czwartek, 15 czerwca 2017

Rozdział dwunasty - boję się.



Rozdział dwunasty - boję się. 


Aaron 

 - Następnym razem to ja cię powalę, masz moje słowo – stwierdziłem, gdy Lottie wysiadała z mojego samochodu, nerwowo uderzając palcami o kierownicę. 
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać – powiedziała z uśmiechem na twarzy i dodała: - Na pewno nie wejdziesz? 
Z lekkim wahaniem przeniosłem wzrok z niej na dom i jezioro. Wcześniej chciałem ją tu po prostu przywieść i zająć się swoimi sprawami, a teraz patrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi oczami i znowu byłem w rozsypce. Nie chodzi o to, że chciałem się jej pozbyć, tylko o to, że muszę się spotkać z paroma ludźmi. W tym wypadku nawet nie chcę, żeby o tym wiedziała lub jechała ze mną. Nigdy. 
 - Nie, muszę coś załatwić na mieście – nie skłamałem. Powiedziałem półprawdę, bo naprawdę muszę coś załatwić, ale sam nie wiem, czy wlicza się to w miasto. Po tym wyznaniu byłem już pewny, że zamknie drzwi i odejdzie w kierunku domu, a zamiast tego ponownie na mnie spojrzała i ponownie zadała to samo pytanie, jakby naprawdę wierzyła, że zostanę. 
 - Lottie…- westchnąłem, sam nie wiedząc już co zrobić. 
Nie chciałem jej znowu zawieść, ale jak mógłbym być blisko niej i nie zwariować? 
- Przyjadę za parę godzin i obejrzymy jakiś filmy, co ty na to? 
W tej chwili pragnąłem strzelić sobie w łeb, ale było warto. Uśmiech, który rozświetlił jej twarz utwierdził mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem, proponując jej randkę, która nie będzie randką. 
 - Do potem? - zapytałem niepewnie, wciąż nie wiedząc czy takie plany jej pasują. 
Zacząłem się też zastanawiać od kiedy to zachowuję się jak zakochany nastolatek, co jest bardzo zabawne. 
 - Pewnie – uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami. 
- W co tyś się wpakował, Scott – powiedziałem do siebie, uderzyłem dłonią w kierownicę pojazdu i ostrożnie wycofałem. 

