środa, 28 września 2016

rozdział dziewiąty - masz cukier?

Lottie

 Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam taka szczęśliwa! Gdyby ktoś parę tygodni wcześniej powiedziałby mi, że Aaron potrafi być miły i czarujący to bym go wyśmiała, a teraz… 
A teraz to ja wyśmiałabym tego, kto twierdziłby, że nie potrafi taki być. Cała w skowronkach weszłam na swoje piętro i podskoczyłam, kiedy usłyszałam głos swojej przyjaciółki. 
 - Aż tak ci się dobrze mieszka beze mnie? - zaśmiała się, a ja natychmiast wytrzeźwiałam. 
Podbiegłam do niej i mocno uścisnęłam. 
- Wiesz, że nie. - odparłam, uśmiechając się. 
- W takim razie…- zaczęła. - może zaprosisz mnie do środka i opowiesz co się stało, że jesteś taka….szczęśliwa? 
- Wchodź. - powiedziałam, otwierając drzwi, jednocześnie przewracając oczami.
 - Więc? - dopytywała się. - Val…- westchnęłam, ale nadal nie potrafiłam pozbyć się tego uśmiechu. 
- Nic takiego, naprawdę. 
- Mhm…jak ma na imię ten nic takiego? - poruszyła brwiami, sprawiając, że nie umiałam się opanować i parsknęłam śmiechem.
 - Boże, przestań. - jęknęłam. - Jadłam śniadanie z Aaronem. - przyznałam się. - Zadowolona?
 - Czekaj, czekaj, czekaj. - zamyśliła się. - Myślimy o tym samym Aaronie? 
- Jeśli ma na nazwisko Scott to owszem. - zaśmiałam się. 
- Rany. - wybałuszyła oczy. - Poważnie? Jak było?
 - Było…fajnie. - przyznałam.
 - Pocałował cie, prawda? O Boże….jak było? Opowiadaj!
 - Valerie! - krzyknęłam, trzęsąc się ze śmiechu. - Nie pocałował mnie. Uznaliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi, to wszystko.
 - Jeeeeju. Czyli bez sensu! A poza tym, jak w nowym mieszkaniu? Właśnie miałam zamiar odpowiedzieć, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, przez co mój humor od razu się pogorszył. Naprawdę nie mam nic do gości, ale tym razem wolałabym nikomu nie otwierać. Ludzie tutaj są naprawdę…nachalni. Skrzywiłam się i poszłam wreszcie otworzyć. Stanęłam jak wryta, kiedy znalazłam się twarzą w twarz z osobą, która sprawiła, że byłam w skowronkach. Mój dobry humor od razu wrócił. 
 - Co tu robisz? - zapytałam bez wahania. 
- Cóż…słyszałem, że mam nową sąsiadkę, więc postanowiłem się przywitać, mi lady. - skłonił się teatralnie. 
- Tak, akurat. - prychnęłam. - Możesz już iść, skoro się przywitałeś. - Wyganiasz mnie? - spytał, udając urażonego. 
- Nie, tylko… 
Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ Valerie znalazła się tuż obok mnie i spojrzała na Scotta krzywym wzrokiem. Właściwie wydawało mi się, że w głowie układa sobie plan jego bolesnej i długiej śmierci. Myślę, że przez dobre pięć minut patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu Val postanowiła się odezwać. 
 - Pójdę już kochana. - puściła mi oczko.
 - Pamiętaj: nie idź z nim do łóżka. - zaśmiałam się nerwowo, ponieważ dokładnie wiedziałam, że Aaron też to usłyszał. 
Niech ją szlag! Przez nią zrobiłam się strasznie czerwona i wiedziałam, że Scott to dostrzegł. Odetchnęłam, kiedy znalazła się poza zasięgiem naszych głosów. 
- Przepraszam cię za nią… 
- Wariatki już tak mają. - uśmiechnął się i dopiero teraz zauważyłam, że jest bez koszulki. Wprawdzie widziałam już jego brzuch wcześniej, ale i tak zareagowałam tak samo. Takie umięśnienie widuje się tylko w filmach, a tymczasem stoi przede mną chłopak, którego mogłabym sobie wymarzyć, nie licząc charakteru, bo to akurat jest do poprawki. 
- Pójdę już. - oznajmił i w ciągu sekundy znalazł się za swoimi drzwiami. 

 Aaron 

 Cholera! Chodzę po pokoju tam i z powrotem, próbując opanować gotujące się we mnie emocje. Moja uprzejmość w stosunku do Charlotte mnie dezorientuje. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był miły i przyznam, że ani trochę mi się to nie podoba. Akurat w takich chwilach przydałaby się porządna dawka alkoholu. Zaczynam żałować tego, że przestałem się nim truć. Od dobrych siedmiu miesięcy nie tknąłem alkoholu i ani razu nie próbowałem z powrotem się do niego zbliżyć. W tym momencie muszę się ostro powstrzymywać, żeby nie pojechać do najbliższego baru i porządnie się nie upić, a byłoby mi to teraz bardzo potrzebne. Fakt, że ta urocza dziewczyna o zielono szarych oczach mieszka tuż obok, że znajduje się tuż za tą cholerną ścianą mnie przytłacza. Nie umiem myśleć o niczym innym tylko o tym, co teraz robi. 
Chwila, chwila, czy ja nazwałem ją uroczą?
 Wszystko wskazuje na to, że zaczynam tracić zmysły. Mógłbym opisać ją całkiem innymi słowami, więc czemu przyszło mi do głowy akurat to? 
 - Ogarnij się, Scott! - krzyknąłem w przestrzeń, uderzając w ścianę, przez co spadł wiszący na niej obrazek. W sekundę się opamiętałem i podniosłem obraz z podłogi. Otarłem go z kurzu i zacząłem się w niego wpatrywać. Sam nie wiem, czemu to zatrzymałem…. Przedstawia całą naszą rodzinę, włącznie z mamą. Wszystko na tym zdjęciu wydaje się takie…doskonałe, wyglądamy na szczęśliwych, podczas gdy tak naprawdę było zupełnie inaczej. Całe swoje dzieciństwo pamiętam tak wyraźnie, jakby to było wczoraj. Wszystkie wydarzenia, te szczęśliwe, smutne i okropne… Wszystkie beznadziejne wiązały się z mamą. Miałem taki okres w życiu, kiedy o wszystko się winiłem. Byłem zły na siebie za to, że pozwoliłem jej odejść, ponieważ zasłużyła na każde cierpienie. Chciałem, żeby cierpiała. Chciałem, żeby poczuła ten sam ból co ja, kiedy… 
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Przekląłem i nie patrząc na ekran, odebrałem. 
- Streszczaj się. - warknąłem, nie wiedząc z kim rozmawiam. 
- Miły jak zawsze. - usłyszałem w komórce kobiecy głos, od którego włoski na karku stanęły mi dęba. 
- Czego chcesz? - spytałem.
 Minęło pięć lat, odkąd po raz ostatni rozmawiałem z tą kobietą. Wszystkie wydarzenia z nią związane pamiętam, jak przez mgłę. Przez te pięć lat z całego serca starałem się o tym zapomnieć. Wystarczył jednak jeden głupi telefon, żeby to wszystko wróciło. Cały ból, całe poczucie winy… 
 - Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o tym, co zrobiłeś. - odpowiedziała, sprawiając, ze zacisnąłem szczękę i czekałem na dalszy ciąg. - Mam też nadzieję, że pamiętasz fakt, że nie zostałeś pociągnięty do odpowiedzialności. Nie zamierzam ci tego darować, Aaronie. - drgnąłem, gdy usłyszałem swoje imię. - Wiem, że masz najlepszych prawników, forsę, jakiej mało, ale dopilnuję tego, żebyś resztę swojego życia spędził za kratkami. Stałem bez słowa, z komórką przyciśniętą do ucha, nawet wtedy, gdy połączenie zostało przerwane. Po dłuższej chwili założyłem bluzkę, kurtkę i wyleciałem z mieszkania jak poparzony. Nawet nie pamiętam, czy zamknąłem drzwi. Wiem tylko, że muszę z kimś porozmawiać i postarać się o to, żeby nie sięgnąć po alkohol. W ciągu godziny znalazłem się na podjeździe przy posiadłości Damona. Choć potrafi być niezłym sukinsynem to mam nadzieję, że w tym wypadku mnie wysłucha i…pomoże. Wie wszystko o mnie, o mojej przeszłości i o tym, co zrobiłem, dlatego ze wszystkich sił liczę na jego pomoc. Do środka wszedłem bez pukania. Nie zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem go w salonie z butelką piwa. To był jego zwyczaj. Nic nie mówiąc usiadłem naprzeciwko i starałem się nie patrzeć na alkohol tkwiący w jego dłoni. 
- Co tu robisz, bracie? - usłyszałem. 
- Victoria Karrę dzwoniła, Damon. - próbowałem powstrzymać drżenie głosu.
 - Co mówiła? 
- Że zostanę pociągnięty do odpowiedzialności. - odparłem, szukając wsparcia u mojej jedynej, prawdziwej rodziny – u Damona. 
- Wiesz, że tak się nie stanie… Miałeś już rozprawę w sądzie, byłeś zawieszony, Scott. Dowody, jak i twoje zachowanie, badania potwierdziły to, że nie byłeś poczytalny, kiedy to zrobiłeś. Pamiętaj, że to nie jest twoja wina, jasne? - kiedy nie odpowiedziałem, kontynuował. - Aaron nie masz się czego bać. Pięć lat temu wszystko zostało dokładnie….ustalone i zamknięte, pamiętasz? 
- Ona mi tego nie daruje, Damon. - potarłem ręką czoło. - Nie daruje mi – powtórzyłem. 
- Nawet jeśli, jakimś cudem zaciągnie cię do sądu to nic z tego nie będzie. Sędzia odprawi sprawę, słyszysz? Nie masz się czego bać. Kiedy to zrobiłeś… nie byłeś sobą. 
- Co ja mam zrobić, Damon? Jak mam o tym zapomnieć, jak się z tym pogodzić? Nie umiem sobie wmawiać, że nie wiedziałem co robię, bo doskonale wiedziałem! Pijany czy nie, byłem tego świadom! Jak mam sobie pozwolić na normalne życie po czymś takim? Cholera! - krzyknąłem, bezradny. - Jako dziecko zostałem zepsuty, a to do czego doszło te marne pięć lat temu już całkowicie mnie zepsuło, Damon. 
- Aaron proszę cię, wracaj do domu, nie myśl o Victorii. Skup się na tym, co sprawia, że jesteś szczęśliwy. 
- A co sprawia, że jestem szczęśliwy, Damon? Powiedz mi, bo ja nie wiem. - mruknąłem. 
- Może nie co, ale kto. - odparł, na co automatycznie podniosłem na niego zmęczony wzrok. Spojrzałem na swoje dłonie, kiedy zorientowałem się, że nie ma zamiaru kontynuować i zrozumiałem co miał na myśli. W mojej głowie pojawił się obraz Charlotte, która przypatrywała się mojemu tatuażowi, Charlotte, która się uśmiecha, śmieje przy mnie, Charlotte, która mnie znosi i nie ma zamiaru zabić. Moja nowa, cholerna, sąsiadka. Uśmiechnąłem się na same wspomnienia, a fakt, że mieszka tuż obok mnie trafił mnie z podwójną siłą. 
 - Możesz się zaprzyjaźnić, Aaron. Możesz mieć przyjaciółkę. - dodał mój brat. - Bądź miły, bądź… 
- Nie. - odpowiedziałem i poczułem na sobie zdezorientowany wzrok Damona. - Nie będę tobą, bracie. Wiesz, dlaczego? Bo ona lubi mnie takim, jakim jestem i nie mam zamiaru tego zmieniać. Nawet, jeśli jestem dupkiem. - zaśmiałem się, poklepałem brata po plecach i wyszedłem z jego domu, wdychając zimne, świeże powietrze. Wsiadłem do ferrari i ruszyłem w stronę swojego domu, do którego dotarłem w ciągu 40 minut. Gdy znalazłem się w swoim mieszkaniu, wskoczyłem pod prysznic. Odkręciłem kurek, pozwalając, by strumienie ciepłej wody spływały po mojej twarzy i po plecach, przynosząc ulgę w cierpieniu. Było to jedyne miejsce, w którym mogłem zapomnieć o przeszłości…przynajmniej na jakiś czas, bo kiedy wyjdę, przeszłość zacznie gnębić mnie od nowa. Dlatego wkurzyłem się, kiedy usłyszałem nachalne pukanie do drzwi. Mimo wszystko, owinąłem się w pasie ręcznikiem i poszedłem otworzyć. Na moje usta wypłynął szeroki uśmiech, kiedy zobaczyłem Lottie. Powiększył się, kiedy tylko zauważyłem jej zmieszanie. 
- W czymś mogę ci pomóc? - spytałem, nie ukrywając rozbawienia. - Chciałam spytać, czy….mógłbyś pożyczyć mi trochę cukru? 
- Jasne. - odparłem, wpuszczając ją do środka, choć wiedziałem, że jej szafka musi być pełna cukru, biorąc pod uwagę kilogramy jakie kupiła w sklepie. Postanowiłem jednak nic nie wspominać. 
- Proszę bardzo. - podałem jej to, o co prosiła. 
Uśmiechnęła się nieśmiało i zaczęła iść w kierunku drzwi. Tak jak się spodziewałem, zatrzymała się tuż przed wyjściem i spojrzała w moją stronę. 
- Może chciałbyś obejrzeć jakiś film? - przygryzła wargę, wyraźnie zdenerwowana. Świadomie przeciągałem czas na odpowiedź, żeby wprawić ją w jeszcze większe zakłopotanie. - Oczywiście, jeśli chcesz…jeśli nie to spoko, może innym razem? 
- Przyjdę. - zaśmiałem się, widząc jej zaskoczoną minę. 
- Okej. - odetchnęła, ale nie zdążyła wyjść, ponieważ postanowiłem ją pogrążyć. - Charlotte? - zawołałem, więc się zatrzymała i odwróciła w moim kierunku. Zauważyłem, że jej wzrok przesunął się na dolną część mojego brzucha. 
Przełknąłem ślinę i powiedziałem:
 - W takim razie może oddasz mi mój cukier? 
- C-co? 
- Oboje wiemy, że kupiłaś trzy kilogramy cukru, kochana. Poproszę o mój cukier. - cały trząsłem się ze śmiechu, kiedy rzuciła we mnie tą słodyczą. Małe ziarenka cukru znajdowały się teraz na podłodze w całym salonie. 
- Dupek. - mruknęła, po czym zniknęła za drzwiami. 
Jeszcze raz się zaśmiałem i wróciłem pod prysznic. Choć nienawidzę, kiedy mi ktoś przeszkadza w chwili relaksu to stwierdzam, że było warto. Prawie zapomniałem o przeszłości i o telefonie Victorii Karrę. Prawie. Ponownie odkręciłem kurek, zamykając oczy, kiedy poczułem na sobie ciepłe strumienie wody. Po dwóch godzinach stałem przed drzwiami mieszkania Lottie i czekałem, aż mi otworzy. Muszę przyznać, że zajęło jej to strasznie dużo czasu, ale gdy tylko ją zobaczyłem, przestałem narzekać. Na moich ustach pojawił się prowokujący uśmieszek, kiedy zobaczyłem, że jest tylko w ręczniku, a mokre włosy opadają jej na zakryte piersi. Cóż za zbieg okoliczności. 
- Przeszkadzam? - zapytałem cicho. 
- Tak. - pisnęła. - Wejdź. - powiedziała i zniknęła w łazience. Zaśmiałem się pod nosem, widząc jej reakcję. 
- Hej, nie pochlebiaj sobie! - wrzasnąłem, kiedy była już w łazience. - Pamiętasz, co ci powiedziałem? 
- Co? - wyszła z łazienki, ubrana w niebieską luźną bluzkę z dość głębokim dekoltem, więc nie mogłem się nie gapić i w krótkie szorty, które doskonale opinały jej tyłek. 
- Powiedziałem kiedyś, że nie chciałbym cię oglądać, pamiętaj o tym. - mrugnąłem do niej. 
- Palant. - mruknęła i usiadła obok mnie, na kanapie. Choć starała się wyglądać na wyluzowaną….nie bardzo jej to wychodziło. Każdy głupi dostrzegłby to, w jaki sposób siedzi. Całe jej ciało było napięte, oddychała płytko, nierówno i cały czas się wierciła. Po chwili miałem dość.
 - Lottie. - zacząłem. - Czym się tak denerwujesz, do cholery? 
- Nie denerwuję się…. 
- A ja jestem koziołek matołek, miło mi. - odparłem, a na jej ustach pojawił się uśmiech – pierwszy, prawdziwy uśmiech tego wieczoru. - Nie denerwuj się, okej? Nie zgwałcę cię, Charlotte. - parsknęła śmiechem.
 - W życiu by ci się to nie udało, Scott. 
- Chcesz się założyć? - pochyliłem się w jej stronę tak, że nasze usta dzieliły milimetry. Zauważyłem, że zaczyna nerwowo oddychać i, że zwilżyła językiem usta. Przez chwilę nawet chciałem ją pocałować, ale szybko się opamiętałem i odsunąłem się na bezpieczną odległość. Przypomniała mi się sytuacja sprzed paru tygodni, kiedy ją pocałowałem. Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zazwyczaj, kiedy całowałem dziewczyny w trymiga znajdowaliśmy się w łóżku, a w tym wypadku było inaczej. Odepchnęła mnie, czemu? Nie powinienem się tym zadręczać, ale to właśnie robię. Zastanawia mnie to, dlaczego tak postąpiła, szczególnie jeśli wiem, że ją pociągam. Istnieje chyba tylko jeden powód, dlaczego to zrobiła. Z doświadczenia wiem, że dziewczyny nie odmawiają tego, czego same pragną, a wiem, że mnie pragnęła. Czułem to w każdej części swojego ciała. 
- Gra w dwadzieścia pytań? - spytałem, mając nadzieję, że się zgodzi.
 - Jasne, ale ja pierwsza! - uśmiechnęła się. 
Skinąłem głową i czekałem na pytanie. 
- Masz rodzeństwo? 
- A co? Jesteś ciekawa, czy mam brata, żeby móc go wykorzystać? - zaśmiałem się z widoku jej zszokowanej miny. - Tak, mam brata. Jesteś dziewicą? 
- Co? 
- Słyszałaś. - spuściła wzrok na swoje dłonie, wciągnęła powietrze i drżącym głosem odpowiedziała:
 - Tak. - nagle poczułem się winny, że ją o to spytałem i zepsułem wieczór. - Hej, - szepnąłem, chwytając ją za dłoń. - Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Przyjaciele mówią sobie takie rzeczy. - pokiwała głową, jednak nie byłem przekonany. - Wszystko w porządku? 
- Tak. - odparła. - Czy kiedykolwiek byłeś agresywny w stosunku do dziewczyny? Pobiłeś jakąś? - jej pytanie sprawiło, że serce mi stanęło, a przed oczami pojawił się obraz sprzed pięciu lat. Zamknąłem oczy i starałem się uspokoić. 
- Czemu mnie o to pytasz? - spytałem gniewnie.
 - Przepraszam….po prostu…
 - Czemu mnie o to spytałaś, Charlotte?! - krzyknąłem, wstając z kanapy i uderzając pięścią w stolik. 
- Przepraszam! Nie chciałam… 
- Gówno prawda! - warknąłem i spojrzałem jej prosto w oczy. Była roztrzęsiona. - Boisz się mnie? - nie odpowiedziała. - Boisz się mnie, Charlotte?! - krzyknąłem podchodząc bliżej. 
Wciąż nie odpowiedziała, ale z jej zamkniętych oczu, popłynęły łzy. Oddaliłem się o parę kroków i uderzyłem pięściami w drzwi. W tym samym czasie usłyszałem, jak Lott płacze. Powoli zacząłem się uspokajać i tłumaczyć sobie, że spytała z ciekawości, że nie dotarła do mojej mrocznej przeszłości. Gdy się uspokoiłem, powolny krokiem ruszyłem w jej kierunku. Kiedy to zauważyła, zaczęła się cofać, więc się zatrzymałem. 
- Wyjdź. - poprosiła, łamiącym się głosem.
 Nic nie mówiąc, otworzyłem drzwi i wyszedłem, nawet na nią nie patrząc. Prawdopodobnie powinienem wrócić do swojego mieszkania, ale nie byłem w stanie. Przekląłem i wyszedłem z budynku, kierując się do najbliższego baru. W ciągu pięciu minut dotarłem do celu i usiadłem przy barku. Mogłem tylko dziękować właścicielowi, że nie wpuszczają tu kobiet, bo nie mógłbym znieść teraz widoku jakiejkolwiek. Barman popatrzył na mnie bez wyrazu, po czym spytał, co podać. Całe moje ciało domagało się whisky, ale nie mogłem się złamać przez dziewczynę, dlatego zamówiłem wodę. Barman spojrzał na mnie, jak na wariata, ale po krótkiej chwili postawił przede mną szklankę wody. Podziękowałem mu skinieniem głowy i duszkiem opróżniłem zawartość szklanki. Zapłaciłem i zbierałem się do wyjścia, kiedy do środka wszedł Nate Blacknorth. Zaśmiałem się histerycznie, kiedy go zobaczyłem, bo brakowało tu tylko jego. 
 - Aaron Scott! - zawołał. 
- Nate Blacknorth! - małpowałem go. - Co tu robisz? 
- Przyszedłem się napić, może do nas dołączysz? 
- Nie, dzięki. - warknąłem. 
- No tak, zapomniałem, że nie pijesz. Od…siedmiu miesięcy tak? 
- Zgadza się.
 - Nie będziesz miał nic przeciwko, kiedy wpadnę do twojej nowej sąsiadki? - zapytał i w ciągu sekundy przygniotłem go do ściany.
 - Coś ty powiedział? - syknąłem. 
- Oj no wiesz….ładna brunetka, podobno dziewica…. 
Nie dałem mu dokończyć, ponieważ moja pięść wystrzeliła i trafiła go w szczękę, powalając go tym samym na ziemię. Splunąłem na podłogę, usiadłem na nim okrakiem i zacząłem okładać go pięściami, do momentu, aż dostałem potężny cios w szczękę i znalazłem się na podłodze. Mój kolega przejął inicjatywę i teraz to on mnie okładał, w ogóle się nie hamując. Naprawdę myśli, że ze mną wygra? Pięścią uderzyłem go parę razy w żebra i kiedy usłyszałem pęknięcie i jęk bólu, wreszcie dał mi spokój, osuwając się na ziemię. Zaśmiałem się cicho, po czym wstałem na równe nogi. Zanim wyszedłem z baru splunąłem krwią na Nate'a. 
 - Jeśli się do niej zbliżysz, – warknąłem, upewniając się, że mnie słyszy – zabiję cię.
**************
Za literówki przepraszam! :)

sobota, 17 września 2016

Rozdział ósmy - chyba ma pan gorączkę, panie Scott...

Lottie
Dwa tygodnie później…



Pierwszy dzień w nowym mieszkaniu, w nowym miejscu. Od dwóch godzin mieszkam w budynku, który znajduje się bardzo blisko szkoły i pracy jednocześnie. Stwierdzam więc, że nie mogłam znaleźć niczego lepszego. Może oprócz ceny, bo muszę przyznać, że tanio nie było. Na szczęście dzięki pracy w salonie ojca Scotta zarabiam wystarczająco dużo, żeby móc płacić co miesięczny czynsz. Wystrój też mógł być lepszy, ale jeśli powiesi się parę firanek, kupi jakieś ozdoby powinno być jak w willi. Miałam dużo mieszkań do wyboru, które były ładniejsze od obecnego, ale akurat ten ma największą kuchnię i właśnie dlatego go wybrałam. Pamiętam, że od małego przesiadywałam w tym pomieszczeniu i po prostu im większa kuchnia, tym swobodniej się czuję. Łazienka i sypialnia nie są jakieś niesamowite, ale osobiście mi się podobają, choć kolory ścian mogły być bardziej…żywe, na przykład zielone. Niestety te oczy sprawiły, że pokochałam ten kolor i nie wiem, co jest gorsze: to, że go pokochałam, czy to, że już nigdy nie zobaczę tych oczu. Wprawdzie Aaron pracuje w tym samym miejscu co ja, ale dowiedziałam się, że specjalnie przychodzi na różne zmiany, żeby przypadkiem mnie nie spotkać. W sumie mogę powiedzieć, że nawet go rozumiem, chociaż to on mnie pocałował, a nie ja jego… Czasami myślę, że wyproszenie go z mieszkania było moim największym, życiowym błędem, ale później uświadamiam sobie, że zasłużył… A zaraz potem uważam, że tak naprawdę nic nie zrobił. Mam ciągły mętlik w głowie, przez który powoli wpadam w paranoję. Jednego mogę być pewna: nie zdążyłam się w nim zakochać. Brakuje mi tylko tego, żeby zakochać się w tradycyjnym łamaczu kobiecych serc. Westchnęłam cicho i zadzwoniłam do swojego brata. Nie odzywałam się do niego dosyć długo, a powinien wiedzieć, że się wyprowadziłam i mieszkam gdzieś indziej. Odebrał po czwartym sygnale, co mnie trochę zaniepokoiło, ponieważ zazwyczaj odbierał raz dwa.
- Hej, braciszku! - przywitałam się i usłyszałam w komórce nie fajne słowo, które mam nadzieje, nie było skierowane do mnie. - 
Nick?
- Przepraszam, Lotta, to tylko… - westchnął i byłam niemal pewna, że przeczesał ręką włosy. - Mam małe problemy, siostrzyczko.
- Nick…co się dzieje? - spytałam.
Wiem, że zwykle sam mi wszystko mówił, jednak tym razem postanowiłam przejąć inicjatywę.
- Chodzi o Evę? - dopytywałam i modliłam się, żebym tym razem była w błędzie. Sądziłam, że mój brat jest szczęśliwy ze swoją dziewczyną…
- Tak. - odparł z wahaniem. - Mamy małe problemy…ale wszystko będzie dobrze.
- Ale…
- Naprawdę, w porządku. - zapewniał. - Co u ciebie, siostra? Jak się mieszka z Valerie?
- Choć lubię trzymać cię w niepewności to tym razem powiem od razu co i jak. - wstrzymałam oddech. - Wyprowadziłam się i mieszkam teraz całkiem gdzieś indziej, niedaleko szkoły. - powiedziałam na jednym wdechu.
- Czemu? Co się stało?
- Powiedzmy, że miałyśmy lekkie konflikty, a do tego… - już miałam powiadomić go o Aaronie, ale w porę ugryzłam się w język. Nie chodzi o to, że nie chcę, żeby wiedział, ale o to, że wiem, że jak się dowie, nie będzie…zadowolony. Można powiedzieć, że nie przepada za takimi typami.
- A do tego co?
- Nie, nie, nic ważnego. Takie tam konflikty. - starałam się, aby brzmieć na jak najbardziej pewną siebie.
- Okej, wyślesz mi adres sms-em? Muszę kończyć…
- Jasne, nie ma problemu. - odparłam. - Do zobaczenia, Nick.
Zakończyłam połączenie i spełniłam prośbę brata, wysyłając mu swój adres i automatycznie zaczęłam się zastanawiać, co doprowadziło go do takiego…zdenerwowania. Wydawało mi się, że dobrze się im układało, ale już podczas mojej wprowadzki do Val wiedziałam, że coś jest nie tak. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam własne problemy, ale nie mogę nie myśleć o nieszczęściu swojego brata. W młodości (absolutnie nie twierdzę, że jest stary!) miał całkiem sporo dziewczyn, a większość z nich okazała się pomyłką. Dlatego myślałam, że Eva to wreszcie ta jedyna… Choć nie powinnam, muszę wmieszać się w jego życie i spróbować mu pomóc. Podskoczyłam, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Niechętnie zwlokłam się z łóżka i poszłam otworzyć, po czym stanęłam twarzą w twarz z laleczką barbie.
- Hej! - pisnęła, a ja automatycznie chciałam się skrzywić. - Jestem twoją sąsiadką! Mam na imię Elizabeth. - wyciągnęła do mnie dłoń, którą uścisnęłam. - Miło mi cię poznać! Mieszkam zaraz obok, drzwi po prawej! Nawet nie wiesz, jakiego mamy przystojnego sąsiada! - znów pisnęła podekscytowana. - Ale uważaj na niego! To niezły chłoptaś. - mrugnęła do mnie, po czym poszła do swojego mieszkania. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie powiedziałam ani jednego słowa. Zszokowana, powoli zamknęłam drzwi i dotarło do mnie to, o czym mnie powiadomiła. Właśnie zostawiłam jednego super przystojnego dupka za sobą, a ta blondyneczka mówi mi, że moim sąsiadem jest kolejny dupek? Muszę przyznać, że mam chyba niezłe ,,szczęście”. Tyle dobrze, że jestem już w pełni gotowa do spania i, że jutro mam dzień wolny i w pracy i w szkole. Uśmiechnęłam się, upewniłam, że zamknęłam drzwi i wróciłam do łóżka. Naciągnęłam miękką i ciepłą kołdrę na głowę i nawet nie wiem kiedy, zasnęłam.

Poczułam przyjemne ciepło na twarzy, które sprawiło, że otworzyłam oczy i niemal natychmiast uderzyły mnie jasne promienie słoneczne. Mimo chwilowego oślepienia na moich ustach pojawił się szczery uśmiech. Przeciągnęłam się na całej długości i szerokości łóżka, po czym wstałam w pełni wypoczęta. Jak to mam w zwyczaju, najpierw udałam się do łazienki. Kiedy się odświeżyłam, pomalowałam i przebrałam, poszłam do kuchni, aby przygotować sobie coś do jedzenia. Mój uśmiech zbladł, gdy mój wzrok zobaczył kompletne pustki w lodówce. Rzuciłam lodówce wściekłe spojrzenie (jakby to miało w czymś pomóc), zarzuciłam na sobie kurtkę, wzięłam pieniądze i wyszłam z mieszkania. Gdy znalazłam się na zewnątrz, uderzyło mnie zimne powietrze, od którego od razu się skrzywiłam. Kto by pomyślał, że może być tak zimno, podczas gdy wydaje się, że jest bardzo ciepło? Skomplikowane, prawda? Właśnie miałam otworzyć swój samochód , kiedy moją uwagę przyciągnęło czerwone ferrari f12, które zaparkowało po drugiej stronie parkingu. Poczułam, że całe zimno, które wcześniej odczuwałam – po prostu zniknęło, a zastąpiło je agresywne ciepło, które rozeszło się po całym moim ciele. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, a dłonie zaczęły się pocić. Chociaż chciałam to nie mogłam odwrócić wzroku od tego samochodu, a już tym bardziej, od osoby, która po sekundzie wyszła z pojazdu. Nie wiem, co się ze mną stało, ale gdy tylko zobaczyłam znajomą, wysoką sylwetkę o ciemnych włosach, zakręciło mi się w głowie, co sprawiło, że nie potrafiłam ustać o własnych siłach. Zaczęłam gwałtownie wciągać powietrze, ale wciąż czułam się tak, jakbym miała zemdleć, dlatego drżącymi rękoma chwyciłam się barierki tuż obok mojego samochodu, żeby nie upaść. Wszystko pogorszyło się jeszcze bardziej, kiedy zielone oczy spojrzały w moją stronę, przewiercając mnie na wylot. Czułam, jak całe moje ciało odmawia mi posłuszeństwa i byłam pewna, że jeśli on zaraz nie wejdzie do środka to zemdleje, a kiedy się ocknę, będę chciała zapaść się pod ziemię. Więc, niech do cholery, zrobi mi tę przysługę i zejdzie mi z oczu… Natomiast moje serce chciało zupełnie inaczej. Czułam, jak wyrywa się z mojej piersi prosto w ramiona Aarona, który pewnym siebie krokiem zaczął iść w moim kierunku.
Oddychaj, Lottie, oddychaj, bo inaczej spalisz się ze wstydu!
Nie minęły dwie minuty, a Aaron stał już tuż przede mną w tym swoim….całym sobą! Naprawdę chciałam coś powiedzieć, chociaż jedno słowo, ale mój wzrok od razu zaczął rejestrować cały jego ubiór i…ciało jednocześnie. Miał na sobie zwykłe niebieskie dżinsy, czarną bluzkę i kurtkę ze skóry. Wszystko to…doskonale podkreślało jego mięśnie, chowające się za tymi ubraniami. Przez głowę przemknęła mi myśl, że dla takich jak on, powinien być zakaz noszenia ciuchów, ale zaraz szybko się zganiłam w myślach i wzrokiem podążyłam z powrotem do jego twarzy i do tych pełnych, wspaniałych ust…
Ocknij się, Lottie!
- Co tu robisz? - spytałam, przełykając rosnącą gulę w gardle.
- Właśnie miałem zapytać cię o to samo. - warknął.
Chcąc uciec od niego jak najszybciej, wyminęłam go i na drżących nogach podeszłam do swojego samochodu. Już miałam wchodzić do środka, kiedy Scott gwałtownie zatrzasnął mi drzwiczki przed nosem. Spojrzałam na niego zaskoczonym wzrokiem.
- Nie odpowiesz na moje pytanie? - zapytał, a kąciki jego ust uniosły się w kpiącym uśmieszku.
- Nie, nie odpowiem. - przewróciłam oczami. - Mogę wsiąść do własnego auta? - spytałam ironicznie.
- Tak, jeśli tylko odpowiesz na moje pytanie.
- Dobrze. - poddałam się, ponieważ nie byłam w nastroju na droczenie się z chłopakiem, który sprawiał, że moje serce wariowało. - Przeprowadziłam się tutaj, zadowolony?
- Niekoniecznie. - skrzywił się. - Znaczy, że tu mieszkasz, tak? - skinął w kierunku budynku, z którego przed chwilą wyszłam.
- Zgadza się, Panie Spostrzegawczy. - odparłam. - Mogę już jechać?
- Dokąd?
- Boże! - krzyknęłam, nie umiejąc zapanować nad gniewem, który tlił się pod moją skórą.
- Wystarczy Scott. - mrugnął do mnie.
- Zejdź mi z drogi, Scott. - syknęłam, bo czułam, że zaraz wybuchnę, a pierwszy poranek w nowym mieszkaniu chciałam spędzić w miłej atmosferze. Zdziwiłam się, kiedy bez słowa odsunął się od mojego pojazdu, pozwalając mi wsiąść. Odetchnęłam i wsiadłam do samochodu, jednak zanim zamknęłam drzwi, usłyszałam:
- Do zobaczenia, Lott. - powiedział tak cicho, że musiałam się wyciągnąć, żeby to usłyszeć. Tylko trzy słowa, trzy słowa, a sprawiły, że gorączkowo zaczęłam myśleć o tym, kiedy będzie to ,,do zobaczenia”, ponieważ wciąż nie wiedziałam co tu robił. Wprawdzie mój mózg przyswajał dwie opcje: pierwsza brzmi tak, że Aaron przyjechał do dziewczyny, a druga, że istnieje szansa, że tu mieszka. Na samą myśl, że mógłby mieszkać w tym samym budynku co ja, skoczyła mi adrenalina i nie byłam pewna, czy dojadę do sklepu w jednym kawałku.
Miałam naprawdę sporo szczęścia, kiedy znalazłam wolne miejsce na parkingu i, kiedy obyło się bez wypadku, czego było bardzo blisko, ponieważ parę pary przejechałam na czerwonym świetle, wciąż myśląc o zielonych oczach.
- Przestań o nim myśleć! - krzyknęłam do siebie, ale niestety nic to nie dawało, ponieważ on wciąż tam był, w moim umyśle.Westchnęłam zażenowana, wysiadłam z auta i udałam się do sklepu. Być może nie należy do największych, ale słyszałam, że można kupić tu wszystko, czego dusza zapragnie. W ciągu paru sekund znalazłam się w środku sklepu i wcale nie powiedziałabym, że jest niewielki. Był, jak połowa galerii handlowej przez co zalała mnie fala niepokoju. Wprawdzie nigdy się nie bałam, że mogłabym zgubić się w sklepie spożywczym, ale w tym wypadku nie jestem tego taka pewna. Z wahaniem zmusiłam swoje nogi do ruchu w poszukiwaniu najpotrzebniejszych rzeczy. Wiem, że chciałam trochę wystroić swoje mieszkanie, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie to chciałabym wreszcie zjeść porządne śniadanie. W tym momencie zastanowiłam się, dlaczego po prostu nie pójdę do jakieś restauracji, kawiarni i poczułam się jak totalna idiotka. Choć mój żołądek boleśnie domagał się jedzenia to i tak muszę coś kupić, bo kiedy ma się pustą lodówkę to nie jest za dobrze.
Całą godzinę zajęło mi szukanie wszystkich potrzebnych produktów, więc byłam wdzięczna, gdy wreszcie dotarłam do kasy. Modliłam się, żeby klienci nie usłyszeli żałosnego burczenia w moim brzuchu. Widząc tempo pracy kasjerki, nie wytrzymałam.
- Przepraszam, można szybciej? - spytałam, najdelikatniej jak potrafiłam. Spojrzała na mnie karcącym wzrokiem, ale nic nie powiedziała i dalej pracowała w swoim żółwim tempie. Jeśli zaraz stąd nie wyjdę i czegoś nie zjem to chyba zwymiotuję, choć nie mam czym.
- Naprawdę mi się spieszy. - spróbowałam ponownie, ale nic to nie dało.
Z niecierpliwością rozejrzałam się po sklepie i zauważyłam, że jestem ostatnią klientką, więc doszłam do wniosku, że zaraz zamykają, co jest dziwne, bo dopiero jest ranek.
- O której państwo zamykacie? - pytam.
- O 12:00. - odpowiedziała.
Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że dochodzi 11:56, a zaraz potem spojrzałam na swoje zakupy. Zostało jeszcze pół taśmy i jestem pewna, że jeśli dalej będzie pracować w tym tempie to mnie wyproszą bo będą zamykać. Otwierałam usta, żeby się odezwać, ale ktoś mnie uprzedził.
- Nie jestem pewny, czy jak pani szef dowie się o tym, że chce pani spławić klientkę to będzie zadowolony. Jak pani myśli? - od razu odwróciłam się w stronę znajomego głosu i stanęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam zielone oczy. Niemal od razu pochwycił moje spojrzenie i posłał mi rozbawiony uśmiech. Natychmiast wróciłam wzrokiem do kasjerki i zauważyłam, że skasowała już wszystkie moje produkty. Zdezorientowana sięgnęłam po kartę, po czym podałam kasjerce. Odezwała się po paru sekundach.
- Nie jest ważna, proszę pani. - powiedziała, oddając mi kartę i patrząc przepraszająco.
- Co, proszę? - spytałam zszokowana.
- Nie jest ważna, proszę wrócić kiedy indziej.
- Ale…to niemo…
- Ja zapłacę. - spojrzałam na Aarona, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie…nie trzeba. Wrócę później. - oznajmiłam, chcąc wyjść, ale chwycił mnie za łokieć i obrócił twarzą do siebie. Nachylił się i wyszeptał mi do ucha:
- Możesz odmawiać, ale twój brzuch wyraźnie daje do zrozumienia, czego chce, Charlotte. - wstrzymałam oddech, kiedy jego usta musnęły moje ucho. - Pozwól, że zapłacę.
- D-dobrze. - wyjąkałam, odsuwając się od niego i puszczając go przodem. Wciąż nie mogłam zrozumieć, jakim cudem w ogóle się tu znalazł. Nie wiedziałam też, jak mam mu się odwdzięczyć, dlatego postanowiłam, że jak tylko wrócę do domu, oddam mu całą sumkę pieniędzy. Po paru minutach wreszcie wyszliśmy ze sklepu. Wyciągnęłam w stronę Aarona rękę po swoje zakupy, ale się odsunął, a na jego twarzy pojawił się jeden z jego seksownych uśmiechów, przez który zmiękły mi kolana.
- Dziękuje, nie musiałeś. - powiedziałam. - Gdy tylko wrócę do domu wszystko ci oddam…
- Nie wątpię. - odparł, wciąż się uśmiechając. - A teraz chodź.
- Co? - spytałam niepewnie. - Dokąd?
- Zabieram cię na późne śniadanie. - wzruszył ramionami. - Jeszcze nic nie jadłaś, prawda?
- Nie miałam kiedy. - odparłam, wciąż zszokowana jego propozycją. - Wolałabym wrócić do domu. - dodałam.
- W to też nie wątpię, ale pojedziesz ze mną. - rozkazał.
- Scott…nie masz prawa mi rozkazywać, okej? Jestem ci wdzięczna, ale oddaj mi te zakupy, dobra?
- Masz rację, może źle się wyraziłem. - odpowiedział, podchodząc bliżej mnie, co sprawiło, że odruchowo zrobiłam krok wstecz, co rozbawiło go jeszcze bardziej. - Wiesz, że będziemy się widywać, tak? W pracy, w szkole, na spotkaniach z przyjaciółmi…
- Nie sądzę. - przerwałam mu. - My nie…
- I chcę to zmienić. - odparł. - Zostańmy przyjaciółmi, Lottie.
- Dobrze się dzisiaj czujesz? - zapytałam, podeszłam do niego i położyłam mu rękę na czole, udając, że sprawdzam jego temperaturę. Poczułam, że lekko się wzdrygnął, kiedy go dotknęłam, dlatego szybko opuściłam dłoń.
- Chyba ma pan gorączkę, Panie Scott. - uśmiechnęłam się do niego.
- Żebyś wiedziała, że tak się czuję. - odparł. - Więc, jak będzie? - spojrzał mi prosto w oczy i poczułam, jak moje serce wyraźnie protestuje, ale tym razem muszę je zignorować. Wypuściłam wstrzymywane powietrze i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń, którą uścisnął, po czym poczułam się tak, jakby przeszył mnie przyjemny prąd.
- Przyjaciele. - odpowiedziałam.


Nadal nie wiem, jak dałam się namówić na wspólne śniadanie. Siedzę naprzeciwko Aarona i razem jamy posiłek. Najdziwniejsze jest to, że nie ma między nami napięcia, jesteśmy wyluzowani. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak mocno się śmiałam, jak teraz, w obecności Aarona. Nie wiedziałam też, że pod powierzchnią tego dupka kryje się…fajny facet. Kiedy to do mnie dotarło to aż naszła mnie ochota, żeby przeprosić go za to, że uznawałam go za czysto krwistego dupka. Gdy zjedliśmy śniadanie, zamówił nam po shake'u.
- Aż tak źle było? - zapytał, a w jego oczach zobaczyłam iskierki rozbawienia.
- Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że będzie gorzej, Panie Scott. Zaskoczył mnie pan. - uśmiechnęłam się. - A więc, jesteśmy przyjaciółmi, tak?
- Tak jest. - odparł.
- W takim razie… - zaczęłam, celowo przeciągając. - zagrajmy w dwadzieścia pytań! - klasnęłam w dłonie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Myślałem, że tylko dzieci w przedszkolu się w to bawią.
- Jak mogłeś! - udawałam zranioną. - To poważna gra!
- Dobrze, dobrze. - uśmiechnął się, pokazując zęby, od czego ukłuło mnie w brzuchu. Szybko sięgnęłam po swojego shake'a, żeby stłumić to uczucie. - Zaczynam.
- Chciałbyś! - krzyknęłam, a ludzie wokół nas, zaczęli się gapić. - Ja to wymyśliłam, więc ja zaczynam!
- Chciałabyś, kochana. - powiedział, wpatrując się we mnie zielonymi oczami. - Ulubiony kolor?
- Zielony. - odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić nad odpowiedzią. Kiedy dotarło do mnie to, co powiedziałam, od razu miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Z wahaniem spojrzałam na Aarona, który wydawał się być zafascynowany moją odpowiedzią.
- Niech zgadnę. - zaczęłam, przechylając głowę na bok. - Twoje ego gwałtownie wzrosło, prawda?
- To twoje pytanie? - spytał rozbawiony.
- Nie. - odpowiedziałam, na co skinął głową zachęcająco. - Mogę zobaczyć twój tatuaż? - przygryzłam wargę, jednocześnie zastanawiając się, co mnie skusiło, żeby o to zapytać. Wyglądał na trochę zdezorientowanego, po czym przytaknął głową i wyciągnął w moją stronę prawą rękę. Bez chwili wahania ujęłam jego dłoń i nachyliłam się w jego stronę, żeby móc lepiej zobaczyć to dzieło sztuki, które było namalowane na jego ciele. Nie wiem, ile czasu minęło, jak długo wpatrywałam się w ten tatuaż i nie potrafiłam zrozumieć. Zastanawiałam się, czemu taki mężczyzna jak on zdecydował się na tatuaż przedstawiający węża pożerającego klepsydrę. Nie chodzi mi o to, że nie jest męski tylko o to, że jest…nietypowy. Zaczęłam się zastanawiać, czemu wybrał akurat taki wzór. Puściłam jego rękę, kiedy poczułam na sobie jego wzrok. Nieśmiało spuściłam wzrok na swoje dłonie.
- Jest piękny. - powiedziałam.
- Piękny? - spytał zszokowany. - Nie wydaje ci się, że jest dziwny?

- Co? - uniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy, z których tym razem nie potrafiłam nic wyczytać. - Nie. Jak już jest… - zauważyłam, że zacisnął szczękę, spodziewając się jakieś obelgi, na co zaśmiałam się w duchu. - Jest nadzwyczajny, A… - już chciałam wymówić jego imię, ale w porę się powstrzymałam. - Jest niesamowity, Scott. - powiedziałam, chwytając go za dłoń, ale zaraz ją zabrałam. Sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie powinnam się tak zachowywać – jesteśmy przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi i to powinno mi wystarczyć. Zaczęłam się też zastanawiać, co takiego przeżył, iż nie potrafi dostrzec tego, jaki jest… piękny. 
*********************************
Mam nadzieję, że się podoba! :)

niedziela, 11 września 2016

Rozdział siódmy - nieważni

Lottie


Minęło jeszcze parę sekund zanim zorientowałam się, co się właściwie stało. Gdy wreszcie to do mnie dotarło wyleciałam z wody, jak poparzona i ruszyłam w kierunku, gdzie przed chwilą leżał koc. Rozumiem, że mógł się zdenerwować, ale ja nie zachęcałam go do tego, co miało miejsce pod wodą. Naprawdę rozumiem, ale ten dupek wziął koc, zostawił moje ciuchy i uciekł. Zaskoczona tym faktem zaczęłam się ubierać, w ogóle się nie śpiesząc. Gdy byłam gotowa ruszyłam w stronę wyjścia z plaży, mając nadzieję, że nie odjechał beze mnie. W końcu nawet nie wiem, gdzie jestem, jaka to konkretnie plaża. Przysięgam, że od teraz zawsze będę się uważnie przyglądać otoczeniu. W mgnieniu oka dotarłam tam, gdzie Aaron zaparkował swój samochód i jakimś cudem nie zaskoczyło mnie to, że już go tu nie było.
- Świetnie! - krzyknęłam do siebie.
Chociaż z jednej rzeczy mogę być tak naprawdę dumna. Mianowicie z tego, że wzięłam ze sobą komórkę. Nie zastanawiając się dłużej, wybrałam numer Val i ponownie się znienawidziłam. Znowu muszę kogoś wykorzystać.
- Mhm? - usłyszałam głos w telefonie.
- Val? - kiedy potwierdziła, opowiedziałam jej całą historię i poprosiłam o to, żeby po mnie przyjechała.
- Nie da rady.
Pewnie powinnam być już przygotowana na tego typu sytuacje, jednak za każdym razem to boli coraz bardziej.
- Masz gdzieś tam Arthura? - pytam, bo wiem, że przesłuchanie i tak nic nie da, także dałam sobie spokój.
- Nie.
Jako, że nie miałam ochoty z nią dłużej rozmawiać, rozłączyłam się. Naprawdę nie chcę być zrzędą, ale muszę się jak najszybciej od niej wyprowadzić. Z pewnych źródeł wiem, że niedaleko college'u są wolne pokoje do wynajęcia. Wprawdzie bardzo drogie, ale lepsze to niż nic. A skoro mam szansę pracować w jednym z najlepszych salonów samochodowych w całym kraju to myślę, że będzie mnie stać na wynajęcie pokoju. Dzisiejsza ,,wycieczka” tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że z Aaronem nie da się pracować, dlatego wszystkiego nauczę się sama. Nie mam pięciu lat, więc nauka paruset marek samochodów nie powinna być taka trudna. Doskonale wiem, jakie samochody ma pan Scott w salonie, więc sobie poradzę. Zawsze sama sobie radziłam, także dlaczego i w tym wypadku miałoby być inaczej? Chociaż nie chcę to wiem, że przez jakiś czas będę musiała zrezygnować z zajęć dla pracy. Chyba, że przekonam ojca Aarona do tego, żebym mogła pracować w porach popołudniowych bądź wieczornych. Objęłam się rękami w pasie i poszłam przed siebie, bo przecież musi tu gdzieś być przystanek autobusowy. Mimo, że zbytnio się nie rozglądałam, kiedy jechaliśmy to jestem pewna, że mijaliśmy przystanek i to całkiem niedaleko. W krótkim czasie doszłam do skrzyżowania, a parę metrów dalej znajdował się ów przystanek, na widok którego odetchnęłam głęboko. Miałam szczęście, że kolejny autobus przyjedzie za niecałe dziesięć minut. Nie pozostało mi więc nic innego, jak czekanie. Usiadłam na ławce i zaczęłam przeglądać swoje zdjęcia w telefonie. Całkowicie zapomniałam, że miałam w nim zdjęcia moje i Nicka, mamy, taty i wszystkich moich bliskich. Choć nie chciałam, wstrząsnął mną szloch. Łatwo sobie pomyśleć, że jestem niestabilna emocjonalnie, prawda? Jednak świadomość o utracie bliskiej osoby, która wybrała sławę zamiast ciebie… boli i wcale nie jest łatwo o niej zapomnieć. Podskoczyłam lekko, kiedy przyjechał autobus. Nie miałam pojęcia, że minęło już dziesięć minut. Mimo wszystko ucieszyłam się z tego, że będę mogła wrócić po tym wszystkim do mieszkania. Kupiłam bilet i usiadłam na samym końcu pojazdu. Włożyłam słuchawki do uszu i automatycznie zaczęła lecieć piosenka: Dorothy – Raise Hell.


Tak, jak myślałam plaża, na którą zabrał mnie Aaron nie znajdowała się wcale tak daleko od mieszkania, dzięki czemu dotarłam na miejsce w ciągu dwudziestu minut. Na górę dotarłam również w szybkim tempie, może dlatego, że moje myśli były zajęte całkiem czymś innym. Gdy byłam przed drzwiami pokoju zorientowałam się, że nie wzięłam kluczy od mieszkania, przez co zaśmiałam się histerycznie. Mogę mieć tylko nadzieję, że Val jest w środku. Zapukałam parę razy, jednak nikt mi nie otwierał. Wspaniale, teraz będę czuła się jak bezdomna. Jako, że nie mogłam nic zrobić oparłam się o drzwi i zsunęłam się na ziemię. Mogę tylko czekać aż Arthur lub Valerie postanowią wrócić do domu. Nieszczęścia pokrywają się z chwilami szczęścia takimi, jak ta, kiedy usłyszałam kroki na schodach. Uśmiechnęłam się pod nosem i podniosłam na nogi. W chwili kiedy spojrzałam na osobę mój uśmiech od razu zbladł. Nie mogło zdarzyć się już nic gorszego. Aaron niemal niósł pijanego do nieprzytomności Arthura (znowu!). Podobnie jak ja, nie wyglądał na zadowolonego, kiedy mnie zobaczył. Z drugiej strony zrobiło się to bardzo ciekawe. Przecież Aaron mówił mi, że nie pije, ale czy jest to możliwe, że mój współlokator jest totalnie pijany, a Scott nie wypił przy tym ani jednej butelki? Jakoś trudno mi w to wszystko uwierzyć.
- Otwieraj. - rozkazał Aaron.
Gdyby nie fakt, że Arthur wisi na Aaronie to jestem pewna, że Scott nie wyszedłby z tego cało.
- Jak myślisz czemu do tej pory nie weszłam do środka? - spytałam, a kiedy zauważyłam, że otwierał usta do udzielenia mi odpowiedzi, powstrzymałam go gestem ręki. - Trzymaj go dobrze. Muszę sprawdzić gdzie trzyma klucze.
Zdziwiło mnie to, że nie posłał w moim kierunku obraźliwego komentarza, ale chyba bardziej dziwne było to, że nie usłyszałam przeprosin, które w stu procentach mi się należą. Mimo wszystko postanowiłam się skupić na znalezieniu kluczy. Nie podobało mi się to, że Arthur był pijany, ale jeszcze bardziej nie podobało mi się to, że Aaron go trzymał i, że znajdę się blisko niego. Zrobiłam krok naprzód i zaczęłam szukać kluczy i na szczęście były w kieszeni kurtki. W mgnieniu oka otworzyłam drzwi i wpuściłam ich do środka, a sama weszłam na końcu. Gdy znalazłam się w środku miałam ochotę krzyczeć i płakać, ale nie ze szczęścia. Mieszkanie wyglądało jakby przeszło przez nie tornado. Na podłodze walały się butelki po piwach, a na stole milion paczek po pizzy (dobra, może troszkę przesadziłam z tym milionem…. Dajmy z dwadzieścia paczek). Nigdy nie widziałam takiego bałaganu. Teraz jestem bardziej niż kiedykolwiek pewna, że muszę się wyprowadzić, bo to przekracza ludzkie pojęcie. Nawet nie mrugnęłam, kiedy Aaron znalazł się z powrotem w salonie. Westchnęłam i założyłam ręce na kark, odchylając głowę lekko do tyłu. Chciałam już tylko jednego - żeby Aaron wyniósł się stąd w cholerę i, żebym mogła w spokoju posprzątać, bo nie mam zamiaru mieszkać w takim syfie. Tyle, że Scott nie wychodzi, a mnie szlag jasny trafia.
- Czego jeszcze chcesz? - pytam. - Wyjdź stąd.
- Nie wygląda tu….za fajnie. - odparł.
- Wynoś się, Scott.
- Nie. - gdy to powiedział, zmusiłam się do tego, aby na niego spojrzeć. Rzucił swoją kurtkę na sofę, sprawiając, że jego biała koszulka się napięła, ukazując mięśnie, od których dostaję zawrotów głowy. - Sama sobie nie poradzisz, biorąc pod uwagę twój stan.
- Mój stan? - prychnęłam. - Ze mną wszystko w porządku, więc możesz sobie iść. Poradzę sobie.
- Wątpliwe. - na jego twarzy zaczął błąkać się pewny siebie uśmieszek, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak on to robi. Jak on może udawać, że nic się nie stało? Że mnie nie zostawił? Zamiast mu pomóc, patrzyłam jak zbiera porozrzucane puszki po piwach i czekałam aż mnie przeprosi.
- Masz zamiar coś robić, czy tylko stać i się gapić? - zapytał i właśnie zdałam sobie sprawę, że nie usłyszę przeprosin. Postanowiłam dać sobie spokój i ruszyłam do swojego pokoju.
- Gdzie się wybierasz?
- Przebrać się? - to mówiąc, trzasnęłam drzwiami i zaczęłam się przebierać. Mam tylko nadzieję, że nie okaże się być aż taki bezczelny i, że nie wejdzie do środka. Gdy w końcu byłam gotowa (krótkie spodenki z materiału, bluzka na szelkach i włosy spięte w kucyk) odważyłam się wyjść z pokoju i mu pomóc. Bądź co bądź to moje mieszkanie, więc…
Weszłam do salonu, nie zwracając uwagi na pracującego Aarona, bo to za dużo dla moim zmysłów i zaczęłam zbierać puszki. Tyle, że nie jest łatwo pracować, kiedy czuje się na sobie parę zielonych oczu, które są w ciebie wpatrzone. Czemu on się na mnie gapi?
Aaron Scott nie jest w moim typie.
Aaron Scott nie jest w moim typie.
Aaron Scott nie jest w moim typie!!!
Po godzinie salon wyglądał jak nowy i, choć z całej duszy pragnęłam wyrzucić Aarona to tego nie zrobiłam. Być może jest skończonym dupkiem, ale ja nie i chcę mu podziękować za pomoc. Jednakże, gdyby chciał wyjść nie powstrzymywałabym go. Ależ oczywiście nie zbierał się do wyjścia, więc musiałam wcielić swój plan w życie. Poszłam do lodówki, nie pytając się go o to, co chce do picia, bo wiem, że pije wodę. Przynajmniej tyle się o nim dowiedziałam przez ten tydzień. No i dowiedziałam się też, że ma straszne wahania nastroju…
- Proszę. - postawiłam przed nim kubek z wodą i usiadłam na fotelu, który znajdował się jak najdalej od niego. Nic nie mówiąc, wziął kubek i zaczął pić, a ja przez pierwsze dwie sekundy się na niego gapiłam. W końcu się opamiętałam i również zaczęłam pić.
- Dziękuję. - powiedziałam.
- Skąd tu się wziął taki bałagan? - spytał, patrząc mi w oczy. Pod wpływem jego wzroku nagle zorientowałam się w co jestem ubrana i ogarnął mnie niesamowity wstyd, że aż zapragnęłam się zakryć.
- Mnie się nie pytaj. Weszłam w tym samym momencie co ty, pamiętasz? - odpowiedziałam i choć tak chciałam zakończyć tę rozmowę to nie zrobiłam tego. - Nie chcę, żebyś mnie dalej uczył marek samochodów. Poradzę sobie sama.
- Uwierz mi – oparł łokcie o kolana i pochylił się w moją stronę. - Chciałbym się zgodzić, ale niestety nie mam w tej kwestii nic do gadania. Taki dostałem rozkaz, Charlotte.
- Jak to się stało, że Arthur się upił? - postanowiłam zmienić temat, bo nagle ten zaczął się robić dla mnie trochę…niezręczny, gdy te intensywne zielone oczy wpatrywały się we mnie tak, jakby chciały mnie zjeść żywcem.
- Nie mam pojęcia co się stało. - wzruszył ramionami, a mięśnie pod koszulką znowu się napięły. - Byłem w drodze do domu, kiedy koleżanka z baru zadzwoniła, że jest kompletnie zalany.
Nie wiem, dlaczego, kiedy wspomniał o koleżance z baru, poczułam się przybita. Odkąd go poznałam nie panuję nad swoimi emocjami.
- Nie spotkałeś gdzieś Valerie?
- Nie. - odpowiedział. - Słuchaj, będę się zbierał, także…
- Czemu mnie tam zostawiłeś? - naprawdę nie chciałam poruszać tego tematu, ale też nie mogłam tego tak zostawić. Nie jestem taka, jak on. Lubię mieć wszystko czarno na białym.
- Nie twój interes, jasne?
- Nie. Nie jasne, Scott. - wstałam z fotela, kiedy on wstał z kanapy. - Zostawiłeś mnie i niczego nie wyjaśniłeś. Nie usłyszałam nawet marnego przepraszam, a chyba przyznasz, że przynajmniej na to zasługuję. Nie zrobiłam nic, co by cie sprowokowało do takiego zachowania!
- Charlotte – powiedział jednocześnie, idąc w moim kierunku. Zaczęłam się cofać aż dotknęłam plecami ściany. Aaron znajdował się milimetry ode mnie. Przybliżył się jeszcze trochę tak, że jego usta dotykały mojego ucha. - Odjechałem, bo w porę przypomniałem sobie, że nie jesteś w moim typie, kochana. - odepchnęłam go od siebie gwałtownie i wskazałam na drzwi.
- Wynoś się! - krzyknęłam, ale on ani drgnął. - Wynoś się, Scott!
- Chyba nie zraniłem twoich uczuć? - spytał dramatycznie, przykładając ręce do serca. - Wybacz.
- Wynoś się… - nie panując nad własnym gniewem, ruszyłam w jego kierunku i pięściami zaczęłam uderzać w jego twardy tors. O dziwo się nie ruszał, on…pozwalał mi na to. - Wyjdź…- powiedziałam łamiącym się głosem, gdy nagle Aaron ujął moją twarz w dłonie i pochylił się tak, że stykaliśmy się nosami. Nagła bliskość z jego strony sprawiła, że nie miałam czym oddychać. Próbowałam się wyrwać, ale przestałam, kiedy jego usta odnalazły moje. Nie zdawałam sobie sprawy, że można się czuć tak, jak ja właśnie w tej chwili. Nie panując nad własnym ciałem, zarzuciłam mu ręce na szyję, jednocześnie przyciągając go bliżej. Najdziwniejsze chyba było to, że pocałunek był delikatny, niemal romantyczny, czego bym się po nim nie spodziewała. Każda, nawet najmniejsza cząstka mnie, mojej duszy reagowała na jego dotyk. Chciałam więcej, pragnęłam więcej, ale nagle uderzyła mnie smutna rzeczywistość. To gra, ja jestem tylko grą, kolejną dziewczyną, która odda mu swoje serce, a on je porzuci. Nie chcę być tą dziewczyną, jedną z wielu. Chciałabym być tą jedyną. Z trudem przerwałam pocałunek, a magiczne doznania z nim związane, przepadły. Oboje dyszeliśmy ciężko mimo że pocałunek był lekki i delikatny. Gdy odzyskałam zdolność trzeźwego myślenia, odsunęłam się od niego i odważyłam się spojrzeć mu prosto w oczy. Było w nich coś nowego, coś czego nie widziałam do tej pory. Mimo, że znam go od tygodnia, mam wrażenie, że wiem o nim więcej niż w rzeczywistości.
- Proszę cię, wyjdź. - powtórzyłam, ale tym razem dużo ciszej. Spojrzał na mnie tak, jakby go spoliczkowano, ale szybko doszedł do siebie. Wygląda na to, że nie jest przyzwyczajony do tego, że dziewczyny mu odmawiają. Bez słowa chwycił swoją kurtkę i w szybkim tempie wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Oniemiała tym, co właśnie zaszło, podeszłam do kanapy, na której jeszcze przed chwilą siedział i upadłam. Nie wiem, co robi ze mną Seattle, ale wiem co robi ze mną Aaron. Przed długi czas tłumiłam w sobie wszystkie uczucia, nie pokazywałam im nawet bliskim. Aaron robi coś, co sprawia, że moje uczucia są na wierzchu i każdy może je przeczytać, włącznie z samym Aaronem. Chciałam, naprawdę chciałam od małego spotkać miłość, ale nigdy nie chciałam zakochać się w mężczyźnie, który traktuje kobiety jak zabawki. A jestem pewna, że jeśli nie ograniczę moich spotkać ze Scottem, zwłaszcza po tym co tutaj zaszło…moje serce mnie nie posłucha i odda się Aaronowi w stu procentach, a nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę pozwolić Scottowi na to, żeby wziął moje serce, a zaraz potem podeptał je i oddał.


Aaron
W tym samym czasie…


Co się ze mną stało, do cholery, że ją pocałowałem? Nie miałem takiego zamiaru! Nie wiem, co sprawiło, że…że się poddałem i się do niej zbliżyłem. Chciałem tylko pomóc jej w sprzątaniu pokoju, potem się kłóciliśmy, kazała mi wyjść, już prawie płakała, a ja ją pocałowałem. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że mnie nie odepchnęła, tylko odwzajemniła pocałunek, który był zupełnie inny niż wszystkie pozostałe. Kiedy całuję kobiety czuję tylko pragnienie i chęć zaspokojenia, ale kiedy pocałowałem Lottie coś we mnie pękło. Poczułem się tak, jakbym spotkał się z aniołem - jej czysta, biała dusza połączyła się z moją, mroczną i czarną. Nie mam pojęcia ile razy już się całowała, ale myślę, że dosyć sporo, skoro całuje jak anioł, jak cholerny, pieprzony anioł, który wtargnął do mojej duszy, a ja nie mogę jej pokochać, ani ona nie może pokochać mnie. Jeśli jej na to pozwolę, będzie cierpieć, a nie chcę, żeby cierpiała i, dlatego wyszedłem. Wyszedłem, bo gdybym tego nie zrobił, pocałowałbym ją ponownie, a nie chcę jej zniszczyć. Dużo ludzi już zniszczyłem, ale jej nie zamierzam, dlatego mam zamiar trzymać się od niej z daleka. Nauczę ją tych cholernych marek samochodów, a potem dam jej raz na zawsze spokój. Będziemy się widywać tylko w pracy i ewentualnie w szkole, nic więcej. Nie mogę pozwolić na cokolwiek więcej, bo ją zniszczę. Teraz, jak nigdy potrzebuję kumpla, ale ten oczywiście się zalał w cholerę. Najmniej chcę się wyżalić bratu, ale jeśli to ma pomóc to wolę go niż ludzi od trawki. W mgnieniu oka wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do braciszka.
- W czym ci znowu pomóc? - zapytał na przywitanie.
- Potrafisz zdołować człowieka, Damon. - jęknąłem.
- Jestem u siebie, przyjeżdżaj.
- Bóg zapłać. - pożegnałem się i z rykiem silnika pojechałem w stronę domu mojego brata.


Dotarłem zadziwiająco szybko (nie dostosowywałem się do ograniczeń prędkości) i równie szybko wyskoczyłem z auta i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi czarna czupryna, z którą niestety jestem spokrewniony. Bez zbędnych słów, wszedłem do środka i zająłem miejsce na swojej ulubionej kanapie. Damon usiadł naprzeciwko i podał mi piwo. Spojrzałem na niego, jakby był chory psychicznie.
- Nie piję. - powiedziałem poważnie.
- Warto próbować. - uśmiechnął się, a ja przewróciłem oczami. - Więc o co chodzi?
- Ile ci to stuknie w tym roku? - zapytałem, odwlekając temat, na który przyszedłem porozmawiać.
- Dobrze wiesz, że 25, Aaron. - skrzywiłem się, gdy usłyszałem swoje imię.
- Nie Aaron, człowieku. Jesteś moim bratem, a nadal się tego nie nauczyłeś?
- Po prostu uważam, że to głupie. Laski lecą na to imię, wiesz jest bardzo seksowne? - parsknąłem śmiechem. - O co chodzi, bracie?
- Nie wiem. - odparłem. - Właściwie nie wiem, po co tu przyjechałem. - zaczynałem wstawać z kanapy, ale Damon chwycił mnie za ramię i posadził z powrotem.
- Gadaj. - mruknął, po czym napił się piwa.
- Tak…poznałem dziewczynę, która...
- No i co? Nie pierwszą. - stwierdził.
- Ta jest inna i nie wiem co z tym zrobić. - przyznałem.
- Inna w jakim sensie?
- Kłóci się ze mną, nie zgadza się…
- Zuch dziewczyna. Kiedy ją poznam?
- Co jest z tobą, do cholery? - zapytałem. - Rozumiesz, że ona nie...że ona mi odmawia?
- Aaron… - westchnął. - Jeszcze się nie nauczyłeś, że kobiety to nie zabawki?
- Nie traktuję ich jak zabawki, ja…
- Kogo próbujesz przekonać? Mnie, czy siebie?
- Cholera! Czy ty… - zacząłem, ale nie skończyłem.
- Czy ta dziewczyna jest kolejna na twojej liście do zaliczenia?
- Nie myślałem o tym w ten sposób, ale raczej tak. - odparłem.
- Jak ma na imię?
- Przesłuchanie? - spytałem.
- Po prostu odpowiedz, Aaron.
- Charlotte. Ma na imię Charlotte. - odpowiedziałem.
- Dać ci radę, bracie?
- Sam po to przyszedłem, także…nie krępuj się.
- Kiedyś się zakochasz i możliwe, że będzie to właśnie ona.
- Wątpię - wtrąciłem się. - Jest strasznie zrzędliwa.
- Znam cię, Aaron. Kiedy do tego dojdzie będziesz chciał ja odtrącić, a dlaczego? Bo jesteś dupkiem.
- Gdzie ta rada, Damon? - warknąłem.
- Opisz mi ją.
- Że co? - zaśmiałem się. - Bawimy się w kotka i myszkę…
- Aaron…
- Dosyć wysoka, brunetka, szaro zielone oczy, uprzejma, uparta…
- Jeśli się zakochasz, nie spieprz tego.
- To ta rada? - spytałem, nie dowierzając.
- Radą jest to, że masz być sobą, nawet tym dupkowatym sobą i jeśli ona takiego cię pokocha, będziesz miał szczęście, więc tak, nie spieprz tego.
- Zazwyczaj dawałeś mądre rady, ale ta…. Damon, wypadasz z wprawy… - uśmiechnąłem się. - Masz moje słowo, że w najbliższym czasie się nie zmienię, a Charlotte nie ma u mnie czego szukać. Zaliczę ją tak, jak pozostałe i będzie z głowy, jasne? Ona jest tylko kolejną z wielu, jest nieważna.


Lottie

Aaron Scott nie jest w moim typie.
Aaron Scott nie jest w moim typie.
Aaron Scott nie jest w moim typie.

Aaron Scott jest nieważny. 
***************************************
Okej :D Przepraszam Was, że tak długo mi zajęło wstawienie tego rozdziału, ale mam strasznie dużo na głowie ;) Mimo to postaram się być bardziej systematyczna ;D