poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 6 - wypad na plażę

Aaron

Teraz


- Halo? - odebrałem telefon, który obudził mnie w środku nocy. Przynajmniej tak mi się wydaje, że jest środek nocy.
- 6:00 w salonie. - trzy słowa, tylko trzy słowa i połączenie się urwało.
Świetne życie, co?
Własny ojciec nie rozmawia z tobą o niczym innym tylko o swojej ukochanej pracy, w której pracujesz, bo właściwie – nie masz wyjścia. Jeśli zrezygnujesz, nie przyjdziesz to zostaniesz wydziedziczony, wspaniale. Nie to, żeby mi na tym nie zależało, bo jakby się nad tym dłużej zastanowić, wszystkim wyszłoby to na dobre. Istnieje tylko jedna wielka przeszkoda, dlaczego nie mogę odejść, a brzmi ona: pieniądze. Potrzebuję ich i dlatego robię wszystko, o co staruszek mnie poprosi. Przynajmniej jeśli chodzi o pracę, bo do innych części mojego życia nie ma wglądu z czego się bardzo cieszę. Nie mam pojęcia po jaką cholerę mam się stawić w salonie o tak wczesnej porze i to w poniedziałek. Gdybym miał wybierać między szkołą, a pracą z moim bogatym ojcem, chyba wybrałbym szkołę mimo wszystko. Śmiało mogę powiedzieć, że jego...rozkaz mnie zaskoczył. Może nie jest moim wielkim fanem, nie obchodzi go moja przyszłość, zresztą tak jak mnie, ale zawsze chciał, żebym chodził do szkoły. Co jest więc aż tak ważnego? Przekląłem pod nosem i zacząłem się ubierać. Nienawidzę tej pracy. Praca w najlepszym salonie samochodowych S.Cott jest do bani, a dlaczego? Za każdym razem, kiedy idę tam, jako pracownik muszę wyglądać elegancko. No wiecie, garnitur i te sprawy. Zanim wyszedłem, ostatni raz przejrzałem się w lustrze. Wyglądam tak, jak się spodziewałem: bogato, elegancko i...nudno. Tata zawsze każe mi ułożyć odpowiednio włosy, czyli według niego na ulizańca, ale za cholerę nigdy tego nie zrobię. Przeczesałem ręką włosy, wziąłem kluczyki od swojego auta i wyszedłem z mieszkania. Nie jestem zadowolony z miejsca zamieszkania. Pokoje są tu bardzo drogie, a towarzystwo...okropne. Nie to, że narzekam, bo sam nie należę do miłych ludzi, ale narkotyki to nie moja sprawa. Nigdy nie miałem z nimi styczności i choćby nie wiem, jak bardzo moje życie byłoby popieprzone nie sięgnąłbym po trawkę, nigdy. Gdy wsiadłem do swojego ferrari na chwilę zapomniałem o tym, gdzie mam właśnie zamiar jechać. To, co daje mi to auto za każdym razem, kiedy je prowadzę jest niesamowite. To niebezpieczeństwo, ta szybkość, nieograniczenie jest tym wszystkim czego potrzebuję. Odetchnąłem głęboko i ruszyłem.


Jestem z siebie dumny, że wybrałem okrężną drogę, bo dzięki temu spóźniłem się o pięć minut. Nie ma nic lepszego od wkurzania swojego staruszka. Uwielbiam patrzeć na to, kiedy jest wkurzony, ale nie może tego okazać bo albo mamy nowego pracownika i musi pokazać się z najlepszej strony albo mamy klienta, więc musi zachowywać się przyzwoicie, żeby go nie spłoszyć. Milion razy dawał mi rady, dotyczące mojego postępowania z gośćmi i nie tylko. Niestety co ja mogę powiedzieć? Chyba tylko tyle, że w dupie mam jego rady. Nie zależy mi na tym, czy będzie miał klientów, jakie wywrzemy wrażenie...to nie moja bajka. Rozdrażniony wyszedłem z auta i udałem się do salonu ojca. Gdy tylko się tam znalazłem uderzył mnie zapach...nowości? Nieważne. Po prostu nienawidzę tego zapachu i całego tego pomieszczenia. Drażni mnie też to, że mam jedno z jego najlepszych aut, którego sam nigdy by mi nie dał. Podarowała mi je moja matka, kiedy jeszcze żyła. Dostałem je na moje osiemnaste urodziny. Najlepsza osiemnastka w życiu.
- Musisz nauczyć naszą nową pracownicę marek samochodów. - tak oto przywitał się ze mną ojciec.
Parsknąłem śmiechem.
Do tej pory nie zdarzało się, że zatrudniał kogoś 
bez...doświadczenia.
- Wszystkich?
- Wszystkich. Zaraz tu przyjdzie i proszę cię….bądź miły.
- Jak zawsze, szefie. - mrugnąłem do niego porozumiewawczo, chociaż wolałbym wybić mu parę tych białych ząbków.
- Jeśli się nie przestraszy, będziemy mieć ogromne szczęście. Widzę w niej potencjał i nie spieprz tego.
- Tak jest. - zaśmiałem się, a na twarzy mojego ojca pojawiły się rumieńce wściekłości.
Nie mogłem uwierzyć w to, że wyciągnął mnie z łóżka tylko po to, żebym kogoś uczył marek samochodów. Śmiało mógłbym to zrobić po południu, jak tak mu zależy. Podniosłem wzrok, kiedy usłyszałem tupanie szpilek na kamiennej posadzce. Mimo, że miałbym nawet ochotę na lekki flirt to….myślę, że ona nie jest w moim typie, choć muszę przyznać, że czerwone szpilki są nawet seksowne. Szybko zmieniłem zdanie, kiedy zobaczyłem całą dziewczynę i powstrzymywałem się, żeby czegoś nie rozwalić. Czy to jakiś chory żart? To o tej pracy ona mówiła?
- Jaja se robicie. - stwierdziłem, na co mój ojciec spojrzał na mnie jak na wariata. - Nie mam zamiaru jej czegokolwiek uczyć. W ogóle nie powinieneś był jej zatrudniać. Ona nic nie potrafi.
Nie wiem, skąd moja nienawiść do tej dziewczyny, ale taki już jestem – pokręcony i nikt nic na to nie poradzi.
- Ekhem, ja tu stoję. - powiedziała, a ja się uśmiechnąłem.
- W rzeczy samej. - prychnąłem. - Jeśli masz resztki godności, wyjdziesz przez te drzwi, teraz.
- Nie mam zamiaru tego zrobić, Scott.
- To wy się znacie? - wtrącił się staruszek, a ja zaśmiałem się histerycznie.
- Wolałbym powiedzieć, że nie, ale….cóż…
- To wspaniale! - krzyknął, a ja się skrzywiłem. - Wasza współpraca będzie cudowna! Jeśli będziecie mieli jakieś pytania, będę w swoim gabinecie. Powodzenia. - szedł w kierunku swojego biura.
- Tato! - zawołałem za nim. - Nie mogę jej uczyć po południu?
- A z tą godziną coś nie tak?
- Tak. - powiedziałem w tym samym czasie, w którym Lottie powiedziała nie. - Mamy zajęcia. Nie możemy teraz.
- Ach….w takim razie po południu. Nie musicie nawet przebywać tutaj. Zabierz ją gdzieś i naucz…
Po tych słowach pozwoliłem mu odejść i spojrzałem na moją ,,koleżankę z pracy”.
- Po szkole, przy ferrari, jasne?
- Słuchaj, żeby było jasne – zaczęła, podczas gdy starałem się nie gapić na jej pełne usta. - współpraca z tobą nie jest moim marzeniem, okej? Chcę tylko gdzieś pracować i zarobić trochę pieniędzy. Jeśli nie chcesz mi pomagać to nauczę się sama. Nie jesteś mi potrzebny. Także….nasza współpraca właśnie się kończy Scott.
Powinienem przystać na jej propozycję, jednak coś sprawiło, że tego nie zrobiłem:
- Kończy się? - spytałem rozbawionym głosem, na co Charlotte spojrzała na mnie pytająco. - Nasza współpraca dopiero się zaczyna, Lott.


Lottie

Teraz


Jeszcze pięć minut i kończę zajęcia. Przez wszystkie dzisiejsze lekcje jestem nieskupiona. Wiercę się i wiercę na krześle bez końca, bo za cztery minuty Aaron ma mnie gdzieś zabrać i uczyć marek samochodów. Czy to nie jest trochę durne? Znaczy...wiem, że obeznanie jest bardzo ważne, ale żeby znać wszystkie marki samochodów? Przecież to jest chore. A druga rzecz: jak niby mam się skupić na rzekomej nauce, jak para zielonych oczu będzie we mnie wpatrzona? Mowy nie ma. Nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie dać sobie spokoju z salonem S.Cott i nie zająć się czymś innym, na przykład…szyciem na zamówienie? Tak, tylko nie umiem szyć i tu jest pies pogrzebany. O MÓJ BOŻE...jeszcze dwie minuty… z niepokojem spojrzałam w stronę Valerie, która podobnie jak ja wydawała się być zdenerwowana, lub podekscytowana. Oba uczucia są...dziwne i nowe dla mnie. Gdy zadzwonił dzwonek zaczęłam zachowywać się jak najwolniejszy żółw na świecie aż w końcu przypomniałam sobie, że to nie jest żadna randka. My tylko idziemy się uczyć. Znaczy ja się idę uczyć od niego. Niezły tasiemiec...już nawet zdania nie umiem skleić. Po dziesięciu minutach wreszcie wyszłam ze szkoły, a w moje oczy od razu rzuciła się czerwień ferrari. Myślałam, że może się troszkę spóźni, jednak jak na złość już na mnie czekał, oparty o przód swojego samochodu. Kojarzycie filmy, w których mężczyźni marzeń stali właśnie tak oparci? Jeśli uważaliście to za seksowne to nie widzieliście Aarona. W salonie był ubrany w garnitur, który świetnie na nim leżał i, kiedy tylko go zobaczyłam moje nogi odmówiły posłuszeństwa, a teraz ma na sobie zwykłe czarne spodnie i białą bluzkę, która podkreśla jego mięśnie przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Niemal musiałam się zmusić do tego, żeby normalnie, jak człowiek do niego podejść. Nie chciałam wyglądać tak, jak jedna z jego panienek, dlatego postanowiłam przybrać całkiem inną taktykę. Mianowicie będę uważać, że jego auto tak jak on zupełnie mi się nie podoba. Proste? Za cholerę, nie! Jednak postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby nie stracić nad sobą panowania….i o czym ja właściwie mówię? On nie jest w moim typie. Aaron Scott nie jest w moim typie.
- Cześć. - rzuciłam, kiedy byłam już na tyle blisko, żeby mógł mnie usłyszeć.
Nie byłam zaskoczona, kiedy nie kłopotał się z odpowiedzią tylko od razu wszedł od strony kierowcy do swojego samochodu. Za to zaskoczył mnie fakt, że stał tu całkiem sam, co dziwne, biorąc pod uwagę to, co opowiadał mi Arthur. W takim razie gdzie są te wszystkie panienki, z którymi Aaron kręcił? Nie ważne, nie mój interes, powtarzałam sobie. Będziemy tylko razem pracować, nic więcej nie interesuje mnie, a już tym bardziej jego. Westchnęłam zdecydowanie i usiadłam na miejscu pasażera, w ogóle na niego nie patrząc. Starałam się też nie zachwycać jazdą tylko skupiać się na miejscu docelowym, ponieważ nie zdradził mi żadnych konkretnych szczegółów, dokąd mnie zabiera. Może to jest ten moment, w którym powinnam się bać, że kierowca jest tak naprawdę psychopatycznym mordercą i, że w bagażniku trzyma zapas noży lub co gorsza, siekier?
- Gdzie jedziemy? - postanowiłam, że zadam to pytanie, żeby odciągnąć swoje myśli od wszystkich horrorów, które widziałam w życiu…
- Gdzieś, gdzie będziesz mogła się skupić. - odparł ze wzrokiem skupionym na drodze przed nami.
- A dokładniej?
- Zobaczysz.
Przewróciłam oczami, ale nie drążyłam tematu. Wmówiłam swojemu umysłowi, że nie jest mordercą i myślami wróciłam do mojego brata. Minął pełny tydzień odkąd zamieszkałam z Val w Seattle i, choć trudno to przyznać, tęsknie za Nickiem. Jestem ciekawa co robi, jak jego związek z Evą, co z tatą, czy może mama się odezwała… Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Wiem, że mogłabym zadzwonić do niego w każdej chwili, w końcu wyraźnie dał mi to do zrozumienia, ale tego nie robię. Nie wiem do końca czemu, ale myślę, że dlatego, że nie chcę zarzucać Nicka swoimi problemami. Chcę, chociaż raz w życiu być samodzielna i nie chcę na każdym kroku na kimś polegać. Nawet teraz to robię, choć nie zamierzałam. Nie miałam zamiaru w ogóle poznawać chłopaków, a już szczególnie takich typowych złych chłopców, jakim jest Aaron. Nie chciałam, żeby na każdym kroku ktoś mi w czymś pomagał. Mimo, że wiem, że Aaron słynie z wykorzystywania dziewczyn to czuję się źle, że też go wykorzystuję. Nie miałam zamiaru pracować w salonie jego ojca, wkradać się w jego życie, ale tak po prostu się stało i jestem teraz pewna, że powinnam zrezygnować z tej pracy. Nie ze względu na Scotta, bo przecież wspaniale jest go wkurzać, ale ze względu na siebie. Muszę coś znaleźć sama, nauczyć się czegoś sama, jeśli będzie taka konieczność, muszę…wydostać się z auta. Mój oddech przyspieszył i stał się płytszy, nie umiałam złapać powietrza. Czułam, jak płuca boleśnie się zaciskają...świat przed moimi oczami zaczął wirować…
- Lott? - usłyszałam gdzieś w oddali głos Aarona. - Cholera, Lott!
Nie zwracałam uwagi na jego słowa, chciałam tylko móc oddychać….
Po paru sekundach poczułam gwałtownie szarpnięcie, a następnie...powietrze. Dużo powietrza, które od razu wpadło w moje płuca. Kiedy odzyskałam zdolność oddychania, wreszcie udało mi się otworzyć oczy. Zobaczyłam przed sobą zmartwioną twarz Aarona, który przyglądał mi się z niepokojem.
- Lott? - od kiedy zaczął mnie tak nazywać? - Wszystko w porządku? - jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że wydało mi się, że on się naprawdę o mnie martwi, co przecież było absurdalne, bo on nie mógł się o mnie martwić. Nie wiem, co sprawiło, że dostałam ataku...klaustrofobii. Kiedyś w dzieciństwie zdarzało mi się to bardzo często, ale po paru latach całkowicie ustało. Nie atakowało mnie to od...dziewięciu lat?
- Tak, ja… - westchnęłam, próbując jednocześnie wstać, ale moje nogi od razu odmówiły posłuszeństwa.
- Hej, spokojnie. - usłyszałam kojący głos Aarona i poczułam, że znalazłam się w jego silnych i ciepłych ramionach. Jestem pewna, że gdyby mnie nie obejmował to z pewnością bym upadła.
- Przepraszam… - szepnęłam, ale nagle zorientowałam się, że jesteśmy strasznie blisko, a moje serce przyspieszyło.
Aaron nie jest w moim typie.
Aaron nie jest w moim typie.
Aaron nie jest w moim typie.
- Przepraszasz? - moje uszy wypełnił najpiękniejszy w życiu dźwięk, którym jest śmiech Aarona. - Cholera, Lottie za co? Za to, że w trakcie jazdy dopadła cię klaustrofobia? Nie przepraszaj, bo nie masz za co.
Moje serce wywinęło koziołka, kiedy doszły do mnie jego słowa. Skąd wiedział, że to klaustrofobia? Większość ludzi nawet nie potrafi rozróżnić ataków… Bardzo łatwo jest to pomylić z atakiem duszności bądź astmą.
- Moja mama na to chorowała. - powiedział, jakby czytając mi w myślach. - Jeśli nie chcesz zaprzątać sobie dzisiaj głowy markami samochodów, mogę cię odwieść.
Mój mózg krzyczał: TAK! ,ale moje serce krzyczało: NIE!
- Nie...musisz. - odparłam. - Myślę, że wszystko jest okej, ja 
tylko… Nie zdarzało mi się to od dziewięciu lat...nie powinno się powtórzyć.
- Okej.
- Ale musisz mi powiedzieć, gdzie jedziemy. - odparłam wesoło, a na jego usta wypłynął seksowny uśmiech. Zauważyłam, że nawet się nie zorientowałam kiedy mnie puścił, co mnie strasznie zasmuciło. Jakimś cudem czułam się...bezpiecznie w jego ramionach.
- Plaża. - odpowiedział.
- Plaża? - powtórzyłam, jakbym była głucha. - Jak mam się skupić na markach aut na plaży?
- Z czym ci się kojarzy plaża, Lottie? - spytał, jednocześnie wsiadając do samochodu, więc poszłam w jego ślady.
- Z...piaskiem, słońcem, wodą… - odpowiedziałam, kiedy ruszyliśmy dalej.
Pokręcił głową, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- A tobie? - spytałam, choć byłam prawie pewna, że mi nie odpowie.
- Z wolnością, niezależnością, dzikością… - widziałam, że coś jeszcze chciał powiedzieć, ale postanowiłam go nie dręczyć. Przynajmniej na razie.
- Nigdy nie myślałam o tym w taki sposób. - przyznałam zaskoczona.
Wzruszył ramionami, nawet na mnie nie patrząc.


Po paru minutach dotarliśmy na miejsce, na plażę. Nadal nie wiedziałam, jak ma mi to pomóc w skupieniu się, ale postanowiłam pójść za jego radą, chociaż strasznie nie lubię podporządkowywania się innym, a szczególnie facetom. Zaskoczyło mnie też to, że z bagażnika wyciągnął koc. Zamrugałam parę razy oczami, nie wierząc w to co widzę, po czym poszłam za nim na plażę. Od razu usłyszałam szum morza, co sprawiło, że się uśmiechnęłam. Nie sądziłam, że plaża może być tak przyjemna, aż do tego momentu. Jestem tydzień w Seattle, ale pierwszy raz na plaży. Aaron od razu rozłożył koc, a ja od razu na nim usiadłam, delektując się odgłosem szumu morza.
- Nie chcę ci przerywać…
- Guzik prawda. - przerwałam mu.
- Ale musimy zacząć.
- Nie….
- Teraz już się nie wywiniesz. - odparł z uśmiechem. - Chociaż…
- Chociaż…? - dopytywałam się.
Posłał mi jedno z tych swoich spojrzeń ochów i achów, na co przewróciłam oczami, ale natychmiast spoważniałam, kiedy zaczął rozpinać spodnie.
- Co ty robisz? - spytałam spanikowana.
- Idę pływać, a co myślałaś?
Poczułam, że moje policzki zrobiły się krwistoczerwone…
- Em...nic, absolutnie nic.
- Kłamiesz. - stwierdził.
- Słucham?
- Nie będę się powtarzał. - wzruszył ramionami. - Oboje wiemy, że doskonale słyszałaś to, co powiedziałem, maleńka.
Nie dał mi szansy na rewanż, ponieważ pognał w kierunku wody, a mój wzrok powędrował w kierunku jego tatuażu na prawej ręce. Dziwne, że akurat tam, skoro mogłam się gapić na jego brzuch, ale coś w tym tatuażu mnie...przyciąga. Nie miałam jeszcze okazji, żeby przyjrzeć się mu z bliska, dlatego nie wiem co przedstawia, ale wkrótce się dowiem.
- Wchodzisz?! - wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam pytanie Aarona.
- Nigdy! - odkrzyknęłam, a on pokiwał z rozczarowaniem głową.
- Wiedziałem, że odmówisz! - krzyknął i zniknął pod wodą, a ja starałam nie dać się sprowokować.
Nie wejdę tam, nie ma mowy.
Nie mam stroju kąpielowego.
Chrzanić to.
Jak na zawołanie zaczęłam się powoli rozbierać i nienawidziłam faktu, że mu się udało. Przecież doskonale wiedziałam o co mu chodziło, ale i tak to robię, a dlaczego? Bo zwariowałam. Poznałam go dwa dni temu, a już się rozbieram i wskakuję do wody, a dlaczego? Bo zwariowałam.

Byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy weszłam do wody i okazało się, że nie była zimna. Zaczęłam szukać wzrokiem Aarona, ale nie umiałam znaleźć. Postanowiłam wrócić na koc, ale wtedy coś chwyciło mnie za nogę i znalazłam się pod wodą. Pewnie bym panikowała, gdyby nie fakt, że zrobił to Aaron. Oboje byliśmy zanurzeni i to twarzą w twarz, nos przy nosie, usta...milimetry od siebie. Nie wiem co on zrobił, do cholery, ale położył ręce na mojej talii i przyciągnął do siebie tak, że stykaliśmy się prawie każdą częścią ciała. Normalnie martwiłabym się o oddychanie, ale jako, że jesteśmy pod wodą, mogę je wstrzymywać. Zaczęłam liczyć sekundy, kiedy zauważyłam, że usta Aarona zaczęły zbliżać się do moich. Był naprawdę blisko i wtedy… wypłynął na powierzchnie. Sparaliżowana, zrobiłam to co on. Miałam zamiar z nim porozmawiać, wyjaśnić, że ta sytuacja była...sama nie wiem jaka. Dziwna? Niepoprawna? Tyle, że go już nie było w wodzie. Zobaczyłam go przy naszym kocu, kiedy zabierał swoje rzeczy i ruszył w kierunku wyjścia z plaży. 
**************************************
tada! :D

2 komentarze: