piątek, 29 lipca 2016

Rozdział 2 - Zbieg okoliczności, przypadek? Raczej nie...

No! Wróciłam! Wprawdzie nie ma jeszcze sierpnia, aczkolwiek postanowiłam, że najwyższy czas już wrócić! :D To co? Czytajcie! 

**********************************************
- Nie jesteś zmęczony?
- Nie.
- Ale…
- Sylvio, proszę. - warknąłem. - Jeszcze 30 minut. Wytrzymaj, dobra? Potem już będziesz wolna.
- Czemu nie mogę jechać z tobą?
- Co? - prychnąłem. - Nie ma powodu, dlaczego byś miała.
- Może chciałabym przeżyć przygodę, nudziarzu?
- Posłuchaj mnie. Prawie straciłem przyjaciół, którzy są dla mnie jak rodzina. Nie mogę stracić ich ponownie, rozumiesz?
Byłem jej naprawdę wdzięczny, kiedy postanowiła się w końcu zamknąć. Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo chciałbym być dawnym sobą – Deanem, który niczym się nie przejmuje. Jednak teraz mam na głowie dużo więcej, niż mogłaby przypuszczać.
- Możemy się zatrzymać na chwilę?
- Po jaką cholerę?
- Łazienka. - odparła, na co się zaśmiałem.
- Co? - zapytała.
Nie odpowiedziałem, ale gdy tylko zauważyłem stację benzynową, od razu na nią zjechałem.
- Do usług. - powiedziałem teatralnie, na co prychnęła i wyszła z samochodu.
Przewróciłem oczami, ale podobnie, jak Sylvia również wysiadłem z auta. Gdybym bym aniołem to pewnie w ogóle nie musiałbym się zatrzymywać, bo moje siły bardzo szybko by się regenerowały. Dlaczego mi to zrobili? Spojrzałem na licznik i z ulgą stwierdziłem, że za niedługo będę już w Missouri. Stałem, opierając się o maskę samochodu z okularami przeciwsłonecznymi, kiedy usłyszałem krzyk. Z niepokojem rozejrzałem się po stacji, ale zauważyłem, że nikogo oprócz mnie i Sylvii tu nie ma, co wydawało mi się dziwne. Potrząsnąłem głową, mówiąc sobie, że pewnie mi się zdawało. Jednak po paru sekundach znowu ten sam krzyk i tym razem byłem już pewny, że coś jest nie tak. Odepchnąłem się od samochodu i podszedłem do bagażnika. W ciągu sekundy wyciągnąłem zapas noży i poszedłem w kierunku toalet. Jak się okazało, niepotrzebnie. Zrobiłem dwa kroki i przystanąłem, kiedy zobaczyłem przed sobą cztery postacie z Sylvią w środku. Uważnie się im przyjrzałem. Bez zbędnych analiz doszedłem do wniosku, że aniołowie już mnie znaleźli. Tyle, że coś nie daje mi spokoju. Według ich rozkazu miałem dla siebie cały stan Illinois, więc co tu robią? Spokojnymi ruchami schowałem noże z powrotem do kieszeni i założyłem ręce na piersi.
- Coś się stało, panowie? - zapytałem z uśmiechem.
- Ty nam powiedz. Jesteś zaskakująco blisko granicy, Anderson.
- Chyba mam prawo wyjechać na wakacje? A sami dobrze wiecie, że nie mogę się ruszać poza ten stan. Dlatego staram się mieć w miarę długą podróż, żeby mieć jakieś przygody. - odpowiedziałem.
- Dziwne jest to, że przemieszczasz się drogą 66, która ładnie i prosto prowadzi do Los Angeles. Zbieg okoliczności? Zastanawia nas tylko to, po co zabrałeś ze sobą tę dziewczynę. Czy to czasem niepotrzebny balast?
- Oj uwierz mi, że ta decyzja nie należała do mnie. - odparłem. - Ale panowie, naprawdę tego chcecie?
- Walki? A co ty, człowieku, mógłbyś nam zrobić?
