś wiersz. - uśmiechnał się słabo.
- A no wiesz... - kiedyś bez wahania powiedziałabym mu o moim teście na obu chłopakach, żeby sprawdzić w którym jestem zauroczona, a w którym zakochana. Jednak teraz... nie czułam się swobodnie w jego towarzystwie. Nie chciałam też, żeby nasza rozmowa wyglądała "Co tam? A spoko, a tam?" Nie mogłam tego znieść, więc się odezwałam - A coś ty taki szczęśliwy, hmm? 
- Wczoraj byłem z Nawią i tak jakoś...
- Jesteście razem! - starałam się wyrazić entuzjazm, jednak nie wiem, czy nie zabrzmiało to tak jakbym była zaskoczona. Jak ja mogłam nie zauważyć? Byłam załamana tym, co się stało z naszą relacją. - Jason?
- Taa?
- Co się z nami stało? Nie gadamy ze sobą tak jak wcześniej, w niektórych momentach zachowujemy się, choćbyśmy byli sobie obcy... Co się dzieje? - łza spłyneła mi po policzku, przez co byłam zła. Nie chciałam okazywać takiej słabości. Nerwowo wytarłam ją wierzchem dłoni
- Myślę, że to przez twoje rozterki sercowe oraz zbliżającą się wojnę. Potem już będzie dobrze. Obiecuję. - wziął mnie w objęcia. Nie wiem, czy był to dobry moment, jednak wciąż szukałam Johna.
- Czy widziałeś Johna? - dostrzegłam wyraźny ból w jego oczach, gdy o to spytałam jednak nie odezwał się ani słowem.
- Był w swoim pokoju. - poklepał mnie po ramieniu i poszedł.

Poszłam w kierunku pokoju Johna. Drzwi były otwarte, więc weszłam. Zastałam go siedzącego i wyraźnie nad czymś myślał. Gdy mnie zobaczył, jakby jeszcze bardziej posmutniał. Mimo to chciałam zaryzykować. Usiadłam obok niego. Gdy jego czarne oczy wpatrywały się we mnie, poczułam, że zaraz zemdleję. Wydukałam słabym głosem.

- Napisałam wiersz. Chcesz przeczytać? - zapytałam, unikając jego wzroku. Bez odpowiedzi wziął ode mnie zwitek papieru. Zaczął czytać. Gdy tak na niego patrzyłam wydawało mi się, żę uważnie waży każde słowo. Minęło 10 minut. Musiał więc go przeczytać parę razy. Odłożył wiersz na biurko, odwrócił się do mnie. Pod wpływem emocji wstałam z jego łóżka. John poszedł w moje ślady i również wstał. Podchodził coraz bliżej, a ja sie oddalałam. W końcu gdy plecami natrafiłam na ścianę, nie było gdzie uciec. Był teraz tak blisko, że czułam jego oddech na swojej skórze.
- Doprowadzisz mnie do szału - wyszeptał tuż przy moim uchu - Jeszcze jeden taki wiersz i chyba stracę głowę. Błagam cię, nie prowokuj mnie. Pragnę cię najbardziej na świecie, chcę żebyś była bezpieczna, ale nie ułatwiasz mi tego. Ten wiersz... - zaczął bawić się moim pasmem włosów. - Jest piękny, ma belle. Jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie go zatrzymam. - musnął kciukiem mój policzek. W odpowiedzi kiwnełam głową i na słabych nogach wyszłam z jego pokoju.

Gdy już  byłam poza jego zasięgiem, słyszałam własne bicie serca. Nie, nie bicie. One dudniło. Powoli zapominałam jak się oddycha. Nie wiem, jakiej reakcji się spodziewałam. Czy tak obojętnej jak Zaka, czy takiej emocjonalnej jak Johna. Oboje pałali tym samym niebezpiecznym ogniem, jednak przy towarzystwie Johna, myślałam, że zaraz rzucę mu się w ramiona i zacznę go całować, że zemdleje i jeszcze takie tam. Chyba właśnie dokonałam wyboru, jednak czy potrafię zapomnieć o Zaku? Ale czy potrafię żyć bez Johna? Zapomnieć, może zapomnę, alę życ bez Johna nie mam zamiaru. Chciałam do niego wrócić, oświadczyć mu, że go kocham, że chce z nim być, jednak była pora obiadu i wszyscy zeszliśmy na dół. Jako, że znajdowałam się najbliżej kuchni, byłam tam pierwsza. Zniecierpliwiona czekałam na innych. Po chwili doszedł Claus. Ostatni raz rozmawiałam z nim jak wywalał mnie z Instytutu. Niechętnie wracałam do tamtego wspomnienia. Zaraz po nim zeszli Jason i Nawia. I wyraźnie nie kryli, że są razem. Musiałam być na serio głupia, że tego nie zauważyłam. Po chwili zszedł Zak i zajął miejsce po mojej lewej stronie. Zaraz za nim pojawił się John, który zajął miejsce po mojej prawej stronie. Czułam się niemal osaczona. Spojrzałam to na jednego, to na drugiego końcem oka. Oboje chcieli coś powiedzieć, ale nagle na stole pojawił się obiad. Nie miałam ochoty, żeby pytać się z kąd to się wzięło. Po obiedzie siedzieliśmy w "rodzinnej" atmosferze. Gdy nie było tematów do rozmów, niebezpieczną grę podjął Zak.

- Czytaliście wiersz Sophie? - widziałam jak powstrzymuje się od śmiechu. On naprawdę chciał z tego kpić? - Jaki romantyczny? - czułam, że cała dygocze z wściekłości, jednak nagle coś mnie uspokoiło. Zerknęłam na swoją dłon. Moje palce splecione były z palcami Johna. Jego dotyk nie uspokoił. To było niewiarygodne. - Nie, żebym coś do niego miał. był naprawdę ładny. - uśmiechnął się do mnie, ale ja nie wytrzymałam. Spoliczkowałam go i wybiegłam na dwór, mając nadzieję, że chociaż teraz będzie tam bezpiecznie. Nie wiem, czemu to zrobiłam, po prostu był nie do zniesienia. Po chwili pojawił się obok mnie John. Staliśmy w milczeniu.

- Niepotrzebnie przejmujesz się Zakiem... on już taki jest...
- Wiem, ale poczułam, żę tego już za wiele. 
- Czyli dałaś ten wiersz mi i Zakowi? - chciałam sama im powiedzieć.... trochę głupio wyszło.
- Tak.. - pisnęłam słabo.
- Dałaś go nam... po co? - Spojrzałam na niego i od razu pożałowałam. Wpatrywał się prosto we mnie. Poczułam, że się rumienię.
- Chciałam sprawdzić co do was czuję. Sprawdzić w którym jestem jedynie zauroczona, a w którym zakochana. - spuściłam wzrok. Zauważyłam, żę John stał się jakiś nerwowy.
- I do jakiego doszłaś wniosku? 
- Że... - powiedzieć, czy nie powiedzieć.... zaczął padać deszcz. Świetnie. - Że to ciebie kocham.... - poczułam jak czarne oczy wpatrują się we mnie bez litości.

John przyciągnął mnie do siebie. Przez chwile tak staliśmy. Mokrzy, w objęciach, jednak po chwili John złożył na moich ustach lekki pocałunek. Zaskoczyło mnie to, że był lekki, a ja mimo to ledwie stałam. Zauważył to i musiał mnie podtrzymywać. Gdy delikatny pocałunek zmienił się w namiętny, natarczywy.... nie oddychałam. John to zauważył i chciał mnie puścić, jednak ja nie chciałam go nigdzie wypuszczać. Mimo to wygrał. Niechętnie oderwał wargi od moich ust. Nie ma tego złego, wciąż staliśmy sobie w objęciach. Na dodatek byliśmy cali mokrzy. Muszę przyznać, że teraz był jeszcze bardziej przystojniejszy, niż jak jest suchy. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Spojrzał na mnie pytająco.

- Co? - zapytał
- Nic, nic - przed wejściem do środka, złożyłam na jego ustach jeszcze jeden delikatny pocałunek.

Weszliśmy do środka razem. John obejmował mnie ramieniem i wciąż szeptał czułe słówka do mojego ucha. Nim się zorientowałam koło nas znalazł się Zak, mnie odepchnął, a Johna z całej siły uderzył pięścią w twarz. Zatoczył się, ale nie upadł, co było godne podziwu. Jednak Zak nie miał zamiaru odpuszczać. Zza pasa wyjął sztylet i dźgnął Johna prosto w brzuch. Krzyknęłam. Strzeliłam światłem prosto pod nogi Zaka, tak, że stracił równowagę i upadł. Podbiegłam do Johna, w ktorym wciąż tkwił nóż. Delikatnie, lekko z wahaniem go wyciągnęłam. Rana była poważna. Na myśl, że może zginąć, płakałam. John ujął moją twarz. Nie! To wyglądało choćby się żegnał... nie, nie, nie, nie, nie!

- Potrzebujemy Maxa! Na co czekacie! Trzeba mu pomóc!
- Cii, ma belle. Tak miało być i tak. Nie pamiętasz? To jedyny sposób...
- Nie! Znajdę inny! Wyjdziesz z tego, będziesz żył, pokonamy Nathaniela i...
- Sophie... - wykrztusił - Wiedz, że..
- Nie. Przerwałam mu. Nie mów tak, choćbyś się żegnał. Uratuję cię i będziesz żył.

Przycisnęłam obie ręce do jego rany. Skupiłam się na moim świetle. Miałam nadzieję, że to pomoże. Mogło mu pomóc, a mogło go od razy zabić. Łzy bez przerwy leciały z moich oczu. Chciałam wypuścić światło, ale John złapał mnie za nadgarstek.

- Sophie. Tak musi być. - zakaszlał krwią - Nie ma innego...
- Jest! Na pewno jest! John, proszę pozwól mi! Uratuję cię, jestem tego pewna, ja...

Nagle doznałam wizji. Ujrzałam obraz Nathaniela śmiejącego się, że mu uwierzyłam. Jest inny sposób. Rozmawiał o tym z Natalie. Muszę tylko pozwolić umrzeć Johnowi i go wskrzesić.... wtedy będzie nieśmiertelny i raz na zawsze pokona Nathaniela. Jeśli uzdrowie go teraz, nie uda się. Spojrzałam na Johna.


- Kocham cię Sophie. - to były jego ostatnie słowa.
- Nie, nie, nie nie! - teraz albo nigdy. Jeszcze raz przycisnęłam ręcę do jego rany. Wiedziałam jakie wiąże się ryzyko jak go uzdrowie. Również było to w wizji, jednak chcę, żeby żył. Wystrzeliłam zabójczym światłem. Po chwili moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa, z nosa kapała mi krew. Mimo to, nie przerywałam. Ciągle wypuszczałam światło. W końcu nie miałam już żadnej mocy i w niepewności zemdlałam.
                                                                                     **********

Wstrząśnięta, słaba, wycieńczona obudziłam się w salonie. Nie obchodził mnie ból głowy jaki mi dokuczał. Chciałam wiedzieć co z Johnem. Szybko wstałam, jednak czyjeś ręce szarpnęły mną do tyłu i położyły z powrotem na sofie.

- Udało się, uratowałaś go. Jest bezpieczny. Odpoczywa. - Max. Odetchnęłam z ulgą.
- Kiedy mogę go zobaczyć?
- Nie teraz. Wiesz za jaką cenę go uratowałaś, prawda?
- Tak. Nie mam już mocy. Oddałam ją mu. I jestem z tego dumna. Wiem, że nie wiadomo, czy będzię ją miał, czy służyła tylko jako lekarstwo. Ale nie żałuję. Uratowałam go i to najważniejsze. Poza tym, wciąż jestem wampirem, Nocnym Łowcą w jednym, więc bez obaw. - uśmiechnęłam się.
- Ale moc...
- Być może ma ją John. Musimy być cierpliwi. Najważniejsze, żę żyje. Kiedy mogę go zobaczyć?
- Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem to jutro. Masz gościa.

Spojrzałam na drzwi, przez które wszedł Zak. Na jego widok, wszystkie uczucia powróciły. To wszystko przez niego. Usiadł na brzegu łóżka, a Max odszedł.

- Zadowolony jesteś?! Po co ty tu w ogóle?! Od razu możesz z tąd iść! - krzyknęłam
- Przepraszam. Widziałem, że się całowaliście, a uznałem, że i tak skoro go zabije...no...że Nathaniel zginie...
- To wszystko brednie! Jest inny sposób! - choć nagle uświadomiłam sobie, że i tak ktoś musiałby zabić Johna, żebym mogła go wskrzesić - Takich rzeczy nie robi się z zazdrości, mimo to dziekuję.
- Za co?
- Ktoś musiał zabić Johna, żebym mogła go wskrzesić. Teraz tylko on może zabić Nathaniela, nie raniąc mnie. Chyba. 
- Chyba?
- Nie wiem, jakie będą konsekwencje, na pewno nie takie, że zginie. Więc tak, chyba.
- Sophie, a co z nami...?
- Z nami? Nie ma żadnych nas, Zak. Najważniejsza jest teraz wojna i...
- John. - skrzywił się, ale miał rację.
- Tak. Wojna i John. Wojna, która będzie za dwa dni. Wreszcie zwyciężymy Nathaniela. 
***************************************************
Za niedługo kończymy! ;PP Będę pisać nowego bloga! Akceptuje pomysł o Anielicy! Zachęcam też później do czytania!
http://mrozuzia.blogspot.com/

Zuza ;3

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 15

Trzask, uderzenie, ból. Nie wiedziałam co się stało. Byłam na dworze, pod drzewem. Zostałam wyrzucona z Instytutu. Bolesne uderzenia, skręcenia karku... Jasmine. Jasmine?! Jak to? Czemu? Wyostrzyłam wzrok. Już tu kiedyś byłam. To samo pomieszczenie, te same obrazy, te same meble.. Siedziba Nathaniela. Znowu mnie porwał? To już się robi nudne. Jednak to nie on mnie zaatakował wczorajszej nocy, tylko Jasmine. Skoro zrobiła to ona, a znajduje się w siedzibie mojego wroga, to musi być jedna, ważna przyczyna. Oni pracują razem. Nie... Ja na prawdę myślałam, że jest moją przyjaciółką...Z drugiej strony nie potrafiłam uwierzyć, że jednego dnia normalnie rozmawiałyśmy, a następnego mnie zaatakowała? Nie zrobiłaby tego... Chyba, że.... Usłyszałam skrzypienie drzwi, co oznaczało, że ktoś wszedł do środka. Było tak ciemno... Owszem widziałam postać, ale nie potrafiłam dostrzec, czy to kobieta czy mężczyzna. Dopiero gdy cień podszedł do światła, zobaczyłam twarz Nathaniela.

