No! Wróciłam! Wprawdzie nie ma jeszcze sierpnia, aczkolwiek postanowiłam, że najwyższy czas już wrócić! :D To co? Czytajcie!
**********************************************
-
Nie jesteś zmęczony?
-
Nie.
-
Ale…
-
Sylvio, proszę. - warknąłem. - Jeszcze 30 minut. Wytrzymaj, dobra?
Potem już będziesz wolna.
-
Czemu nie mogę jechać z tobą?
-
Co? - prychnąłem. - Nie ma powodu, dlaczego byś miała.
-
Może chciałabym przeżyć przygodę, nudziarzu?
-
Posłuchaj mnie. Prawie straciłem przyjaciół, którzy są dla mnie
jak rodzina. Nie mogę stracić ich ponownie, rozumiesz?
Byłem
jej naprawdę wdzięczny, kiedy postanowiła się w końcu zamknąć.
Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo chciałbym być dawnym sobą –
Deanem, który niczym się nie przejmuje. Jednak teraz mam na głowie
dużo więcej, niż mogłaby przypuszczać.
-
Możemy się zatrzymać na chwilę?
-
Po jaką cholerę?
-
Łazienka. - odparła, na co się zaśmiałem.
-
Co? - zapytała.
Nie
odpowiedziałem, ale gdy tylko zauważyłem stację benzynową, od
razu na nią zjechałem.
-
Do usług. - powiedziałem teatralnie, na co prychnęła i wyszła z
samochodu.
Przewróciłem
oczami, ale podobnie, jak Sylvia również wysiadłem z auta. Gdybym
bym aniołem to pewnie w ogóle nie musiałbym się zatrzymywać, bo
moje siły bardzo szybko by się regenerowały. Dlaczego mi to
zrobili? Spojrzałem na licznik i z ulgą stwierdziłem, że za
niedługo będę już w Missouri. Stałem, opierając się o maskę
samochodu z okularami przeciwsłonecznymi, kiedy usłyszałem krzyk.
Z niepokojem rozejrzałem się po stacji, ale zauważyłem, że
nikogo oprócz mnie i Sylvii tu nie ma, co wydawało mi się dziwne.
Potrząsnąłem głową, mówiąc sobie, że pewnie mi się zdawało.
Jednak po paru sekundach znowu ten sam krzyk i tym razem byłem już
pewny, że coś jest nie tak. Odepchnąłem się od samochodu i
podszedłem do bagażnika. W ciągu sekundy wyciągnąłem zapas noży
i poszedłem w kierunku toalet. Jak się okazało, niepotrzebnie.
Zrobiłem dwa kroki i przystanąłem, kiedy zobaczyłem przed sobą
cztery postacie z Sylvią w środku. Uważnie się im przyjrzałem.
Bez zbędnych analiz doszedłem do wniosku, że aniołowie już mnie
znaleźli. Tyle, że coś nie daje mi spokoju. Według ich rozkazu
miałem dla siebie cały stan Illinois, więc co tu robią?
Spokojnymi ruchami schowałem noże z powrotem do kieszeni i
założyłem ręce na piersi.
-
Coś się stało, panowie? - zapytałem z uśmiechem.
-
Ty nam powiedz. Jesteś zaskakująco blisko granicy, Anderson.
-
Chyba mam prawo wyjechać na wakacje? A sami dobrze wiecie, że nie
mogę się ruszać poza ten stan. Dlatego staram się mieć w miarę
długą podróż, żeby mieć jakieś przygody. - odpowiedziałem.
-
Dziwne jest to, że przemieszczasz się drogą 66, która ładnie i
prosto prowadzi do Los Angeles. Zbieg okoliczności? Zastanawia nas
tylko to, po co zabrałeś ze sobą tę dziewczynę. Czy to czasem
niepotrzebny balast?
-
Oj uwierz mi, że ta decyzja nie należała do mnie. - odparłem. -
Ale panowie, naprawdę tego chcecie?
-
Walki? A co ty, człowieku, mógłbyś nam zrobić?
-
A pamiętasz, jak mam na imię? - spytałem, sięgając do noży z
pewnym siebie uśmieszkiem.
-
Trudno byłoby zapomnieć, Dean.
-
Właśnie. - mrugnąłem do nich, jednocześnie rzucając w nich
nożami. Nawet nie zdążyli mrugnąć, kiedy całą czwórka runęła
na ziemię. - Do auta! - krzyknąłem do Sylvii.
Nic
nie poradzę na to, że się zaśmiałem, ale to był pierwszy raz,
gdy posłuchała mnie bez zarzutu. Podczas tego, gdy ona leciała do
samochodu, ja szedłem w stronę nieprzytomnych aniołów.
Przynajmniej taką mam nadzieję – że są nieprzytomni.
-
Co ty robisz?! - krzyknęła.
-
Wchodź do auta i zamknij się od środka! Nie wpuszczaj nikogo
oprócz mnie! - odpowiedziałem.
Powolnym,
ale sprawnym krokiem doszedłem do przeciwników, niegdyś swoich
braci. Co za ironia. Gdybym miał trochę rozumu to już bym jechał
dalej w drogę, ale nie mogłem tak zostawić swoich noży. Inni będą
ich szukać, a wtedy bardzo łatwo wpadną na mój trop. Uważnie
przyjrzałem się całej czwórce. Może nie byłem aniołem, ale
precyzja i siła mi została, więc wiedziałem, gdzie mam rzucić.
Nie mam jednak pewności, czy na pewno są nieprzytomni. Trzeba
zaryzykować. Podszedłem do tego, który znajdował się najbliżej
mnie. Szybko wyszarpałem z niego swoje ostrze, a ten ani drgnął.
Dobrze, pomyślałem – dobry znak. To samo zrobiłem z drugim i
trzecim, co również odbyło się tak samo. Na końcu zbliżyłem
się do tego, który według mnie był przywódcą owej trójki.
Ostrożnie przy nim klęknąłem i wyszarpałem nóż. Kiedy to
zrobiłem, otworzyły się jego oczy i w błyskawicznym tempie, jak
na anioła przystało, podniósł się z ziemi, chwycił mnie za
szyję i podniósł metr nad ziemię. Próbowałem się uwolnić, ale
nie bardzo mi to wychodziło.
-
Ty gnido. - syknął. - Zostały ci pewne zdolności.
-
Bingo. - uśmiechnąłem się prowokująco mimo, że powoli brakowało
mi tchu.
-
Jak? Jak?!
-
Wiesz…widocznie jestem taki dobry… - wciągałem rozpaczliwie
powietrze, które i tak nie dostawało się do moich płuc.
-
Tak chciałeś zginąć? Uciekając, jak tchórz?! Jak człowiek?! -
krzyknął.
-
Jako tchórz? Nie. Jako człowiek-bohater? Tak. - to mówiąc
zrobiłem salto w powietrzu, tym samym łamiąc aniołowi rękę i
sprawiając, że padł na ziemię. Byłem pełny podziwu, że mi się
udało, ponieważ robiąc to mogłem skręcić sobie kark… Ale cóż.
Całe życie ryzykowałem i na pewno nie zamierzam tego zmienić
nawet, jako człowiek. Splunąłem aniołowi w twarz i szedłem w
kierunku samochodu.
-
Deanie. - zatrzymałem się, słysząc swoje imię. - Nawet Chris nie
da rady sprawić, żebyś z powrotem zasiadł z niebiosach. -
zignorowałem jego śmiech i w ciągu paru minut znalazłem się w
środku auta.
Jak
mogłem przypuszczać, gdy tylko wsiadłem, Sylvia zaczęła mnie
poganiać, że mam ruszać tylko, że był mały problem… Wciąż
widziałem gwiazdki przed oczami. Czy ona nie widziała, że byłem
duszony?
-
Czemu nie jedziesz? Mogą nas tu znaleźć!
-
Wiesz...nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale ledwo co uszedłem z
życiem, więc daj mi wziąć oddech.
-
A, racja. Wybacz. - powiedziała.
Zauważyłem,
że trzęsą jej się ręce i nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło,
że wziąłem jej dłonie w swoje.
-
Co to było? - zapytała.
-
Mam dla ciebie złe wieści. - zacząłem. - Wygląda na to, że
jeszcze przez długi czas się nie rozstaniemy.
Spojrzała
na mnie, jak na wariata, ale nie powiedziała ani słowa, co było
naprawdę zaskakujące. Wziąłem jeszcze raz głęboki oddech, po
czym powoli ruszyłem z tej pechowej stacji.
Im
bliżej Missouri się znajdowaliśmy tym bardziej byłem nerwowy.
Zastanawiałem się, jakim cudem mnie znaleźli skoro mój ala
nadajnik jeszcze nie miał okazji się włączyć, bo nie
przekroczyłem granicy stanu. Jedyne sensowne rozwiązanie, które
wpadło mi do głowy to takie, że musieli mnie śledzić już od
dłuższego czasu. Pozostaje więc jedno pytanie: dlaczego
zaatakowali dopiero teraz?
Westchnąłem
ciężko, próbując całą swoją uwagę skupić na drodze, co nie
było łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że krajobraz nie ulegał
zmianie przez …. dłuższy czas. Próbowałem też zapomnieć o
towarzyszącym mi bólu w klatce piersiowej. Jak widać, duszenie nie
jest zbyt przyjemną sprawą i boli jak cholera. Nie rozumiem tylko,
dlaczego mi się nie poprawia, a pogarsza.
Po
chwili już nawet nie umiałem prosto prowadzić swojego samochodu –
musiałem zjechać na pobocze tuż przed granicą. Gdy tylko to
zrobiłem, zostałem zaszczycony wściekłym spojrzeniem mojej
kompanki, które rzecz jasna, zignorowałem i spokojnie wyszedłem z
auta. Miałem wielką nadzieję, że świeże powietrze będzie dla
mnie, w jakimś sensie, lekarstwem. W rzeczywistości nic się nie
stało. Ostrożnie dotknąłem swojego gardła, ale nie wyczułem
nic, czym mógłbym się przejąć.
Przekląłem
pod nosem i czym prędzej wróciłem do pojazdu.
-
Jeśli co chwilę będziemy mieć przystanki to nie dojedziemy
szybko, panie doskonały. - warknęła i choć z całej siły
pragnąłem jej odpowiedzieć to moje płuca odmawiały współpracy.
-
Jasne, teraz się do mnie nie odzywaj, bo co. - założyła ręce na
piersi. - Zachowujmy się, jak małe dzieci, bo tylko to potrafisz
najlepiej, co Dean?
Może
i nie umiałem jej odpowiedzieć, ale potrafiłem robić
skuteczniejsze rzeczy od konwersacji. W mgnieniu oka przekręciłem
się na fotelu w jej stronę, przygniatając ją do drzwi mojego
pojazdu. Wziąłem głęboki oddech.
-
Pamiętasz, co zrobiłem z tymi zwierzętami tam? - spytałem bardzo,
bardzo cicho, na co jej źrenice się powiększyły. - Jesteś pewna,
że nie mógłbym tego powtórzyć? Z tobą?
Zmrużyła
oczy i po sekundzie jej ręce wylądowały na mojej klatce
piersiowej. Posłałem jej zaskoczone spojrzenie, ale mnie
zignorowała. Zauważyłem, że uważnie wsłuchiwała się w bicie
mojego serca, co trochę mnie przeraziło.
-
Byłeś duszony, prawda? - zapytała, ale wiedziałem, że nie
potrzebuje odpowiedzi. - Nie wiesz, że gdy dzieją się takie
rzeczy, związane z oddychaniem to trzeba dużo pić? - spojrzała na
mnie niepewnie, lekko mnie odpychając.
Całkowicie
zapomniałem, że prawie na niej leżałem, dlatego odskoczyłem, jak
poparzony, jednocześnie uderzając się w głowę. Zamknąłem oczy
i zacisnąłem szczękę, ale po chwili ból minął.
-
Masz. - podała mi butelkę wody.
Z
lekkim wahaniem ująłem butelkę i wypiłem do dna. Choć nie
przepadam za jej towarzystwem to muszę przyznać, że miała rację.
Gdy tylko się napiłem, tlen od razu lepiej wchodził do moich płuc.
Podziękowałem jej niepewnym uśmiechem i po kilku minutach
niezręcznej ciszy, wróciłem na jezdnię.
-
Jak długo ich znasz? - zapytała Sylvia i chyba po raz pierwszy
byłem jej wdzięczny za przerwanie ciszy.
-
Dość długo. - odparłem, ponieważ najmniej chciałem się z nią
wplątać w rozmowę o moich przyjaciołach, rodzinie i przeszłości.
No i tego, kim jestem naprawdę. Lub też, kim byłem. Mam nadzieję,
że nigdy się tego nie dowie. I ze względu na mnie, na moje
bezpieczeństwo, ale ze względu na nią. Wieść o innym świecie, o
aniołach zniszczy jej życie. Doskonale pamiętam początek z Annie.
Nie mam wątpliwości, że z Sylvią będzie dokładnie tak samo.
Mimo, że wydaje się być silniejsza psychicznie od An to jestem
pewny, że taka wiadomość rozniosła by jej życie w pył. Czasami
myślę, że my w ogóle nie jesteśmy potrzebni. Ukrywamy się w
swoim świecie, połowa ludzi w ogóle w nas nie wierzy, a jeśli się
ujawnimy to czeka nas kara. W takim razie, po co my istniejemy? Bo
mam wrażenie, że tylko po to, żeby rujnować cudze życia.
-
Zastanawiałeś się kiedyś, czy istnieją istoty nadnaturalne? -
zapytała z dziwnym uśmiechem.
-
Pewnie. - odparłem całkiem poważnie, przez co od razu się mi
przyjrzała. - Nawet parę razy wdałem się w pogawędkę z kilkoma
duchami. Jak na umarłych to byli całkiem mili, dopóki nie wpadł
Sam z siekierą. - uśmiechnąłem się.
-
Ty świnio! - krzyknęła, uderzając mnie w ramię. - Nie żartuj z
Supernatural! To, że nosisz
imię tego przystojniaka, nie znaczy, że jesteś tak samo fajny, jak
on!
-
Tu wdałbym się w poważną kłótnię. - oznajmiłem. - Śmiem
twierdzić, że właśnie obraziłaś moją urodę.
Zaśmiała
się.
-
Jakże bym śmiała! - teatralnie położyła dłonie na sercu. - Ale
mówiąc już całkiem poważnie: nie jesteś w moim typie.
-
Ani ty w moim. - odparłem, co nie do końca było prawdą.
-
Wiesz, że właśnie przekroczyliśmy granicę? - zapytała
szczęśliwa.
-
No i z czego się cieszysz?
-
Nigdy nie przekraczałam granicy naszego stanu. No i ci źli goście
już nie będą nas ścigać. Same plusy, prawda?
-
Jasne. - odpowiedziałem, bo nie wiedziałem, co innego miałbym jej
powiedzieć.
Jakaś
część mnie krzyczała, żebym mówił prawdę, ale ta druga część
mnie, ta bardziej ostrożniejsza mówiła, żebym trzymał się
kłamstwa. Choć w tym przypadku było mi bardzo trudno. Tylko, że
nie miałem pojęcia, jak miałbym jej wyznać prawdę, jak
powiedzieć, że ,,ci źli goście” nie byli ludźmi i, że na mnie
polują? Jak mam jej powiedzieć, że przekroczenie granicy stanu
Illinois to nic wesołego? Jak mam jej powiedzieć, że gdy jest ze
mną naraża się na ogromne niebezpieczeństwo?
-
Czemu wyglądasz tak, jakbyś się zastanawiał, czy mnie nie
wyrzucić z auta? - zapytała, starając się ukryć rozbawienie.
-
Przemknęło mi to przez myśl. - odparłem ze śmiechem.
-
Dupek.
-
Uważaj, jak się wyrażasz, paniusiu. - mrugnąłem do niej.
-
Bo co? Ty wolisz te grzeczne? - spytała.
-
Oj, z pewnością wolę te niegrzeczne. - uśmiechnąłem się.
Chciałem
jeszcze coś dodać, jednak zamilkłem, kiedy zobaczyłem, że
wjechaliśmy w miasto Saint Louis, gdzie planowałem przystanek. Gdy
tylko sobie o tym przypomniałem to doszedłem do wniosku, że mała
przerwa dobrze mi zrobi, bo zaczynam mieć dość siedzenia w tym
aucie. Zjechałem do pierwszego, lepszego hotelu, na który się
natknąłem. Choć Sylvia zadawała mi masę pytań to na żadne nie
odpowiedziałem. Mogłem myśleć tylko o łóżku. Zmęczenie jest
chyba tym, czego najbardziej nie cierpię w życiu człowieka, ale
niestety – już zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Bez słowa
wziąłem swoje torby i ruszyłem w kierunku wejścia do hotelu.
Słyszałem wołania Sylvii, ale dałem temu spokój, ponieważ
wiedziałem, że jest tuż za mną. Więc kiedy byłem pewny, że
jest bezpieczna, zacząłem się przyglądać otoczeniu i budynkowi,
w którym mieliśmy spędzić dzisiejszą noc. Może nie wyglądało
za fajnie, ale zawsze mogło być gorzej. Zamiast śmieci mogły być
szczury, a naprawdę nie cierpię tych zwierząt. No i na pierwszy
rzut oka można stwierdzić, że budynek się zaraz rozleci….
-
Jestem pewna, że gdybyśmy pojechali troszkę dalej to byłoby coś
o wiele lepszego. - marudziła.
-
To tylko na jedną noc. - odparłem.
-
Dobra, ale nie chcę być sama w pokoju. - odpowiedziała cicho.
Nic
nie powiedziałem, po prostu wszedłem do środka, a moja towarzyszka
poszła w moje ślady. Mimo, że w środku wyglądało troszkę
lepiej niż na zewnątrz to nadal nie był to pięciogwiazdkowy
hotel, do jakich przywykłem. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do
recepcji.
-
W czym mogę pomóc? - zapytała starsza pani, która również nie
wyglądała zbyt zachęcająco.
-
Poproszę dwa…
-
Jeden pokój z osobnymi łóżkami. - wtrąciła się Sylvia, której
posłałem mordercze spojrzenie.
Uśmiechnęła
się nieśmiało i spojrzała na mnie błagalnie.
-
Jeden pokój z osobnymi łóżkami. - powtórzyłem, na co
odetchnęła.
-
W tej chwili jest wolny, ale jedno, duże łóżko. - odparła
staruszka.
-
Zgoda. - odpowiedziałem. - Może być. - dodałem, biorąc klucz i
kierując się na górę.
Jako,
że byłem wściekły na Sylvię to się nie odzywałem. Wolałem
siedzieć cicho, niż sprawić, żeby się obraziła.
Wstrzymałem
oddech, kiedy przekręcałem klucz.
Na
wydechu wszedłem do środka i zamarłem.
Mimo,
że wygląd zewnętrzny budynku był okropny to pokoje są całkiem
przyzwoite. Pokój z niebieskimi ścianami, jedną, wielką szafą i
duże łóżko na środku. Oprócz tego, mieliśmy do dyspozycji też
własną łazienkę.
-
Dziękuję. - powiedziała. - Nie mogłabym być sama w pokoju.
Domyślałem
się, że ma to związek z jej przeszłością, jednak nie miałem
zamiaru pytać. Skinąłem głową.
-
Możesz pierwsza wziąć prysznic. - zasugerowałem.
Przytaknęła,
wzięła swoje ciuchy i zniknęła za drzwiami łazienki. W jednym,
krótkim momencie zapragnąłem być tam z nią, ale zaraz potem się
opamiętałem. Ona nie może być dla mnie kimkolwiek więcej. Samo
to, że znalazła się w moim samochodzie było głupie i
nieodpowiedzialne. Nie mam zamiaru nawet się z nią przyjaźnić.
Jedynie co muszę to zrobić wszystko, żeby nie stała jej się
krzywda. Choć mam wrażenie, że żeby tego uniknąć będę musiał
powiedzieć jej prawdę o mnie i o moim świecie. Jak już mówiłem:
zrobię wszystko, żeby nie stała jej się krzywda.
Albo….
-
DEAN!!! Zabij tego pająka!!!
Tak,
z pewnością muszę się jeszcze nad tym zastanowić.
Zaglądam tu przez przypadek a tu taka niespodzianka. Rozdział jak zawsze świetny/Luna
OdpowiedzUsuń