- A pamiętasz, jak mam na imię? - spytałem, sięgając do noży z pewnym siebie uśmieszkiem.
- Trudno byłoby zapomnieć, Dean.
- Właśnie. - mrugnąłem do nich, jednocześnie rzucając w nich nożami. Nawet nie zdążyli mrugnąć, kiedy całą czwórka runęła na ziemię. - Do auta! - krzyknąłem do Sylvii.
Nic nie poradzę na to, że się zaśmiałem, ale to był pierwszy raz, gdy posłuchała mnie bez zarzutu. Podczas tego, gdy ona leciała do samochodu, ja szedłem w stronę nieprzytomnych aniołów. Przynajmniej taką mam nadzieję – że są nieprzytomni.
- Co ty robisz?! - krzyknęła.
- Wchodź do auta i zamknij się od środka! Nie wpuszczaj nikogo oprócz mnie! - odpowiedziałem.
Powolnym, ale sprawnym krokiem doszedłem do przeciwników, niegdyś swoich braci. Co za ironia. Gdybym miał trochę rozumu to już bym jechał dalej w drogę, ale nie mogłem tak zostawić swoich noży. Inni będą ich szukać, a wtedy bardzo łatwo wpadną na mój trop. Uważnie przyjrzałem się całej czwórce. Może nie byłem aniołem, ale precyzja i siła mi została, więc wiedziałem, gdzie mam rzucić. Nie mam jednak pewności, czy na pewno są nieprzytomni. Trzeba zaryzykować. Podszedłem do tego, który znajdował się najbliżej mnie. Szybko wyszarpałem z niego swoje ostrze, a ten ani drgnął. Dobrze, pomyślałem – dobry znak. To samo zrobiłem z drugim i trzecim, co również odbyło się tak samo. Na końcu zbliżyłem się do tego, który według mnie był przywódcą owej trójki. Ostrożnie przy nim klęknąłem i wyszarpałem nóż. Kiedy to zrobiłem, otworzyły się jego oczy i w błyskawicznym tempie, jak na anioła przystało, podniósł się z ziemi, chwycił mnie za szyję i podniósł metr nad ziemię. Próbowałem się uwolnić, ale nie bardzo mi to wychodziło.
- Ty gnido. - syknął. - Zostały ci pewne zdolności.
- Bingo. - uśmiechnąłem się prowokująco mimo, że powoli brakowało mi tchu.
- Jak? Jak?!
- Wiesz…widocznie jestem taki dobry… - wciągałem rozpaczliwie powietrze, które i tak nie dostawało się do moich płuc.
- Tak chciałeś zginąć? Uciekając, jak tchórz?! Jak człowiek?! - krzyknął.
- Jako tchórz? Nie. Jako człowiek-bohater? Tak. - to mówiąc zrobiłem salto w powietrzu, tym samym łamiąc aniołowi rękę i sprawiając, że padł na ziemię. Byłem pełny podziwu, że mi się udało, ponieważ robiąc to mogłem skręcić sobie kark… Ale cóż. Całe życie ryzykowałem i na pewno nie zamierzam tego zmienić nawet, jako człowiek. Splunąłem aniołowi w twarz i szedłem w kierunku samochodu.
- Deanie. - zatrzymałem się, słysząc swoje imię. - Nawet Chris nie da rady sprawić, żebyś z powrotem zasiadł z niebiosach. - zignorowałem jego śmiech i w ciągu paru minut znalazłem się w środku auta.
Jak mogłem przypuszczać, gdy tylko wsiadłem, Sylvia zaczęła mnie poganiać, że mam ruszać tylko, że był mały problem… Wciąż widziałem gwiazdki przed oczami. Czy ona nie widziała, że byłem duszony?
- Czemu nie jedziesz? Mogą nas tu znaleźć!
- Wiesz...nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale ledwo co uszedłem z życiem, więc daj mi wziąć oddech.
- A, racja. Wybacz. - powiedziała.
Zauważyłem, że trzęsą jej się ręce i nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło, że wziąłem jej dłonie w swoje.
- Co to było? - zapytała.