- Znowu mnie porwałeś? Nie uważasz, że robi się to nudne? - zapytałam, modląc się czy zabrzmiało to oschle.
- Nie ciekawi cię choć trochę, czemu zrobiła to Jasmine? 
- Na razie ciekawi mnie, czemu mnie porwałeś, chociaż byliśmy umówieni. 
- Nie byłem pewny, czy przyjdziesz. Wolałem więc to zrobić po mojemu. - uśmiechnał się.
- Co zrobiłeś Jasmine? - warknęłam
- Czekałem na to pytanie. A więc, wiesz o moim planie, tak? Że chce wszystkich zahipnotyzować i tak dalej.... - westchnął -  Postanowiłem to już na kimś wypróbować. Podczas gdy ty żegnałaś się z całą resztą, Jasmine znudzona poszła na spacerek, a ty nawet tego nie zauważyłaś. Mówiłem, że już niektóre wampiry pracują dla mnie? Och, nie? Wybacz, zapomniałem o tym wspomnieć. Nasłałem jednego z nich właśnie na twoją przyjaciółeczkę. Niekoniecznie chciałem, aby została przemieniona w wampira, ale to już nie do mnie pretensje..
- Przemieniłeś ją w wampira?! Ty potworze, ty wiesz co jej zrobiłeś?! Zniszczyłeś jej życie!
- Ale to nie wszystko - uśmiechnął się - Kazałem jej wyłączyć człowieczeństwo. 
- I tak po prostu cię posłuchała? - zapytałam z niedowierzaniem
- Jasne, że nie. Musiałem ją trochę uwieść, żeby to zrobiła. W końcu wyszło na to, że zrobiła to dla mnie. Z MIŁOŚCI - zaśmiał się - Widzisz, ma się ten urok. Ach i wybacz mi, że zostałaś tak mocno zraniona, ale sama chyba wiesz, że wampira bez człowieczeństwa ponosi, czyż nie? A teraz nasze warunki...
- Nie. - powiedziałam i natychmiast poczułam na sobie groźne spojrzenie Nathaniela.
- Słucham? - powiedział w miarę spokojnie.
- Jeśli nie wypuścisz Jasmine nie zgodzę się na twoje warunki. - powiedziałam stanowczym głosem.
- Ty na prawdę chcesz, żebym ją wypuścił? - usiadł naprzeciw mnie. - Jeśli ją wypuszczę... no cóż, może pozabijać mnóstwo ludzi. Jest świeżym wampirem. Aż cud, że ciebie nie zabiła. 
- Trzeba ją zmusić do włączenia tego z powrotem. 
- Na to będzie czas później. Przedstawię ci moje warunki, choć myślę, że i tak wiesz jakie są.  Za niedługo będzie wojna. A wy... w sensie Nocni Łowcy mają bardzo mało sojuszników. Po ich stronie są zaledwie wilkołaki. Wampiry mają ich serdecznie dość, więc..
- Są jeszcze demony. - podsunełam i od razu ugryzłam się w język.
- Uwierz mi, nawet ja nie chciałbym kontrolować demonów. - powiedział z powagą. - Wracając do tematu.... Masz się do mnie przyłączyć. Wiesz, że jesteś wyjątkowa. Twoja czarodziejska moc, do tego masz w sobie krew Nocnych Łowców, a na dodatek możesz chodzić w słońcu. Jest to niewyobrażalny dar, Sophie. Chcę abyś walczyła ze mną przeciw Dzieciom Nocy.
- Komu?
- Nocni Łowcy inaczej - uśmiechnął się. -  Jeśli tego nie zrobisz, wiesz co się stanie z Zakiem....
- Ty też masz moc, tak? - nie czekając na odpowiedź kontynuowałam - Napisałeś w liście, że to TY byś go opętał. I zrobiłbyś to za pomocą magii, tak? - "więc ja mogę go za pomocą magii chronić", powiedziałam w myślach. - Czym ty jesteś, Nathanielu?
- Na pół wampirem, mam niewyobrażalną szybkość, na pół Nocnym Łowcom, na pół czarodziejem, a w całej okazałości twoim bratem. 

Wpatrywałam się w niego jak w dziwaka.

-Co?! Moim bratem...niby jak....ale...to...
- Niemożliwe?- przerwał mi - Tak, jest to dość niewiarygodne, gdyż jesteśmy całkiem różni. - uśmiechnał się - Po prostu proszę cię o jedno: pomóż mi pokonać Nocnych Łowców. 

Nagle dotarł do mnie sens jego słów. Zabić go może tylko ktoś z rodziny, skoro więc jestem jego siostrą... Uniosłam jedną rękę i wystrzeliłam oślepiająco białym światłem prosto w mojego brata. Pod wpływem silnego uderzenia, runął na ziemię. Z wahaniem opuściłam dłoń i przyjrzałam się mu w milczeniu. Mimo, że miał inną urodę, to był całkiem przystojny. Mówił, że jesteśmy inni, ale też miał te same zielone oczy co ja. Gdy tak na niego patrzyłam, przyszła mi do głowy myśl, że być może on wcale nie jest zły. Może coś, lub ktoś tylko tak na niego działa. W niektórych momentach gdy patrzył mi prosto w oczy, dostrzegałam w nich ciepło, ale w mgnieniu oka, te ciepło przeradzało się w lodowatość. Usłyszałam...płacz? Nachyliłam się bliżej niego i uświadomiłam sobie, że on się...śmieję. Strzeliłam do niego światłem, ale mimo to, on się śmiał. Czekałam. Byłam jak sparaliżowana. Wreszcie podniosł na mnie wzrok. I znów ujrzałam przebłysk opiekuńczości...brata. Mojego brata. Ocknęłam się, uzmysłowiłam sobie, żę patrzę prosto w jego oczy. Nieśmiało spuściłam wzrok.

- Czemu tak bardzo zależy ci na pokonaniu moich...znajomych? - zapytałam wpatrzona w podłogę. - Czy jesteś tym kim jesteś z własnej woli, czy...
- Uwięziony, itd? Wszystko co robię, to robię to tylko i wyłącznie z własnej woli, Sophie. Jesteś moją siostrą i nie chce być wobec ciebie bardzo okrutny, dlatego wróć do Instytutu. Podejmij decyzję. Daje ci 3 dni. Jeśli się przyłączysz, wszyscy twoi znajomi będą bezpieczni, jeśli zaś staniesz do walki przeciwko mnie, opętam Zaka i każe mu robić różne rzeczy. Zabije każdego kto jest ci drogi....
- Ciebie też możemy zabić....
- Nie zauważyłaś?
- Czego?
- Kiedy strzeliłaś do mnie promieniem..nie zabiłaś mnie, poczułem tylko łaskotki - zachichotał - Ty nie możesz mnie zabić, siostrzyczko.
- Ale jestem z rodziny......
- Złe myślenie. Powiem ci tyle, że jest wśród was ktoś kto może mnie zabić, jednak nie zdradze ci kto.
- Czemu?
- Bo wtedy byłbym już martwy. Strzeż się siostro. Niedługo będziesz musiała dokonać wyboru. Wiem, że twoje serce należy zarówno do Zaka i Johna. 
- Nic nie czuję do Johna - ale czy to była prawda?
- Owszem czujesz. Pamiętaj, że potrafię wejść do twojej głowy i pamiętaj masz 3 dni.

Chciałam go jeszcze zapytać o wiele innych rzeczy, ale nie zdążyłam. Zrobił jak Max. Przeniosł mnie do Instytutu. Wylądowałam prosto na kolanach Johna. Po wyrazie jego twarzy stwierdziłam, że jest bardziej zadowolony niż zaskoczony. Chciałam już z niego zejść, ale dostrzegłam, że jest ranny. I, że jest bez koszuli. Od jego torsu do ramienia przebiegała olbrzymia szrama. Była świeża. Jak mnie nie było coś musiało się stać. Spojrzałam na niego z troską.

- John, co się stało? - spytałam wciaż patrząc na jego ranę.
- To nic... powinnaś iść do ukochanego. Bo ja byłem tylko zabawką, nie? Śmiało, idź.
- Czy.. to Zak ci to zrobił? - zapytałam z wahaniem.
- To nie ważne, Sophie, idź. - spojrzał mi w oczy, a ja poczułam ciarki na całym ciele. Wydawało mi się, że jego oczy potrafią mnie przejrzeć na wylot.
- Ważne! - krzyknełam, patrząc mu w oczy. - Bardzo ważne! Chce wiedzieć co się stało! I nie byłeś zabawką! Byłeś kimś więcej, wciąż jesteś. Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie zrobił tego Zak. - zażądałam.
- Nie mogę... 

Nie pytając o nic więcej, zeskoczyłam z jego kolan, choćby mnie coś poparzyło. Wiedziałam, że John nie kłamał. Gdyby nie był to Zak, powiedziałby mi. Wiem, że John jest urodzonym kłamcą, ale wiem też, że mnie by nie okłamał. Byłam tak wściekła, że swoją mocą zaczęłam to rozrzucać, to palić wszystkie meble, które stawały mi na drodze. Przeszukałam już cały Instytut i nigdzie go nie było. Zdezorientowana nagle poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu.

- Sophie? Coś się stało? 
Jednak szybko otrzeźwiałam. Odwróciłam się do Zaka przodem i z całej siły przycisnełam go do ściany. Widziałam w jego zaskoczenie, ale również podziw. Wiedziałam też, że nie umiał się uwolnić od mojego uścisku. Cieszyłam się z tego powodu.
- Co zrobiłeś Johnowi? - warknełam
- Sophie.. uspokój się...
- Co mu zrobiłeś?!
Nagle czyjeś ręce szarpnęły mną do tyłu. Z wściekłościa się odwróciłam i ujrzałam przed sobą twarz Johna. Nagle cała złość wyparowała.
- Prawie go zabiłaś, Sophie. 
- Nie obchodzi mnie to - powiedziałam całkiem szczerze - Chcę tylko wiedzieć co tu zaszło. 
- Pokłóciliśmy się. Ja i Zak. Pokłóciliśmy się o ciebie. 
- O mnie? - zapytałam z niedowierzaniem - Nie rozumiem....
- Czego tu nie rozumieć, Soph? - wtrącił się Zak - Ja cię kocham on cie kocha, ja się wkurzyłem i przeciąłem go sztyletem, ale jak widać przeżył...
- Jesteście braćmi! - krzyknełam - bracia tak nie robią! Zresztą... porozmawiamy o tym później. Muszę znaleźć Maxa...
- Maxa? - spytali chórem
- Tak. Jeśli was to interesuję, Nathaniel mnie porwał i... dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy.

Nie czekając na ich reakcję, poszłam do salonu z nadzieją, że zastanę tam czarownika. Odetchnęłam z ulgą kiedy go tam zobaczyłam.

- Musimy porozmawiać. Zostałam porwana przez Nathaniela. I dowiedziałam się, że jestem jego siostrą i, że jest wśród nas jedna osoba..
- Która może go zabić - dokończył Max - Miło, że przyszłaś z tym do mnie, ale my to już wszystko wiemy. I wiemy nawet kto może zabić Nathaniela. I nie wiem czy powinienem ci o tym mówić.
- Jak to nie wiesz? Oczywiście, że chce wiedzieć. Mów. 
- Ja ci powiem - odezwał się John - Tylko ja mogę zabić Nathaniela tylko, że.. to nie będzie łatwe. W zasadzie mógłbym zrobić to już teraz, tylko...
- To na co czekasz? - zapytałam z furią
- Jeśli chcesz mogę się zabić, Sophie. Do usług. 
- Zabić?
- Tak naprawdę każdy z nas może go zabić, tylko będą dość spore konsekwencje. Gdyby zabil go Zak, zginełabyś również ty... nie wiemy czemu. Widocznie Nathaniel rzucił na ciebie jakieś zaklęcie i... rozumiesz. Jeśli ty go zabijesz to cierpie tylko ja. 
- Ty?
- Mówiłem ci, że kłóciliśmy się o ciebie, co w dużej mierze jest prawdą. Kiedy poraziłaś go tym swoim światłem, miałem szczęście, że nie zginąłem. Nie poraziłaś go zbyt mocno. Dlatego mam tylko tą rane - wskazał na głebokie przecięcie.
- To ja ci to zrobiłam?! Moj boże.. John...- uciszył mnie gestem ręki.
- Zostaje jeszcze jedna opcja. Mogę zabić go ja, zabijając siebie. Jeśli to zrobie zginie tylko on, a ty pozostaniesz cała i zdrowa - uśmiechnął się smutno.
- Musi być inny sposób. Nie pozwolę ci się zabić - zwróciłam się do Johna
- Zrozum Sophie to jedyne wyjście, może przy tym zginę, ale będziesz bezpieczna....Na wojne ruszamy za trzy dni. Lepiej, żebyś była gotowa. 
- Za trzy dni? Za trzy dni muszę dać odpowiedź Nathanielowi. Muszę sie do niego przyłączyć i znajde inny sposób, zeby go zabić....
- Sophie - John spojrzał mi prosto w oczy. - Jeśli twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko chciałbym abyś przyszła dzisiaj do salonu o północy. Sama. - mój chłopak? Jaki mój... o Zak...zapomniałam.
- Zak nie musi się zgadzać, oczywiście, że przyjdę. - spojrzałam Zakowi w oczy. Dostrzegłam w nich wyraźny ból, ale mimo to, nie żałowałam swoich słów.
                                                                            **********
Nie wiem dlaczego, ale czułam się jak przed randką. Wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale tak się czułam. Postanowiłam ściąć włosy. Sięgały mi już prawie do pasa i wszystko mi utrudniały. Zawołałam więc Nawię, żeby mi pomogła. Gdy zaczeła się brać do pracy, uznałam, że całkiem sprawnie jej to idzie. Miałam tylko nadzieję, że nie zacznie tematu o chłopakach. I faktycznie nie zaczęła. Przez co zaczęłam się martwić. Chciałam rady. Potrzebowałam jej. Cichym głosem odezwałam się do koleżanki.
- Nawia co o tym wszystkim myślisz?
- O czym? 
- O mnie, Johnie i Zaku. Co powinnam zrobić?
- Nie obraź się, dam ci kilka rad - czekałam na jej słowa - Po pierwsze: Nie podoba mi się, że tak krzywdzisz i Zaka i Johna. Najpierw robisz maślane oczka do jednego, a potem do drugiego. Sądzę, że powinnaś dokonać wyboru. Po drugie: nie będę ci mówić kogo powinnaś wybrać, bo widzę, że kochasz obu, co mnie trochę denerwuję. Nie można kochać obydwu naraz! Po trzecie: Zaniedbujesz przyjaciół. Ciągle myślisz tylko o Nathanielu, Johnie i Zaku i o wojnie. A pamiętasz, że masz jeszcze mnie? Clausa? JASONA? Po czwarte: Zbliża się wojna, a ty myślisz o chłopakach i o tym którego powinnaś wybrać! Sophie! Pobudka! - jej słowa boleśnie otworzyły mi oczy. Wszystko ci mi powiedziałam było prawdą. Kompletnie zapomniałam o Jasonie. Była wojna, a myślałam o chłopakach. Krzywdzę i jego i jego. Chyba wiem, co powinnam zrobić, choć nie wiem czy mi się to uda. - Włosy gotowe. - wyszła.

Spojrzałam na siebie w lustrze. Włosy sięgały teraz trochę za łopatki. Znowu były brązowe. Uznałam, że ten kolor wcale nie jest taki zły. Uznałam, że nie będę się stroić, ponieważ to nie randka. Nie wiedziałam też czemu John chce się ze mną spotkać. Mam nadzieję, że to nie pożegnanie. Ubrałam zwykły T-shirt i czarne spodnie. Zeszłam do salonu. John już tam na mnie czekał. Był ubrany zwyczajnie, a mimo to był olśniewający. Przestań, skarciłam się w duchu. Włosy miał delikatnie zmierzwione przez co był jeszcze bardziej och. Usiadłam naprzeciw niego. Na początku przypatrywał mi się w milczeniu, jednak zaraz potem powiedział.
- Obcięłaś włosy - zauważył - Ładnie. Posłuchaj chciałem, żebyś przyszła sama, żebyśmy mogli w spokoju porozmawiać. Nie zniósłbym towarzystwa Zaka, ktory patrzy na mnie tak, jakby chciał poderżnąc mi gardło, gdy tylko na ciebie spojrzę. - zawstydzona odwróciłam wzrok - Chciałem, żebyś wiedziała, że nie ma innego sposobu na zabicie Nathaniela. Być może jakoś uda wam się mnie przywrócić do życia. Wierzę w twoją moc... ufam jej. Ufam tobie. - splótł palce z moimi. - Jeśli to zrobię nikomu nie stanie się krzywda. 
- Tobie się stanie! - krzyknełam nie kryjąc rozpaczy - John! Proszę cię nie rób tego! Jesteś mi potrzebny, ja cię potrzebuję! Nie chcę, żebyś..
- Nie rób tego. - powiedział smutnym głosem
- Czego? - zapytałam zdezorientowana
- Patrzysz na mnie tymi wielkimi zielonymi oczami i przekonujesz mnie tym słodkim głosikiem. Nie rób mi tego ma belle. Jesteś teraz z Zakiem, a mimo to mam wrażenie, że zaraz mi powiesz, że mnie kochasz, ja zwariuje i cię pocałuję. Naprawdę chciałbym tego uniknąć. - poczułam, że się rumienię
- Nie chcę tylko, żebyś poświęcał dla mnie życie. 
- I tak to zrobię
- John...
- Sophie, przestań. Widzę, że jesteś szczęśliwa z Zakiem, a ja mam już dość cierpienia. 
- Cierpienia? - wiedziałam o co mu chodzi, mimo to chciałam to usłyszeć.
- Sophie za każdym razem, kiedy cię z nim widzę, mam wrażenie że wybuchnę. Zę rzucę się na niego z pięściami i go zabiję. A kiedy ty na niego patrzysz jak na bóstwo, uświadamiam sobie, że jesteś szczęśliwa. Zachęciłem Zaka, żeby z tobą był, a teraz tego żałuję. Chcę abyś była bezpieczna, dlatego muszę trzymać się od ciebie z daleka. Próbowałem, ale mi nie wychodziło. Byłem już coraz bliżej tego, aby dać ci spokój, ale kiedy do mnie coś powiedziałas, spojrzałaś na mnie, znów miałem nadzieję, I tak za każdym razem. Chciałem dać ci wolnosć, szczęście,a to dlatego, że ja cię kocham Sophie. Kocham i nie przestanę. Jesteś dla mnie wszystkim. 
- John...- powiedziałam wstrząśnięta.
- Nie wązne, chcę tylko, żebyś to wiedziała, zanim odejdę.
- Nie odejdziesz John, bo...
- Bo co? 
Zeszłam z kanapy i usiadłam obok niego. Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Bo ja cię kocham, John. Nie chcę żebyś odchodził. Znajdziemy inny sposób. 
- Nie. Kochasz Zaka. Mną jesteś co najwyżej zauroczona. 
- Jestem pewna, że to nie zauroczenie. Czy zauroczenie to: wtedy kiedy wystarczy twoje spojrzenie, a już mam ciarki? Cały czas o tobie myślę. Byłeś przy mnie cały czas.. - poczułam jak łza spływa mi po policzku. John otarł ją wierzchem dłoni.

