poniedziałek, 16 stycznia 2017

SPACJAMIŁOŚĆ --------- Rozdział czwarty - rozprawa już jutro.


Trzy miesiące. 
 Trzy miesiące pełne bólu i cierpienia. Złości i rozczarowań. Wydawałoby się, że po tak długim czasie wszystko wróci normy, ale czy tak się stało? 
 Aaron wpakował się w poważne kłopoty, z którymi tym razem może nie być w stanie sobie poradzić. Nie sam. Znajduje wsparcie u przyjaciół, brata a nawet u Charlotte, która gotowa jest odłożyć konflikty na bok. Wszystko, byle tylko mu pomóc... 
 Lottie od feralnego dnia, gdzie zostawiła go na parkingu żyje w nieszczęściu, choć się do tego nie przyznaje. Udaje przed znajomymi, ale przede wszystkim przed sobą. Wszędzie widzi swoją zieloną miłość, o której bezskutecznie próbuje zapomnieć. Starają się na nowo żyć. Starają się zapomnieć. Nie myśleć. 
 I wtedy ponownie się spotkają... 
 Co będzie z Aaronem Scottem - najprzystojniejszym facetem w ogromnym mieście i z Lottie - dziewczyną, która marzy o idealnej przyszłości? 
 Czy dadzą radę żyć razem, świadomi zgnieceń? 
 Czy z powrotem sobie zaufają? 
 Druga część ,,Musisz mi zaufać". 
 Ktoś powróci z przeszłości, ktoś zginie: pytanie tylko, czy wiesz kto? 


Rozdział czwarty - rozprawa już jutro. 


 Lottie 

 - Wyglądasz jak gówno – powiedział Demien w połowie mojej zmiany. 
Posłałam mu znaczące spojrzenie, które wyrażało tylko akceptacje. - Właśnie chciałam iść na przerwę i wykopać sobie grób – odparłam, na co wybuchnął śmiechem. 
Dobrze było wiedzieć, że jeszcze ktoś był w dobrym humorze. Myślę, że jest taki, dlatego że nie zna Aarona i tym samym nie wie o jego areszcie i rozprawie, która odbędzie się już jutro. I to właśnie dlatego mam zamiar położyć się w grobie i czekać na śmierć, bo jeśli nie pomogę Aaronowi, a wszystko na to wskazuje, to to będzie koniec. 
 Szukałam wszędzie, gdzie tylko mogłam. Rozmawiałam nawet z przypadkowymi ludźmi, zadając im masę niepotrzebnych pytań, na które zresztą i tak nie mieli odpowiedzi. Miałam po prostu dosyć całego zamieszania, które wiąże się z Aaronem Scottem i dlatego też wróciłam dzisiaj do pracy, choć planowo miałam wolne do końca tygodnia. Miałam nawet pomysł, żeby udać się do więzienia i sam na sam porozmawiać z zielonookim, ale w samą porę powstrzymała mnie Val. Oczywiście gdy zgarnęła mi kluczyki przed nosem i zamknęła drzwi na trzy spusty, wrzeszczałam na nią niemiłosiernie. Dopiero po czterdziestu minutach zrozumiałam, że pojawienie się w celi i rozmawianie o morderstwie byłoby głupim sposobem na odzyskanie go. Chwilę po tym zdarzeniu Valerie przekonała mnie, żebym wcześniej wróciła do pracy i tada! Choć zwykle dawała głupie rady, to tym razem było odwrotnie. Nie wspominając już o tym, że od trzech miesięcy jest skazana nie tylko na mnie, ale i na moje rozterki miłosne związane z opuszczeniem Aarona. 
Dlatego śmiało można by przyznać jej medal, jeśli nawet nie dwa. Jeśli by opisać to wszystko w skrócie: poddałam się. I to po raz kolejny. Parę razy próbowałam dzwonić do Damona i po prostu powiedzieć mu: zawaliłam. I gdy raz za razem wybierałam jego numer, szybko odkładałam komórkę. Na początku myślałam, że to nic innego jak wstyd. Jednak, gdy teraz o tym myślę, wiem, że nie mogę po raz kolejny zawieść Aarona i zwyczajne go opuścić. Nie tym razem. Już nigdy więcej. 
 Pytanie tylko brzmi: jak mam mu pomóc, nie mając dowodów go uniewinniających?  
Jestem jak ryba bez skrzeli: niepotrzebna. 
 Podskoczyłam lekko, gdy przed barkiem usiadła młoda kobieta. Na jej widok naprawdę przybrałam wygląd ryby. Była nieziemsko piękna. Miała figurę, za którą każda dziewczyna dałaby się pokroić na sushi. Długie, blond włosy idealnie pasowały do owalnego kształtu jej twarz i do ogromnych, niebieskich oczu z naprawdę długimi rzęsami. Mało tego, jakby wszystkiego nie było dość, miała jeszcze różowe, pełne usta, których każdy facet chciałby posmakować. Mimowolnie porównałam się do niej i tym razem naprawdę chciałam wykopać sobie dół. W porównaniu z tą pięknością jestem po prostu aż poniżej przeciętna. W jednej chwili zapragnęłam nawet wyrzucić ją z kawiarni, ale szybko się ogarnęłam i przybrałam najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki barmankę z wieloma problemami przystało. 
 - Co mogę podać? - zapytałam, siląc się na miły ton. 
- Wodę poproszę – odpowiedziała. 
Skinęłam głową i po sekundzie podałam jej szklankę wody. 
 - Mogłabym rozmawiać z właścicielem? - zapytała. 
- A co? Woda nie jest wystarczająco dobra? - prychnęłam, śmiejąc się z własnej głupoty. 
Dziewczyno, miałaś najprzystojniejszego faceta! - powiedziałam do siebie w myślach i zaraz potem dodałam – ale go zostawiłaś. 
 W tym momencie miałam naprawdę wielką ochotę, żeby się spoliczkować. 
 - Przepraszam, już wołam – powiedziałam. 
- Hej, nie chcę, żebyś co chwilę rzucała mi mordercze spojrzenia – uśmiechnęła się delikatnie, co mnie zamurowało. Jej uśmiech, jak i cała reszta, oczywiście musiał być bez zarzutu! Założę się, że to, co chowa pod ciuchami również jest…. - Będę tu pracować i nie chcę mieć wrogów. Jestem Christina – przedstawiła się, wyciągając w moją stronę dłoń. 
- Charlotte – powiedziałam, jakby przetwarzając informacje. 
Mam z nią pracować? W jednej kawiarni? Za jedną lada? Całe osiem godzin? I Demien nawet słowem o tym nie wspomniał? Gdyby chociaż mnie uprzedził, byłabym przygotowana na bitwę spojrzeń z tą lalunią. A tak to po raz kolejny stałam się rybą! 
 - Co ty masz z tą rybą? - zapytałam sama siebie i oblałam się gorącym rumieńcem, kiedy zorientowałam się, że powiedziałam to na głos. 
- Co? 
- Nic – odparłam szybko. - Demien cię już zatrudnił? 
- Tak i właśnie chciałam się dowiedzieć, co mam właściwie robić. 
- Wyszedł przed chwilą, ale za niedługo powinien wrócić – powiedziałam. 
- Długo już tu pracujesz? 
Naprawdę? Zachciało się jej zabawy w dwadzieścia pytań? Westchnęłam i spojrzałam na nią twardo. 
 - Tydzień – odpowiedziałam oschle. - A ty długo już mieszkasz w Seattle? 
- Nie, właściwie przyleciałam dopiero dwa dni temu. Wcześniej mieszkałam w Londynie, ale postanowiłam wrócić na stare śmieci. Mam tu też parę rzeczy do załatwienia, więc…. 
- Jakich? - zapytałam, choć pewnie powinnam była się zamknąć. 
- Dawno temu pokłóciłam się z przyjacielem i chciałabym go odzyskać i wyjaśnić tamtą okropną sytuację. Właściwie dla niego tutaj przyjechałam. 
Tym razem się nie powstrzymałam – musiałam ponownie na nią spojrzeć. 
 - Przyleciałaś specjalnie dla jakiegoś faceta? 
- Oj, uwierz mi, gdybyś go znała, nie twierdziłabyś, że jest zwykły – odparła ze śmiechem za co miałam ochotę jej przywalić. 
Może nie powinnam oceniać książki po okładce, ale mam ogromne przeczucie, że raczej się nie dogadamy. 
 Gdy tylko drzwi kawiarni się otworzyły i pojawił się w nich Damon, a zaraz za nim Demien, prawie wylałam jej wodę i zakrztusiłam się śliną. 
 - Właściciel przyszedł – poinformowałam ją i natychmiast się od niej oddaliłam, podchodząc do Damona, który oczywiście był wpatrzony w Christinę jak w obrazek. Przewróciłam oczami na ten widok. 
 - Co tu robisz? Coś się stało? 
- Tak i nie – odpowiedział wciąż na mnie nie patrząc. 
- Damon – pstryknęłam mu palcami przed oczami. Poskutkowało. 
- Mam kilka dowodów, które mogą nam pomóc w sprawie Aarona – powiedział radośnie, a moje serce przyspieszyło na tę informację. - To wspaniale! Będzie wolny, tak? Udało ci się? 
- To nie do końca tak – przeczesał ręką włosy, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że to nie takie proste. - Załatwiłem Aaronowi prawnika i mam parę dowodów, ale to może być za mało, bo wciąż nie mam kluczowej informacji, której sędzia będzie się czepiał jak rzep psiego ogona. 
- To znaczy? - zapytałam niepewnie. 
- Nadal nie wiem, gdzie był w tym czasie, a rozprawa już jutro. Powiedz, że ty do tego doszłaś – spojrzał na mnie błagalnie i przez chwilę chciałam mu skłamać, ale w końcu porzuciłam ten absurdalny pomysł. 
- Nie, nie mam, ale dzień się jeszcze nie skończył, prawda? 
- Jeśli się tego nie dowiesz, Aaron będzie skończony i… 
- To moja wina, tak wiem to. Nie musisz mi tego powtarzać. 
- Chciałem powiedzieć – zaczął – żebyś spotkała się z nim przed rozprawą i pożegnała tak jak należy, bo inaczej będziesz żałować. Trzymam za ciebie kciuki i wierzę, że to znajdziesz. Powodzenia, Lottie. 
Chciałam odpowiedzieć coś w stylu: dzięki, przyda się, ale nie umiałam wydobyć z siebie słowa. 
 - A i Lottie? - zapytał, zanim odszedł. - Znamy tę dziewczynę? Jego pytanie i wcześniejsza rada o pożegnaniu sprawiła, że zapragnęłam zemdleć, naprawdę. 
 - Nie, jest nowa w mieście – odpowiedziałam. 
- Dziwne – odparł, ale jakby sam do siebie. - Przysiągłbym, że wydaje mi się znajoma… - to mówiąc zniknął za drzwiami, a ja wróciłam do pracy, na której zresztą i tak nie potrafiłam się skupić. Westchnęłam i wróciłam za ladę, dziękując Bogu za to, że Christina rozpłynęła się w powietrzu. Zdaję sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak najgorsza kobieta w życiu, będąc zazdrosna o urodę, ale płeć piękna już tak ma. Nie mogę po prostu się z nią śmiać, podczas gdy ona mogłaby śmiało zostać miss świata, a ja co najwyżej…kelnerką. Oblałam się wściekłym rumieńcem na tą myśl. Nie poprawiło mi humoru też fakt, że chwilę później zauważyłam ją, idącą w moim kierunku i to nie przed ladę, ale już stała koło mnie. Zdaje się, że została moją koleżanką z pracy. Starałam się jak mogłam ją ignorować, ale naprawdę nie było to proste. Już nawet pomijam jej wygląd. Teraz chodzi o coś znacznie ważniejszego! Wyczułam jej perfumy, którymi były Channel numer 5 i omal nie zachłysnęłam się powietrzem. Te perfumy są drogie, jak cholera! Jak ona… 
 Nieważne, Lottie, mówiłam sobie. Skup się na pracy. Praca, pamiętasz? 
 Nagle moją uwagę przyciągnęły drzwi wejściowe. Byłam pewna, że znowu zobaczę w nich Damona, ale osoba, która w tej chwili zmierzała w stronę lady nie była Damonem. Widząc mojego dawnego współlokatora, nie wiedziałam jak mam reagować. W moich oczach pojawiły się łzy i jedynie czego pragnęłam, to rzucić mu się na szyję i przepraszać za wszystko co zrobiłam tak długo, aż w końcu by mi wybaczył. Usiadł tuż przede mną, ale nadal nic nie mówił. Ja zresztą też nie. Byłam zbyt zajęta taksowaniem go wzrokiem. Tak dawno go nie widziałam. Trzy miesiące bez Aarona to był naprawdę horror, ale bez przyjaciół też nie było łatwo. Uśmiechnęłam się, gdy zauważyłam, że wcale tak bardzo się nie zmienił, może trochę zmężniał, co było świetne. Blond włosy nadal miały ten sam, jasny kolor, ale były trochę dłuższe, niż zapamiętałam. Oczy też się nie zmieniły, poza tym, że tym razem było widać w nich zmęczenie i nawet nie musiałam pytać czemu, bo doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Wiem też, że to właśnie on pocieszał Aarona po naszym rozstaniu. Przynajmniej mam takie podejrzenia. W końcu byli najlepszymi przyjaciółmi. Gdy w końcu cisza przerodziła się w niekomfortową ciszę między nami, to postanowiłam się odezwać. 
 - Cześć, Arthur. Jak dobrze cię widzieć – powiedziałam szczerze. 
- Długo zastanawiałem się, co powinienem w związku z tobą zrobić, Lottie – westchnął i nic nie mogłam poradzić na to, że zabrzmiało to dosyć złowieszczo. 
- Jeśli chcesz powiedzieć, że niepotrzebnie pojawiłam się w waszym życiu, że to przeze mnie Aaron wylądował tam gdzie wylądował, że to ja go skrzywdziłam, nie dając mu szansy na jakiekolwiek wyjaśnienia…to naprawdę nie musisz. Damon wyrzucił mi wszystko bez owijania w bawełnę. Także naprawdę nie musisz się powtarzać i jeśli przyszedłeś tu tylko po to, żeby mi nawrzucać, to chyba jedyne co mogę powiedzieć, to przepraszam. Żałuję, że tak zrobiłam, ale robię wszystko, co w mojej mocy, żeby mu pomóc. Znam już prawdę i wiem… 
- Lottie, zwolnij – powiedział z uśmiechem i pokręcił głową. Zamilkłam, niepewna jak zareagować na jego uwagę. 
 - Jasne, byłem na ciebie wściekły za to co mu zrobiłaś i miałem takie dni, kiedy nie pragnąłem niczego innego, jak stworzyć o tobie jakąś fikcję i sprzedać to mediom, żeby reszta twojego życia była naprawdę popieprzona, ale w końcu dałem sobie z tym spokój. Twierdzę, że jesteś winna? Tak i nie będę nikogo oszukiwał, gdyby mnie zapytał. To wszystko twoja wina, ale myślę, że doskonale już o tym wiesz i nie muszę ci tego przypominać. 
- Więc…co tu robisz? - zapytałam, wciąż nie rozumiejąc. 
- Przyszedłem sprawdzić, co u mojej byłem współlokatorki – odpowiedział, co sprawiło, że moje oczy ponownie zaszły mgłą. - To co? Mogę cię w końcu przytulić, czy będziemy na siebie patrzeć jak to robią w telenowelach? 
Zaśmiałam się na jego uwagę i wyszłam zza lady, obejmując go ramionami, jednocześnie przyjmując każdą bliskość, której mi brakowało. Przez ostatnie miesiące nie tylko odczuwałam brak Aarona, ale wszystkich poznanych przeze mnie wcześniej ludzi. W tym oczywiście Arthura. Może nie był idealny, ale przez wiele przeszłych wydarzeń stał się moim przyjacielem i tęskniłam za nim. Nieustannie pamiętałam o dniach, kiedy Aaron przyprowadzał go totalnie zalanego i naprawdę można było się przy tym dobrze uśmiać. 
 - Jutro jest rozprawa – powiedział, gdy już się od siebie odsunęliśmy. - Macie wszystko, co potrzebne? Wyjdzie z tego cały? 
- Nie wiemy, gdzie był w czasie, gdy zamordowano, co jest kluczową informacją. Możliwe jest, że nie damy rady go… 
- Sprawdziliście wszystkie miejsca? - zapytał. - Puby, kluby, w których bywał? - kiwnęłam potwierdzająco głową. - Jego znajomych? - również przytaknęłam. - A dzielnica, do której się przeprowadziłaś, a Aaron okazał się być twoim sąsiadem? Sprawdziliście tamtą okolicę? 
Nagle, jakby trzasnął mnie piorun. Czułam się tak, jakbym dostała zawrotu głowy, więc z całych sił chwyciłam się lady, żeby nie upaść. Myślałam, że sprawdziliśmy wszystko od A do Z. Byłam tego taka pewna, że już niemal przekreśliłam nasze szanse. Okazuje się, że szukaliśmy w nieodpowiednich miejscach. Szukaliśmy wszędzie, nawet w miejscach, gdzie Aaron był tylko raz, ale zapomnieliśmy o jego mieszkaniu. 
 Czyż to nie jest oczywiste? 
Jest tam sporo ludzi i na pewno ktoś coś widział, coś co zadziała na naszą korzyść. A jeśli nie widzieli oni, to na pewno Elizabeth była czegoś świadkiem. Ona wie wszystko. 
 Spojrzałam na Arthura, jakby był moim objawieniem, bo rzeczywiście nim był. Nim zdołałam się powstrzymać, pocałowałam go w policzek, a na moje usta wypłynął najszczerszy od paru miesięcy uśmiech. Uśmiech nadziei, a nadzieja w tym momencie jest najlepszą rzeczą, jakiej mogę się trzymać. W tej chwili ona jest wszystkim. 
 - Jesteś wielki, Arthur. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - krzyknęłam, nie zawracając sobie głowy klientami. - Pojadę tam, gdy tylko skończę zmianę. 
- Chyba nie, Lottie. 
- Co? Jak to nie? - spytałam oniemiała. 
- Odkąd się wyprowadziłaś całkiem sporo się tam zmieniło. Jest całodobowa ochrona przy wejściu i nie wpuszczają obcych. Chyba, że za pośrednictwem osób mieszkających w tym budynku, ale nawet wtedy rzadko kogoś wpuszczają. 
Poczułam się tak, jakby nadzieja została mi brutalnie odebrana. 
 - Ale to nasza jedyna szansa. Muszę się tam dostać – myślałam gorączkowo, nie zważając na wołania mojego szefa. - Czy Elizabeth nadal tam mieszka? - przytaknął. - W takim razie wszystko zależy od niej. 
- Całą sprawę mamy zawierzyć właśnie Elizabeth? 
- A masz jakiś lepszy pomysł? Jutro jest rozprawa. Jutro rano. Ona jest naszym najlepszym wyjściem. Ona jak i cały pieprzony budynek. Jeśli się tam nie dostaniemy, to raz na zawsze możemy pożegnać się z Aaronem. 

*****

Gdyby ktoś parę miesięcy wcześniej powiedziałby mi, że pojadę do Elizabeth z bardzo ważną sprawą, której nie można zepsuć, to chyba bym go wyśmiała, jeśli nie dała kopa w tyłek. Naprawdę. Jednak tym razem siedzę na miejscu pasażera i cierpliwie czekam, aż wreszcie z Arthurem dojedziemy na miejsce. Bylibyśmy tam już dobre trzydzieści minut temu, gdyby nie cholerne korki! Oparłam głowę o oparcie i zamknęłam oczy, chcąc się uspokoić. Ostatnie tygodnie były dla mnie ciężkie, ale ostatni tydzień był jeszcze gorszy. I przez to wszystko czuję się okropnie. Naprawdę mało jem i sypiam. Myślę, że schudłam dobre pięć kilogramów jak nie więcej, co na pewno nie jest zdrowe. Kiedy to się wreszcie skończy jestem pewna, że udam się na jakąś terapię. Albo wczasy. Albo i to i to. Tylko, że nie wystarczy, jeśli wyciągnę Aarona z pudła. Zawsze zostanie jeszcze pognieciona kartka, którą, nie wiem czy dam radę wyprasować. Bo, jeśli go wyciągniemy, ale mi nie przebaczy, to nie sądzę, żeby mój stan uległ poprawie. Przez co z kolei zaczynam się o siebie martwić. Jednak nad swoim stanem pomyślę później. Teraz liczy się tylko Aaron. Tylko jego sprawa i tylko nasza miłość. Muszę walczyć. 
 Nagle poczułam uścisk w piersi, skąd wiedziałam, że dojechaliśmy. Może to przez ten uścisk, a może przez to, że samochód się zatrzymał. Obie wersje są bardzo prawdopodobne. 
Z wahaniem otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą ten sam, ciemny, ale zadbany budynek, w którymś kiedyś mieszkałam, a Aaron był moim sąsiadem. Jak wiele się zmieniło od tamtego czasu. Jak wiele się zmieniło od czasu, w którym zobaczyłam czerwone ferrari na parkingu i bliskie omdlenie. Tak wiele… Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z pojazdu, czekając na ruch Arthura, który po chwili poszedł w moje ślady. Cały strach, że odjedzie i zostawi mnie samą minął tak szybko, jak się pojawił. Spojrzałam na niego zdenerwowanym wzrokiem, gdy przy wejściu ujrzałam dwójkę policjantów, którzy wyglądali jak dwie, wielkie skały. Gdybym była tu sama, to na pewno bym się bała samotnie koło nich przechodzić. Na samą myśl o tym moje ciało pokryło się gęsią skórką i nagle stało się zimno, choć było lato. 
 Przypomniałam sobie wszystkie chwile które spędziłam razem z Aaronem – te złe jak i te dobre, najlepsze i ruszyłam w stronę wejścia do budynku na pewnych nogach, już nie lękając się dwóch skał, które blokowały przejście. Razem z Arthurem zatrzymałam się tuż przed nimi, starając się nie wybuchnąć i nie znieważyć stróżów prawa. 
 - Witam – powiedziałam na początek. - Jest możliwość wejścia do środka? 
- Mieszkasz tutaj? - zapytał jeden z nich, ten wyższy, który miał dobre dwa metry, jeśli nie więcej. Przełknęłam nerwowo ślinę. 
 - Kiedyś mieszkałam. A teraz jest to sprawa życia i śmierci, dosłownie. Po prostu muszę tam wejść i porozmawiać ze…znajomą – wydukałam w końcu. 
- Niestety nie możemy cię przepuścić. Takie zasady. 
- No bo – wtrącił się ten niższy. - Skąd mamy wiedzieć, że nie jesteś mordercą tak jak Aaron Scott? 
Wzdrygnęłam się gdy tylko to usłyszałam i natychmiast spiorunowałam ich moim najgorszym spojrzeniem, którego w sumie nauczyłam się właśnie od Aarona. Zawsze działało. 
 - Aaron Scott nie jest mordercą – powiedziałam twardo, robiąc krok w przód. - Zawsze wierzycie w plotki? To, może to choroba? 
- Uważaj – ostrzegł mnie dwumetrowiec. 
- Bo co mi zrobisz? To jakaś zbrodnia, że chcę porozmawiać ze znajomą, która może mi pomóc w bardzo ważnej sprawie? Tak trudno jest to zrozumieć, co? 
Miałam trochę za złe Arthurowi, że się nie odzywał, ale sama jestem sobie winna. W samochodzie dosyć jasno powiedziałam mu, że niezależnie od sytuacji to ja dowodzę tą misją. Jak widać, posłuchał. 
 - Nikt, kto nie mieszka w tym budynku, nie wejdzie. Nawet taka ładna lalunia jak ty, słonko. 
Miałam ochotę wybić mu zęby po tym komentarzu. Przy okazji zaczęłam się zastanawiać jak lolek (ten niższy) wytrzymuje z bolkiem (ten wyższy). 
 - Słuchaj, nie jestem dziewczyną, która nie może zrobić ci krzy… 
- Panowie! - usłyszałam głos dziewczyny, z którą przyjechałam tutaj porozmawiać. - Co tam u was? Jak w domu? - zapytała, jednocześnie mnie przytulając, co przyjęłam z…zaskoczeniem. Właściwie to stałam jak słup. 
- Wszystko dobrze, dziękujemy. 
- A co tu za problemy? Nie chcecie wpuścić moich przyjaciół? - zapytała udając zranioną. - Proszę was, mamy bardzo ważną sprawę do omówienia. 
- Dobra, wchodźcie – powiedzieli jednocześnie i nie musieli dwa razy powtarzać. Gdy tylko odsunęli się z przejścia, niemal wbiegłam do środka budynku i odetchnęłam z ulgą, że jednak się nam udało. Nie wiem jednak co byśmy zrobili, gdyby w samą porę nie pojawiła się Elizabeth. 
 - Okej – powiedziała, wchodząc na górę. - Więc o co chodzi? Wiem, że nie przyszliście na herbatkę. Przynajmniej ty – spojrzała na mnie. - Musi chodzić o Scotta, prawda? 
Przytaknęłam tylko, bo jak na razie nie umiałam wydobyć z siebie ani jednego słowa i nie wiem dlaczego. 
 Może to przez wspomnienia? 
 Gdy dotarliśmy na właściwe piętro, automatycznie zatrzymałam się przy moich dawnych drzwiach, po czym spojrzałam na drzwi, które prowadziły do pokoju Aarona. Świadoma dwóch osób za mną, przejechałam po nich dłonią, powstrzymując łzy. Ile razy w tym miejscu widziałam Aarona z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy i bez koszulki? Zaśmiałam się cicho, tym samym pozwalając jednej łzie spłynąć po moim policzku. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się twarzą do Elizy. 
 - Czy Aaron był tu dokładnie dwa tygodnie temu w godzinach 20-00? Czy cały czas był tutaj? - zapytałam, zdając sobie sprawę, że dzisiejszy dzień jest naprawdę tym dniem, w którym rzekomo Aaron zamordował człowieka. Mieliśmy szczęście… 
- Dwa tygodnie temu, mówisz? - powtórzyła, myśląc. - Wejdźcie do środka, gdzie dokładnie przedstawisz mi datę i postaram się pomóc, dobrze? 
- Tak, chodźmy. Szybko – powiedziałam natychmiast, modląc się w duchu, żeby wreszcie to było to.

**************************
Przepraszam, jeśli pojawiły się jakieś literówki! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz