niedziela, 13 września 2015

Rozdział 19

 Nie mam pojęcia co się ze mną dzieję. Dosłownie dzisiaj wieczorem idziemy na pole gdzie Nathaniel zamierza urządzić sobie rzeź. Dzisiaj wieczorem rozpętamy prawdziwe piekło. A ja myślę o swoich uczuciach. Próbuję, staram się nie myśleć, ale to nie takie proste. W jednym momencie myślę o Johnie. O tym, że cieszę się, że go mogę chronić, i o tym co będzie dalej. A w innej chwili myślę o Zaku. O tym, że nie mogę go chronić i w ogóle, że wszystko jest do bani. Wczoraj jak wyszłam od Zaka, jeszcze ćwiczyłam z Johnem i Maxem. Muszę przyznać, że trening czyni mistrza. Nie padam już wykończona na kolana, choć nadal jestem słaba. Ustaliliśmy, że nie będziemy mnie niepotrzebnie wykańczać. Wszyscy (prócz mnie) ustalili, że ogólnie mam się trzymać z boku i się nie wychylać. Mam się gdzieś chować, czaić i czekać. Jeśli zobaczę, że Johnowi coś grozi, mam go chronić złotym światełkiem. Taki ich plan. Zwariowali. Rozumiem. Nie mam już mocy, ale kurde! Umiem walczyć! Jestem wampirem! Przecież się przydam! A tymczasem wszyscy traktują mnie jak małą dziewczynkę, która jest niezdolna choćby do samodzielnego poruszania się! Nawet Zak i John. Na początku postanowiłam zgodzić się na ich plan, ponieważ wiedziałam, że jak zrobię coś źle, ktoś może zginąć, ale teraz... Chce walczyć! Pomóc! A jednocześnie.... boję się jak cholera. Muszę pogadać z Jasonem. On zawsze potrafi mnie jakoś uspokoić i rozbawić. Miejmy nadzieję, że i tym razem mu się uda. Wybrałam się na poszukiwania przyjaciela. Atmosfera w Instytucie była napięta. Nikt z nikim nie rozmawiał. Wszyscy szykowali się do walki. Ostrzyli noże, ostrza, sprawdzali czy łuki i strzały są odpowiednie, przygotowywali bicze dla Nawii (miała w zapasie już 3), a ja błąkałam się jak ostatnia sierota. Gdy próbowałam się kogoś, kogokolwiek zapytać co mam robić, albo mnie ignorowali, albo nie chcieli ze mną rozmawiać. W holu minęłam jakąś dziewczynę o niebieskich włosach.... (niektórzy ludzie są przedziwni...)

- Hej! Wiesz, gdzie znajdę Jasona? - spytałam ją. 
Spojrzała na mnie spod łba i poszła dalej.
- Dzięki za pomoc! - prychnęłam. 

W końcu znalazłam Jasona. Znajdował się w salonie. Zdziwiłam się, że tak siedział i nic nie robił. Czy to możliwe, że nie tylko mnie ignorują? Dobrze, przynajmniej nie jestem sama. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na Jasona. Był wykończony. Miał worki pod oczami, a oczy kiedyś tętniące życiem, teraz jakby były pełne śmierci. Niekiedy wątpiłam, czy aby na pewno jest szczęśliwy z Nawią.... Widząc go w takim stanie miewam dziwne myśli. Tak bardzo pragnęłam, żeby było jak dawniej. Żebym była tylko i wyłącznie wampirem i żeby mój najlepszy przyjaciel był taki jaki był. Znowu dowcipy, imprezy.... Przypomniałam sobie ten dzień, kiedy rano zaspałam i nie wypiłam dziennej porcji krwi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zabiłam wtedy biednego, niewinnego króliczka, a jego zwłoki zostawiłam. Potem musiałam go ożywić na oczach całej klasy...Całe szczęście, że nikt nic nie zauważył. Usiadłam obok Jasona. Kiedyś to by się odezwał i nie przestawałby gadać. Teraz milczy jak grób. Nigdy nie było takiej sytuacji, że to ja musiałam zaczynać rozmowę. 

- Hej - powiedziałam. 
- Hej, Sophia. - powstrzymywałam się od płaczu, gdy tak mnie nazwał. - Co jest? 
- Boję się. - nie ukrywałam tego. Nie chciałam użalania, chciałam tylko wsparcia.
- Wiem. Byłabyś idiotką, gdybyś się nie bała. - kącik jego ust drgnął.
- Jason naprawdę mi przykro. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo bym chciała chronić was wszystkich. Chronić ciebie. Jeżeli coś by ci się stało, Jason, ja nie wiem, co ja bym....
- Sophie, hej, spokojnie, chodź tu. - wyciągnął do mnie ręce. 
Bez wahania się do niego przytuliłam i nie powstrzymywałam łez. 
- Sophie, wiem, że chciałabyś nas chronić, ale wiesz, że nie możesz. My... poradzimy sobie. Wszystko będzie dobrze. Naprawdę. Obiecuję ci to. Wszyscy wyjdziemy z tego cało. Obiecuję. 
Chciałam powiedzieć, żeby nie dotrzymywał obietnicy, której nie może spełnić, ale siedziałam cicho. 
                                             **********
Nathaniel już miał prawie wszystko gotowe. Demony były gotowe do walki, niektóre wampiry też. Szczerze, spodziewał się, że będzie ich więcej, ale jak widać, jest więcej tych dobrych. Parsknął. Był prawie pewny, że wygra tę walkę. Spodziewał się, że będzie ona wyglądać tak: przyjdą, złapią wszystkich dobrych Łowców, przejmą nad nimi kontrolę i w tym momencie wszystkie wampiry i wilkołaki przejdą na jego stronę. Łatwizna. Jednak z drugiej strony, bał się, że coś pójdzie nie tak. Mieli przecież świetnie wyszkolonego Herondale'a i Johna. No i oczywiście Sophie. Na dodatek Nathaniel kompletnie nie spodziewa się, kto go zaatakuje. Może to być każdy. Jest jednak pewien, że na pewno nie będzie to John. Nie da rady. Go więc wyklucza. Nie był jednak bez serca. Bał się o Natalie. Za wszelką cenę chciał ją trzymać z daleka. Chciał, żeby została w jego domu i czekała na jego powrót. Ona jednak nie chce go słuchać. Nathaniel wie, że jeśli Natalie się na coś uparła to już koniec. Będzie ją chronił. Najlepiej jak potrafi. Usłyszał kroki. Od razu wiedział kto to.

- Natalie. - powiedział. 
- Hej, Nath. - tylko ona tak do niego mówiła. Był naprawdę pod wrażeniem. Mimo, że był dla niej dupkiem, to ona wciąż go nie opuszczała. Wcześniej wstydził się do tego przyznać, teraz jednak już jest pewny, że ją kocha. 
- Może jednak przemyślisz jeszcze sprawę walki. Na serio nie musisz...
- Nathaniel. Wiem, że nie muszę, ale chcę. Nie mogę bezpiecznie tu siedzieć, wiedząc, że ty narażasz te swoje życie! 
- Ale Natalie.....
- Co ci tak zależy na tym, żebym tu tkwiła?! - tego już nie wytrzymał.
- Bo mi na tobie zależy! Nie rozumiesz?! Nie chcę, żeby coś ci się stało! Nie zniosę tego! Kocham cię, rozumiesz? 
Nie chciał jej tego mówić. Tak jakoś samo wyszło. To co stało się potem, było błyskawiczne. Natalie usiadła obok niego i się pocałowali. Może i był to rozpaczliwy pocałunek, ale mieli tylko siebie. Jedyne czego chcieli, to wyjść z tego cało. Razem z armią tak potężną, jakiej świat jeszcze nie widział.
                                                        **********

Gdy tylko myślałam o bitwie, cała się trzęsłam. Chciałam jeszcze z wszystkimi pogadać. Jak się mają, czy są przygotowani. Ale na początku chciałam, musiałam znaleźć Maxa. Wiem, po prostu wiem, że jest sposób, żeby ich wszystkich ochronić. I ma mi to powiedzieć. Naprawdę gdyby istniał sposób, mogę za nich zginąć. Jestem im to winna. Naraziłam ich na olbrzymie niebezpieczeństwo i chcę im to wynagrodzić. Nie musiałam długo szukać czarownika. Był w tej sali z trupich czaszek. Byłam dosyć gwałtowna gdy do niego podeszłam, ale nie dbałam o to.

- Wiem - zaczęłam - Że jest sposób, aby chronić wszystkich. I wiem też, że ty wiesz jaki. I masz mi o nim powiedzieć. - warknęłam.
- Daj spokój.Nie ma żadnego sposobu, pogódź się z tym. 
Wiedziałam, że on kłamie, widziałam to, czułam to. Zza pasa wyciągnęłam nóż i w błyskawicznym tempie przyłożyłam go Maxowi do gardła. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Sophie - powiedział - Odłóż to.
- Nie. Nie, dopóki nie powiesz mi jaki to sposób. - warknęłam.
- Nie chce używać na ciebie swojej mocy. Odłóż ten nóż. 
Delikatnie przecięłam jego szyje.
- Nie radze ci używać swojej mocy na mnie - uśmiechnęłam się - Nawet gdy to zrobisz będę tak szybka, że nie dasz rady mnie powstrzymać, a nim się obejrzysz moje kły wbiją się w twoją szyję. 
- Sophie....
- Max, proszę cię. Proszę cię, powiedz mi. Proszę. 
- Jesteś potężna, więc oczywiście, że możesz ochronić wszystkich, ale to może cię na dobre wykończyć. Razem z Johnem uznaliśmy, że będzie lepiej skłamać i powiedzieć ci, że jeśli spróbujesz chronić kogoś poza Johnem to ten ktoś zginie. 
Z wahaniem schowałam nóż z powrotem za pas. 
- Czyli... - zaczęłam - Mogę ochronić wszystkich, tak?
- Tak, ale...
- I John o tym wiedział, tak?
- Tak, ale...
- Dobrze, więc jest coś o czym jeszcze powinnam wiedzieć? - spytałam.
- Zginiesz jeśli ochronisz ich wszystkich. 
- Moja moc będzie działać tak samo jak z Johnem?
- Tak, ale Sophie...
- Nie ma ale. Dziękuje Max, za wszystko. I przepraszam za szyję. 

Słyszałam jeszcze wołania Maxa, ale nie było już czasu. Byłam taka szczęśliwa, że nawet nie przerażała mnie myśl śmierci. Muszę pogadać z Johnem. Jeśli mam zginąć... nie mogę z nim być. Jak najszybciej muszę go znaleźć. Po drodze spotkałam Nawię. 

- Nawia! Wiesz, gdzie jest John?
- Powinien być w swoim pokoju, ale...
- Okey, dzięki! 

W szybkim tempie dotarłam do jego pokoju. Siedział na lóżku i chyba nad czymś myślał. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się smutno.

- Po pierwsze - zaczęłam - Nie rozumiem jak mogłeś mi nie powiedzieć o tym, że mogę ochronić wszystkich, ale zostawiam to już, a po drugie, myślę, że wiesz, że..
- Nie możemy być razem. - powiedział. 
Mimo, że chciałam powiedzieć to samo, poczułam się zraniona. Chciało mi się płakać. 
- Co? - spytałam.
- To, nasz związek nie ma sensu.... Zaraz po walce, odejdę. Nie wiem, dokąd pójdę, ale gdzieś daleko. Nie zrozum tego tak, że cię nie kocham, ja po prostu nie mogę.... Wiesz, w pewnym sensie Nathaniel był dla mnie jak brat, a teraz muszę go zabić i... - westchnął, wstal z łóżka i do mnie podszedł. Powstrzymywałam łzy- Opuszczenie cię, to najtrudniejsza rzecz, jaką muszę zrobić.. Kocham cię, Sophie. Bardzo. Mam nadzieję, że to rozumiesz. - po tych słowach wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą. 

Wszystko przez Nathaniela. Zabiera mi wszystko. Przez niego, John odejdzie. Przez niego czuję się tak, jak się czuję. Jedno jest pewne...

- Już czas! Ruszamy na wojnę! - krzyczała Nawia. 

Zemszczę się.
******************************
Mimo, że sama to pisze, to przy pisaniu ostatnich rozdziałów, po prostu będę płakać :D Czekam na komentarze! 

Zuza ;3


1 komentarz:

  1. Super! Nie mogę doczekać się następnej części. Masz talent.

    OdpowiedzUsuń