Lottie
Minęło jeszcze parę sekund
zanim zorientowałam się, co się właściwie stało. Gdy wreszcie
to do mnie dotarło wyleciałam z wody, jak poparzona i ruszyłam w
kierunku, gdzie przed chwilą leżał koc. Rozumiem, że mógł się
zdenerwować, ale ja nie zachęcałam go do tego, co miało miejsce
pod wodą. Naprawdę rozumiem, ale ten dupek wziął koc, zostawił
moje ciuchy i uciekł. Zaskoczona tym faktem zaczęłam się ubierać,
w ogóle się nie śpiesząc. Gdy byłam gotowa ruszyłam w stronę
wyjścia z plaży, mając nadzieję, że nie odjechał beze mnie. W
końcu nawet nie wiem, gdzie jestem, jaka to konkretnie plaża.
Przysięgam, że od teraz zawsze będę się uważnie przyglądać
otoczeniu. W mgnieniu oka dotarłam tam, gdzie Aaron zaparkował swój
samochód i jakimś cudem nie zaskoczyło mnie to, że już go tu nie
było.
- Świetnie! - krzyknęłam do
siebie.
Chociaż z jednej rzeczy mogę
być tak naprawdę dumna. Mianowicie z tego, że wzięłam ze sobą
komórkę. Nie zastanawiając się dłużej, wybrałam numer Val i
ponownie się znienawidziłam. Znowu muszę kogoś wykorzystać.
- Mhm? - usłyszałam głos w
telefonie.
- Val? - kiedy potwierdziła,
opowiedziałam jej całą historię i poprosiłam o to, żeby po mnie
przyjechała.
- Nie da rady.
Pewnie powinnam być już
przygotowana na tego typu sytuacje, jednak za każdym razem to boli
coraz bardziej.
- Masz gdzieś tam Arthura? -
pytam, bo wiem, że przesłuchanie i tak nic nie da, także dałam
sobie spokój.
- Nie.
Jako, że nie miałam ochoty z
nią dłużej rozmawiać, rozłączyłam się. Naprawdę nie chcę
być zrzędą, ale muszę się jak najszybciej od niej wyprowadzić.
Z pewnych źródeł wiem, że niedaleko college'u są wolne pokoje do
wynajęcia. Wprawdzie bardzo drogie, ale lepsze to niż nic. A skoro
mam szansę pracować w jednym z najlepszych salonów samochodowych w
całym kraju to myślę, że będzie mnie stać na wynajęcie pokoju.
Dzisiejsza ,,wycieczka” tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że
z Aaronem nie da się pracować, dlatego wszystkiego nauczę się
sama. Nie mam pięciu lat, więc nauka paruset marek samochodów nie
powinna być taka trudna. Doskonale wiem, jakie samochody ma pan
Scott w salonie, więc sobie poradzę. Zawsze sama sobie radziłam,
także dlaczego i w tym wypadku miałoby być inaczej? Chociaż nie
chcę to wiem, że przez jakiś czas będę musiała zrezygnować z
zajęć dla pracy. Chyba, że przekonam ojca Aarona do tego, żebym
mogła pracować w porach popołudniowych bądź wieczornych. Objęłam
się rękami w pasie i poszłam przed siebie, bo przecież musi tu
gdzieś być przystanek autobusowy. Mimo, że zbytnio się nie
rozglądałam, kiedy jechaliśmy to jestem pewna, że mijaliśmy
przystanek i to całkiem niedaleko. W krótkim czasie doszłam do
skrzyżowania, a parę metrów dalej znajdował się ów przystanek,
na widok którego odetchnęłam głęboko. Miałam szczęście, że
kolejny autobus przyjedzie za niecałe dziesięć minut. Nie
pozostało mi więc nic innego, jak czekanie. Usiadłam na ławce i
zaczęłam przeglądać swoje zdjęcia w telefonie. Całkowicie
zapomniałam, że miałam w nim zdjęcia moje i Nicka, mamy, taty i
wszystkich moich bliskich. Choć nie chciałam, wstrząsnął mną
szloch. Łatwo sobie pomyśleć, że jestem niestabilna emocjonalnie,
prawda? Jednak świadomość o utracie bliskiej osoby, która wybrała
sławę zamiast ciebie… boli i wcale nie jest łatwo o niej
zapomnieć. Podskoczyłam lekko, kiedy przyjechał autobus. Nie
miałam pojęcia, że minęło już dziesięć minut. Mimo wszystko
ucieszyłam się z tego, że będę mogła wrócić po tym wszystkim
do mieszkania. Kupiłam bilet i usiadłam na samym końcu pojazdu.
Włożyłam słuchawki do uszu i automatycznie zaczęła lecieć
piosenka: Dorothy – Raise Hell.
Tak, jak myślałam plaża, na
którą zabrał mnie Aaron nie znajdowała się wcale tak daleko od
mieszkania, dzięki czemu dotarłam na miejsce w ciągu dwudziestu
minut. Na górę dotarłam również w szybkim tempie, może dlatego,
że moje myśli były zajęte całkiem czymś innym. Gdy byłam przed
drzwiami pokoju zorientowałam się, że nie wzięłam kluczy od
mieszkania, przez co zaśmiałam się histerycznie. Mogę mieć tylko
nadzieję, że Val jest w środku. Zapukałam parę razy, jednak nikt
mi nie otwierał. Wspaniale, teraz będę czuła się jak bezdomna.
Jako, że nie mogłam nic zrobić oparłam się o drzwi i zsunęłam
się na ziemię. Mogę tylko czekać aż Arthur lub Valerie
postanowią wrócić do domu. Nieszczęścia pokrywają się z
chwilami szczęścia takimi, jak ta, kiedy usłyszałam kroki na
schodach. Uśmiechnęłam się pod nosem i podniosłam na nogi. W
chwili kiedy spojrzałam na osobę mój uśmiech od razu zbladł. Nie
mogło zdarzyć się już nic gorszego. Aaron niemal niósł pijanego
do nieprzytomności Arthura (znowu!). Podobnie jak ja, nie wyglądał
na zadowolonego, kiedy mnie zobaczył. Z drugiej strony zrobiło się
to bardzo ciekawe. Przecież Aaron mówił mi, że nie pije, ale czy
jest to możliwe, że mój współlokator jest totalnie pijany, a
Scott nie wypił przy tym ani jednej butelki? Jakoś trudno mi w to
wszystko uwierzyć.
- Otwieraj. - rozkazał Aaron.
Gdyby nie fakt, że Arthur
wisi na Aaronie to jestem pewna, że Scott nie wyszedłby z tego
cało.
- Jak myślisz czemu do tej
pory nie weszłam do środka? - spytałam, a kiedy zauważyłam, że
otwierał usta do udzielenia mi odpowiedzi, powstrzymałam go gestem
ręki. - Trzymaj go dobrze. Muszę sprawdzić gdzie trzyma klucze.
Zdziwiło mnie to, że nie
posłał w moim kierunku obraźliwego komentarza, ale chyba bardziej
dziwne było to, że nie usłyszałam przeprosin, które w stu
procentach mi się należą. Mimo wszystko postanowiłam się skupić
na znalezieniu kluczy. Nie podobało mi się to, że Arthur był
pijany, ale jeszcze bardziej nie podobało mi się to, że Aaron go
trzymał i, że znajdę się blisko niego. Zrobiłam krok naprzód i
zaczęłam szukać kluczy i na szczęście były w kieszeni kurtki. W
mgnieniu oka otworzyłam drzwi i wpuściłam ich do środka, a sama
weszłam na końcu. Gdy znalazłam się w środku miałam ochotę
krzyczeć i płakać, ale nie ze szczęścia. Mieszkanie wyglądało
jakby przeszło przez nie tornado. Na podłodze walały się butelki
po piwach, a na stole milion paczek po pizzy (dobra, może troszkę
przesadziłam z tym milionem…. Dajmy z dwadzieścia paczek). Nigdy
nie widziałam takiego bałaganu. Teraz jestem bardziej niż
kiedykolwiek pewna, że muszę się wyprowadzić, bo to przekracza
ludzkie pojęcie. Nawet nie mrugnęłam, kiedy Aaron znalazł się z
powrotem w salonie. Westchnęłam i założyłam ręce na kark,
odchylając głowę lekko do tyłu. Chciałam już tylko jednego -
żeby Aaron wyniósł się stąd w cholerę i, żebym mogła w
spokoju posprzątać, bo nie mam zamiaru mieszkać w takim syfie.
Tyle, że Scott nie wychodzi, a mnie szlag jasny trafia.
- Czego jeszcze chcesz? -
pytam. - Wyjdź stąd.
- Nie wygląda tu….za
fajnie. - odparł.
- Wynoś się, Scott.
- Nie. - gdy to powiedział,
zmusiłam się do tego, aby na niego spojrzeć. Rzucił swoją kurtkę
na sofę, sprawiając, że jego biała koszulka się napięła,
ukazując mięśnie, od których dostaję zawrotów głowy. - Sama
sobie nie poradzisz, biorąc pod uwagę twój stan.
- Mój stan? - prychnęłam. -
Ze mną wszystko w porządku, więc możesz sobie iść. Poradzę
sobie.
- Wątpliwe. - na jego twarzy
zaczął błąkać się pewny siebie uśmieszek, a ja zaczęłam się
zastanawiać, jak on to robi. Jak on może udawać, że nic się nie
stało? Że mnie nie zostawił? Zamiast mu pomóc, patrzyłam jak
zbiera porozrzucane puszki po piwach i czekałam aż mnie przeprosi.
- Masz zamiar coś robić, czy
tylko stać i się gapić? - zapytał i właśnie zdałam sobie
sprawę, że nie usłyszę przeprosin. Postanowiłam dać sobie
spokój i ruszyłam do swojego pokoju.
- Gdzie się wybierasz?
- Przebrać się? - to mówiąc,
trzasnęłam drzwiami i zaczęłam się przebierać. Mam tylko
nadzieję, że nie okaże się być aż taki bezczelny i, że nie
wejdzie do środka. Gdy w końcu byłam gotowa (krótkie spodenki z
materiału, bluzka na szelkach i włosy spięte w kucyk) odważyłam
się wyjść z pokoju i mu pomóc. Bądź co bądź to moje
mieszkanie, więc…
Weszłam do salonu, nie
zwracając uwagi na pracującego Aarona, bo to za dużo dla moim
zmysłów i zaczęłam zbierać puszki. Tyle, że nie jest łatwo
pracować, kiedy czuje się na sobie parę zielonych oczu, które są
w ciebie wpatrzone. Czemu on się na mnie gapi?
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron Scott nie jest w moim
typie!!!
Po godzinie salon wyglądał
jak nowy i, choć z całej duszy pragnęłam wyrzucić Aarona to tego
nie zrobiłam. Być może jest skończonym dupkiem, ale ja nie i chcę
mu podziękować za pomoc. Jednakże, gdyby chciał wyjść nie
powstrzymywałabym go. Ależ oczywiście nie zbierał się do
wyjścia, więc musiałam wcielić swój plan w życie. Poszłam do
lodówki, nie pytając się go o to, co chce do picia, bo wiem, że
pije wodę. Przynajmniej tyle się o nim dowiedziałam przez ten
tydzień. No i dowiedziałam się też, że ma straszne wahania
nastroju…
- Proszę. - postawiłam przed
nim kubek z wodą i usiadłam na fotelu, który znajdował się jak
najdalej od niego. Nic nie mówiąc, wziął kubek i zaczął pić, a
ja przez pierwsze dwie sekundy się na niego gapiłam. W końcu się
opamiętałam i również zaczęłam pić.
- Dziękuję. - powiedziałam.
- Skąd tu się wziął taki
bałagan? - spytał, patrząc mi w oczy. Pod wpływem jego wzroku
nagle zorientowałam się w co jestem ubrana i ogarnął mnie
niesamowity wstyd, że aż zapragnęłam się zakryć.
- Mnie się nie pytaj. Weszłam
w tym samym momencie co ty, pamiętasz? - odpowiedziałam i choć tak
chciałam zakończyć tę rozmowę to nie zrobiłam tego. - Nie chcę,
żebyś mnie dalej uczył marek samochodów. Poradzę sobie sama.
- Uwierz mi – oparł łokcie
o kolana i pochylił się w moją stronę. - Chciałbym się zgodzić,
ale niestety nie mam w tej kwestii nic do gadania. Taki dostałem
rozkaz, Charlotte.
- Jak to się stało, że
Arthur się upił? - postanowiłam zmienić temat, bo nagle ten
zaczął się robić dla mnie trochę…niezręczny, gdy te
intensywne zielone oczy wpatrywały się we mnie tak, jakby chciały
mnie zjeść żywcem.
- Nie mam pojęcia co się
stało. - wzruszył ramionami, a mięśnie pod koszulką znowu się
napięły. - Byłem w drodze do domu, kiedy koleżanka z baru
zadzwoniła, że jest kompletnie zalany.
Nie wiem, dlaczego, kiedy
wspomniał o koleżance z baru, poczułam się przybita. Odkąd go
poznałam nie panuję nad swoimi emocjami.
- Nie spotkałeś gdzieś
Valerie?
- Nie. - odpowiedział. -
Słuchaj, będę się zbierał, także…
- Czemu mnie tam zostawiłeś?
- naprawdę nie chciałam poruszać tego tematu, ale też nie mogłam
tego tak zostawić. Nie jestem taka, jak on. Lubię mieć wszystko
czarno na białym.
- Nie twój interes, jasne?
- Nie. Nie jasne, Scott. -
wstałam z fotela, kiedy on wstał z kanapy. - Zostawiłeś mnie i
niczego nie wyjaśniłeś. Nie usłyszałam nawet marnego
przepraszam, a chyba przyznasz, że przynajmniej na to
zasługuję. Nie zrobiłam nic, co by cie sprowokowało do takiego
zachowania!
- Charlotte – powiedział
jednocześnie, idąc w moim kierunku. Zaczęłam się cofać aż
dotknęłam plecami ściany. Aaron znajdował się milimetry ode
mnie. Przybliżył się jeszcze trochę tak, że jego usta dotykały
mojego ucha. - Odjechałem, bo w porę przypomniałem sobie, że nie
jesteś w moim typie, kochana. - odepchnęłam go od siebie
gwałtownie i wskazałam na drzwi.
- Wynoś się! - krzyknęłam,
ale on ani drgnął. - Wynoś się, Scott!
- Chyba nie zraniłem twoich
uczuć? - spytał dramatycznie, przykładając ręce do serca. -
Wybacz.
- Wynoś się… - nie panując
nad własnym gniewem, ruszyłam w jego kierunku i pięściami
zaczęłam uderzać w jego twardy tors. O dziwo się nie ruszał,
on…pozwalał mi na to. - Wyjdź…- powiedziałam łamiącym się
głosem, gdy nagle Aaron ujął moją twarz w dłonie i pochylił się
tak, że stykaliśmy się nosami. Nagła bliskość z jego strony
sprawiła, że nie miałam czym oddychać. Próbowałam się wyrwać,
ale przestałam, kiedy jego usta odnalazły moje. Nie zdawałam sobie
sprawy, że można się czuć tak, jak ja właśnie w tej chwili. Nie
panując nad własnym ciałem, zarzuciłam mu ręce na szyję,
jednocześnie przyciągając go bliżej. Najdziwniejsze chyba było
to, że pocałunek był delikatny, niemal romantyczny, czego bym się
po nim nie spodziewała. Każda, nawet najmniejsza cząstka mnie,
mojej duszy reagowała na jego dotyk. Chciałam więcej, pragnęłam
więcej, ale nagle uderzyła mnie smutna rzeczywistość. To gra, ja
jestem tylko grą, kolejną dziewczyną, która odda mu swoje serce,
a on je porzuci. Nie chcę być tą dziewczyną, jedną z wielu.
Chciałabym być tą jedyną. Z trudem przerwałam pocałunek, a
magiczne doznania z nim związane, przepadły. Oboje dyszeliśmy
ciężko mimo że pocałunek był lekki i delikatny. Gdy odzyskałam
zdolność trzeźwego myślenia, odsunęłam się od niego i
odważyłam się spojrzeć mu prosto w oczy. Było w nich coś
nowego, coś czego nie widziałam do tej pory. Mimo, że znam go od
tygodnia, mam wrażenie, że wiem o nim więcej niż w
rzeczywistości.
- Proszę cię, wyjdź. -
powtórzyłam, ale tym razem dużo ciszej. Spojrzał na mnie tak,
jakby go spoliczkowano, ale szybko doszedł do siebie. Wygląda na
to, że nie jest przyzwyczajony do tego, że dziewczyny mu odmawiają.
Bez słowa chwycił swoją kurtkę i w szybkim tempie wyszedł z
mieszkania, trzaskając drzwiami. Oniemiała tym, co właśnie
zaszło, podeszłam do kanapy, na której jeszcze przed chwilą
siedział i upadłam. Nie wiem, co robi ze mną Seattle, ale wiem co
robi ze mną Aaron. Przed długi czas tłumiłam w sobie wszystkie
uczucia, nie pokazywałam im nawet bliskim. Aaron robi coś, co
sprawia, że moje uczucia są na wierzchu i każdy może je
przeczytać, włącznie z samym Aaronem. Chciałam, naprawdę
chciałam od małego spotkać miłość, ale nigdy nie chciałam
zakochać się w mężczyźnie, który traktuje kobiety jak zabawki.
A jestem pewna, że jeśli nie ograniczę moich spotkać ze Scottem,
zwłaszcza po tym co tutaj zaszło…moje serce mnie nie posłucha i
odda się Aaronowi w stu procentach, a nie mogę do tego dopuścić.
Nie mogę pozwolić Scottowi na to, żeby wziął moje serce, a zaraz
potem podeptał je i oddał.
Aaron
W tym samym czasie…
Co się ze mną stało, do
cholery, że ją pocałowałem? Nie miałem takiego zamiaru! Nie
wiem, co sprawiło, że…że się poddałem i się do niej
zbliżyłem. Chciałem tylko pomóc jej w sprzątaniu pokoju, potem
się kłóciliśmy, kazała mi wyjść, już prawie płakała, a ja
ją pocałowałem. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że mnie
nie odepchnęła, tylko odwzajemniła pocałunek, który był
zupełnie inny niż wszystkie pozostałe. Kiedy całuję kobiety
czuję tylko pragnienie i chęć zaspokojenia, ale kiedy pocałowałem
Lottie coś we mnie pękło. Poczułem się tak, jakbym spotkał się
z aniołem - jej czysta, biała dusza połączyła się z moją,
mroczną i czarną. Nie mam pojęcia ile razy już się całowała,
ale myślę, że dosyć sporo, skoro całuje jak anioł, jak
cholerny, pieprzony anioł, który wtargnął do mojej duszy, a ja
nie mogę jej pokochać, ani ona nie może pokochać mnie. Jeśli jej
na to pozwolę, będzie cierpieć, a nie chcę, żeby cierpiała i,
dlatego wyszedłem. Wyszedłem, bo gdybym tego nie zrobił,
pocałowałbym ją ponownie, a nie chcę jej zniszczyć. Dużo ludzi
już zniszczyłem, ale jej nie zamierzam, dlatego mam zamiar trzymać
się od niej z daleka. Nauczę ją tych cholernych marek samochodów,
a potem dam jej raz na zawsze spokój. Będziemy się widywać tylko
w pracy i ewentualnie w szkole, nic więcej. Nie mogę pozwolić na
cokolwiek więcej, bo ją zniszczę. Teraz, jak nigdy potrzebuję
kumpla, ale ten oczywiście się zalał w cholerę. Najmniej chcę
się wyżalić bratu, ale jeśli to ma pomóc to wolę go niż ludzi
od trawki. W mgnieniu oka wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do
braciszka.
- W czym ci znowu pomóc? -
zapytał na przywitanie.
- Potrafisz zdołować
człowieka, Damon. - jęknąłem.
- Jestem u siebie,
przyjeżdżaj.
- Bóg zapłać. - pożegnałem
się i z rykiem silnika pojechałem w stronę domu mojego brata.
Dotarłem zadziwiająco szybko
(nie dostosowywałem się do ograniczeń prędkości) i równie
szybko wyskoczyłem z auta i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi
czarna czupryna, z którą niestety jestem spokrewniony. Bez zbędnych
słów, wszedłem do środka i zająłem miejsce na swojej ulubionej
kanapie. Damon usiadł naprzeciwko i podał mi piwo. Spojrzałem na
niego, jakby był chory psychicznie.
- Nie piję. - powiedziałem
poważnie.
- Warto próbować. -
uśmiechnął się, a ja przewróciłem oczami. - Więc o co chodzi?
- Ile ci to stuknie w tym
roku? - zapytałem, odwlekając temat, na który przyszedłem
porozmawiać.
- Dobrze wiesz, że 25, Aaron.
- skrzywiłem się, gdy usłyszałem swoje imię.
- Nie Aaron, człowieku.
Jesteś moim bratem, a nadal się tego nie nauczyłeś?
- Po prostu uważam, że to
głupie. Laski lecą na to imię, wiesz jest bardzo seksowne? -
parsknąłem śmiechem. - O co chodzi, bracie?
- Nie wiem. - odparłem. -
Właściwie nie wiem, po co tu przyjechałem. - zaczynałem wstawać
z kanapy, ale Damon chwycił mnie za ramię i posadził z powrotem.
- Gadaj. - mruknął, po czym
napił się piwa.
- Tak…poznałem dziewczynę,
która...
- No i co? Nie pierwszą. -
stwierdził.
- Ta jest inna i nie wiem co z
tym zrobić. - przyznałem.
- Inna w jakim sensie?
- Kłóci się ze mną, nie
zgadza się…
- Zuch dziewczyna. Kiedy ją
poznam?
- Co jest z tobą, do cholery?
- zapytałem. - Rozumiesz, że ona nie...że ona mi odmawia?
- Aaron… - westchnął. -
Jeszcze się nie nauczyłeś, że kobiety to nie zabawki?
- Nie traktuję ich jak
zabawki, ja…
- Kogo próbujesz przekonać?
Mnie, czy siebie?
- Cholera! Czy ty… -
zacząłem, ale nie skończyłem.
- Czy ta dziewczyna jest
kolejna na twojej liście do zaliczenia?
- Nie myślałem o tym w ten
sposób, ale raczej tak. - odparłem.
- Jak ma na imię?
- Przesłuchanie? - spytałem.
- Po prostu odpowiedz, Aaron.
- Charlotte. Ma na imię
Charlotte. - odpowiedziałem.
- Dać ci radę, bracie?
- Sam po to przyszedłem,
także…nie krępuj się.
- Kiedyś się zakochasz i
możliwe, że będzie to właśnie ona.
- Wątpię - wtrąciłem się.
- Jest strasznie zrzędliwa.
- Znam cię, Aaron. Kiedy do
tego dojdzie będziesz chciał ja odtrącić, a dlaczego? Bo jesteś
dupkiem.
- Gdzie ta rada, Damon? -
warknąłem.
- Opisz mi ją.
- Że co? - zaśmiałem się.
- Bawimy się w kotka i myszkę…
- Aaron…
- Dosyć wysoka, brunetka,
szaro zielone oczy, uprzejma, uparta…
- Jeśli się zakochasz, nie
spieprz tego.
- To ta rada? - spytałem, nie
dowierzając.
- Radą jest to, że masz być
sobą, nawet tym dupkowatym sobą i jeśli ona takiego cię pokocha,
będziesz miał szczęście, więc tak, nie spieprz tego.
- Zazwyczaj dawałeś mądre
rady, ale ta…. Damon, wypadasz z wprawy… - uśmiechnąłem się.
- Masz moje słowo, że w najbliższym czasie się nie zmienię, a
Charlotte nie ma u mnie czego szukać. Zaliczę ją tak, jak
pozostałe i będzie z głowy, jasne? Ona jest tylko kolejną z
wielu, jest nieważna.
Lottie
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron Scott nie jest w moim
typie.
Aaron
Scott jest nieważny.
***************************************
Okej :D Przepraszam Was, że tak długo mi zajęło wstawienie tego rozdziału, ale mam strasznie dużo na głowie ;) Mimo to postaram się być bardziej systematyczna ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz