czwartek, 24 grudnia 2015

Święta!

Wszystkim życzę wesołych, zdrowych i szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia !
Korzystając z okazji chciałabym Wam podziękować za to, że czytacie mojego bloga :-) Świadomość o tym, że czyta mnie ponad 7 tysięcy osób jest.... nie do opisania. Naprawdę cieszę się, że Wam się podoba :-) Mam tylko nadzieję, że wciąż będziecie ze mną!
WESOŁYCH ŚWIĄT! :-*

środa, 16 września 2015

Epilog

Dwa lata później

 
- Witaj, księżniczko – znikąd pojawił się Zak i przytulił mnie 

od tyłu. - Dzisiaj idziemy na imprezkę, pamiętasz? - cmoknął 

mnie w skroń.
 
- Pamiętam, pamiętam. - odwróciłam się do niego przodem, 

a ręce zarzuciłam mu na kark. Gdy chciałam go pocałować, 

odsunął się. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
 
- Nie tak szybko – uśmiechnał się – Moja narzeczona i 

najpotężniejsza czarownica musi ładnie wyglądać.
 
- Według ciebie nie wyglądam teraz ładnie? - zapytałam z 

udawanym bólem w głosie.
 
- Ależ oczywiście, że tak. Dla mnie zawsze jesteś piękna, 

Sophie.
 
Gdy zbliżał się do wyjścia, rzuciłam:
 
- Jak tam nasza nowa para? - spytałam.
 
- Claus i Natalie? Dobrze. Według mnie Natalie jest za żywa 

dla niego, ale nie oceniam.....
 
- Ty jesteś za bezczelny dla mnie – odpowiedziałam z 

uśmiechem.
 
- Dyskutowałbym....
 
- Zak!
 
- Dobra, dobra, weź się szykuj. - wyszedł.

Czasami wciąż nie mogłam uwierzyć jak bardzo Claus się 

zmienił. Teraz był miły, a nawet zabawny. Wojna z 

Nathanielem nas wszystkich zmieniła. Ja na przykład 

poszłam za radą Johna i jestem z Zakiem. Muszę jednak 

przyznać, że tęsknie za bratem mojego narzeczonego. Mam 

nadzieję, że naprawdę kiedyś wróci. Tym bardziej, że za 

dwa tygodnie będzie najważniejszy dzień w moim życiu. 

Mianowicie wyjdę za mąż. Uśmiechałam się na samą myśl o 

tym. Nie mogłam się doczekać. Czasami jeszcze po walce 

miałam lekkie zawroty głowy. Tamta noc porządnie dała mi w 

kość. Używałam bardzo dużo mocy i to zostawiło na mnie 

trwały ślad. Ale jakoś to przeżyje. Zaśmiałam się. Jasne, że 

przeżyje. Wygrałam ze śmiercią już parę razy, więc ma mnie 

powalić zwykły ból głowy? Mowy nie ma. Nie miałam ochoty 

na imprezę. Niestety będą musieli iść beze mnie. Z chęcią

zostanę w domu i powspominam..... Jasona.

- Zak?! - zawołałam.
 
- Yhym?
 
- Czy ty jesteś za moimi drzwiami?
 
- Owszem.
 
- Nie wygłupiaj się i właź do środka.
 
Był przy tym zadziwiająco szybki.
 
- Nie idę na imprezę. - powiedziałam.
 
- Ale...
 
Spojrzałam mu w oczy. Od razu wiedziałam, że zrozumiał.
 
- Jesteś pewna? - zapytał
 
- Bawcie się dobrze. - pocałowałam go w policzek i niemal 

wyrzuciłam z pokoju.

Gdy usłyszałam zamykanie drzwi, wygodnie usadowiłam się 

na łóżku i zaczęłam wspominać.... gdy nagle usłyszałam 

głośne wołania sprzed Instytutu. Westchnęłam. Co się

znowu stało? Zrezygnowana wstałam i wbiegłam na dwór. W

mgnieniu oka znalazłam się obok Zaka.

- Co do li...
 
Zauważyłam, że wszyscy są bardzo szczęśliwi. Spojrzałam 

tam gdzie oni. I znieruchomiałam. Łza spłynęła mi po 

policzku.

- John.... - wyszeptałam.
 
- Mówiłem, że wrócę?

Nie panowałam nad emocjami. Wprost rzuciłam się na 

niego. Zręcznie mnie chwycił i tak przez parę długich chwil 

się tuliliśmy.

- A to... - wskazał ręką na dziewczynę, której wcześniej w 

ogóle nie zauważyłam. - Jest Aleksandra. Moja narzeczona.

  Trochę mnie to zaskoczyło. Nie byłam zazdrosna, po 

prostu... zaskoczona.

- Gratuluję... - wydukałam.
 
- Tak się składa, że my – obok mnie znalazł się Zak, który 

objął mnie ramieniem – Za dwa tygodnie bierzemy ślub.
 
- Najlepszego! - bracia wpadli sobie w ramiona, tak jak na 

pożegnaniu. Naprawdę było to wzruszające.



Po powrocie Johna, zrezygnowaliśmy z imprezy i wszyscy 

razem poszliśmy do środka Instytutu. Do salonu. 

Tam rozmawialiśmy jeszcze parę długich godzin.

Mimo tego wszystkiego co stało się w przeszłości, teraz 

wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Wciąż brakuje nam zmarłych 

przyjaciół, ale rany się goją. John wrócił i ma Olkę, Natalie 

ma Clausa, a ja mam Zaka. W życiu nie byłam bardziej 

szczęśliwa, jak właśnie w tej chwili. 

************************************************

No to koniec. Mam nadzieję, że się wam podobało. Wkrótce 

dodam nowe opowiadanie! Wciąż śledźcie mojego bloga i 

polecajcie znajomym! :))


Zuza ;3 

wtorek, 15 września 2015

Rozdział 21

Kochani! Ostatni rozdział! Jutro jeszcze epilog i kooniec! :-)
*****************
 Moje oczy wciąż były pełne łez. Nadal nie mogłam uwierzyć w to co się stało. Śmierć Maxa. Nie daruję tego Nathanielowi. On musi zginąć. Usłyszałam krzyk. Odwróciłam się w stronę skąd dochodził dźwięk. Gwałtownie podniosłam sie na nogi. Na drugim końcu pola zobaczyłam Nawię, która pada na kolana. Wykorzystałam swoją wampirzą szybkość i nim się obejrzałam znalazłam się obok niej. Gwałtownie podniosłam ręce i stworzyłam naokoło nas tarczę. Żaden demon, żaden wilkołak, ani żaden wampir się nie przedostanie. 

- Nawia.....
- Nic mi nie jest. To tylko draśnięcie. - pokazała mi swoją rękę. Miała rację. To tylko draśnięcie. - Sophie... jak ty zrobiłaś tę tarczę?
- To nie czas. Jesteś w stanie dalej walczyć? - spytałam z niepokojem. Nie możemy stracić takiej dobrej wojowniczki jak Nawia. 
- Tak, myślę, że tak. Podaj mi bicz. - zrobiłam co mi kazała. - I pomagaj nasz..... Zak! - krzyknęła. 

Odwróciłam się tam gdzie patrzyła z niepokojem. Zobaczyłam Zaka, który był otoczony przez demony, wilkołaki i wampiry. Byłam już wykończona przez tę tarczę, ale Zak nie może zginąć. 

- Już.... - westchnęłam - Lecę. 

Co sił pobiegłam w stronę Zaka. Już w drodze uniosłam ręce i wprost wślizgnęłam się do Nocnego Łowcy. Zrobiłam identyczną tarczę jak z Nawią. Zak spojrzał na mnie zaskoczony.

- Co ty tu robisz? Dałbym radę.... - zassał gwałtownie powietrze. 
- Właśnie widzę. - Wysapałam. - Zak.... stań za mną.... i chociaż raz pozwól siebie chronić. - spojrzałam mu błagalnie w oczy. Skinąl głową. 

