czwartek, 17 sierpnia 2017

Rozdział trzynasty - zależy mi.



Rozdział trzynasty - zależy mi.



Lottie 

 - Wiem, wiem – powtarzałam po raz kolejny do słuchawki. - Tak, przepraszam. Tak, będę dzisiaj w pracy. Dobrze. Do zobaczenia. Wzięłam głęboki wdech, gdy skończyłam rozmawiać. Demien był naprawdę bardzo dobrym szefem, ale dziwię się, że był dla mnie taki miły przez te wszystkie dni, gdy nie przychodziłam. Zależy mi na pracy i pieniądzach, dlatego muszę wziąć się w garść. Muszę odłożyć swoje problemy z Aaronem na bok i zacząć wywiązywać się z obowiązków. Wiem, że jest coś nie tak z nim, z nami, ze mną. Ze wszystkim. Wczorajszego wieczora prosił mnie o zaufanie. Znowu. Ale zamierzam dać mu to, czego potrzebuje.
Wyraźnie widzę, że coś się stało. Coś o wiele poważniejszego niż dotychczas, co cholernie mnie przeraża. Prawie za każdym razem, gdy mijamy się w przejściu, oboje odwracamy wzrok i idziemy dalej, bez jednego słowa. Za każdym razem też gdy to się dzieję, widzę, że chciałby mi coś powiedzieć, ale koniec końców rezygnuje i powraca do rutyny. Rutyny, która wcale mi się nie podoba. Powoli zaczynam się czuć niekomfortowo w jego domu, a nigdy nie przypuszczałabym, że do tego dojdzie. Od wczoraj szukam mieszkania tak intensywnie, że już nie jestem w stanie nadążyć. Chcę się stąd uwolnić, czego nie mówiłam Aaronowi. Nie wspominając już o tym, że nie powinnam tego robić, bo on mnie potrzebuje.
Ugh, pocieram skronie palcami, gdy kieruję się do łazienki. Nienawidzę tego całego spięcia, nerwów i całego tego bałaganu. Otwieram drzwi łazienki i staję jak wryta, gdy moim oczom ukazuje się pan domu w samym ręczniku. Stoi przed lustrem i myje zęby. Prosta czynność, zwykły widok, jednak coś we mnie porusza, że opieram się biodrem o framugę drzwi i po prostu na niego patrzę. On również nie odwraca wzroku. Jest to najdłuższa wymiana spojrzeń, jaką udało nam się nawiązać od dłuższego czasu. Dostrzegam w jego oczach lekkie zdenerwowanie, ale przede wszystkim troskę, co porusza mnie jeszcze bardziej. Gdy kończy, obdarza mnie szybkim, niepewnym uśmiechem i kiedy myślę, że przyciągnie mnie do siebie i namiętnie pocałuje, on po prostu mnie mija i wychodzi z łazienki.
Stałam bez ruchu dobre piętnaście minut, próbując rozgryźć, co się właściwie stało. Widziałam w jego oczach tą więź, a parę sekund potem zostawia mnie tak, jakbym była tu tylko gościem. Nagle dociera do mnie fakt, że muszę pojawić się dzisiaj w pracy.
Z niechęcią spoglądam na zegar i uświadamiam sobie, że mam jeszcze trzydzieści minut, żeby się przygotować. Wyrzucam więc z głowy wydarzenie sprzed kilkunastu minut i zaczynam robić się na człowieka.
Po dziesięciu minutach jestem już całkowicie gotowa. Nawet malować mi się nie chciało, więc podkreśliłam tylko i wyłącznie rzęsy. Ubrałam się w ciuchy do pracy, włosy spięłam w kok i powoli zeszłam na dół. Zauważyłam Aarona siedzącego przy stole w kuchni i pijącego kawę. Mimo protestu mojego umysłu, zajęłam miejsce naprzeciwko niego i ostro się w niego wpatrywałam. Wiem, że nie mogłam nazwać się mistrzynią, ale w końcu poczuje się niekomfortowo i na mnie spojrzy. A na pewno nie zacznę rozmowy, kiedy wpatruje się w kubek kawy, a nie we mnie.
- O co chodzi? - zapytał w końcu, spoglądając w moje oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi na wiele pytań.
- Nie musisz się zachowywać wobec mnie jak dupek, wiesz? - odpowiedziałam prosto w mostu. - Prosiłeś mnie o zaufanie? Daję ci je. Więc nie rozumiem, czemu traktujesz mnie w ten sposób.
