sobota, 17 września 2016

Rozdział ósmy - chyba ma pan gorączkę, panie Scott...

Lottie
Dwa tygodnie później…



Pierwszy dzień w nowym mieszkaniu, w nowym miejscu. Od dwóch godzin mieszkam w budynku, który znajduje się bardzo blisko szkoły i pracy jednocześnie. Stwierdzam więc, że nie mogłam znaleźć niczego lepszego. Może oprócz ceny, bo muszę przyznać, że tanio nie było. Na szczęście dzięki pracy w salonie ojca Scotta zarabiam wystarczająco dużo, żeby móc płacić co miesięczny czynsz. Wystrój też mógł być lepszy, ale jeśli powiesi się parę firanek, kupi jakieś ozdoby powinno być jak w willi. Miałam dużo mieszkań do wyboru, które były ładniejsze od obecnego, ale akurat ten ma największą kuchnię i właśnie dlatego go wybrałam. Pamiętam, że od małego przesiadywałam w tym pomieszczeniu i po prostu im większa kuchnia, tym swobodniej się czuję. Łazienka i sypialnia nie są jakieś niesamowite, ale osobiście mi się podobają, choć kolory ścian mogły być bardziej…żywe, na przykład zielone. Niestety te oczy sprawiły, że pokochałam ten kolor i nie wiem, co jest gorsze: to, że go pokochałam, czy to, że już nigdy nie zobaczę tych oczu. Wprawdzie Aaron pracuje w tym samym miejscu co ja, ale dowiedziałam się, że specjalnie przychodzi na różne zmiany, żeby przypadkiem mnie nie spotkać. W sumie mogę powiedzieć, że nawet go rozumiem, chociaż to on mnie pocałował, a nie ja jego… Czasami myślę, że wyproszenie go z mieszkania było moim największym, życiowym błędem, ale później uświadamiam sobie, że zasłużył… A zaraz potem uważam, że tak naprawdę nic nie zrobił. Mam ciągły mętlik w głowie, przez który powoli wpadam w paranoję. Jednego mogę być pewna: nie zdążyłam się w nim zakochać. Brakuje mi tylko tego, żeby zakochać się w tradycyjnym łamaczu kobiecych serc. Westchnęłam cicho i zadzwoniłam do swojego brata. Nie odzywałam się do niego dosyć długo, a powinien wiedzieć, że się wyprowadziłam i mieszkam gdzieś indziej. Odebrał po czwartym sygnale, co mnie trochę zaniepokoiło, ponieważ zazwyczaj odbierał raz dwa.
- Hej, braciszku! - przywitałam się i usłyszałam w komórce nie fajne słowo, które mam nadzieje, nie było skierowane do mnie. - 
Nick?
- Przepraszam, Lotta, to tylko… - westchnął i byłam niemal pewna, że przeczesał ręką włosy. - Mam małe problemy, siostrzyczko.
- Nick…co się dzieje? - spytałam.
Wiem, że zwykle sam mi wszystko mówił, jednak tym razem postanowiłam przejąć inicjatywę.
- Chodzi o Evę? - dopytywałam i modliłam się, żebym tym razem była w błędzie. Sądziłam, że mój brat jest szczęśliwy ze swoją dziewczyną…
- Tak. - odparł z wahaniem. - Mamy małe problemy…ale wszystko będzie dobrze.
- Ale…
- Naprawdę, w porządku. - zapewniał. - Co u ciebie, siostra? Jak się mieszka z Valerie?
- Choć lubię trzymać cię w niepewności to tym razem powiem od razu co i jak. - wstrzymałam oddech. - Wyprowadziłam się i mieszkam teraz całkiem gdzieś indziej, niedaleko szkoły. - powiedziałam na jednym wdechu.
- Czemu? Co się stało?
- Powiedzmy, że miałyśmy lekkie konflikty, a do tego… - już miałam powiadomić go o Aaronie, ale w porę ugryzłam się w język. Nie chodzi o to, że nie chcę, żeby wiedział, ale o to, że wiem, że jak się dowie, nie będzie…zadowolony. Można powiedzieć, że nie przepada za takimi typami.
- A do tego co?
- Nie, nie, nic ważnego. Takie tam konflikty. - starałam się, aby brzmieć na jak najbardziej pewną siebie.
- Okej, wyślesz mi adres sms-em? Muszę kończyć…
- Jasne, nie ma problemu. - odparłam. - Do zobaczenia, Nick.
Zakończyłam połączenie i spełniłam prośbę brata, wysyłając mu swój adres i automatycznie zaczęłam się zastanawiać, co doprowadziło go do takiego…zdenerwowania. Wydawało mi się, że dobrze się im układało, ale już podczas mojej wprowadzki do Val wiedziałam, że coś jest nie tak. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam własne problemy, ale nie mogę nie myśleć o nieszczęściu swojego brata. W młodości (absolutnie nie twierdzę, że jest stary!) miał całkiem sporo dziewczyn, a większość z nich okazała się pomyłką. Dlatego myślałam, że Eva to wreszcie ta jedyna… Choć nie powinnam, muszę wmieszać się w jego życie i spróbować mu pomóc. Podskoczyłam, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Niechętnie zwlokłam się z łóżka i poszłam otworzyć, po czym stanęłam twarzą w twarz z laleczką barbie.
- Hej! - pisnęła, a ja automatycznie chciałam się skrzywić. - Jestem twoją sąsiadką! Mam na imię Elizabeth. - wyciągnęła do mnie dłoń, którą uścisnęłam. - Miło mi cię poznać! Mieszkam zaraz obok, drzwi po prawej! Nawet nie wiesz, jakiego mamy przystojnego sąsiada! - znów pisnęła podekscytowana. - Ale uważaj na niego! To niezły chłoptaś. - mrugnęła do mnie, po czym poszła do swojego mieszkania. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie powiedziałam ani jednego słowa. Zszokowana, powoli zamknęłam drzwi i dotarło do mnie to, o czym mnie powiadomiła. Właśnie zostawiłam jednego super przystojnego dupka za sobą, a ta blondyneczka mówi mi, że moim sąsiadem jest kolejny dupek? Muszę przyznać, że mam chyba niezłe ,,szczęście”. Tyle dobrze, że jestem już w pełni gotowa do spania i, że jutro mam dzień wolny i w pracy i w szkole. Uśmiechnęłam się, upewniłam, że zamknęłam drzwi i wróciłam do łóżka. Naciągnęłam miękką i ciepłą kołdrę na głowę i nawet nie wiem kiedy, zasnęłam.

Poczułam przyjemne ciepło na twarzy, które sprawiło, że otworzyłam oczy i niemal natychmiast uderzyły mnie jasne promienie słoneczne. Mimo chwilowego oślepienia na moich ustach pojawił się szczery uśmiech. Przeciągnęłam się na całej długości i szerokości łóżka, po czym wstałam w pełni wypoczęta. Jak to mam w zwyczaju, najpierw udałam się do łazienki. Kiedy się odświeżyłam, pomalowałam i przebrałam, poszłam do kuchni, aby przygotować sobie coś do jedzenia. Mój uśmiech zbladł, gdy mój wzrok zobaczył kompletne pustki w lodówce. Rzuciłam lodówce wściekłe spojrzenie (jakby to miało w czymś pomóc), zarzuciłam na sobie kurtkę, wzięłam pieniądze i wyszłam z mieszkania. Gdy znalazłam się na zewnątrz, uderzyło mnie zimne powietrze, od którego od razu się skrzywiłam. Kto by pomyślał, że może być tak zimno, podczas gdy wydaje się, że jest bardzo ciepło? Skomplikowane, prawda? Właśnie miałam otworzyć swój samochód , kiedy moją uwagę przyciągnęło czerwone ferrari f12, które zaparkowało po drugiej stronie parkingu. Poczułam, że całe zimno, które wcześniej odczuwałam – po prostu zniknęło, a zastąpiło je agresywne ciepło, które rozeszło się po całym moim ciele. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, a dłonie zaczęły się pocić. Chociaż chciałam to nie mogłam odwrócić wzroku od tego samochodu, a już tym bardziej, od osoby, która po sekundzie wyszła z pojazdu. Nie wiem, co się ze mną stało, ale gdy tylko zobaczyłam znajomą, wysoką sylwetkę o ciemnych włosach, zakręciło mi się w głowie, co sprawiło, że nie potrafiłam ustać o własnych siłach. Zaczęłam gwałtownie wciągać powietrze, ale wciąż czułam się tak, jakbym miała zemdleć, dlatego drżącymi rękoma chwyciłam się barierki tuż obok mojego samochodu, żeby nie upaść. Wszystko pogorszyło się jeszcze bardziej, kiedy zielone oczy spojrzały w moją stronę, przewiercając mnie na wylot. Czułam, jak całe moje ciało odmawia mi posłuszeństwa i byłam pewna, że jeśli on zaraz nie wejdzie do środka to zemdleje, a kiedy się ocknę, będę chciała zapaść się pod ziemię. Więc, niech do cholery, zrobi mi tę przysługę i zejdzie mi z oczu… Natomiast moje serce chciało zupełnie inaczej. Czułam, jak wyrywa się z mojej piersi prosto w ramiona Aarona, który pewnym siebie krokiem zaczął iść w moim kierunku.
Oddychaj, Lottie, oddychaj, bo inaczej spalisz się ze wstydu!
Nie minęły dwie minuty, a Aaron stał już tuż przede mną w tym swoim….całym sobą! Naprawdę chciałam coś powiedzieć, chociaż jedno słowo, ale mój wzrok od razu zaczął rejestrować cały jego ubiór i…ciało jednocześnie. Miał na sobie zwykłe niebieskie dżinsy, czarną bluzkę i kurtkę ze skóry. Wszystko to…doskonale podkreślało jego mięśnie, chowające się za tymi ubraniami. Przez głowę przemknęła mi myśl, że dla takich jak on, powinien być zakaz noszenia ciuchów, ale zaraz szybko się zganiłam w myślach i wzrokiem podążyłam z powrotem do jego twarzy i do tych pełnych, wspaniałych ust…
Ocknij się, Lottie!
- Co tu robisz? - spytałam, przełykając rosnącą gulę w gardle.
- Właśnie miałem zapytać cię o to samo. - warknął.
Chcąc uciec od niego jak najszybciej, wyminęłam go i na drżących nogach podeszłam do swojego samochodu. Już miałam wchodzić do środka, kiedy Scott gwałtownie zatrzasnął mi drzwiczki przed nosem. Spojrzałam na niego zaskoczonym wzrokiem.
- Nie odpowiesz na moje pytanie? - zapytał, a kąciki jego ust uniosły się w kpiącym uśmieszku.
- Nie, nie odpowiem. - przewróciłam oczami. - Mogę wsiąść do własnego auta? - spytałam ironicznie.
- Tak, jeśli tylko odpowiesz na moje pytanie.
- Dobrze. - poddałam się, ponieważ nie byłam w nastroju na droczenie się z chłopakiem, który sprawiał, że moje serce wariowało. - Przeprowadziłam się tutaj, zadowolony?
- Niekoniecznie. - skrzywił się. - Znaczy, że tu mieszkasz, tak? - skinął w kierunku budynku, z którego przed chwilą wyszłam.
- Zgadza się, Panie Spostrzegawczy. - odparłam. - Mogę już jechać?
- Dokąd?
- Boże! - krzyknęłam, nie umiejąc zapanować nad gniewem, który tlił się pod moją skórą.
- Wystarczy Scott. - mrugnął do mnie.
- Zejdź mi z drogi, Scott. - syknęłam, bo czułam, że zaraz wybuchnę, a pierwszy poranek w nowym mieszkaniu chciałam spędzić w miłej atmosferze. Zdziwiłam się, kiedy bez słowa odsunął się od mojego pojazdu, pozwalając mi wsiąść. Odetchnęłam i wsiadłam do samochodu, jednak zanim zamknęłam drzwi, usłyszałam:
- Do zobaczenia, Lott. - powiedział tak cicho, że musiałam się wyciągnąć, żeby to usłyszeć. Tylko trzy słowa, trzy słowa, a sprawiły, że gorączkowo zaczęłam myśleć o tym, kiedy będzie to ,,do zobaczenia”, ponieważ wciąż nie wiedziałam co tu robił. Wprawdzie mój mózg przyswajał dwie opcje: pierwsza brzmi tak, że Aaron przyjechał do dziewczyny, a druga, że istnieje szansa, że tu mieszka. Na samą myśl, że mógłby mieszkać w tym samym budynku co ja, skoczyła mi adrenalina i nie byłam pewna, czy dojadę do sklepu w jednym kawałku.
Miałam naprawdę sporo szczęścia, kiedy znalazłam wolne miejsce na parkingu i, kiedy obyło się bez wypadku, czego było bardzo blisko, ponieważ parę pary przejechałam na czerwonym świetle, wciąż myśląc o zielonych oczach.
- Przestań o nim myśleć! - krzyknęłam do siebie, ale niestety nic to nie dawało, ponieważ on wciąż tam był, w moim umyśle.Westchnęłam zażenowana, wysiadłam z auta i udałam się do sklepu. Być może nie należy do największych, ale słyszałam, że można kupić tu wszystko, czego dusza zapragnie. W ciągu paru sekund znalazłam się w środku sklepu i wcale nie powiedziałabym, że jest niewielki. Był, jak połowa galerii handlowej przez co zalała mnie fala niepokoju. Wprawdzie nigdy się nie bałam, że mogłabym zgubić się w sklepie spożywczym, ale w tym wypadku nie jestem tego taka pewna. Z wahaniem zmusiłam swoje nogi do ruchu w poszukiwaniu najpotrzebniejszych rzeczy. Wiem, że chciałam trochę wystroić swoje mieszkanie, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie to chciałabym wreszcie zjeść porządne śniadanie. W tym momencie zastanowiłam się, dlaczego po prostu nie pójdę do jakieś restauracji, kawiarni i poczułam się jak totalna idiotka. Choć mój żołądek boleśnie domagał się jedzenia to i tak muszę coś kupić, bo kiedy ma się pustą lodówkę to nie jest za dobrze.
Całą godzinę zajęło mi szukanie wszystkich potrzebnych produktów, więc byłam wdzięczna, gdy wreszcie dotarłam do kasy. Modliłam się, żeby klienci nie usłyszeli żałosnego burczenia w moim brzuchu. Widząc tempo pracy kasjerki, nie wytrzymałam.
- Przepraszam, można szybciej? - spytałam, najdelikatniej jak potrafiłam. Spojrzała na mnie karcącym wzrokiem, ale nic nie powiedziała i dalej pracowała w swoim żółwim tempie. Jeśli zaraz stąd nie wyjdę i czegoś nie zjem to chyba zwymiotuję, choć nie mam czym.
- Naprawdę mi się spieszy. - spróbowałam ponownie, ale nic to nie dało.
Z niecierpliwością rozejrzałam się po sklepie i zauważyłam, że jestem ostatnią klientką, więc doszłam do wniosku, że zaraz zamykają, co jest dziwne, bo dopiero jest ranek.
- O której państwo zamykacie? - pytam.
- O 12:00. - odpowiedziała.
Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że dochodzi 11:56, a zaraz potem spojrzałam na swoje zakupy. Zostało jeszcze pół taśmy i jestem pewna, że jeśli dalej będzie pracować w tym tempie to mnie wyproszą bo będą zamykać. Otwierałam usta, żeby się odezwać, ale ktoś mnie uprzedził.
- Nie jestem pewny, czy jak pani szef dowie się o tym, że chce pani spławić klientkę to będzie zadowolony. Jak pani myśli? - od razu odwróciłam się w stronę znajomego głosu i stanęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam zielone oczy. Niemal od razu pochwycił moje spojrzenie i posłał mi rozbawiony uśmiech. Natychmiast wróciłam wzrokiem do kasjerki i zauważyłam, że skasowała już wszystkie moje produkty. Zdezorientowana sięgnęłam po kartę, po czym podałam kasjerce. Odezwała się po paru sekundach.
- Nie jest ważna, proszę pani. - powiedziała, oddając mi kartę i patrząc przepraszająco.
- Co, proszę? - spytałam zszokowana.
- Nie jest ważna, proszę wrócić kiedy indziej.
- Ale…to niemo…
- Ja zapłacę. - spojrzałam na Aarona, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie…nie trzeba. Wrócę później. - oznajmiłam, chcąc wyjść, ale chwycił mnie za łokieć i obrócił twarzą do siebie. Nachylił się i wyszeptał mi do ucha:
- Możesz odmawiać, ale twój brzuch wyraźnie daje do zrozumienia, czego chce, Charlotte. - wstrzymałam oddech, kiedy jego usta musnęły moje ucho. - Pozwól, że zapłacę.
- D-dobrze. - wyjąkałam, odsuwając się od niego i puszczając go przodem. Wciąż nie mogłam zrozumieć, jakim cudem w ogóle się tu znalazł. Nie wiedziałam też, jak mam mu się odwdzięczyć, dlatego postanowiłam, że jak tylko wrócę do domu, oddam mu całą sumkę pieniędzy. Po paru minutach wreszcie wyszliśmy ze sklepu. Wyciągnęłam w stronę Aarona rękę po swoje zakupy, ale się odsunął, a na jego twarzy pojawił się jeden z jego seksownych uśmiechów, przez który zmiękły mi kolana.
- Dziękuje, nie musiałeś. - powiedziałam. - Gdy tylko wrócę do domu wszystko ci oddam…
- Nie wątpię. - odparł, wciąż się uśmiechając. - A teraz chodź.
- Co? - spytałam niepewnie. - Dokąd?
- Zabieram cię na późne śniadanie. - wzruszył ramionami. - Jeszcze nic nie jadłaś, prawda?
- Nie miałam kiedy. - odparłam, wciąż zszokowana jego propozycją. - Wolałabym wrócić do domu. - dodałam.
- W to też nie wątpię, ale pojedziesz ze mną. - rozkazał.
- Scott…nie masz prawa mi rozkazywać, okej? Jestem ci wdzięczna, ale oddaj mi te zakupy, dobra?
- Masz rację, może źle się wyraziłem. - odpowiedział, podchodząc bliżej mnie, co sprawiło, że odruchowo zrobiłam krok wstecz, co rozbawiło go jeszcze bardziej. - Wiesz, że będziemy się widywać, tak? W pracy, w szkole, na spotkaniach z przyjaciółmi…
- Nie sądzę. - przerwałam mu. - My nie…
- I chcę to zmienić. - odparł. - Zostańmy przyjaciółmi, Lottie.
- Dobrze się dzisiaj czujesz? - zapytałam, podeszłam do niego i położyłam mu rękę na czole, udając, że sprawdzam jego temperaturę. Poczułam, że lekko się wzdrygnął, kiedy go dotknęłam, dlatego szybko opuściłam dłoń.
- Chyba ma pan gorączkę, Panie Scott. - uśmiechnęłam się do niego.
- Żebyś wiedziała, że tak się czuję. - odparł. - Więc, jak będzie? - spojrzał mi prosto w oczy i poczułam, jak moje serce wyraźnie protestuje, ale tym razem muszę je zignorować. Wypuściłam wstrzymywane powietrze i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń, którą uścisnął, po czym poczułam się tak, jakby przeszył mnie przyjemny prąd.
- Przyjaciele. - odpowiedziałam.


Nadal nie wiem, jak dałam się namówić na wspólne śniadanie. Siedzę naprzeciwko Aarona i razem jamy posiłek. Najdziwniejsze jest to, że nie ma między nami napięcia, jesteśmy wyluzowani. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak mocno się śmiałam, jak teraz, w obecności Aarona. Nie wiedziałam też, że pod powierzchnią tego dupka kryje się…fajny facet. Kiedy to do mnie dotarło to aż naszła mnie ochota, żeby przeprosić go za to, że uznawałam go za czysto krwistego dupka. Gdy zjedliśmy śniadanie, zamówił nam po shake'u.
- Aż tak źle było? - zapytał, a w jego oczach zobaczyłam iskierki rozbawienia.
- Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że będzie gorzej, Panie Scott. Zaskoczył mnie pan. - uśmiechnęłam się. - A więc, jesteśmy przyjaciółmi, tak?
- Tak jest. - odparł.
- W takim razie… - zaczęłam, celowo przeciągając. - zagrajmy w dwadzieścia pytań! - klasnęłam w dłonie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Myślałem, że tylko dzieci w przedszkolu się w to bawią.
- Jak mogłeś! - udawałam zranioną. - To poważna gra!
- Dobrze, dobrze. - uśmiechnął się, pokazując zęby, od czego ukłuło mnie w brzuchu. Szybko sięgnęłam po swojego shake'a, żeby stłumić to uczucie. - Zaczynam.
- Chciałbyś! - krzyknęłam, a ludzie wokół nas, zaczęli się gapić. - Ja to wymyśliłam, więc ja zaczynam!
- Chciałabyś, kochana. - powiedział, wpatrując się we mnie zielonymi oczami. - Ulubiony kolor?
- Zielony. - odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić nad odpowiedzią. Kiedy dotarło do mnie to, co powiedziałam, od razu miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Z wahaniem spojrzałam na Aarona, który wydawał się być zafascynowany moją odpowiedzią.
- Niech zgadnę. - zaczęłam, przechylając głowę na bok. - Twoje ego gwałtownie wzrosło, prawda?
- To twoje pytanie? - spytał rozbawiony.
- Nie. - odpowiedziałam, na co skinął głową zachęcająco. - Mogę zobaczyć twój tatuaż? - przygryzłam wargę, jednocześnie zastanawiając się, co mnie skusiło, żeby o to zapytać. Wyglądał na trochę zdezorientowanego, po czym przytaknął głową i wyciągnął w moją stronę prawą rękę. Bez chwili wahania ujęłam jego dłoń i nachyliłam się w jego stronę, żeby móc lepiej zobaczyć to dzieło sztuki, które było namalowane na jego ciele. Nie wiem, ile czasu minęło, jak długo wpatrywałam się w ten tatuaż i nie potrafiłam zrozumieć. Zastanawiałam się, czemu taki mężczyzna jak on zdecydował się na tatuaż przedstawiający węża pożerającego klepsydrę. Nie chodzi mi o to, że nie jest męski tylko o to, że jest…nietypowy. Zaczęłam się zastanawiać, czemu wybrał akurat taki wzór. Puściłam jego rękę, kiedy poczułam na sobie jego wzrok. Nieśmiało spuściłam wzrok na swoje dłonie.
- Jest piękny. - powiedziałam.
- Piękny? - spytał zszokowany. - Nie wydaje ci się, że jest dziwny?

- Co? - uniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy, z których tym razem nie potrafiłam nic wyczytać. - Nie. Jak już jest… - zauważyłam, że zacisnął szczękę, spodziewając się jakieś obelgi, na co zaśmiałam się w duchu. - Jest nadzwyczajny, A… - już chciałam wymówić jego imię, ale w porę się powstrzymałam. - Jest niesamowity, Scott. - powiedziałam, chwytając go za dłoń, ale zaraz ją zabrałam. Sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie powinnam się tak zachowywać – jesteśmy przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi i to powinno mi wystarczyć. Zaczęłam się też zastanawiać, co takiego przeżył, iż nie potrafi dostrzec tego, jaki jest… piękny. 
*********************************
Mam nadzieję, że się podoba! :)

1 komentarz: