Rozdział dziesiąty - to...od czego zaczynamy?
Lottie
Dwa tygodnie. Właśnie tyle minęło od przełomowego momentu, który miał miejsce w domu Aarona. Poznałam trochę jego przeszłości i odkryłam, że jeszcze dużo o nim nie wiedziałam. Wprawdzie opowiadał mi o swojej przeszłości, ale nie o całej. Nie mam na myśli historii z Angeliką, bo nie na tym teraz powinnam się skupiać, choć przyznam, że cały czas mnie to uwiera…. Najważniejsze jest to, że Aaron się otworzył, a w murze wokół jego serca powstała mała szczelina, przez którą będę mogła jeszcze bardziej do niego dotrzeć. Muszę tylko uważać, żeby nie pójść o dwa kroki za daleko i z powrotem nie zbudować nowego, trwalszego muru. Wiem, że będę potrzebowała dużo cierpliwości, szczególnie po tym, jak Aaron stwierdził, że nie jest gotowy na związek. Nawet ze mną. Trochę mnie to ubodło, ale przekonałam się na własnej skórze, że naciskanie jeszcze bardziej wszystko pogorszy. Obiecaliśmy sobie, że będziemy obecni w swoim życiu, jako przyjaciele. Choć bardzo trudno jest mi to zaakceptować, dam radę. Muszę dać. Muszę być dla niego takim wsparciem, jakiego teraz potrzebuje. A może z biegiem czasu uświadomi sobie, że zasługuje na coś znacznie więcej, niż sobie pozwala.
Westchnęłam, zalewając kawę i dosypując cukru, i z trudem uświadomiłam sobie, że czułam się nieswojo. Choć może wydać się to dziwne, to dopiero wczoraj wróciłam do mieszkania. Nie mogłam od razu wrócić i zachowywać się tak, jakby Valerie nic nie zrobiła. A Aaron okazał się być tak świetnym przyjacielem, że pozwolił mi mieszkać w jego domu. Jedyny minus był taki, że nie było go tam ze mną. Odwiedzał mnie tylko raz w ciągu dnia i bardzo na krótki czas. Myślę, że na tak krótko, bo bał się, że straci nad sobą panowanie i przez przypadek wpije się we mnie ustami. Szczerze? Sama musiałam się nieźle powstrzymywać. Tak więc skończyło się na tym, że stoję w kuchni i piję kawę, czekając na nadchodzącą rozmowę z przyjaciółką. Coraz częściej zaczynam myśleć, że to jakieś błędne koło. Nieważne jak się staramy, koniec końców i tak jej odbije i robi coś takiego, jak dwa tygodnie temu. Coś, co całkowicie wyprowadza mnie z równowagi. I choć jest dla mnie jak siostra, to ostatnio częściej jej nienawidzę niż darzę miłością. Ostrożnie przeczesałam dłonią włosy i oparłam się biodrem o blat, gdy usłyszałam zbliżające się kroki. Usłyszałam zdziwione westchnienie, więc powoli podniosłam na nią wzrok. Wydawała się naprawdę zaskoczona moim widokiem. Tak, jakby całkowicie zapomniała, że mieszkamy razem. Znowu poczułam pływający w moich żyłach gniew, ale z całych sił starałam się go ignorować.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj – powiedziała.
- To takie dziwne, że tu jestem, skoro tu mieszkam? - zapytałam, niecierpliwie czekając na jej odpowiedź.
- Przez ostatnie czternaście dni jakoś tego nie zauważyłam – prychnęła. - Zachowałaś się jak dziecko, robiąc scenę w tamtym barze, wiesz? Wszyscy patrzyli na ciebie, jak na idiotkę. Wyobraź sobie, jak się z tym wszystkim czułam!
- Przepraszam, że chociaż raz poczułaś się zawstydzona! - położyłam dłonie na sercu, nie ukrywając sarkazmu w głosie. - Świat nie kręci się wokół ciebie, przyjaciółko! Nie tylko ty masz uczucia!