- Mam swoje powody.
- Czyżby? - spytałam. - Czyżby, Aaron? Bo mnie wydaje się, że zachowujesz się tak tylko dlatego, że masz jakiś dziecięcy kaprys. Wybacz, że nie jestem w stanie dłużej tego znosić.
- Też mnie to męczy, w porządku? Wiesz, że staram się najlepiej jak potrafię, a mimo to masz do mnie jakieś wątpliwości. Mówisz, że dałaś mi zaufanie? Uznam, że mi je dałaś, kiedy przestaniesz mnie o wszystko wypytywać. Bo to nie jest zaufanie. Najlepiej też będzie, jeśli się stąd wyprowadzisz. To już nie jest miejsce dla ciebie.
W jednej chwili byłam na niego zła i chętna, żeby wszystko wyjaśnić, a w drugiej poczułam się zraniona w taki sposób, jak tylko on potrafi mnie zranić. Ostro, niespodziewanie i boleśnie przede wszystkim.
- Doskonale wiesz, że szukam mieszkania.
- Nie musisz. Już ci znalazłem. Tanie, dobre warunki, a jeśli póki co cię nie stać, pokryję czynsz. Najlepiej będzie, jeśli opuścisz to miejsce już dzisiaj wieczorem.
Uważnie lustrowałam jego twarz, gdy wypowiadał te słowa. Mówił bez cienia jakiejkolwiek emocji. Niczego. Mówił to tak, jakbym była tylko kolejną rzeczą, która się popsuła i którą trzeba wyrzucić. Wczoraj bezbronny….czemu mówię to w myślach?
- Wczoraj bezbronny, a dzisiaj totalny drań, tak? - zadając to pytanie, patrzyłam mu w oczy z całą intensywnością na jaką mnie było stać.
- Tylko ta bezwzględność, o której mówisz, będzie w stanie cię ochronić. Będę pracował na niebezpiecznym gruncie, Lottie. Chcę tylko, żebyś była bezpieczna – w tym momencie wiedziałam, że mówił szczerze. Wyraz jego twarzy złagodniał, a w oczach ponownie dostrzegłam miłość, jaką mnie darzył.
- Skończyłem już z ranieniem cię bez powodu, maleńka – ujął moją dłoń i złożył pocałunek na jej zewnętrznej stronie. - Wierzysz mi? Pokiwałam głową, bo nagle nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Szczerość w jego głosie pozbawiła mnie zdolności mówienia.
- Chodź, idziemy – powiedział i wstał tak nagle, że zakręciło mi się w głowie.
- Co? Dokąd?
- Czy za pięć minut nie powinnaś być w pracy?
Z szybkością błyskawicy sprawdziłam godzinę.
- Cholera jasna!
                                                                            ***
Multum klientów. Albo coś się stało z tym lokalem w czasie mojej nieobecności, albo to ja przywykłam już do towarzystwa tylko jednej osoby. Obie opcje mogą być katastrofalne w skutkach. Minęły dwie godziny, odkąd przywiózł mnie tutaj Aaron. Wciąż czułam na ustach jego pocałunek, którym mnie pożegnał i życzył udanego dnia w pracy, obiecując, że po mnie przyjedzie. Był to pocałunek, jakiego nie dostałam od niego już bardzo dawno. To był raczej taki typ namiętności, po którym nie mogłam złapać oddechu: poważnie – musiałam się napić, bo byłam cała czerwona z braku tchu. Mało tego, nie umiałam ustać potem na nogach. W tamtym momencie zaczęłam żałować, że jednak nie poprosiłam o jeszcze jeden dzień wolnego. Gdy znalazłam chwilę czasu, żeby się rozejrzeć, zauważyłam, że Christiny nie było. Ale byłam pewna, że jeszcze parę minut temu ją widziałam!
- Demien? Gdzie Christina? - zapytałam, nalewając kolejnego drinka.
- Przejmiesz jej zmianę, bo umówiła się z dawnym kolegą.
- Nic mi nie mówiła! Nawet nie zostałam….
- Daj spokój. Nie było cię tu wystarczająco długo. Musisz to nadrobić.
Chciałam się kłócić. Całe moje ciało wyrywało się do walki, ale postanowiłam, że dam sobie spokój, bo jednak ma rację. Chyba muszę odzyskać jego zaufanie.
- Przez ten czas byłem tutaj sam z Christiną, a był taki ruch, co teraz. Więc chyba nie masz nic przeciwko temu, że poszła odnowić znajomość?
