niedziela, 11 września 2016

Rozdział siódmy - nieważni

Lottie


Minęło jeszcze parę sekund zanim zorientowałam się, co się właściwie stało. Gdy wreszcie to do mnie dotarło wyleciałam z wody, jak poparzona i ruszyłam w kierunku, gdzie przed chwilą leżał koc. Rozumiem, że mógł się zdenerwować, ale ja nie zachęcałam go do tego, co miało miejsce pod wodą. Naprawdę rozumiem, ale ten dupek wziął koc, zostawił moje ciuchy i uciekł. Zaskoczona tym faktem zaczęłam się ubierać, w ogóle się nie śpiesząc. Gdy byłam gotowa ruszyłam w stronę wyjścia z plaży, mając nadzieję, że nie odjechał beze mnie. W końcu nawet nie wiem, gdzie jestem, jaka to konkretnie plaża. Przysięgam, że od teraz zawsze będę się uważnie przyglądać otoczeniu. W mgnieniu oka dotarłam tam, gdzie Aaron zaparkował swój samochód i jakimś cudem nie zaskoczyło mnie to, że już go tu nie było.
- Świetnie! - krzyknęłam do siebie.
Chociaż z jednej rzeczy mogę być tak naprawdę dumna. Mianowicie z tego, że wzięłam ze sobą komórkę. Nie zastanawiając się dłużej, wybrałam numer Val i ponownie się znienawidziłam. Znowu muszę kogoś wykorzystać.
- Mhm? - usłyszałam głos w telefonie.
- Val? - kiedy potwierdziła, opowiedziałam jej całą historię i poprosiłam o to, żeby po mnie przyjechała.
- Nie da rady.
Pewnie powinnam być już przygotowana na tego typu sytuacje, jednak za każdym razem to boli coraz bardziej.
- Masz gdzieś tam Arthura? - pytam, bo wiem, że przesłuchanie i tak nic nie da, także dałam sobie spokój.
- Nie.
Jako, że nie miałam ochoty z nią dłużej rozmawiać, rozłączyłam się. Naprawdę nie chcę być zrzędą, ale muszę się jak najszybciej od niej wyprowadzić. Z pewnych źródeł wiem, że niedaleko college'u są wolne pokoje do wynajęcia. Wprawdzie bardzo drogie, ale lepsze to niż nic. A skoro mam szansę pracować w jednym z najlepszych salonów samochodowych w całym kraju to myślę, że będzie mnie stać na wynajęcie pokoju. Dzisiejsza ,,wycieczka” tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że z Aaronem nie da się pracować, dlatego wszystkiego nauczę się sama. Nie mam pięciu lat, więc nauka paruset marek samochodów nie powinna być taka trudna. Doskonale wiem, jakie samochody ma pan Scott w salonie, więc sobie poradzę. Zawsze sama sobie radziłam, także dlaczego i w tym wypadku miałoby być inaczej? Chociaż nie chcę to wiem, że przez jakiś czas będę musiała zrezygnować z zajęć dla pracy. Chyba, że przekonam ojca Aarona do tego, żebym mogła pracować w porach popołudniowych bądź wieczornych. Objęłam się rękami w pasie i poszłam przed siebie, bo przecież musi tu gdzieś być przystanek autobusowy. Mimo, że zbytnio się nie rozglądałam, kiedy jechaliśmy to jestem pewna, że mijaliśmy przystanek i to całkiem niedaleko. W krótkim czasie doszłam do skrzyżowania, a parę metrów dalej znajdował się ów przystanek, na widok którego odetchnęłam głęboko. Miałam szczęście, że kolejny autobus przyjedzie za niecałe dziesięć minut. Nie pozostało mi więc nic innego, jak czekanie. Usiadłam na ławce i zaczęłam przeglądać swoje zdjęcia w telefonie. Całkowicie zapomniałam, że miałam w nim zdjęcia moje i Nicka, mamy, taty i wszystkich moich bliskich. Choć nie chciałam, wstrząsnął mną szloch. Łatwo sobie pomyśleć, że jestem niestabilna emocjonalnie, prawda? Jednak świadomość o utracie bliskiej osoby, która wybrała sławę zamiast ciebie… boli i wcale nie jest łatwo o niej zapomnieć. Podskoczyłam lekko, kiedy przyjechał autobus. Nie miałam pojęcia, że minęło już dziesięć minut. Mimo wszystko ucieszyłam się z tego, że będę mogła wrócić po tym wszystkim do mieszkania. Kupiłam bilet i usiadłam na samym końcu pojazdu. Włożyłam słuchawki do uszu i automatycznie zaczęła lecieć piosenka: Dorothy – Raise Hell.


Tak, jak myślałam plaża, na którą zabrał mnie Aaron nie znajdowała się wcale tak daleko od mieszkania, dzięki czemu dotarłam na miejsce w ciągu dwudziestu minut. Na górę dotarłam również w szybkim tempie, może dlatego, że moje myśli były zajęte całkiem czymś innym. Gdy byłam przed drzwiami pokoju zorientowałam się, że nie wzięłam kluczy od mieszkania, przez co zaśmiałam się histerycznie. Mogę mieć tylko nadzieję, że Val jest w środku. Zapukałam parę razy, jednak nikt mi nie otwierał. Wspaniale, teraz będę czuła się jak bezdomna. Jako, że nie mogłam nic zrobić oparłam się o drzwi i zsunęłam się na ziemię. Mogę tylko czekać aż Arthur lub Valerie postanowią wrócić do domu. Nieszczęścia pokrywają się z chwilami szczęścia takimi, jak ta, kiedy usłyszałam kroki na schodach. Uśmiechnęłam się pod nosem i podniosłam na nogi. W chwili kiedy spojrzałam na osobę mój uśmiech od razu zbladł. Nie mogło zdarzyć się już nic gorszego. Aaron niemal niósł pijanego do nieprzytomności Arthura (znowu!). Podobnie jak ja, nie wyglądał na zadowolonego, kiedy mnie zobaczył. Z drugiej strony zrobiło się to bardzo ciekawe. Przecież Aaron mówił mi, że nie pije, ale czy jest to możliwe, że mój współlokator jest totalnie pijany, a Scott nie wypił przy tym ani jednej butelki? Jakoś trudno mi w to wszystko uwierzyć.
- Otwieraj. - rozkazał Aaron.
Gdyby nie fakt, że Arthur wisi na Aaronie to jestem pewna, że Scott nie wyszedłby z tego cało.
- Jak myślisz czemu do tej pory nie weszłam do środka? - spytałam, a kiedy zauważyłam, że otwierał usta do udzielenia mi odpowiedzi, powstrzymałam go gestem ręki. - Trzymaj go dobrze. Muszę sprawdzić gdzie trzyma klucze.
Zdziwiło mnie to, że nie posłał w moim kierunku obraźliwego komentarza, ale chyba bardziej dziwne było to, że nie usłyszałam przeprosin, które w stu procentach mi się należą. Mimo wszystko postanowiłam się skupić na znalezieniu kluczy. Nie podobało mi się to, że Arthur był pijany, ale jeszcze bardziej nie podobało mi się to, że Aaron go trzymał i, że znajdę się blisko niego. Zrobiłam krok naprzód i zaczęłam szukać kluczy i na szczęście były w kieszeni kurtki. W mgnieniu oka otworzyłam drzwi i wpuściłam ich do środka, a sama weszłam na końcu. Gdy znalazłam się w środku miałam ochotę krzyczeć i płakać, ale nie ze szczęścia. Mieszkanie wyglądało jakby przeszło przez nie tornado. Na podłodze walały się butelki po piwach, a na stole milion paczek po pizzy (dobra, może troszkę przesadziłam z tym milionem…. Dajmy z dwadzieścia paczek). Nigdy nie widziałam takiego bałaganu. Teraz jestem bardziej niż kiedykolwiek pewna, że muszę się wyprowadzić, bo to przekracza ludzkie pojęcie. Nawet nie mrugnęłam, kiedy Aaron znalazł się z powrotem w salonie. Westchnęłam i założyłam ręce na kark, odchylając głowę lekko do tyłu. Chciałam już tylko jednego - żeby Aaron wyniósł się stąd w cholerę i, żebym mogła w spokoju posprzątać, bo nie mam zamiaru mieszkać w takim syfie. Tyle, że Scott nie wychodzi, a mnie szlag jasny trafia.
- Czego jeszcze chcesz? - pytam. - Wyjdź stąd.
- Nie wygląda tu….za fajnie. - odparł.
- Wynoś się, Scott.
- Nie. - gdy to powiedział, zmusiłam się do tego, aby na niego spojrzeć. Rzucił swoją kurtkę na sofę, sprawiając, że jego biała koszulka się napięła, ukazując mięśnie, od których dostaję zawrotów głowy. - Sama sobie nie poradzisz, biorąc pod uwagę twój stan.
- Mój stan? - prychnęłam. - Ze mną wszystko w porządku, więc możesz sobie iść. Poradzę sobie.
- Wątpliwe. - na jego twarzy zaczął błąkać się pewny siebie uśmieszek, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak on to robi. Jak on może udawać, że nic się nie stało? Że mnie nie zostawił? Zamiast mu pomóc, patrzyłam jak zbiera porozrzucane puszki po piwach i czekałam aż mnie przeprosi.
- Masz zamiar coś robić, czy tylko stać i się gapić? - zapytał i właśnie zdałam sobie sprawę, że nie usłyszę przeprosin. Postanowiłam dać sobie spokój i ruszyłam do swojego pokoju.
- Gdzie się wybierasz?
- Przebrać się? - to mówiąc, trzasnęłam drzwiami i zaczęłam się przebierać. Mam tylko nadzieję, że nie okaże się być aż taki bezczelny i, że nie wejdzie do środka. Gdy w końcu byłam gotowa (krótkie spodenki z materiału, bluzka na szelkach i włosy spięte w kucyk) odważyłam się wyjść z pokoju i mu pomóc. Bądź co bądź to moje mieszkanie, więc…
Weszłam do salonu, nie zwracając uwagi na pracującego Aarona, bo to za dużo dla moim zmysłów i zaczęłam zbierać puszki. Tyle, że nie jest łatwo pracować, kiedy czuje się na sobie parę zielonych oczu, które są w ciebie wpatrzone. Czemu on się na mnie gapi?
Aaron Scott nie jest w moim typie.
Aaron Scott nie jest w moim typie.
Aaron Scott nie jest w moim typie!!!
Po godzinie salon wyglądał jak nowy i, choć z całej duszy pragnęłam wyrzucić Aarona to tego nie zrobiłam. Być może jest skończonym dupkiem, ale ja nie i chcę mu podziękować za pomoc. Jednakże, gdyby chciał wyjść nie powstrzymywałabym go. Ależ oczywiście nie zbierał się do wyjścia, więc musiałam wcielić swój plan w życie. Poszłam do lodówki, nie pytając się go o to, co chce do picia, bo wiem, że pije wodę. Przynajmniej tyle się o nim dowiedziałam przez ten tydzień. No i dowiedziałam się też, że ma straszne wahania nastroju…
- Proszę. - postawiłam przed nim kubek z wodą i usiadłam na fotelu, który znajdował się jak najdalej od niego. Nic nie mówiąc, wziął kubek i zaczął pić, a ja przez pierwsze dwie sekundy się na niego gapiłam. W końcu się opamiętałam i również zaczęłam pić.
- Dziękuję. - powiedziałam.
- Skąd tu się wziął taki bałagan? - spytał, patrząc mi w oczy. Pod wpływem jego wzroku nagle zorientowałam się w co jestem ubrana i ogarnął mnie niesamowity wstyd, że aż zapragnęłam się zakryć.
- Mnie się nie pytaj. Weszłam w tym samym momencie co ty, pamiętasz? - odpowiedziałam i choć tak chciałam zakończyć tę rozmowę to nie zrobiłam tego. - Nie chcę, żebyś mnie dalej uczył marek samochodów. Poradzę sobie sama.
- Uwierz mi – oparł łokcie o kolana i pochylił się w moją stronę. - Chciałbym się zgodzić, ale niestety nie mam w tej kwestii nic do gadania. Taki dostałem rozkaz, Charlotte.
- Jak to się stało, że Arthur się upił? - postanowiłam zmienić temat, bo nagle ten zaczął się robić dla mnie trochę…niezręczny, gdy te intensywne zielone oczy wpatrywały się we mnie tak, jakby chciały mnie zjeść żywcem.
- Nie mam pojęcia co się stało. - wzruszył ramionami, a mięśnie pod koszulką znowu się napięły. - Byłem w drodze do domu, kiedy koleżanka z baru zadzwoniła, że jest kompletnie zalany.
Nie wiem, dlaczego, kiedy wspomniał o koleżance z baru, poczułam się przybita. Odkąd go poznałam nie panuję nad swoimi emocjami.
- Nie spotkałeś gdzieś Valerie?
- Nie. - odpowiedział. - Słuchaj, będę się zbierał, także…
- Czemu mnie tam zostawiłeś? - naprawdę nie chciałam poruszać tego tematu, ale też nie mogłam tego tak zostawić. Nie jestem taka, jak on. Lubię mieć wszystko czarno na białym.
- Nie twój interes, jasne?
- Nie. Nie jasne, Scott. - wstałam z fotela, kiedy on wstał z kanapy. - Zostawiłeś mnie i niczego nie wyjaśniłeś. Nie usłyszałam nawet marnego przepraszam, a chyba przyznasz, że przynajmniej na to zasługuję. Nie zrobiłam nic, co by cie sprowokowało do takiego zachowania!
- Charlotte – powiedział jednocześnie, idąc w moim kierunku. Zaczęłam się cofać aż dotknęłam plecami ściany. Aaron znajdował się milimetry ode mnie. Przybliżył się jeszcze trochę tak, że jego usta dotykały mojego ucha. - Odjechałem, bo w porę przypomniałem sobie, że nie jesteś w moim typie, kochana. - odepchnęłam go od siebie gwałtownie i wskazałam na drzwi.
- Wynoś się! - krzyknęłam, ale on ani drgnął. - Wynoś się, Scott!
- Chyba nie zraniłem twoich uczuć? - spytał dramatycznie, przykładając ręce do serca. - Wybacz.
- Wynoś się… - nie panując nad własnym gniewem, ruszyłam w jego kierunku i pięściami zaczęłam uderzać w jego twardy tors. O dziwo się nie ruszał, on…pozwalał mi na to. - Wyjdź…- powiedziałam łamiącym się głosem, gdy nagle Aaron ujął moją twarz w dłonie i pochylił się tak, że stykaliśmy się nosami. Nagła bliskość z jego strony sprawiła, że nie miałam czym oddychać. Próbowałam się wyrwać, ale przestałam, kiedy jego usta odnalazły moje. Nie zdawałam sobie sprawy, że można się czuć tak, jak ja właśnie w tej chwili. Nie panując nad własnym ciałem, zarzuciłam mu ręce na szyję, jednocześnie przyciągając go bliżej. Najdziwniejsze chyba było to, że pocałunek był delikatny, niemal romantyczny, czego bym się po nim nie spodziewała. Każda, nawet najmniejsza cząstka mnie, mojej duszy reagowała na jego dotyk. Chciałam więcej, pragnęłam więcej, ale nagle uderzyła mnie smutna rzeczywistość. To gra, ja jestem tylko grą, kolejną dziewczyną, która odda mu swoje serce, a on je porzuci. Nie chcę być tą dziewczyną, jedną z wielu. Chciałabym być tą jedyną. Z trudem przerwałam pocałunek, a magiczne doznania z nim związane, przepadły. Oboje dyszeliśmy ciężko mimo że pocałunek był lekki i delikatny. Gdy odzyskałam zdolność trzeźwego myślenia, odsunęłam się od niego i odważyłam się spojrzeć mu prosto w oczy. Było w nich coś nowego, coś czego nie widziałam do tej pory. Mimo, że znam go od tygodnia, mam wrażenie, że wiem o nim więcej niż w rzeczywistości.
- Proszę cię, wyjdź. - powtórzyłam, ale tym razem dużo ciszej. Spojrzał na mnie tak, jakby go spoliczkowano, ale szybko doszedł do siebie. Wygląda na to, że nie jest przyzwyczajony do tego, że dziewczyny mu odmawiają. Bez słowa chwycił swoją kurtkę i w szybkim tempie wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Oniemiała tym, co właśnie zaszło, podeszłam do kanapy, na której jeszcze przed chwilą siedział i upadłam. Nie wiem, co robi ze mną Seattle, ale wiem co robi ze mną Aaron. Przed długi czas tłumiłam w sobie wszystkie uczucia, nie pokazywałam im nawet bliskim. Aaron robi coś, co sprawia, że moje uczucia są na wierzchu i każdy może je przeczytać, włącznie z samym Aaronem. Chciałam, naprawdę chciałam od małego spotkać miłość, ale nigdy nie chciałam zakochać się w mężczyźnie, który traktuje kobiety jak zabawki. A jestem pewna, że jeśli nie ograniczę moich spotkać ze Scottem, zwłaszcza po tym co tutaj zaszło…moje serce mnie nie posłucha i odda się Aaronowi w stu procentach, a nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę pozwolić Scottowi na to, żeby wziął moje serce, a zaraz potem podeptał je i oddał.


Aaron
W tym samym czasie…


Co się ze mną stało, do cholery, że ją pocałowałem? Nie miałem takiego zamiaru! Nie wiem, co sprawiło, że…że się poddałem i się do niej zbliżyłem. Chciałem tylko pomóc jej w sprzątaniu pokoju, potem się kłóciliśmy, kazała mi wyjść, już prawie płakała, a ja ją pocałowałem. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że mnie nie odepchnęła, tylko odwzajemniła pocałunek, który był zupełnie inny niż wszystkie pozostałe. Kiedy całuję kobiety czuję tylko pragnienie i chęć zaspokojenia, ale kiedy pocałowałem Lottie coś we mnie pękło. Poczułem się tak, jakbym spotkał się z aniołem - jej czysta, biała dusza połączyła się z moją, mroczną i czarną. Nie mam pojęcia ile razy już się całowała, ale myślę, że dosyć sporo, skoro całuje jak anioł, jak cholerny, pieprzony anioł, który wtargnął do mojej duszy, a ja nie mogę jej pokochać, ani ona nie może pokochać mnie. Jeśli jej na to pozwolę, będzie cierpieć, a nie chcę, żeby cierpiała i, dlatego wyszedłem. Wyszedłem, bo gdybym tego nie zrobił, pocałowałbym ją ponownie, a nie chcę jej zniszczyć. Dużo ludzi już zniszczyłem, ale jej nie zamierzam, dlatego mam zamiar trzymać się od niej z daleka. Nauczę ją tych cholernych marek samochodów, a potem dam jej raz na zawsze spokój. Będziemy się widywać tylko w pracy i ewentualnie w szkole, nic więcej. Nie mogę pozwolić na cokolwiek więcej, bo ją zniszczę. Teraz, jak nigdy potrzebuję kumpla, ale ten oczywiście się zalał w cholerę. Najmniej chcę się wyżalić bratu, ale jeśli to ma pomóc to wolę go niż ludzi od trawki. W mgnieniu oka wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do braciszka.
- W czym ci znowu pomóc? - zapytał na przywitanie.
- Potrafisz zdołować człowieka, Damon. - jęknąłem.
- Jestem u siebie, przyjeżdżaj.
- Bóg zapłać. - pożegnałem się i z rykiem silnika pojechałem w stronę domu mojego brata.


Dotarłem zadziwiająco szybko (nie dostosowywałem się do ograniczeń prędkości) i równie szybko wyskoczyłem z auta i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi czarna czupryna, z którą niestety jestem spokrewniony. Bez zbędnych słów, wszedłem do środka i zająłem miejsce na swojej ulubionej kanapie. Damon usiadł naprzeciwko i podał mi piwo. Spojrzałem na niego, jakby był chory psychicznie.
- Nie piję. - powiedziałem poważnie.
- Warto próbować. - uśmiechnął się, a ja przewróciłem oczami. - Więc o co chodzi?
- Ile ci to stuknie w tym roku? - zapytałem, odwlekając temat, na który przyszedłem porozmawiać.
- Dobrze wiesz, że 25, Aaron. - skrzywiłem się, gdy usłyszałem swoje imię.
- Nie Aaron, człowieku. Jesteś moim bratem, a nadal się tego nie nauczyłeś?
- Po prostu uważam, że to głupie. Laski lecą na to imię, wiesz jest bardzo seksowne? - parsknąłem śmiechem. - O co chodzi, bracie?
- Nie wiem. - odparłem. - Właściwie nie wiem, po co tu przyjechałem. - zaczynałem wstawać z kanapy, ale Damon chwycił mnie za ramię i posadził z powrotem.
- Gadaj. - mruknął, po czym napił się piwa.
- Tak…poznałem dziewczynę, która...
- No i co? Nie pierwszą. - stwierdził.
- Ta jest inna i nie wiem co z tym zrobić. - przyznałem.
- Inna w jakim sensie?
- Kłóci się ze mną, nie zgadza się…
- Zuch dziewczyna. Kiedy ją poznam?
- Co jest z tobą, do cholery? - zapytałem. - Rozumiesz, że ona nie...że ona mi odmawia?
- Aaron… - westchnął. - Jeszcze się nie nauczyłeś, że kobiety to nie zabawki?
- Nie traktuję ich jak zabawki, ja…
- Kogo próbujesz przekonać? Mnie, czy siebie?
- Cholera! Czy ty… - zacząłem, ale nie skończyłem.
- Czy ta dziewczyna jest kolejna na twojej liście do zaliczenia?
- Nie myślałem o tym w ten sposób, ale raczej tak. - odparłem.
- Jak ma na imię?
- Przesłuchanie? - spytałem.
- Po prostu odpowiedz, Aaron.
- Charlotte. Ma na imię Charlotte. - odpowiedziałem.
- Dać ci radę, bracie?
- Sam po to przyszedłem, także…nie krępuj się.
- Kiedyś się zakochasz i możliwe, że będzie to właśnie ona.
- Wątpię - wtrąciłem się. - Jest strasznie zrzędliwa.
- Znam cię, Aaron. Kiedy do tego dojdzie będziesz chciał ja odtrącić, a dlaczego? Bo jesteś dupkiem.
- Gdzie ta rada, Damon? - warknąłem.
- Opisz mi ją.
- Że co? - zaśmiałem się. - Bawimy się w kotka i myszkę…
- Aaron…
- Dosyć wysoka, brunetka, szaro zielone oczy, uprzejma, uparta…
- Jeśli się zakochasz, nie spieprz tego.
- To ta rada? - spytałem, nie dowierzając.
- Radą jest to, że masz być sobą, nawet tym dupkowatym sobą i jeśli ona takiego cię pokocha, będziesz miał szczęście, więc tak, nie spieprz tego.
- Zazwyczaj dawałeś mądre rady, ale ta…. Damon, wypadasz z wprawy… - uśmiechnąłem się. - Masz moje słowo, że w najbliższym czasie się nie zmienię, a Charlotte nie ma u mnie czego szukać. Zaliczę ją tak, jak pozostałe i będzie z głowy, jasne? Ona jest tylko kolejną z wielu, jest nieważna.


Lottie

Aaron Scott nie jest w moim typie.
Aaron Scott nie jest w moim typie.
Aaron Scott nie jest w moim typie.

Aaron Scott jest nieważny. 
***************************************
Okej :D Przepraszam Was, że tak długo mi zajęło wstawienie tego rozdziału, ale mam strasznie dużo na głowie ;) Mimo to postaram się być bardziej systematyczna ;D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz