Lottie
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam taka szczęśliwa! Gdyby ktoś parę tygodni wcześniej powiedziałby mi, że Aaron potrafi być miły i czarujący to bym go wyśmiała, a teraz…
A teraz to ja wyśmiałabym tego, kto twierdziłby, że nie potrafi taki być. Cała w skowronkach weszłam na swoje piętro i podskoczyłam, kiedy usłyszałam głos swojej przyjaciółki.
- Aż tak ci się dobrze mieszka beze mnie? - zaśmiała się, a ja natychmiast wytrzeźwiałam.
Podbiegłam do niej i mocno uścisnęłam.
- Wiesz, że nie. - odparłam, uśmiechając się.
- W takim razie…- zaczęła. - może zaprosisz mnie do środka i opowiesz co się stało, że jesteś taka….szczęśliwa?
- Wchodź. - powiedziałam, otwierając drzwi, jednocześnie przewracając oczami.
- Więc? - dopytywała się.
- Val…- westchnęłam, ale nadal nie potrafiłam pozbyć się tego uśmiechu.
- Nic takiego, naprawdę.
- Mhm…jak ma na imię ten nic takiego? - poruszyła brwiami, sprawiając, że nie umiałam się opanować i parsknęłam śmiechem.
- Boże, przestań. - jęknęłam. - Jadłam śniadanie z Aaronem. - przyznałam się. - Zadowolona?
- Czekaj, czekaj, czekaj. - zamyśliła się. - Myślimy o tym samym Aaronie?
- Jeśli ma na nazwisko Scott to owszem. - zaśmiałam się.
- Rany. - wybałuszyła oczy. - Poważnie? Jak było?
- Było…fajnie. - przyznałam.
- Pocałował cie, prawda? O Boże….jak było? Opowiadaj!
- Valerie! - krzyknęłam, trzęsąc się ze śmiechu. - Nie pocałował mnie. Uznaliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi, to wszystko.
- Jeeeeju. Czyli bez sensu! A poza tym, jak w nowym mieszkaniu?
Właśnie miałam zamiar odpowiedzieć, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, przez co mój humor od razu się pogorszył. Naprawdę nie mam nic do gości, ale tym razem wolałabym nikomu nie otwierać. Ludzie tutaj są naprawdę…nachalni. Skrzywiłam się i poszłam wreszcie otworzyć. Stanęłam jak wryta, kiedy znalazłam się twarzą w twarz z osobą, która sprawiła, że byłam w skowronkach. Mój dobry humor od razu wrócił.
- Co tu robisz? - zapytałam bez wahania.
- Cóż…słyszałem, że mam nową sąsiadkę, więc postanowiłem się przywitać, mi lady. - skłonił się teatralnie.
- Tak, akurat. - prychnęłam. - Możesz już iść, skoro się przywitałeś.
- Wyganiasz mnie? - spytał, udając urażonego.
- Nie, tylko…
Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ Valerie znalazła się tuż obok mnie i spojrzała na Scotta krzywym wzrokiem. Właściwie wydawało mi się, że w głowie układa sobie plan jego bolesnej i długiej śmierci. Myślę, że przez dobre pięć minut patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu Val postanowiła się odezwać.
- Pójdę już kochana. - puściła mi oczko.
- Pamiętaj: nie idź z nim do łóżka. - zaśmiałam się nerwowo, ponieważ dokładnie wiedziałam, że Aaron też to usłyszał.
Niech ją szlag! Przez nią zrobiłam się strasznie czerwona i wiedziałam, że Scott to dostrzegł. Odetchnęłam, kiedy znalazła się poza zasięgiem naszych głosów.
- Przepraszam cię za nią…
- Wariatki już tak mają. - uśmiechnął się i dopiero teraz zauważyłam, że jest bez koszulki. Wprawdzie widziałam już jego brzuch wcześniej, ale i tak zareagowałam tak samo. Takie umięśnienie widuje się tylko w filmach, a tymczasem stoi przede mną chłopak, którego mogłabym sobie wymarzyć, nie licząc charakteru, bo to akurat jest do poprawki.
- Pójdę już. - oznajmił i w ciągu sekundy znalazł się za swoimi drzwiami.
Aaron
Cholera!
Chodzę po pokoju tam i z powrotem, próbując opanować gotujące się we mnie emocje. Moja uprzejmość w stosunku do Charlotte mnie dezorientuje. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był miły i przyznam, że ani trochę mi się to nie podoba. Akurat w takich chwilach przydałaby się porządna dawka alkoholu. Zaczynam żałować tego, że przestałem się nim truć. Od dobrych siedmiu miesięcy nie tknąłem alkoholu i ani razu nie próbowałem z powrotem się do niego zbliżyć. W tym momencie muszę się ostro powstrzymywać, żeby nie pojechać do najbliższego baru i porządnie się nie upić, a byłoby mi to teraz bardzo potrzebne. Fakt, że ta urocza dziewczyna o zielono szarych oczach mieszka tuż obok, że znajduje się tuż za tą cholerną ścianą mnie przytłacza. Nie umiem myśleć o niczym innym tylko o tym, co teraz robi.
Chwila, chwila, czy ja nazwałem ją uroczą?
Wszystko wskazuje na to, że zaczynam tracić zmysły. Mógłbym opisać ją całkiem innymi słowami, więc czemu przyszło mi do głowy akurat to?
- Ogarnij się, Scott! - krzyknąłem w przestrzeń, uderzając w ścianę, przez co spadł wiszący na niej obrazek. W sekundę się opamiętałem i podniosłem obraz z podłogi. Otarłem go z kurzu i zacząłem się w niego wpatrywać. Sam nie wiem, czemu to zatrzymałem…. Przedstawia całą naszą rodzinę, włącznie z mamą. Wszystko na tym zdjęciu wydaje się takie…doskonałe, wyglądamy na szczęśliwych, podczas gdy tak naprawdę było zupełnie inaczej. Całe swoje dzieciństwo pamiętam tak wyraźnie, jakby to było wczoraj. Wszystkie wydarzenia, te szczęśliwe, smutne i okropne… Wszystkie beznadziejne wiązały się z mamą. Miałem taki okres w życiu, kiedy o wszystko się winiłem. Byłem zły na siebie za to, że pozwoliłem jej odejść, ponieważ zasłużyła na każde cierpienie. Chciałem, żeby cierpiała. Chciałem, żeby poczuła ten sam ból co ja, kiedy…
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Przekląłem i nie patrząc na ekran, odebrałem.
- Streszczaj się. - warknąłem, nie wiedząc z kim rozmawiam.
- Miły jak zawsze. - usłyszałem w komórce kobiecy głos, od którego włoski na karku stanęły mi dęba.
- Czego chcesz? - spytałem.
Minęło pięć lat, odkąd po raz ostatni rozmawiałem z tą kobietą. Wszystkie wydarzenia z nią związane pamiętam, jak przez mgłę. Przez te pięć lat z całego serca starałem się o tym zapomnieć. Wystarczył jednak jeden głupi telefon, żeby to wszystko wróciło. Cały ból, całe poczucie winy…
- Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o tym, co zrobiłeś. - odpowiedziała, sprawiając, ze zacisnąłem szczękę i czekałem na dalszy ciąg. - Mam też nadzieję, że pamiętasz fakt, że nie zostałeś pociągnięty do odpowiedzialności. Nie zamierzam ci tego darować, Aaronie. - drgnąłem, gdy usłyszałem swoje imię. - Wiem, że masz najlepszych prawników, forsę, jakiej mało, ale dopilnuję tego, żebyś resztę swojego życia spędził za kratkami. Stałem bez słowa, z komórką przyciśniętą do ucha, nawet wtedy, gdy połączenie zostało przerwane. Po dłuższej chwili założyłem bluzkę, kurtkę i wyleciałem z mieszkania jak poparzony. Nawet nie pamiętam, czy zamknąłem drzwi. Wiem tylko, że muszę z kimś porozmawiać i postarać się o to, żeby nie sięgnąć po alkohol. W ciągu godziny znalazłem się na podjeździe przy posiadłości Damona. Choć potrafi być niezłym sukinsynem to mam nadzieję, że w tym wypadku mnie wysłucha i…pomoże. Wie wszystko o mnie, o mojej przeszłości i o tym, co zrobiłem, dlatego ze wszystkich sił liczę na jego pomoc. Do środka wszedłem bez pukania. Nie zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem go w salonie z butelką piwa. To był jego zwyczaj. Nic nie mówiąc usiadłem naprzeciwko i starałem się nie patrzeć na alkohol tkwiący w jego dłoni.
- Co tu robisz, bracie? - usłyszałem.
- Victoria Karrę dzwoniła, Damon. - próbowałem powstrzymać drżenie głosu.
- Co mówiła?
- Że zostanę pociągnięty do odpowiedzialności. - odparłem, szukając wsparcia u mojej jedynej, prawdziwej rodziny – u Damona.
- Wiesz, że tak się nie stanie… Miałeś już rozprawę w sądzie, byłeś zawieszony, Scott. Dowody, jak i twoje zachowanie, badania potwierdziły to, że nie byłeś poczytalny, kiedy to zrobiłeś. Pamiętaj, że to nie jest twoja wina, jasne? - kiedy nie odpowiedziałem, kontynuował. - Aaron nie masz się czego bać. Pięć lat temu wszystko zostało dokładnie….ustalone i zamknięte, pamiętasz?
- Ona mi tego nie daruje, Damon. - potarłem ręką czoło. - Nie daruje mi – powtórzyłem.
- Nawet jeśli, jakimś cudem zaciągnie cię do sądu to nic z tego nie będzie. Sędzia odprawi sprawę, słyszysz? Nie masz się czego bać. Kiedy to zrobiłeś… nie byłeś sobą.
- Co ja mam zrobić, Damon? Jak mam o tym zapomnieć, jak się z tym pogodzić? Nie umiem sobie wmawiać, że nie wiedziałem co robię, bo doskonale wiedziałem! Pijany czy nie, byłem tego świadom! Jak mam sobie pozwolić na normalne życie po czymś takim? Cholera! - krzyknąłem, bezradny. - Jako dziecko zostałem zepsuty, a to do czego doszło te marne pięć lat temu już całkowicie mnie zepsuło, Damon.
- Aaron proszę cię, wracaj do domu, nie myśl o Victorii. Skup się na tym, co sprawia, że jesteś szczęśliwy.
- A co sprawia, że jestem szczęśliwy, Damon? Powiedz mi, bo ja nie wiem. - mruknąłem.
- Może nie co, ale kto. - odparł, na co automatycznie podniosłem na niego zmęczony wzrok.
Spojrzałem na swoje dłonie, kiedy zorientowałem się, że nie ma zamiaru kontynuować i zrozumiałem co miał na myśli. W mojej głowie pojawił się obraz Charlotte, która przypatrywała się mojemu tatuażowi, Charlotte, która się uśmiecha, śmieje przy mnie, Charlotte, która mnie znosi i nie ma zamiaru zabić. Moja nowa, cholerna, sąsiadka. Uśmiechnąłem się na same wspomnienia, a fakt, że mieszka tuż obok mnie trafił mnie z podwójną siłą.
- Możesz się zaprzyjaźnić, Aaron. Możesz mieć przyjaciółkę. - dodał mój brat. - Bądź miły, bądź…
- Nie. - odpowiedziałem i poczułem na sobie zdezorientowany wzrok Damona. - Nie będę tobą, bracie. Wiesz, dlaczego? Bo ona lubi mnie takim, jakim jestem i nie mam zamiaru tego zmieniać. Nawet, jeśli jestem dupkiem. - zaśmiałem się, poklepałem brata po plecach i wyszedłem z jego domu, wdychając zimne, świeże powietrze. Wsiadłem do ferrari i ruszyłem w stronę swojego domu, do którego dotarłem w ciągu 40 minut. Gdy znalazłem się w swoim mieszkaniu, wskoczyłem pod prysznic. Odkręciłem kurek, pozwalając, by strumienie ciepłej wody spływały po mojej twarzy i po plecach, przynosząc ulgę w cierpieniu. Było to jedyne miejsce, w którym mogłem zapomnieć o przeszłości…przynajmniej na jakiś czas, bo kiedy wyjdę, przeszłość zacznie gnębić mnie od nowa. Dlatego wkurzyłem się, kiedy usłyszałem nachalne pukanie do drzwi. Mimo wszystko, owinąłem się w pasie ręcznikiem i poszedłem otworzyć. Na moje usta wypłynął szeroki uśmiech, kiedy zobaczyłem Lottie. Powiększył się, kiedy tylko zauważyłem jej zmieszanie.
- W czymś mogę ci pomóc? - spytałem, nie ukrywając rozbawienia.
- Chciałam spytać, czy….mógłbyś pożyczyć mi trochę cukru?
- Jasne. - odparłem, wpuszczając ją do środka, choć wiedziałem, że jej szafka musi być pełna cukru, biorąc pod uwagę kilogramy jakie kupiła w sklepie. Postanowiłem jednak nic nie wspominać.
- Proszę bardzo. - podałem jej to, o co prosiła.
Uśmiechnęła się nieśmiało i zaczęła iść w kierunku drzwi. Tak jak się spodziewałem, zatrzymała się tuż przed wyjściem i spojrzała w moją stronę.
- Może chciałbyś obejrzeć jakiś film? - przygryzła wargę, wyraźnie zdenerwowana. Świadomie przeciągałem czas na odpowiedź, żeby wprawić ją w jeszcze większe zakłopotanie. - Oczywiście, jeśli chcesz…jeśli nie to spoko, może innym razem?
- Przyjdę. - zaśmiałem się, widząc jej zaskoczoną minę.
- Okej. - odetchnęła, ale nie zdążyła wyjść, ponieważ postanowiłem ją pogrążyć.
- Charlotte? - zawołałem, więc się zatrzymała i odwróciła w moim kierunku. Zauważyłem, że jej wzrok przesunął się na dolną część mojego brzucha.
Przełknąłem ślinę i powiedziałem:
- W takim razie może oddasz mi mój cukier?
- C-co?
- Oboje wiemy, że kupiłaś trzy kilogramy cukru, kochana. Poproszę o mój cukier. - cały trząsłem się ze śmiechu, kiedy rzuciła we mnie tą słodyczą. Małe ziarenka cukru znajdowały się teraz na podłodze w całym salonie.
- Dupek. - mruknęła, po czym zniknęła za drzwiami.
Jeszcze raz się zaśmiałem i wróciłem pod prysznic. Choć nienawidzę, kiedy mi ktoś przeszkadza w chwili relaksu to stwierdzam, że było warto. Prawie zapomniałem o przeszłości i o telefonie Victorii Karrę. Prawie. Ponownie odkręciłem kurek, zamykając oczy, kiedy poczułem na sobie ciepłe strumienie wody.
Po dwóch godzinach stałem przed drzwiami mieszkania Lottie i czekałem, aż mi otworzy. Muszę przyznać, że zajęło jej to strasznie dużo czasu, ale gdy tylko ją zobaczyłem, przestałem narzekać. Na moich ustach pojawił się prowokujący uśmieszek, kiedy zobaczyłem, że jest tylko w ręczniku, a mokre włosy opadają jej na zakryte piersi. Cóż za zbieg okoliczności.
- Przeszkadzam? - zapytałem cicho.
- Tak. - pisnęła. - Wejdź. - powiedziała i zniknęła w łazience. Zaśmiałem się pod nosem, widząc jej reakcję.
- Hej, nie pochlebiaj sobie! - wrzasnąłem, kiedy była już w łazience. - Pamiętasz, co ci powiedziałem?
- Co? - wyszła z łazienki, ubrana w niebieską luźną bluzkę z dość głębokim dekoltem, więc nie mogłem się nie gapić i w krótkie szorty, które doskonale opinały jej tyłek.
- Powiedziałem kiedyś, że nie chciałbym cię oglądać, pamiętaj o tym. - mrugnąłem do niej.
- Palant. - mruknęła i usiadła obok mnie, na kanapie.
Choć starała się wyglądać na wyluzowaną….nie bardzo jej to wychodziło. Każdy głupi dostrzegłby to, w jaki sposób siedzi. Całe jej ciało było napięte, oddychała płytko, nierówno i cały czas się wierciła. Po chwili miałem dość.
- Lottie. - zacząłem. - Czym się tak denerwujesz, do cholery?
- Nie denerwuję się….
- A ja jestem koziołek matołek, miło mi. - odparłem, a na jej ustach pojawił się uśmiech – pierwszy, prawdziwy uśmiech tego wieczoru. - Nie denerwuj się, okej? Nie zgwałcę cię, Charlotte. - parsknęła śmiechem.
- W życiu by ci się to nie udało, Scott.
- Chcesz się założyć? - pochyliłem się w jej stronę tak, że nasze usta dzieliły milimetry. Zauważyłem, że zaczyna nerwowo oddychać i, że zwilżyła językiem usta. Przez chwilę nawet chciałem ją pocałować, ale szybko się opamiętałem i odsunąłem się na bezpieczną odległość. Przypomniała mi się sytuacja sprzed paru tygodni, kiedy ją pocałowałem. Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zazwyczaj, kiedy całowałem dziewczyny w trymiga znajdowaliśmy się w łóżku, a w tym wypadku było inaczej. Odepchnęła mnie, czemu? Nie powinienem się tym zadręczać, ale to właśnie robię. Zastanawia mnie to, dlaczego tak postąpiła, szczególnie jeśli wiem, że ją pociągam. Istnieje chyba tylko jeden powód, dlaczego to zrobiła. Z doświadczenia wiem, że dziewczyny nie odmawiają tego, czego same pragną, a wiem, że mnie pragnęła. Czułem to w każdej części swojego ciała.
- Gra w dwadzieścia pytań? - spytałem, mając nadzieję, że się zgodzi.
- Jasne, ale ja pierwsza! - uśmiechnęła się.
Skinąłem głową i czekałem na pytanie.
- Masz rodzeństwo?
- A co? Jesteś ciekawa, czy mam brata, żeby móc go wykorzystać? - zaśmiałem się z widoku jej zszokowanej miny. - Tak, mam brata. Jesteś dziewicą?
- Co?
- Słyszałaś. - spuściła wzrok na swoje dłonie, wciągnęła powietrze i drżącym głosem odpowiedziała:
- Tak. - nagle poczułem się winny, że ją o to spytałem i zepsułem wieczór.
- Hej, - szepnąłem, chwytając ją za dłoń. - Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Przyjaciele mówią sobie takie rzeczy. - pokiwała głową, jednak nie byłem przekonany. - Wszystko w porządku?
- Tak. - odparła. - Czy kiedykolwiek byłeś agresywny w stosunku do dziewczyny? Pobiłeś jakąś? - jej pytanie sprawiło, że serce mi stanęło, a przed oczami pojawił się obraz sprzed pięciu lat. Zamknąłem oczy i starałem się uspokoić.
- Czemu mnie o to pytasz? - spytałem gniewnie.
- Przepraszam….po prostu…
- Czemu mnie o to spytałaś, Charlotte?! - krzyknąłem, wstając z kanapy i uderzając pięścią w stolik.
- Przepraszam! Nie chciałam…
- Gówno prawda! - warknąłem i spojrzałem jej prosto w oczy. Była roztrzęsiona. - Boisz się mnie? - nie odpowiedziała. - Boisz się mnie, Charlotte?! - krzyknąłem podchodząc bliżej.
Wciąż nie odpowiedziała, ale z jej zamkniętych oczu, popłynęły łzy. Oddaliłem się o parę kroków i uderzyłem pięściami w drzwi. W tym samym czasie usłyszałem, jak Lott płacze. Powoli zacząłem się uspokajać i tłumaczyć sobie, że spytała z ciekawości, że nie dotarła do mojej mrocznej przeszłości. Gdy się uspokoiłem, powolny krokiem ruszyłem w jej kierunku. Kiedy to zauważyła, zaczęła się cofać, więc się zatrzymałem.
- Wyjdź. - poprosiła, łamiącym się głosem.
Nic nie mówiąc, otworzyłem drzwi i wyszedłem, nawet na nią nie patrząc. Prawdopodobnie powinienem wrócić do swojego mieszkania, ale nie byłem w stanie. Przekląłem i wyszedłem z budynku, kierując się do najbliższego baru. W ciągu pięciu minut dotarłem do celu i usiadłem przy barku. Mogłem tylko dziękować właścicielowi, że nie wpuszczają tu kobiet, bo nie mógłbym znieść teraz widoku jakiejkolwiek. Barman popatrzył na mnie bez wyrazu, po czym spytał, co podać. Całe moje ciało domagało się whisky, ale nie mogłem się złamać przez dziewczynę, dlatego zamówiłem wodę. Barman spojrzał na mnie, jak na wariata, ale po krótkiej chwili postawił przede mną szklankę wody. Podziękowałem mu skinieniem głowy i duszkiem opróżniłem zawartość szklanki. Zapłaciłem i zbierałem się do wyjścia, kiedy do środka wszedł Nate Blacknorth. Zaśmiałem się histerycznie, kiedy go zobaczyłem, bo brakowało tu tylko jego.
- Aaron Scott! - zawołał.
- Nate Blacknorth! - małpowałem go. - Co tu robisz?
- Przyszedłem się napić, może do nas dołączysz?
- Nie, dzięki. - warknąłem.
- No tak, zapomniałem, że nie pijesz. Od…siedmiu miesięcy tak?
- Zgadza się.
- Nie będziesz miał nic przeciwko, kiedy wpadnę do twojej nowej sąsiadki? - zapytał i w ciągu sekundy przygniotłem go do ściany.
- Coś ty powiedział? - syknąłem.
- Oj no wiesz….ładna brunetka, podobno dziewica….
Nie dałem mu dokończyć, ponieważ moja pięść wystrzeliła i trafiła go w szczękę, powalając go tym samym na ziemię. Splunąłem na podłogę, usiadłem na nim okrakiem i zacząłem okładać go pięściami, do momentu, aż dostałem potężny cios w szczękę i znalazłem się na podłodze. Mój kolega przejął inicjatywę i teraz to on mnie okładał, w ogóle się nie hamując. Naprawdę myśli, że ze mną wygra? Pięścią uderzyłem go parę razy w żebra i kiedy usłyszałem pęknięcie i jęk bólu, wreszcie dał mi spokój, osuwając się na ziemię. Zaśmiałem się cicho, po czym wstałem na równe nogi. Zanim wyszedłem z baru splunąłem krwią na Nate'a.
- Jeśli się do niej zbliżysz, – warknąłem, upewniając się, że mnie słyszy – zabiję cię.
**************
Za literówki przepraszam! :)
Charlotte ma 19 lat i właśnie przeprowadziła się do Seattle, do college'u. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, do pewnego momentu. Wkrótce dziewczyna poznaje aroganckiego bruneta o zielonych oczach. Aaron Scott ma 21 lat i nie bawi się w związki. Nic i nikt go nie obchodzi, ale ONA wszystko zmienia. Od tego czasu życia obojga są całkiem inne. Czy mają szansę na wspólną przyszłość? Czy Aaron przejrzy na oczy? Na wszystkie pytania odpowiedź brzmi tak, tyko... Musisz mi zaufać.
środa, 28 września 2016
sobota, 17 września 2016
Rozdział ósmy - chyba ma pan gorączkę, panie Scott...
Lottie
Dwa tygodnie później…
Pierwszy dzień w nowym
mieszkaniu, w nowym miejscu. Od dwóch godzin mieszkam w budynku,
który znajduje się bardzo blisko szkoły i pracy jednocześnie.
Stwierdzam więc, że nie mogłam znaleźć niczego lepszego. Może
oprócz ceny, bo muszę przyznać, że tanio nie było. Na szczęście
dzięki pracy w salonie ojca Scotta zarabiam wystarczająco dużo,
żeby móc płacić co miesięczny czynsz. Wystrój też mógł być
lepszy, ale jeśli powiesi się parę firanek, kupi jakieś ozdoby
powinno być jak w willi. Miałam dużo mieszkań do wyboru, które
były ładniejsze od obecnego, ale akurat ten ma największą kuchnię
i właśnie dlatego go wybrałam. Pamiętam, że od małego
przesiadywałam w tym pomieszczeniu i po prostu im większa kuchnia,
tym swobodniej się czuję. Łazienka i sypialnia nie są jakieś
niesamowite, ale osobiście mi się podobają, choć kolory ścian
mogły być bardziej…żywe, na przykład zielone. Niestety te
oczy sprawiły, że pokochałam ten kolor i nie wiem, co jest
gorsze: to, że go pokochałam, czy to, że już nigdy nie zobaczę
tych oczu. Wprawdzie Aaron pracuje w tym samym miejscu co ja, ale
dowiedziałam się, że specjalnie przychodzi na różne zmiany, żeby
przypadkiem mnie nie spotkać. W sumie mogę powiedzieć, że nawet
go rozumiem, chociaż to on mnie pocałował, a nie ja jego…
Czasami myślę, że wyproszenie go z mieszkania było moim
największym, życiowym błędem, ale później uświadamiam sobie,
że zasłużył… A zaraz potem uważam, że tak naprawdę nic nie
zrobił. Mam ciągły mętlik w głowie, przez który powoli wpadam w
paranoję. Jednego mogę być pewna: nie zdążyłam się w nim
zakochać. Brakuje mi tylko tego, żeby zakochać się w tradycyjnym
łamaczu kobiecych serc. Westchnęłam cicho i zadzwoniłam do
swojego brata. Nie odzywałam się do niego dosyć długo, a powinien
wiedzieć, że się wyprowadziłam i mieszkam gdzieś indziej.
Odebrał po czwartym sygnale, co mnie trochę zaniepokoiło, ponieważ
zazwyczaj odbierał raz dwa.
- Hej, braciszku! -
przywitałam się i usłyszałam w komórce nie fajne słowo, które
mam nadzieje, nie było skierowane do mnie. -
Nick?
- Przepraszam, Lotta, to
tylko… - westchnął i byłam niemal pewna, że przeczesał ręką
włosy. - Mam małe problemy, siostrzyczko.
- Nick…co się dzieje? -
spytałam.
Wiem, że zwykle sam mi
wszystko mówił, jednak tym razem postanowiłam przejąć
inicjatywę.
- Chodzi o Evę? - dopytywałam
i modliłam się, żebym tym razem była w błędzie. Sądziłam, że
mój brat jest szczęśliwy ze swoją dziewczyną…
- Tak. - odparł z wahaniem. -
Mamy małe problemy…ale wszystko będzie dobrze.
- Ale…
- Naprawdę, w porządku. -
zapewniał. - Co u ciebie, siostra? Jak się mieszka z Valerie?
- Choć lubię trzymać cię w
niepewności to tym razem powiem od razu co i jak. - wstrzymałam
oddech. - Wyprowadziłam się i mieszkam teraz całkiem gdzieś
indziej, niedaleko szkoły. - powiedziałam na jednym wdechu.
- Czemu? Co się stało?
- Powiedzmy, że miałyśmy
lekkie konflikty, a do tego… - już miałam powiadomić go o
Aaronie, ale w porę ugryzłam się w język. Nie chodzi o to, że
nie chcę, żeby wiedział, ale o to, że wiem, że jak się dowie,
nie będzie…zadowolony. Można powiedzieć, że nie przepada za
takimi typami.
- A do tego co?
- Nie, nie, nic ważnego.
Takie tam konflikty. - starałam się, aby brzmieć na jak
najbardziej pewną siebie.
- Okej, wyślesz mi adres
sms-em? Muszę kończyć…
- Jasne, nie ma problemu. -
odparłam. - Do zobaczenia, Nick.
Zakończyłam połączenie i
spełniłam prośbę brata, wysyłając mu swój adres i
automatycznie zaczęłam się zastanawiać, co doprowadziło go do
takiego…zdenerwowania. Wydawało mi się, że dobrze się im
układało, ale już podczas mojej wprowadzki do Val wiedziałam, że
coś jest nie tak. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam własne
problemy, ale nie mogę nie myśleć o nieszczęściu swojego brata.
W młodości (absolutnie nie twierdzę, że jest stary!) miał
całkiem sporo dziewczyn, a większość z nich okazała się
pomyłką. Dlatego myślałam, że Eva to wreszcie ta jedyna… Choć
nie powinnam, muszę wmieszać się w jego życie i spróbować mu
pomóc. Podskoczyłam, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
Niechętnie zwlokłam się z łóżka i poszłam otworzyć, po czym
stanęłam twarzą w twarz z laleczką barbie.
- Hej! - pisnęła, a ja
automatycznie chciałam się skrzywić. - Jestem twoją sąsiadką!
Mam na imię Elizabeth. - wyciągnęła do mnie dłoń, którą
uścisnęłam. - Miło mi cię poznać! Mieszkam zaraz obok, drzwi po
prawej! Nawet nie wiesz, jakiego mamy przystojnego sąsiada! - znów
pisnęła podekscytowana. - Ale uważaj na niego! To niezły
chłoptaś. - mrugnęła do mnie, po czym poszła do swojego
mieszkania. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie
powiedziałam ani jednego słowa. Zszokowana, powoli zamknęłam
drzwi i dotarło do mnie to, o czym mnie powiadomiła. Właśnie
zostawiłam jednego super przystojnego dupka za sobą, a ta
blondyneczka mówi mi, że moim sąsiadem jest kolejny dupek? Muszę
przyznać, że mam chyba niezłe ,,szczęście”. Tyle dobrze, że
jestem już w pełni gotowa do spania i, że jutro mam dzień wolny i
w pracy i w szkole. Uśmiechnęłam się, upewniłam, że zamknęłam
drzwi i wróciłam do łóżka. Naciągnęłam miękką i ciepłą
kołdrę na głowę i nawet nie wiem kiedy, zasnęłam.
Poczułam przyjemne ciepło na
twarzy, które sprawiło, że otworzyłam oczy i niemal natychmiast
uderzyły mnie jasne promienie słoneczne. Mimo chwilowego oślepienia
na moich ustach pojawił się szczery uśmiech. Przeciągnęłam się
na całej długości i szerokości łóżka, po czym wstałam w pełni
wypoczęta. Jak to mam w zwyczaju, najpierw udałam się do łazienki.
Kiedy się odświeżyłam, pomalowałam i przebrałam, poszłam do
kuchni, aby przygotować sobie coś do jedzenia. Mój uśmiech
zbladł, gdy mój wzrok zobaczył kompletne pustki w lodówce.
Rzuciłam lodówce wściekłe spojrzenie (jakby to miało w czymś
pomóc), zarzuciłam na sobie kurtkę, wzięłam pieniądze i wyszłam
z mieszkania. Gdy znalazłam się na zewnątrz, uderzyło mnie zimne
powietrze, od którego od razu się skrzywiłam. Kto by pomyślał,
że może być tak zimno, podczas gdy wydaje się, że jest bardzo ciepło? Skomplikowane, prawda? Właśnie miałam otworzyć swój
samochód , kiedy moją uwagę przyciągnęło czerwone ferrari f12,
które zaparkowało po drugiej stronie parkingu. Poczułam, że całe
zimno, które wcześniej odczuwałam – po prostu zniknęło, a
zastąpiło je agresywne ciepło, które rozeszło się po całym
moim ciele. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, a dłonie zaczęły
się pocić. Chociaż chciałam to nie mogłam odwrócić wzroku od
tego samochodu, a już tym bardziej, od osoby, która po sekundzie
wyszła z pojazdu. Nie wiem, co się ze mną stało, ale gdy tylko
zobaczyłam znajomą, wysoką sylwetkę o ciemnych włosach,
zakręciło mi się w głowie, co sprawiło, że nie potrafiłam
ustać o własnych siłach. Zaczęłam gwałtownie wciągać
powietrze, ale wciąż czułam się tak, jakbym miała zemdleć,
dlatego drżącymi rękoma chwyciłam się barierki tuż obok mojego
samochodu, żeby nie upaść. Wszystko pogorszyło się jeszcze
bardziej, kiedy zielone oczy spojrzały w moją stronę,
przewiercając mnie na wylot. Czułam, jak całe moje ciało odmawia
mi posłuszeństwa i byłam pewna, że jeśli on zaraz nie wejdzie do
środka to zemdleje, a kiedy się ocknę, będę chciała zapaść
się pod ziemię. Więc, niech do cholery, zrobi mi tę przysługę i
zejdzie mi z oczu… Natomiast moje serce chciało zupełnie inaczej.
Czułam, jak wyrywa się z mojej piersi prosto w ramiona Aarona,
który pewnym siebie krokiem zaczął iść w moim kierunku.
Oddychaj, Lottie, oddychaj, bo
inaczej spalisz się ze wstydu!
Nie minęły dwie minuty, a
Aaron stał już tuż przede mną w tym swoim….całym sobą!
Naprawdę chciałam coś powiedzieć, chociaż jedno słowo, ale mój
wzrok od razu zaczął rejestrować cały jego ubiór i…ciało
jednocześnie. Miał na sobie zwykłe niebieskie dżinsy, czarną
bluzkę i kurtkę ze skóry. Wszystko to…doskonale podkreślało
jego mięśnie, chowające się za tymi ubraniami. Przez głowę
przemknęła mi myśl, że dla takich jak on, powinien być zakaz
noszenia ciuchów, ale zaraz szybko się zganiłam w myślach i
wzrokiem podążyłam z powrotem do jego twarzy i do tych pełnych,
wspaniałych ust…
Ocknij się, Lottie!
- Co tu robisz? - spytałam,
przełykając rosnącą gulę w gardle.
- Właśnie miałem zapytać cię o
to samo. - warknął.
Chcąc uciec od niego jak
najszybciej, wyminęłam go i na drżących nogach podeszłam do
swojego samochodu. Już miałam wchodzić do środka, kiedy Scott
gwałtownie zatrzasnął mi drzwiczki przed nosem. Spojrzałam na
niego zaskoczonym wzrokiem.
- Nie odpowiesz na moje
pytanie? - zapytał, a kąciki jego ust uniosły się w kpiącym
uśmieszku.
- Nie, nie odpowiem. -
przewróciłam oczami. - Mogę wsiąść do własnego auta? -
spytałam ironicznie.
- Tak, jeśli tylko odpowiesz
na moje pytanie.
- Dobrze. - poddałam się,
ponieważ nie byłam w nastroju na droczenie się z chłopakiem,
który sprawiał, że moje serce wariowało. - Przeprowadziłam się
tutaj, zadowolony?
- Niekoniecznie. - skrzywił
się. - Znaczy, że tu mieszkasz, tak? - skinął w kierunku budynku,
z którego przed chwilą wyszłam.
- Zgadza się, Panie
Spostrzegawczy. - odparłam. - Mogę już jechać?
- Dokąd?
- Boże! - krzyknęłam, nie
umiejąc zapanować nad gniewem, który tlił się pod moją skórą.
- Wystarczy Scott. - mrugnął
do mnie.
- Zejdź mi z drogi, Scott. -
syknęłam, bo czułam, że zaraz wybuchnę, a pierwszy poranek w
nowym mieszkaniu chciałam spędzić w miłej atmosferze. Zdziwiłam
się, kiedy bez słowa odsunął się od mojego pojazdu, pozwalając
mi wsiąść. Odetchnęłam i wsiadłam do samochodu, jednak zanim
zamknęłam drzwi, usłyszałam:
- Do zobaczenia, Lott. -
powiedział tak cicho, że musiałam się wyciągnąć, żeby to
usłyszeć. Tylko trzy słowa, trzy słowa, a sprawiły, że
gorączkowo zaczęłam myśleć o tym, kiedy będzie to ,,do
zobaczenia”, ponieważ wciąż nie wiedziałam co tu robił.
Wprawdzie mój mózg przyswajał dwie opcje: pierwsza brzmi tak, że
Aaron przyjechał do dziewczyny, a druga, że istnieje szansa, że tu
mieszka. Na samą myśl, że mógłby mieszkać w tym samym budynku
co ja, skoczyła mi adrenalina i nie byłam pewna, czy dojadę do
sklepu w jednym kawałku.
Miałam naprawdę sporo
szczęścia, kiedy znalazłam wolne miejsce na parkingu i, kiedy
obyło się bez wypadku, czego było bardzo blisko, ponieważ parę
pary przejechałam na czerwonym świetle, wciąż myśląc o
zielonych oczach.
- Przestań o nim myśleć! -
krzyknęłam do siebie, ale niestety nic to nie dawało, ponieważ on
wciąż tam był, w moim umyśle.Westchnęłam zażenowana,
wysiadłam z auta i udałam się do sklepu. Być może nie należy do
największych, ale słyszałam, że można kupić tu wszystko, czego
dusza zapragnie. W ciągu paru sekund znalazłam się w środku
sklepu i wcale nie powiedziałabym, że jest niewielki. Był, jak
połowa galerii handlowej przez co zalała mnie fala niepokoju.
Wprawdzie nigdy się nie bałam, że mogłabym zgubić się w sklepie
spożywczym, ale w tym wypadku nie jestem tego taka pewna. Z wahaniem
zmusiłam swoje nogi do ruchu w poszukiwaniu najpotrzebniejszych
rzeczy. Wiem, że chciałam trochę wystroić swoje mieszkanie, ale
na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie to chciałabym wreszcie zjeść
porządne śniadanie. W tym momencie zastanowiłam się, dlaczego po
prostu nie pójdę do jakieś restauracji, kawiarni i poczułam się
jak totalna idiotka. Choć mój żołądek boleśnie domagał się
jedzenia to i tak muszę coś kupić, bo kiedy ma się pustą lodówkę
to nie jest za dobrze.
Całą godzinę zajęło mi
szukanie wszystkich potrzebnych produktów, więc byłam wdzięczna,
gdy wreszcie dotarłam do kasy. Modliłam się, żeby klienci nie
usłyszeli żałosnego burczenia w moim brzuchu. Widząc tempo pracy
kasjerki, nie wytrzymałam.
- Przepraszam, można
szybciej? - spytałam, najdelikatniej jak potrafiłam. Spojrzała na
mnie karcącym wzrokiem, ale nic nie powiedziała i dalej pracowała
w swoim żółwim tempie. Jeśli zaraz stąd nie wyjdę i czegoś nie
zjem to chyba zwymiotuję, choć nie mam czym.
- Naprawdę mi się spieszy. -
spróbowałam ponownie, ale nic to nie dało.
Z niecierpliwością
rozejrzałam się po sklepie i zauważyłam, że jestem ostatnią
klientką, więc doszłam do wniosku, że zaraz zamykają, co jest
dziwne, bo dopiero jest ranek.
- O której państwo
zamykacie? - pytam.
- O 12:00. - odpowiedziała.
Spojrzałam na zegarek i
zobaczyłam, że dochodzi 11:56, a zaraz potem spojrzałam na swoje
zakupy. Zostało jeszcze pół taśmy i jestem pewna, że jeśli
dalej będzie pracować w tym tempie to mnie wyproszą bo będą
zamykać. Otwierałam usta, żeby się odezwać, ale ktoś mnie
uprzedził.
- Nie jestem pewny, czy jak
pani szef dowie się o tym, że chce pani spławić klientkę to
będzie zadowolony. Jak pani myśli? - od razu odwróciłam się w
stronę znajomego głosu i stanęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam
zielone oczy. Niemal od razu pochwycił moje spojrzenie i posłał mi
rozbawiony uśmiech. Natychmiast wróciłam wzrokiem do kasjerki i
zauważyłam, że skasowała już wszystkie moje produkty.
Zdezorientowana sięgnęłam po kartę, po czym podałam kasjerce.
Odezwała się po paru sekundach.
- Nie jest ważna, proszę
pani. - powiedziała, oddając mi kartę i patrząc przepraszająco.
- Co, proszę? - spytałam
zszokowana.
- Nie jest ważna, proszę
wrócić kiedy indziej.
- Ale…to niemo…
- Ja zapłacę. - spojrzałam
na Aarona, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie…nie trzeba. Wrócę
później. - oznajmiłam, chcąc wyjść, ale chwycił mnie za łokieć
i obrócił twarzą do siebie. Nachylił się i wyszeptał mi do
ucha:
- Możesz odmawiać, ale twój
brzuch wyraźnie daje do zrozumienia, czego chce, Charlotte. -
wstrzymałam oddech, kiedy jego usta musnęły moje ucho. - Pozwól,
że zapłacę.
- D-dobrze. - wyjąkałam,
odsuwając się od niego i puszczając go przodem. Wciąż nie mogłam
zrozumieć, jakim cudem w ogóle się tu znalazł. Nie wiedziałam
też, jak mam mu się odwdzięczyć, dlatego postanowiłam, że jak
tylko wrócę do domu, oddam mu całą sumkę pieniędzy. Po paru
minutach wreszcie wyszliśmy ze sklepu. Wyciągnęłam w stronę
Aarona rękę po swoje zakupy, ale się odsunął, a na jego twarzy
pojawił się jeden z jego seksownych uśmiechów, przez który
zmiękły mi kolana.
- Dziękuje, nie musiałeś. -
powiedziałam. - Gdy tylko wrócę do domu wszystko ci oddam…
- Nie wątpię. - odparł,
wciąż się uśmiechając. - A teraz chodź.
- Co? - spytałam niepewnie. -
Dokąd?
- Zabieram cię na późne
śniadanie. - wzruszył ramionami. - Jeszcze nic nie jadłaś,
prawda?
- Nie miałam kiedy. -
odparłam, wciąż zszokowana jego propozycją. - Wolałabym wrócić
do domu. - dodałam.
- W to też nie wątpię, ale
pojedziesz ze mną. - rozkazał.
- Scott…nie masz prawa mi
rozkazywać, okej? Jestem ci wdzięczna, ale oddaj mi te zakupy,
dobra?
- Masz rację, może źle się
wyraziłem. - odpowiedział, podchodząc bliżej mnie, co sprawiło,
że odruchowo zrobiłam krok wstecz, co rozbawiło go jeszcze
bardziej. - Wiesz, że będziemy się widywać, tak? W pracy, w
szkole, na spotkaniach z przyjaciółmi…
- Nie sądzę. - przerwałam
mu. - My nie…
- I chcę to zmienić. -
odparł. - Zostańmy przyjaciółmi, Lottie.
- Dobrze się dzisiaj czujesz?
- zapytałam, podeszłam do niego i położyłam mu rękę na czole,
udając, że sprawdzam jego temperaturę. Poczułam, że lekko się
wzdrygnął, kiedy go dotknęłam, dlatego szybko opuściłam dłoń.
- Chyba ma pan gorączkę,
Panie Scott. - uśmiechnęłam się do niego.
- Żebyś wiedziała, że tak
się czuję. - odparł. - Więc, jak będzie? - spojrzał mi prosto w
oczy i poczułam, jak moje serce wyraźnie protestuje, ale tym razem
muszę je zignorować. Wypuściłam wstrzymywane powietrze i
wyciągnęłam w jego kierunku dłoń, którą uścisnął, po czym
poczułam się tak, jakby przeszył mnie przyjemny prąd.
- Przyjaciele. -
odpowiedziałam.
Nadal nie wiem, jak dałam się
namówić na wspólne śniadanie. Siedzę naprzeciwko Aarona i razem
jamy posiłek. Najdziwniejsze jest to, że nie ma między nami
napięcia, jesteśmy wyluzowani. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak
mocno się śmiałam, jak teraz, w obecności Aarona. Nie wiedziałam
też, że pod powierzchnią tego dupka kryje się…fajny facet.
Kiedy to do mnie dotarło to aż naszła mnie ochota, żeby
przeprosić go za to, że uznawałam go za czysto krwistego dupka.
Gdy zjedliśmy śniadanie, zamówił nam po shake'u.
- Aż tak źle było? -
zapytał, a w jego oczach zobaczyłam iskierki rozbawienia.
- Szczerze mówiąc,
spodziewałam się, że będzie gorzej, Panie Scott. Zaskoczył mnie
pan. - uśmiechnęłam się. - A więc, jesteśmy przyjaciółmi,
tak?
- Tak jest. - odparł.
- W takim razie… - zaczęłam,
celowo przeciągając. - zagrajmy w dwadzieścia pytań! - klasnęłam
w dłonie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Myślałem, że tylko dzieci
w przedszkolu się w to bawią.
- Jak mogłeś! - udawałam
zranioną. - To poważna gra!
- Dobrze, dobrze. - uśmiechnął
się, pokazując zęby, od czego ukłuło mnie w brzuchu. Szybko
sięgnęłam po swojego shake'a, żeby stłumić to uczucie. -
Zaczynam.
- Chciałbyś! - krzyknęłam,
a ludzie wokół nas, zaczęli się gapić. - Ja to wymyśliłam,
więc ja zaczynam!
- Chciałabyś, kochana. -
powiedział, wpatrując się we mnie zielonymi oczami. - Ulubiony
kolor?
- Zielony. - odpowiedziałam,
zanim zdążyłam się zastanowić nad odpowiedzią. Kiedy dotarło
do mnie to, co powiedziałam, od razu miałam ochotę zapaść się
pod ziemię. Z wahaniem spojrzałam na Aarona, który wydawał się
być zafascynowany moją odpowiedzią.
- Niech zgadnę. - zaczęłam,
przechylając głowę na bok. - Twoje ego gwałtownie wzrosło,
prawda?
- To twoje pytanie? - spytał
rozbawiony.
- Nie. - odpowiedziałam, na
co skinął głową zachęcająco. - Mogę zobaczyć twój tatuaż? -
przygryzłam wargę, jednocześnie zastanawiając się, co mnie
skusiło, żeby o to zapytać. Wyglądał na trochę
zdezorientowanego, po czym przytaknął głową i wyciągnął w moją
stronę prawą rękę. Bez chwili wahania ujęłam jego dłoń i
nachyliłam się w jego stronę, żeby móc lepiej zobaczyć to
dzieło sztuki, które było namalowane na jego ciele. Nie wiem, ile
czasu minęło, jak długo wpatrywałam się w ten tatuaż i nie
potrafiłam zrozumieć. Zastanawiałam się, czemu taki mężczyzna
jak on zdecydował się na tatuaż przedstawiający węża pożerającego klepsydrę. Nie chodzi mi o to, że nie jest męski
tylko o to, że jest…nietypowy. Zaczęłam się zastanawiać, czemu
wybrał akurat taki wzór. Puściłam jego rękę, kiedy poczułam na
sobie jego wzrok. Nieśmiało spuściłam wzrok na swoje dłonie.
- Jest piękny. -
powiedziałam.
- Piękny? - spytał
zszokowany. - Nie wydaje ci się, że jest dziwny?
- Co? - uniosłam głowę i
spojrzałam w jego oczy, z których tym razem nie potrafiłam nic
wyczytać. - Nie. Jak już jest… - zauważyłam, że zacisnął
szczękę, spodziewając się jakieś obelgi, na co zaśmiałam się
w duchu. - Jest nadzwyczajny, A… - już chciałam wymówić jego
imię, ale w porę się powstrzymałam. - Jest niesamowity, Scott. -
powiedziałam, chwytając go za dłoń, ale zaraz ją zabrałam. Sama
nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie powinnam się tak
zachowywać – jesteśmy przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi i to
powinno mi wystarczyć. Zaczęłam się też zastanawiać, co takiego
przeżył, iż nie potrafi dostrzec tego, jaki jest… piękny.
*********************************
Mam nadzieję, że się podoba! :)
niedziela, 11 września 2016
Rozdział siódmy - nieważni
Lottie
Minęło jeszcze parę sekund
zanim zorientowałam się, co się właściwie stało. Gdy wreszcie
to do mnie dotarło wyleciałam z wody, jak poparzona i ruszyłam w
kierunku, gdzie przed chwilą leżał koc. Rozumiem, że mógł się
zdenerwować, ale ja nie zachęcałam go do tego, co miało miejsce
pod wodą. Naprawdę rozumiem, ale ten dupek wziął koc, zostawił
moje ciuchy i uciekł. Zaskoczona tym faktem zaczęłam się ubierać,
w ogóle się nie śpiesząc. Gdy byłam gotowa ruszyłam w stronę
wyjścia z plaży, mając nadzieję, że nie odjechał beze mnie. W
końcu nawet nie wiem, gdzie jestem, jaka to konkretnie plaża.
Przysięgam, że od teraz zawsze będę się uważnie przyglądać
otoczeniu. W mgnieniu oka dotarłam tam, gdzie Aaron zaparkował swój
samochód i jakimś cudem nie zaskoczyło mnie to, że już go tu nie
było.
- Świetnie! - krzyknęłam do
siebie.
Chociaż z jednej rzeczy mogę
być tak naprawdę dumna. Mianowicie z tego, że wzięłam ze sobą
komórkę. Nie zastanawiając się dłużej, wybrałam numer Val i
ponownie się znienawidziłam. Znowu muszę kogoś wykorzystać.
- Mhm? - usłyszałam głos w
telefonie.
- Val? - kiedy potwierdziła,
opowiedziałam jej całą historię i poprosiłam o to, żeby po mnie
przyjechała.
- Nie da rady.
Pewnie powinnam być już
przygotowana na tego typu sytuacje, jednak za każdym razem to boli
coraz bardziej.
- Masz gdzieś tam Arthura? -
pytam, bo wiem, że przesłuchanie i tak nic nie da, także dałam
sobie spokój.
- Nie.
Jako, że nie miałam ochoty z
nią dłużej rozmawiać, rozłączyłam się. Naprawdę nie chcę
być zrzędą, ale muszę się jak najszybciej od niej wyprowadzić.
Z pewnych źródeł wiem, że niedaleko college'u są wolne pokoje do
wynajęcia. Wprawdzie bardzo drogie, ale lepsze to niż nic. A skoro
mam szansę pracować w jednym z najlepszych salonów samochodowych w
całym kraju to myślę, że będzie mnie stać na wynajęcie pokoju.
Dzisiejsza ,,wycieczka” tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że
z Aaronem nie da się pracować, dlatego wszystkiego nauczę się
sama. Nie mam pięciu lat, więc nauka paruset marek samochodów nie
powinna być taka trudna. Doskonale wiem, jakie samochody ma pan
Scott w salonie, więc sobie poradzę. Zawsze sama sobie radziłam,
także dlaczego i w tym wypadku miałoby być inaczej? Chociaż nie
chcę to wiem, że przez jakiś czas będę musiała zrezygnować z
zajęć dla pracy. Chyba, że przekonam ojca Aarona do tego, żebym
mogła pracować w porach popołudniowych bądź wieczornych. Objęłam
się rękami w pasie i poszłam przed siebie, bo przecież musi tu
gdzieś być przystanek autobusowy. Mimo, że zbytnio się nie
rozglądałam, kiedy jechaliśmy to jestem pewna, że mijaliśmy
przystanek i to całkiem niedaleko. W krótkim czasie doszłam do
skrzyżowania, a parę metrów dalej znajdował się ów przystanek,
na widok którego odetchnęłam głęboko. Miałam szczęście, że
kolejny autobus przyjedzie za niecałe dziesięć minut. Nie
pozostało mi więc nic innego, jak czekanie. Usiadłam na ławce i
zaczęłam przeglądać swoje zdjęcia w telefonie. Całkowicie
zapomniałam, że miałam w nim zdjęcia moje i Nicka, mamy, taty i
wszystkich moich bliskich. Choć nie chciałam, wstrząsnął mną
szloch. Łatwo sobie pomyśleć, że jestem niestabilna emocjonalnie,
prawda? Jednak świadomość o utracie bliskiej osoby, która wybrała
sławę zamiast ciebie… boli i wcale nie jest łatwo o niej
zapomnieć. Podskoczyłam lekko, kiedy przyjechał autobus. Nie
miałam pojęcia, że minęło już dziesięć minut. Mimo wszystko
ucieszyłam się z tego, że będę mogła wrócić po tym wszystkim
do mieszkania. Kupiłam bilet i usiadłam na samym końcu pojazdu.
Włożyłam słuchawki do uszu i automatycznie zaczęła lecieć
piosenka: Dorothy – Raise Hell.
Tak, jak myślałam plaża, na
którą zabrał mnie Aaron nie znajdowała się wcale tak daleko od
mieszkania, dzięki czemu dotarłam na miejsce w ciągu dwudziestu
minut. Na górę dotarłam również w szybkim tempie, może dlatego,
że moje myśli były zajęte całkiem czymś innym. Gdy byłam przed
drzwiami pokoju zorientowałam się, że nie wzięłam kluczy od
mieszkania, przez co zaśmiałam się histerycznie. Mogę mieć tylko
nadzieję, że Val jest w środku. Zapukałam parę razy, jednak nikt
mi nie otwierał. Wspaniale, teraz będę czuła się jak bezdomna.
Jako, że nie mogłam nic zrobić oparłam się o drzwi i zsunęłam
się na ziemię. Mogę tylko czekać aż Arthur lub Valerie
postanowią wrócić do domu. Nieszczęścia pokrywają się z
chwilami szczęścia takimi, jak ta, kiedy usłyszałam kroki na
schodach. Uśmiechnęłam się pod nosem i podniosłam na nogi. W
chwili kiedy spojrzałam na osobę mój uśmiech od razu zbladł. Nie
mogło zdarzyć się już nic gorszego. Aaron niemal niósł pijanego
do nieprzytomności Arthura (znowu!). Podobnie jak ja, nie wyglądał
na zadowolonego, kiedy mnie zobaczył. Z drugiej strony zrobiło się
to bardzo ciekawe. Przecież Aaron mówił mi, że nie pije, ale czy
jest to możliwe, że mój współlokator jest totalnie pijany, a
Scott nie wypił przy tym ani jednej butelki? Jakoś trudno mi w to
wszystko uwierzyć.
- Otwieraj. - rozkazał Aaron.
Gdyby nie fakt, że Arthur
wisi na Aaronie to jestem pewna, że Scott nie wyszedłby z tego
cało.
- Jak myślisz czemu do tej
pory nie weszłam do środka? - spytałam, a kiedy zauważyłam, że
otwierał usta do udzielenia mi odpowiedzi, powstrzymałam go gestem
ręki. - Trzymaj go dobrze. Muszę sprawdzić gdzie trzyma klucze.
Zdziwiło mnie to, że nie
posłał w moim kierunku obraźliwego komentarza, ale chyba bardziej
dziwne było to, że nie usłyszałam przeprosin, które w stu
procentach mi się należą. Mimo wszystko postanowiłam się skupić
na znalezieniu kluczy. Nie podobało mi się to, że Arthur był
pijany, ale jeszcze bardziej nie podobało mi się to, że Aaron go
trzymał i, że znajdę się blisko niego. Zrobiłam krok naprzód i
zaczęłam szukać kluczy i na szczęście były w kieszeni kurtki. W
mgnieniu oka otworzyłam drzwi i wpuściłam ich do środka, a sama
weszłam na końcu. Gdy znalazłam się w środku miałam ochotę
krzyczeć i płakać, ale nie ze szczęścia. Mieszkanie wyglądało
jakby przeszło przez nie tornado. Na podłodze walały się butelki
po piwach, a na stole milion paczek po pizzy (dobra, może troszkę
przesadziłam z tym milionem…. Dajmy z dwadzieścia paczek). Nigdy
nie widziałam takiego bałaganu. Teraz jestem bardziej niż
kiedykolwiek pewna, że muszę się wyprowadzić, bo to przekracza
ludzkie pojęcie. Nawet nie mrugnęłam, kiedy Aaron znalazł się z
powrotem w salonie. Westchnęłam i założyłam ręce na kark,
odchylając głowę lekko do tyłu. Chciałam już tylko jednego -
żeby Aaron wyniósł się stąd w cholerę i, żebym mogła w
spokoju posprzątać, bo nie mam zamiaru mieszkać w takim syfie.
Tyle, że Scott nie wychodzi, a mnie szlag jasny trafia.
- Czego jeszcze chcesz? -
pytam. - Wyjdź stąd.
- Nie wygląda tu….za
fajnie. - odparł.
- Wynoś się, Scott.
- Nie. - gdy to powiedział,
zmusiłam się do tego, aby na niego spojrzeć. Rzucił swoją kurtkę
na sofę, sprawiając, że jego biała koszulka się napięła,
ukazując mięśnie, od których dostaję zawrotów głowy. - Sama
sobie nie poradzisz, biorąc pod uwagę twój stan.
- Mój stan? - prychnęłam. -
Ze mną wszystko w porządku, więc możesz sobie iść. Poradzę
sobie.
- Wątpliwe. - na jego twarzy
zaczął błąkać się pewny siebie uśmieszek, a ja zaczęłam się
zastanawiać, jak on to robi. Jak on może udawać, że nic się nie
stało? Że mnie nie zostawił? Zamiast mu pomóc, patrzyłam jak
zbiera porozrzucane puszki po piwach i czekałam aż mnie przeprosi.
- Masz zamiar coś robić, czy
tylko stać i się gapić? - zapytał i właśnie zdałam sobie
sprawę, że nie usłyszę przeprosin. Postanowiłam dać sobie
spokój i ruszyłam do swojego pokoju.
- Gdzie się wybierasz?
- Przebrać się? - to mówiąc,
trzasnęłam drzwiami i zaczęłam się przebierać. Mam tylko
nadzieję, że nie okaże się być aż taki bezczelny i, że nie
wejdzie do środka. Gdy w końcu byłam gotowa (krótkie spodenki z
materiału, bluzka na szelkach i włosy spięte w kucyk) odważyłam
się wyjść z pokoju i mu pomóc. Bądź co bądź to moje
mieszkanie, więc…
Weszłam do salonu, nie
zwracając uwagi na pracującego Aarona, bo to za dużo dla moim
zmysłów i zaczęłam zbierać puszki. Tyle, że nie jest łatwo
pracować, kiedy czuje się na sobie parę zielonych oczu, które są
w ciebie wpatrzone. Czemu on się na mnie gapi?
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron Scott nie jest w moim
typie!!!
Po godzinie salon wyglądał
jak nowy i, choć z całej duszy pragnęłam wyrzucić Aarona to tego
nie zrobiłam. Być może jest skończonym dupkiem, ale ja nie i chcę
mu podziękować za pomoc. Jednakże, gdyby chciał wyjść nie
powstrzymywałabym go. Ależ oczywiście nie zbierał się do
wyjścia, więc musiałam wcielić swój plan w życie. Poszłam do
lodówki, nie pytając się go o to, co chce do picia, bo wiem, że
pije wodę. Przynajmniej tyle się o nim dowiedziałam przez ten
tydzień. No i dowiedziałam się też, że ma straszne wahania
nastroju…
- Proszę. - postawiłam przed
nim kubek z wodą i usiadłam na fotelu, który znajdował się jak
najdalej od niego. Nic nie mówiąc, wziął kubek i zaczął pić, a
ja przez pierwsze dwie sekundy się na niego gapiłam. W końcu się
opamiętałam i również zaczęłam pić.
- Dziękuję. - powiedziałam.
- Skąd tu się wziął taki
bałagan? - spytał, patrząc mi w oczy. Pod wpływem jego wzroku
nagle zorientowałam się w co jestem ubrana i ogarnął mnie
niesamowity wstyd, że aż zapragnęłam się zakryć.
- Mnie się nie pytaj. Weszłam
w tym samym momencie co ty, pamiętasz? - odpowiedziałam i choć tak
chciałam zakończyć tę rozmowę to nie zrobiłam tego. - Nie chcę,
żebyś mnie dalej uczył marek samochodów. Poradzę sobie sama.
- Uwierz mi – oparł łokcie
o kolana i pochylił się w moją stronę. - Chciałbym się zgodzić,
ale niestety nie mam w tej kwestii nic do gadania. Taki dostałem
rozkaz, Charlotte.
- Jak to się stało, że
Arthur się upił? - postanowiłam zmienić temat, bo nagle ten
zaczął się robić dla mnie trochę…niezręczny, gdy te
intensywne zielone oczy wpatrywały się we mnie tak, jakby chciały
mnie zjeść żywcem.
- Nie mam pojęcia co się
stało. - wzruszył ramionami, a mięśnie pod koszulką znowu się
napięły. - Byłem w drodze do domu, kiedy koleżanka z baru
zadzwoniła, że jest kompletnie zalany.
Nie wiem, dlaczego, kiedy
wspomniał o koleżance z baru, poczułam się przybita. Odkąd go
poznałam nie panuję nad swoimi emocjami.
- Nie spotkałeś gdzieś
Valerie?
- Nie. - odpowiedział. -
Słuchaj, będę się zbierał, także…
- Czemu mnie tam zostawiłeś?
- naprawdę nie chciałam poruszać tego tematu, ale też nie mogłam
tego tak zostawić. Nie jestem taka, jak on. Lubię mieć wszystko
czarno na białym.
- Nie twój interes, jasne?
- Nie. Nie jasne, Scott. -
wstałam z fotela, kiedy on wstał z kanapy. - Zostawiłeś mnie i
niczego nie wyjaśniłeś. Nie usłyszałam nawet marnego
przepraszam, a chyba przyznasz, że przynajmniej na to
zasługuję. Nie zrobiłam nic, co by cie sprowokowało do takiego
zachowania!
- Charlotte – powiedział
jednocześnie, idąc w moim kierunku. Zaczęłam się cofać aż
dotknęłam plecami ściany. Aaron znajdował się milimetry ode
mnie. Przybliżył się jeszcze trochę tak, że jego usta dotykały
mojego ucha. - Odjechałem, bo w porę przypomniałem sobie, że nie
jesteś w moim typie, kochana. - odepchnęłam go od siebie
gwałtownie i wskazałam na drzwi.
- Wynoś się! - krzyknęłam,
ale on ani drgnął. - Wynoś się, Scott!
- Chyba nie zraniłem twoich
uczuć? - spytał dramatycznie, przykładając ręce do serca. -
Wybacz.
- Wynoś się… - nie panując
nad własnym gniewem, ruszyłam w jego kierunku i pięściami
zaczęłam uderzać w jego twardy tors. O dziwo się nie ruszał,
on…pozwalał mi na to. - Wyjdź…- powiedziałam łamiącym się
głosem, gdy nagle Aaron ujął moją twarz w dłonie i pochylił się
tak, że stykaliśmy się nosami. Nagła bliskość z jego strony
sprawiła, że nie miałam czym oddychać. Próbowałam się wyrwać,
ale przestałam, kiedy jego usta odnalazły moje. Nie zdawałam sobie
sprawy, że można się czuć tak, jak ja właśnie w tej chwili. Nie
panując nad własnym ciałem, zarzuciłam mu ręce na szyję,
jednocześnie przyciągając go bliżej. Najdziwniejsze chyba było
to, że pocałunek był delikatny, niemal romantyczny, czego bym się
po nim nie spodziewała. Każda, nawet najmniejsza cząstka mnie,
mojej duszy reagowała na jego dotyk. Chciałam więcej, pragnęłam
więcej, ale nagle uderzyła mnie smutna rzeczywistość. To gra, ja
jestem tylko grą, kolejną dziewczyną, która odda mu swoje serce,
a on je porzuci. Nie chcę być tą dziewczyną, jedną z wielu.
Chciałabym być tą jedyną. Z trudem przerwałam pocałunek, a
magiczne doznania z nim związane, przepadły. Oboje dyszeliśmy
ciężko mimo że pocałunek był lekki i delikatny. Gdy odzyskałam
zdolność trzeźwego myślenia, odsunęłam się od niego i
odważyłam się spojrzeć mu prosto w oczy. Było w nich coś
nowego, coś czego nie widziałam do tej pory. Mimo, że znam go od
tygodnia, mam wrażenie, że wiem o nim więcej niż w
rzeczywistości.
- Proszę cię, wyjdź. -
powtórzyłam, ale tym razem dużo ciszej. Spojrzał na mnie tak,
jakby go spoliczkowano, ale szybko doszedł do siebie. Wygląda na
to, że nie jest przyzwyczajony do tego, że dziewczyny mu odmawiają.
Bez słowa chwycił swoją kurtkę i w szybkim tempie wyszedł z
mieszkania, trzaskając drzwiami. Oniemiała tym, co właśnie
zaszło, podeszłam do kanapy, na której jeszcze przed chwilą
siedział i upadłam. Nie wiem, co robi ze mną Seattle, ale wiem co
robi ze mną Aaron. Przed długi czas tłumiłam w sobie wszystkie
uczucia, nie pokazywałam im nawet bliskim. Aaron robi coś, co
sprawia, że moje uczucia są na wierzchu i każdy może je
przeczytać, włącznie z samym Aaronem. Chciałam, naprawdę
chciałam od małego spotkać miłość, ale nigdy nie chciałam
zakochać się w mężczyźnie, który traktuje kobiety jak zabawki.
A jestem pewna, że jeśli nie ograniczę moich spotkać ze Scottem,
zwłaszcza po tym co tutaj zaszło…moje serce mnie nie posłucha i
odda się Aaronowi w stu procentach, a nie mogę do tego dopuścić.
Nie mogę pozwolić Scottowi na to, żeby wziął moje serce, a zaraz
potem podeptał je i oddał.
Aaron
W tym samym czasie…
Co się ze mną stało, do
cholery, że ją pocałowałem? Nie miałem takiego zamiaru! Nie
wiem, co sprawiło, że…że się poddałem i się do niej
zbliżyłem. Chciałem tylko pomóc jej w sprzątaniu pokoju, potem
się kłóciliśmy, kazała mi wyjść, już prawie płakała, a ja
ją pocałowałem. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że mnie
nie odepchnęła, tylko odwzajemniła pocałunek, który był
zupełnie inny niż wszystkie pozostałe. Kiedy całuję kobiety
czuję tylko pragnienie i chęć zaspokojenia, ale kiedy pocałowałem
Lottie coś we mnie pękło. Poczułem się tak, jakbym spotkał się
z aniołem - jej czysta, biała dusza połączyła się z moją,
mroczną i czarną. Nie mam pojęcia ile razy już się całowała,
ale myślę, że dosyć sporo, skoro całuje jak anioł, jak
cholerny, pieprzony anioł, który wtargnął do mojej duszy, a ja
nie mogę jej pokochać, ani ona nie może pokochać mnie. Jeśli jej
na to pozwolę, będzie cierpieć, a nie chcę, żeby cierpiała i,
dlatego wyszedłem. Wyszedłem, bo gdybym tego nie zrobił,
pocałowałbym ją ponownie, a nie chcę jej zniszczyć. Dużo ludzi
już zniszczyłem, ale jej nie zamierzam, dlatego mam zamiar trzymać
się od niej z daleka. Nauczę ją tych cholernych marek samochodów,
a potem dam jej raz na zawsze spokój. Będziemy się widywać tylko
w pracy i ewentualnie w szkole, nic więcej. Nie mogę pozwolić na
cokolwiek więcej, bo ją zniszczę. Teraz, jak nigdy potrzebuję
kumpla, ale ten oczywiście się zalał w cholerę. Najmniej chcę
się wyżalić bratu, ale jeśli to ma pomóc to wolę go niż ludzi
od trawki. W mgnieniu oka wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do
braciszka.
- W czym ci znowu pomóc? -
zapytał na przywitanie.
- Potrafisz zdołować
człowieka, Damon. - jęknąłem.
- Jestem u siebie,
przyjeżdżaj.
- Bóg zapłać. - pożegnałem
się i z rykiem silnika pojechałem w stronę domu mojego brata.
Dotarłem zadziwiająco szybko
(nie dostosowywałem się do ograniczeń prędkości) i równie
szybko wyskoczyłem z auta i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi
czarna czupryna, z którą niestety jestem spokrewniony. Bez zbędnych
słów, wszedłem do środka i zająłem miejsce na swojej ulubionej
kanapie. Damon usiadł naprzeciwko i podał mi piwo. Spojrzałem na
niego, jakby był chory psychicznie.
- Nie piję. - powiedziałem
poważnie.
- Warto próbować. -
uśmiechnął się, a ja przewróciłem oczami. - Więc o co chodzi?
- Ile ci to stuknie w tym
roku? - zapytałem, odwlekając temat, na który przyszedłem
porozmawiać.
- Dobrze wiesz, że 25, Aaron.
- skrzywiłem się, gdy usłyszałem swoje imię.
- Nie Aaron, człowieku.
Jesteś moim bratem, a nadal się tego nie nauczyłeś?
- Po prostu uważam, że to
głupie. Laski lecą na to imię, wiesz jest bardzo seksowne? -
parsknąłem śmiechem. - O co chodzi, bracie?
- Nie wiem. - odparłem. -
Właściwie nie wiem, po co tu przyjechałem. - zaczynałem wstawać
z kanapy, ale Damon chwycił mnie za ramię i posadził z powrotem.
- Gadaj. - mruknął, po czym
napił się piwa.
- Tak…poznałem dziewczynę,
która...
- No i co? Nie pierwszą. -
stwierdził.
- Ta jest inna i nie wiem co z
tym zrobić. - przyznałem.
- Inna w jakim sensie?
- Kłóci się ze mną, nie
zgadza się…
- Zuch dziewczyna. Kiedy ją
poznam?
- Co jest z tobą, do cholery?
- zapytałem. - Rozumiesz, że ona nie...że ona mi odmawia?
- Aaron… - westchnął. -
Jeszcze się nie nauczyłeś, że kobiety to nie zabawki?
- Nie traktuję ich jak
zabawki, ja…
- Kogo próbujesz przekonać?
Mnie, czy siebie?
- Cholera! Czy ty… -
zacząłem, ale nie skończyłem.
- Czy ta dziewczyna jest
kolejna na twojej liście do zaliczenia?
- Nie myślałem o tym w ten
sposób, ale raczej tak. - odparłem.
- Jak ma na imię?
- Przesłuchanie? - spytałem.
- Po prostu odpowiedz, Aaron.
- Charlotte. Ma na imię
Charlotte. - odpowiedziałem.
- Dać ci radę, bracie?
- Sam po to przyszedłem,
także…nie krępuj się.
- Kiedyś się zakochasz i
możliwe, że będzie to właśnie ona.
- Wątpię - wtrąciłem się.
- Jest strasznie zrzędliwa.
- Znam cię, Aaron. Kiedy do
tego dojdzie będziesz chciał ja odtrącić, a dlaczego? Bo jesteś
dupkiem.
- Gdzie ta rada, Damon? -
warknąłem.
- Opisz mi ją.
- Że co? - zaśmiałem się.
- Bawimy się w kotka i myszkę…
- Aaron…
- Dosyć wysoka, brunetka,
szaro zielone oczy, uprzejma, uparta…
- Jeśli się zakochasz, nie
spieprz tego.
- To ta rada? - spytałem, nie
dowierzając.
- Radą jest to, że masz być
sobą, nawet tym dupkowatym sobą i jeśli ona takiego cię pokocha,
będziesz miał szczęście, więc tak, nie spieprz tego.
- Zazwyczaj dawałeś mądre
rady, ale ta…. Damon, wypadasz z wprawy… - uśmiechnąłem się.
- Masz moje słowo, że w najbliższym czasie się nie zmienię, a
Charlotte nie ma u mnie czego szukać. Zaliczę ją tak, jak
pozostałe i będzie z głowy, jasne? Ona jest tylko kolejną z
wielu, jest nieważna.
Lottie
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron
Scott jest nieważny.
***************************************
Okej :D Przepraszam Was, że tak długo mi zajęło wstawienie tego rozdziału, ale mam strasznie dużo na głowie ;) Mimo to postaram się być bardziej systematyczna ;D
Subskrybuj:
Posty (Atom)