 *** 

To jest zły pomysł. To jest stanowczo, bardzo zły, okropny pomysł. Siedziałem w kafejce i bębniłem palcami o drewniany stolik. Już trzy razy była przy mnie kelnerka i pytała, czy czegoś sobie życzę. Tak, cholera, chciałem się stąd wydostać. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że był to mój pomysł i że siedzę tutaj, bo sam siebie w to wkopałem. Ale tak samo jak chciałbym wyjść, to tak samo musiałem się czegoś dowiedzieć. Czegoś związanego z tajemniczym morderstwem narzeczonej Nicholasa. Gościa widziałem tylko z dwa razy, a o tym, że miał zamiar wziąć ślub nie wiedziałem, do momentu, kiedy zostałem oskarżony. Więc naprawdę jestem ciekaw, kto chciał mnie pogrążyć. Wiem też, że osoba, na którą czekam mogła mieć z tym coś wspólnego, choć wolałbym nie, bo potrzebuję pomocy, a tylko ten człowiek może być w stanie coś zrobić. 
Spojrzałem na zegarek. 
Minęły już dwie godziny odkąd odjechałem spod domu. 
Obiecałem Lottie, że nie będzie mnie zbyt długo, ale nie moja wina, że wszystko się przeciąga. Na telefonie miałem nawet parę sms-ów, których nawet nie czytałem, bo jestem pewny co zawierają. Powiedziałem jej, że wrócę i że obejrzymy film, i mam zamiar się tego trzymać. Potarłem szczękę i spojrzałem w okno. Ciemne chmury, które pojawiły się nad miastem jak nic zwiastują burzę. Ile ja już czekam w tej cholernej kawiarni? Bo coś mnie już trafia. W końcu drzwi się otworzyły, a moim oczom od razu rzuciły się drogie, prosto z wybiegu, ciuchy. Na myśl, że sam zaoferowałem spotkanie, ściskał mi się żołądek. 
 - Miałam ogromną nadzieję, że nie będę cię musiała więcej oglądać. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że byłeś w więzieniu. Jak widać…. 
- Nie jesteś tu, żeby po raz kolejny wmawiać mi winę, jasne? - podniosłem wzrok na Victorię Karrę, która wydawała się być zafascynowana, zarówno spotkaniem jak i moją stanowczością. Uniosła brwi, po czym usiadła naprzeciwko mnie. Zbytnio nie wiedziałem od czego zacząć, więc dałem jej czas na zamówienie kawy. Podczas, gdy rozmawiała z kelnerką zacząłem się zastanawiać, czy nie poprosić brata o pomoc. Naprawdę przydałoby mi się jego towarzystwo, ale nie wiem, czy będzie zadowolony z powodu, że szukam kogoś, kto chciał mnie zrujnować. Znając go, będzie mi to odradzał tak długo, aż w końcu go posłucham, a tym razem nie mogę. 
- Nie zabiłem tej kobiety – zacząłem, mając na myśli Evę. 
- Czemu oczekujesz, że ci uwierzę, skoro zabiłeś moją córkę? - zapytała. Krew się we mnie zagotowała, ale musiałem wytrzymać. - Dobrze wiesz, że nie zabiłem Angeliki. To nie ja prowadziłem to auto. To nie ja kłóciłem się z nią w samochodzie. To nie ja spowodowałem wypadek! - podniosłem lekko głos, sprawiając, że się wzdrygnęła. Pewnie nigdy nie sądziła, że dowiem się prawdy. No cóż….za późno. 
- Czego chcesz? 
- Chcę twojej pomocy – powiedziałem, czym zasłużyłem na jej wywyższający się śmiech. - Nienawidzę cię bardzo mocno i myślę, że o tym wiesz, ale jesteś przebiegła, a muszę się dowiedzieć, kto wrobił mnie w morderstwo. Sam nie dam rady. 
- Oczekujesz, że pomogę ci za darmo? 
- Ile chcesz… 
- Scott….nie bądź głupi. Nie chcę twoich pieniędzy – parsknęła i spojrzała na mnie poważnie. - Chcę, żebyś po wszystkim wyniósł się z Seattle. Kocham to miasto i nie chcę już stąd wyjeżdżać, a jedyną przeszkodą na mojej drodze, jesteś ty. Dowiemy się prawdy, zakończysz sprawę jak żywnie ci się spodoba, a potem wyjeżdżasz. Poczułem się, jakby dostał mocnego kopniaka w brzuch. 
 - Daję ci dzień na zastanowienie się. Do zobaczenia. - to mówiąc wstała i zwyczajnie wyszła. Po paru sekundach poszedłem w jej ślady. Akurat gdy wyszedłem zaczęło lać, co pasowało do mojego nastroju. Czuję się, jakby coś rozrywało mnie od środka. Spojrzałem na dzwoniący telefon w mojej dłoni, na którym wyświetlaczu pojawiło się imię Lottie. Zignorowałem połączenie i odchyliłem głowę w tył, pozwalając łzom płynąć razem z deszczem. Victoria żądała sprawiedliwej zapłaty, ale….ja również kocham Seattle. Żyłem tu, mam tu przyjaciół, rodzinę….Charlotte. Tutaj są moje wspomnienia. Te okropne, przerażające, ale też wszystko na czym mi zależy. I mój dom nad jeziorem. Nie mogę tego wszystkiego tak zostawić. Wraz z błyskawicą upadłem na kolana i płakałem. Nie obchodziło mnie to, że jestem cały przemoczony. Myślałem tylko o mamie. I o tym, o co mnie oprosiła, kiedy jeszcze była…w porządku. Pamiętam tę chwilę, jakby to było wczoraj. Spojrzała mi prosto w oczy i poprosiła, żebym nigdy nie opuszczał tego miasta. Choćby nie wiadomo co, pomimo problemów, bólu, mam zostać w mieście, bo tu się urodziłem, bo tu jest moje życie. I tu mam umrzeć. 

 *** 

Lottie 

 Dzwonię, dzwonię i dzwonię, i nie odbiera. Kilka godzin temu, kiedy odjeżdżał spod domu, byłam w skowronkach. Mieliśmy mieć randkę i obejrzeć jakiś film, jak zwykli ludzie! Ale nie to mnie martwi. Najpierw siłownia, gdzie pierwszy raz widziałam Aarona takiego….wkurzonego. A nie znałam go od wczoraj. Doskonale wiem, że ten mężczyzna ma w sobie naprawdę sporo agresji, ale kiedy uderzał w worek….był inny. Nie bałam się go. Nie o to chodzi. To nawet nie była sama agresja, tylko załamanie, może nawet depresja. A fakt, że wszystko to co czuł w tamtym momencie skierowane było do jego ojca, jeszcze bardziej potęguje całą sprawę. Nie wiem, co się nagle stało. 
 Może chodzi o twoje pobicie – szeptał mój umysł, ale szybko i zdecydowanie to odrzuciłam. To, że Aaron byłby tak wściekły ze względu na incydent, który miał miejsce ponad dwa tygodnie temu, jest absurdalny. Nie mogło chodzić o to. Tylko w takim razie….o co? Ale to było stare zmartwienie. Teraz natomiast jest po północy, a od powrotu z siłowni nie mam z nim żadnego kontaktu. Mam wrażenie, że ignoruje moje sms-y i telefony, ale nie wiem dlaczego. Cholera, sama parę razy go ignorowałam, więc wiem, że to nic takiego, ale w tym momencie jest inaczej. Same stwierdzenie: ,,Mam parę spraw do załatwienia” mnie przerażało, bo nie wiedziałam, co to mogłoby być. Może nie śledziłam Aarona i nie miałam pod kontrolą wszystkiego co robił, ale nawet on nie potrafił ukryć wahania w swoim głosie, co tylko sprawiło, że denerwuję się coraz bardziej! Już od kilkudziesięciu minut chodzę tam i z powrotem, to wykręcając palce, to obgryzając paznokcie. Moje serce wali szybciej niż powinno i….jestem kłębkiem nerwów. Zastanawiałam się nawet, czy nie wezwać Damona, bo on z pewnością znalazłby jakieś sensowne wytłumaczenie. Parę razy zebrałam się w sobie i do niego dzwoniłam, ale nie odbierał. Miałam ochotę rzucić się pod samochód. Albo czymkolwiek rzucić. 
 - Boże, Aaron gdzie ty… - mówiłam do siebie nerwowo, gdy nagle drzwi wejściowe się otworzyły, wpuszczając do środka powiew zimnego powietrza, od którego moje ramiona pokryły się gęsią skórką. Z pędzącym pulsem odwróciłam się w tym kierunku i prawie upadłam na podłogę, kiedy zobaczyłam Aarona. Był….zrozpaczony. I przesiąknięty deszczem. Czarne, pod wypływem deszczu, włosy kleiły mu się do twarzy, jednocześnie lekko opadając na oczy. Do moich oczu popłynęły łzy i nim mogłam zapanować nad własnym ciałem, pobiegłam w jego kierunku i rzuciłam mu się w ramiona. Pod wpływem mojego ciężaru i siły, z jaką na niego wpadłam, zachwiał się lekko, ale już po chwili odzyskał stabilność. Bałam się, że mnie odepchnie, ale ciasno owinął ramiona wokół mojej talii. Nie wiem, jak długo staliśmy w takiej pozycji, ale w końcu mnie od siebie odsunął i nie patrząc na mnie, ruszył w stronę kanapy. Po drodze zrzucił z siebie koszulkę i spodnie, zostając w samych bokserkach. Wstrzymałam oddech, bo naprawdę lubiłam patrzeć na jego brzuch, tors, ramiona….był niesamowicie umięśniony i mogłabym się tak gapić godzinami, gdyby nie fakt, że płakał. Wcześniej tego nie zauważyłam. Wzięłam głęboki wdech, zastanawiając się, co robić. Nie miałam jednak wiele czasu do namysłu, bo gdy odwróciłam się w stronę kanapy z gotowym planem, on już spał. Pokręciłam smutno głową, wyciągnęłam z szafy jakiś koc i delikatnie go okryłam, odgarniając kosmyki włosów z jego twarzy. 
- Co się stało, Aaron? - spytałam szeptem i udałam się w stronę sypialni. 

*** 

 Nie spałam. Raz na jakieś dziesięć minut udało mi się zasnąć, ale zaraz potem się budziłam. Świadomość, że Aaron po raz kolejny ma kłopoty, nie pozwoliła mi zmrużyć oczu. Dlatego, gdy o godzinie siódmej rano ktoś zaczął myszkować w kuchni, zwlokłam się z łóżka. Narzuciłam na siebie szlafrok i po cichu zeszłam na dół i do wspomnianego pomieszczenia. Aaron tym razem już w spodniach (ale wciąż bez koszulki) przygotowywał śniadanie. Na moje oko robił jajka z bekonem. I nie byłam pewna, czy chciałam być jego przeszkodą, kiedy wydawał się taki beztroski. Bezszelestnie potarłam czoło i postanowiłam, że najpierw wezmę prysznic. Tak samo cicho zniknęłam z kuchni i po dziesięciu minutach już znajdowałam się pod prysznicem. Zamknęłam oczy i pozwoliłam by woda spływała po moim ciele. 
 Co, jeśli Aaron znowu mnie odepchnie, ze względu na wczorajszą noc? Co, jeśli znowu się ode mnie odsunie, zamknie przede mną? Jeśli nie będzie chciał mnie widzieć, a już w ogóle rozmawiać? 
 Z mojej piersi wydobył się cichy, pojedynczy szloch, ale szybko doszłam do siebie. Zawinęłam włosy w ręcznik i ubrałam najzwyklejszą bluzkę z krótkim rękawem i zwykłe dżinsy. Gdy tylko wyszłam z łazienki, do mojego nosa dotarł niesamowity zapach śniadania, przez który prawie się rozpłynęłam i przewróciłam na schodach. Był to dobry znak – znaczyło, że Aaron nie uciekł, kiedy się myłam, co jest pocieszające. Tym razem nie było możliwości, żeby mnie nie zauważył, bo akurat stał przodem do wejścia. Jego mięśnie się napięły, a szczęka zacisnęła. Zależało mi na nim, ale czułam się powoli….wykończona. Na początku nienawiść, potem miłość, potem znowu nienawiść….bawimy się w jakąś telenowelę? Bo jeśli tak, to powinniśmy dostać Oscara. Obiecałam sobie i jemu, że będę silna, że będę walczyć, ale czuję, że z każdym dniem mam coraz mniej siły. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale mnie uprzedził: 
- Nie będę rozmawiać o wczoraj – stanowczość i wrogość, znowu ten sam schemat. Zaśmiałam się, ale też płakałam w duchu. 
 - Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo ładnie pachnie – wskazałam na piec i piekący się bekon. Jego głowa od razu podskoczyła i spojrzał mi w oczy. To nie były już te same oczy. Jakby….straciły swoją intensywność? Co więc się wydarzyło wczoraj? Co go tak...zasmuciło? 
 - Chcesz kawy? - zapytał łagodniej. 
Zrezygnowana usiadłam na krześle. 
 - Poproszę. 
I ukryłam twarz w dłoniach. Nie wiem, czy zrobiłam to dlatego, żeby nie czuć na sobie jego spojrzenia, czy też dlatego, żebym to ja nie musiała na niego patrzeć. Trzeba mieć niesamowite szczęście, prawda? Od wspaniałych kilku godzin w siłowni do ponownej obojętności. Brawo. Czy tak właśnie już będzie wyglądała nasza znajomość? 
 - Znalazłaś już jakiś lokal? - zapytał. 
Nie wierzę. Miałam ochotę kopnąć go we wrażliwe miejsce! Odsłoniłam twarz i spojrzałam mu prosto w oczy. 
- Nie miałam wczoraj czasu – odparłam. 
- Byłaś cały wieczór w domu i nie miałaś czasu? - parsknął i straciłam nad sobą kontrolę. Z całej siły rąbnęłam dłońmi w stół, sprawiając, że znajdujące się na nim naczynia podskoczyły lekko. Aaron gwałtownie odwrócił się w moją stronę. 
- Nie chcesz rozmawiać o wczoraj? Nie musisz! Ale wybacz mi, że nie szukałam żadnego mieszkania, bo martwiłam się o ciebie! No naprawdę przepraszam. Bo przecież miałam sobie włączyć cholerny FILM, zrobić popcorn i śmiać się do łez! 
- Nie musiałaś się o mnie martwić – powiedział zaskoczony. 
- Nie? Dobrze – zamyśliłam się. - Gdybym to ja zniknęła na tyle godzin i nie odbierała twoich telefonów, nie reagowałabym na twoje sms-y to siedziałbyś spokojnie? Siedziałbyś?! - podniosłam głos. 
- Nie – odparł cicho. 
- No właśnie, Aaron. Właśnie. 
- Zaufaj mi – powiedział. - Wiem, że proszę cię o to już któryś raz z rzędu, ale proszę cię. Musisz mi zaufać. Będzie dobrze, Lott. Naprawdę będzie dobrze. 
- Ufam ci, ale… 
- Bez „ale”. Po prostu ufaj. Będzie dobrze – wziął mnie w ramiona i cały czas to powtarzał, jakby stało się to jego mantrą. 
Nie wiedziałam tylko do kogo to mówił: do mnie, czy może próbował przekonać siebie. W każdym razie, nie podobało mi się to, że Aaron Scott wyraźnie się czegoś bał. Czegoś, co przerasta nawet jego. Ufam mu, ale boję się tego, cokolwiek to jest.

3 komentarze:

  1. Kiedy następny rozdział ? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko stwierdzić....ostatnio brak weny niestety ;c

      Usuń
    2. Szkoda, bo już 2 m-ce czekam :(

      Usuń