- Nie, nie mam. Też bym tak zrobiła na jej miejscu.
- Dokładnie.
Gdy zniknął mi z oczu, przewróciłam oczami. Zaczęłam się też zastanawiać kim jest ten jej kolega, o którym tak nie może zapomnieć. Z chęcią posłuchałabym o cudzych problemach, żeby nie musieć zamartwiać się swoimi. Christina nie wydaje się być złą dziewczyną, więc nawet nie wiem, czemu jestem wobec niej taka niemiła i wrogo nastawiona. To nic złego, że chce odnowić znajomość z chłopakiem, który najwidoczniej się jej podoba. Dobrze by było, żeby była szczęśliwa, więc chyba zacznę im nawet kibicować. Jeśli nie ja, to chociaż ona. To chyba sprawiedliwe.
- Co robisz?! - podskoczyłam na głos wściekłego klienta, któremu piwo popłynęło po spodniach, bo już sporo mi się przelało, gdy byłam taka zamyślona.
- Bardzo, bardzo przepraszam! - pisnęłam zestresowana i podałam mu całe opakowanie chusteczek. - Następne będzie na mój koszt!
- No ja mam taką nadzieję do diaska – klnął pod nosem przez dobre dwie minuty, przez co zaczęły mnie boleć uszy. Podałam mu kolejne piwo i przeprosiłam jeszcze raz, wracając do pozostałych klientów. Co chwilę drzwi się otwierały i zamykały, więc już nawet nie obserwowałam ludzi. Albo nalewałam piwo, albo robiłam kawę i tak na zmianę. Wiedziałam, że mam nowego gościa tuż przed sobą, ale nie miałam czasu, żeby chociaż na niego spojrzeć.
- Coś wypadło, że już mnie nie odwiedziłaś? - zamarłam i spojrzałam w znajome, ciepłe oczy, które przez wiele lat pozostawały zimne. Aż do teraz. Moje oczy zaszły mgłą i nie zwracając uwagi na dzielącą nas ladę, przytuliłam się do niego.
- Tato! Co ty tu robisz? Już po odwyku? Wszystko w porządku? - zapytałam, puszczając go.
- W jak najlepszym – uśmiechnął się.
A zrobił to tak zaraźliwie, że ja również musiałam się uśmiechnąć. - Kawy?
- Poproszę.
Z ciągłym uśmiechem na twarzy, podałam mu kawę i usiadłam na krześle, ignorując pozostałych ludzi.
- Jak ci się układa, córeczko? - zapytał, pociągając łyk kofeiny.
- Lekkie problemy, ale poza tym, daję radę.
- Problemy? Z młodym Scottem?
- My zawsze mamy problemy, tato – odpowiedziałam, śmiejąc się. - Ale tym razem to chyba coś poważniejszego, bo Aaron ma jakieś problemy, w które nie chce mnie wplątywać – spoważniałam.
- To dobry chłopak. Poradzicie sobie. Jestem tego pewien.
Chociaż on jest pewien, myślę sobie.
- Masz gdzie mieszkać? Wszystko okej?
- Mam mieszkanie niedaleko twojej pracy, więc będę mógł wpadać i często cię odwiedzać.
- To dobrze – odpowiedziałam szczerze. - Cieszę się, że wszystko jest w porządku.
- Ja również.
I tak rozmawialiśmy do końca mojej zmiany.
                                                 *** 
 - Tak, tato. Jestem pewna, że sobie poradzę. Aaron obiecał, że po mnie przyjedzie. Pewnie coś mu wypadło i to tyle – zapewniam go, choć sama zaczynam wątpić w swoje słowa. Powinien być tu już czterdzieści minut temu. 
- Dobrze. Skoro tak uważasz. Jakby jednak nie przyjechał, wiesz gdzie mieszkam. Zawsze możesz przyjść. 
- Tak, wiem. Dziękuję – uśmiechnęłam się. 
- Pa, córeczko – przytulił mnie i ruszył w kierunku mieszkania. 
- No gdzie ty jesteś, Aaron? - powtarzam na okrągło do powietrza, przy okazji chodząc tam i z powrotem. W dodatku jestem sama na ciemnej ulicy i dosłownie każdy, najmniejszy dźwięk przyprawia mnie o gęsią skórkę. Raz po raz zerkam w stronę bloku, w którym zatrzymał się tata. Ale non stop powtarzam sobie, że przyjedzie. Na pewno przyjedzie. Coś mu wypadło. Przecież by mnie nie wystawił. Nie mógłby. 