Odpędziłam tarczę i w jednej chwili  wszystkie stwory ruszyły prosto na nas. Rękami nakreśliłam w powietrzu niewidzialne koło i z całej siły pchnęłam złotym światłem przed siebie i naokoło mnie. Automatycznie cała masa potworów padła martwa, a ja padłabym wycieńczona na ziemię gdyby nie potężne ręce Zaka. Chwycił mnie i delikatnie położył na ziemi. Spojrzał mi prosto w oczy. 

- Trzy słowa. Co. To. Było? 
Uśmiechnęlam się. 
- Tada! - kaszlnęłam. 
- Och Sophie... Mogłaś nam powiedzieć, że możesz nas chronić.... mogłaś MI powiedzieć. 
- Nie chciałam, żeby..... Zak! Tam! - wskazałam ręką wampira który biegł w naszym kierunku. 

Herondale błyskawicznie wstał na nogi i jednym machnięciem nożem, powalił wampira. Nim się zorientowałam był już przy mnie. 

- Musisz mnie gdzieś zaprowadzić w bezpieczne miejsce..... odzyskam siły i.... 

W tym samym momencie czyjeś ręce odciągnęły Zaka ode mnie. Wytężyłam wzrok. Jasmine. O nie. Ona jest potężniejsza niż inne wampiry. Zaczęlam się rozglądać w celu poszukiwania bezpiecznego miejsca. Jest. Parę metrów ode mnie było małe drzewo. Może nie jest to najlepsze miejsce, ale lepsze to niż nic. Zaczęłam się czołgać w tamtą stronę. Gdy byłam już prawie na miejscu czyjeś ręce gwałtownie złapały mnie za nogi i rzuciły dużo metrów dalej. Z całej siły uderzyłam w ziemię. Jęknęłam z bólu. Delikatnie odwróciłam się na plecy. W moim kierunku biegła Natalie. Ona była aż taka silna? Próbowałam unieść ręce do samoobrony, jednak ona była szybsza. Podbiegła do mnie i potężnie zaczęła kopać mnie w brzuch. Potem na mnie usiadła i zaczęła mnie okładać pięściami. Próbowałam się bronić, jednak Natalie brutalnie zraniła moje ręce. Zaczęłam myśleć, że to może być mój koniec..... ale nie. Nie chcę być tą niezdolną dziewczynką do samoobrony. Z całej siły uderzyłam ją kolanem w głowe i w tej chwili usłyszałam przeraźliwy krzyk. Gdy zrzuciłam z siebie nieprzytomną dziewczynę w moją stronę już biegł Nathaniel. Nie, nie, nie. Teraz to już zginę. Jestem cała okaleczona, niezdolna do ruchu, a w moją stronę biegnie jeden z najlepszych Nocnych Łowców. Nim dążyłam mrugnąć nade mną we własnej osobie stał Nathaniel. Uśmiechnał się krzywo i trącił mnie nogą. Jęknęłam z bólu. 

- Sophie, Sophie, Sophie. - pokręcił głową. - Myślałem, że dłużej powalczysz i dłużej wytrzymasz. Jednak widzę, że w tej jednej kwestii się myliłem. Naprawdę myślałem, że jesteś lepsza. 
- Nath.... Nathanielu... - wyjąkałam - Nie musisz...
- Zabijać cię? Masz rację nie muszę. Ale chcę. Od samego początku grałaś mi na nerwach. Mała, pyskata, a do tego ładna. No wybacz! Aż się prosisz o śmierć! 
- Nathaniel..... - jęknęłam 

Gdy spojrzałam mu w oczy, miał już wyciągnięty miecz i celował nim prosto w moje serce, a ja nie umiałam nawet drgnąć. Zamknęlam oczy i czekałam na śmierć. Usłyszałam zamach, a potem.... zderzenie metalu o metal. Gwałtownie otworzyłam oczy. Nade mną nie było Nathaniela. Natomiast słyszałam jego głos, wściekły głos. Delikatnie się odwróciłam i zobaczyłam. Jason walczył oko w oko z dużo lepszym od siebie Nocnym Łowcą. Muszę dojść do siebie.... muszę.... muszę go chronić! Jednak gdy próbowałam wstać, ponownie upadłam z jeszcze większym bólem. Nie pozostało mi nic, tylko patrzenie i czekanie. Czekanie na to co się stanie. Jason zręcznie władał mieczem. Nawet na pierwszy rzut oka radził sobie lepiej niż Nathaniel. Może dlatego, że o walczył w gniewie, a Jason starał się być opanowanym. Powoli zaczynałam się modlić, żeby mojemu przyjacielowi nic się nie stało. W jedenj chwili Jason zranił Nathaniela w kolano. Z kolei ten upadł i czekałam co zrobi.

- Jason.... - jęknęłam - Uciekaj.
Odwrócił się w moją stronę, a to okazało się być jego największym błędem. Nathaniel wykorzystał nieuwagę przeciwnika i mieczem przebił jego brzuch. W tym samym momencie Jase, mój Jase patrzył mi w oczy. Mój przyjaciel padł na ziemię. 

- NIE! - krzyknęłam - NIE! 

Zaczełam płakać. Mogę znieść wszystko, ale nie śmierć mojego przyjaciela. Mojego najlepszego przyjaciela. Pokonałam swój ból i poczołgałam się do Jase'go. 

- Jason.... - ciągle płakałam. 

W tym samym czasie usłyszałam jęknięcie Nathaniela. Zobaczyłam nóż wystający z jego piersi, a za nim zobaczyłam Johna. Wreszcie. Nathaniel został pokonany. Ale to teraz nie ważne, Jason....

- Jason.... - jęknęłam. 
- Sophia.... - zapłakałam ponownie. Niekontrolowane łzy wylewały się z moich oczu. 
- Czemu.... czemu to zrobiłeś... Jase nie musiałeś....

W odległym miejscu pola usłyszałam krzyk pełen rozpaczy. Spojrzałam w tamtą stronę. Nawia. 

- Musiałem.... nie mogłem pozwolić, żeby coś ci się stało....
- Jason..... - ciągle płakałam - Wytrzymaj, uratujemy cię i.... i wszystko będzie dobrze. - Oparłam bezwładnie czoło o jego czoło i chwyciłam go za rękę. - Obiecałeś, że przeżyjemy i wrócimy z tego cało.... obiecałeś mi... - powiedziałam już na niego nie patrząc.
- Och, Sophia.... Musisz mi.... musisz obiecać, że zaopiekujesz się Nawią....
- Nie, Jason, proszę.....
- Obiecaj.... obiecaj mi to.
- Obiecuje - załkałam. 
- Jason?
- Taa? - uśmiechnełam się przez łzy.
- Dziękuje za wszystko. Nie mogłam mieć lepszego przyjaciela. 
- Kocham cię, Sophie. 
- Ja cię też, Jase. Ja cię też. 

Po tych słowach poczułam jak uchwyt Jasona się poluźnił. Po tym poznałam, że już odszedł. Ale nie chciałam od niego odchodzić. Zaczęłam płakać jak małe dziecko, ale nie wstydziłam się tego. Chciałam płakać, musiałam płakać, ie umiałam nie płakać. Jason był dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Był dla mnie bratem. Położyłam się koło ciała Jasona i nie zamierzałam jak na razie odejść. Gdy usłyszałam czyjeś szybkie kroki i płacz, nawet nie musiałam otwierać oczu, żeby wiedzieć, że to Nawia. Runęła koło jego ciała i przytuliła go tak jak ja. Kochałam go. Kochałam, a on poświęcił swoje życie, żebym JA mogła żyć. 

Nie wiem jak długo leżałam koło Jasona. Nie wiem czy tylko leżałam czy może nawet spałam. Ale obudził mnie znany głos.

- Sophie.... - to był Zak. - Sophie.... musimy posprzątać.... 
Wybuchnęłam.
- Posprzątać? Posprzątać?! Czy oni to są rzeczy?! Czy Jason to rzecz! To był człowiek! Nocny Łowca! Wszyscy, którzy polegli to Nocni Łowcy, wampiry lub wilkołaki. I każdemu poległemu urządzimy pogrzeb. Taki jaki trzeba. A wyróżnieni zostaną Max i, i.... - nie umiałam, nie chciałam wymówić tego imienia. - I Jason. 
- Dobrze, przepraszam. Zrobimy im pogrzeby, na takie na jakie zasłużyli. Na wyjątkowe.

Ponownie się rozpłakałam. Tym razem nie byłam z tym sama. Zak padł obok mnie i wziął mnie w ramiona. Wypłakałam się w jego ramię i byłam wdzięczna, że jest ze mną. 
                                                    **********
Gdy w miarę się ogarnęłam, a raczej gdy prawie niósł mnie Zak, "posprzątaliśmy" ciała. Uznaliśmy, że ciało Jasona i Maxa zaniesiemy przed Instytut i tam ich zakopiemy. Zasługują, aby być pochowanym właśnie w tym miejscu. Przez całą drogę do Instytutu, zastanawiałam się gdzie się podziała Natalie. A najbardziej zastanawiałam się nad tym jakich dzielnych miałam przyjaciół. Przez połowę mojego życia nie miałam pojęcia, że Jason prowadził takie niebezpieczne życie, narażał się dla ludzi. Teraz już raczej czułam większą dumę i podziw, niż smutek. Byłam dumna z Jasona i Maxa. Byli, są wyjątkowi. Gdy dotarliśmy przed Instytut, na schodach siedziała zapłakana Natalie. Gdy nas zauważyła, wściekle wstała i rzuciła się na mnie. Razem ze mną upadła na ziemię. Normalnie to bym się poddała, ale chcę brać przykład z Jasona. Użyłam całej swojej siły i przycisnęłam ją do ziemi. Była tak samo słaba jak ja i nie chciałam robić jej krzywdy. Również straciła bliską osobę. Rozumiem ją.

- Natalie - szepnęłam - Wiem, jak się czujesz. Ja też straciłam i Maxa i Jasona. Ja też cierpię. Proszę cię, nie walczy już. My cię wesprzemy, ja cię wesprze. Proszę cię. 
Zapłakała i się poddała.
- Ja go kochałam. - powiedziała. Puściłam ją.
- Ja również kochałam i Jasona i Maxa. Musimy trzymać się razem, tak?
- Dobrze i dziękuję ci Sophie. 

Po tym całym zajściu zrobiliśmy godny pogrzeb Jasonowi i Maxowi. Oczywiście ryczałam jak bóbr. Po tym wszystkim dotarło do mnie, że jeszcze jedna kwestia została. Odejście Johna.

O godzinie 16 zebraliśmy się przed Instytutem. John zaczął się z nami żegnać. Najpierw pożegnał się z Clausem. Bratersko się uścisnęli, uśmiechnęli. Potem podszedł do Nawii, która popłakała się na koniec. Myślałam, że do mnie podejdzie na końcu, jednak podszedł zaraz po Nawii.

- Sophie. Wyjaśniałem ci czemu idę i mam nadzieję, że to rozumiesz. Będę tęsknił. - wziął mnie w ramiona. Cieszyłam się. Nie chciałam innego pożegnania. To było właściwe. 
Na końcu podszedł do ( ku mojemu zdumieniu, jak i chyba wszystkich) do Zaka. Przez chwilę stali w milczeniu, a potem wpadli sobie w ramiona. Łza spłynęła mi po policzku, gdy widziałam ich razem. Zak i John się przytulili.

- Do zobaczenia bracie. - powiedział John.
- Ave atque vale, bracie - odpowiedział Zak. 

Po tych słowach, John jeszcze raz podszedł do mnie i szepnął mi do ucha:

- Sophie, wrócę, obiecuję, ale nie trać czasu. Wiem i ty to wiesz, że jest tu ktoś kogo kochasz równie mocno jak mnie. Bądź z Zakiem. Zasługujecie na siebie. 

Po tych słowach odszedł. 

Dzisiaj straciliśmy dużo ludzi, wampirów i wilkołaków. Ale pokonaliśmy Nathaniela, zyskaliśmy nowe przyjaźnie. Straciliśmy Maxa i Jasona, fakt. Ale wiem, że zrobili to co chcieli. To był ich wybór. A ja to szanuję. Max i Jason na zawsze pozostaną w moich sercach. Nigdy nie zapomnę zabawnych, jak i przykrych momentów z naszego życia. Ale trzeba żyć dalej. 
Kiedyś pewnej nocy stałam się wampirem. Od tej pory moje życie całkowicie się zmieniło. A skomplikowało się jeszcze bardziej kiedy poznałam Nocnych Łowców. Ale niczego nie żałuję. Cieszę się z tego kim jestem i co zrobiłam. Co musiałam zrobić, aby teraz wreszcie być wolną.
Bo teraz, od tej chwili jestem wolna.
************************************

 No cóż :-) To już prawie koniec. Prawdopodobnie jutro dodam jeszcze epiloga :-) Za literówki, przepraszam!

Zuza ;3

poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział 20

 Nie spodziewałam się, że nasza armia będzie taka liczna. Nathaniel mówił, że jest pewny, iż większość wampirów, wilkołaków przejdzie na jego stronę. Mylił się. Mieliśmy dużo więcej wilkołaków niż myśleliśmy, ale za to dużo mniej wampirów niż chcieliśmy. Nie widziałam, który gatunek jest potężniejszy, ale i ten i ten jest niesamowity. W drodze na rzeź szłam obok Maxa i jakiegoś wampira, który ślinił się na mój widok. Westchnęłam.

- Nasza armia roi się od czubków - szepnęłam Maxowi. 
Zaśmiał się.
- Nigdy nie wiesz, jakich czubków ześle ci los. Mi na przykład zesłał ciebie. - spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem.
- Ach tak? Dobrze! W takim razie FOCH! - udawając urażoną zaczęłam oddalać się od czarownika. 
- O nie! Sophie! Błagam cię, wybacz mi! Wybacz! - zaśmiałam się. 
- Udzielam ci przebaczenia...

- Moglibyście chociaż przez chwilę być poważni? Przynajmniej kiedy idziemy na wojnę? - tuż obok nas zjawił się Claus. 
- Jesteśmy poważni. Staramy się choć w miarę zachowywać normalnie. Myślimy pozytywnie. - warknęłam. 

Razem z Maxem uzgodniłam, aby nikomu nie mówił, że mogę ich chronić. Wszyscy zaczęliby się niepotrzebnie kłócić. A ja nie chciałam wywoływać zamieszania. Black powiedział, że nikt nie będzie nawet wiedział, że jest przeze mnie chroniony i chcę żeby tak zostało. Będę się starała chronić wszystkich z taką samą mocą. Nie mam podziałów, kogo chronić bardziej, czy mniej, wszyscy są równi. Max stwierdził, że jeśli nie będę chronić wszystkich w tym samym momencie, ale każdego po trochu, powinnam przeżyć. I naprawdę kurczowo trzymam się tej myśli i staram się być optymistką, jednak średnio mi to wychodzi. Podskoczyłam, gdy ktoś dotknął mojego ramienia. 

- Spokojnie księżniczko. Jak się trzymasz? - spytał Zak. 
- Co? - nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi.
- Ach no wiesz, my kontra masa złych demonów, do tego słyszałem, że zerwaliście z Johnem i że ma zamiar odejść. - powiedział całkiem spokojnie, wręcz obojętnie. 
- Nie rozumiem - wyznałam w końcu. - Znaczy... nie rozumiem czemu John odchodzi. Przecież nie musi. Ty to rozumiesz?
- Kochanie - zaśmiał się - Ja wszystko rozumiem. - przewróciłam oczami. - A tak serio to rozumiem go. Przed wyjściem rozmawialiśmy i wszystko mi wyjaśnił. Gdybym był na jego miejscu, postąpiłbym tak samo. Jeśli go kochasz, daj mu wolność, a jestem pewien, że po pewnym czasie wróci. 

Mimo, że Zak był naprawdę patentowanym idiotą, czasami udzielał strasznie mądrych rad. Nawet częściej niż czasami. Byłam mu za to wdzięczna. 

- Dziekuję - powiedziałam.
Nie odpowiedział. Patrzył przed siebie zmartwionym wzrokiem. 

Podążyłam za jego wzrokiem u ujrzałam. Pole. A na nim, duża armia, a na jej czele Nathaniel, Natalie i Jasmine.  
Po raz pierwszy odkąd poznałam Zaka zobaczyłam, że teraz naprawdę się boi. Ale nie walki. Boi się stracić bliskich. Ja czułam się podobnie jak on.
                                                  **********

- Sophie! - zawołał przyjaźnie Nathaniel. - Spójrz do czego doszło. Nie byłoby tego wszystkiego - wskazał na swoją i moją armię - gdybyś się do nie przyłączyła na samym początku. Ale niestety niegrzecznie dziewczynki muszą dostać karę. - uśmiechnął się złowieszczo. 
- Nathaniel! - wyręczył mnie Zak. Odetchnęłam z ulgą. - Zawsze możesz się wycofać i żadna krew się nie przeleje. Spójrz na nas! Czy wyglądamy na takich słabych? Poddaj się Nathanielu. Nie musimy walczyć. 
Przez chwilę staliśmy w niezręcznej ciszy.
- Dzisiaj zginie ostatni z rodu Herondale'ów! Do ataku! 

W jednej sekundzie wszystko się zmieniło. Miły, przyjazny obraz pola, zmienił się w scene z horroru. Ludzie Nathaniela naparli na moich ludzi. Armia mojego wroga prawie w ogóle nie miała broni. Posługiwali się głównie mocą. Schowałam się za drzewem i obserwowałam. Obserwowałam jak kto sobie radzi. Czy potrzebują mojej pomocy. W oczy rzuciła mi się Nawia. Była otoczona przez wampiry. Jednak nic sobie z tego nie robiła. Do rąk wzięła swoje bicze i zaledwie po paru sekundach wszystkie wampiry leżały martwe u jej stóp. Ale nie było czasu, żeby świętować. Od tyłu zaszedł ją wilkołak. Z rąk wyrwał jej bicze. Była bezbronna. Lekko wychyliłam się za drzewo i uniosłam ręce. Po chwili wilkołak padł martwy. Nie wiedziałam dlaczego. Czyżby moja moc działała negatywnie na tych, których chce zniszczyć? Całkiem prawdopodobnie, jednak nie było czasu tego roztrząsać. Z powrotem usiadłam za drzewem, a mój wzrok powędrował do walczącego z trzema demonami, Zaka. Pisnęłam w duchu. Co mnie najbardziej zdziwiło, on się uśmiechał. Nikt inny, tylko o mógłby się uśmiechać na wizję o śmierci. Uważał przecież, że jest taki doskonały. Serafickim ostrzem rzucił w pierwszego demona. Drugi demon rzucił się na Zaka od tyłu. Jednak Nocny Łowca był szybszy. Zrobił błyskawicznie unik i posiekał na miliony kawałków demona. Ostatni demon się gdzieś ukrył. Straciłam go z pola widzenia, do momentu, kiedy Zak krzyknął w moją stronę:
- Sophie! Za tobą!
Odwróciłam się a za mną stał największy i najstraszniejszy z trzech demonów, z którymi walczył Zak. Jęknęłam. Miał gdzieś z trzy metry wysokości, trzy nogi i cztery głowy. Jedyną moją przewagą było to, że posiadam coś takiego jak ręce. Wampiryzm mi z nim nie.... Nie było więcej czasu na rozwiązanie, ponieważ w tej samej chwili obślizgły czterogłowy rzucił się do ataku. Zrobiłam unik, jednak nie byłam tak szybka jak Zakuś. Jedyne co mi pozostało to moja mała moc. Gdy demon ponownie się na mnie rzucił, uniosłam ręce i zamknęłam oczy. Sądząc, że po paru sekundach nie zostałam ranna, otworzyłam oczy. Krzyknęłam. Pod moimi stopami leżał zwęglony demon. Co dziwne, teraz moja moc zachowała się inaczej, niż z wilkołakiem. Gdy usłyszałam kroki za sobą, wyciągnęłam scyzoryk i gwałtownie przyłożyłam mały nożyk napastnikowi do gardła. Pisnęłam gdy zobaczyłam kto przede mną stoi. 

- Jasna cholera! Zak! Mogłam cię zabić!
- Nie tak łatwo mnie zabić, księżniczko. Nic ci nie jest? 
- Nic. Idź. Jesteś tam potrzebny! - krzyknęłam
- Ale...
- Nic mi nie jest! No już! 

Po tych słowach zniknął w środku kręgu demonów. Na wszelki wypadek uniosłam ręce i zaczęłam go chronić, jednocześnie obserwując innych. Wytężałam i wytężałam swój wampirzy wzrok, jednak nigdzie nie mogłam dostrzec Johna, ani Nathaniela. Mój wzrok przeniósł się na Clausa, który dzielnie walczył z wampirami. Jak na razie nie potrzebuje mojej pomocy. Rozglądałam się dalej. Jest. wreszcie zobaczyłam Jasona. Nim zdażyłam się przyjrzeć czy potrzebuje mojej pomocy, zakręciło mi się w głowie, a nosa kapała mi krew. Opuściłam ręce i wsparłam się na drzewie. Za długo. Za długo chroniłam Zaka. Za długo. Spojrzałam jeszcze raz w kierunku gdzie przed chwilą dostrzegłam Jasona. Nadal tam był. Walczył z wilkołakiem. Gdy chciałam mu pomóc ( choć wcale nie było to konieczne) wilkołak leżał już trupem, a mój przyjaciel pobiegł dalej. Nagle mój wzrok odnalazł Maxa, który władał niesamowitym światłem, a demony naokoło niego rozpuszczały się, jakby były z cukru. Jednego Max nie zauważył. Wilkołaka, który już szedł w jego stronę. 
Za tym drzewem nie miałam dobrego widoku. Teraz wszyscy mogą się dowiedzieć, ale nie mogę dać mu zginąć. Nie mogę! Wyskoczyłam daleko poza drzewo i skierowałam ręce prosto na Maxa. Wypuściłam złote światło, jednak w tej samej chwili wilkołak przebij klatkę piersiową czarownika. Padł na ziemię. 

- Nie! - krzyknęłam. - Nie, nie nie, nie! 

Szybko pobiegłam w jego kierunku, odrzucając wszystkie demony i stwory, które próbowały mnie zatrzymać. Gdy znalazłam się przy czarownika, krew już wylewała się z rany. Oczami pełnymi łez spojrzałam na czarownika. 

- Nie.... Na pewno da się coś zrobić.... Max.. powiedz mi co mam..
- Sophie....byłaś moją przyjaciółką, a teraz będziesz moją następczynią. To co - kaszlnął krwią - Potrafisz zrobić za pomocą światła ochronnego jest niewyobrażalnie potężne. I... do...do..doprowadź tę walkę do końca. I przeżyj. - Gdy łzy już płynęły mi po policzku, Max umarł na moich rękach. 

Najpotężniejszy czarownik zabity przez wilkołaka. Dla mnie był kimś więcej. Osobą godną zaufania. Mimo, że jeszcze parę godzin temu chciałam poderżnąć mu gardło.... Kolejne łzy wylewały się z moich oczu. On był moim przyjacielem. I wiem dlaczego moje światło nie dotarło na czas. On je blokował. Nie chciał, żeby traciła energię... Poświęcił się... Poświęcił się dla mnie. Wierzchem dłoni otarłam łzy. 

- Nathanielu! - krzyknęłam głosem pełnym nienawiści i rozpaczy - Idę po ciebie! 
 ******************************
Niby miał to być ostatni rozdział, ale jednak nie ;PP
Nie wiem, ile będzie jeszcze. Na pewno jeden, albo dwa. Jeśli pojawiły się jakieś literówki to przepraszam!

Zuza ;3

niedziela, 13 września 2015

Potrzebna wasza rada!

 A więc mam do was bardzo, ale to bardzo ważne pytanie. Jak wiecie powoli zaczynam kończyć opowiadanie o Sophie i Nocnych Łowcach. I teraz, czy chcielibyście abym pisała tak jakby drugą część? 
I kolejna wiadomość. Powoli zaczęłam już pisać kolejne opowiadanie, troche mniej pogmatwane, ale bardziej logiczne. I moje decydujące pytanie jest takie:
 Chcecie kolejną część Sophie, czy chcecie poznać nowe opowiadanie i nowych bohaterów?
 Ja osobiście wolałabym pisać już nowe, bo powiem wam, że już sie troche tymi wampirami przejadłam xd
Ale dostosuje sie do was.
I teraz jeszcze jedna prośba.
Moje opowiadanie czyta 2 tys ludzi i nie prosze, aby było pod tym "postem" tyle komentarzy. Ale naprawdę chciałabym poznać wasze opinie. Bardzo was proszę o komentarze, bardzo :-) 

 Zuza ;3

Rozdział 19

 Nie mam pojęcia co się ze mną dzieję. Dosłownie dzisiaj wieczorem idziemy na pole gdzie Nathaniel zamierza urządzić sobie rzeź. Dzisiaj wieczorem rozpętamy prawdziwe piekło. A ja myślę o swoich uczuciach. Próbuję, staram się nie myśleć, ale to nie takie proste. W jednym momencie myślę o Johnie. O tym, że cieszę się, że go mogę chronić, i o tym co będzie dalej. A w innej chwili myślę o Zaku. O tym, że nie mogę go chronić i w ogóle, że wszystko jest do bani. Wczoraj jak wyszłam od Zaka, jeszcze ćwiczyłam z Johnem i Maxem. Muszę przyznać, że trening czyni mistrza. Nie padam już wykończona na kolana, choć nadal jestem słaba. Ustaliliśmy, że nie będziemy mnie niepotrzebnie wykańczać. Wszyscy (prócz mnie) ustalili, że ogólnie mam się trzymać z boku i się nie wychylać. Mam się gdzieś chować, czaić i czekać. Jeśli zobaczę, że Johnowi coś grozi, mam go chronić złotym światełkiem. Taki ich plan. Zwariowali. Rozumiem. Nie mam już mocy, ale kurde! Umiem walczyć! Jestem wampirem! Przecież się przydam! A tymczasem wszyscy traktują mnie jak małą dziewczynkę, która jest niezdolna choćby do samodzielnego poruszania się! Nawet Zak i John. Na początku postanowiłam zgodzić się na ich plan, ponieważ wiedziałam, że jak zrobię coś źle, ktoś może zginąć, ale teraz... Chce walczyć! Pomóc! A jednocześnie.... boję się jak cholera. Muszę pogadać z Jasonem. On zawsze potrafi mnie jakoś uspokoić i rozbawić. Miejmy nadzieję, że i tym razem mu się uda. Wybrałam się na poszukiwania przyjaciela. Atmosfera w Instytucie była napięta. Nikt z nikim nie rozmawiał. Wszyscy szykowali się do walki. Ostrzyli noże, ostrza, sprawdzali czy łuki i strzały są odpowiednie, przygotowywali bicze dla Nawii (miała w zapasie już 3), a ja błąkałam się jak ostatnia sierota. Gdy próbowałam się kogoś, kogokolwiek zapytać co mam robić, albo mnie ignorowali, albo nie chcieli ze mną rozmawiać. W holu minęłam jakąś dziewczynę o niebieskich włosach.... (niektórzy ludzie są przedziwni...)

- Hej! Wiesz, gdzie znajdę Jasona? - spytałam ją. 
Spojrzała na mnie spod łba i poszła dalej.
- Dzięki za pomoc! - prychnęłam. 

W końcu znalazłam Jasona. Znajdował się w salonie. Zdziwiłam się, że tak siedział i nic nie robił. Czy to możliwe, że nie tylko mnie ignorują? Dobrze, przynajmniej nie jestem sama. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na Jasona. Był wykończony. Miał worki pod oczami, a oczy kiedyś tętniące życiem, teraz jakby były pełne śmierci. Niekiedy wątpiłam, czy aby na pewno jest szczęśliwy z Nawią.... Widząc go w takim stanie miewam dziwne myśli. Tak bardzo pragnęłam, żeby było jak dawniej. Żebym była tylko i wyłącznie wampirem i żeby mój najlepszy przyjaciel był taki jaki był. Znowu dowcipy, imprezy.... Przypomniałam sobie ten dzień, kiedy rano zaspałam i nie wypiłam dziennej porcji krwi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zabiłam wtedy biednego, niewinnego króliczka, a jego zwłoki zostawiłam. Potem musiałam go ożywić na oczach całej klasy...Całe szczęście, że nikt nic nie zauważył. Usiadłam obok Jasona. Kiedyś to by się odezwał i nie przestawałby gadać. Teraz milczy jak grób. Nigdy nie było takiej sytuacji, że to ja musiałam zaczynać rozmowę. 

- Hej - powiedziałam. 
- Hej, Sophia. - powstrzymywałam się od płaczu, gdy tak mnie nazwał. - Co jest? 
- Boję się. - nie ukrywałam tego. Nie chciałam użalania, chciałam tylko wsparcia.
- Wiem. Byłabyś idiotką, gdybyś się nie bała. - kącik jego ust drgnął.
- Jason naprawdę mi przykro. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo bym chciała chronić was wszystkich. Chronić ciebie. Jeżeli coś by ci się stało, Jason, ja nie wiem, co ja bym....
- Sophie, hej, spokojnie, chodź tu. - wyciągnął do mnie ręce. 
Bez wahania się do niego przytuliłam i nie powstrzymywałam łez. 
- Sophie, wiem, że chciałabyś nas chronić, ale wiesz, że nie możesz. My... poradzimy sobie. Wszystko będzie dobrze. Naprawdę. Obiecuję ci to. Wszyscy wyjdziemy z tego cało. Obiecuję. 
Chciałam powiedzieć, żeby nie dotrzymywał obietnicy, której nie może spełnić, ale siedziałam cicho. 
                                             **********
Nathaniel już miał prawie wszystko gotowe. Demony były gotowe do walki, niektóre wampiry też. Szczerze, spodziewał się, że będzie ich więcej, ale jak widać, jest więcej tych dobrych. Parsknął. Był prawie pewny, że wygra tę walkę. Spodziewał się, że będzie ona wyglądać tak: przyjdą, złapią wszystkich dobrych Łowców, przejmą nad nimi kontrolę i w tym momencie wszystkie wampiry i wilkołaki przejdą na jego stronę. Łatwizna. Jednak z drugiej strony, bał się, że coś pójdzie nie tak. Mieli przecież świetnie wyszkolonego Herondale'a i Johna. No i oczywiście Sophie. Na dodatek Nathaniel kompletnie nie spodziewa się, kto go zaatakuje. Może to być każdy. Jest jednak pewien, że na pewno nie będzie to John. Nie da rady. Go więc wyklucza. Nie był jednak bez serca. Bał się o Natalie. Za wszelką cenę chciał ją trzymać z daleka. Chciał, żeby została w jego domu i czekała na jego powrót. Ona jednak nie chce go słuchać. Nathaniel wie, że jeśli Natalie się na coś uparła to już koniec. Będzie ją chronił. Najlepiej jak potrafi. Usłyszał kroki. Od razu wiedział kto to.

- Natalie. - powiedział. 
- Hej, Nath. - tylko ona tak do niego mówiła. Był naprawdę pod wrażeniem. Mimo, że był dla niej dupkiem, to ona wciąż go nie opuszczała. Wcześniej wstydził się do tego przyznać, teraz jednak już jest pewny, że ją kocha. 
- Może jednak przemyślisz jeszcze sprawę walki. Na serio nie musisz...
- Nathaniel. Wiem, że nie muszę, ale chcę. Nie mogę bezpiecznie tu siedzieć, wiedząc, że ty narażasz te swoje życie! 
- Ale Natalie.....
- Co ci tak zależy na tym, żebym tu tkwiła?! - tego już nie wytrzymał.
- Bo mi na tobie zależy! Nie rozumiesz?! Nie chcę, żeby coś ci się stało! Nie zniosę tego! Kocham cię, rozumiesz? 
Nie chciał jej tego mówić. Tak jakoś samo wyszło. To co stało się potem, było błyskawiczne. Natalie usiadła obok niego i się pocałowali. Może i był to rozpaczliwy pocałunek, ale mieli tylko siebie. Jedyne czego chcieli, to wyjść z tego cało. Razem z armią tak potężną, jakiej świat jeszcze nie widział.
                                                        **********

Gdy tylko myślałam o bitwie, cała się trzęsłam. Chciałam jeszcze z wszystkimi pogadać. Jak się mają, czy są przygotowani. Ale na początku chciałam, musiałam znaleźć Maxa. Wiem, po prostu wiem, że jest sposób, żeby ich wszystkich ochronić. I ma mi to powiedzieć. Naprawdę gdyby istniał sposób, mogę za nich zginąć. Jestem im to winna. Naraziłam ich na olbrzymie niebezpieczeństwo i chcę im to wynagrodzić. Nie musiałam długo szukać czarownika. Był w tej sali z trupich czaszek. Byłam dosyć gwałtowna gdy do niego podeszłam, ale nie dbałam o to.

- Wiem - zaczęłam - Że jest sposób, aby chronić wszystkich. I wiem też, że ty wiesz jaki. I masz mi o nim powiedzieć. - warknęłam.
- Daj spokój.Nie ma żadnego sposobu, pogódź się z tym. 
Wiedziałam, że on kłamie, widziałam to, czułam to. Zza pasa wyciągnęłam nóż i w błyskawicznym tempie przyłożyłam go Maxowi do gardła. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Sophie - powiedział - Odłóż to.
- Nie. Nie, dopóki nie powiesz mi jaki to sposób. - warknęłam.
- Nie chce używać na ciebie swojej mocy. Odłóż ten nóż. 
Delikatnie przecięłam jego szyje.
- Nie radze ci używać swojej mocy na mnie - uśmiechnęłam się - Nawet gdy to zrobisz będę tak szybka, że nie dasz rady mnie powstrzymać, a nim się obejrzysz moje kły wbiją się w twoją szyję. 
- Sophie....
- Max, proszę cię. Proszę cię, powiedz mi. Proszę. 
- Jesteś potężna, więc oczywiście, że możesz ochronić wszystkich, ale to może cię na dobre wykończyć. Razem z Johnem uznaliśmy, że będzie lepiej skłamać i powiedzieć ci, że jeśli spróbujesz chronić kogoś poza Johnem to ten ktoś zginie. 
Z wahaniem schowałam nóż z powrotem za pas. 
- Czyli... - zaczęłam - Mogę ochronić wszystkich, tak?
- Tak, ale...
- I John o tym wiedział, tak?
- Tak, ale...
- Dobrze, więc jest coś o czym jeszcze powinnam wiedzieć? - spytałam.
- Zginiesz jeśli ochronisz ich wszystkich. 
- Moja moc będzie działać tak samo jak z Johnem?
- Tak, ale Sophie...
- Nie ma ale. Dziękuje Max, za wszystko. I przepraszam za szyję. 

Słyszałam jeszcze wołania Maxa, ale nie było już czasu. Byłam taka szczęśliwa, że nawet nie przerażała mnie myśl śmierci. Muszę pogadać z Johnem. Jeśli mam zginąć... nie mogę z nim być. Jak najszybciej muszę go znaleźć. Po drodze spotkałam Nawię. 

- Nawia! Wiesz, gdzie jest John?
- Powinien być w swoim pokoju, ale...
- Okey, dzięki! 

W szybkim tempie dotarłam do jego pokoju. Siedział na lóżku i chyba nad czymś myślał. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się smutno.

- Po pierwsze - zaczęłam - Nie rozumiem jak mogłeś mi nie powiedzieć o tym, że mogę ochronić wszystkich, ale zostawiam to już, a po drugie, myślę, że wiesz, że..
- Nie możemy być razem. - powiedział. 
Mimo, że chciałam powiedzieć to samo, poczułam się zraniona. Chciało mi się płakać. 
- Co? - spytałam.
- To, nasz związek nie ma sensu.... Zaraz po walce, odejdę. Nie wiem, dokąd pójdę, ale gdzieś daleko. Nie zrozum tego tak, że cię nie kocham, ja po prostu nie mogę.... Wiesz, w pewnym sensie Nathaniel był dla mnie jak brat, a teraz muszę go zabić i... - westchnął, wstal z łóżka i do mnie podszedł. Powstrzymywałam łzy- Opuszczenie cię, to najtrudniejsza rzecz, jaką muszę zrobić.. Kocham cię, Sophie. Bardzo. Mam nadzieję, że to rozumiesz. - po tych słowach wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą. 

Wszystko przez Nathaniela. Zabiera mi wszystko. Przez niego, John odejdzie. Przez niego czuję się tak, jak się czuję. Jedno jest pewne...

- Już czas! Ruszamy na wojnę! - krzyczała Nawia. 

Zemszczę się.
******************************
Mimo, że sama to pisze, to przy pisaniu ostatnich rozdziałów, po prostu będę płakać :D Czekam na komentarze! 

Zuza ;3


wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 18

 Po moim wyjściu, John potrzebował jeszcze paru chwil, żeby się przebrać, ogarnąć. Wiem, że chciał, abym to ja mu pomogła oswoić się z mocą, tylko zaczynałam wątpić, czy jestem właściwą do tego osobą. Osobiście stwierdzam, że Max jest dużo lepszym nauczycielem. Ciągle pamiętam dzień, kiedy znalazłam się w Instytucie. I dzień, kiedy byłam w miarę zwyklą dziewczyną. Chodziłam do szkoły, miałam normalną rodzinę.... Rodzina. Zabolało. Odkąd poznałam Nocnych Łowców, milion razy się ich pytałam, czy mogę zobaczyć się z mamą. Naprawdę długo mnie nie było. Nawet nie wiedziałam, czy mama nadal mieszka w tym mieście. Pewnie myślała, że uciekłam, że ją zostawiłam. Wiem, że jest bardzo dzielna, ale tak samo mogła się załamać po stracie córki. Smiało mogłabym do niej pójść. Znaleźć ją. Tylko co jej powiem? "Przepraszam, że mnie tak długo nie było. Cały czas cię okłamywałam. Jestem wampirem i poznałam Nocnych Łowców, a na dodatek jakiś psychopata na mnie poluje." Świetny plan. Za półtora dnia naprawdę będzie wojna. A my nie wiemy nic. Nic o Nathanielu, nic o Natalie i nic o Jasmine. Była moją przyjaciółką, ale teraz życzę jej śmierci. Nawet bym się nie zdziwiła, gdyby Nathaniel ją zabił. Claus powiedział, że przekona innych Nocnych do walki. Nie wiem, czy mu się uda. Wiem, że będą ofiary. Może nie znam ich wszystkich od wieków, ale naprawdę ich polubiłam. Nawet Clausa. Mimo, że raz mnie wyrzucił z ich domu. Nie życzyłam im śmierci. A teraz mogą zginąć i to wszystko przeze mnie. Jestem dla nich ciężarem. Westchnęłam smutno. Ciągle źle się czułam po wypróbowaniu resztek mocy. Choć Max uważa, że jestem teraz potężniejsza. Myślę, że te złote światło, nie daje tylko światła. Myślę, że potrafię zrobić dla nich tarczę. Będę ich chronić, niezależnie od tego gdzie będą. Jest jeden problem. Nie wiem, czy wytrzymam. Może ich obronię, tylko potem sama mogę stracić życie. Poświęcę się dla nich, jeżeli będzie to koniecznie. Przeszedł mnie dreszcz, gdy czyjeś silne ręce objęły mnie od tyłu. Z ulgą stwierdziłam, że to John.

- Tęskniłaś? - zapytał.

- Baaardzo! - uśmiechnęłam się. - John, wiem, że chcesz, żebym to ja ci pomogła, ale naprawdę myślę, że to nienajlepszy pomysł. Na serio, Max jest....
- Dużo lepszym nauczycielem - dokończył. - Wiem i przemyślałem to. Mimo, że wolałbym ćwiczyć z tobą, to poproszę Maxa. Boję się, że to dla ciebie za dużo. Ale chcę, żebyś była przy moich treningach. 
- John.... mamy półtora dnia! Naprawdę myślisz, że to wszystko ogarniesz?! - nie wiem, czemu wybuchłam. Po prostu boję się o niego. Może mu się coś stać, a ja go naprawdę potrzebuję. Nagle poczułam jak jego silne ręce gwałtownie mnie puściły. Spojrzałam na niego zszokowana. 
- Cieszę się, że we mnie wierzysz, Sophie. - jego wypowiedź była pełna sarkazmu. W szybkim tempie przygwoździł mnie do ściany. Nasze usta dzieliły milimetry. Chwycił mnie w talii. - Zdziwisz się. Nie wierzysz we mnie, choć powinnaś. Nie wiem jaki jest tego powód. Zależy mi na tym, abyś we mnie uwierzyła Soph. Zależy mi na tobie. A ty we mnie nie wierzysz. - kiedy cofnął się o krok, z trudem złapałam oddech. Jeszcze raz spojrzał mi w oczy i szedł w kierunku sali treningowej.
- Ja się po prostu o ciebie martwię, John! - zawołałam. Odwrócił się.
- Wiem. Ale to nie wyjaśnia czemu we mnie nie wierzysz. 

Jeszcze parę chwil za nim krzyczałam. On ma rację. Nie byliśmy długo razem. A jak już byliśmy, to został zabity. Oddałam mu swoją moc. A teraz nie wierzę w niego. Czemu? Co ze mną nie tak? Naprawdę mi na nim zależy, ale boję się. Po prostu się boję. A teraz kiedy mnie najbardziej potrzebuje, ja go zostawiam. Jaka ze mnie idiotka! On na pewno byłby przy mnie! Niezależnie czy by się bał! Wiem, że jest teraz zły, ale postaram się mu pomóc. Westchnęłam i poszłam za nim w kierunku trupich czaszek. Po drodze, jak zawsze towarzyszyły mi ciarki na całym ciele. Gdy byłam już przed drzwiami, zastanawiałam się, czy moja obecność nie będzie go denerwować. Przyszła mi taka myśl, żeby zawrócić. Jednak chwyciłam za klamkę i weszłam do środka. Widocznie już zaczęli. Zobaczyłam Johna w środku kręgu. Był wyczerpany, na kolanach. Widziałam, że ledwo się trzyma. Spojrzałam na Maxa, który stał na drugim końcu sali z rękami założonymi za głowę. W tym momencie byłam na niego strasznie wściekła.

- Tyś zwariował?! - krzyknęłam. - Go to może zabić! 
- Nie wtrącaj się, Sophie. - powiedział zrezygnowanym głosem. - To najlepszy sposób, żeby go przygotować....
- Najlepszy sposób?! - zaśmiałam się histerycznie. - Że też na to nie wpadłam! No bo czemu prawie nie doprowadzić go do śmierci, nie? Co cię nie zabije to wzmocni? - spytałam sarkastycznie, na co Max pokiwał głową. - Chory jesteś.
- Sophie nigdy bym go nie doprowadził do śmierci. Staram się mu pomóc, więc bądź tak dobra i wyjdź. - zażądał. 
- Zapomnij. - powiedziałam. 

- Soph... - jęknął John, na co automatycznie złagodniałam. - Co tu robisz? - auć. To zabolało.
- Przyszłam, żeby cię wspierać....
- Nic mi - zakaszlał. - Nic mi nie będzie. - spojrzał na mnie. Zobaczyłam pełne bólu jego oczy. Teraz już nie myślałam. Podbiegłam do niego, nie zważając, czy znalazłam się w kręgu, czy nie. Po prosu go przytuliłam. Po chwili wahania mnie objął. 
- Przepraszam. - powiedziałam. - Nie wiem...nie wiem czemu w ciebie nie wierzyłam....poradzisz sobie. Ja ci pomogę. 

Gdy dotknął mojej ręki, stało się coś dziwnego. Jego czerwone i moje złote światło się połączyły. Przez chwilę czułam niewyobrażalną moc, a potem silny ból. Tak jakby przeszedł między nami prąd. Gwałtownie odskoczyliśmy od siebie. Gdy upadłam na ziemię, ciężko oddychałam. Spojrzałam na Johna. Z jego nosa, kapała krew. Po chwili zauważyłam, że z mojego też. Gdy wstałam, zatoczyłam się jak pijana. Podeszłam do Johna.

- Wszystko okey? - spytałam.
Pokiwał głową. Spojrzałam na Maxa.
- Co to było? - zapytałam roztrzęsiona.
- Wydaję mi się, że jednak na coś się nam przydasz, Sophie.
- No coś ty. - skomentowałam.
- Między tobą, a Johnem utworzyła się jakaś więź. Ta moc, która w tobie została, jest tarczą. Nie dla wszystkich. Tylko i wyłącznie dla Johna. Jeżeli użyjesz tej mocy, wobec innych, zginą. Dlatego pilnuj się. Tylko możesz chronić Johna. Odpocznijcie na chwilę. Za chwilę to wypróbujemy. 

Usiadłam obok Johna. Zastanawiałam się nad słowami czarownika. Moja nowa moc jest niebezpieczna. Nie mogę w czasie bitwy chronić Zaka, Nawii, Clausa, a nawet Jasona. Tylko i wyłącznie Johna. Jeżeli coś by się im stało, mam na to po prostu patrzeć? Patrzeć, ale nadal chronić Johna? Nie to, że nie chce, ale nie mogę bezczynnie patrzeć na cierpienie innych. Muszę zaplanować listę rzeczy do zrobienia przed bitwą. Na pierwszym miejscu będzie rozmowa z Zakiem. Teraz przypomniałam sobie słowa Jasonie. Serce nie może być podzielone na dwie części. A co, jeśli moje jest? Kocham Johna, ale też cały czas myślę o Zaku. Jak się czuje, co robi, czy o mnie myśli. Chyba bym nie przeżyła, gdybym straciła Johna, albo Zaka, a już tym bardziej gdybym straciła ich obu. 

- Wiem, o czym myślisz. - odezwał się John. Uśmiechnęłam się smutno.
- Umiesz czytać w umysłach?
- Nie. Twoje myśli są wypisane na twarzy. Myślisz o tej swojej przeklętej mocy. Myślisz o tym, że możesz chronić tylko mnie, a Zaka nie. Myślisz o swoich uczuciach co do mnie i Zaka. 
Westchnęłam. To aż tak widać?
- Ja.. - zaczęłam. - Ja po prostu nie wiem, co mam robić, John. Nie mogę stracić ciebie, ale Zaka też nie. 
- Uwierz mi, Zaka trudno zabić. Sam parę razy próbowałem. - drgnęłam na te słowa. - Jednak jest ode mnie dużo silniejszy, sprytniejszy i mądrzejszy. Jak któryś z nas zginie, to właśnie ja.
- Przestań. Żaden z was nie zginie. Nie dopuszczę do tego. 
- Posłuchaj - wziął mnie za rękę. - Będą ofiary i ty to wiesz. Zginą nasi, zginą ludzie Nathaniela i miejmy nadzieję, że sam Nathaniel. Ale musisz mi coś obiecać. 
- Co? - spytałam.
- Jeśli coś stanie się mi, lub Zakowi, masz uciekać. 
- Nie..
- Masz uciekac, nie oglądać się za siebie, nie pomagać nam. Masz uciekać, rozumiesz?
- Nie mogę....
- Masz uciekać, Soph. Musisz mi to obiecać. Będę spokojniejszy kiedy mi to obiecasz. 
- Obiecuję. - choć i tak nie mam zamiaru spełnić obietnicy.
- Dziękuję. - powiedział i pocałował powierzchnię mojej dłoni. 
                                                  **********
Po pary chwilach wrócił Max i stwierdził, że możemy zaczynać. Miałam stanąć parę metrów za Johnem. Szczerze? Nie mam pojęcia co ma zamiar zrobić Max. Miałam nadzieję, że nic głupiego. 

- A więc.. - zaczął. - Specjalnie stoisz za nim. Wiem, że ci na nim zależy. Więc kiedy będę chciał go zabić, zrobisz wokół niego tarczę, zrozumiano?
- A jak mi się nie uda? - spytałam zaniepokojona.
- To on zginie. 

Wzdrygnełam się. Przywołałam wszystkie dobre wspomnienia z Johnem. I te złe też. I czekałam. Czekałam na ruch czarownika. Myślałam, że zacznie strzelać jakimiś kulami ognia, czy czymś takim, a zamiast tego zaczął mówić jakieś zaklęcie. Kompletnie nie wiedziałam co mówi. Było w innym języku. Nagle zobaczyłam Johna, jak skręca się z bólu. Stłumiłam okrzyk. "Weź się w garść, dziewczyno. Weź się w garść" Byłam gotowa wypuścić złote światło, dopóki John nie upadł na ziemię. Klęczał, jak wtedy gdy tu przyszłam. Powoli się załamywałam. Po paru sekundach John już leżał na plecach. Wił się z bólu. Tym razem krzyknęłam. Wiedziałam, że Max nie żartował. On jest gotowy go naprawdę zabić. Uniosłam trzesące się ręce i wezwałam całą moc. Po chwili poczułam przypływ energii. Złote światło wystrzeliło z moich rąk. Czulam jak pożera mnie ogień. Zaczynając od stóp. Upadłam na kolana. Dalej krzyczałam tym razem z własnego bólu. Nie wiedziałam czy był fizyczny czy psychiczny. Nie mogę być taka słaba przy Nathanielu. On musi zginąć My musimy wygrać. Krzyknełam jak wojownik i wstałam. Poczułam, jak unoszę się nad ziemią. Nie widziałam teraz kolorowo. Moje oczy były złote. Wszystko było wypełnione złotym światłem. Spojrzałam na Johna. Nie krzyczał, nie wił się z bólu. Stał z szeroko otwartymi oczami. Wpatrywał się we mnie. Nie przestawałam go chronić. Spojrzałam na Maxa. Wciąż śpiewał jakieś zaklęcia. Był już wyraźnie wykończony. On śpiewał, a John nic nie czuł. Nic. Żadnego bólu. To działało. Mogłam chronić Johna. Naprawdę mogłam go chronić. Gdy zorientowałam się, że Max już nic nie mówi, przestałam wypuszczać światło. Powoli opadałam na ziemię. Gdy byłam już na podłodze o własnych siłach..... upadłam. W głowie mi się kręciło. Wszystko było niewyraźnie. Ta moc mnie wykańczała. Ale przynajmniej wiem, że John będzie bezpieczny. Chociaż on. 
                                                    **********
Gdy doszłam do siebie, miałam zamiar porozmawiać z Zakiem. O tym wszystkim co się dzieje. I o nas. Szukałam go wszędzie. Gdy dowiedziałam się, że znajdował się w sali z trupich czaszek, zadrżałam. Naprawdę nie lubiłam tej sali. Szczególnie po tym co ostatnio zrobiłam. Max powtarzał mi, że powinnam się cieszyć, że takiej mocy jeszcze nie widział, że jest ze mnie dumny. Ale ja cały czas się bałam. Owszem, mogę ochronić Johna. Ale to za malo. Chciałabym chronić wszystkich. I wiem, że jest coś, co Max przede mną ukrywa. Dowiem się co to. Myślę, że jest sposób, aby ochronić ich wszystkich. Gdy weszłam do środka sali, od razu w oczy rzucił mi się on. Dawno go nie widziałam. Jego mięśnie wciąż na miejscu, umięśniony brzuch, wydatne kości policzkowe i te piękne czarne oczy. Nogi się pode mną ugięły. Nagle przypomniałam sobie nasz pocałunek i wszystko co robiliśmy razem. Westchnęłam. Tęskniłam za nim. Może to samolubne, bo byłam teraz z Johnem, ale wciąż tęskniłam za Zakiem. I nic na to nie poradzę. Moje serce wołało jego imię. Gdy na mnie spojrzał, uśmiechnął się. Jego uśmiech.... Dołeczki gdy się usmiecha. Musiałam się starać, żeby nie zemdleć. Gdy do mnie podszedł automatycznie spojrzałam na jego usta. Poczułam, że się rumienię. Szybko spuściłam wzrok.

- Hej? - powiedział nieśmiało.
- Hej. - odpowiedziałam. - Jak tam? - przeklęłam w duchu. "Jak tam?" Może zaraz zaczniemy rozmawiać o pogodzie? 
- W porządku, a u ciebie? 
- Nerwowo, ale Zak, chciałam z tobą porozmawiać. 
- Ja z tobą też. - westchnął. 
- Wiem....- powiedział.
- Wiem....- powiedziałam w tym samym momencie. - Mów pierwszy. 
- A więc chce żebyś wiedziała, że ja nie zapomnę o tobie. Po prostu weszłaś do mojego serca i nie chcesz wyjść. Nie wiem co ze mną... po prostu... Nie potrafię o tobie zapomnieć, jednak wiem, że jesteś szczęśliwa z Johnem. A kiedy ty jesteś szczęśliwa, ja również. 
   Już miałam zamiar powiedzieć. Kocham cię. Chcę cię i tylko ciebie. Zostan ze mną. Nie zostawiaj mnie. Pocałuj mnie. Jednak to wszystko prysło kiedy wspomniał o Johnie. A mogłam mówić pierwsza....
- Zak... ja chce żebyś wiedział, że ja nie wiem co czuję. Do ciebie i Johna. Kocham was obu i wiem, że nie mogę bez was żyć. Jeżeli któregoś z was stracę, ją.... - mój głos się załamał.
   W jednym momencie byłam najszczęśliwszą dziewczyną, kiedy Zak mnie objął. Czułam się tak bezpiecznie w jego ramionach. Nie chciałam żeby mnie puścił. Chciałam, żeby trzymał mnie już tak zawsze. Na zawsze. Tylko on i ja. Ale nigdy nie będziemy tylko on i ja. Zawsze będzie Zak, John i ja.
                                                       **********
Nathaniel był szczęśliwy, że już za jeden dzień będzie mógł się zmierzyć z tą niegrzeczną wampirzycą i jej przyjaciółmi. Wie, że ma dużo potężniejszą armie od nich. Wie, że wygra. Nadchodzi dzien zwycięstwa.
*****************************
Zbliżamy się do końca! Przepraszam za literówki!

Zuzka ;3