- Mam dla ciebie złe wieści. - zacząłem. - Wygląda na to, że jeszcze przez długi czas się nie rozstaniemy.
Spojrzała na mnie, jak na wariata, ale nie powiedziała ani słowa, co było naprawdę zaskakujące. Wziąłem jeszcze raz głęboki oddech, po czym powoli ruszyłem z tej pechowej stacji.
Im bliżej Missouri się znajdowaliśmy tym bardziej byłem nerwowy. Zastanawiałem się, jakim cudem mnie znaleźli skoro mój ala nadajnik jeszcze nie miał okazji się włączyć, bo nie przekroczyłem granicy stanu. Jedyne sensowne rozwiązanie, które wpadło mi do głowy to takie, że musieli mnie śledzić już od dłuższego czasu. Pozostaje więc jedno pytanie: dlaczego zaatakowali dopiero teraz?
Westchnąłem ciężko, próbując całą swoją uwagę skupić na drodze, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że krajobraz nie ulegał zmianie przez …. dłuższy czas. Próbowałem też zapomnieć o towarzyszącym mi bólu w klatce piersiowej. Jak widać, duszenie nie jest zbyt przyjemną sprawą i boli jak cholera. Nie rozumiem tylko, dlaczego mi się nie poprawia, a pogarsza.
Po chwili już nawet nie umiałem prosto prowadzić swojego samochodu – musiałem zjechać na pobocze tuż przed granicą. Gdy tylko to zrobiłem, zostałem zaszczycony wściekłym spojrzeniem mojej kompanki, które rzecz jasna, zignorowałem i spokojnie wyszedłem z auta. Miałem wielką nadzieję, że świeże powietrze będzie dla mnie, w jakimś sensie, lekarstwem. W rzeczywistości nic się nie stało. Ostrożnie dotknąłem swojego gardła, ale nie wyczułem nic, czym mógłbym się przejąć.
Przekląłem pod nosem i czym prędzej wróciłem do pojazdu.
- Jeśli co chwilę będziemy mieć przystanki to nie dojedziemy szybko, panie doskonały. - warknęła i choć z całej siły pragnąłem jej odpowiedzieć to moje płuca odmawiały współpracy.
- Jasne, teraz się do mnie nie odzywaj, bo co. - założyła ręce na piersi. - Zachowujmy się, jak małe dzieci, bo tylko to potrafisz najlepiej, co Dean?
Może i nie umiałem jej odpowiedzieć, ale potrafiłem robić skuteczniejsze rzeczy od konwersacji. W mgnieniu oka przekręciłem się na fotelu w jej stronę, przygniatając ją do drzwi mojego pojazdu. Wziąłem głęboki oddech.
- Pamiętasz, co zrobiłem z tymi zwierzętami tam? - spytałem bardzo, bardzo cicho, na co jej źrenice się powiększyły. - Jesteś pewna, że nie mógłbym tego powtórzyć? Z tobą?
Zmrużyła oczy i po sekundzie jej ręce wylądowały na mojej klatce piersiowej. Posłałem jej zaskoczone spojrzenie, ale mnie zignorowała. Zauważyłem, że uważnie wsłuchiwała się w bicie mojego serca, co trochę mnie przeraziło.
- Byłeś duszony, prawda? - zapytała, ale wiedziałem, że nie potrzebuje odpowiedzi. - Nie wiesz, że gdy dzieją się takie rzeczy, związane z oddychaniem to trzeba dużo pić? - spojrzała na mnie niepewnie, lekko mnie odpychając.
Całkowicie zapomniałem, że prawie na niej leżałem, dlatego odskoczyłem, jak poparzony, jednocześnie uderzając się w głowę. Zamknąłem oczy i zacisnąłem szczękę, ale po chwili ból minął.
- Masz. - podała mi butelkę wody.
Z lekkim wahaniem ująłem butelkę i wypiłem do dna. Choć nie przepadam za jej towarzystwem to muszę przyznać, że miała rację. Gdy tylko się napiłem, tlen od razu lepiej wchodził do moich płuc. Podziękowałem jej niepewnym uśmiechem i po kilku minutach niezręcznej ciszy, wróciłem na jezdnię.
- Jak długo ich znasz? - zapytała Sylvia i chyba po raz pierwszy byłem jej wdzięczny za przerwanie ciszy.
- Dość długo. - odparłem, ponieważ najmniej chciałem się z nią wplątać w rozmowę o moich przyjaciołach, rodzinie i przeszłości. No i tego, kim jestem naprawdę. Lub też, kim byłem. Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowie. I ze względu na mnie, na moje bezpieczeństwo, ale ze względu na nią. Wieść o innym świecie, o aniołach zniszczy jej życie. Doskonale pamiętam początek z Annie. Nie mam wątpliwości, że z Sylvią będzie dokładnie tak samo. Mimo, że wydaje się być silniejsza psychicznie od An to jestem pewny, że taka wiadomość rozniosła by jej życie w pył. Czasami myślę, że my w ogóle nie jesteśmy potrzebni. Ukrywamy się w swoim świecie, połowa ludzi w ogóle w nas nie wierzy, a jeśli się ujawnimy to czeka nas kara. W takim razie, po co my istniejemy? Bo mam wrażenie, że tylko po to, żeby rujnować cudze życia.
- Zastanawiałeś się kiedyś, czy istnieją istoty nadnaturalne? - zapytała z dziwnym uśmiechem.
- Pewnie. - odparłem całkiem poważnie, przez co od razu się mi przyjrzała. - Nawet parę razy wdałem się w pogawędkę z kilkoma duchami. Jak na umarłych to byli całkiem mili, dopóki nie wpadł Sam z siekierą. - uśmiechnąłem się.
- Ty świnio! - krzyknęła, uderzając mnie w ramię. - Nie żartuj z Supernatural! To, że nosisz imię tego przystojniaka, nie znaczy, że jesteś tak samo fajny, jak on!
- Tu wdałbym się w poważną kłótnię. - oznajmiłem. - Śmiem twierdzić, że właśnie obraziłaś moją urodę.
Zaśmiała się.
- Jakże bym śmiała! - teatralnie położyła dłonie na sercu. - Ale mówiąc już całkiem poważnie: nie jesteś w moim typie.
- Ani ty w moim. - odparłem, co nie do końca było prawdą.
- Wiesz, że właśnie przekroczyliśmy granicę? - zapytała szczęśliwa.
- No i z czego się cieszysz?
- Nigdy nie przekraczałam granicy naszego stanu. No i ci źli goście już nie będą nas ścigać. Same plusy, prawda?
- Jasne. - odpowiedziałem, bo nie wiedziałem, co innego miałbym jej powiedzieć.
Jakaś część mnie krzyczała, żebym mówił prawdę, ale ta druga część mnie, ta bardziej ostrożniejsza mówiła, żebym trzymał się kłamstwa. Choć w tym przypadku było mi bardzo trudno. Tylko, że nie miałem pojęcia, jak miałbym jej wyznać prawdę, jak powiedzieć, że ,,ci źli goście” nie byli ludźmi i, że na mnie polują? Jak mam jej powiedzieć, że przekroczenie granicy stanu Illinois to nic wesołego? Jak mam jej powiedzieć, że gdy jest ze mną naraża się na ogromne niebezpieczeństwo?
- Czemu wyglądasz tak, jakbyś się zastanawiał, czy mnie nie wyrzucić z auta? - zapytała, starając się ukryć rozbawienie.
- Przemknęło mi to przez myśl. - odparłem ze śmiechem.
- Dupek.
- Uważaj, jak się wyrażasz, paniusiu. - mrugnąłem do niej.
- Bo co? Ty wolisz te grzeczne? - spytała.
- Oj, z pewnością wolę te niegrzeczne. - uśmiechnąłem się.
Chciałem jeszcze coś dodać, jednak zamilkłem, kiedy zobaczyłem, że wjechaliśmy w miasto Saint Louis, gdzie planowałem przystanek. Gdy tylko sobie o tym przypomniałem to doszedłem do wniosku, że mała przerwa dobrze mi zrobi, bo zaczynam mieć dość siedzenia w tym aucie. Zjechałem do pierwszego, lepszego hotelu, na który się natknąłem. Choć Sylvia zadawała mi masę pytań to na żadne nie odpowiedziałem. Mogłem myśleć tylko o łóżku. Zmęczenie jest chyba tym, czego najbardziej nie cierpię w życiu człowieka, ale niestety – już zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Bez słowa wziąłem swoje torby i ruszyłem w kierunku wejścia do hotelu. Słyszałem wołania Sylvii, ale dałem temu spokój, ponieważ wiedziałem, że jest tuż za mną. Więc kiedy byłem pewny, że jest bezpieczna, zacząłem się przyglądać otoczeniu i budynkowi, w którym mieliśmy spędzić dzisiejszą noc. Może nie wyglądało za fajnie, ale zawsze mogło być gorzej. Zamiast śmieci mogły być szczury, a naprawdę nie cierpię tych zwierząt. No i na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że budynek się zaraz rozleci….
- Jestem pewna, że gdybyśmy pojechali troszkę dalej to byłoby coś o wiele lepszego. - marudziła.
- To tylko na jedną noc. - odparłem.
- Dobra, ale nie chcę być sama w pokoju. - odpowiedziała cicho.
Nic nie powiedziałem, po prostu wszedłem do środka, a moja towarzyszka poszła w moje ślady. Mimo, że w środku wyglądało troszkę lepiej niż na zewnątrz to nadal nie był to pięciogwiazdkowy hotel, do jakich przywykłem. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do recepcji.
- W czym mogę pomóc? - zapytała starsza pani, która również nie wyglądała zbyt zachęcająco.
- Poproszę dwa…
- Jeden pokój z osobnymi łóżkami. - wtrąciła się Sylvia, której posłałem mordercze spojrzenie.
Uśmiechnęła się nieśmiało i spojrzała na mnie błagalnie.
- Jeden pokój z osobnymi łóżkami. - powtórzyłem, na co odetchnęła.
- W tej chwili jest wolny, ale jedno, duże łóżko. - odparła staruszka.
- Zgoda. - odpowiedziałem. - Może być. - dodałem, biorąc klucz i kierując się na górę.
Jako, że byłem wściekły na Sylvię to się nie odzywałem. Wolałem siedzieć cicho, niż sprawić, żeby się obraziła.
Wstrzymałem oddech, kiedy przekręcałem klucz.
Na wydechu wszedłem do środka i zamarłem.
Mimo, że wygląd zewnętrzny budynku był okropny to pokoje są całkiem przyzwoite. Pokój z niebieskimi ścianami, jedną, wielką szafą i duże łóżko na środku. Oprócz tego, mieliśmy do dyspozycji też własną łazienkę.
- Dziękuję. - powiedziała. - Nie mogłabym być sama w pokoju.
Domyślałem się, że ma to związek z jej przeszłością, jednak nie miałem zamiaru pytać. Skinąłem głową.
- Możesz pierwsza wziąć prysznic. - zasugerowałem.
Przytaknęła, wzięła swoje ciuchy i zniknęła za drzwiami łazienki. W jednym, krótkim momencie zapragnąłem być tam z nią, ale zaraz potem się opamiętałem. Ona nie może być dla mnie kimkolwiek więcej. Samo to, że znalazła się w moim samochodzie było głupie i nieodpowiedzialne. Nie mam zamiaru nawet się z nią przyjaźnić. Jedynie co muszę to zrobić wszystko, żeby nie stała jej się krzywda. Choć mam wrażenie, że żeby tego uniknąć będę musiał powiedzieć jej prawdę o mnie i o moim świecie. Jak już mówiłem: zrobię wszystko, żeby nie stała jej się krzywda.
Albo….
- DEAN!!! Zabij tego pająka!!!
Tak, z pewnością muszę się jeszcze nad tym zastanowić. 

1 komentarz:

  1. Zaglądam tu przez przypadek a tu taka niespodzianka. Rozdział jak zawsze świetny/Luna

    OdpowiedzUsuń