 Zaczynam grzebać w torebce, aż w końcu znajduję telefon. Spoglądam na wyświetlacz, ale nie mam żadnych nieodebranych połączeń, ani nowych wiadomości, przez co tylko rośnie mój niepokój. 
 - Nadal wierzysz, że mój syn jest taki dobry? - z moich ust wydobywa się krzyk, gdy zauważam obok siebie pana Scotta. Doskonale pamiętam nasze ostatnie spotkanie i nie chciałabym, żeby się powtórzyło. Pod wpływem szoku i strachu odsuwam się na odległość jednego metra. 
- Z tego, co widzę, czekasz tu już od dobrej godziny. Jestem pewny, że czekasz właśnie na niego. 
- Nie sądzę, żeby był to pana interes – odpowiadam szorstko. 
- Chyba się mnie nie boisz? - robi krok w moją stronę, a ja się cofam. 
Nie zamierzam zmniejszać między nami odległości. Ani o milimetr. 
- Ślepo wierzysz mojemu synowi – zaśmiał się nieprzyjemnie. Gdybyśmy tylko stali po przeciwnych stronach, uciekłabym do mieszkania ojca. Ale w tym przypadku, jeśli pobiegnę w tamtą stronę, on może mnie złapać. A to już mi się nie podoba. 
 - Nie będę po raz kolejny mówić, że jest pan beznadziejnym ojcem. Nie lubię się powtarzać – uśmiechnęłam się drwiąco. Wiedziałam, że go prowokuję, ale z jakiegoś powodu nie mogłam przestać. 
 - Zawsze obarcza pan winą swoich bliskich? - brnę dalej. - Ładnie było wyładowywać złość na swoim synu? Na swojej żonie? Zacisnął pięści i ruszył do przodu żwawym krokiem. Zaczęłam się cofać, bo byłam pewna, że znowu mnie uderzy. Tylko, że tym razem dużo bardziej. - Lubi pan bić innych, prawda? Bezbronnych? Niewinnych? Sprawia to panu chorą przyjemność? 
W tym momencie rzucił się w moją stronę, ale zrobiłam szybki unik. Nie miałam jednak zamiaru uciekać. 
 - Ciągle pan powtarza, że Aaron jest beznadziejny, ale to pan taki jest. Nie radzi pan sobie ze wszystkim co pana otacza. Jest pan złym człowiekiem. A Aaron jest najlepszą osobą, jaką w życiu spotkałam. 
Krzyknął tak głośno, że serce mi zamarło. Gdyby nie światła samochodu, pewnie bym zemdlała. Wiedziałam, jaki był to samochód. Zahamował tuż przede mną, dzięki czemu w ciągu sekundy znalazłam się w ferrari. Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić swoje serce. 
 - Gdzieś ty był, do cholery?! - krzyknęłam, nie wytrzymując napięcia. - Miałeś się zjawić godzinę temu, Aaron! Godzinę! 
- Zrobił ci krzywdę? - zapytał nadzwyczaj spokojnie, biorąc pod uwagę, że trzymał kierownicę tak mocno, że zbielały mu nawet knykcie. 
- Nie. Gdzie ty byłeś, Aaron? - zapytałam łamiącym się głosem. - Gdzie? 
- Moje spotkanie się przeciągnęło. Przepraszam cię. 
Spojrzałam na niego i przez chwilę wydawało mi się, że na jego policzku widzę znajomy odcień szminki. Ale gdy spojrzałam ponownie, już nic nie widziałam. Przez stres musiało mi się przewidzieć. 
 Był tu. Ze mną. I to jest najważniejsze. 
 Odchyliłam się na siedzeniu i zamknęłam oczy, myśląc o tym, jak bardzo go kocham i o tym, że nie mogłabym go stracić. Nie poradziłabym sobie wtedy z tym cierpieniem. Pewnie zginęłabym razem z nim. 
 - Lottie? - usłyszałam na granicy snu. 
- Mhmm? 
- Jesteś moją siłą. Nie masz pojęcia, jak bardzo mi na tobie zależy. Też mi zależy, powiedziałam w myślach. Bardziej niż myślisz.

************************
Postarałam się i coś wyszło! Nie wiem, kiedy będzie następny rozdział, ale postaram się dodać jak najszybciej! 

2 komentarze:

  1. Dziękuję, czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, hej, 2 m-ce czekam i nie mogę się doczekać. Damy radę coś w najbliższym czasie? :)

    OdpowiedzUsuń