Gwałtownie rzuciłam się mu w ramiona. Po chwili wahania również mnie przytulił. Po chwili lekko się odsunał. Byliśmy tak blisko, że nasze nosy prawie się stykały. Chciałam, żeby mnie pocałował. Niczego innego teraz nie pragnełam. Spojrzałam na jego usta. Zauważył to. Nachylił się, ale w ostatniej chwili "zawrócił" i pocałował mnie w policzek. Gdy na swojej skórze poczułam jego cielo, przeszył mnie przyjemny dreszcz. Zauważyła również to, że kiedy Zak całował mnie w usta miałam taki sam dreszczyk, a u Johna wystarczyło jedynie cmoknięcie w policzek, żebym czuła to samo.

- Nie mogę cię pocałować, ma belle. Po prosu nie mogę. 
- Nie chcesz?
- Och, Sophie - mimo sytuacji, zaśmiał się - Niczego bardziej nie pragnę. Ale nie zrobię tego, bo jesteś z Zakiem. Jestem niemal pewny, że gdyby do tego doszło, na drugi dzien już byś żałowała. 
- Nie praw..
- Dobranoc, Sophie. 
- Dobranoc, Jonathanie. - westchnełam.
                                                                         **********
Wiem, że za trzy dni muszę dać odpowiedź Nathanielowi. Podjełam decyzję. Nigdy się do niego nie przyłączę. Poćwiczę moją czarodziejską stronę. Max powiedział, że jestem niezwykle potężna. Myślę, że gdybym tylko chciała, mogę Zaka ochronić za pomocą magii przed magią. Nie spałam już dwie godziny. Była dopiero siódma rano. Cały czas myślałam o tym jak czuję się przy Zaku, a jak przy Johnie. Moje myśli cały czas wracały do nocy. Słowa Johna, przyjacielski pocałunek, od którego miałam dreszcze. Czułam się okropnie! Kocham ich obu! Jak tak można?! Debilka ze mnie. Postanowiłam napisać wiersz i na końcu sprawdzić ja obaj na niego zareagują. Zaczęłam pisać:

"Byłeś tam ty ja " - nie. Za nudny. Wyrzuciłam. Zaczęłam pisać na nowo. Potem znowu na nowo. W końcu uznałam, że napiszę o pocałunkach. Męczyłam się z nim dwie godziny, jednak w końcu go napisałam. Gdy sama go czytałam, płakałam. Nie wiedziałam, że umiem coś takiego napisać. Jeszcze raz go przeczytałam:

"Pocałuj mnie raz, dziesięc - mogę przysiąc,
że będzie pocałunków sto i tysiąc.
I tysiąc przez drugi tysiąc wnet pomnożę
i milion ich na twoich ustach złożę.
A gdy rachubę stracisz, moja głowa w tym, by
całować zacząć cię od nowa"*

Teraz nie byłam pewna co z nim zrobić. Postanowiłam dać go i Zakowi i Johnowi i sprawdzić jak zareagują na mój wiersz. Czułam, że to jest jeszcze większe wyzwanie niż walka z Nathanielem.
                                                                            **********

Po rozmowie z Sophie, Nawia była pewna swoich uczuć co do Jasona. Nie była jednak pewna czy on je odwzajemnia. Poszła więc go poszukać. Znalazła go w swoim pokoju. Siedział na kanapie i myślał. Niepewnie usiadła obok niego.

- Nad czym myślisz?
- Myślę o tobie. - powiedział, patrząć jej prosto w oczy - I o tym co robi Sophie.
- Widziałam, że pisała wiersz.
- Wiersz? Sophie i wiersz? Coś nowego.
- Wiesz..- zaczęła nieśmiało - Miłość zmienia ludzi. 
- Nawia...
- Jason... - powiedzieli jednocześnie. - Ty pierwsza.
- Chodzi o to, że nie wiem co się ze mną dzieję. Gdy przebywam w twoim towarzystwie czuję się bezpieczna, wesoła, szczęśliwa. Albo to wina tego, że za dużo czasu spędzam z Sophie, albo dlatego, że być możę coś do ciebie czuję. 

Czekała, aż Jason coś powie, jednak zamiast tego, chwycił jej twarz w dłonie i przyciągnął ją do siebie. Złożył na jej ustach lekki, delikatny pocałunek, od którego Nawii, aż zakręciło się w głowie. Później całował ją bardziej natarczywie, namiętnie. Palce wplatał w jej włosy, a Nawia zapomniała o oddychaniu. Niechętnie się od niej oderwał i powiedział:

- Oddychaj Nawia, oddychaj. - uśmiechnął się. - Kocham, cię wiesz? Kocham cię i nigdy cię nie zostawię.
**************************************
*-wiersz z Klątwy Tygrysa. Pytanie do tych co czytali: Wolicie Rena czy Kishana?
Powoli zbliżam się do końca opowiadania. Na początku chciałam pisać tak jakby więcec części, jednak teraz chyba myślę, że na tym skończę i zacznę pisać nowe opowiadanie. Dlatego więc, może macie jakieś pomysły na nowe opowiadanie? 

Zuza ;3