- Wybacz – odparła ironicznie. - Zapomniałam, że liczysz się tu tylko ty i twój kochany, pokrzywdzony Aaronek, który pewnie miał przeurocze dzieciństwo i wspaniałych rodziców.
- Nie masz pojęcia – zaczęłam głosem, który był przesiąknięty nienawiścią – Przez co on przeszedł. Jesteś tak zapatrzona w siebie, że nie dostrzegasz cierpienia innych ludzi. I nie – powstrzymałam ją przed przerwaniem mi. - Nie mówię w tej chwili o sobie, Val. I dobrze o tym wiesz.
- Nie przychodź do mnie z płaczem, kiedy Aaron potraktuje cię jak szmatę i pobiegnie do innej w chwili potrzeby.
Zacisnęłam szczękę, powstrzymując się przed atakiem na przyjaciółkę.
- Wracaj tam skąd przyszłaś.
W tym momencie poczułam, jak ostrze wbija się coraz głębiej w moje wnętrze. Spojrzałam na nią, nie poznając dziewczyny, z którą przyjaźniłam się….lata.
- Nie chcę cię tu. Wynocha.
Gdy nie reagowałam powtórzyła:
- Wynoś się! Bierz swoje rzeczy i wynocha!
- Nie wiem – zaczęłam, idąc w stronę swojego pokoju, po swoje rzeczy – kim się stałaś, Valerie. Ale nie jesteś już tą samą dziewczyną, z którą się przyjaźniłam.
- Nie każdy musi zostać szarą myszką bez życia, kochana. Drgnęłam niezauważalnie, dotknięta jej słowami, ale zrobiłam to, o co poprosiła. Spakowałam swoje rzeczy i wyniosłam się z mieszkania.
***
Kiedy wyprowadzałam się z domu, od taty, Nicka myślałam, że będzie łatwo. Myślałam, że zamieszkam ze swoją najlepszą przyjaciółką i będziemy się świetnie bawić zarówno w szkole jak i poza nią. Nie miałam zamiaru poznawać masy chłopaków i zakochiwać się w typowym bad boyu. Nie planowałam mieszać się w cudze życia. Chciałam tylko być z przyjaciółką i zacząć żyć na własną rękę.
Ale teraz, siedząc na krawężniku z dwoma walizkami, zastanawiam się czy nie popełniłam największego błędu, wybierając nowe życie. Może los próbuje mi powiedzieć, że powinnam była zostać z ostatkami rodziny? Jednak z drugiej strony nigdy nie dowiedziałabym się o drugiej, mrocznej stronie mojego brata, który chciał zrujnować moje szczęście. Gdybym się nie wyprowadziła, to nigdy nie poznałabym Aarona.
Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć, co zrobić. Z lekkim wahaniem zerknęłam na wyświetlacz telefonu, który informował mnie o pięciu nieodebranych połączeniach od Aarona. Zaśmiałam się na ten widok, nie wiedząc, co powinnam o tym sądzić. Oddzwonić, czy zignorować?
Nie musiałam się długo zastanawiać, ponieważ po chwili komórka zawibrowała w mojej dłoni. Przygryzłam wnętrze policzka, wzięłam głęboki, naprawdę głęboki wdech i odebrałam.
- Czemu, do cholery nie odbierałaś moich telefonów?! - powitał mnie jego nerwowy głos.
- Przepraszam – westchnęłam smutno. - Coś się stało?
- To ty mi powiedz – powiedział zdenerwowany i niemal sobie wyobraziłam, jak przeczesuje ręką włosy, przez co na moje usta wypłynął mały uśmiech.
- Nie mam ochoty na….
- Będę u ciebie za dziesięć minut.
- Aaron….
Rozłączył się. Jak ja nienawidziłam, jak rozłączał się bez żadnego słowa. Szczególnie działał mi na nerwy wtedy, kiedy mówił coś równie apodyktycznego i po prostu ciach – połączenie urwane. Przewróciłam oczami i przez chwilę zastanawiałam się, czy do niego nie zadzwonić i wybić mu z głowy, to co zamierza zrobić. Bo mam przeczucie, że coś planuje i nie do końca wiem, czy powinnam się cieszyć, czy wręcz przeciwnie. W normalnych okolicznościach pewnie byłabym kłębkiem nerwów, ale w tej chwili mogłam myśleć tylko o tym, co się stało z moją przyjaciółką. Może jest coś, czego nie dostrzegam? Może coś się stało w jej życiu, o czym mi nie powiedziała? Przez głowę przemknęła mi myśl o powrocie do mieszkania i wyjaśnienia tego z nią, ale gdy czerwone ferrari zaparkowało tuż przed moim nosem, zrezygnowałam z tego pomysłu. Choć moje ciało od razu zareagowało na kierowcę seksownego samochodu, to nie potrafiłam podnieść na niego wzroku. Mimo, że moje ciało pokryło się gęsią skórką, to wciąż byłam wpatrzona w asfalt. Wciąż miałam w głowie słowa Valerie i nienawiść z jaką je wypowiedziała. Westchnęłam i zaczęłam wykręcać palce. Wszystko, byle nie konfrontacja z Aaronem.
- Tu jestem, słonko – wzdrygnęłam się na jego głęboki głos.
Głos, który sprawił, że nie wytrzymałam i z moich oczu popłynęły łzy. Czemu ja zawsze muszę przy nim płakać?
- Hej – ukląkł przede mną, przez co musiałam na niego spojrzeć. Jego oczy wyrażały niezrozumienie, ale wyrozumiałość.
- Co się stało, Lott? - zapytał łagodnie.
Zadrżałam lekko i wszystko mu opowiedziałam. Wszystko ze szczegółami od momentu mojego wejścia do mieszkania do wyjścia. Przez cały czas słuchał uważnie i ani razu mi nie przerwał. Próbowałam wyczytać coś z jego oczu, ale niestety poniosłam sromotną klęskę. Gdy skończyłam mówić, wpatrywał się we mnie intensywnie, co sprawiło, że zaczęłam się niecierpliwie wiercić pod jego czujnym spojrzeniem. Czułam, że trybiki w jego głowie intensywnie się obracały, ale wciąż się nie odzywał. Dlaczego nic nie powie? Chciałabym usłyszeć cokolwiek. Zadowoliłabym się wszystkim, ale nie ciszą. Musiałam poznać jego zdanie na ten temat.
- Zabieram cię na siłownię – stwierdził po chwili ze zdecydowanym wyrazem twarzy. Jego odpowiedź na moją historię spowodowała to, że musiałam się zaśmiać. I śmiałam się naprawdę głośno. Tak głośno, że przechodni patrzyli na mnie krzywym wzrokiem i pewnie zastanawiali się, czy jestem zdrowa na umyśle. - Doceniam twoje poczucie humoru – powiedziałam, nadal się śmiejąc – ale nie sądzę, że jest to dobry pomysł, Aaron. Zauważyłam, że przewrócił oczami, ale nie byłam pewna, bo mój wzrok był trochę zamglony przez nagły napad śmiechu. Szybko jednak spoważniałam, kiedy gwałtownie szarpnął mnie do góry. Dłońmi oparłam się o jego tors, żeby nie stracić równowagi. Gdy tylko poczułam jego wyrzeźbiony tors, mój oddech natychmiast przyspieszył, a policzki się zaróżowiły. Dostrzegłam pulsujący na jego szczęce mięsień, który oznaczał albo wściekłość albo silną wolę. Dodatkowo kilkudniowy zarost, na który się zdecydował po wyjściu z więzienia…Marzę tylko o tym, że przejechać po nim dłonią i poczuć pod palcami jego szorstkość. Marzyłam, marzyłam, marzyłam, ale nie mogłam tego zrobić. Obiecałam mu przyjaźń. Przyjaźń.
Z wielkim trudem podjęłam decyzję, żeby się od niego odsunąć. Gdy tylko to zrobiłam, zakręciło mi się w głowie i jestem pewna, że to dlatego, że straciłam kontakt fizyczny z jego ciałem. Przełknęłam gulę rosnącą w gardle i ostrożnie spojrzałam mu w oczu. Modliłam się, żeby nie zobaczył w moich oczach pożądania czy tęsknoty z jaką codziennie musiałam się zmagać.
- Rozumiem, że dyskusja nie wchodzi w grę, hę? - spytałam, próbując rozładować atmosferę, która zarówno na mnie jak i na Aarona miała negatywny wpływ. Dało się to zobaczyć w powietrzu.
- Wreszcie twoja edukacja rusza do przodu – puścił mi oczko, po czym z aroganckim uśmieszkiem na ustach podał mi dłoń. Nie przejdzie mnie ten charakterystyczny prąd, który zawsze się pojawia, gdy go dotykam, pomyślałam. Nie pojawi się. Przygryzłam wnętrze policzka i podałam mu swoją dłoń. Natychmiastowo moja skóra pokryła się gęsią skórką, co Aaron oczywiście zauważył.
- Zimno ci? - spytał zaskoczony.
- Nie – odpowiedziałam od razu.
Zimno? On naprawdę twierdził, że mogłoby być mi zimno w takim momencie? Zimno, kiedy trzyma mnie za rękę? Zimno? Zabawne, bo miałam wrażenie, jakbym powoli stawała się cieczą….
- Na pewno?
- Absolutnie – odparłam i pociągnęłam go w stronę ferrari. - Prowadzisz, czy mam cię zastąpić? - zapytałam, bo nie chciałam, żeby odkrył moje zmieszanie i to, że byłam cholernie spięta w jego towarzystwie.
- O nie – zaśmiał się. - Moja mała toleruje tylko mnie za kółkiem.
- Zakład, że kiedyś dasz mi poprowadzić? - zapytałam, opierając łokcie o dach samochodu i poruszając sugestywnie brwiami. Z jego ust wydobył się kolejny, głośny śmiech. Poczułam, jak od razu poprawił mi się humor. Uwielbiałam go takiego. Radosnego, swawolnego, z uśmiechem na ustach. Tym uśmiechem.
- Maleńka – zaczął, również opierając łokcie na dachu ferrari i pochylając się w moją stronę – Jeśli się założymy, przegrasz.
W tym momencie całe spięcie minęło – zastąpiła je chęć wygrania, rywalizacja między mną, a tym pięknym mężczyzną.
- Cóż….w takim razie nie masz nic do stracenia, prawda?
- Zróbmy tak – wpatrywał się we mnie intensywnie. - Jeśli wygram, a na pewno wygram, pójdziesz ze mną na największą imprezę w Seattle i będziesz się fantastycznie bawić. Uwolnisz swoje wewnętrzne zło. Co ty na to?
Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Impreza, Aaron i świetna zabawa – to wszystko nie brzmi zbyt dobrze. Jednak z drugiej strony: nie przegram tego zakładu. Jestem pewna, że nie.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnęłam się i dostrzegłam, że był zszokowany moją pewną odpowiedzią. - Jednak, jeśli to ja wygram….
- Kochanie, spójrzmy prawdzie w oczy, ten zakład…
- Nie, nie, nie Aaron – uśmiechnęłam się, przerywając mu wpół słowa. - Zakład już istnieje. Czas, żebyś poznał mój warunek. A więc, jeśli to ja wygram i dasz mi poprowadzić – zaczęłam, myśląc, co byłoby dla mnie najbardziej korzystne – nauczysz mnie nie tylko prowadzić jak zawodowiec, ale też pomożesz mi w nauce tańca towarzyskiego.
Patrzyłam na jego reakcję, sama zastanawiając się, co właściwie przyszło mi do głowy z tym tańcem. Chyba dlatego, że od zawsze chciałam umieć tańczyć, a wiem, że Aaron potrafi. Może mogłam wpaść na coś innego, lepszego, ale chciałam zdobyć coś, co pomogłoby mi w nieśmiałości. Jestem pewna, że szybka jazda i taniec mi w tym pomogą. Muszą.
- Zgoda – powiedział, bez chwili zawahania.
- No to umowa stoi – uśmiechnęłam się, potrząsając głową.
- Ale jak na razie: kierunek siłownia – po tych słowach zniknął w aucie, dzięki czemu wreszcie mogłam w pełni zaczerpnąć powietrza. Nie wiem do końca dlaczego, ale czułam się….lżej. Cały czas się uśmiechałam i naprawdę czułam się….dobrze. Czułam się dobrze, pomimo tego, że nie tworzyliśmy z Aaronem związku. Nie umiejąc pozbyć się uśmiechu z twarzy, weszłam do samochodu, w którym leciała piosenka Ed'a Sheerana: What do I know? Potrząsnęłam głową, całkowicie zgadzając się ze słowami piosenkarza.
***
- To tutaj? - zapytałam, nie wierząc własnym oczom. Z zewnątrz wszystko wyglądało naprawdę bardzo zwyczajnie, ale aż boję się pomyśleć, jak będzie wyglądało w środku. Znając Aarona będzie drogo. Przygryzłam policzek, obawiając się naprawdę ciężkich cen do udźwignięcia.
- Często tutaj przychodzę – wzruszył ramionami. - I jestem pewien, że też znajdziesz coś, na czym będziesz mogła wyładować frustrację z powodu Valerie – dodał.
- Tak, na pewno… - zaczęłam. - Aaron, jakie ceny są w tej siłowni? Wzdrygnęłam się, gdy z jego gardła wydobył się głośny śmiech. Co ja takiego śmiesznego powiedziałam, że ledwie trzyma się na nogach? Powiedzcie mi, a będę to robić częściej.
- Nie jest drogo, Lottie – odpowiedział z błąkającym się uśmiechem na twarzy. - Nie chodzę tylko do drogich lokali, okej? Myślałem, że już rozgryzłaś to, że wcale nie jestem taki bogaty. To mój ojciec ma kupę forsy, z którą nikim się nie dzieli – zacisnął szczękę, więc postanowiłam na razie nie poruszać więcej tego tematu. Przynajmniej teraz.
- Niech ci będzie – mruknęłam i wydłużyłam kroki, chcąc dotrzymać mu towarzystwa. Nie chciałam wyglądać jak jego mały piesek, który posłusznie chodzi za swoim panem. W końcu jest równouprawnienie, tak? Zostało nam kilkanaście metrów do wejścia, ale nie umiałam dalej. Zgięłam się w pół i położyłam ręce na kolanach, próbując złapać oddech. Wnioskuję, że się zatrzymał i spojrzał w moją stronę, bo odgłosy jego olbrzymich kroków umilkły. Zmusiłam swój organizm do tego, żeby podnieść lekko głowę.
- Coś się stało? - spytał przejęty, na co tym razem to ja miałam ochotę wybuchnąć potężnym śmiechem.
- Jeśli…wkurzyłam cię…pytając o ceny – mówiłam z przerwami na oddech – to kurde, przepraszam, ale…nie idź więcej tak szybko, co?
- Szedłem szybko? - zapytał, kompletnie nieświadomy swoich super-długich nóg.
- Bardzo – potwierdzam. - Za bardzo.
- Wybacz, nie robiłem tego celowo – zaśmiał się, a ja poszłam w jego ślady, choć z trudem łapałam powietrze. Po chwili jednak mi przeszło i zdołałam się wyprostować.
- Chodźmy powalić w te worki – powiedziałam, na co pokręcił z głową i wyciągnął do mnie rękę. Zauważyłam, że moje serce zabiło trochę szybciej, ale szybko je zganiłam i podeszłam do Aarona, ujmując jego dłoń. Niezauważalnie się wzdrygnęłam, kiedy splótł ze sobą nasze palce. Przyjaciele – powtarzałam sobie. Przyjaciele czasami tak chodzą, nie panikuj. Wzięłam głęboki wdech i ignorując przyjemnie uczucie, rozkwitające w moim brzuchu, liczyłam kroki, aż w końcu doszliśmy do wejścia.
- Zanim wejdziemy – zatrzymał dłoń na klamce – musisz wiedzieć, że nie wszyscy ludzie tam są mile przychylni na…nowych.
- Będziesz ze mną, nie? Myślę, że wtedy nie będę miała powodu do strachu – lekko trąciłam go łokciem, ale nadal był spięty. - Co jest? - Nie oddalaj się ode mnie zbytnio, dobrze? - poprosił, prawie błagalnie.
- Obiecuję, twardzielu – powiedziałam pewnie i pchnęłam drzwi. Już na pierwszym kroku uderzył mnie przesadzony zapach potu. Wiecie, są momenty, w których lekko spocony facet wygląda seksownie – na przykład weźmy takiego Aarona, ale ci goryle, którzy walą prawie we wszystko są przerażający. Naprawdę przerażający. Przełknęłam ślinę i zacieśniłam uchwyt na dłoni Aarona, który odwzajemnił, dodając mi otuchy. Choć ufałam Aaronowi, to nie byłam przekonana, czy zabranie mnie w to miejsce to był dobry pomysł. Dobrze wie, że nie czuję się dobrze wśród takich ludzi, więc… W tym momencie ma jak w banku to, że nie oddalę się od niego nawet na jeden metr. Będzie musiał sobie radzić z takim małym rzepem. Pewnie gdybym nie była taka zdenerwowana, to patrzyłabym w kierunku czego idzie Aaron, jednakże mój wzrok skupiony był na podłodze, która z każdym krokiem nie zmieniała się nic a nic. Nagle w coś, lub raczej kogoś uderzyłam. W kogoś o owłosionej klacie, przez co pisnęłam cicho i odskoczyłam do tyłu. Ostrożnie spojrzałam w górę i miałam ochotę się skulić, gdy facet zmierzył mnie wrogim spojrzeniem od góry do dołu. Stałam sparaliżowana do momentu, kiedy zniknął z mojego pola widzenia. W trymiga wróciłam do Aarona, który zatrzymał się przy wolnym worku treningowym.
- Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie, jakby sam zaczął żałować tego, że mnie tu przywiózł.
- J-jasne – wyjąkałam. - W jak najlepszym.
- Hej – nim zdążyłam mrugnąć, ujął moją twarz w dłonie i uniósł ją tak, że nie miałam innego wyjścia, jak patrzenie w zielone, opiekuńcze oczy. - Jesteś tu ze mną, tak? Sama to powiedziałaś – uśmiechnął się lekko, w dole jego policzków pojawiły się te kochane dołeczki. - Jeśli coś będzie się działo, po prostu mi powiedz, dobrze, Lott?
- Tak, ale… - westchnęłam. - Nie chcę cię ograniczać, a bądźmy szczerzy, chyba cię nie opuszczę, bo myśl o poruszaniu się tutaj samodzielnie trochę mnie przeraża….I mogę być jak wrzód na dupie.
- Nie mam nic przeciwko temu, żebyś…- zmrużył oczy, jakby walcząc z samym sobą – ze mną została – dokończył, przez co mój umysł już zaczął nadmiernie interpretować jego słowa. Uśmiechnęłam się, starając się uciszyć przemądrzały umysł. Patrząc w jego oczy, zapytałam:
- To….od czego zaczynamy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz