niedziela, 22 stycznia 2017

SPACJAMIŁOŚĆ ------- Rozdział piąty - zaczęło się piekło.


Trzy miesiące. 
 Trzy miesiące pełne bólu i cierpienia. Złości i rozczarowań. Wydawałoby się, że po tak długim czasie wszystko wróci normy, ale czy tak się stało? 
 Aaron wpakował się w poważne kłopoty, z którymi tym razem może nie być w stanie sobie poradzić. Nie sam. Znajduje wsparcie u przyjaciół, brata a nawet u Charlotte, która gotowa jest odłożyć konflikty na bok. Wszystko, byle tylko mu pomóc... 
 Lottie od feralnego dnia, gdzie zostawiła go na parkingu żyje w nieszczęściu, choć się do tego nie przyznaje. Udaje przed znajomymi, ale przede wszystkim przed sobą. Wszędzie widzi swoją zieloną miłość, o której bezskutecznie próbuje zapomnieć. Starają się na nowo żyć. Starają się zapomnieć. Nie myśleć. 
 I wtedy ponownie się spotkają... 
 Co będzie z Aaronem Scottem - najprzystojniejszym facetem w ogromnym mieście i z Lottie - dziewczyną, która marzy o idealnej przyszłości? 
 Czy dadzą radę żyć razem, świadomi zgnieceń? 
 Czy z powrotem sobie zaufają? 
 Druga część ,,Musisz mi zaufać". 
 Ktoś powróci z przeszłości, ktoś zginie: pytanie tylko, czy wiesz kto? 


Rozdział piąty - zaczęło się piekło.


Aaron, 
Dwa tygodnie wcześniej, 
Godzina 2:00 w nocy... 

 Minęły trzy, długie miesiące kiedy po raz ostatni widziałem jej piękną twarz, idealne szaro-zielone oczy i te jedwabiste włosy…. Potrząsnąłem głową, chcąc nie myśleć, zapomnieć! 
 - Może coś mocniejszego? - spytała barmanka, zerkając na moją szklankę z wodą. 
Spojrzałem na nią przez chwile i zastanawiałem się, jak by to było gdybym wziął ją na zaplecze i tam się nią zajął. A alkohol z chęcią by mi w tym pomógł… Jednak pomysł zniknął równie szybko, jak raczył się pojawić. 
 - Nie, spasuję. Ograniczam alkohol – odpowiedziałem, jednocześnie powstrzymując się przed dodaniem: znowu. 
Nagle zrobiło mi się duszno i postanowiłem najzwyczajniej w świecie wyjść i naćpać się świeżego powietrza. Na ladzie zostawiłem spory napiwek i gdy znalazłem się na zewnątrz, wziąłem głęboki wdech i przeczesałem ręką włosy. Pamiętam, jak Lottie się rumieniła za każdym razem, gdy to robiłem. Wcześniej nie rozumiałem powodu, ale w końcu zrozumiałem, że uwielbiała na mnie patrzeć. I to nie tak jak inne dziewczyny. One widziały we mnie tylko przystojnego i bogatego faceta, który jeździ czerwonym ferrari, ale Charlotte…Ona widziała mnie takim, jakim jestem naprawdę: zranionym przez życie człowiekiem i zaakceptowała mnie, zaakceptowała mnie całego. A potem odrzuciła... 
Zacisnąłem szczękę, chcąc pozbyć się niechcianych myśli z głowy. Naprawdę zaczynam myśleć, że moje wysiłki związane z zapomnieniem o tej dziewczynie są po prostu bezcelowe, bo im bardziej się staram, tym bardziej spadam na dno. 
 Zatrzymałem się na chodniku, gdy z tyłu usłyszałem wycie syren policyjnych. Zaśmiałem się w duchu, analizując kto znowu coś przeskrobał. Pokręciłem z uśmiechem głową i ruszyłem dalej, patrząc na swoje zaczerwienione knykcie. Często wyglądały tak po bójce, ale nie przywykłem do tego, że przybiorą ten sam kolor, gdy z całej siły uderzy się pięścią w szkło, co stało się godzinę temu. Pokłóciłem się z Damonem o Lottie. Kiedy powiedział mi, że z nią rozmawiał i że żałuje tego, że nie dała mi wyjaśnić…Gdy mówił mi w jakim strasznym jest stanie….nie wytrzymałem. Przywaliłem temu, co znajdowało się najbliżej mnie: okno. Sęk w tym, że mój brat nie musiał mi mówić w jakim była stanie, bo doskonale o tym wiedziałem. Można to uznać za prześladowanie, ale obserwowałem ją i nie było to zamierzone. 
Milion razy chciałem z nią porozmawiać i wyjaśnić całą sytuację, ale gdy widziałem ją taką załamaną nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby jeszcze bardziej zepsuć jej życie. To ja byłem odpowiedzialny za jej cierpienie i również ja nie miałem zamiaru pogarszać tego jeszcze bardziej, mimo że rozłąką z nią bolała jak najgorsze tortury. Odwróciłem się niepewnie, gdy wycie syren znalazło się bliżej mnie. Muszę przyznać, że od jakiegoś czasu wszystko co wiąże się ze stróżami prawa mnie przeraża. W ciągu trzech miesięcy byłem w więzieniu już dobre dziesięć razy, chociażby za zwykłe, uliczne bójki. Oczywiście nie przejmowałem się mną i moim życiem, ale kiedy zobaczyłem cierpienie na twarzy Damona, mojego brata z mojego powodu…obiecałem sobie wtedy, że nie trafię już do pudła. 
Dlatego syreny policyjne, które znajdują się pięćdziesiąt metrów ode mnie i ciągle się zbliżają zdenerwowały mnie. Nawet myślałem o ucieczce, ale w porę sobie przypomniałem, że przecież nic nie zrobiłem – przynajmniej nie tym razem. Założyłem ręce na piersi i czekałem na dalszy ruch mundurowych, w duchu modląc się, żeby tym razem nie miało to nic wspólnego ze mną. Gdy jednak samochody zatrzymały się tuż przede mną a z ich środka wyskoczyło z tuzin policjantów biegnących w moją stronę, to poczułem jak żołądek zwija mi się w trudny do odwiązania supeł. Nim zdążyłem zareagować, twardo wylądowałem na ziemi, a na mnie znalazł się stróż prawa, który zakuł mnie w kajdanki. Kiedy znalazłem się w policyjnym radiowozie miałem ochotę wrzeszczeć.   
*

Kolejny komisariat. Już jedenasty w ciągu trzech miesięcy. Przysięgam, że jeśli Damon w końcu mnie nie zabije, to sam się tym zajmę. Myślę, że wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo nienawidzę więzienia i cel. 
 Siedząc i czekając na przesłuchanie, nerwowo strzelałem palcami i mimowolnie przypomniałem sobie o Charlotte i jej nawyku ich wykręcania. Mimo tragicznej sytuacji na moje usta wypłynął uśmiech. Ile bym oddał za to, żeby znowu z nią być. Ile bym oddał za to, żeby tu ze mną była i mnie wspierała. Boże, jak ja za nią tęsknię… 
 Ukryłem twarz w dłoniach, powstrzymując łzy, które na pewno postawiłyby mnie w świetle mazgaja przed policjantem, który usiadł naprzeciwko mnie. Trochę mi zajęło zanim się uspokoiłem i odważyłem się na niego spojrzeć. Wcześniej go nie widziałem i nie do końca wiedziałem czy to źle, czy dobrze. Jednak nie przypatrywałem się jemu wyglądowi, bo po co miałbym to robić? Pewnie i tak nie zostanę tu długo. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Widzisz co tu mam, Aaronie? - wskazał na papiery, które trzymał w dłoni i choć ani trochę mi się to nie podobało, to musiałem przyznać, że trochę mnie to przerażało. 
- Przepisy na ekskluzywne dania? - parsknąłem, choć w ogóle nie byłem w żartobliwym humorze. 
- Dowody, które raz na zawsze wpakują cię do więzienia – wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem jego słowa, jednak musiałem być twardy. 
- Oświecisz mnie, co zrobiłem? - spytałem w końcu. 
- Poznajesz tę kobietę? - podsunął mi zdjęcie. 
- Pierwszy raz na oczy widzę – odpowiedziałem szczerze. - Nie znam jej. 
- A mówi ci coś Nicholas Moore? 
Cholera. Oczywiście, że pamiętałem tego bydlaka. Nie dość, że był dupkiem i wykorzystywał swojego uzależnionego od alkoholu ojca do brudnych spraw, to jeszcze ranił Charlotte, swoją siostrę. 
 - Jest bratem mojej byłem dziewczyny – powiedziałem z żalem. 
- Ta kobieta – jeszcze raz wskazał na zdjęcie – miała na imię Eva i była jego narzeczoną, która została zamordowana o godzinie 23:00. Z tego, co nam wiadomo nie byłeś w tym czasie w swoi rodzinnym domu. 
- Oskarża mnie pan o morderstwo? - zapytałem, nie wierząc własnym uszom. - Nie zabiłem tej kobiety – powiedziałem twardo. - Te papierki– pokiwał mi grubą kopertą przed oczami – mówią co innego. 
- Ale ja nie… - nie wiedziałem co więcej miałbym powiedzieć. Byłem po prostu zrozpaczony. 
 - Dużo w życiu robiłem – zacząłem. - Ale nigdy nie zabiłem człowieka. 
- To już rozstrzygnie rozprawa, która odbędzie się za czternaście dni. Przez ten czas możesz przywitać się z więźniami, którzy staną się twoimi przyjaciółmi do końca życia. 
- Nie możesz… 
- Możecie go zabrać – powiedział do swoich kolegów i gdy prowadzili mnie w stronę celi…nawet nie walczyłem. 
Nie miałem siły. Właśnie zostałem oskarżony o morderstwo. Morderstwo. 

 Aaron 
 Tydzień wcześniej = już tydzień w więzieniu, 
 Pozostało siedem dni do ostatecznej rozprawy. 


Już tydzień. Już tydzień siedzę w ciemnej, szarej i zimnej celi. Przez ten czas nie odzywałem się prawie do nikogo. Nie wiem, co dzieje się na zewnątrz, nie wiem, co robi Damon, nie wiem co wszyscy moi bliscy robią. 
Czy szukają sposobu, żeby mi pomóc? 
 Czy może machnęli na mnie ręką i radź sobie sam, gnij w tym więzieniu? 
Nie mam pojęcia i to mnie przeraża. 
 Na dodatek myślę, że świruję, tracę zdrowe zmysły. Mimo, że spodziewałem się gorszych warunków, to pięć gwiazdek to to nie jest. Przynajmniej nie dostajemy tylko chleba i wody, jak to bywa w filmach tego rodzaju. Zamiast tego codziennie wypuszczają więźniów na stołówkę i dostajemy porządny obiad, ale mimo to… Chociaż, jakby się bardziej zastanowić to była jedna rzecz, za którą mógłbym dać im medal – więźniowie nie musieli nosić pomarańczowych i tych samych strojów, dzięki czemu wciąż mogłem zachować swój styl, mimo że byłem w kajdankach, co chyba najbardziej mnie…bolało. W przeszłości robiłem wiele głupot, nawet w tej niedalekiej i już nie raz nazywano mnie bandytą czy przestępcą, ale tym razem naprawdę się tak czułem. Byłem nim. Byłem przestępcą. 
 Zrezygnowany oparłem głowę o zimną ścianę i robiłem jedyną rzecz, która trzymała mnie przy zdrowych zmysłach.
Wspominałem. 
 Na początku dom i rodzinę, zanim wszystko się popieprzyło. Mimo, że moja mama stała się narkomanką, ćpunką, to wciąż pamiętam czasy, w których była kochaną mamą, rozpieszczającą swoje dzieci i męża. Biła mnie, wykorzystywała, ale wciąż pamiętam, kiedy na urodziny podarowała mi pluszaka – czerwone ferrari. Gdy dostałem to auto, już nie żyła, ale wiedziałem, że to od niej go dostałem, a wszystko za sprawą pluszaka. Dowiedziałem się, że już wtedy zaplanowała dla mnie prezent, jakim jest mój samochód, mój skarb, który przynajmniej mnie nie zrani. Pamiętam jej uśmiech, to jak graliśmy w chińczyka i zawsze przegrywałem… Ojciec za to nie był wtedy jeszcze głową samochodowego biznesu i spędzał z nami dużo czasu. W trójkę: ja, Damon i tata prawie codziennie graliśmy w piłkę nożną, żartowaliśmy i wszystko było w jak najlepszym porządku. 
 No i Damon, mój brat, który jest ze mną do teraz, kiedyś więcej się uśmiechał i się o mnie nie martwił, bo nie musiał – byłem grzeczny. Jemu życie też zepsułem, ale mimo to to wciąż przy mnie jest. Moja rodzina, z której została już tylko jedna, godna osoba… 
 Przez ostatni tydzień właśnie w takiej kolejności ich wspominałem, a na sam koniec zostawiałem Lott. Do teraz pamiętam jej minę, gdy wylała na mnie dwa drinki – cieszyła się przy tym jak dziecko, choć ukrywała przede mną to uczucie. Wiedziałem, że od razu po tym incydencie poleciała pochwalić się przyjaciołom, bo skompromitowała Aarona Scotta. 
Nawet nie wiem, kiedy z moich oczu wydostała się pojedyncza łza, którą szybko otarłem. 
 Podskoczyłem lekko, kiedy drzwi od celi otworzyły się otworem. Przez chwilę myślałem, że mnie wypuszczają, że doszli do wniosku, że to nie ja zabiłem tę kobietę. Zawsze miałem taką nadzieję, kiedy otwierali i zawsze się zawodziłem, bo zawsze jak głupi w to wierzyłem. Jednak teraz było inaczej: powiedzieli, że mam gościa i przyjąłem to z radością. Gdzieś w środku chciałem nawet wierzyć, że to Lottie przyszła mnie odwiedzić. Jak bardzo chciałbym ją przytulić…tylko tyle – przytulić. 
 Gdy wszedłem do pomieszczenia i zobaczyłem ciemną czuprynę podobną do mojej, miałem ochotę krzyczeć ze szczęścia. Szybkim krokiem podszedłem do brata i pozwoliłem by mnie objął. Bardzo chciałem się do niego przytulić, nieważne jak dziwnie to brzmi, ale takiej możliwości też nie miałem przez trzymające mnie kajdanki. Może zachowywałem się jak mazgaj, ale naprawdę chciałem się rozpłakać, widząc Damona. Nie pragnąłem niczego innego, jak wrócić do domu. 
 - Damon – powiedziałem cicho. 
- Aaron – odwdzięczył się. - Przepraszam, że do tego doszło – powiedział, gdy już usiedliśmy. - Powinienem był cię bardziej pilnować, ja… 
- To nie jest twoja wina, bracie. Jedyną osobą, która wszystko spieprzyła jestem ja. Ale jedno musisz wiedzieć. Nie zabiłem jej. 
- Przecież wiem, że tego nie zrobiłeś. Nie mógłbyś. 
- Dziękuję, że mi wierzysz, ja…Co u Lottie? - zapytałem, zanim zdołałem się powstrzymać. 
- Wystarczy, że powiem jej w jakim więzieniu jesteś i cię odwiedzi, Aaron. Wiesz, że to najlepszy sposób, żeby… 
- Nie może tu przyjść. Nie mogę spieprzyć też jej życia. 
- Już spieprzyłeś i pieprzysz jeszcze bardziej, kiedy nie mówimy jej całej prawdy. Ona cię kocha, Aaron. Naprawdę. I może zrobiła głupstwo wierząc Victorii, ale obaj doskonale wiemy, jak ona działa. Gdybym jej nie znał, też bym pewnie uwierzył. Ale najważniejsze jest to, że Lottie już przejrzała na oczy i chce ci pomóc. Dzisiaj wszystko jej powiedziałem. O tobie, o sprawie, o wszystkim. 
- Jak zareagowała? 
- Przyrzekła na życie, że cię stąd wyciągnie. 
- Moja dziewczyna – uśmiechnąłem się smutno. 
- Wyciągniemy cię stąd, słyszysz? Znajdziemy dowody, które jasno i wyraźnie potwierdzą, że jesteś niewinny. 
- Dziękuję, że to robisz, Damon, podczas gdy mógłbyś kopnąć mnie w dupę i nigdy nie wracać. 
- Nie jestem ani mamą ani tatą – powiedział. - Ja cię nie zostawię. Jesteśmy braćmi. 
- Zawsze razem, co? - zaśmiałem się cicho. 
- Nie może być inaczej – uśmiechnął się. - Trzymaj się, Aaron – powiedział wstając, na co tylko skinąłem mu głową. 
Wiedziałem, że patrzył, jak prowadzili mnie z powrotem do celi i nienawidziłem się za to. Po raz kolejny przekonałem się, że jestem zdolny tylko i wyłącznie do psucia wszystkiego. 


 Aaron 
 Dzień przed rozprawą. 


 To już jutro. Już jutro wszystko się okaże i pozostaje mi jedynie wierzyć, że wszystko się ułoży. Nic innego mi nie zostało. 
 Leżałem na więziennym łóżku i wpatrywałem się w sufit, myśląc o jutrzejszym dniu. 
 Kto przyjdzie? Kto będzie o mnie walczył, a kto będzie chciał się zemścić i będzie po stronie: skazać? 
 Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tako bardzo się martwiłem. 
Chyba nigdy. 

*

 Byłem zaskoczony, gdy po przebudzeniu, drzwi celi zastałem otwarte. Wstałem bez zastanowienia i na drzwiach zobaczyłam wiadomość, która mówiła, że o godzinie 10:00 zacznie się rozprawa i mam czas, żeby się przygotować. Na początku poczułem się jak baba, ale chwilę później byłem im wdzięczny za taką możliwość. Pod wiadomością wisiał granatowy garnitur z białą koszulą, w którym też był jakiś liścik. 

 „Ja byłem za tym, żebyś szedł w dresie, ale Charlotte była nieugięta, jeśli chodzi o garnitur. Po prostu uparła się, żebyś go włożył. Ps. Wszystko będzie dobrze, bracie, 
Damon” 

Zaśmiałem się po przeczytaniu i jeszcze raz spojrzałem na garnitur, który wybrała Lottie. Rzadko chodziłem w garniturach, ale doskonale wiem, jak Charlotte reaguje na mnie, gdy mam na sobie tą część garderoby. Wprawdzie nie mam żadnej pewności, że się pojawi, ale zaryzykuję. No i choć zbytnio nie uśmiecha mi się to, że mogę zostać skazany, to muszę przyznać jej rację, że garnitur nadaje się dużo bardziej. 
Jak już zostać skazanym to z klasą, prawda? 
 Uśmiechnąłem się i zacząłem się ubierać. Gdy byłem gotowy udałem się do łazienki. Może nie grzeszyła czystością, ale nie pogardzę za trochę lustra, szczególnie biorąc pod uwagę, że pewnie wyglądam jak małpa, skoro nie goliłem się czternaście dni, a naprawdę nie chcę tak wyglądać na moim być albo nie być. 
 Szybko przekonałem się, że miałem rację co do tej małpy. Postanowiłem jednak nie golić się całkowicie – zostawiłem lekki zarost, który powodował, że wyglądałem pewniej i doroślej, co może wpłynąć na moją korzyść. 
 Wziąłem głęboki wdech i wróciłem do celi, gdzie czekał na mnie już policjant, choć do rozprawy były jeszcze dwie godziny. Spojrzałem na niego pytająco, ale nic nie powiedział. Zamiast tego wyprowadził mnie z więzienia i pierwszy raz od dwóch tygodni znalazłem się na dworze. Gdy ciepłe, letnie powietrze dotknęło mojej twarzy, chciałem położyć się na ziemi i wylegiwać się w słońcu. Niestety mój towarzysz, który mnie prowadził nie dał mi zbyt wiele czasu na nacieszenie się naturą, bo niemal od razu wpakował mnie do samochodu. 

 Po około dziewięćdziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce, gdzie weszliśmy do ogromnego budynku, który w rzeczy samej musiał być sądem. Gdy znalazłem się w środku, moje ciało pokryła lekka warstwa potu i z całej siły zapragnąłem ściągnąć z siebie ten garnitur. Kiedy doszliśmy do właściwego piętra, zobaczyłem Damona z jakimś mężczyzną, który najprawdopodobniej był moim prawnikiem. W ciągu sekundy policjant mnie puścił, a ja ruszyłem w kierunku brata, ale nagle zatrzymałem się gwałtownie, gdy za nimi zobaczyłem . Stałem w miejscu, jak psychopata i po prostu się na nią gapiłem. Nie widziałem ją od trzech miesięcy i … nie zmieniła się. Miała te same brązowe włosy, które sięgały do ramion i nawet z odległości paru metrów dostrzegłem kolor jej oczu, który stał się intensywniejszy, gdy tylko mnie zauważyła. Poczułem, że mój puls przyspieszył, a ciało płonęło. Powoli zacząłem iść w ich kierunku, ale tym razem moje kroki były naprawdę powolne. Skinąłem bratu na powitanie, ale na moje nieszczęście mnie zatrzymał, zanim jeszcze dotarłem do Lottie. 
 - Co to za nowy wygląd, Aaron? - zapytał z uśmiechem i wiedziałem, że miał na myśli zarost. - Wyglądasz tak poważnie.... – dodał z szacunkiem.
 Nic nie odpowiedziałem. Zamiast tego go ominąłem i w ciągu kilku chwil znalazłem się tuż przed nią. Lekko przejechałem dłonią po jej policzku, a w chwili gdy moja skóra dotknęła jej skóry, zamknąłem oczy, delektując się tą chwilą. Pragnąłem ją pocałować, wziąć w ramiona, zrobić cokolwiek, lecz mimo tego, wciąż stałem przed nią i poza tym jednym razem, już jej nie dotknąłem, bo wróciły wspomnienia z parkingu. Cofnąłem się jak poparzony, mając przed oczami jej zranioną twarz i przypominając sobie wszystkie słowa, które do mnie powiedziała. Nie mogłem tak po prostu o tym zapomnieć. Zraniłem ją, ale ona zraniła mnie bardziej. Uwierzyła w tamto, więc czemu miałaby uwierzyć, że jestem niewinny? Ja…nie ufam jej i nienawidzę tego uczucia. 
 Co mnie opętało? Przez trzy cholerne, długie miesiące myślałem tylko o niej i  co by było gdyby, a zapomniałem o najważniejszym. Zapomniałem o powodzie, dlaczego nie byliśmy razem. Uwierzyła w popapraną wersję mojej przeszłości, nawet nie dając mi dojść do słowa. Jak mogłem przez tak długi czas myśleć tylko o niej i o tym, żeby jej nie zranić, podczas gdy powinienem skupić się tylko i wyłącznie na sobie? Jak mogłem? 
 - Aaron…? - zapytała niepewnie. 
Jej głos sprawił, że przeszła mnie gęsia skórka, ale nie z powodu pragnienia, czy seksualnego pożądania, nie. Z powodu złości. 
 - Prosimy na salę – powiedział przybyły ze mną policjant i z ulgą przyjąłem tę informację. 
Jestem pewny, że gdyby nie to, to powiedziałbym jej parę niemiłych rzeczy. Jak widać w więzieniu musiałem o niej myśleć ze względu na tęsknotę za wszystkimi ludźmi i musiałem przy tym zapomnieć o tym, co mi zrobiła. Nie jestem człowiekiem, który żywi urazę do kobiety, ale jeśli myśli, że o tym zapomnę, to chyba jeszcze mnie nie zna. Z ciężkim sercem wszedłem na salę i zająłem swoje miejsce, starając się nie patrzeć na Lottie. 
Jednak, gdy usłyszałem cztery słowa, spojrzałem prosto w jej oczy, przekazując wzrokiem całą nienawiść, jaką do niej czułem. 
 - Proszę wstać, sąd idzie. 
I zaczęło się piekło.

poniedziałek, 16 stycznia 2017

SPACJAMIŁOŚĆ --------- Rozdział czwarty - rozprawa już jutro.


Trzy miesiące. 
 Trzy miesiące pełne bólu i cierpienia. Złości i rozczarowań. Wydawałoby się, że po tak długim czasie wszystko wróci normy, ale czy tak się stało? 
 Aaron wpakował się w poważne kłopoty, z którymi tym razem może nie być w stanie sobie poradzić. Nie sam. Znajduje wsparcie u przyjaciół, brata a nawet u Charlotte, która gotowa jest odłożyć konflikty na bok. Wszystko, byle tylko mu pomóc... 
 Lottie od feralnego dnia, gdzie zostawiła go na parkingu żyje w nieszczęściu, choć się do tego nie przyznaje. Udaje przed znajomymi, ale przede wszystkim przed sobą. Wszędzie widzi swoją zieloną miłość, o której bezskutecznie próbuje zapomnieć. Starają się na nowo żyć. Starają się zapomnieć. Nie myśleć. 
 I wtedy ponownie się spotkają... 
 Co będzie z Aaronem Scottem - najprzystojniejszym facetem w ogromnym mieście i z Lottie - dziewczyną, która marzy o idealnej przyszłości? 
 Czy dadzą radę żyć razem, świadomi zgnieceń? 
 Czy z powrotem sobie zaufają? 
 Druga część ,,Musisz mi zaufać". 
 Ktoś powróci z przeszłości, ktoś zginie: pytanie tylko, czy wiesz kto? 


Rozdział czwarty - rozprawa już jutro. 


 Lottie 

 - Wyglądasz jak gówno – powiedział Demien w połowie mojej zmiany. 
Posłałam mu znaczące spojrzenie, które wyrażało tylko akceptacje. - Właśnie chciałam iść na przerwę i wykopać sobie grób – odparłam, na co wybuchnął śmiechem. 
Dobrze było wiedzieć, że jeszcze ktoś był w dobrym humorze. Myślę, że jest taki, dlatego że nie zna Aarona i tym samym nie wie o jego areszcie i rozprawie, która odbędzie się już jutro. I to właśnie dlatego mam zamiar położyć się w grobie i czekać na śmierć, bo jeśli nie pomogę Aaronowi, a wszystko na to wskazuje, to to będzie koniec. 
 Szukałam wszędzie, gdzie tylko mogłam. Rozmawiałam nawet z przypadkowymi ludźmi, zadając im masę niepotrzebnych pytań, na które zresztą i tak nie mieli odpowiedzi. Miałam po prostu dosyć całego zamieszania, które wiąże się z Aaronem Scottem i dlatego też wróciłam dzisiaj do pracy, choć planowo miałam wolne do końca tygodnia. Miałam nawet pomysł, żeby udać się do więzienia i sam na sam porozmawiać z zielonookim, ale w samą porę powstrzymała mnie Val. Oczywiście gdy zgarnęła mi kluczyki przed nosem i zamknęła drzwi na trzy spusty, wrzeszczałam na nią niemiłosiernie. Dopiero po czterdziestu minutach zrozumiałam, że pojawienie się w celi i rozmawianie o morderstwie byłoby głupim sposobem na odzyskanie go. Chwilę po tym zdarzeniu Valerie przekonała mnie, żebym wcześniej wróciła do pracy i tada! Choć zwykle dawała głupie rady, to tym razem było odwrotnie. Nie wspominając już o tym, że od trzech miesięcy jest skazana nie tylko na mnie, ale i na moje rozterki miłosne związane z opuszczeniem Aarona. 
Dlatego śmiało można by przyznać jej medal, jeśli nawet nie dwa. Jeśli by opisać to wszystko w skrócie: poddałam się. I to po raz kolejny. Parę razy próbowałam dzwonić do Damona i po prostu powiedzieć mu: zawaliłam. I gdy raz za razem wybierałam jego numer, szybko odkładałam komórkę. Na początku myślałam, że to nic innego jak wstyd. Jednak, gdy teraz o tym myślę, wiem, że nie mogę po raz kolejny zawieść Aarona i zwyczajne go opuścić. Nie tym razem. Już nigdy więcej. 
 Pytanie tylko brzmi: jak mam mu pomóc, nie mając dowodów go uniewinniających?  
Jestem jak ryba bez skrzeli: niepotrzebna. 
 Podskoczyłam lekko, gdy przed barkiem usiadła młoda kobieta. Na jej widok naprawdę przybrałam wygląd ryby. Była nieziemsko piękna. Miała figurę, za którą każda dziewczyna dałaby się pokroić na sushi. Długie, blond włosy idealnie pasowały do owalnego kształtu jej twarz i do ogromnych, niebieskich oczu z naprawdę długimi rzęsami. Mało tego, jakby wszystkiego nie było dość, miała jeszcze różowe, pełne usta, których każdy facet chciałby posmakować. Mimowolnie porównałam się do niej i tym razem naprawdę chciałam wykopać sobie dół. W porównaniu z tą pięknością jestem po prostu aż poniżej przeciętna. W jednej chwili zapragnęłam nawet wyrzucić ją z kawiarni, ale szybko się ogarnęłam i przybrałam najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki barmankę z wieloma problemami przystało. 
 - Co mogę podać? - zapytałam, siląc się na miły ton. 
- Wodę poproszę – odpowiedziała. 
Skinęłam głową i po sekundzie podałam jej szklankę wody. 
 - Mogłabym rozmawiać z właścicielem? - zapytała. 
- A co? Woda nie jest wystarczająco dobra? - prychnęłam, śmiejąc się z własnej głupoty. 
Dziewczyno, miałaś najprzystojniejszego faceta! - powiedziałam do siebie w myślach i zaraz potem dodałam – ale go zostawiłaś. 
 W tym momencie miałam naprawdę wielką ochotę, żeby się spoliczkować. 
 - Przepraszam, już wołam – powiedziałam. 
- Hej, nie chcę, żebyś co chwilę rzucała mi mordercze spojrzenia – uśmiechnęła się delikatnie, co mnie zamurowało. Jej uśmiech, jak i cała reszta, oczywiście musiał być bez zarzutu! Założę się, że to, co chowa pod ciuchami również jest…. - Będę tu pracować i nie chcę mieć wrogów. Jestem Christina – przedstawiła się, wyciągając w moją stronę dłoń. 
- Charlotte – powiedziałam, jakby przetwarzając informacje. 
Mam z nią pracować? W jednej kawiarni? Za jedną lada? Całe osiem godzin? I Demien nawet słowem o tym nie wspomniał? Gdyby chociaż mnie uprzedził, byłabym przygotowana na bitwę spojrzeń z tą lalunią. A tak to po raz kolejny stałam się rybą! 
 - Co ty masz z tą rybą? - zapytałam sama siebie i oblałam się gorącym rumieńcem, kiedy zorientowałam się, że powiedziałam to na głos. 
- Co? 
- Nic – odparłam szybko. - Demien cię już zatrudnił? 
- Tak i właśnie chciałam się dowiedzieć, co mam właściwie robić. 
- Wyszedł przed chwilą, ale za niedługo powinien wrócić – powiedziałam. 
- Długo już tu pracujesz? 
Naprawdę? Zachciało się jej zabawy w dwadzieścia pytań? Westchnęłam i spojrzałam na nią twardo. 
 - Tydzień – odpowiedziałam oschle. - A ty długo już mieszkasz w Seattle? 
- Nie, właściwie przyleciałam dopiero dwa dni temu. Wcześniej mieszkałam w Londynie, ale postanowiłam wrócić na stare śmieci. Mam tu też parę rzeczy do załatwienia, więc…. 
- Jakich? - zapytałam, choć pewnie powinnam była się zamknąć. 
- Dawno temu pokłóciłam się z przyjacielem i chciałabym go odzyskać i wyjaśnić tamtą okropną sytuację. Właściwie dla niego tutaj przyjechałam. 
Tym razem się nie powstrzymałam – musiałam ponownie na nią spojrzeć. 
 - Przyleciałaś specjalnie dla jakiegoś faceta? 
- Oj, uwierz mi, gdybyś go znała, nie twierdziłabyś, że jest zwykły – odparła ze śmiechem za co miałam ochotę jej przywalić. 
Może nie powinnam oceniać książki po okładce, ale mam ogromne przeczucie, że raczej się nie dogadamy. 
 Gdy tylko drzwi kawiarni się otworzyły i pojawił się w nich Damon, a zaraz za nim Demien, prawie wylałam jej wodę i zakrztusiłam się śliną. 
 - Właściciel przyszedł – poinformowałam ją i natychmiast się od niej oddaliłam, podchodząc do Damona, który oczywiście był wpatrzony w Christinę jak w obrazek. Przewróciłam oczami na ten widok. 
 - Co tu robisz? Coś się stało? 
- Tak i nie – odpowiedział wciąż na mnie nie patrząc. 
- Damon – pstryknęłam mu palcami przed oczami. Poskutkowało. 
- Mam kilka dowodów, które mogą nam pomóc w sprawie Aarona – powiedział radośnie, a moje serce przyspieszyło na tę informację. - To wspaniale! Będzie wolny, tak? Udało ci się? 
- To nie do końca tak – przeczesał ręką włosy, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że to nie takie proste. - Załatwiłem Aaronowi prawnika i mam parę dowodów, ale to może być za mało, bo wciąż nie mam kluczowej informacji, której sędzia będzie się czepiał jak rzep psiego ogona. 
- To znaczy? - zapytałam niepewnie. 
- Nadal nie wiem, gdzie był w tym czasie, a rozprawa już jutro. Powiedz, że ty do tego doszłaś – spojrzał na mnie błagalnie i przez chwilę chciałam mu skłamać, ale w końcu porzuciłam ten absurdalny pomysł. 
- Nie, nie mam, ale dzień się jeszcze nie skończył, prawda? 
- Jeśli się tego nie dowiesz, Aaron będzie skończony i… 
- To moja wina, tak wiem to. Nie musisz mi tego powtarzać. 
- Chciałem powiedzieć – zaczął – żebyś spotkała się z nim przed rozprawą i pożegnała tak jak należy, bo inaczej będziesz żałować. Trzymam za ciebie kciuki i wierzę, że to znajdziesz. Powodzenia, Lottie. 
Chciałam odpowiedzieć coś w stylu: dzięki, przyda się, ale nie umiałam wydobyć z siebie słowa. 
 - A i Lottie? - zapytał, zanim odszedł. - Znamy tę dziewczynę? Jego pytanie i wcześniejsza rada o pożegnaniu sprawiła, że zapragnęłam zemdleć, naprawdę. 
 - Nie, jest nowa w mieście – odpowiedziałam. 
- Dziwne – odparł, ale jakby sam do siebie. - Przysiągłbym, że wydaje mi się znajoma… - to mówiąc zniknął za drzwiami, a ja wróciłam do pracy, na której zresztą i tak nie potrafiłam się skupić. Westchnęłam i wróciłam za ladę, dziękując Bogu za to, że Christina rozpłynęła się w powietrzu. Zdaję sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak najgorsza kobieta w życiu, będąc zazdrosna o urodę, ale płeć piękna już tak ma. Nie mogę po prostu się z nią śmiać, podczas gdy ona mogłaby śmiało zostać miss świata, a ja co najwyżej…kelnerką. Oblałam się wściekłym rumieńcem na tą myśl. Nie poprawiło mi humoru też fakt, że chwilę później zauważyłam ją, idącą w moim kierunku i to nie przed ladę, ale już stała koło mnie. Zdaje się, że została moją koleżanką z pracy. Starałam się jak mogłam ją ignorować, ale naprawdę nie było to proste. Już nawet pomijam jej wygląd. Teraz chodzi o coś znacznie ważniejszego! Wyczułam jej perfumy, którymi były Channel numer 5 i omal nie zachłysnęłam się powietrzem. Te perfumy są drogie, jak cholera! Jak ona… 
 Nieważne, Lottie, mówiłam sobie. Skup się na pracy. Praca, pamiętasz? 
 Nagle moją uwagę przyciągnęły drzwi wejściowe. Byłam pewna, że znowu zobaczę w nich Damona, ale osoba, która w tej chwili zmierzała w stronę lady nie była Damonem. Widząc mojego dawnego współlokatora, nie wiedziałam jak mam reagować. W moich oczach pojawiły się łzy i jedynie czego pragnęłam, to rzucić mu się na szyję i przepraszać za wszystko co zrobiłam tak długo, aż w końcu by mi wybaczył. Usiadł tuż przede mną, ale nadal nic nie mówił. Ja zresztą też nie. Byłam zbyt zajęta taksowaniem go wzrokiem. Tak dawno go nie widziałam. Trzy miesiące bez Aarona to był naprawdę horror, ale bez przyjaciół też nie było łatwo. Uśmiechnęłam się, gdy zauważyłam, że wcale tak bardzo się nie zmienił, może trochę zmężniał, co było świetne. Blond włosy nadal miały ten sam, jasny kolor, ale były trochę dłuższe, niż zapamiętałam. Oczy też się nie zmieniły, poza tym, że tym razem było widać w nich zmęczenie i nawet nie musiałam pytać czemu, bo doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Wiem też, że to właśnie on pocieszał Aarona po naszym rozstaniu. Przynajmniej mam takie podejrzenia. W końcu byli najlepszymi przyjaciółmi. Gdy w końcu cisza przerodziła się w niekomfortową ciszę między nami, to postanowiłam się odezwać. 
 - Cześć, Arthur. Jak dobrze cię widzieć – powiedziałam szczerze. 
- Długo zastanawiałem się, co powinienem w związku z tobą zrobić, Lottie – westchnął i nic nie mogłam poradzić na to, że zabrzmiało to dosyć złowieszczo. 
- Jeśli chcesz powiedzieć, że niepotrzebnie pojawiłam się w waszym życiu, że to przeze mnie Aaron wylądował tam gdzie wylądował, że to ja go skrzywdziłam, nie dając mu szansy na jakiekolwiek wyjaśnienia…to naprawdę nie musisz. Damon wyrzucił mi wszystko bez owijania w bawełnę. Także naprawdę nie musisz się powtarzać i jeśli przyszedłeś tu tylko po to, żeby mi nawrzucać, to chyba jedyne co mogę powiedzieć, to przepraszam. Żałuję, że tak zrobiłam, ale robię wszystko, co w mojej mocy, żeby mu pomóc. Znam już prawdę i wiem… 
- Lottie, zwolnij – powiedział z uśmiechem i pokręcił głową. Zamilkłam, niepewna jak zareagować na jego uwagę. 
 - Jasne, byłem na ciebie wściekły za to co mu zrobiłaś i miałem takie dni, kiedy nie pragnąłem niczego innego, jak stworzyć o tobie jakąś fikcję i sprzedać to mediom, żeby reszta twojego życia była naprawdę popieprzona, ale w końcu dałem sobie z tym spokój. Twierdzę, że jesteś winna? Tak i nie będę nikogo oszukiwał, gdyby mnie zapytał. To wszystko twoja wina, ale myślę, że doskonale już o tym wiesz i nie muszę ci tego przypominać. 
- Więc…co tu robisz? - zapytałam, wciąż nie rozumiejąc. 
- Przyszedłem sprawdzić, co u mojej byłem współlokatorki – odpowiedział, co sprawiło, że moje oczy ponownie zaszły mgłą. - To co? Mogę cię w końcu przytulić, czy będziemy na siebie patrzeć jak to robią w telenowelach? 
Zaśmiałam się na jego uwagę i wyszłam zza lady, obejmując go ramionami, jednocześnie przyjmując każdą bliskość, której mi brakowało. Przez ostatnie miesiące nie tylko odczuwałam brak Aarona, ale wszystkich poznanych przeze mnie wcześniej ludzi. W tym oczywiście Arthura. Może nie był idealny, ale przez wiele przeszłych wydarzeń stał się moim przyjacielem i tęskniłam za nim. Nieustannie pamiętałam o dniach, kiedy Aaron przyprowadzał go totalnie zalanego i naprawdę można było się przy tym dobrze uśmiać. 
 - Jutro jest rozprawa – powiedział, gdy już się od siebie odsunęliśmy. - Macie wszystko, co potrzebne? Wyjdzie z tego cały? 
- Nie wiemy, gdzie był w czasie, gdy zamordowano, co jest kluczową informacją. Możliwe jest, że nie damy rady go… 
- Sprawdziliście wszystkie miejsca? - zapytał. - Puby, kluby, w których bywał? - kiwnęłam potwierdzająco głową. - Jego znajomych? - również przytaknęłam. - A dzielnica, do której się przeprowadziłaś, a Aaron okazał się być twoim sąsiadem? Sprawdziliście tamtą okolicę? 
Nagle, jakby trzasnął mnie piorun. Czułam się tak, jakbym dostała zawrotu głowy, więc z całych sił chwyciłam się lady, żeby nie upaść. Myślałam, że sprawdziliśmy wszystko od A do Z. Byłam tego taka pewna, że już niemal przekreśliłam nasze szanse. Okazuje się, że szukaliśmy w nieodpowiednich miejscach. Szukaliśmy wszędzie, nawet w miejscach, gdzie Aaron był tylko raz, ale zapomnieliśmy o jego mieszkaniu. 
 Czyż to nie jest oczywiste? 
Jest tam sporo ludzi i na pewno ktoś coś widział, coś co zadziała na naszą korzyść. A jeśli nie widzieli oni, to na pewno Elizabeth była czegoś świadkiem. Ona wie wszystko. 
 Spojrzałam na Arthura, jakby był moim objawieniem, bo rzeczywiście nim był. Nim zdołałam się powstrzymać, pocałowałam go w policzek, a na moje usta wypłynął najszczerszy od paru miesięcy uśmiech. Uśmiech nadziei, a nadzieja w tym momencie jest najlepszą rzeczą, jakiej mogę się trzymać. W tej chwili ona jest wszystkim. 
 - Jesteś wielki, Arthur. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - krzyknęłam, nie zawracając sobie głowy klientami. - Pojadę tam, gdy tylko skończę zmianę. 
- Chyba nie, Lottie. 
- Co? Jak to nie? - spytałam oniemiała. 
- Odkąd się wyprowadziłaś całkiem sporo się tam zmieniło. Jest całodobowa ochrona przy wejściu i nie wpuszczają obcych. Chyba, że za pośrednictwem osób mieszkających w tym budynku, ale nawet wtedy rzadko kogoś wpuszczają. 
Poczułam się tak, jakby nadzieja została mi brutalnie odebrana. 
 - Ale to nasza jedyna szansa. Muszę się tam dostać – myślałam gorączkowo, nie zważając na wołania mojego szefa. - Czy Elizabeth nadal tam mieszka? - przytaknął. - W takim razie wszystko zależy od niej. 
- Całą sprawę mamy zawierzyć właśnie Elizabeth? 
- A masz jakiś lepszy pomysł? Jutro jest rozprawa. Jutro rano. Ona jest naszym najlepszym wyjściem. Ona jak i cały pieprzony budynek. Jeśli się tam nie dostaniemy, to raz na zawsze możemy pożegnać się z Aaronem. 

*****

Gdyby ktoś parę miesięcy wcześniej powiedziałby mi, że pojadę do Elizabeth z bardzo ważną sprawą, której nie można zepsuć, to chyba bym go wyśmiała, jeśli nie dała kopa w tyłek. Naprawdę. Jednak tym razem siedzę na miejscu pasażera i cierpliwie czekam, aż wreszcie z Arthurem dojedziemy na miejsce. Bylibyśmy tam już dobre trzydzieści minut temu, gdyby nie cholerne korki! Oparłam głowę o oparcie i zamknęłam oczy, chcąc się uspokoić. Ostatnie tygodnie były dla mnie ciężkie, ale ostatni tydzień był jeszcze gorszy. I przez to wszystko czuję się okropnie. Naprawdę mało jem i sypiam. Myślę, że schudłam dobre pięć kilogramów jak nie więcej, co na pewno nie jest zdrowe. Kiedy to się wreszcie skończy jestem pewna, że udam się na jakąś terapię. Albo wczasy. Albo i to i to. Tylko, że nie wystarczy, jeśli wyciągnę Aarona z pudła. Zawsze zostanie jeszcze pognieciona kartka, którą, nie wiem czy dam radę wyprasować. Bo, jeśli go wyciągniemy, ale mi nie przebaczy, to nie sądzę, żeby mój stan uległ poprawie. Przez co z kolei zaczynam się o siebie martwić. Jednak nad swoim stanem pomyślę później. Teraz liczy się tylko Aaron. Tylko jego sprawa i tylko nasza miłość. Muszę walczyć. 
 Nagle poczułam uścisk w piersi, skąd wiedziałam, że dojechaliśmy. Może to przez ten uścisk, a może przez to, że samochód się zatrzymał. Obie wersje są bardzo prawdopodobne. 
Z wahaniem otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą ten sam, ciemny, ale zadbany budynek, w którymś kiedyś mieszkałam, a Aaron był moim sąsiadem. Jak wiele się zmieniło od tamtego czasu. Jak wiele się zmieniło od czasu, w którym zobaczyłam czerwone ferrari na parkingu i bliskie omdlenie. Tak wiele… Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z pojazdu, czekając na ruch Arthura, który po chwili poszedł w moje ślady. Cały strach, że odjedzie i zostawi mnie samą minął tak szybko, jak się pojawił. Spojrzałam na niego zdenerwowanym wzrokiem, gdy przy wejściu ujrzałam dwójkę policjantów, którzy wyglądali jak dwie, wielkie skały. Gdybym była tu sama, to na pewno bym się bała samotnie koło nich przechodzić. Na samą myśl o tym moje ciało pokryło się gęsią skórką i nagle stało się zimno, choć było lato. 
 Przypomniałam sobie wszystkie chwile które spędziłam razem z Aaronem – te złe jak i te dobre, najlepsze i ruszyłam w stronę wejścia do budynku na pewnych nogach, już nie lękając się dwóch skał, które blokowały przejście. Razem z Arthurem zatrzymałam się tuż przed nimi, starając się nie wybuchnąć i nie znieważyć stróżów prawa. 
 - Witam – powiedziałam na początek. - Jest możliwość wejścia do środka? 
- Mieszkasz tutaj? - zapytał jeden z nich, ten wyższy, który miał dobre dwa metry, jeśli nie więcej. Przełknęłam nerwowo ślinę. 
 - Kiedyś mieszkałam. A teraz jest to sprawa życia i śmierci, dosłownie. Po prostu muszę tam wejść i porozmawiać ze…znajomą – wydukałam w końcu. 
- Niestety nie możemy cię przepuścić. Takie zasady. 
- No bo – wtrącił się ten niższy. - Skąd mamy wiedzieć, że nie jesteś mordercą tak jak Aaron Scott? 
Wzdrygnęłam się gdy tylko to usłyszałam i natychmiast spiorunowałam ich moim najgorszym spojrzeniem, którego w sumie nauczyłam się właśnie od Aarona. Zawsze działało. 
 - Aaron Scott nie jest mordercą – powiedziałam twardo, robiąc krok w przód. - Zawsze wierzycie w plotki? To, może to choroba? 
- Uważaj – ostrzegł mnie dwumetrowiec. 
- Bo co mi zrobisz? To jakaś zbrodnia, że chcę porozmawiać ze znajomą, która może mi pomóc w bardzo ważnej sprawie? Tak trudno jest to zrozumieć, co? 
Miałam trochę za złe Arthurowi, że się nie odzywał, ale sama jestem sobie winna. W samochodzie dosyć jasno powiedziałam mu, że niezależnie od sytuacji to ja dowodzę tą misją. Jak widać, posłuchał. 
 - Nikt, kto nie mieszka w tym budynku, nie wejdzie. Nawet taka ładna lalunia jak ty, słonko. 
Miałam ochotę wybić mu zęby po tym komentarzu. Przy okazji zaczęłam się zastanawiać jak lolek (ten niższy) wytrzymuje z bolkiem (ten wyższy). 
 - Słuchaj, nie jestem dziewczyną, która nie może zrobić ci krzy… 
- Panowie! - usłyszałam głos dziewczyny, z którą przyjechałam tutaj porozmawiać. - Co tam u was? Jak w domu? - zapytała, jednocześnie mnie przytulając, co przyjęłam z…zaskoczeniem. Właściwie to stałam jak słup. 
- Wszystko dobrze, dziękujemy. 
- A co tu za problemy? Nie chcecie wpuścić moich przyjaciół? - zapytała udając zranioną. - Proszę was, mamy bardzo ważną sprawę do omówienia. 
- Dobra, wchodźcie – powiedzieli jednocześnie i nie musieli dwa razy powtarzać. Gdy tylko odsunęli się z przejścia, niemal wbiegłam do środka budynku i odetchnęłam z ulgą, że jednak się nam udało. Nie wiem jednak co byśmy zrobili, gdyby w samą porę nie pojawiła się Elizabeth. 
 - Okej – powiedziała, wchodząc na górę. - Więc o co chodzi? Wiem, że nie przyszliście na herbatkę. Przynajmniej ty – spojrzała na mnie. - Musi chodzić o Scotta, prawda? 
Przytaknęłam tylko, bo jak na razie nie umiałam wydobyć z siebie ani jednego słowa i nie wiem dlaczego. 
 Może to przez wspomnienia? 
 Gdy dotarliśmy na właściwe piętro, automatycznie zatrzymałam się przy moich dawnych drzwiach, po czym spojrzałam na drzwi, które prowadziły do pokoju Aarona. Świadoma dwóch osób za mną, przejechałam po nich dłonią, powstrzymując łzy. Ile razy w tym miejscu widziałam Aarona z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy i bez koszulki? Zaśmiałam się cicho, tym samym pozwalając jednej łzie spłynąć po moim policzku. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się twarzą do Elizy. 
 - Czy Aaron był tu dokładnie dwa tygodnie temu w godzinach 20-00? Czy cały czas był tutaj? - zapytałam, zdając sobie sprawę, że dzisiejszy dzień jest naprawdę tym dniem, w którym rzekomo Aaron zamordował człowieka. Mieliśmy szczęście… 
- Dwa tygodnie temu, mówisz? - powtórzyła, myśląc. - Wejdźcie do środka, gdzie dokładnie przedstawisz mi datę i postaram się pomóc, dobrze? 
- Tak, chodźmy. Szybko – powiedziałam natychmiast, modląc się w duchu, żeby wreszcie to było to.

**************************
Przepraszam, jeśli pojawiły się jakieś literówki! 

czwartek, 5 stycznia 2017

SPACJAMIŁOŚĆ -------- Rozdział trzeci - nie cofnę się przed niczym.


Trzy miesiące. 
 Trzy miesiące pełne bólu i cierpienia. Złości i rozczarowań. Wydawałoby się, że po tak długim czasie wszystko wróci normy, ale czy tak się stało? 
 Aaron wpakował się w poważne kłopoty, z którymi tym razem może nie być w stanie sobie poradzić. Nie sam. Znajduje wsparcie u przyjaciół, brata a nawet u Charlotte, która gotowa jest odłożyć konflikty na bok. Wszystko, byle tylko mu pomóc... 
 Lottie od feralnego dnia, gdzie zostawiła go na parkingu żyje w nieszczęściu, choć się do tego nie przyznaje. Udaje przed znajomymi, ale przede wszystkim przed sobą. Wszędzie widzi swoją zieloną miłość, o której bezskutecznie próbuje zapomnieć. Starają się na nowo żyć. Starają się zapomnieć. Nie myśleć. 
 I wtedy ponownie się spotkają... 
 Co będzie z Aaronem Scottem - najprzystojniejszym facetem w ogromnym mieście i z Lottie - dziewczyną, która marzy o idealnej przyszłości? 
 Czy dadzą radę żyć razem, świadomi zgnieceń? 
 Czy z powrotem sobie zaufają? 
 Druga część ,,Musisz mi zaufać". 
 Ktoś powróci z przeszłości, ktoś zginie: 
 pytanie tylko, czy wiesz kto? 


Rozdział trzeci - nie cofnę się przed niczym. 


 Lottie 

 Stoję za ladą i czekam, aż ktoś przyjdzie złożyć jakiekolwiek zamówienie. Nie chodzi o to, że Demien nie ma klientów, bo ma ich całkiem sporo. Chodzi raczej o to, że postawił mnie za ladą, jako barmankę i jedynie co mogę robić, to nalewać alkohol i innego rodzaju picie. 
 Za każdym razem, gdy mija mnie inny pracownik, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie jestem pewna, czy to dlatego, że mam na sobie czarną, znoszoną sukienkę, która aż się prosi, żeby ją zdjąć, czy też dlatego, że czuję się całkowicie bezużyteczna. Choć pracuję tu dopiero trzy godziny, to zaczynam się zastanawiać po co Demien mnie zatrudnił. 
 Westchnęłam cicho i wróciłam do wykręcania palców, gdy kolejny klient ominął ladę z daleka. Myślę, że nie miałabym żadnych problemów, gdybym mogła używać chociażby komórki. Jestem pewna, że Valerie z pewnością poprawiłaby mój humor. Próbowałam nie raz negocjować z szefem, ale kończyło się tym, że zawsze przegrywałam, bo byłam uważana za nieodpowiedzialną i pyskatą. Mogłam się tylko modlić o towarzystwo mojej przyjaciółki. Biorąc pod uwagę to, że doskonale wie, że dzisiaj jest mój pierwszy dzień w nowej pracy, to bez problemu mogłaby przyjść – jak na przyjaciółkę przystało. Chciałam wierzyć, że nie wystawi mnie tak jak ostatnimi czasy i przyjedzie, jak to zrobiła w przypadku gdy zadzwonił do niej Damon. A to z kolei doprowadzało do tego, że myślałam o Damonie, czyli o Scottach, czyli w ostateczności i tak o Aaronie, co ani trochę nie poprawiało mojego nastroju. 
 Jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu bardzo dokładnie i gdy stwierdziłam, że w dalszym ciągu nikt nie ma zamiaru złożyć zamówienia, usiadłam na krześle i wpatrywałam się w swoje lekko posiniałe palce. Podskoczyłam lekko, kiedy Demien pojawił się obok, przypatrując się mi dziwnym wzrokiem, którego nie potrafiłam rozgryźć. 
 - O co chodzi? - zapytałam niepewnie. 
- Nie płacę ci za siedzenie i obserwowanie dłoni – powiedział, ale co mnie zaskoczyło: był przy tym miły. 
- Cóż…jak widzisz twoi klienci nie pałają się zbytnio do lady po coś do picia – odparłam również bez wrogości, co z kolei sprawiło, że się zaśmiał i usiadł obok. 
- Gdzie się podziała moja pyskata barmanka? - lekko szturchnął mnie ramieniem – wzdrygnęłam się. 
Może pochopnie oceniłam go wczorajszego dnia? 
 - A gdzie zniknął mój super wredny szef? - spojrzałam na niego i dostrzegłam, jak jego usta wykrzywiły się w ładnym uśmiechu. 
- Nigdy nie byłem wredny. Może nieco wymagający – wzruszył ramionami, w czym bardzo przypomniał mi Aarona. 
Zaraz później spojrzał na zegarek. 
- Zasłużyłaś na przerwę. Idź, zjedz lunch – zaproponował. 
- Dobry pomysł, dzięki. Umierałam z głodu – powiedziałam szczerze i z ogromną wdzięcznością opuściłam miejsce swojej pracy. 
Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, odetchnęłam świeżym, ciepłym, letnim powietrzem, które od razu wypełniło moje płuca. Niemal od razu sięgnęłam po komórkę i z wielką nadzieją wybrałam numer Valerie. Przy każdym sygnale z niepokojem postukiwałam lekko nogą. Po szóstym sygnale włączyła się poczta głosowa, która sprawiła, że miałam ochotę rzucić komórką o beton i patrzeć, jak rozsypuje się w drobny mak. Szybko jednak zrezygnowałam z tego planu, bo co jak co, ale telefon nie zasłużył na takie traktowanie. Tym bardziej, jeśli chwilowo nie było mnie stać na nowy, lepszy model. Kiedy Demien zasugerował lunch, naprawdę miałam ochotę skorzystać z jego rady, ale teraz wolałam oprzeć się o mur i głęboko oddychać. 
 Podniosłam delikatnie głowę i nagle miałam ochotę krzyczeć, gdy na drugim końcu ulicy spostrzegłam Nate'a. Tego samego Nate'a, który… 
 Zacisnęłam dłonie w pięści, powstrzymując się przed skoczeniem na niego z pięściami i pozbawieniem go przytomności. Starałam się też zachować spokój, kiedy bez żadnego skrępowania kroczył w moim kierunku, w dodatku z uśmiechem na twarzy. Przez chwilę nawet pomyślałam, że mogłabym wrócić do środka kawiarni i do siedzenia na tyłku na ladą, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że nie będę więcej uciekać. Chce rozmowy? To mu ją dam. 
 Zmusiłam się do uśmiechu, który jednak nie sięgał moich oczu. 
 - Lottie! - zawołał, otwierając ramiona. 
Tak jakby chciał, żebym się w nie rzuciła. Widząc to, prychnęłam. 
 - Co ty tu robisz, Nate? - zapytałam wrogo. 
- Słyszałem, że zaczęłaś pracę, więc przyszedłem sprawdzić, jak ci idzie. To takie dziwne, że przyjaciel się o ciebie troszczy? 
- Nigdy nie byłeś moim przyjacielem. Nigdy nim nie zostaniesz – syknęłam. 
- Skąd w tobie ta nagła wrogość, maleńka? 
Gdy tylko usłyszałam słowo, którym nazywał mnie Aaron, naprawdę miałam ochotę wybić mu zęby. Owa chęć nasiliła się jeszcze bardziej, kiedy zauważyłam, że nie starał się być wredny, ani nic takiego. 
 - Nie masz prawa ani tu przychodzić, ani tym bardziej nazywać mnie w taki sposób po tym, co zrobiłeś! - krzyknęłam, trzęsąc się ze złości. 
Spojrzałam w jego ciemne, brązowe oczy, które jednak zdradzały jego prawdziwe ja. Nie zobaczyłam w nich nic, oprócz czystej zabawy. Nie mogłam dłużej na to patrzeć. Po prostu to zrobiłam. Podeszłam do niego na pewnych nogach, co sprawiło, że jego usta wykrzywiły się w jeszcze większym uśmiechu, po czym pięścią uderzyłam go w twarz. Moja dłoń bolała jak cholera, ale satysfakcja mocnym uderzeniem była dużo silniejsza. A naprawdę musiałam mieć siłę w lewej ręce, skoro aż cofnął się o krok. Zignorowałam krew, spływającą po mojej dłoni i ostry ból, który nie ustawał od uderzenia. 
 - To za to, że opowiadałeś te wszystkie kłamstwa o Aaronie – powiedziałam tak pewnie, że sama nie poznałam własnych słów. Przecież jeszcze parę godzin temu byłam pewna co do wersji Victorii, a teraz tak po prostu bum i myślę inaczej. Może brzmi to zwariowanie, ale chyba wreszcie dotarło do mnie to, że Aaron nigdy nie skrzywdziłby kobiety. Nigdy. 
 W takim razie czemu w to uwierzyłaś? - zapytałam sama siebie i choć bardzo chciałam, to nie byłam w stanie odpowiedzieć na to pytanie. A może nie chciałam pogodzić się z przykrą prawdą, która mówiła, że po prostu w niego zwątpiłam? Szybko pozbierałam myśli i spojrzałam na Nate'a, który wyglądał na naprawdę zaskoczonego moim zachowaniem. Cóż, nie on jeden. Ponownie przybrałam groźny wyraz twarzy i z całej siły kopnęłam go w krocze. Tym razem na moje usta wypłynął najszczerszy uśmiech, kiedy tylko do moich uszu doszedł jego jęk. 
 - A to – dodałam – za to, że razem z Victorią jesteście taką kanalią, żeby opowiadać kłamstwa o dobrym człowieku. Dopilnuję, żebyście trafili za to za kratki, zrozumiałeś? 
- Twój brat też brał w tym udział – zaśmiał się złowieszczo i nagle wszystko na mnie runęło. 
Wystarczyło go tylko trochę podpuścić, a do wszystkiego się przyznał. Przyznał, że wszystko, co naopowiadali mi z Victorią było kłamstwem. Jednym, wielkim, okropnym kłamstwem, w które uwierzyłam bez mrugnięcia okiem. Uwierzyłam w kłamstwa o mężczyźnie, za którego gotowa byłam umrzeć. A co gorsze, nawet nie dałam mu szansy na wyjaśnienie. Jestem okropną osobą. Nie wierzę, że w to wszystko uwierzyłam, ale wiem też, że nie wszystko było kłamstwem. Wiem, że Angelica istniała naprawdę i że Aaron naprawdę ją uderzył. Ale raz. Dlatego muszę się dowiedzieć całej prawdy, ale tylko od niego. 
 - Mój brat – odezwałam się po krótkiej chwili milczenia – jest taką samą kanalią, jak wy. 
Gdy tylko to powiedziałam, ścisnęło mnie za żołądek, ale nie miałam zamiaru cofnąć swoich słów. Mimo, że Nick jest moim bratem, to nic nie usprawiedliwia jego postępowania, kłamstw. Mnie zresztą również nic nie usprawiedliwia. Jestem tak samo winna, jak oni, jeśli nie bardziej. 
 Na drżących nogach wróciłam do kawiarenki. Prawdopodobnie mówili coś do mnie współpracownicy i Demien, ale nie mogłam się skupić na ich słowach. Zignorowałam ich i ruszyłam w kierunku łazienki przeznaczonej dla personelu. Drzwi zamknęłam na klucz i trzęsącymi się dłońmi wyjęłam z kieszeni komórkę, i wybrałam numer osoby, za którą tęskniłam najbardziej na świecie. Poruszyłam kciukiem lewej dłoni i wtedy wrócił do mnie cały ból, który chyba nigdy nie zniknął. Byłam po prostu tak przeładowana emocjami, że zwyczajnie o nim zapomniałam. Skrzywiłam się i syknęłam, obiecując sobie, że najszybciej jak będę mogła, udam się do szpitala. W końcu udało mi się wybrać odpowiedni numer i czekałam. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie tak samo jak z Val. Proszę, odbierz, powtarzałam bez przerwy. 
 Odbierz, odbierz, odbierz, błagam! Pozwól mi to naprawić! Zagryzłam dolną wargę w oczekiwaniu, ale kiedy odezwała się poczta głosowa, z moich ust posypała się lawina przekleństw. Niemal czułam jak łzy gromadzące się w moich oczach chciały wydostać się na zewnątrz. Skutecznie jednak zatrzymałam je w środku i wybrałam jeszcze raz ten sam, jeden, jedyny numer. Oddychałam nierówno i szybko, ale i tym razem nic się nie zmieniło, oprócz tego, że wysłuchałam panią z poczty głosowej do końca, która na końcu powiedziała: wybrany numer nie istnieje. Miałam ochotę krzyczeć! 
 Wzięłam kilka głębokich wdechów i wybrałam inny, równie bliski mi numer, który należał do osoby, która uratowała mnie parę dni temu. Na szczęście odebrał po pierwszym sygnale. 
 - Damon?! - krzyknęłam od razu, pełnym rozpaczy głosem. 
- Hej, hej, Lottie, wszystko w porządku? 
- Tak, nie...nigdy nie było – powiedziałam w końcu. - Mogłabym porozmawiać z Aaronem? Dzwoniłam do niego kilka razy, ale odzywała się poczta głosowa i…. - wzięłam drżący oddech, zdając sobie sprawę z tego, że mówiłam nienaturalnie szybko. - Gdybyś mógł dać mi jego nowy numer, to byłabym ci naprawdę wdzięczna. Rozmawiałam z Nate'm i wiem, że uwierzyłam w same brednie. Wiem, że nigdy sobie tego nie wybaczę, ale chcę z nim porozmawiać. Muszę z nim porozmawiać. 
- Naprawdę dałbym ci go do telefonu, ale w tej chwili i przez najbliższy tydzień nie będzie to możliwe. Przykro mi, Charlotte. Moje wszystkie nadzieje legły w gruzach. 
 - Nie chce ze mną rozmawiać, prawda? 
- To nie tak, Lottie – westchnął. - Jestem pewny, że chce, ale nie ma takiej możliwości. 
- Czyli ty nie chcesz dać mi go do telefonu. Rozumiem, naprawdę, ja… 
- Lottie, nie. Ze wszystkich znanych ci ludzi jestem chyba tym, który najbardziej chce, żebyście się zeszli, wierz mi. Gdybym tylko umiał, dałbym ci go to tego durnego telefonu! 
- Więc o co chodzi? - spytałam zrezygnowana. - Wiesz, że możesz mi zaufać. Więc o co chodzi? 
- Do diabła – westchnął. - Powiem ci, jeśli mi obiecasz, że nikomu tego nie powiesz, że nie będziesz nagłaśniać, zgoda? 
- Tak. Zgoda – powiedziałam od razu. 
- Ale nie przez telefon, Lottie. Za chwilę będę u ciebie w pracy. Rozłączył się. Naprawdę się rozłączył. 
 Mówi mi coś takiego i po prostu się rozłącza. 
 Wzięłam parę głębokich oddechów, spojrzałam na lewą rękę, która już zdążyła zsinieć, a zaraz potem zerknęłam na rękę prawą, która wciąż była lekko usztywniona. Nie pracuję tu nawet jednego dnia, a raczej już będę musiała wziąć wolne, jeśli oczywiście Demien mnie nie zwolni, co będzie wielkim sukcesem. Z wielkim trudem otworzyłam drzwi i wróciłam na stanowisko, wcześniej doprowadzając się do porządku. Być może wyglądałam dobrze, ale w rzeczywistości czułam się okropnie. Starałam skupić się na pracy, która jak na razie polegała na obserwowaniu ludzi, ale mimo to nieustannie myślałam o tym, co Damon chce mi powiedzieć. A im więcej o tym myślałam, tym większe miałam przeczucie, że to na pewno nic dobrego. Mało tego odkąd wyszłam z łazienki, cały czas czułam na sobie spojrzenie szefa, które tylko jeszcze bardziej mnie rozpraszało. Mało tego, za każdym razem, gdy ktoś wchodził do środka, niemal wyskakiwałam ze skóry. Czekałam, czekałam, czekałam z obiema pół-sprawnymi rękami, gdy pod koniec mojej zmiany wreszcie się pojawił. Wiem, że najprawdopodobniej zjawił się tu ze złą wiadomością, ale w tym momencie musiałam przyznać, że u niego ,,zjawię się za chwilę” trwa o wiele, wiele dłużej niż powinno. 
 - Przepraszam – powiedział od razu, gdy usiadł tuż przede mną, przy ladzie. - Miałem kilka niespodziewanych spraw, którymi koniecznie musiałem się zająć. Naprawdę przepraszam – spojrzał w moje oczy, po czym skinęłam. 
- Nie szkodzi. Mów o co chodzi – powiedziałam, wykręcając palce. Gdy tylko dostrzegł mój odruch, uśmiechnął się lekko, czego naprawdę nie zrozumiałam. Kiedy tylko się zorientował, wytłumaczył. 
 - Czy Aaron ci czasem nie mówił, żebyś z tym skończyła? - wskazał na moje zsiniałe palce i ręce. - Co ci się stało, dziewczyno? 
- To – poruszyłam prawą ręką – pamiątka po jeleniu. Gdybyś wtedy został, to byś wiedział. A to – poruszyłam lekko lewą ręką, która przybrała naprawdę mocny, fioletowy kolor, ale nie czułam już aż tak bólu, dlatego mogłam w spokoju wykręcać palce – pamiątka po zderzeniu z twarzą Nate'a – odpowiedziałam z zadowoleniem. 
- Uderzyłaś go? - potrząsnął głową. - Nieważne, musisz iść do szpitala… 
- Damon, widzę, że odwlekasz temat. Po prostu mi powiedz, bo im bardziej przeciągasz, tym bardziej czuję się tak jakbym miała zemdleć. 
- Po waszym rozstaniu Aaron był naprawdę…zdesperowany i zraniony, Lottie. Znalazłem go w barze, gdzie dowiedziałem się paru rzeczy o Victorii, ale to jest nieważne. Powiedział mi wtedy – przetarł twarz dłonią i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem – że mam go wyciągnąć z pudła. 
- Co? - spytałam przerażona. 
- Chwilę później w barze pojawił się Nate i zrobiła się niemała zadyma. Aaron zbił go na kwaśne jabłko i pojawiła się policja. Właśnie na to czekała Victoria i Aaron doskonale o tym wiedział. Tylko czekała, aż w końcu wpakuje się w kłopoty i wreszcie dostała to, czego chciała. 
- Dlaczego tak bardzo jej na tym zależało? 
- Cały czas obwinia Aarona o śmierć jej córki i nie spocznie, póki na dobre nie wyląduje w więzieniu. 
- Ale on… 
- Nie pytaj mnie o jego przeszłość, bo i tak ci nie powiem. Nie po to tu przyszedłem i wiesz o tym. Próbuję ci powiedzieć, że Aaron jest w więzieniu. 
- Nie...to niemożliwe. Nie mówisz poważnie. Nie możesz… 
- Wyglądam, jakbym żartował? - pokiwałam przecząco głową. - Trzy miesiące temu nie było jeszcze tak źle. Zawieźli go na posterunek, wpłaciłem kaucję i go wypuścili. Tylko, że stracił coś dużo cenniejszego niż długo utrzymywaną czystą kartę – spojrzał na mnie z wyrzutem. - Ponownie zaczął pić, palić, ale myślę, że wiedział, że nie łatwo wyjść z nawyku, dlatego ograniczał to tak mocno jak tylko było to możliwe. Najczęściej wdawał się w liczne bójki i każda wyglądała tak samo. Dawał się dość porządnie pobić, a potem atakował. Chyba przynosiło mu to ulgę. Ale dwa tygodnie temu oskarżono go o morderstwo. 
Zakryłam dłonią usta, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. 
 - Jest niewinny – powiedziałam. 
- Nagle jesteś taka pewna, co? - zaśmiał się gorzko, ale nie dziwiłam się mu. - Ale masz rację. Jest niewinny, ale wrobiono go naprawdę profesjonalnie. Od tamtego czasu ślęczę nad papierami, telefonem, nad wszystkim co możliwe, żeby udowodnić, że to nie on zabił tego człowieka. 
- Znamy tę osobę? 
- Nie. W dodatku wszystkie dowody są na Aarona. Nie wiem czy zdołam mu pomóc tym razem. Staram się jak tylko mogę. Nie śpię, nie jem wystarczająco dużo...Jestem prawie wrakiem człowieka, ale może okazać się, że to będzie za mało. Stanowczo za mało. Oskarżenie o morderstwo jest bardzo poważne… 
- Nick, Nate, Victoria – powiedziałam. 
- Co? 
- Powiedziałeś wcześniej, że Victoria nie spocznie, póki raz na zawsze nie wsadzi Aarona za kratki, tak? Co innego może jej to zagwarantować, jak nie oskarżenie o morderstwo? Nic innego nie wpakowałoby go na wieki do więzienia. Jestem pewna, że to oni, spójrz – wzięłam głęboki wdech. - Victoria jest sprytna i inteligenta, Nate jest silny i równie dobrze może zabić człowieka, bo nie posiada czegoś takiego jak sumienie, a Nick – przełknęłam ślinę – pracował kiedyś z moim tatą. Bardzo dobrze potrafi zacierać za sobą ślady. Jest w tym mistrzem. 
- Wierzę w twoją wersję, ale potrzebne są dowody, Lottie. Bez nich równie dobrze możemy przygotować się na odwiedziny w areszcie. - Zdobędę dowody, które uniewinnią Aarona. Nate jest impulsywny i bardzo łatwo jest nim manipulować. 
- Nie wątpię w twoje zdolności, ale został nam tydzień. Znieruchomiałam. 
 - Siedem dni? A potem co? 
- Rozprawa, która wszystko rozstrzygnie. Więzienie albo czysta karta i wolność. 
- Zdobędę te pieprzone dowody, nawet gdybym miała zginąć, rozumiesz? Aaron będzie miał z powrotem szczęśliwe życie. 
- Nie mogę pozwolić, żeby go to spotkało – westchnął. - Nie zasłużył na życie w nienawiści i gniewie. Muszę zrobić wszystko. Wszystko. I z chęcią przyjmę twoją pomoc, ale już nigdy więcej nie zwątp w niego, dobrze? 
- Nie zwątpię, Damon. Tylko mam nadzieję, że mi wybaczy, że… 
- Na pewno ci wybaczy. Musisz się tylko postarać. Ale jak na razie musimy wyciągnąć go z pudła. Ufam ci, Lottie – powiedział wstając. - To mój brat. Mój młodszy braciszek. Nie może tkwić w więzieniu. 
Pokiwałam z uznaniem głową i w ciszy patrzyłam, jak starszy ze Scottów wychodzi z kawiarni. 
 Przez chwilę stałam z pustymi myślami, ale już po chwili postanowiłam, że ocalę go tak jak on ocalił mnie. 
 Nawet, jeśli po tym co mam zamiar zrobić, znienawidzi mnie. 
 Nie cofnę się przed niczym, żeby go uratować. 
 Zrobię dla niego wszystko.

niedziela, 1 stycznia 2017

SPACJAMIŁOŚĆ ---------- Rozdział drugi - nigdy nie będzie łatwo.


Trzy miesiące. 
Trzy miesiące pełne bólu i cierpienia. Złości i rozczarowań. Wydawałoby się, że po tak długim czasie wszystko wróci normy, ale czy tak się stało? 
 Aaron wpakował się w poważne kłopoty, z którymi tym razem może nie być w stanie sobie poradzić. Nie sam. Znajduje wsparcie u przyjaciół, brata a nawet u Charlotte, która gotowa jest odłożyć konflikty na bok. Wszystko, byle tylko mu pomóc... 
 Lottie od feralnego dnia, gdzie zostawiła go na parkingu żyje w nieszczęściu, choć się do tego nie przyznaje. Udaje przed znajomymi, ale przede wszystkim przed sobą. Wszędzie widzi swoją zieloną miłość, o której bezskutecznie próbuje zapomnieć. Starają się na nowo żyć. Starają się zapomnieć. Nie myśleć. 
I wtedy ponownie się spotkają... 
 Co będzie z Aaronem Scottem - najprzystojniejszym facetem w ogromnym mieście i z Lottie - dziewczyną, która marzy o idealnej przyszłości? 
 Czy dadzą radę żyć razem, świadomi zgnieceń? 
 Czy z powrotem sobie zaufają? 
 Druga część ,,Musisz mi zaufać". 
 Ktoś powróci z przeszłości, ktoś zginie: 
 pytanie tylko, czy wiesz kto? 

Rozdział drugi - nigdy nie będzie łatwo.

 Lottie

- Nie wierzę! - krzyknęłam, wchodząc do mieszkania. 
- Posłuchaj, ostatnie miesiące były… 
- Valerie, do cholery! - rzuciłam torebką w kąt pokoju. - Nie chodzi o ostatnie miesiące, godziny czy lata! Chodzi o to, że mnie zawsze miałaś gdzieś, gdy potrzebowałam pomocy! Zadzwonił Damon i bum! Stałaś się potulna jak baranek! Więc nie mów mi o ostatnich miesiącach! 
To mówiąc trzasnęłam drzwiami i zamknęłam się w pokoju, bo tak się składało, że nie mieszkałam już sama. Odkąd zostawiłam Aarona, wynajęłyśmy nowe, całkiem inne mieszkanie i jak dotąd nikt znajomy się u nas nie zjawił, ale chyba to zmienię. 
Na początku myślałam, że będzie lepiej i że nie będę musiała się ciągle denerwować, ale jak widać jest odwrotnie. Zaczynam myśleć, czy nie byłoby lepiej, gdybym została w mieszkaniu, znajdującego się obok Aarona… 
 Westchnęłam ciężko i jednym machnięciem ręki zrzuciłam wszystkie książki znajdujące się na biurku, po czym usiadłam na łóżku ciężko dysząc. Wprawdzie miałam powód, żeby się na nią wkurzyć, ale czy aż taki? A może za wybuchem mojej złości stoi coś całkiem innego? Spojrzałam na usztywnioną prawą rękę i trochę się uspokoiłam. Byłam naprawdę wdzięczna Damonowi, że mimo widocznej nienawiści do mnie, postanowił mi pomóc i zabrać mnie do szpitala. W trakcie czekania na lekarza próbowałam jeszcze z nim rozmawiać, ale odpowiadała mi tylko cisza. Szczególnie zależało mi na dowiedzeniu się, co grozi Aaronowi, ale nawet ja mam ograniczoną cierpliwość. Więc gdy raz za razem Damon nie pałał się do odpowiedzi, to w końcu dałam sobie spokój i w ciszy czekaliśmy na lekarza, który stwierdził skręcenie ręki. Można uznać to za szczęście przy zderzeniu z masywnym jeleniem. Byłam prawie pewna, że okaże się złamana, także tak, można nazwać to szczęściem. Kiedy wychodziłam z gabinetu doktora, miałam ogromną nadzieję na zamienienie z Damonem jeszcze paru słów, chociażby wdzięczności, ale zamiast jego zobaczyłam Valerie i tu zaczął się mój gniew. Nie mogłam uwierzyć w to, że do niej zadzwonił, a ona bez żadnych wymówek po prostu przyjechała. Większość pewnie by uznała, że nie jest to rzecz, o którą się tak wścieka, ale dla mnie to po prostu… 
 Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić i przestać myśleć o Val. Sięgnęłam po mój stary telefon, bo możliwe, że nowy wciąż leży roztrzaskany w samochodzie, po czym wybrałam numer mojego dzisiejszego wybawcy. Mam wielką nadzieję, że odbierze, ale nie będę zdziwiona, jeśli stanie się inaczej. Na jego miejscu nawet nie wiedziałabym, co powinnam zrobić. 
 - Halo? - usłyszałam głos Damona w telefonie i miałam ochotę się rozpłakać. 
- Cześć, Damon. Zanim się rozłączysz, chciałam ci tylko podziękować za pomoc. Pewnie gdyby nie ty, to wciąż siedziałabym w aucie. Dziękuję. 
Przez dłuższą chwilę czekałam na jakąkolwiek oznakę życia. Już się bałam, że natychmiast po usłyszeniu mojego głosu się rozłączył, ale jednak się odezwał. 
 - Przecież nie przejechałbym obojętnie – usłyszałam westchnienie. - Nawet dobrze, że zadzwoniłaś. Nie powinienem był cię tak ostro traktować… 
- Dobrze zrobiłeś, Damon. Myślę, że wreszcie przejrzałam na oczy. Być może usłyszałam koloryzowaną wersję przeszłości Aarona. Zaczynam coraz bardziej w to wierzyć, ale – wzięłam głęboki wdech – chciałabym zostawić Aarona za sobą. 
- Twoja decyzja, Lottie. Nie będę ci mówił, co masz robić. Mogę powiedzieć jedynie, że jeśli naprawdę zostawisz go za sobą, to będziesz żałować. On nie jest złym człowiekiem, Lottie. 
- Wiem. Możesz być pewny, że to wiem i nigdy nie zapomnę. Daj znać, jeśli wybrnie z kłopotów. Do zobaczenia. 
- Do zobaczenia. 

****

- Nadal się na mnie wściekasz? - zapytała Valerie, tym samy budząc mnie ze snu. 
Posłałam jej rozdrażnione spojrzenie i naciągnęłam kołdrę na głowę, chcąc jak najdłużej zostać pod jej ciepłem, z dala od kłopotów. Czekałam i kiedy usłyszałam zniecierpliwione westchnienie i delikatny trzask drzwiami, odrzuciłam kołdrę i spojrzałam w biały sufit, który wyglądał tak jakby jego życie się skończyło przez jedną, głupią sytuację. Dokładnie, jak moje. Przetarłam twarz dłońmi i wstałam z łóżka. Podeszłam do szafy i uważnie przejrzałam ciuchy. Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam po czarne spodnie, i białą koszulę, która może poprawić mój wizerunek. Choć wolałabym siedzieć w domu, a najlepiej pod kołdrą i nie myśleć o niczym, to muszę poszukać pracy na czas wakacji, przynajmniej. Tym razem nie zależy mi na takiej, która oferuje duże zarobki, tylko na takiej, która pozwoli mi nie myśleć o rzeczach i ludziach, o których ciągle myślę. Ze sztucznym uśmiechem na twarzy wyszłam z pokoju i nie patrząc na Valerie, która najpewniej znajdowała się na kanapie, weszłam do łazienki, zamykając się na klucz. Było mi trochę przykro, że nasza relacja tak wygląda, ale my od zawsze byłyśmy skomplikowane, więc muszę się nauczyć z tym żyć – nigdy nie będzie łatwo. Może nawet nie chcę, żeby tak było. Myślę, że po wszystkim, przez co przeszłam z Aaronem, wolę trudność i radzenie sobie z problemami. Nie wiem, jak to zrobił, ale sprawił, że pozbyłam się paraliżującej mnie nieśmiałości, przynajmniej w sześćdziesięciu procentach, co i tak jest wielkim sukcesem. Gdy to sobie uświadomiłam na moje usta wypłynął, tym razem, całkowicie szczery uśmiech. Zadowolona spojrzałam w lustro, które przywróciło mnie do rzeczywistości. Z całych sił mogłabym udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale ktoś znający mnie lepiej, wystarczy, że tylko spojrzy w moje oczy i dostrzeże w nich prawdę. Pęknięcia. Tak, jak powiedział mi Aaron, niemal błagając mnie o szansę na wyjaśnienie. 
Potrząsnęłam głową wściekła, że ciągle jest w moim umyśle i sercu! Powiedziałam sobie, że zostawiam go za sobą, ZA SOBĄ. Więc czemu, do cholery, nie potrafię tego zrealizować??? Przeklęłam w myślach i powoli zaczęłam się ubierać i malować. Nałożyłam podkład, który dokładnie rozsmarowałam, po czym pomalowałam srebrnobiałym cieniem powieki. Na koniec pomalowałam rzęsy specjalnym tuszem, który sprawił, że stały się gęstsze i dłuższe. Niestety nie mam tak długich rzęs, jak Aaron, co sprawia… 
 Przygryzłam dolną wargę, gdy uświadomiłam sobie, że po raz kolejny zaczęłam wspominać Aarona. Wydaje mi się, że pochłonął każdą część mojego umysłu i że nie ważne o czym będę myśleć, on i tak się tam wprosi! Westchnęłam głęboko i poczesałam włosy, które sięgały do obojczyków. Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy postanowiłam się tak obciąć. Zdecydowałam się na to wtedy, kiedy Aaron organizował imprezę i nie zaprosił mnie osobiście. Byłam zła, bo myślałam, że już mu się znudziłam, a tymczasem przygotował specjalnie dla mnie taniec towarzyski, co było naprawdę….piękne. 
 Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić, po czym z powrotem usztywniłam rękę. Nie powiem, że było łatwo się ubrać, ale wolałam trochę pocierpieć, niż zawołać Valerie. Mam tylko nadzieję, że chwilowa niedyspozycja nie wpłynie źle na moje rozmowy z pracodawcami. W tym momencie pomyślałam, że naprawdę przydałoby mi się chociaż duchowe wsparcie kogokolwiek. Mogłam poprosić Valerie, a nawet Damona, ale z jakiegoś powodu… 
 Wyszłam z łazienki jak otumaniona, zajrzałam do naszej wspólnej szafy i wyciągnęłam szarozielony letni płaszcz, którego kolor przypominał mi o osobie, o której i tak nie zapominałam. Mimo wszystko chciałam mieć przy sobie właśnie jego wsparcie. Nie chciałam nikogo innego, tylko właśnie jego. Chciałam Aarona. Spojrzałam na płaszcz zaszklonymi oczami, po czym zerknęłam na Valerie, która przyglądała mi się tak, jakbym była największą zagadką. 
 - Pomożesz? - spytałam. 
- Pewnie – odpowiedziała, podchodząc do mnie i spełniając moją prośbę. - Wyglądasz w nim ślicznie, Lottie. W zielonym ci do twarzy. 
- Znam kogoś, komu zieleń pasuje dużo bardziej… - ugryzłam się w język, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałam. 
- Życzę powodzenia w znalezieniu pracy. Na pewno ci się uda! - zmieniła temat, podając mi czarną torebkę. 
- Dzięki. Miejmy taką nadzieję. 
- I Lottie? - zawołała, gdy otwierałam drzwi, przez co zmuszona byłam się zatrzymać. - Nie zostawiaj go za sobą, dobrze? 
Ostrożnie spojrzałam jej w oczy i bez słowa zamknęłam za sobą drzwi. 

 Minęły trzy godziny i nadal żadna kawiarenka nie wyrażała mną wielkiego zainteresowania. Wprawdzie z moim wykształceniem mogłabym startować do czegoś lepszego, tylko po co? Nie szukam niczego na stałe, tylko na okres wakacji, które pozwolą mi trochę przyrobić. Może i nie brakuje nam pieniędzy, bo Val pracuje, a mnie zostało jeszcze trochę pieniędzy jak pracowałam dla salonu S.Cott – kolejne miejsce, o którym chciałabym zapomnieć…ale papierki zawsze się przydadzą. Nasze mieszkanie nie jest wcale takie drogie, ale nigdy nie wiadomo co może się przytrafić. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Doszłam do wniosku, że nadszedł czas, żeby wracać do domu. Obiecałam Val, że nie będzie mnie aż tak długo, a jestem prawie pewna, że po trzech godzinach mojej nieobecności odchodzi od zmysłów. Ruszyłam więc w kierunku samochodu, który zaparkowany był jakieś pięć minut stąd. Ponagliłam swoje nogi do szybszych kroków, lecz nagle się zatrzymałam. Moją uwagę przyciągnęła kartka z napisem: SZUKAMY PRACOWNIKÓW 
 w jednej, mijanej przeze mnie kawiarni. Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się czy powinnam zaryzykować jeszcze jedną rozmowę. Po paru, długich sekundach doszłam do wniosku, że raczej nic mi już nie zaszkodzi i po prostu weszłam do środka, gdzie panowała bardzo przyjazna atmosfera. Kawiarnia była mała, ale przestronna. Panował domowy wygląd, który od razu zapraszał przechodnia do środka. Idealne, jasne, drewniane meble, od których się skrzywiłam. Nie chodzi o to, że były brzydkie...raczej o to, że nie były takie ładne, jak robione przez człowieka, na przykład takie, które widziałam w domu Aarona… 
Szybko potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się nieproszonych myśli. Ostrożnie ruszyłam w stronę barku, za którym stał mężczyzna z rudymi włosami. Nigdy nie miałam nic do osób, które wyglądały dziwnie, ale jednak nie udało mi się powstrzymać lekkiego uśmiechu, który wykrzywił moje usta. Może nie ma wyglądu modela za co wielkie dziękuję, ale wydaje się, że charakter będzie bez zarzutów. No i w końcu dowiedziałam się, że w Seattle są też ludzie z urodą przeciętną. 
 - Cześć – powiedziałam, nie wiedząc jak mam się do niego zwracać. Wydawał się być tylko o kilka lat starszy od Aarona… Może jednak powinnam powiedzieć „dzień dobry”? Niestety na poprawkę jest już chyba za późno… 
 - W czym mogę pani pomóc? - zapytał uprzejmie. 
- Widziałam ogłoszenie w sprawie pracy i pomyślałabym, że mogłabym… 
- Pracowałaś już kiedyś w kawiarni? - zapytał, uważnie się mi przyglądając. 
- Nie, ale myślę, że bez problemu poradzę sobie z… 
- Kawiarenka to nie taka prosta robota, jak wszystkim wam się wydaje – westchnął, nie ukrywając rozdrażnienia, które sprawiło, że poczułam się nieswojo. Zaczęłam myśleć, że może wcale nie ma takiego fajnego charakteru, jak myślałam jeszcze kilka chwil wcześniej… 
 - Posłuchaj – zaczęłam wzdychając. - Jestem naprawdę zmęczona, mam na głowie kłótnie z najlepszą przyjaciółką, nie umiem pogodzić się ze stratą najlepszego chłopaka pod słońcem, a na dodatek już mam dość ludzi, którzy bez przerwy powtarzają mi, że do niczego się nie nadaję. Także, jeśli ty też masz zamiar obsypywać mnie obelgami, to wolałabym już iść. Przepraszam, że zawracam głowę. Do widzenia – to mówiąc odwróciłam się od barku i ruszyłam w kierunku wyjścia, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym mieszkaniu, popijając gorącą malinową herbatę. 
- Hej! - zawołał, na co przystanęłam. - Możesz zacząć od jutra? Minęła pełna minuta, zanim doszło do mnie jego pytanie. Albo się przesłyszałam, albo po wszystkim co właśnie mu powiedziałam ma zamiar mnie zatrudnić, co jest naprawdę niepoprawne. Odwróciłam się do niego z wyraźnym szokiem malującym się na mojej twarzy. 
 - Właśnie obraziłam ciebie i wszystkich innych właścicieli restauracji, a ty proponujesz mi pracę? Czy ty jesteś normalny? - spytałam. Nie wiem, co takiego powiedziałam, że zaczął się śmiać, ale sprawiło to, że spięłam się jeszcze bardziej. 
 - Co z ciebie w ogóle za kierownik? Przychodzi jakaś kobieta od siedmiu boleści i wyzywa wszystkie kawiarnie, jakie istnieją, a ty chcesz ją zatrudnić? Masz nie po kolei w głowie? Powinieneś mnie stąd wyrzucić i zabronić nawet oglądania tego miejsca! Jesteś chory! 
Wciąż się śmieje. Nie rozumiem. 
 - Z czego się śmiejesz? 
- Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej walecznej kobitki – odpowiedział. - Jestem Demien. 
Rzuciłam mu nieufne spojrzenie, ale nadal nie odwracał wzroku. 
 - Jestem Lottie – powiedziałam w końcu. - Naprawdę chcesz mnie zatrudnić? 
- Naprawdę. Ale jeśli chcesz zdobyć przyzwoite napiwki, bądź bardziej miła dla naszych gości – zaśmiałam się razem z nim, słysząc to stwierdzenie i przytaknęłam głową. 
- Przyjdź jutro na 9:00. 
- Dobrze. I dziękuję – odparłam, wychodząc na zewnątrz i wdychając jak najwięcej świeżego powietrza. Gdy tylko wsiadłam do auta włączyłam radio i gdy usłyszałam pierwsze słowa refrenu, zamarłam. Nie wierzę, że leciała akurat ta piosenka. Ta sama piosenka, którą śpiewałam będąc szczęśliwą z Aaronem. To było ostatnie, najlepsze wspomnienie z nim, bo już dzień później zostawiłam go na parkingu, który już zawsze zostanie przeklętym. Nieproszona łza spłynęła po moim policzku, gdy za Sarą powtórzyłam słowa refrenu. 
 I wanna see you be brave…. 
 Nagle w moim umyśle pojawił się pewien obraz, który zachęcał mnie do porozmawiania z Aaronem. Przez chwilę zaczęłam myśleć, że ma rację. W końcu jeśli nie zrobię tego w najbliższym czasie, to mogę już nigdy nie mieć na to okazji, a nie mogę na to pozwolić. Jednak… Jednak jeszcze parę godzin temu przyrzekłam sobie, że na dobre zostawiam go za sobą. Jeśli po raz kolejny złamię daną sobie obietnicę, to nie skończy się to dobrze. Dotychczas nie słuchanie siebie doprowadziło tylko do bólu i cierpienia. Nie chcę tego drugi raz przeżywać. Nie mogę. 
 Po prostu nie mogę… 

 Wchodząc do mieszkania słyszałam powitanie Valerie, ale jakoś nie mogłam się na niej skupić. Odkąd wsiadłam parę minut temu do cholernego samochodu, nie mogę przestać myśleć o Aaronie. Nie ważne jak bardzo się staram, on tam jest i już. Zacisnęłam dłonie w pięści i najszybciej jak tylko mogłam zamknęłam się w swoim pokoju. Nie chciałam, żeby po raz kolejny widziała moje łzy i mnie pocieszała. Już dość zrobiła przez ostatnie trzy miesiące. Szczególnie nie mogę jej ponownie zawracać głowy swoją nieszczęśliwą historią miłosną, skoro wyraźnie dałam jej do zrozumienia, że ze mną wszystko w porządku. Wątpię, że mi uwierzyła, ale mimo to nie mogę zaprzeczyć własnym słowom. 
 - Nie możesz czy nie chcesz, głupia? - zapytałam sama siebie, nie mogąc pozbyć się presji. 
Tak, jakbym spodziewała się jakiejkolwiek odpowiedzi… Tak, jakby Aaron miał zdolności nadprzyrodzone i mógłby się tu pojawić w każdej chwili, wziąć mnie w ramiona i tulić tak długo, aż w końcu doszłaby do mnie moja własna paranoja, która sprawia, że wszędzie zaczęłabym go widzieć… 
 Załkałam cicho, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo cierpię. Chyba po raz pierwszy od trzech miesięcy wreszcie mam odwagę się do tego przyznać. Zaprzeczałam tak długo, że w końcu mnie to wykończyło. Ale teraz wreszcie rozumiem. Tęsknię za nim, jak cholera. Czuję się tak, jakby wyrwano mi serce, odebrano życie. Zdaję sobie sprawę, że każdy wziąłby mnie za niezrównoważoną psychicznie, gdybym po raz kolejny opowiadała o jednym i tym samym człowieku i o moim jakże wielkim bólu. Pewnie wszyscy na początku historii chrapaliby w najlepsze i śnili o kucykach pony, podczas gdy ja nie potrafię zasnąć na więcej niż na pięć godzin, bo zżerają mnie koszmary. Cały czas widzę i słyszę, jak odbieram telefon i obojętny głos w słuchawce po drugiej stronie linii informuje mnie, że Aaron miał wypadek i jest w stanie krytycznym, gdzie na końcu i tak umiera, a ja… 
 Na samo wspomnienie koszmaru ścisnęło mnie za serce. W ciągu sekundy wstałam z łóżka i pobiegłam do naszej wspólnej łazienki, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Błyskawicznie upięłam włosy i pochyliłam się nad ubikacją, zwracając całą zawartość żołądka i nie tylko. Łzy strumieniami wylewały się z moich oczu, co bolało mnie jeszcze bardziej. Gdy skończyłam wymiotować, osunęłam się na zimne kafelki łazienki i głowę oparłam o równie zimną ścianę. 
 - Kochana… - usłyszałam głos Valerie, ale nie potrafiłam przestać płakać. Miałam świadomość, że wyglądam jak gówno, ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Nie przejmowałam się nawet tym, że wszystko mnie bolało. Już nawet nie wiem, jaki to rodzaj bólu…. 
- Och, Lottie – usłyszałam ciche łkanie. - Czemu to sobie robisz, co? - zapytała, biorąc mnie w ramiona i kołysząc delikatnie, co sprawiło, że rozpłakałam się jeszcze bardziej. Przypomniałam sobie, jak w podobny sposób tulił mnie Aaron i… 
- Jeszcze kilka godzin temu chciałaś zostawić go za sobą – stwierdza Val. 
- Ja już nie wiem, czego chcę. 
- To dlaczego go zostawiłaś, kochanie? I nie mów mi o przeszłości, okej? 
- Chyba po prostu się bałam. Bałam się miłości, bałam się przyszłości. Bałam się wszystkiego tak mocno, że koniec końców obwiniłam przeszłość. A teraz już nigdy go nie odzyskam. 
- Przecież nawet z nim nie rozmawiałaś, Lottie. 
- Bo tego nie chcę. 
Puściła mnie, jakby doznała oparzenia czwartego stopnia. Spojrzała na mnie wściekle i krzywo. 
 - Kurwa, Charlotte! - wzdrygnęłam się, słysząc przekleństwo, bo nigdy nie wyrażała się brzydko nawet w najgorszej sytuacji. - Kochasz go i nie możesz bez niego żyć, ale nie chcesz z nim porozmawiać? 
- Nie mogę go ponownie zepsuć. Na pewno już o mnie zapomniał i dalej żyje swoim własnym, dawnym życiem, które w pełni go zadowalało zanim się pojawiłam. Więc nie, nie chcę z nim rozmawiać. Chcę ruszyć dalej. Chcę zacząć od nowa, ale nie potrafię. Gdzie nie spojrzę tam widzę jego! O czym nie pomyślę, to koniec końców i tak myślę o nim! Wszędzie widzę pieprzony, zielony kolor! 
- Chodź tu, złamasie – mówi, z powrotem mnie przytulając. 
Była jednak jeszcze jedna rzecz, której jej nie powiedziałam. Tęsknię za nim tak mocno, że to mnie zabija. 
 Kocham go tak mocno, że bym dla niego zabiła. 
 Lecz mimo to jestem tchórzem. 
 Tchórz, tchórz, tchórz.
******************************
Standardowo - mam nadzieję, że się podoba i że tęsknicie za Aaronem tak samo jak ja :D