Tytuł tego posta mówi sam za siebie - choć nie chcę, muszę na jakiś czas zawiesić swojego bloga i historię na nim pisaną. Jest to dla mnie ogromny cios i dla Was pewnie też. Niestety szkoła nie pozwala mi na pisanie. Czas wolny, abym mogła się skupić i napisać coś sensownego prawie nie istnieje. Naprawdę Was przepraszam i liczę, że potrwa to jak najkrócej, żebyśmy dalej mogli cieszyć się historią Aarona i Lottie - dowiedzieć się więcej o ich losach.
Mam nadzieję, że za krótką chwilę mój czas wolny powróci i dokończę historię swoich bohaterów do końca tak jak planowałam i wciąż planuję.
Nie rezygnujcie więc ze mnie i mojego bloga, bo obiecuję Wam, że nie zostawię Was z niedokończoną historią.
Jeszcze raz przepraszam i liczę na zrozumienie c;
Charlotte ma 19 lat i właśnie przeprowadziła się do Seattle, do college'u. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, do pewnego momentu. Wkrótce dziewczyna poznaje aroganckiego bruneta o zielonych oczach. Aaron Scott ma 21 lat i nie bawi się w związki. Nic i nikt go nie obchodzi, ale ONA wszystko zmienia. Od tego czasu życia obojga są całkiem inne. Czy mają szansę na wspólną przyszłość? Czy Aaron przejrzy na oczy? Na wszystkie pytania odpowiedź brzmi tak, tyko... Musisz mi zaufać.
wtorek, 10 października 2017
czwartek, 17 sierpnia 2017
Rozdział trzynasty - zależy mi.
Rozdział trzynasty - zależy mi.
Lottie
- Wiem, wiem – powtarzałam po raz kolejny do słuchawki. - Tak, przepraszam. Tak, będę dzisiaj w pracy. Dobrze. Do zobaczenia. Wzięłam głęboki wdech, gdy skończyłam rozmawiać. Demien był naprawdę bardzo dobrym szefem, ale dziwię się, że był dla mnie taki miły przez te wszystkie dni, gdy nie przychodziłam. Zależy mi na pracy i pieniądzach, dlatego muszę wziąć się w garść. Muszę odłożyć swoje problemy z Aaronem na bok i zacząć wywiązywać się z obowiązków. Wiem, że jest coś nie tak z nim, z nami, ze mną. Ze wszystkim. Wczorajszego wieczora prosił mnie o zaufanie. Znowu. Ale zamierzam dać mu to, czego potrzebuje.
Wyraźnie widzę, że coś się stało. Coś o wiele poważniejszego niż dotychczas, co cholernie mnie przeraża. Prawie za każdym razem, gdy mijamy się w przejściu, oboje odwracamy wzrok i idziemy dalej, bez jednego słowa. Za każdym razem też gdy to się dzieję, widzę, że chciałby mi coś powiedzieć, ale koniec końców rezygnuje i powraca do rutyny. Rutyny, która wcale mi się nie podoba. Powoli zaczynam się czuć niekomfortowo w jego domu, a nigdy nie przypuszczałabym, że do tego dojdzie. Od wczoraj szukam mieszkania tak intensywnie, że już nie jestem w stanie nadążyć. Chcę się stąd uwolnić, czego nie mówiłam Aaronowi. Nie wspominając już o tym, że nie powinnam tego robić, bo on mnie potrzebuje.
Ugh, pocieram skronie palcami, gdy kieruję się do łazienki. Nienawidzę tego całego spięcia, nerwów i całego tego bałaganu. Otwieram drzwi łazienki i staję jak wryta, gdy moim oczom ukazuje się pan domu w samym ręczniku. Stoi przed lustrem i myje zęby. Prosta czynność, zwykły widok, jednak coś we mnie porusza, że opieram się biodrem o framugę drzwi i po prostu na niego patrzę. On również nie odwraca wzroku. Jest to najdłuższa wymiana spojrzeń, jaką udało nam się nawiązać od dłuższego czasu. Dostrzegam w jego oczach lekkie zdenerwowanie, ale przede wszystkim troskę, co porusza mnie jeszcze bardziej. Gdy kończy, obdarza mnie szybkim, niepewnym uśmiechem i kiedy myślę, że przyciągnie mnie do siebie i namiętnie pocałuje, on po prostu mnie mija i wychodzi z łazienki.
Stałam bez ruchu dobre piętnaście minut, próbując rozgryźć, co się właściwie stało. Widziałam w jego oczach tą więź, a parę sekund potem zostawia mnie tak, jakbym była tu tylko gościem. Nagle dociera do mnie fakt, że muszę pojawić się dzisiaj w pracy.
Z niechęcią spoglądam na zegar i uświadamiam sobie, że mam jeszcze trzydzieści minut, żeby się przygotować. Wyrzucam więc z głowy wydarzenie sprzed kilkunastu minut i zaczynam robić się na człowieka.
Po dziesięciu minutach jestem już całkowicie gotowa. Nawet malować mi się nie chciało, więc podkreśliłam tylko i wyłącznie rzęsy. Ubrałam się w ciuchy do pracy, włosy spięłam w kok i powoli zeszłam na dół. Zauważyłam Aarona siedzącego przy stole w kuchni i pijącego kawę. Mimo protestu mojego umysłu, zajęłam miejsce naprzeciwko niego i ostro się w niego wpatrywałam. Wiem, że nie mogłam nazwać się mistrzynią, ale w końcu poczuje się niekomfortowo i na mnie spojrzy. A na pewno nie zacznę rozmowy, kiedy wpatruje się w kubek kawy, a nie we mnie.
- O co chodzi? - zapytał w końcu, spoglądając w moje oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi na wiele pytań.
- Nie musisz się zachowywać wobec mnie jak dupek, wiesz? - odpowiedziałam prosto w mostu. - Prosiłeś mnie o zaufanie? Daję ci je. Więc nie rozumiem, czemu traktujesz mnie w ten sposób.
- Mam swoje powody.
- Czyżby? - spytałam. - Czyżby, Aaron? Bo mnie wydaje się, że zachowujesz się tak tylko dlatego, że masz jakiś dziecięcy kaprys. Wybacz, że nie jestem w stanie dłużej tego znosić.
- Też mnie to męczy, w porządku? Wiesz, że staram się najlepiej jak potrafię, a mimo to masz do mnie jakieś wątpliwości. Mówisz, że dałaś mi zaufanie? Uznam, że mi je dałaś, kiedy przestaniesz mnie o wszystko wypytywać. Bo to nie jest zaufanie. Najlepiej też będzie, jeśli się stąd wyprowadzisz. To już nie jest miejsce dla ciebie.
W jednej chwili byłam na niego zła i chętna, żeby wszystko wyjaśnić, a w drugiej poczułam się zraniona w taki sposób, jak tylko on potrafi mnie zranić. Ostro, niespodziewanie i boleśnie przede wszystkim.
- Doskonale wiesz, że szukam mieszkania.
- Nie musisz. Już ci znalazłem. Tanie, dobre warunki, a jeśli póki co cię nie stać, pokryję czynsz. Najlepiej będzie, jeśli opuścisz to miejsce już dzisiaj wieczorem.
Uważnie lustrowałam jego twarz, gdy wypowiadał te słowa. Mówił bez cienia jakiejkolwiek emocji. Niczego. Mówił to tak, jakbym była tylko kolejną rzeczą, która się popsuła i którą trzeba wyrzucić. Wczoraj bezbronny….czemu mówię to w myślach?
- Wczoraj bezbronny, a dzisiaj totalny drań, tak? - zadając to pytanie, patrzyłam mu w oczy z całą intensywnością na jaką mnie było stać.
- Tylko ta bezwzględność, o której mówisz, będzie w stanie cię ochronić. Będę pracował na niebezpiecznym gruncie, Lottie. Chcę tylko, żebyś była bezpieczna – w tym momencie wiedziałam, że mówił szczerze. Wyraz jego twarzy złagodniał, a w oczach ponownie dostrzegłam miłość, jaką mnie darzył.
- Skończyłem już z ranieniem cię bez powodu, maleńka – ujął moją dłoń i złożył pocałunek na jej zewnętrznej stronie. - Wierzysz mi? Pokiwałam głową, bo nagle nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Szczerość w jego głosie pozbawiła mnie zdolności mówienia.
- Chodź, idziemy – powiedział i wstał tak nagle, że zakręciło mi się w głowie.
- Co? Dokąd?
- Czy za pięć minut nie powinnaś być w pracy?
Z szybkością błyskawicy sprawdziłam godzinę.
- Cholera jasna!
***
Multum klientów. Albo coś się stało z tym lokalem w czasie mojej nieobecności, albo to ja przywykłam już do towarzystwa tylko jednej osoby. Obie opcje mogą być katastrofalne w skutkach. Minęły dwie godziny, odkąd przywiózł mnie tutaj Aaron. Wciąż czułam na ustach jego pocałunek, którym mnie pożegnał i życzył udanego dnia w pracy, obiecując, że po mnie przyjedzie. Był to pocałunek, jakiego nie dostałam od niego już bardzo dawno. To był raczej taki typ namiętności, po którym nie mogłam złapać oddechu: poważnie – musiałam się napić, bo byłam cała czerwona z braku tchu. Mało tego, nie umiałam ustać potem na nogach. W tamtym momencie zaczęłam żałować, że jednak nie poprosiłam o jeszcze jeden dzień wolnego. Gdy znalazłam chwilę czasu, żeby się rozejrzeć, zauważyłam, że Christiny nie było. Ale byłam pewna, że jeszcze parę minut temu ją widziałam!
- Demien? Gdzie Christina? - zapytałam, nalewając kolejnego drinka.
- Przejmiesz jej zmianę, bo umówiła się z dawnym kolegą.
- Nic mi nie mówiła! Nawet nie zostałam….
- Daj spokój. Nie było cię tu wystarczająco długo. Musisz to nadrobić.
Chciałam się kłócić. Całe moje ciało wyrywało się do walki, ale postanowiłam, że dam sobie spokój, bo jednak ma rację. Chyba muszę odzyskać jego zaufanie.
- Przez ten czas byłem tutaj sam z Christiną, a był taki ruch, co teraz. Więc chyba nie masz nic przeciwko temu, że poszła odnowić znajomość?
- Nie, nie mam. Też bym tak zrobiła na jej miejscu.
- Dokładnie.
Gdy zniknął mi z oczu, przewróciłam oczami. Zaczęłam się też zastanawiać kim jest ten jej kolega, o którym tak nie może zapomnieć. Z chęcią posłuchałabym o cudzych problemach, żeby nie musieć zamartwiać się swoimi. Christina nie wydaje się być złą dziewczyną, więc nawet nie wiem, czemu jestem wobec niej taka niemiła i wrogo nastawiona. To nic złego, że chce odnowić znajomość z chłopakiem, który najwidoczniej się jej podoba. Dobrze by było, żeby była szczęśliwa, więc chyba zacznę im nawet kibicować. Jeśli nie ja, to chociaż ona. To chyba sprawiedliwe.
- Co robisz?! - podskoczyłam na głos wściekłego klienta, któremu piwo popłynęło po spodniach, bo już sporo mi się przelało, gdy byłam taka zamyślona.
- Bardzo, bardzo przepraszam! - pisnęłam zestresowana i podałam mu całe opakowanie chusteczek. - Następne będzie na mój koszt!
- No ja mam taką nadzieję do diaska – klnął pod nosem przez dobre dwie minuty, przez co zaczęły mnie boleć uszy. Podałam mu kolejne piwo i przeprosiłam jeszcze raz, wracając do pozostałych klientów. Co chwilę drzwi się otwierały i zamykały, więc już nawet nie obserwowałam ludzi. Albo nalewałam piwo, albo robiłam kawę i tak na zmianę. Wiedziałam, że mam nowego gościa tuż przed sobą, ale nie miałam czasu, żeby chociaż na niego spojrzeć.
- Coś wypadło, że już mnie nie odwiedziłaś? - zamarłam i spojrzałam w znajome, ciepłe oczy, które przez wiele lat pozostawały zimne. Aż do teraz. Moje oczy zaszły mgłą i nie zwracając uwagi na dzielącą nas ladę, przytuliłam się do niego.
- Tato! Co ty tu robisz? Już po odwyku? Wszystko w porządku? - zapytałam, puszczając go.
- W jak najlepszym – uśmiechnął się.
A zrobił to tak zaraźliwie, że ja również musiałam się uśmiechnąć. - Kawy?
- Poproszę.
Z ciągłym uśmiechem na twarzy, podałam mu kawę i usiadłam na krześle, ignorując pozostałych ludzi.
- Jak ci się układa, córeczko? - zapytał, pociągając łyk kofeiny.
- Lekkie problemy, ale poza tym, daję radę.
- Problemy? Z młodym Scottem?
- My zawsze mamy problemy, tato – odpowiedziałam, śmiejąc się. - Ale tym razem to chyba coś poważniejszego, bo Aaron ma jakieś problemy, w które nie chce mnie wplątywać – spoważniałam.
- To dobry chłopak. Poradzicie sobie. Jestem tego pewien.
Chociaż on jest pewien, myślę sobie.
- Masz gdzie mieszkać? Wszystko okej?
- Mam mieszkanie niedaleko twojej pracy, więc będę mógł wpadać i często cię odwiedzać.
- To dobrze – odpowiedziałam szczerze. - Cieszę się, że wszystko jest w porządku.
- Ja również.
I tak rozmawialiśmy do końca mojej zmiany.
***
- Tak, tato. Jestem pewna, że sobie poradzę. Aaron obiecał, że po mnie przyjedzie. Pewnie coś mu wypadło i to tyle – zapewniam go, choć sama zaczynam wątpić w swoje słowa. Powinien być tu już czterdzieści minut temu.
- Dobrze. Skoro tak uważasz. Jakby jednak nie przyjechał, wiesz gdzie mieszkam. Zawsze możesz przyjść.
- Tak, wiem. Dziękuję – uśmiechnęłam się.
- Pa, córeczko – przytulił mnie i ruszył w kierunku mieszkania.
- No gdzie ty jesteś, Aaron? - powtarzam na okrągło do powietrza, przy okazji chodząc tam i z powrotem. W dodatku jestem sama na ciemnej ulicy i dosłownie każdy, najmniejszy dźwięk przyprawia mnie o gęsią skórkę. Raz po raz zerkam w stronę bloku, w którym zatrzymał się tata. Ale non stop powtarzam sobie, że przyjedzie. Na pewno przyjedzie. Coś mu wypadło. Przecież by mnie nie wystawił. Nie mógłby.
Zaczynam grzebać w torebce, aż w końcu znajduję telefon. Spoglądam na wyświetlacz, ale nie mam żadnych nieodebranych połączeń, ani nowych wiadomości, przez co tylko rośnie mój niepokój.
- Nadal wierzysz, że mój syn jest taki dobry? - z moich ust wydobywa się krzyk, gdy zauważam obok siebie pana Scotta. Doskonale pamiętam nasze ostatnie spotkanie i nie chciałabym, żeby się powtórzyło. Pod wpływem szoku i strachu odsuwam się na odległość jednego metra.
- Z tego, co widzę, czekasz tu już od dobrej godziny. Jestem pewny, że czekasz właśnie na niego.
- Nie sądzę, żeby był to pana interes – odpowiadam szorstko.
- Chyba się mnie nie boisz? - robi krok w moją stronę, a ja się cofam.
Nie zamierzam zmniejszać między nami odległości. Ani o milimetr.
- Ślepo wierzysz mojemu synowi – zaśmiał się nieprzyjemnie. Gdybyśmy tylko stali po przeciwnych stronach, uciekłabym do mieszkania ojca. Ale w tym przypadku, jeśli pobiegnę w tamtą stronę, on może mnie złapać. A to już mi się nie podoba.
- Nie będę po raz kolejny mówić, że jest pan beznadziejnym ojcem. Nie lubię się powtarzać – uśmiechnęłam się drwiąco. Wiedziałam, że go prowokuję, ale z jakiegoś powodu nie mogłam przestać.
- Zawsze obarcza pan winą swoich bliskich? - brnę dalej. - Ładnie było wyładowywać złość na swoim synu? Na swojej żonie? Zacisnął pięści i ruszył do przodu żwawym krokiem. Zaczęłam się cofać, bo byłam pewna, że znowu mnie uderzy. Tylko, że tym razem dużo bardziej. - Lubi pan bić innych, prawda? Bezbronnych? Niewinnych? Sprawia to panu chorą przyjemność?
W tym momencie rzucił się w moją stronę, ale zrobiłam szybki unik. Nie miałam jednak zamiaru uciekać.
- Ciągle pan powtarza, że Aaron jest beznadziejny, ale to pan taki jest. Nie radzi pan sobie ze wszystkim co pana otacza. Jest pan złym człowiekiem. A Aaron jest najlepszą osobą, jaką w życiu spotkałam.
Krzyknął tak głośno, że serce mi zamarło. Gdyby nie światła samochodu, pewnie bym zemdlała. Wiedziałam, jaki był to samochód. Zahamował tuż przede mną, dzięki czemu w ciągu sekundy znalazłam się w ferrari. Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić swoje serce.
- Gdzieś ty był, do cholery?! - krzyknęłam, nie wytrzymując napięcia. - Miałeś się zjawić godzinę temu, Aaron! Godzinę!
- Zrobił ci krzywdę? - zapytał nadzwyczaj spokojnie, biorąc pod uwagę, że trzymał kierownicę tak mocno, że zbielały mu nawet knykcie.
- Nie. Gdzie ty byłeś, Aaron? - zapytałam łamiącym się głosem. - Gdzie?
- Moje spotkanie się przeciągnęło. Przepraszam cię.
Spojrzałam na niego i przez chwilę wydawało mi się, że na jego policzku widzę znajomy odcień szminki. Ale gdy spojrzałam ponownie, już nic nie widziałam. Przez stres musiało mi się przewidzieć.
Był tu. Ze mną. I to jest najważniejsze.
Odchyliłam się na siedzeniu i zamknęłam oczy, myśląc o tym, jak bardzo go kocham i o tym, że nie mogłabym go stracić. Nie poradziłabym sobie wtedy z tym cierpieniem. Pewnie zginęłabym razem z nim.
- Lottie? - usłyszałam na granicy snu.
- Mhmm?
- Jesteś moją siłą. Nie masz pojęcia, jak bardzo mi na tobie zależy. Też mi zależy, powiedziałam w myślach. Bardziej niż myślisz.
************************
Postarałam się i coś wyszło! Nie wiem, kiedy będzie następny rozdział, ale postaram się dodać jak najszybciej!
czwartek, 15 czerwca 2017
Rozdział dwunasty - boję się.
Rozdział dwunasty - boję się.
Aaron
- Następnym razem to ja cię powalę, masz moje słowo – stwierdziłem, gdy Lottie wysiadała z mojego samochodu, nerwowo uderzając palcami o kierownicę.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać – powiedziała z uśmiechem na twarzy i dodała: - Na pewno nie wejdziesz?
Z lekkim wahaniem przeniosłem wzrok z niej na dom i jezioro. Wcześniej chciałem ją tu po prostu przywieść i zająć się swoimi sprawami, a teraz patrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi oczami i znowu byłem w rozsypce. Nie chodzi o to, że chciałem się jej pozbyć, tylko o to, że muszę się spotkać z paroma ludźmi. W tym wypadku nawet nie chcę, żeby o tym wiedziała lub jechała ze mną. Nigdy.
- Nie, muszę coś załatwić na mieście – nie skłamałem. Powiedziałem półprawdę, bo naprawdę muszę coś załatwić, ale sam nie wiem, czy wlicza się to w miasto. Po tym wyznaniu byłem już pewny, że zamknie drzwi i odejdzie w kierunku domu, a zamiast tego ponownie na mnie spojrzała i ponownie zadała to samo pytanie, jakby naprawdę wierzyła, że zostanę.
- Lottie…- westchnąłem, sam nie wiedząc już co zrobić.
Nie chciałem jej znowu zawieść, ale jak mógłbym być blisko niej i nie zwariować?
- Przyjadę za parę godzin i obejrzymy jakiś filmy, co ty na to?
W tej chwili pragnąłem strzelić sobie w łeb, ale było warto. Uśmiech, który rozświetlił jej twarz utwierdził mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem, proponując jej randkę, która nie będzie randką.
- Do potem? - zapytałem niepewnie, wciąż nie wiedząc czy takie plany jej pasują.
Zacząłem się też zastanawiać od kiedy to zachowuję się jak zakochany nastolatek, co jest bardzo zabawne.
- Pewnie – uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.
- W co tyś się wpakował, Scott – powiedziałem do siebie, uderzyłem dłonią w kierownicę pojazdu i ostrożnie wycofałem.
***
To jest zły pomysł. To jest stanowczo, bardzo zły, okropny pomysł. Siedziałem w kafejce i bębniłem palcami o drewniany stolik. Już trzy razy była przy mnie kelnerka i pytała, czy czegoś sobie życzę. Tak, cholera, chciałem się stąd wydostać. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że był to mój pomysł i że siedzę tutaj, bo sam siebie w to wkopałem. Ale tak samo jak chciałbym wyjść, to tak samo musiałem się czegoś dowiedzieć. Czegoś związanego z tajemniczym morderstwem narzeczonej Nicholasa. Gościa widziałem tylko z dwa razy, a o tym, że miał zamiar wziąć ślub nie wiedziałem, do momentu, kiedy zostałem oskarżony. Więc naprawdę jestem ciekaw, kto chciał mnie pogrążyć. Wiem też, że osoba, na którą czekam mogła mieć z tym coś wspólnego, choć wolałbym nie, bo potrzebuję pomocy, a tylko ten człowiek może być w stanie coś zrobić.
Spojrzałem na zegarek.
Minęły już dwie godziny odkąd odjechałem spod domu.
Obiecałem Lottie, że nie będzie mnie zbyt długo, ale nie moja wina, że wszystko się przeciąga. Na telefonie miałem nawet parę sms-ów, których nawet nie czytałem, bo jestem pewny co zawierają. Powiedziałem jej, że wrócę i że obejrzymy film, i mam zamiar się tego trzymać. Potarłem szczękę i spojrzałem w okno. Ciemne chmury, które pojawiły się nad miastem jak nic zwiastują burzę. Ile ja już czekam w tej cholernej kawiarni? Bo coś mnie już trafia. W końcu drzwi się otworzyły, a moim oczom od razu rzuciły się drogie, prosto z wybiegu, ciuchy. Na myśl, że sam zaoferowałem spotkanie, ściskał mi się żołądek.
- Miałam ogromną nadzieję, że nie będę cię musiała więcej oglądać. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że byłeś w więzieniu. Jak widać….
- Nie jesteś tu, żeby po raz kolejny wmawiać mi winę, jasne? - podniosłem wzrok na Victorię Karrę, która wydawała się być zafascynowana, zarówno spotkaniem jak i moją stanowczością. Uniosła brwi, po czym usiadła naprzeciwko mnie. Zbytnio nie wiedziałem od czego zacząć, więc dałem jej czas na zamówienie kawy. Podczas, gdy rozmawiała z kelnerką zacząłem się zastanawiać, czy nie poprosić brata o pomoc. Naprawdę przydałoby mi się jego towarzystwo, ale nie wiem, czy będzie zadowolony z powodu, że szukam kogoś, kto chciał mnie zrujnować. Znając go, będzie mi to odradzał tak długo, aż w końcu go posłucham, a tym razem nie mogę.
- Nie zabiłem tej kobiety – zacząłem, mając na myśli Evę.
- Czemu oczekujesz, że ci uwierzę, skoro zabiłeś moją córkę? - zapytała. Krew się we mnie zagotowała, ale musiałem wytrzymać. - Dobrze wiesz, że nie zabiłem Angeliki. To nie ja prowadziłem to auto. To nie ja kłóciłem się z nią w samochodzie. To nie ja spowodowałem wypadek! - podniosłem lekko głos, sprawiając, że się wzdrygnęła. Pewnie nigdy nie sądziła, że dowiem się prawdy. No cóż….za późno.
- Czego chcesz?
- Chcę twojej pomocy – powiedziałem, czym zasłużyłem na jej wywyższający się śmiech. - Nienawidzę cię bardzo mocno i myślę, że o tym wiesz, ale jesteś przebiegła, a muszę się dowiedzieć, kto wrobił mnie w morderstwo. Sam nie dam rady.
- Oczekujesz, że pomogę ci za darmo?
- Ile chcesz…
- Scott….nie bądź głupi. Nie chcę twoich pieniędzy – parsknęła i spojrzała na mnie poważnie. - Chcę, żebyś po wszystkim wyniósł się z Seattle. Kocham to miasto i nie chcę już stąd wyjeżdżać, a jedyną przeszkodą na mojej drodze, jesteś ty. Dowiemy się prawdy, zakończysz sprawę jak żywnie ci się spodoba, a potem wyjeżdżasz. Poczułem się, jakby dostał mocnego kopniaka w brzuch.
- Daję ci dzień na zastanowienie się. Do zobaczenia. - to mówiąc wstała i zwyczajnie wyszła. Po paru sekundach poszedłem w jej ślady. Akurat gdy wyszedłem zaczęło lać, co pasowało do mojego nastroju. Czuję się, jakby coś rozrywało mnie od środka. Spojrzałem na dzwoniący telefon w mojej dłoni, na którym wyświetlaczu pojawiło się imię Lottie. Zignorowałem połączenie i odchyliłem głowę w tył, pozwalając łzom płynąć razem z deszczem. Victoria żądała sprawiedliwej zapłaty, ale….ja również kocham Seattle. Żyłem tu, mam tu przyjaciół, rodzinę….Charlotte. Tutaj są moje wspomnienia. Te okropne, przerażające, ale też wszystko na czym mi zależy. I mój dom nad jeziorem. Nie mogę tego wszystkiego tak zostawić. Wraz z błyskawicą upadłem na kolana i płakałem. Nie obchodziło mnie to, że jestem cały przemoczony. Myślałem tylko o mamie. I o tym, o co mnie oprosiła, kiedy jeszcze była…w porządku. Pamiętam tę chwilę, jakby to było wczoraj. Spojrzała mi prosto w oczy i poprosiła, żebym nigdy nie opuszczał tego miasta. Choćby nie wiadomo co, pomimo problemów, bólu, mam zostać w mieście, bo tu się urodziłem, bo tu jest moje życie. I tu mam umrzeć.
***
Lottie
Dzwonię, dzwonię i dzwonię, i nie odbiera. Kilka godzin temu, kiedy odjeżdżał spod domu, byłam w skowronkach. Mieliśmy mieć randkę i obejrzeć jakiś film, jak zwykli ludzie! Ale nie to mnie martwi. Najpierw siłownia, gdzie pierwszy raz widziałam Aarona takiego….wkurzonego. A nie znałam go od wczoraj. Doskonale wiem, że ten mężczyzna ma w sobie naprawdę sporo agresji, ale kiedy uderzał w worek….był inny. Nie bałam się go. Nie o to chodzi. To nawet nie była sama agresja, tylko załamanie, może nawet depresja. A fakt, że wszystko to co czuł w tamtym momencie skierowane było do jego ojca, jeszcze bardziej potęguje całą sprawę. Nie wiem, co się nagle stało.
Może chodzi o twoje pobicie – szeptał mój umysł, ale szybko i zdecydowanie to odrzuciłam. To, że Aaron byłby tak wściekły ze względu na incydent, który miał miejsce ponad dwa tygodnie temu, jest absurdalny. Nie mogło chodzić o to. Tylko w takim razie….o co? Ale to było stare zmartwienie. Teraz natomiast jest po północy, a od powrotu z siłowni nie mam z nim żadnego kontaktu. Mam wrażenie, że ignoruje moje sms-y i telefony, ale nie wiem dlaczego. Cholera, sama parę razy go ignorowałam, więc wiem, że to nic takiego, ale w tym momencie jest inaczej. Same stwierdzenie: ,,Mam parę spraw do załatwienia” mnie przerażało, bo nie wiedziałam, co to mogłoby być. Może nie śledziłam Aarona i nie miałam pod kontrolą wszystkiego co robił, ale nawet on nie potrafił ukryć wahania w swoim głosie, co tylko sprawiło, że denerwuję się coraz bardziej! Już od kilkudziesięciu minut chodzę tam i z powrotem, to wykręcając palce, to obgryzając paznokcie. Moje serce wali szybciej niż powinno i….jestem kłębkiem nerwów. Zastanawiałam się nawet, czy nie wezwać Damona, bo on z pewnością znalazłby jakieś sensowne wytłumaczenie. Parę razy zebrałam się w sobie i do niego dzwoniłam, ale nie odbierał. Miałam ochotę rzucić się pod samochód. Albo czymkolwiek rzucić.
- Boże, Aaron gdzie ty… - mówiłam do siebie nerwowo, gdy nagle drzwi wejściowe się otworzyły, wpuszczając do środka powiew zimnego powietrza, od którego moje ramiona pokryły się gęsią skórką. Z pędzącym pulsem odwróciłam się w tym kierunku i prawie upadłam na podłogę, kiedy zobaczyłam Aarona. Był….zrozpaczony. I przesiąknięty deszczem. Czarne, pod wypływem deszczu, włosy kleiły mu się do twarzy, jednocześnie lekko opadając na oczy. Do moich oczu popłynęły łzy i nim mogłam zapanować nad własnym ciałem, pobiegłam w jego kierunku i rzuciłam mu się w ramiona. Pod wpływem mojego ciężaru i siły, z jaką na niego wpadłam, zachwiał się lekko, ale już po chwili odzyskał stabilność. Bałam się, że mnie odepchnie, ale ciasno owinął ramiona wokół mojej talii. Nie wiem, jak długo staliśmy w takiej pozycji, ale w końcu mnie od siebie odsunął i nie patrząc na mnie, ruszył w stronę kanapy. Po drodze zrzucił z siebie koszulkę i spodnie, zostając w samych bokserkach. Wstrzymałam oddech, bo naprawdę lubiłam patrzeć na jego brzuch, tors, ramiona….był niesamowicie umięśniony i mogłabym się tak gapić godzinami, gdyby nie fakt, że płakał. Wcześniej tego nie zauważyłam. Wzięłam głęboki wdech, zastanawiając się, co robić. Nie miałam jednak wiele czasu do namysłu, bo gdy odwróciłam się w stronę kanapy z gotowym planem, on już spał. Pokręciłam smutno głową, wyciągnęłam z szafy jakiś koc i delikatnie go okryłam, odgarniając kosmyki włosów z jego twarzy.
- Co się stało, Aaron? - spytałam szeptem i udałam się w stronę sypialni.
***
Nie spałam. Raz na jakieś dziesięć minut udało mi się zasnąć, ale zaraz potem się budziłam. Świadomość, że Aaron po raz kolejny ma kłopoty, nie pozwoliła mi zmrużyć oczu. Dlatego, gdy o godzinie siódmej rano ktoś zaczął myszkować w kuchni, zwlokłam się z łóżka. Narzuciłam na siebie szlafrok i po cichu zeszłam na dół i do wspomnianego pomieszczenia. Aaron tym razem już w spodniach (ale wciąż bez koszulki) przygotowywał śniadanie. Na moje oko robił jajka z bekonem. I nie byłam pewna, czy chciałam być jego przeszkodą, kiedy wydawał się taki beztroski. Bezszelestnie potarłam czoło i postanowiłam, że najpierw wezmę prysznic. Tak samo cicho zniknęłam z kuchni i po dziesięciu minutach już znajdowałam się pod prysznicem. Zamknęłam oczy i pozwoliłam by woda spływała po moim ciele.
Co, jeśli Aaron znowu mnie odepchnie, ze względu na wczorajszą noc? Co, jeśli znowu się ode mnie odsunie, zamknie przede mną? Jeśli nie będzie chciał mnie widzieć, a już w ogóle rozmawiać?
Z mojej piersi wydobył się cichy, pojedynczy szloch, ale szybko doszłam do siebie. Zawinęłam włosy w ręcznik i ubrałam najzwyklejszą bluzkę z krótkim rękawem i zwykłe dżinsy. Gdy tylko wyszłam z łazienki, do mojego nosa dotarł niesamowity zapach śniadania, przez który prawie się rozpłynęłam i przewróciłam na schodach. Był to dobry znak – znaczyło, że Aaron nie uciekł, kiedy się myłam, co jest pocieszające. Tym razem nie było możliwości, żeby mnie nie zauważył, bo akurat stał przodem do wejścia. Jego mięśnie się napięły, a szczęka zacisnęła. Zależało mi na nim, ale czułam się powoli….wykończona. Na początku nienawiść, potem miłość, potem znowu nienawiść….bawimy się w jakąś telenowelę? Bo jeśli tak, to powinniśmy dostać Oscara. Obiecałam sobie i jemu, że będę silna, że będę walczyć, ale czuję, że z każdym dniem mam coraz mniej siły. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale mnie uprzedził:
- Nie będę rozmawiać o wczoraj – stanowczość i wrogość, znowu ten sam schemat. Zaśmiałam się, ale też płakałam w duchu.
- Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo ładnie pachnie – wskazałam na piec i piekący się bekon. Jego głowa od razu podskoczyła i spojrzał mi w oczy. To nie były już te same oczy. Jakby….straciły swoją intensywność? Co więc się wydarzyło wczoraj? Co go tak...zasmuciło?
- Chcesz kawy? - zapytał łagodniej.
Zrezygnowana usiadłam na krześle.
- Poproszę.
I ukryłam twarz w dłoniach. Nie wiem, czy zrobiłam to dlatego, żeby nie czuć na sobie jego spojrzenia, czy też dlatego, żebym to ja nie musiała na niego patrzeć. Trzeba mieć niesamowite szczęście, prawda? Od wspaniałych kilku godzin w siłowni do ponownej obojętności. Brawo. Czy tak właśnie już będzie wyglądała nasza znajomość?
- Znalazłaś już jakiś lokal? - zapytał.
Nie wierzę. Miałam ochotę kopnąć go we wrażliwe miejsce! Odsłoniłam twarz i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie miałam wczoraj czasu – odparłam.
- Byłaś cały wieczór w domu i nie miałaś czasu? - parsknął i straciłam nad sobą kontrolę. Z całej siły rąbnęłam dłońmi w stół, sprawiając, że znajdujące się na nim naczynia podskoczyły lekko. Aaron gwałtownie odwrócił się w moją stronę.
- Nie chcesz rozmawiać o wczoraj? Nie musisz! Ale wybacz mi, że nie szukałam żadnego mieszkania, bo martwiłam się o ciebie! No naprawdę przepraszam. Bo przecież miałam sobie włączyć cholerny FILM, zrobić popcorn i śmiać się do łez!
- Nie musiałaś się o mnie martwić – powiedział zaskoczony.
- Nie? Dobrze – zamyśliłam się. - Gdybym to ja zniknęła na tyle godzin i nie odbierała twoich telefonów, nie reagowałabym na twoje sms-y to siedziałbyś spokojnie? Siedziałbyś?! - podniosłam głos.
- Nie – odparł cicho.
- No właśnie, Aaron. Właśnie.
- Zaufaj mi – powiedział. - Wiem, że proszę cię o to już któryś raz z rzędu, ale proszę cię. Musisz mi zaufać. Będzie dobrze, Lott. Naprawdę będzie dobrze.
- Ufam ci, ale…
- Bez „ale”. Po prostu ufaj. Będzie dobrze – wziął mnie w ramiona i cały czas to powtarzał, jakby stało się to jego mantrą.
Nie wiedziałam tylko do kogo to mówił: do mnie, czy może próbował przekonać siebie. W każdym razie, nie podobało mi się to, że Aaron Scott wyraźnie się czegoś bał. Czegoś, co przerasta nawet jego. Ufam mu, ale boję się tego, cokolwiek to jest.
niedziela, 7 maja 2017
Rozdział jedenasty - zniszcz mnie, a ja zniszczę cię tysiąc razy bardziej.
Rozdział jedenasty - zniszcz mnie, a ja zniszczę cię tysiąc razy bardziej.
Aaron
dzień wyjścia z więzienia/dzień pobicia Lottie.
Patrzyła na mnie.
Przez całą cholerną rozprawę, która trwała Bóg wie jak długo nie spuszczała ze mnie swoich pięknych, szaro-zielonych oczu. Cały czas czułem na sobie jej wzrok i tylko w trzydziestu procentach byłem skupiony na moim być albo nie być. Niemal zacząłem żałować tego, jak spojrzałem na nią przed rozpoczęciem tego cyrku. Jestem ciekaw, czy miała jakiekolwiek pojęcie o tym, że było to dla mnie tak samo trudne, jak dla niej. Jednak z jakiegoś powodu czułem, że odsunięcie jej było najlepszym posunięciem. Widziałem w jej oczach coś, co mnie sparaliżowało. Czaiła się w nich tak głęboka miłość, że to wszystko….przytłoczyło mnie i nie umiałem sobie z tym poradzić. Kiedy więc stałem z zawieszoną głową, rękami zawieszonymi po bokach i czekałem na wyrok, czułem galopujące w mojej piersi serce. Wiedziałem, że wszystko poszło dobrze. Adwokat miał bardzo dobre argumenty, a Lottie…spisała się na medal. Nie spodziewałem się tego, że dnie i noce będzie szukała czegoś, co może mnie oddalić od winy.
- Oświadczam zgodnie z kodeksem prawnym, że oskarżony o morderstwo Aaron Scott jest niewinny zarzucanego mu czynu. Rozprawę uznaję za zakończoną – gdy tylko usłyszałem wyrok, miałem ochotę krzyczeć ze szczęścia i zrobić cokolwiek. Zamiast tego pokiwałem tylko głową z małym uśmiechem na ustach, czekając, aż będę mógł wydostać się z sali, co nastąpiło parę minut później. Wszyscy brali mnie w ramiona, gratulując sukcesu, a marzyłem tylko o tym, żeby znaleźć się na dworze. Za każdym razem, gdy ktoś mnie zatrzymywał, czułem narastający w żołądku ścisk. Chciałem już tylko uciec od całego, niepotrzebnego cyrku, ale wtedy napotkałem jej oczy. Znowu. I znowu wszystko inne przestało istnieć. Jak przez mgłę słyszałem to jak Damon dziękował Charlotte. Widziałem jej zmieszanie, niepewność, wahanie, po czym jej oczy napotkały moje. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co Damon zaproponował nie tylko jej, ale wszystkim innym. Wróciła cała złość, jaka we mnie drzemała i zanim Lottie zdołała się odezwać, powiedziałem:
- Jest pewna – warknąłem, ledwo powstrzymując się od dodaniem: nigdzie nie idzie, do jasnej cholery. Całej silnej woli musiałem użyć do tego, żeby nie ryknąć na całe gardło, uderzyć brata i pobiec w kierunku wyjścia. Dlatego gdy Damon, Arthur i cała reszta wypchnęli mnie na dwór i zawieźli do baru, miałam ochotę krzyczeć i sypać wulgaryzmami na prawo i lewo. Jednocześnie jednak nie mogłem spieprzyć im kolejnego dnia. Musiałem dobrze zagrać swoją rolę. Wziąłem głęboki wdech i….dalej.
***
Jestem niesamowicie z siebie dumny, że wypiłem tylko dwa piwa, choć Damon kusił i kusił na o wiele więcej. W końcu ich zignorowałem, powiedziałem, że idę do łazienki i już nie wróciłem.
Z rękami w kieszeni, wzrokiem utkwionym przed siebie spacerowałem po samotnych ulicach Seattle. Albo jest środek nocy, albo cała ludność uczy się na nieistniejące egzaminy, bo jest naprawdę pusto. Raz na zakręt można spotkać obściskujące się pary, albo jakichś pijanych kolesi.
Na jedno wychodzi. I to, i to tak samo okropne.
Już kręciłem w stronę swojego starego akademika, kiedy usłyszałem krzyk dziewczyny. Znanej mi dziewczyny, co spowodowało, że włosy na karku stanęły mi dęba. Bez chwili wahania pobiegłem w tamtym kierunku i pierwsze co zarejestrowałem, to Lottie, leżącą na asfalcie. Chwilę później dostrzegłem nad nią postać i…zmroziło mnie. - Tato! - krzyknąłem stalowym głosem, bo nie mogłem uwierzyć, że podniósł na nią rękę. Nie mogę uwierzyć, że użył przemocy przeciwko kobiecie. Cała krew się we mnie zagotowała i już miałem ruszać za nim w pościg, kiedy przypomniałem sobie o owej dziewczynie. Przekląłem pod nosem i szybkim marszem ruszyłem w jej kierunku. Spokojnie i ostrożnie uklęknąłem przy niej, nie chcąc jej spłoszyć. Doskonale wiedziałem, że reakcje pobitych kobiet mogą być różne, więc czekałem, aż na mnie spojrzy, modląc się w duchu, żeby nie spanikowała. Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak oschle ją potraktowałem wcześniej, za co miałem ochotę teraz sobie przywalić.
- Lott? - zapytałem, chcąc ujrzeć jej twarz. Nie mogłem czekać wieki. - Lott? - powtórzyłem, kiedy nie reagowała.
- On mnie uderzył – powiedziała ledwie słyszalnym głosem, ale na tyle głośnym, że dotarło to do każdej komórki w mojej ciele. Moje ciało wręcz wołało o to, żebym gdzieś wyładował swoją złość, a najlepiej na kimś. A jeszcze konkretniej na moim ojcu.
- Daj mi…zobaczyć – powiedziałem, starając się brzmieć na spokojnego.
- On mnie uderzył – powtórzyła, jakby nie zważając na moje słowa, a po jej policzkach popłynęły łzy, co uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
- Proszę, pozwól mi…
- Nie – przerwała mi, więc się zamknąłem. - Nie będę dla ciebie ciężarem.
Wzdrygnąłem się na te słowa.
- Lottie, do cholery – mruknąłem, powstrzymując desperację. - Pozwól mi się tobą zająć – prosiłem ją.
Zapominając o tym, że powinienem trzymać się od niej z daleka, wyciągnąłem w jej stronę dłoń, chcąc pogładzić jej pokrzywdzony policzek, ale gdy tylko to zauważyła, wzdrygnęła się. Mimowolnie zacisnąłem szczękę, bo nie chciałem być porównywany do ojca. Nie mogłem pozwolić na to, żeby się mnie bała.
- Nie skrzywdzę cię, maleńka. Nie skrzywdzę, okej? Nie skrzywdzę – powtarzałem, nie wiem jak długo, aż w końcu mi uwierzyła. Kiedy byłem pewny, że mi nie ucieknie, wziąłem ją w ramiona i delektowałem się zapachem jej skóry. Z drobną dziewczyną, śpiącą w moich ramionach ruszyłem w kierunku nie akademika tak jak planowałem wcześniej, ale w kierunku samochodu, a później w kierunku domku nad jeziorem.
***
Stałem z głową pochyloną do przodu i wpatrywałem się w prysznicowe kafelki, pozwalając aby gorąca woda zmyła ciężar z moich barków. Zdecydowanie jest tego wszystkiego za dużo. Najpierw oskarżenie o morderstwo i choć minęło już sporo czasu, to wciąż nie rozumiem, czemu byłem głównym podejrzanym. Nawet nie znałem tej kobiety, więc czemu mnie podejrzewano? Coś mi tu śmierdziało i za wszelką cenę muszę się dowiedzieć co lub kto za tym stoi. Nie będę mógł pójść dalej przez życie, jeśli się nie dowiem kto chciał raz na zawsze zepsuć mi, poukładane na nowo, życie. Później, jakby sprawa z więzieniem nie była wystarczająca musiałem udawać, że się świetnie bawię, a jeszcze później byłem świadkiem tego, jak mój ojciec uderzył Charlotte. Cały czas widzę tę scenę przed oczami i nie potrafię się pozbyć rozpierającej mnie energii, która aż się prosi, żeby ją wyładować. Ale cholera...co niby mogę zrobić? Westchnąłem, zakręciłem kurek z wodą, owinąłem się ręcznikiem i wyszedłem spod prysznica z radością witając rześkie powietrze osiadające na mojej mokrej skórze. Spojrzałem w lustro i pierwsze co przyciągnęło mój wzrok, to kilkudniowy zarost, na który się zdecydowałem. Myślałem, że będę tego żałować, ale…cieszę się z tej „dorosłej” decyzji. Przeczesałem ręką wilgotne włosy i zacząłem się ubierać, kompletnie nie dbając o całokształt. Chciałem tylko wyjść do Lottie i sprawdzić, czy nie ześwirowała. Nie wiem, jak wpłynie na nią to, że znajduje się w moim mieszkaniu. Znowu. Stała przy oknie i wyglądała cholernie pięknie. Mało brakowało, a upuściłbym rzeczy jakie dla niej przyniosłem. Z całej sił powstrzymywałem się, żeby nie otworzyć ust jak kretyn. Byłem też pewny, że gorzej już być nie mogło, ale wtedy obróciła się w moją stronę. Jej policzki automatycznie przybrały odcień uroczego różu, który uwielbiałem. Dostrzegłem w jej oczach pożądanie takie samo, jakie ona z pewnością dostrzegła w moich. Zacisnąłem szczękę, odganiając sprośne myśli kwitnące w mojej głowie. Nie mogę z nią być.
- Tu masz wszystko czego będziesz potrzebować – powiedziałem nieobecnym głosem, rzucając ciuchy i parę potrzebnych rzeczy na łóżko. - Gdy się….poukładasz, zabiorę cię do mieszkania.
- Dziękuję – odparła cicho.
Przełknąłem ślinę, czując narastające w powietrzu spięcie i odwróciłem się do drzwi z zamiarem wyjścia, ale….moja opiekuńcza strona zbytnio mi na to nie pozwoliła. Doskonale wiedziałem jak mój ojciec potrafił uderzyć i nie mogłem jej tak po prostu zostawić, nie sprawdzając co u niej.
- Jak się czujesz? - zapytałem spoglądając jej w oczy, po czym mój wzrok przesunął się na policzek w miejsce, gdzie ją uderzył. Ledwo zauważalnie zacisnąłem dłonie w pięści, czekając na jej odpowiedź, którą potrzebowałem usłyszeć.
- Jest…w porządku – odpowiedziała krótko i zwięźle i przez ułamek sekundy mógłbym przysiąc, że chciała jeszcze coś powiedzieć, ale to coś, cokolwiek to było szybko zniknęło. - Aaron możemy…. - prawie się złamałem. Przysięgam. I ni stąd ni zowąd przypomniał mi się wyraz jej twarzy, kiedy bezpodstawnie mnie zostawiła, przez co trochę czuję się jak baba. Z drugiej strony, otworzyłem się przed nią. Może nie powiedziałem jej wszystkiego, ale wiedziała o mnie więcej niż ktokolwiek, a mimo to… Nie wiem, czy jest świadoma tego, jak bardzo potrzebowałem w tamtej chwili jej zaufania i wsparcia. Nie ma pojęcia.
- Będę na dole. Gdy będziesz gotowa, zejdź – rozkazałem zimno, po czym bez roztrząsania zszedłem na dół.
Czasami sam nie nadążałem nad sposobem swojego myślenia. W jednej chwili oddałbym wszystko, żeby tylko móc się do niej zbliżyć, a w drugiej mam ochotę odejść od niej najdalej jak mogę. Potrząsnąłem głową i nawet nie wiem kiedy, znalazłem się w kuchni. Sięgnąłem do lodówki, szukając czegoś….sam nie wiem. W końcu zrezygnowałem i po prostu oparłem się rękami o blat i zwyczajnie stałem. Odwróciłem się dopiero wtedy, kiedy za swoimi plecami usłyszałem kroki. Nie spodziewałem się, że będzie wyglądać aż tak seksownie w ciuchach, które jej kupiłem. Nie miałem więc innej wyjścia, zacząłem się w nią ostro wpatrywać, co zauważyła, bo trochę się skuliła.
- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś i…w miarę doprowadziłeś mnie do porządku – zaczęła, a mnie nagle zrobiło się głupio.
- Słuchaj, Lottie – westchnąłem, niepewny tego, co chcę powiedzieć. - Nie wiem, co wstąpiło w mojego ojca, że cię….uderzył, ale obiecuję ci, że to się więcej nie powtórzy.
Nie mam bladego pojęcia, czy mi uwierzyła, ale naprawdę miałem zamiar dotrzymać tej obietnicy. Nie pozwolę, by ojciec ponownie się do niej zbliżył choćby na krok.
- Jak…minęło wielkie świętowanie? - byłem zdziwiony, słysząc to pytanie. Przeważnie nie wdawała się w rozmowy z ….własnej woli. Do tego uśmiech na jej ustach…niesamowity, cholernie.
- Z tego co mi wiadomo to whisky, shoty, whisky – odparłem i miałem ochotę się zaśmiać, gdy zobaczyłem niezrozumienie na jej twarzy. - Nie zostałem z nimi na długo.
- Dobra, koniec z tym – powiedziała poważnie, spuszczając ręce do boków, wskutek czego uderzyła we framugę, po czym się skrzywiła. Niemal chciałem do niej podejść, ale mnie powstrzymała. - Nic mi nie jest. Musimy porozmawiać i naprawdę mam dość bawienia się w kotka i myszkę, okej? Minęły trzy miesiące, podczas których ja stałam się najgorszą idiotką w życiu, ty zostałeś oskarżony o morderstwo i nie możemy udawać, że nic się nie stało. Tak więc, musimy porozmawiać.
- Myślisz, że mamy o czym? - spytałem, bo sam nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie. - To ty dokonałaś wyboru, ja zostałem uniewinniony i wszystko jest po staremu. Powiedz mi, Lottie o czym tu rozmawiać? - nie rozumiem, czemu nagle chciałem ją spławić.
- Jesteś na mnie wściekły! - krzyknęła, co w sumie było prawdą, bo byłem wściekły, ale na kogo? Na nią? Na ojca? Na siebie? Tylko Bóg wie. - I widać to na każdym kroku! W każdym twoim spojrzeniu czy ruchu widać, że masz ochotę posiekać mnie na kawałki i zakopać w lesie! Więc to ja się ciebie pytam, Aaron: co chcesz, żebym powiedziała? No co chcesz?! Chcesz usłyszeć, że popełniłam największy błąd w życiu, opuszczając cię? - załamał jej się głos, ale nic nie mówiłem. Chciałem to usłyszeć. Z jakiegoś powodu chciałem, żeby się w końcu na mnie wyżyła. - Jestem głupią idiotką, że od ciebie odeszłam nawet nie dając ci wytłumaczyć. Nie powinnam wierzyć Victorii. A największym błędem było to, że ignorowałam ból.
Rozumiałem ją. Wiedziałem, co chciała mi przekazać, bo czułem to samo. Ale to nie było tak. Uwierzyła tej jędze, bo chciała. Niestety właśnie tak działa psychika człowieka. Zrobiłem więc najgorszą rzecz z możliwych.
- A chcesz wiedzieć, co było moim największym błędem? - zapytałem, robiąc parę kroków w jej stronę z energią rozpierającą moje żyły. Do diabła, zostawiła mnie! Może zachowuję się jak dziecko, ale wszyscy w życiu mnie już opuścili, a teraz jeszcze ona! - Nigdy nie powinienem dopuszczać cię do siebie. Nigdy nie powinienem ci zaufać. Nigdy nie powinienem się w tobie zakochać! - wykrzyczałem, wiedząc, że przemawia przeze mnie złość.
- Nie…nie myślisz tak – wydukała, na co parsknąłem śmiechem, bo miała rację. Prawdopodobnie tak nie myślę. A może właśnie myślę? Widziałem jej łzy, ale z jakiegoś cholernego powodu nie mogłem przestać.
- Myślisz, że za tobą tęsknię? Proszę cię – zaśmiałem się. - Jesteś dla mnie nikim. Tylko kolejną dziewczyną, którą mogę odhaczyć na mojej liście. Nie jesteś nikim więcej.
W tym momencie wiedziałem, że przegiąłem. Może wcześniejsze wyrzuty były prawdą, bo może gdybym się w niej nie zakochał, to oboje mielibyśmy teraz lepsze życie, ale głupota o liście… Nie była taka jak inne. Już miałem to odwołać, kiedy odezwała się zbolałym głosem.
- Zabierz mnie…do domu.
- Z wielką chęcią.
***
Po tym jak odwiozłem ją do domu, prawdopodobnie powinienem wrócić do siebie, zalać się w trupa i mieć wszystko w dupie, ale zamiast tego skorzystałem z adrenaliny i pojechałem do ojca. Musiałem wyjaśnić z nim całą sytuację z Lottie, póki jest świeża. Później mogłoby być za późno. Z piskiem opon zaparkowałem przed jego luksusowym domem, który z całą pewnością jest dla niego ważniejszy niż nasz rodzinny domek nad jeziorem. Wszystko w końcu jest dla niego ważniejsze od rodziny.
Szybko wyszedłem z auta i nie musiałem nawet dochodzić do drzwi, bo ojciec wyszedł mi naprzeciw z równie groźnym wyrazem twarzy co mój. Tym razem jednak nie będę uciekał z podkulonym ogonem, bo teraz wyraźnie przekroczył granicę. Posunął się o wiele za daleko.
Spotkaliśmy się w połowie drogi i od razu pchnąłem go w pierś przez co cofnął się o parę kroków, zaskoczony. Widocznie nie spodziewał się tego, że jego syn mógłby się posunąć do przemocy przeciwko niemu. Szybko jednak doszedł do siebie i uderzył mnie w szczękę tak mocno, że niemal obróciłem się na pięcie. Zaśmiałem się, splunąłem krwią i wyprostowałem się pewnie, górując nad ojcem wzrostem. - Może mi wyjaśnisz po co odstawiasz ten cyrk na moim podwórzu? - spytał z czającą się agresją.
- Mam lepszy pomysł, tato – warknąłem, akcentując ostatnie słowo. - Możesz mi powiedzieć z jakiej racji tknąłeś Charlotte?
- Która to? - zapytał obojętnie, przez co ponownie go pchnąłem, tym razem mocniej, sprawiając, że upadł na tyłek.
- Brunetka, szaro-zielone oczy, moja dziewczyna, którą zaatakowałeś pod jej pracą! - ryknąłem, doskonale wiedząc, że wie, o kim mówiłem.
- Ach tak, ta – wytarł usta dłonią i podniósł się na nogi. Czułem jak wszystkie moje mięśnie wręcz buzują, rwą się do ataku, ale gdzieś w środku nadal trochę się go obawiałem. Bałem się, że odda mi sto razy mocniej, jak miał w zwyczaju. - Pamiętam ją. Urocza panienka, która zawzięcie cię broniła. Zdajesz sobie sprawę? Nawet wtedy, gdy jej groziłem, pozostawała nieugięta. Ciągle mówiła, jakim to mój syn jest wspaniałym człowiekiem, bla, bla, bla.
- Ty dupku – warknąłem, wymierzając potężny cios w jego szczękę. Wiem, że ponownie upadł, ale nawet mnie to nie obchodziło. Odwróciłem się na pięcie i już miałem wsiadać do ferrari, gdy coś mi się przypomniało.
- A, jeszcze jedno! - krzyczę, widząc jak podnosi się z ziemi. - Nie waż się więcej do niej zbliżać, rozumiesz?! A jeśli to zrobisz, będziesz miał ze mną do czynienia!
- Grozisz mi, synu?! - odkrzyknął, a moje ciało pokryła gęsia skórka. - Zniszcz mnie, a ja zniszczę cię tysiąc razy bardziej, Aaronie – to mówiąc zniknął w domu, a ja wsiadłem do auta, mocno trzaskając drzwiami. Położyłem ręce na kierownicy, starając się opanować drżenie ciała, co mi się nie udało. Moim ciałem wstrząsnął szloch i jeszcze przez długie minuty siedziałem w samochodzie nim wreszcie zdołałem ruszyć spod domu ojca.
Aaron
dzień siłowni.
Nie wiem, co mnie napadło dwa tygodnie temu, kiedy pozwoliłem jej wejść do mojego starego pokoju. Były w nim wszystkie moje sekrety. Byłem naprawdę cholernie przestraszony. Bałem się, że jak pozna mroczne sekrety, które stanowią część mojego życia to bezpowrotnie się przerazi i ucieknie ode mnie. Już po raz drugi. Dlatego byłem pod wielkim wrażeniem, kiedy wyznała mi, że przeczytała tylko jeden wpis. Jeden wpis, gdy miała przed sobą cały magazyn. Otworzyłem się przed nią, a ona to zaakceptowała. Zrozumiała też to, że postanowiłem nie mieszać się w żaden związek, co było nie do końca prawdą. Prawda jest taka, że połowa mnie wręcz błagała o to, żebym przezwyciężył strach, żebym przejął kontrolę nad mieszkającym we mnie małym, przerażonym chłopczykiem. Zaś druga połowa mnie wciąż nie była tego wszystkiego pewna, wciąż pamiętała okropne uczucia rozstania i zdrady zaufania. Jednak mimo wszystko teraz jest inaczej. Lottie dowiedziała się o mnie rzeczy, o której nikt inny nie wie. Nie jestem pewien tego, czy nawet Damon wie z czym tak naprawdę musiałem się zmagać jako dziecko. Dlatego postanowiłem nie dręczyć jej już i nie wypominać sprawy z Victorią mimo że jest to dla mnie bardzo…trudne. Ale też nie mogłem zapomnieć o wszystkim w jednej sekundzie i wdać się w szczęśliwy związek z osobą, która mnie zawiodła. Tak jak cała reszta. Doszło więc do tego, iż powiedziałem jej, że nie jestem gotowy na związek. Nie jestem zbytnio zadowolony z tego, że znowu musiałem ją okłamać, ale cieszę się, że nie zadawała zbędnych pytań.
Siedziałem w mieszkaniu w akademiku, czując się w nim lepiej niż kiedykolwiek, kiedy postanowiłem zadzwonić do Lottie. Wiem, że miała dzisiaj wrócić do siebie i pogadać z Valerie, która dwa tygodnie temu chciała swatać Charlotte z Nate'm. Gdy tylko się o tym dowiedziałem miałem wielką ochotę powyrywać jej czarne włosy, a zaraz potem skatować Nate, ale zdołałem się powstrzymać. Potrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się ogarniającej mnie złości i wybrałem numer Lott. Nie odebrała, ale zbytnio się tym nie przejąłem i spróbowałem ponownie. Za trzecim razem byłem nieco zniecierpliwiony, więc kiedy w końcu, dwa sygnały później odebrała, byłem wkurzony.
- Czemu, do cholery nie odbierałaś moich telefonów?! - krzyknąłem do komórki, już wychodząc z mieszkania i kierując się w stronę samochodu.
- Przepraszam – westchnęła. - Coś się stało?
- To ty mi powiedz – powiedziałem, słysząc jej smutny głos, który ani trochę mnie nie uspokoił. Wręcz wszystko pogorszył.
- Nie mam ochoty na….
- Będę u ciebie za dziesięć minut – odparłem szybko i wchodząc do ferrari, rozłączyłem się, nie czekając na jej reakcję.
Przed jej mieszkaniem byłem już po pięciu minutach. Zauważyłem ją skuloną na chodniku z walizkami po bokach. Mogłem się tylko domyślać, że rozmowa z przyjaciółką nie poszła tak wspaniale jak miała na to nadzieję. Choć się tego spodziewałem, muszę zostawić swój sarkazm na później. Lepiej jej już bardziej nie dołować. Z westchnieniem na ustach wyszedłem z auta i znalazłem się przed nią. Wiedziałem, że była mnie świadoma, lecz mimo tego wciąż na mnie nie patrzyła.
- Tu jestem, słonko – uśmiechnąłem się lekko, chcąc poprawić jej humor, ale zadziałało całkowicie odwrotnie. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy, więc zmieszany przed nią uklęknąłem. - Hej – i wtedy wreszcie na mnie spojrzała. W jej oczach było tyle bólu, że chciałem tylko ją przytulić i trzymać tak długo, aż w końcu jej przejdzie. - Co się stało, Lott? - zapytałem delikatnie. Przez chwilę myślałem, że mi nie odpowie, ale ku mojemu zdziwieniu zaczęła opowiadać wszystko i ze szczegółami. Słuchałem uważnie jej wykładu, przez co znienawidziłem Val jeszcze bardziej. Miała momenty, w których była naprawdę miła tak jak wtedy, gdy byłem w szpitalu, ale niestety częściej była okropną zołzą, której zależało tylko na sobie. Po paru minutach jej głos ucichł, więc na nią spojrzałem i przez kolejną długą chwilę myślałem o tym, co mógłbym jej powiedzieć. W końcu wpadłem na pewien pomysł, który może pomóc nam obojgu.
- Zabieram cię na siłownię – nie da się ukryć, że była zaskoczona moją propozycją.
- Doceniam twoje poczucie humoru – odparła, śmiejąc się jak histeryczka.- Ale nie sądzę, że jest to dobry pomysł, Aaron. Przewróciłem oczami, bo nie miałem zamiaru słuchać jej obaw. Wstałem z klęczek i lekko szarpnąłem ją do góry, sprawiając, że wsparła się na moim torsie. Przełknąłem ślinę, bo za każdym razem, gdy czułem na sobie jej dotyk, czułem się jak w piecu centralnym.
- Rozumiem, że dyskusja nie wchodzi w grę, hę? - spytała, oddalając się na bezpieczną odległość. Myślę, że nie chciała, żebym zobaczył w jej oczach pożądanie, ale jak mogłem nie zauważyć? Jej oczy świeciły, naprawdę świeciły.
- Wreszcie twoja edukacja rusza do przodu – uśmiechając się, puściłem jej oczko i podałem jej dłoń, którą ujęła po chwili wahania. Gdy jednak to zrobiłem jej skóra pokryła się gęsią skórką. - Zimno ci? - zapytałem niepewnie.
- Absolutnie – odpowiedziała szybko. - Prowadzisz, czy mam cię zastąpić?
- O nie – zaśmiałem się. - Moja mała toleruje tylko mnie za kółkiem – powiedziałem samą prawdę.
- Zakład, że kiedyś dasz mi poprowadzić? - nie mogłem się nie roześmiać, bo naprawdę nie widziałem takiej opcji. Tylko ja prowadzę to ferrari. I tak też pozostanie, ale jeśli chcę grać w taką grę, to…mogę zagrać.
- Maleńka, jeśli się założymy, przegrasz.
- Cóż….w takim razie nie masz nic do stracenia, prawda?
Jak chcesz, pomyślałem.
- Zróbmy tak – intensywnie się w nią wpatrywałem. - Jeśli wygram, a na pewno wygram, pójdziesz ze mną na największą imprezę w Seattle i będziesz się fantastycznie bawić. Uwolnisz swoje wewnętrzne zło. Co ty na to?
Już chciałbym to zobaczyć. Ją na największej imprezie w mieście.
- Jak sobie życzysz – odpowiedziała szczerze, co kompletnie mnie sparaliżowało. Spodziewałem się, że spasuje. - Jednak, jeśli to ja wygram….
Kurde, nie mogłem jej pozwolić się tak pogrążać.
- Kochanie, spójrzmy prawdzie w oczy, ten zakład…
- Nie, nie, nie Aaron – przerwała mi. - Zakład już istnieje. Czas, żebyś poznał mój warunek. A więc, jeśli to ja wygram i dasz mi poprowadzić – przerwała, zastanawiając się - nauczysz mnie nie tylko prowadzić jak zawodowiec, ale też pomożesz mi w nauce tańca towarzyskiego. Byłem szczerze zaskoczony jej propozycją i w sumie…zaszczycony.
- Zgoda – powiedziałem do razu.
- No to umowa stoi – uśmiechnęła się.
- Ale jak na razie: kierunek siłownia.
***
- No dalej, Lottie! - dopingowałem ją, kiedy uderzała w worek treningowy. Już wieki temu zdałem sobie sprawę z tego, że jest drobna i nie ma w rączkach zbyt wielu siły, ale teraz się to potwierdziło. Uderza i uderza, a worek prawie w ogóle się nie rusza.
- Dobra, dobra, tygrysie. Stop – powstrzymałem ją i ubrałem rękawice, które kiedyś zakładał mój trener i uczył mnie potężnych ciosów. - Wal.
Spojrzała to na rękawice na moich dłoniach, to na mnie, po czym zaczęła przestępować z nogi na nogę. Zagryzła też dolną wargę.
- Nie wiem…
- Lottie – westchnąłem. - Wal.
- Przecież cię nie uderzę – protestowała żałośnie.
- Jesteś na mnie zła – powiedziałem. - Na pewno gdzieś tam chowasz o coś urazę. Teraz możesz się wyżyć.
- Ty jesteś na mnie bardziej zły, Aaron. To nie ty mnie zostawiłeś na tym parkingu – dokończyła szeptem.
Zacisnąłem szczękę, bo starałem się zapomnieć. A przypominanie mi o tym nie jest zbyt dobrym pomysłem. Wyzwala to we mnie naprawdę złe emocje.
- Tak, jestem na ciebie wściekły i nie jest mi łatwo, a teraz wal – rozkazałem, bo potrzebowałem uderzenia. Wzięła głęboki wdech i uderzyła w ochraniacze pięścią.
- Proszę cię – przewróciłem oczami. - Nic nie czułem.
Zmrużyła oczy i uderzyła ponownie. Mocniej, ale wciąż lekko.
- Lottie…
- To uderz, mistrzu! - krzyknęła prowokacyjnie.
Przechyliłem głowę w bok, przez co parę kosmyków opadło na moje czoło. Zwilżyłem wargi językiem, ściągnąłem ochraniacze i ubrałem prawdziwe rękawice bokserskie.
- Patrz i się ucz – ukłoniłem się teatralnie, po czym zacząłem wpatrywać się w worek wrogim spojrzeniem. Wyobraziłem sobie ojca – człowieka, który od zawsze mną gardził. Człowieka, który uważał się za lepszego ode mnie, chociaż jest na odwrót. Człowieka, który się na mnie wyżywał dosłownie za wszystko. Człowieka, który uderzył Lottie.
- Skurczybyk – szepnąłem pod nosem i zacząłem uderzać. Jeden raz, drugi, trzeci, seriami. Waliłam tak mocno, że bolały mnie wszystkie mięśnie, pięści.
- Aaron, wszystko…
- Tak – warknąłem i jednym ruchem zerwałem z siebie mokrą od potu koszulkę i uderzałem dalej. Po chwili przyłączyłem też nogi. Prawa noga, lewa, prawa, lewa noga. Lewa noga, prawa, lewa, prawa noga i tak na zmianę. Pot lał się ze mnie strumieniami. Po morderczych uderzeniach przytrzymałem worek i oparłem o niego swoje czoło, czując każdy mięsień w moim pieprzonym ciele.
- Czemu mi to robiłeś – załkałem cicho, ignorując świat dookoła. Teraz był tylko ból. Ból, nienawiść i samotność.
- Aaron… - usłyszałem smutny głos za swoimi plecami, ale nadal nie reagowałem. Po paru sekundach objęła mnie od tyłu ramionami w pasie i się do mnie przytuliła. Ciekawe, że nie przeszkadzało jej to, że byłem cały mokry. Jednak byłem jej za to wdzięczny. Ciepło jej delikatnego ciała uspokoiło szalejącą w moim wnętrzu burze emocji. Wziąłem parę głębokich wdechów i w końcu oderwałem się od worka.
- Wszystko już dobrze – pocałowałem ją w czoło. - Dzięki tobie.
- Jesteś pewny?
- Jak najbardziej – uśmiechnąłem się smutno. - Ale przynajmniej widziałaś mistrza w akcji. Teraz twoja kolej.
- Proszę cię, nie chcę…
- Dalej, przyłóż mi w końcu. Oddaj mi za to wszystko co ci zrobiłem, jak cię traktowałem. Przecież tego chcesz.
Wzięła drżący oddech i skinęła głową, odsuwając się ode mnie. Z powrotem założyłem rękawice do ćwiczeń i dałem jej znak, że mogła zaczynać.
- Przepraszam, jeśli zaboli.
Zaśmiałem się, ale nic nie mówiłem. Uważnie ją obserwowałem. W sekundzie wystartowała z miejsca i z całej siły kopnęła moją lewą dłoń. Cholera, tym razem bolało. Nie miałem jednak czasu, żeby się otrząsnąć, bo zadała kolejny cios, sprawiając, że cofnąłem się o krok. I jeszcze jeden, przez co upadłem na podłogę, tracąc równowagę. Jestem pewien, że nie upadłem tylko przez jej średniej mocy ciosy, ale też przez to, jak się przy tym poruszała. Tym razem w zupełności mogłem stwierdzić, że z uśmiechem na ustach i z płonącymi oczami zwaliła mnie z nóg.
**********************************
Przepraszam, że tak długo, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie! Myślę, że ten rozdział jest na tyle dobry, że zapomnicie o tak długiej przerwie ;)
czwartek, 6 kwietnia 2017
Rozdział dziesiąty - to...od czego zaczynamy?
Rozdział dziesiąty - to...od czego zaczynamy?
Lottie
Dwa tygodnie. Właśnie tyle minęło od przełomowego momentu, który miał miejsce w domu Aarona. Poznałam trochę jego przeszłości i odkryłam, że jeszcze dużo o nim nie wiedziałam. Wprawdzie opowiadał mi o swojej przeszłości, ale nie o całej. Nie mam na myśli historii z Angeliką, bo nie na tym teraz powinnam się skupiać, choć przyznam, że cały czas mnie to uwiera…. Najważniejsze jest to, że Aaron się otworzył, a w murze wokół jego serca powstała mała szczelina, przez którą będę mogła jeszcze bardziej do niego dotrzeć. Muszę tylko uważać, żeby nie pójść o dwa kroki za daleko i z powrotem nie zbudować nowego, trwalszego muru. Wiem, że będę potrzebowała dużo cierpliwości, szczególnie po tym, jak Aaron stwierdził, że nie jest gotowy na związek. Nawet ze mną. Trochę mnie to ubodło, ale przekonałam się na własnej skórze, że naciskanie jeszcze bardziej wszystko pogorszy. Obiecaliśmy sobie, że będziemy obecni w swoim życiu, jako przyjaciele. Choć bardzo trudno jest mi to zaakceptować, dam radę. Muszę dać. Muszę być dla niego takim wsparciem, jakiego teraz potrzebuje. A może z biegiem czasu uświadomi sobie, że zasługuje na coś znacznie więcej, niż sobie pozwala.
Westchnęłam, zalewając kawę i dosypując cukru, i z trudem uświadomiłam sobie, że czułam się nieswojo. Choć może wydać się to dziwne, to dopiero wczoraj wróciłam do mieszkania. Nie mogłam od razu wrócić i zachowywać się tak, jakby Valerie nic nie zrobiła. A Aaron okazał się być tak świetnym przyjacielem, że pozwolił mi mieszkać w jego domu. Jedyny minus był taki, że nie było go tam ze mną. Odwiedzał mnie tylko raz w ciągu dnia i bardzo na krótki czas. Myślę, że na tak krótko, bo bał się, że straci nad sobą panowanie i przez przypadek wpije się we mnie ustami. Szczerze? Sama musiałam się nieźle powstrzymywać. Tak więc skończyło się na tym, że stoję w kuchni i piję kawę, czekając na nadchodzącą rozmowę z przyjaciółką. Coraz częściej zaczynam myśleć, że to jakieś błędne koło. Nieważne jak się staramy, koniec końców i tak jej odbije i robi coś takiego, jak dwa tygodnie temu. Coś, co całkowicie wyprowadza mnie z równowagi. I choć jest dla mnie jak siostra, to ostatnio częściej jej nienawidzę niż darzę miłością. Ostrożnie przeczesałam dłonią włosy i oparłam się biodrem o blat, gdy usłyszałam zbliżające się kroki. Usłyszałam zdziwione westchnienie, więc powoli podniosłam na nią wzrok. Wydawała się naprawdę zaskoczona moim widokiem. Tak, jakby całkowicie zapomniała, że mieszkamy razem. Znowu poczułam pływający w moich żyłach gniew, ale z całych sił starałam się go ignorować.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj – powiedziała.
- To takie dziwne, że tu jestem, skoro tu mieszkam? - zapytałam, niecierpliwie czekając na jej odpowiedź.
- Przez ostatnie czternaście dni jakoś tego nie zauważyłam – prychnęła. - Zachowałaś się jak dziecko, robiąc scenę w tamtym barze, wiesz? Wszyscy patrzyli na ciebie, jak na idiotkę. Wyobraź sobie, jak się z tym wszystkim czułam!
- Przepraszam, że chociaż raz poczułaś się zawstydzona! - położyłam dłonie na sercu, nie ukrywając sarkazmu w głosie. - Świat nie kręci się wokół ciebie, przyjaciółko! Nie tylko ty masz uczucia!
- Wybacz – odparła ironicznie. - Zapomniałam, że liczysz się tu tylko ty i twój kochany, pokrzywdzony Aaronek, który pewnie miał przeurocze dzieciństwo i wspaniałych rodziców.
- Nie masz pojęcia – zaczęłam głosem, który był przesiąknięty nienawiścią – Przez co on przeszedł. Jesteś tak zapatrzona w siebie, że nie dostrzegasz cierpienia innych ludzi. I nie – powstrzymałam ją przed przerwaniem mi. - Nie mówię w tej chwili o sobie, Val. I dobrze o tym wiesz.
- Nie przychodź do mnie z płaczem, kiedy Aaron potraktuje cię jak szmatę i pobiegnie do innej w chwili potrzeby.
Zacisnęłam szczękę, powstrzymując się przed atakiem na przyjaciółkę.
- Wracaj tam skąd przyszłaś.
W tym momencie poczułam, jak ostrze wbija się coraz głębiej w moje wnętrze. Spojrzałam na nią, nie poznając dziewczyny, z którą przyjaźniłam się….lata.
- Nie chcę cię tu. Wynocha.
Gdy nie reagowałam powtórzyła:
- Wynoś się! Bierz swoje rzeczy i wynocha!
- Nie wiem – zaczęłam, idąc w stronę swojego pokoju, po swoje rzeczy – kim się stałaś, Valerie. Ale nie jesteś już tą samą dziewczyną, z którą się przyjaźniłam.
- Nie każdy musi zostać szarą myszką bez życia, kochana. Drgnęłam niezauważalnie, dotknięta jej słowami, ale zrobiłam to, o co poprosiła. Spakowałam swoje rzeczy i wyniosłam się z mieszkania.
***
Kiedy wyprowadzałam się z domu, od taty, Nicka myślałam, że będzie łatwo. Myślałam, że zamieszkam ze swoją najlepszą przyjaciółką i będziemy się świetnie bawić zarówno w szkole jak i poza nią. Nie miałam zamiaru poznawać masy chłopaków i zakochiwać się w typowym bad boyu. Nie planowałam mieszać się w cudze życia. Chciałam tylko być z przyjaciółką i zacząć żyć na własną rękę.
Ale teraz, siedząc na krawężniku z dwoma walizkami, zastanawiam się czy nie popełniłam największego błędu, wybierając nowe życie. Może los próbuje mi powiedzieć, że powinnam była zostać z ostatkami rodziny? Jednak z drugiej strony nigdy nie dowiedziałabym się o drugiej, mrocznej stronie mojego brata, który chciał zrujnować moje szczęście. Gdybym się nie wyprowadziła, to nigdy nie poznałabym Aarona.
Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć, co zrobić. Z lekkim wahaniem zerknęłam na wyświetlacz telefonu, który informował mnie o pięciu nieodebranych połączeniach od Aarona. Zaśmiałam się na ten widok, nie wiedząc, co powinnam o tym sądzić. Oddzwonić, czy zignorować?
Nie musiałam się długo zastanawiać, ponieważ po chwili komórka zawibrowała w mojej dłoni. Przygryzłam wnętrze policzka, wzięłam głęboki, naprawdę głęboki wdech i odebrałam.
- Czemu, do cholery nie odbierałaś moich telefonów?! - powitał mnie jego nerwowy głos.
- Przepraszam – westchnęłam smutno. - Coś się stało?
- To ty mi powiedz – powiedział zdenerwowany i niemal sobie wyobraziłam, jak przeczesuje ręką włosy, przez co na moje usta wypłynął mały uśmiech.
- Nie mam ochoty na….
- Będę u ciebie za dziesięć minut.
- Aaron….
Rozłączył się. Jak ja nienawidziłam, jak rozłączał się bez żadnego słowa. Szczególnie działał mi na nerwy wtedy, kiedy mówił coś równie apodyktycznego i po prostu ciach – połączenie urwane. Przewróciłam oczami i przez chwilę zastanawiałam się, czy do niego nie zadzwonić i wybić mu z głowy, to co zamierza zrobić. Bo mam przeczucie, że coś planuje i nie do końca wiem, czy powinnam się cieszyć, czy wręcz przeciwnie. W normalnych okolicznościach pewnie byłabym kłębkiem nerwów, ale w tej chwili mogłam myśleć tylko o tym, co się stało z moją przyjaciółką. Może jest coś, czego nie dostrzegam? Może coś się stało w jej życiu, o czym mi nie powiedziała? Przez głowę przemknęła mi myśl o powrocie do mieszkania i wyjaśnienia tego z nią, ale gdy czerwone ferrari zaparkowało tuż przed moim nosem, zrezygnowałam z tego pomysłu. Choć moje ciało od razu zareagowało na kierowcę seksownego samochodu, to nie potrafiłam podnieść na niego wzroku. Mimo, że moje ciało pokryło się gęsią skórką, to wciąż byłam wpatrzona w asfalt. Wciąż miałam w głowie słowa Valerie i nienawiść z jaką je wypowiedziała. Westchnęłam i zaczęłam wykręcać palce. Wszystko, byle nie konfrontacja z Aaronem.
- Tu jestem, słonko – wzdrygnęłam się na jego głęboki głos.
Głos, który sprawił, że nie wytrzymałam i z moich oczu popłynęły łzy. Czemu ja zawsze muszę przy nim płakać?
- Hej – ukląkł przede mną, przez co musiałam na niego spojrzeć. Jego oczy wyrażały niezrozumienie, ale wyrozumiałość.
- Co się stało, Lott? - zapytał łagodnie.
Zadrżałam lekko i wszystko mu opowiedziałam. Wszystko ze szczegółami od momentu mojego wejścia do mieszkania do wyjścia. Przez cały czas słuchał uważnie i ani razu mi nie przerwał. Próbowałam wyczytać coś z jego oczu, ale niestety poniosłam sromotną klęskę. Gdy skończyłam mówić, wpatrywał się we mnie intensywnie, co sprawiło, że zaczęłam się niecierpliwie wiercić pod jego czujnym spojrzeniem. Czułam, że trybiki w jego głowie intensywnie się obracały, ale wciąż się nie odzywał. Dlaczego nic nie powie? Chciałabym usłyszeć cokolwiek. Zadowoliłabym się wszystkim, ale nie ciszą. Musiałam poznać jego zdanie na ten temat.
- Zabieram cię na siłownię – stwierdził po chwili ze zdecydowanym wyrazem twarzy. Jego odpowiedź na moją historię spowodowała to, że musiałam się zaśmiać. I śmiałam się naprawdę głośno. Tak głośno, że przechodni patrzyli na mnie krzywym wzrokiem i pewnie zastanawiali się, czy jestem zdrowa na umyśle. - Doceniam twoje poczucie humoru – powiedziałam, nadal się śmiejąc – ale nie sądzę, że jest to dobry pomysł, Aaron. Zauważyłam, że przewrócił oczami, ale nie byłam pewna, bo mój wzrok był trochę zamglony przez nagły napad śmiechu. Szybko jednak spoważniałam, kiedy gwałtownie szarpnął mnie do góry. Dłońmi oparłam się o jego tors, żeby nie stracić równowagi. Gdy tylko poczułam jego wyrzeźbiony tors, mój oddech natychmiast przyspieszył, a policzki się zaróżowiły. Dostrzegłam pulsujący na jego szczęce mięsień, który oznaczał albo wściekłość albo silną wolę. Dodatkowo kilkudniowy zarost, na który się zdecydował po wyjściu z więzienia…Marzę tylko o tym, że przejechać po nim dłonią i poczuć pod palcami jego szorstkość. Marzyłam, marzyłam, marzyłam, ale nie mogłam tego zrobić. Obiecałam mu przyjaźń. Przyjaźń.
Z wielkim trudem podjęłam decyzję, żeby się od niego odsunąć. Gdy tylko to zrobiłam, zakręciło mi się w głowie i jestem pewna, że to dlatego, że straciłam kontakt fizyczny z jego ciałem. Przełknęłam gulę rosnącą w gardle i ostrożnie spojrzałam mu w oczu. Modliłam się, żeby nie zobaczył w moich oczach pożądania czy tęsknoty z jaką codziennie musiałam się zmagać.
- Rozumiem, że dyskusja nie wchodzi w grę, hę? - spytałam, próbując rozładować atmosferę, która zarówno na mnie jak i na Aarona miała negatywny wpływ. Dało się to zobaczyć w powietrzu.
- Wreszcie twoja edukacja rusza do przodu – puścił mi oczko, po czym z aroganckim uśmieszkiem na ustach podał mi dłoń. Nie przejdzie mnie ten charakterystyczny prąd, który zawsze się pojawia, gdy go dotykam, pomyślałam. Nie pojawi się. Przygryzłam wnętrze policzka i podałam mu swoją dłoń. Natychmiastowo moja skóra pokryła się gęsią skórką, co Aaron oczywiście zauważył.
- Zimno ci? - spytał zaskoczony.
- Nie – odpowiedziałam od razu.
Zimno? On naprawdę twierdził, że mogłoby być mi zimno w takim momencie? Zimno, kiedy trzyma mnie za rękę? Zimno? Zabawne, bo miałam wrażenie, jakbym powoli stawała się cieczą….
- Na pewno?
- Absolutnie – odparłam i pociągnęłam go w stronę ferrari. - Prowadzisz, czy mam cię zastąpić? - zapytałam, bo nie chciałam, żeby odkrył moje zmieszanie i to, że byłam cholernie spięta w jego towarzystwie.
- O nie – zaśmiał się. - Moja mała toleruje tylko mnie za kółkiem.
- Zakład, że kiedyś dasz mi poprowadzić? - zapytałam, opierając łokcie o dach samochodu i poruszając sugestywnie brwiami. Z jego ust wydobył się kolejny, głośny śmiech. Poczułam, jak od razu poprawił mi się humor. Uwielbiałam go takiego. Radosnego, swawolnego, z uśmiechem na ustach. Tym uśmiechem.
- Maleńka – zaczął, również opierając łokcie na dachu ferrari i pochylając się w moją stronę – Jeśli się założymy, przegrasz.
W tym momencie całe spięcie minęło – zastąpiła je chęć wygrania, rywalizacja między mną, a tym pięknym mężczyzną.
- Cóż….w takim razie nie masz nic do stracenia, prawda?
- Zróbmy tak – wpatrywał się we mnie intensywnie. - Jeśli wygram, a na pewno wygram, pójdziesz ze mną na największą imprezę w Seattle i będziesz się fantastycznie bawić. Uwolnisz swoje wewnętrzne zło. Co ty na to?
Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Impreza, Aaron i świetna zabawa – to wszystko nie brzmi zbyt dobrze. Jednak z drugiej strony: nie przegram tego zakładu. Jestem pewna, że nie.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnęłam się i dostrzegłam, że był zszokowany moją pewną odpowiedzią. - Jednak, jeśli to ja wygram….
- Kochanie, spójrzmy prawdzie w oczy, ten zakład…
- Nie, nie, nie Aaron – uśmiechnęłam się, przerywając mu wpół słowa. - Zakład już istnieje. Czas, żebyś poznał mój warunek. A więc, jeśli to ja wygram i dasz mi poprowadzić – zaczęłam, myśląc, co byłoby dla mnie najbardziej korzystne – nauczysz mnie nie tylko prowadzić jak zawodowiec, ale też pomożesz mi w nauce tańca towarzyskiego.
Patrzyłam na jego reakcję, sama zastanawiając się, co właściwie przyszło mi do głowy z tym tańcem. Chyba dlatego, że od zawsze chciałam umieć tańczyć, a wiem, że Aaron potrafi. Może mogłam wpaść na coś innego, lepszego, ale chciałam zdobyć coś, co pomogłoby mi w nieśmiałości. Jestem pewna, że szybka jazda i taniec mi w tym pomogą. Muszą.
- Zgoda – powiedział, bez chwili zawahania.
- No to umowa stoi – uśmiechnęłam się, potrząsając głową.
- Ale jak na razie: kierunek siłownia – po tych słowach zniknął w aucie, dzięki czemu wreszcie mogłam w pełni zaczerpnąć powietrza. Nie wiem do końca dlaczego, ale czułam się….lżej. Cały czas się uśmiechałam i naprawdę czułam się….dobrze. Czułam się dobrze, pomimo tego, że nie tworzyliśmy z Aaronem związku. Nie umiejąc pozbyć się uśmiechu z twarzy, weszłam do samochodu, w którym leciała piosenka Ed'a Sheerana: What do I know? Potrząsnęłam głową, całkowicie zgadzając się ze słowami piosenkarza.
***
- To tutaj? - zapytałam, nie wierząc własnym oczom. Z zewnątrz wszystko wyglądało naprawdę bardzo zwyczajnie, ale aż boję się pomyśleć, jak będzie wyglądało w środku. Znając Aarona będzie drogo. Przygryzłam policzek, obawiając się naprawdę ciężkich cen do udźwignięcia.
- Często tutaj przychodzę – wzruszył ramionami. - I jestem pewien, że też znajdziesz coś, na czym będziesz mogła wyładować frustrację z powodu Valerie – dodał.
- Tak, na pewno… - zaczęłam. - Aaron, jakie ceny są w tej siłowni? Wzdrygnęłam się, gdy z jego gardła wydobył się głośny śmiech. Co ja takiego śmiesznego powiedziałam, że ledwie trzyma się na nogach? Powiedzcie mi, a będę to robić częściej.
- Nie jest drogo, Lottie – odpowiedział z błąkającym się uśmiechem na twarzy. - Nie chodzę tylko do drogich lokali, okej? Myślałem, że już rozgryzłaś to, że wcale nie jestem taki bogaty. To mój ojciec ma kupę forsy, z którą nikim się nie dzieli – zacisnął szczękę, więc postanowiłam na razie nie poruszać więcej tego tematu. Przynajmniej teraz.
- Niech ci będzie – mruknęłam i wydłużyłam kroki, chcąc dotrzymać mu towarzystwa. Nie chciałam wyglądać jak jego mały piesek, który posłusznie chodzi za swoim panem. W końcu jest równouprawnienie, tak? Zostało nam kilkanaście metrów do wejścia, ale nie umiałam dalej. Zgięłam się w pół i położyłam ręce na kolanach, próbując złapać oddech. Wnioskuję, że się zatrzymał i spojrzał w moją stronę, bo odgłosy jego olbrzymich kroków umilkły. Zmusiłam swój organizm do tego, żeby podnieść lekko głowę.
- Coś się stało? - spytał przejęty, na co tym razem to ja miałam ochotę wybuchnąć potężnym śmiechem.
- Jeśli…wkurzyłam cię…pytając o ceny – mówiłam z przerwami na oddech – to kurde, przepraszam, ale…nie idź więcej tak szybko, co?
- Szedłem szybko? - zapytał, kompletnie nieświadomy swoich super-długich nóg.
- Bardzo – potwierdzam. - Za bardzo.
- Wybacz, nie robiłem tego celowo – zaśmiał się, a ja poszłam w jego ślady, choć z trudem łapałam powietrze. Po chwili jednak mi przeszło i zdołałam się wyprostować.
- Chodźmy powalić w te worki – powiedziałam, na co pokręcił z głową i wyciągnął do mnie rękę. Zauważyłam, że moje serce zabiło trochę szybciej, ale szybko je zganiłam i podeszłam do Aarona, ujmując jego dłoń. Niezauważalnie się wzdrygnęłam, kiedy splótł ze sobą nasze palce. Przyjaciele – powtarzałam sobie. Przyjaciele czasami tak chodzą, nie panikuj. Wzięłam głęboki wdech i ignorując przyjemnie uczucie, rozkwitające w moim brzuchu, liczyłam kroki, aż w końcu doszliśmy do wejścia.
- Zanim wejdziemy – zatrzymał dłoń na klamce – musisz wiedzieć, że nie wszyscy ludzie tam są mile przychylni na…nowych.
- Będziesz ze mną, nie? Myślę, że wtedy nie będę miała powodu do strachu – lekko trąciłam go łokciem, ale nadal był spięty. - Co jest? - Nie oddalaj się ode mnie zbytnio, dobrze? - poprosił, prawie błagalnie.
- Obiecuję, twardzielu – powiedziałam pewnie i pchnęłam drzwi. Już na pierwszym kroku uderzył mnie przesadzony zapach potu. Wiecie, są momenty, w których lekko spocony facet wygląda seksownie – na przykład weźmy takiego Aarona, ale ci goryle, którzy walą prawie we wszystko są przerażający. Naprawdę przerażający. Przełknęłam ślinę i zacieśniłam uchwyt na dłoni Aarona, który odwzajemnił, dodając mi otuchy. Choć ufałam Aaronowi, to nie byłam przekonana, czy zabranie mnie w to miejsce to był dobry pomysł. Dobrze wie, że nie czuję się dobrze wśród takich ludzi, więc… W tym momencie ma jak w banku to, że nie oddalę się od niego nawet na jeden metr. Będzie musiał sobie radzić z takim małym rzepem. Pewnie gdybym nie była taka zdenerwowana, to patrzyłabym w kierunku czego idzie Aaron, jednakże mój wzrok skupiony był na podłodze, która z każdym krokiem nie zmieniała się nic a nic. Nagle w coś, lub raczej kogoś uderzyłam. W kogoś o owłosionej klacie, przez co pisnęłam cicho i odskoczyłam do tyłu. Ostrożnie spojrzałam w górę i miałam ochotę się skulić, gdy facet zmierzył mnie wrogim spojrzeniem od góry do dołu. Stałam sparaliżowana do momentu, kiedy zniknął z mojego pola widzenia. W trymiga wróciłam do Aarona, który zatrzymał się przy wolnym worku treningowym.
- Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie, jakby sam zaczął żałować tego, że mnie tu przywiózł.
- J-jasne – wyjąkałam. - W jak najlepszym.
- Hej – nim zdążyłam mrugnąć, ujął moją twarz w dłonie i uniósł ją tak, że nie miałam innego wyjścia, jak patrzenie w zielone, opiekuńcze oczy. - Jesteś tu ze mną, tak? Sama to powiedziałaś – uśmiechnął się lekko, w dole jego policzków pojawiły się te kochane dołeczki. - Jeśli coś będzie się działo, po prostu mi powiedz, dobrze, Lott?
- Tak, ale… - westchnęłam. - Nie chcę cię ograniczać, a bądźmy szczerzy, chyba cię nie opuszczę, bo myśl o poruszaniu się tutaj samodzielnie trochę mnie przeraża….I mogę być jak wrzód na dupie.
- Nie mam nic przeciwko temu, żebyś…- zmrużył oczy, jakby walcząc z samym sobą – ze mną została – dokończył, przez co mój umysł już zaczął nadmiernie interpretować jego słowa. Uśmiechnęłam się, starając się uciszyć przemądrzały umysł. Patrząc w jego oczy, zapytałam:
- To….od czego zaczynamy?
Subskrybuj:
Posty (Atom)