niedziela, 7 maja 2017

Rozdział jedenasty - zniszcz mnie, a ja zniszczę cię tysiąc razy bardziej.




 Rozdział jedenasty - zniszcz mnie, a ja zniszczę cię tysiąc razy bardziej.



Aaron 
dzień wyjścia z więzienia/dzień pobicia Lottie. 

 Patrzyła na mnie. 
Przez całą cholerną rozprawę, która trwała Bóg wie jak długo nie spuszczała ze mnie swoich pięknych, szaro-zielonych oczu. Cały czas czułem na sobie jej wzrok i tylko w trzydziestu procentach byłem skupiony na moim być albo nie być. Niemal zacząłem żałować tego, jak spojrzałem na nią przed rozpoczęciem tego cyrku. Jestem ciekaw, czy miała jakiekolwiek pojęcie o tym, że było to dla mnie tak samo trudne, jak dla niej. Jednak z jakiegoś powodu czułem, że odsunięcie jej było najlepszym posunięciem. Widziałem w jej oczach coś, co mnie sparaliżowało. Czaiła się w nich tak głęboka miłość, że to wszystko….przytłoczyło mnie i nie umiałem sobie z tym poradzić. Kiedy więc stałem z zawieszoną głową, rękami zawieszonymi po bokach i czekałem na wyrok, czułem galopujące w mojej piersi serce. Wiedziałem, że wszystko poszło dobrze. Adwokat miał bardzo dobre argumenty, a Lottie…spisała się na medal. Nie spodziewałem się tego, że dnie i noce będzie szukała czegoś, co może mnie oddalić od winy. 
 - Oświadczam zgodnie z kodeksem prawnym, że oskarżony o morderstwo Aaron Scott jest niewinny zarzucanego mu czynu. Rozprawę uznaję za zakończoną – gdy tylko usłyszałem wyrok, miałem ochotę krzyczeć ze szczęścia i zrobić cokolwiek. Zamiast tego pokiwałem tylko głową z małym uśmiechem na ustach, czekając, aż będę mógł wydostać się z sali, co nastąpiło parę minut później. Wszyscy brali mnie w ramiona, gratulując sukcesu, a marzyłem tylko o tym, żeby znaleźć się na dworze. Za każdym razem, gdy ktoś mnie zatrzymywał, czułem narastający w żołądku ścisk. Chciałem już tylko uciec od całego, niepotrzebnego cyrku, ale wtedy napotkałem jej oczy. Znowu. I znowu wszystko inne przestało istnieć. Jak przez mgłę słyszałem to jak Damon dziękował Charlotte. Widziałem jej zmieszanie, niepewność, wahanie, po czym jej oczy napotkały moje. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co Damon zaproponował nie tylko jej, ale wszystkim innym. Wróciła cała złość, jaka we mnie drzemała i zanim Lottie zdołała się odezwać, powiedziałem: 
- Jest pewna – warknąłem, ledwo powstrzymując się od dodaniem: nigdzie nie idzie, do jasnej cholery. Całej silnej woli musiałem użyć do tego, żeby nie ryknąć na całe gardło, uderzyć brata i pobiec w kierunku wyjścia. Dlatego gdy Damon, Arthur i cała reszta wypchnęli mnie na dwór i zawieźli do baru, miałam ochotę krzyczeć i sypać wulgaryzmami na prawo i lewo. Jednocześnie jednak nie mogłem spieprzyć im kolejnego dnia. Musiałem dobrze zagrać swoją rolę. Wziąłem głęboki wdech i….dalej. 
 *** 
 Jestem niesamowicie z siebie dumny, że wypiłem tylko dwa piwa, choć Damon kusił i kusił na o wiele więcej. W końcu ich zignorowałem, powiedziałem, że idę do łazienki i już nie wróciłem. Z rękami w kieszeni, wzrokiem utkwionym przed siebie spacerowałem po samotnych ulicach Seattle. Albo jest środek nocy, albo cała ludność uczy się na nieistniejące egzaminy, bo jest naprawdę pusto. Raz na zakręt można spotkać obściskujące się pary, albo jakichś pijanych kolesi. Na jedno wychodzi. I to, i to tak samo okropne. Już kręciłem w stronę swojego starego akademika, kiedy usłyszałem krzyk dziewczyny. Znanej mi dziewczyny, co spowodowało, że włosy na karku stanęły mi dęba. Bez chwili wahania pobiegłem w tamtym kierunku i pierwsze co zarejestrowałem, to Lottie, leżącą na asfalcie. Chwilę później dostrzegłem nad nią postać i…zmroziło mnie. 
 - Tato! - krzyknąłem stalowym głosem, bo nie mogłem uwierzyć, że podniósł na nią rękę. Nie mogę uwierzyć, że użył przemocy przeciwko kobiecie. Cała krew się we mnie zagotowała i już miałem ruszać za nim w pościg, kiedy przypomniałem sobie o owej dziewczynie. Przekląłem pod nosem i szybkim marszem ruszyłem w jej kierunku. Spokojnie i ostrożnie uklęknąłem przy niej, nie chcąc jej spłoszyć. Doskonale wiedziałem, że reakcje pobitych kobiet mogą być różne, więc czekałem, aż na mnie spojrzy, modląc się w duchu, żeby nie spanikowała. Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak oschle ją potraktowałem wcześniej, za co miałem ochotę teraz sobie przywalić. 
 - Lott? - zapytałem, chcąc ujrzeć jej twarz. Nie mogłem czekać wieki. - Lott? - powtórzyłem, kiedy nie reagowała. 
- On mnie uderzył – powiedziała ledwie słyszalnym głosem, ale na tyle głośnym, że dotarło to do każdej komórki w mojej ciele. Moje ciało wręcz wołało o to, żebym gdzieś wyładował swoją złość, a najlepiej na kimś. A jeszcze konkretniej na moim ojcu. 
- Daj mi…zobaczyć – powiedziałem, starając się brzmieć na spokojnego. 
- On mnie uderzył – powtórzyła, jakby nie zważając na moje słowa, a po jej policzkach popłynęły łzy, co uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. 
- Proszę, pozwól mi… 
- Nie – przerwała mi, więc się zamknąłem. - Nie będę dla ciebie ciężarem. 
Wzdrygnąłem się na te słowa. 
- Lottie, do cholery – mruknąłem, powstrzymując desperację. - Pozwól mi się tobą zająć – prosiłem ją. 
Zapominając o tym, że powinienem trzymać się od niej z daleka, wyciągnąłem w jej stronę dłoń, chcąc pogładzić jej pokrzywdzony policzek, ale gdy tylko to zauważyła, wzdrygnęła się. Mimowolnie zacisnąłem szczękę, bo nie chciałem być porównywany do ojca. Nie mogłem pozwolić na to, żeby się mnie bała. 
 - Nie skrzywdzę cię, maleńka. Nie skrzywdzę, okej? Nie skrzywdzę – powtarzałem, nie wiem jak długo, aż w końcu mi uwierzyła. Kiedy byłem pewny, że mi nie ucieknie, wziąłem ją w ramiona i delektowałem się zapachem jej skóry. Z drobną dziewczyną, śpiącą w moich ramionach ruszyłem w kierunku nie akademika tak jak planowałem wcześniej, ale w kierunku samochodu, a później w kierunku domku nad jeziorem. 
*** 
 Stałem z głową pochyloną do przodu i wpatrywałem się w prysznicowe kafelki, pozwalając aby gorąca woda zmyła ciężar z moich barków. Zdecydowanie jest tego wszystkiego za dużo. Najpierw oskarżenie o morderstwo i choć minęło już sporo czasu, to wciąż nie rozumiem, czemu byłem głównym podejrzanym. Nawet nie znałem tej kobiety, więc czemu mnie podejrzewano? Coś mi tu śmierdziało i za wszelką cenę muszę się dowiedzieć co lub kto za tym stoi. Nie będę mógł pójść dalej przez życie, jeśli się nie dowiem kto chciał raz na zawsze zepsuć mi, poukładane na nowo, życie. Później, jakby sprawa z więzieniem nie była wystarczająca musiałem udawać, że się świetnie bawię, a jeszcze później byłem świadkiem tego, jak mój ojciec uderzył Charlotte. Cały czas widzę tę scenę przed oczami i nie potrafię się pozbyć rozpierającej mnie energii, która aż się prosi, żeby ją wyładować. Ale cholera...co niby mogę zrobić? 
 Westchnąłem, zakręciłem kurek z wodą, owinąłem się ręcznikiem i wyszedłem spod prysznica z radością witając rześkie powietrze osiadające na mojej mokrej skórze. Spojrzałem w lustro i pierwsze co przyciągnęło mój wzrok, to kilkudniowy zarost, na który się zdecydowałem. Myślałem, że będę tego żałować, ale…cieszę się z tej „dorosłej” decyzji. Przeczesałem ręką wilgotne włosy i zacząłem się ubierać, kompletnie nie dbając o całokształt. Chciałem tylko wyjść do Lottie i sprawdzić, czy nie ześwirowała. Nie wiem, jak wpłynie na nią to, że znajduje się w moim mieszkaniu. Znowu. Stała przy oknie i wyglądała cholernie pięknie. Mało brakowało, a upuściłbym rzeczy jakie dla niej przyniosłem. Z całej sił powstrzymywałem się, żeby nie otworzyć ust jak kretyn. Byłem też pewny, że gorzej już być nie mogło, ale wtedy obróciła się w moją stronę. Jej policzki automatycznie przybrały odcień uroczego różu, który uwielbiałem. Dostrzegłem w jej oczach pożądanie takie samo, jakie ona z pewnością dostrzegła w moich. Zacisnąłem szczękę, odganiając sprośne myśli kwitnące w mojej głowie. Nie mogę z nią być. 
 - Tu masz wszystko czego będziesz potrzebować – powiedziałem nieobecnym głosem, rzucając ciuchy i parę potrzebnych rzeczy na łóżko. - Gdy się….poukładasz, zabiorę cię do mieszkania. 
- Dziękuję – odparła cicho. 
Przełknąłem ślinę, czując narastające w powietrzu spięcie i odwróciłem się do drzwi z zamiarem wyjścia, ale….moja opiekuńcza strona zbytnio mi na to nie pozwoliła. Doskonale wiedziałem jak mój ojciec potrafił uderzyć i nie mogłem jej tak po prostu zostawić, nie sprawdzając co u niej. 
 - Jak się czujesz? - zapytałem spoglądając jej w oczy, po czym mój wzrok przesunął się na policzek w miejsce, gdzie ją uderzył. Ledwo zauważalnie zacisnąłem dłonie w pięści, czekając na jej odpowiedź, którą potrzebowałem usłyszeć. 
- Jest…w porządku – odpowiedziała krótko i zwięźle i przez ułamek sekundy mógłbym przysiąc, że chciała jeszcze coś powiedzieć, ale to coś, cokolwiek to było szybko zniknęło. - Aaron możemy…. - prawie się złamałem. Przysięgam. I ni stąd ni zowąd przypomniał mi się wyraz jej twarzy, kiedy bezpodstawnie mnie zostawiła, przez co trochę czuję się jak baba. Z drugiej strony, otworzyłem się przed nią. Może nie powiedziałem jej wszystkiego, ale wiedziała o mnie więcej niż ktokolwiek, a mimo to… Nie wiem, czy jest świadoma tego, jak bardzo potrzebowałem w tamtej chwili jej zaufania i wsparcia. Nie ma pojęcia. 
 - Będę na dole. Gdy będziesz gotowa, zejdź – rozkazałem zimno, po czym bez roztrząsania zszedłem na dół. 
Czasami sam nie nadążałem nad sposobem swojego myślenia. W jednej chwili oddałbym wszystko, żeby tylko móc się do niej zbliżyć, a w drugiej mam ochotę odejść od niej najdalej jak mogę. Potrząsnąłem głową i nawet nie wiem kiedy, znalazłem się w kuchni. Sięgnąłem do lodówki, szukając czegoś….sam nie wiem. W końcu zrezygnowałem i po prostu oparłem się rękami o blat i zwyczajnie stałem. Odwróciłem się dopiero wtedy, kiedy za swoimi plecami usłyszałem kroki. Nie spodziewałem się, że będzie wyglądać aż tak seksownie w ciuchach, które jej kupiłem. Nie miałem więc innej wyjścia, zacząłem się w nią ostro wpatrywać, co zauważyła, bo trochę się skuliła. 
 - Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś i…w miarę doprowadziłeś mnie do porządku – zaczęła, a mnie nagle zrobiło się głupio. 
- Słuchaj, Lottie – westchnąłem, niepewny tego, co chcę powiedzieć. - Nie wiem, co wstąpiło w mojego ojca, że cię….uderzył, ale obiecuję ci, że to się więcej nie powtórzy. 
Nie mam bladego pojęcia, czy mi uwierzyła, ale naprawdę miałem zamiar dotrzymać tej obietnicy. Nie pozwolę, by ojciec ponownie się do niej zbliżył choćby na krok. 
 - Jak…minęło wielkie świętowanie? - byłem zdziwiony, słysząc to pytanie. Przeważnie nie wdawała się w rozmowy z ….własnej woli. Do tego uśmiech na jej ustach…niesamowity, cholernie. 
- Z tego co mi wiadomo to whisky, shoty, whisky – odparłem i miałem ochotę się zaśmiać, gdy zobaczyłem niezrozumienie na jej twarzy. - Nie zostałem z nimi na długo. 
- Dobra, koniec z tym – powiedziała poważnie, spuszczając ręce do boków, wskutek czego uderzyła we framugę, po czym się skrzywiła. Niemal chciałem do niej podejść, ale mnie powstrzymała. - Nic mi nie jest. Musimy porozmawiać i naprawdę mam dość bawienia się w kotka i myszkę, okej? Minęły trzy miesiące, podczas których ja stałam się najgorszą idiotką w życiu, ty zostałeś oskarżony o morderstwo i nie możemy udawać, że nic się nie stało. Tak więc, musimy porozmawiać. 
- Myślisz, że mamy o czym? - spytałem, bo sam nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie. - To ty dokonałaś wyboru, ja zostałem uniewinniony i wszystko jest po staremu. Powiedz mi, Lottie o czym tu rozmawiać? - nie rozumiem, czemu nagle chciałem ją spławić. 
- Jesteś na mnie wściekły! - krzyknęła, co w sumie było prawdą, bo byłem wściekły, ale na kogo? Na nią? Na ojca? Na siebie? Tylko Bóg wie. - I widać to na każdym kroku! W każdym twoim spojrzeniu czy ruchu widać, że masz ochotę posiekać mnie na kawałki i zakopać w lesie! Więc to ja się ciebie pytam, Aaron: co chcesz, żebym powiedziała? No co chcesz?! Chcesz usłyszeć, że popełniłam największy błąd w życiu, opuszczając cię? - załamał jej się głos, ale nic nie mówiłem. Chciałem to usłyszeć. Z jakiegoś powodu chciałem, żeby się w końcu na mnie wyżyła. - Jestem głupią idiotką, że od ciebie odeszłam nawet nie dając ci wytłumaczyć. Nie powinnam wierzyć Victorii. A największym błędem było to, że ignorowałam ból. 
Rozumiałem ją. Wiedziałem, co chciała mi przekazać, bo czułem to samo. Ale to nie było tak. Uwierzyła tej jędze, bo chciała. Niestety właśnie tak działa psychika człowieka. Zrobiłem więc najgorszą rzecz z możliwych. 
 - A chcesz wiedzieć, co było moim największym błędem? - zapytałem, robiąc parę kroków w jej stronę z energią rozpierającą moje żyły. Do diabła, zostawiła mnie! Może zachowuję się jak dziecko, ale wszyscy w życiu mnie już opuścili, a teraz jeszcze ona! - Nigdy nie powinienem dopuszczać cię do siebie. Nigdy nie powinienem ci zaufać. Nigdy nie powinienem się w tobie zakochać! - wykrzyczałem, wiedząc, że przemawia przeze mnie złość. 
- Nie…nie myślisz tak – wydukała, na co parsknąłem śmiechem, bo miała rację. Prawdopodobnie tak nie myślę. A może właśnie myślę? Widziałem jej łzy, ale z jakiegoś cholernego powodu nie mogłem przestać. 
 - Myślisz, że za tobą tęsknię? Proszę cię – zaśmiałem się. - Jesteś dla mnie nikim. Tylko kolejną dziewczyną, którą mogę odhaczyć na mojej liście. Nie jesteś nikim więcej. 
W tym momencie wiedziałem, że przegiąłem. Może wcześniejsze wyrzuty były prawdą, bo może gdybym się w niej nie zakochał, to oboje mielibyśmy teraz lepsze życie, ale głupota o liście… Nie była taka jak inne. Już miałem to odwołać, kiedy odezwała się zbolałym głosem. 
 - Zabierz mnie…do domu. 
- Z wielką chęcią. 
*** 
Po tym jak odwiozłem ją do domu, prawdopodobnie powinienem wrócić do siebie, zalać się w trupa i mieć wszystko w dupie, ale zamiast tego skorzystałem z adrenaliny i pojechałem do ojca. Musiałem wyjaśnić z nim całą sytuację z Lottie, póki jest świeża. Później mogłoby być za późno. Z piskiem opon zaparkowałem przed jego luksusowym domem, który z całą pewnością jest dla niego ważniejszy niż nasz rodzinny domek nad jeziorem. Wszystko w końcu jest dla niego ważniejsze od rodziny. Szybko wyszedłem z auta i nie musiałem nawet dochodzić do drzwi, bo ojciec wyszedł mi naprzeciw z równie groźnym wyrazem twarzy co mój. Tym razem jednak nie będę uciekał z podkulonym ogonem, bo teraz wyraźnie przekroczył granicę. Posunął się o wiele za daleko. Spotkaliśmy się w połowie drogi i od razu pchnąłem go w pierś przez co cofnął się o parę kroków, zaskoczony. Widocznie nie spodziewał się tego, że jego syn mógłby się posunąć do przemocy przeciwko niemu. Szybko jednak doszedł do siebie i uderzył mnie w szczękę tak mocno, że niemal obróciłem się na pięcie. Zaśmiałem się, splunąłem krwią i wyprostowałem się pewnie, górując nad ojcem wzrostem. 
 - Może mi wyjaśnisz po co odstawiasz ten cyrk na moim podwórzu? - spytał z czającą się agresją. 
- Mam lepszy pomysł, tato – warknąłem, akcentując ostatnie słowo. - Możesz mi powiedzieć z jakiej racji tknąłeś Charlotte? 
- Która to? - zapytał obojętnie, przez co ponownie go pchnąłem, tym razem mocniej, sprawiając, że upadł na tyłek. 
- Brunetka, szaro-zielone oczy, moja dziewczyna, którą zaatakowałeś pod jej pracą! - ryknąłem, doskonale wiedząc, że wie, o kim mówiłem. 
- Ach tak, ta – wytarł usta dłonią i podniósł się na nogi. Czułem jak wszystkie moje mięśnie wręcz buzują, rwą się do ataku, ale gdzieś w środku nadal trochę się go obawiałem. Bałem się, że odda mi sto razy mocniej, jak miał w zwyczaju. - Pamiętam ją. Urocza panienka, która zawzięcie cię broniła. Zdajesz sobie sprawę? Nawet wtedy, gdy jej groziłem, pozostawała nieugięta. Ciągle mówiła, jakim to mój syn jest wspaniałym człowiekiem, bla, bla, bla. 
- Ty dupku – warknąłem, wymierzając potężny cios w jego szczękę. Wiem, że ponownie upadł, ale nawet mnie to nie obchodziło. Odwróciłem się na pięcie i już miałem wsiadać do ferrari, gdy coś mi się przypomniało. 
- A, jeszcze jedno! - krzyczę, widząc jak podnosi się z ziemi. - Nie waż się więcej do niej zbliżać, rozumiesz?! A jeśli to zrobisz, będziesz miał ze mną do czynienia! 
- Grozisz mi, synu?! - odkrzyknął, a moje ciało pokryła gęsia skórka. - Zniszcz mnie, a ja zniszczę cię tysiąc razy bardziej, Aaronie – to mówiąc zniknął w domu, a ja wsiadłem do auta, mocno trzaskając drzwiami. Położyłem ręce na kierownicy, starając się opanować drżenie ciała, co mi się nie udało. Moim ciałem wstrząsnął szloch i jeszcze przez długie minuty siedziałem w samochodzie nim wreszcie zdołałem ruszyć spod domu ojca. 

 Aaron 
dzień siłowni. 

Nie wiem, co mnie napadło dwa tygodnie temu, kiedy pozwoliłem jej wejść do mojego starego pokoju. Były w nim wszystkie moje sekrety. Byłem naprawdę cholernie przestraszony. Bałem się, że jak pozna mroczne sekrety, które stanowią część mojego życia to bezpowrotnie się przerazi i ucieknie ode mnie. Już po raz drugi. Dlatego byłem pod wielkim wrażeniem, kiedy wyznała mi, że przeczytała tylko jeden wpis. Jeden wpis, gdy miała przed sobą cały magazyn. Otworzyłem się przed nią, a ona to zaakceptowała. Zrozumiała też to, że postanowiłem nie mieszać się w żaden związek, co było nie do końca prawdą. Prawda jest taka, że połowa mnie wręcz błagała o to, żebym przezwyciężył strach, żebym przejął kontrolę nad mieszkającym we mnie małym, przerażonym chłopczykiem. Zaś druga połowa mnie wciąż nie była tego wszystkiego pewna, wciąż pamiętała okropne uczucia rozstania i zdrady zaufania. Jednak mimo wszystko teraz jest inaczej. Lottie dowiedziała się o mnie rzeczy, o której nikt inny nie wie. Nie jestem pewien tego, czy nawet Damon wie z czym tak naprawdę musiałem się zmagać jako dziecko. Dlatego postanowiłem nie dręczyć jej już i nie wypominać sprawy z Victorią mimo że jest to dla mnie bardzo…trudne. Ale też nie mogłem zapomnieć o wszystkim w jednej sekundzie i wdać się w szczęśliwy związek z osobą, która mnie zawiodła. Tak jak cała reszta. Doszło więc do tego, iż powiedziałem jej, że nie jestem gotowy na związek. Nie jestem zbytnio zadowolony z tego, że znowu musiałem ją okłamać, ale cieszę się, że nie zadawała zbędnych pytań. 
 Siedziałem w mieszkaniu w akademiku, czując się w nim lepiej niż kiedykolwiek, kiedy postanowiłem zadzwonić do Lottie. Wiem, że miała dzisiaj wrócić do siebie i pogadać z Valerie, która dwa tygodnie temu chciała swatać Charlotte z Nate'm. Gdy tylko się o tym dowiedziałem miałem wielką ochotę powyrywać jej czarne włosy, a zaraz potem skatować Nate, ale zdołałem się powstrzymać. Potrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się ogarniającej mnie złości i wybrałem numer Lott. Nie odebrała, ale zbytnio się tym nie przejąłem i spróbowałem ponownie. Za trzecim razem byłem nieco zniecierpliwiony, więc kiedy w końcu, dwa sygnały później odebrała, byłem wkurzony. 
 - Czemu, do cholery nie odbierałaś moich telefonów?! - krzyknąłem do komórki, już wychodząc z mieszkania i kierując się w stronę samochodu. 
- Przepraszam – westchnęła. - Coś się stało? 
- To ty mi powiedz – powiedziałem, słysząc jej smutny głos, który ani trochę mnie nie uspokoił. Wręcz wszystko pogorszył. 
- Nie mam ochoty na…. 
- Będę u ciebie za dziesięć minut – odparłem szybko i wchodząc do ferrari, rozłączyłem się, nie czekając na jej reakcję. 
 Przed jej mieszkaniem byłem już po pięciu minutach. Zauważyłem ją skuloną na chodniku z walizkami po bokach. Mogłem się tylko domyślać, że rozmowa z przyjaciółką nie poszła tak wspaniale jak miała na to nadzieję. Choć się tego spodziewałem, muszę zostawić swój sarkazm na później. Lepiej jej już bardziej nie dołować. Z westchnieniem na ustach wyszedłem z auta i znalazłem się przed nią. Wiedziałem, że była mnie świadoma, lecz mimo tego wciąż na mnie nie patrzyła. 
 - Tu jestem, słonko – uśmiechnąłem się lekko, chcąc poprawić jej humor, ale zadziałało całkowicie odwrotnie. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy, więc zmieszany przed nią uklęknąłem. - Hej – i wtedy wreszcie na mnie spojrzała. W jej oczach było tyle bólu, że chciałem tylko ją przytulić i trzymać tak długo, aż w końcu jej przejdzie. - Co się stało, Lott? - zapytałem delikatnie. Przez chwilę myślałem, że mi nie odpowie, ale ku mojemu zdziwieniu zaczęła opowiadać wszystko i ze szczegółami. Słuchałem uważnie jej wykładu, przez co znienawidziłem Val jeszcze bardziej. Miała momenty, w których była naprawdę miła tak jak wtedy, gdy byłem w szpitalu, ale niestety częściej była okropną zołzą, której zależało tylko na sobie. Po paru minutach jej głos ucichł, więc na nią spojrzałem i przez kolejną długą chwilę myślałem o tym, co mógłbym jej powiedzieć. W końcu wpadłem na pewien pomysł, który może pomóc nam obojgu. 
 - Zabieram cię na siłownię – nie da się ukryć, że była zaskoczona moją propozycją. 
- Doceniam twoje poczucie humoru – odparła, śmiejąc się jak histeryczka.- Ale nie sądzę, że jest to dobry pomysł, Aaron. Przewróciłem oczami, bo nie miałem zamiaru słuchać jej obaw. Wstałem z klęczek i lekko szarpnąłem ją do góry, sprawiając, że wsparła się na moim torsie. Przełknąłem ślinę, bo za każdym razem, gdy czułem na sobie jej dotyk, czułem się jak w piecu centralnym. 
 - Rozumiem, że dyskusja nie wchodzi w grę, hę? - spytała, oddalając się na bezpieczną odległość. Myślę, że nie chciała, żebym zobaczył w jej oczach pożądanie, ale jak mogłem nie zauważyć? Jej oczy świeciły, naprawdę świeciły. 
 - Wreszcie twoja edukacja rusza do przodu – uśmiechając się, puściłem jej oczko i podałem jej dłoń, którą ujęła po chwili wahania. Gdy jednak to zrobiłem jej skóra pokryła się gęsią skórką. - Zimno ci? - zapytałem niepewnie. 
- Absolutnie – odpowiedziała szybko. - Prowadzisz, czy mam cię zastąpić? 
- O nie – zaśmiałem się. - Moja mała toleruje tylko mnie za kółkiem – powiedziałem samą prawdę. 
- Zakład, że kiedyś dasz mi poprowadzić? - nie mogłem się nie roześmiać, bo naprawdę nie widziałem takiej opcji. Tylko ja prowadzę to ferrari. I tak też pozostanie, ale jeśli chcę grać w taką grę, to…mogę zagrać. 
- Maleńka, jeśli się założymy, przegrasz. 
- Cóż….w takim razie nie masz nic do stracenia, prawda? 
Jak chcesz, pomyślałem. 
 - Zróbmy tak – intensywnie się w nią wpatrywałem. - Jeśli wygram, a na pewno wygram, pójdziesz ze mną na największą imprezę w Seattle i będziesz się fantastycznie bawić. Uwolnisz swoje wewnętrzne zło. Co ty na to? 
Już chciałbym to zobaczyć. Ją na największej imprezie w mieście. 
 - Jak sobie życzysz – odpowiedziała szczerze, co kompletnie mnie sparaliżowało. Spodziewałem się, że spasuje. - Jednak, jeśli to ja wygram…. 
Kurde, nie mogłem jej pozwolić się tak pogrążać. 
 - Kochanie, spójrzmy prawdzie w oczy, ten zakład… 
- Nie, nie, nie Aaron – przerwała mi. - Zakład już istnieje. Czas, żebyś poznał mój warunek. A więc, jeśli to ja wygram i dasz mi poprowadzić – przerwała, zastanawiając się - nauczysz mnie nie tylko prowadzić jak zawodowiec, ale też pomożesz mi w nauce tańca towarzyskiego. Byłem szczerze zaskoczony jej propozycją i w sumie…zaszczycony. 
 - Zgoda – powiedziałem do razu. 
- No to umowa stoi – uśmiechnęła się. 
- Ale jak na razie: kierunek siłownia. 
***
 - No dalej, Lottie! - dopingowałem ją, kiedy uderzała w worek treningowy. 
Już wieki temu zdałem sobie sprawę z tego, że jest drobna i nie ma w rączkach zbyt wielu siły, ale teraz się to potwierdziło. Uderza i uderza, a worek prawie w ogóle się nie rusza. 
 - Dobra, dobra, tygrysie. Stop – powstrzymałem ją i ubrałem rękawice, które kiedyś zakładał mój trener i uczył mnie potężnych ciosów. - Wal. 
Spojrzała to na rękawice na moich dłoniach, to na mnie, po czym zaczęła przestępować z nogi na nogę. Zagryzła też dolną wargę. 
 - Nie wiem… 
- Lottie – westchnąłem. - Wal. 
- Przecież cię nie uderzę – protestowała żałośnie. 
- Jesteś na mnie zła – powiedziałem. - Na pewno gdzieś tam chowasz o coś urazę. Teraz możesz się wyżyć. 
- Ty jesteś na mnie bardziej zły, Aaron. To nie ty mnie zostawiłeś na tym parkingu – dokończyła szeptem. 
Zacisnąłem szczękę, bo starałem się zapomnieć. A przypominanie mi o tym nie jest zbyt dobrym pomysłem. Wyzwala to we mnie naprawdę złe emocje. 
 - Tak, jestem na ciebie wściekły i nie jest mi łatwo, a teraz wal – rozkazałem, bo potrzebowałem uderzenia. Wzięła głęboki wdech i uderzyła w ochraniacze pięścią. 
 - Proszę cię – przewróciłem oczami. - Nic nie czułem. 
Zmrużyła oczy i uderzyła ponownie. Mocniej, ale wciąż lekko. 
 - Lottie… 
- To uderz, mistrzu! - krzyknęła prowokacyjnie. 
Przechyliłem głowę w bok, przez co parę kosmyków opadło na moje czoło. Zwilżyłem wargi językiem, ściągnąłem ochraniacze i ubrałem prawdziwe rękawice bokserskie. 
 - Patrz i się ucz – ukłoniłem się teatralnie, po czym zacząłem wpatrywać się w worek wrogim spojrzeniem. Wyobraziłem sobie ojca – człowieka, który od zawsze mną gardził. Człowieka, który uważał się za lepszego ode mnie, chociaż jest na odwrót. Człowieka, który się na mnie wyżywał dosłownie za wszystko. Człowieka, który uderzył Lottie. 
 - Skurczybyk – szepnąłem pod nosem i zacząłem uderzać. Jeden raz, drugi, trzeci, seriami. Waliłam tak mocno, że bolały mnie wszystkie mięśnie, pięści. 
 - Aaron, wszystko… 
- Tak – warknąłem i jednym ruchem zerwałem z siebie mokrą od potu koszulkę i uderzałem dalej. Po chwili przyłączyłem też nogi. Prawa noga, lewa, prawa, lewa noga. Lewa noga, prawa, lewa, prawa noga i tak na zmianę. Pot lał się ze mnie strumieniami. Po morderczych uderzeniach przytrzymałem worek i oparłem o niego swoje czoło, czując każdy mięsień w moim pieprzonym ciele. 
 - Czemu mi to robiłeś – załkałem cicho, ignorując świat dookoła. Teraz był tylko ból. Ból, nienawiść i samotność. 
 - Aaron… - usłyszałem smutny głos za swoimi plecami, ale nadal nie reagowałem. Po paru sekundach objęła mnie od tyłu ramionami w pasie i się do mnie przytuliła. Ciekawe, że nie przeszkadzało jej to, że byłem cały mokry. Jednak byłem jej za to wdzięczny. Ciepło jej delikatnego ciała uspokoiło szalejącą w moim wnętrzu burze emocji. Wziąłem parę głębokich wdechów i w końcu oderwałem się od worka. 
 - Wszystko już dobrze – pocałowałem ją w czoło. - Dzięki tobie. 
- Jesteś pewny? 
- Jak najbardziej – uśmiechnąłem się smutno. - Ale przynajmniej widziałaś mistrza w akcji. Teraz twoja kolej. 
- Proszę cię, nie chcę… 
- Dalej, przyłóż mi w końcu. Oddaj mi za to wszystko co ci zrobiłem, jak cię traktowałem. Przecież tego chcesz. 
Wzięła drżący oddech i skinęła głową, odsuwając się ode mnie. Z powrotem założyłem rękawice do ćwiczeń i dałem jej znak, że mogła zaczynać. 
 - Przepraszam, jeśli zaboli. 
Zaśmiałem się, ale nic nie mówiłem. Uważnie ją obserwowałem. W sekundzie wystartowała z miejsca i z całej siły kopnęła moją lewą dłoń. Cholera, tym razem bolało. Nie miałem jednak czasu, żeby się otrząsnąć, bo zadała kolejny cios, sprawiając, że cofnąłem się o krok. I jeszcze jeden, przez co upadłem na podłogę, tracąc równowagę. Jestem pewien, że nie upadłem tylko przez jej średniej mocy ciosy, ale też przez to, jak się przy tym poruszała. Tym razem w zupełności mogłem stwierdzić, że z uśmiechem na ustach i z płonącymi oczami zwaliła mnie z nóg.

**********************************
Przepraszam, że tak długo, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie! Myślę, że ten rozdział jest na tyle dobry, że zapomnicie o tak długiej przerwie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz