Trzy miesiące.
Trzy miesiące pełne bólu i cierpienia. Złości i rozczarowań. Wydawałoby się, że po tak długim czasie wszystko wróci normy, ale czy tak się stało?
Aaron wpakował się w poważne kłopoty, z którymi tym razem może nie być w stanie sobie poradzić. Nie sam. Znajduje wsparcie u przyjaciół, brata a nawet u Charlotte, która gotowa jest odłożyć konflikty na bok. Wszystko, byle tylko mu pomóc...
Lottie od feralnego dnia, gdzie zostawiła go na parkingu żyje w nieszczęściu, choć się do tego nie przyznaje. Udaje przed znajomymi, ale przede wszystkim przed sobą. Wszędzie widzi swoją zieloną miłość, o której bezskutecznie próbuje zapomnieć. Starają się na nowo żyć. Starają się zapomnieć. Nie myśleć.
I wtedy ponownie się spotkają...
Co będzie z Aaronem Scottem - najprzystojniejszym facetem w ogromnym mieście i z Lottie - dziewczyną, która marzy o idealnej przyszłości?
Czy dadzą radę żyć razem, świadomi zgnieceń?
Czy z powrotem sobie zaufają?
Druga część ,,Musisz mi zaufać".
Ktoś powróci z przeszłości, ktoś zginie:
pytanie tylko, czy wiesz kto?
Rozdział drugi - nigdy nie będzie łatwo.
Lottie
- Nie wierzę! - krzyknęłam, wchodząc do mieszkania.
- Posłuchaj, ostatnie miesiące były…
- Valerie, do cholery! - rzuciłam torebką w kąt pokoju. - Nie chodzi o ostatnie miesiące, godziny czy lata! Chodzi o to, że mnie zawsze miałaś gdzieś, gdy potrzebowałam pomocy! Zadzwonił Damon i bum! Stałaś się potulna jak baranek! Więc nie mów mi o ostatnich miesiącach!
To mówiąc trzasnęłam drzwiami i zamknęłam się w pokoju, bo tak się składało, że nie mieszkałam już sama. Odkąd zostawiłam Aarona, wynajęłyśmy nowe, całkiem inne mieszkanie i jak dotąd nikt znajomy się u nas nie zjawił, ale chyba to zmienię.
Na początku myślałam, że będzie lepiej i że nie będę musiała się ciągle denerwować, ale jak widać jest odwrotnie. Zaczynam myśleć, czy nie byłoby lepiej, gdybym została w mieszkaniu, znajdującego się obok Aarona…
Westchnęłam ciężko i jednym machnięciem ręki zrzuciłam wszystkie książki znajdujące się na biurku, po czym usiadłam na łóżku ciężko dysząc. Wprawdzie miałam powód, żeby się na nią wkurzyć, ale czy aż taki? A może za wybuchem mojej złości stoi coś całkiem innego? Spojrzałam na usztywnioną prawą rękę i trochę się uspokoiłam. Byłam naprawdę wdzięczna Damonowi, że mimo widocznej nienawiści do mnie, postanowił mi pomóc i zabrać mnie do szpitala. W trakcie czekania na lekarza próbowałam jeszcze z nim rozmawiać, ale odpowiadała mi tylko cisza. Szczególnie zależało mi na dowiedzeniu się, co grozi Aaronowi, ale nawet ja mam ograniczoną cierpliwość. Więc gdy raz za razem Damon nie pałał się do odpowiedzi, to w końcu dałam sobie spokój i w ciszy czekaliśmy na lekarza, który stwierdził skręcenie ręki. Można uznać to za szczęście przy zderzeniu z masywnym jeleniem. Byłam prawie pewna, że okaże się złamana, także tak, można nazwać to szczęściem. Kiedy wychodziłam z gabinetu doktora, miałam ogromną nadzieję na zamienienie z Damonem jeszcze paru słów, chociażby wdzięczności, ale zamiast jego zobaczyłam Valerie i tu zaczął się mój gniew. Nie mogłam uwierzyć w to, że do niej zadzwonił, a ona bez żadnych wymówek po prostu przyjechała. Większość pewnie by uznała, że nie jest to rzecz, o którą się tak wścieka, ale dla mnie to po prostu…
Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić i przestać myśleć o Val. Sięgnęłam po mój stary telefon, bo możliwe, że nowy wciąż leży roztrzaskany w samochodzie, po czym wybrałam numer mojego dzisiejszego wybawcy. Mam wielką nadzieję, że odbierze, ale nie będę zdziwiona, jeśli stanie się inaczej. Na jego miejscu nawet nie wiedziałabym, co powinnam zrobić.
- Halo? - usłyszałam głos Damona w telefonie i miałam ochotę się rozpłakać.
- Cześć, Damon. Zanim się rozłączysz, chciałam ci tylko podziękować za pomoc. Pewnie gdyby nie ty, to wciąż siedziałabym w aucie. Dziękuję.
Przez dłuższą chwilę czekałam na jakąkolwiek oznakę życia. Już się bałam, że natychmiast po usłyszeniu mojego głosu się rozłączył, ale jednak się odezwał.
- Przecież nie przejechałbym obojętnie – usłyszałam westchnienie. - Nawet dobrze, że zadzwoniłaś. Nie powinienem był cię tak ostro traktować…
- Dobrze zrobiłeś, Damon. Myślę, że wreszcie przejrzałam na oczy. Być może usłyszałam koloryzowaną wersję przeszłości Aarona. Zaczynam coraz bardziej w to wierzyć, ale – wzięłam głęboki wdech – chciałabym zostawić Aarona za sobą.
- Twoja decyzja, Lottie. Nie będę ci mówił, co masz robić. Mogę powiedzieć jedynie, że jeśli naprawdę zostawisz go za sobą, to będziesz żałować. On nie jest złym człowiekiem, Lottie.
- Wiem. Możesz być pewny, że to wiem i nigdy nie zapomnę. Daj znać, jeśli wybrnie z kłopotów. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
****
- Nadal się na mnie wściekasz? - zapytała Valerie, tym samy budząc mnie ze snu.
Posłałam jej rozdrażnione spojrzenie i naciągnęłam kołdrę na głowę, chcąc jak najdłużej zostać pod jej ciepłem, z dala od kłopotów. Czekałam i kiedy usłyszałam zniecierpliwione westchnienie i delikatny trzask drzwiami, odrzuciłam kołdrę i spojrzałam w biały sufit, który wyglądał tak jakby jego życie się skończyło przez jedną, głupią sytuację. Dokładnie, jak moje. Przetarłam twarz dłońmi i wstałam z łóżka. Podeszłam do szafy i uważnie przejrzałam ciuchy. Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam po czarne spodnie, i białą koszulę, która może poprawić mój wizerunek. Choć wolałabym siedzieć w domu, a najlepiej pod kołdrą i nie myśleć o niczym, to muszę poszukać pracy na czas wakacji, przynajmniej. Tym razem nie zależy mi na takiej, która oferuje duże zarobki, tylko na takiej, która pozwoli mi nie myśleć o rzeczach i ludziach, o których ciągle myślę. Ze sztucznym uśmiechem na twarzy wyszłam z pokoju i nie patrząc na Valerie, która najpewniej znajdowała się na kanapie, weszłam do łazienki, zamykając się na klucz. Było mi trochę przykro, że nasza relacja tak wygląda, ale my od zawsze byłyśmy skomplikowane, więc muszę się nauczyć z tym żyć – nigdy nie będzie łatwo. Może nawet nie chcę, żeby tak było. Myślę, że po wszystkim, przez co przeszłam z Aaronem, wolę trudność i radzenie sobie z problemami. Nie wiem, jak to zrobił, ale sprawił, że pozbyłam się paraliżującej mnie nieśmiałości, przynajmniej w sześćdziesięciu procentach, co i tak jest wielkim sukcesem. Gdy to sobie uświadomiłam na moje usta wypłynął, tym razem, całkowicie szczery uśmiech. Zadowolona spojrzałam w lustro, które przywróciło mnie do rzeczywistości. Z całych sił mogłabym udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale ktoś znający mnie lepiej, wystarczy, że tylko spojrzy w moje oczy i dostrzeże w nich prawdę. Pęknięcia. Tak, jak powiedział mi Aaron, niemal błagając mnie o szansę na wyjaśnienie.
Potrząsnęłam głową wściekła, że ciągle jest w moim umyśle i sercu! Powiedziałam sobie, że zostawiam go za sobą, ZA SOBĄ. Więc czemu, do cholery, nie potrafię tego zrealizować??? Przeklęłam w myślach i powoli zaczęłam się ubierać i malować. Nałożyłam podkład, który dokładnie rozsmarowałam, po czym pomalowałam srebrnobiałym cieniem powieki. Na koniec pomalowałam rzęsy specjalnym tuszem, który sprawił, że stały się gęstsze i dłuższe. Niestety nie mam tak długich rzęs, jak Aaron, co sprawia…
Przygryzłam dolną wargę, gdy uświadomiłam sobie, że po raz kolejny zaczęłam wspominać Aarona. Wydaje mi się, że pochłonął każdą część mojego umysłu i że nie ważne o czym będę myśleć, on i tak się tam wprosi! Westchnęłam głęboko i poczesałam włosy, które sięgały do obojczyków. Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy postanowiłam się tak obciąć. Zdecydowałam się na to wtedy, kiedy Aaron organizował imprezę i nie zaprosił mnie osobiście. Byłam zła, bo myślałam, że już mu się znudziłam, a tymczasem przygotował specjalnie dla mnie taniec towarzyski, co było naprawdę….piękne.
Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić, po czym z powrotem usztywniłam rękę. Nie powiem, że było łatwo się ubrać, ale wolałam trochę pocierpieć, niż zawołać Valerie. Mam tylko nadzieję, że chwilowa niedyspozycja nie wpłynie źle na moje rozmowy z pracodawcami. W tym momencie pomyślałam, że naprawdę przydałoby mi się chociaż duchowe wsparcie kogokolwiek. Mogłam poprosić Valerie, a nawet Damona, ale z jakiegoś powodu…
Wyszłam z łazienki jak otumaniona, zajrzałam do naszej wspólnej szafy i wyciągnęłam szarozielony letni płaszcz, którego kolor przypominał mi o osobie, o której i tak nie zapominałam. Mimo wszystko chciałam mieć przy sobie właśnie jego wsparcie. Nie chciałam nikogo innego, tylko właśnie jego. Chciałam Aarona. Spojrzałam na płaszcz zaszklonymi oczami, po czym zerknęłam na Valerie, która przyglądała mi się tak, jakbym była największą zagadką.
- Pomożesz? - spytałam.
- Pewnie – odpowiedziała, podchodząc do mnie i spełniając moją prośbę. - Wyglądasz w nim ślicznie, Lottie. W zielonym ci do twarzy.
- Znam kogoś, komu zieleń pasuje dużo bardziej… - ugryzłam się w język, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałam.
- Życzę powodzenia w znalezieniu pracy. Na pewno ci się uda! - zmieniła temat, podając mi czarną torebkę.
- Dzięki. Miejmy taką nadzieję.
- I Lottie? - zawołała, gdy otwierałam drzwi, przez co zmuszona byłam się zatrzymać. - Nie zostawiaj go za sobą, dobrze?
Ostrożnie spojrzałam jej w oczy i bez słowa zamknęłam za sobą drzwi.
Minęły trzy godziny i nadal żadna kawiarenka nie wyrażała mną wielkiego zainteresowania. Wprawdzie z moim wykształceniem mogłabym startować do czegoś lepszego, tylko po co? Nie szukam niczego na stałe, tylko na okres wakacji, które pozwolą mi trochę przyrobić. Może i nie brakuje nam pieniędzy, bo Val pracuje, a mnie zostało jeszcze trochę pieniędzy jak pracowałam dla salonu S.Cott – kolejne miejsce, o którym chciałabym zapomnieć…ale papierki zawsze się przydadzą. Nasze mieszkanie nie jest wcale takie drogie, ale nigdy nie wiadomo co może się przytrafić. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Doszłam do wniosku, że nadszedł czas, żeby wracać do domu. Obiecałam Val, że nie będzie mnie aż tak długo, a jestem prawie pewna, że po trzech godzinach mojej nieobecności odchodzi od zmysłów. Ruszyłam więc w kierunku samochodu, który zaparkowany był jakieś pięć minut stąd. Ponagliłam swoje nogi do szybszych kroków, lecz nagle się zatrzymałam. Moją uwagę przyciągnęła kartka z napisem: SZUKAMY PRACOWNIKÓW
w jednej, mijanej przeze mnie kawiarni. Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się czy powinnam zaryzykować jeszcze jedną rozmowę. Po paru, długich sekundach doszłam do wniosku, że raczej nic mi już nie zaszkodzi i po prostu weszłam do środka, gdzie panowała bardzo przyjazna atmosfera. Kawiarnia była mała, ale przestronna. Panował domowy wygląd, który od razu zapraszał przechodnia do środka. Idealne, jasne, drewniane meble, od których się skrzywiłam. Nie chodzi o to, że były brzydkie...raczej o to, że nie były takie ładne, jak robione przez człowieka, na przykład takie, które widziałam w domu Aarona…
Szybko potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się nieproszonych myśli. Ostrożnie ruszyłam w stronę barku, za którym stał mężczyzna z rudymi włosami. Nigdy nie miałam nic do osób, które wyglądały dziwnie, ale jednak nie udało mi się powstrzymać lekkiego uśmiechu, który wykrzywił moje usta. Może nie ma wyglądu modela za co wielkie dziękuję, ale wydaje się, że charakter będzie bez zarzutów. No i w końcu dowiedziałam się, że w Seattle są też ludzie z urodą przeciętną.
- Cześć – powiedziałam, nie wiedząc jak mam się do niego zwracać. Wydawał się być tylko o kilka lat starszy od Aarona… Może jednak powinnam powiedzieć „dzień dobry”? Niestety na poprawkę jest już chyba za późno…
- W czym mogę pani pomóc? - zapytał uprzejmie.
- Widziałam ogłoszenie w sprawie pracy i pomyślałabym, że mogłabym…
- Pracowałaś już kiedyś w kawiarni? - zapytał, uważnie się mi przyglądając.
- Nie, ale myślę, że bez problemu poradzę sobie z…
- Kawiarenka to nie taka prosta robota, jak wszystkim wam się wydaje – westchnął, nie ukrywając rozdrażnienia, które sprawiło, że poczułam się nieswojo. Zaczęłam myśleć, że może wcale nie ma takiego fajnego charakteru, jak myślałam jeszcze kilka chwil wcześniej…
- Posłuchaj – zaczęłam wzdychając. - Jestem naprawdę zmęczona, mam na głowie kłótnie z najlepszą przyjaciółką, nie umiem pogodzić się ze stratą najlepszego chłopaka pod słońcem, a na dodatek już mam dość ludzi, którzy bez przerwy powtarzają mi, że do niczego się nie nadaję. Także, jeśli ty też masz zamiar obsypywać mnie obelgami, to wolałabym już iść. Przepraszam, że zawracam głowę. Do widzenia – to mówiąc odwróciłam się od barku i ruszyłam w kierunku wyjścia, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym mieszkaniu, popijając gorącą malinową herbatę.
- Hej! - zawołał, na co przystanęłam. - Możesz zacząć od jutra? Minęła pełna minuta, zanim doszło do mnie jego pytanie. Albo się przesłyszałam, albo po wszystkim co właśnie mu powiedziałam ma zamiar mnie zatrudnić, co jest naprawdę niepoprawne. Odwróciłam się do niego z wyraźnym szokiem malującym się na mojej twarzy.
- Właśnie obraziłam ciebie i wszystkich innych właścicieli restauracji, a ty proponujesz mi pracę? Czy ty jesteś normalny? - spytałam. Nie wiem, co takiego powiedziałam, że zaczął się śmiać, ale sprawiło to, że spięłam się jeszcze bardziej.
- Co z ciebie w ogóle za kierownik? Przychodzi jakaś kobieta od siedmiu boleści i wyzywa wszystkie kawiarnie, jakie istnieją, a ty chcesz ją zatrudnić? Masz nie po kolei w głowie? Powinieneś mnie stąd wyrzucić i zabronić nawet oglądania tego miejsca! Jesteś chory!
Wciąż się śmieje. Nie rozumiem.
- Z czego się śmiejesz?
- Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej walecznej kobitki – odpowiedział. - Jestem Demien.
Rzuciłam mu nieufne spojrzenie, ale nadal nie odwracał wzroku.
- Jestem Lottie – powiedziałam w końcu. - Naprawdę chcesz mnie zatrudnić?
- Naprawdę. Ale jeśli chcesz zdobyć przyzwoite napiwki, bądź bardziej miła dla naszych gości – zaśmiałam się razem z nim, słysząc to stwierdzenie i przytaknęłam głową.
- Przyjdź jutro na 9:00.
- Dobrze. I dziękuję – odparłam, wychodząc na zewnątrz i wdychając jak najwięcej świeżego powietrza. Gdy tylko wsiadłam do auta włączyłam radio i gdy usłyszałam pierwsze słowa refrenu, zamarłam. Nie wierzę, że leciała akurat ta piosenka. Ta sama piosenka, którą śpiewałam będąc szczęśliwą z Aaronem. To było ostatnie, najlepsze wspomnienie z nim, bo już dzień później zostawiłam go na parkingu, który już zawsze zostanie przeklętym. Nieproszona łza spłynęła po moim policzku, gdy za Sarą powtórzyłam słowa refrenu.
I wanna see you be brave….
Nagle w moim umyśle pojawił się pewien obraz, który zachęcał mnie do porozmawiania z Aaronem. Przez chwilę zaczęłam myśleć, że ma rację. W końcu jeśli nie zrobię tego w najbliższym czasie, to mogę już nigdy nie mieć na to okazji, a nie mogę na to pozwolić. Jednak… Jednak jeszcze parę godzin temu przyrzekłam sobie, że na dobre zostawiam go za sobą. Jeśli po raz kolejny złamię daną sobie obietnicę, to nie skończy się to dobrze. Dotychczas nie słuchanie siebie doprowadziło tylko do bólu i cierpienia. Nie chcę tego drugi raz przeżywać. Nie mogę.
Po prostu nie mogę…
Wchodząc do mieszkania słyszałam powitanie Valerie, ale jakoś nie mogłam się na niej skupić. Odkąd wsiadłam parę minut temu do cholernego samochodu, nie mogę przestać myśleć o Aaronie. Nie ważne jak bardzo się staram, on tam jest i już. Zacisnęłam dłonie w pięści i najszybciej jak tylko mogłam zamknęłam się w swoim pokoju. Nie chciałam, żeby po raz kolejny widziała moje łzy i mnie pocieszała. Już dość zrobiła przez ostatnie trzy miesiące. Szczególnie nie mogę jej ponownie zawracać głowy swoją nieszczęśliwą historią miłosną, skoro wyraźnie dałam jej do zrozumienia, że ze mną wszystko w porządku. Wątpię, że mi uwierzyła, ale mimo to nie mogę zaprzeczyć własnym słowom.
- Nie możesz czy nie chcesz, głupia? - zapytałam sama siebie, nie mogąc pozbyć się presji.
Tak, jakbym spodziewała się jakiejkolwiek odpowiedzi… Tak, jakby Aaron miał zdolności nadprzyrodzone i mógłby się tu pojawić w każdej chwili, wziąć mnie w ramiona i tulić tak długo, aż w końcu doszłaby do mnie moja własna paranoja, która sprawia, że wszędzie zaczęłabym go widzieć…
Załkałam cicho, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo cierpię. Chyba po raz pierwszy od trzech miesięcy wreszcie mam odwagę się do tego przyznać. Zaprzeczałam tak długo, że w końcu mnie to wykończyło. Ale teraz wreszcie rozumiem. Tęsknię za nim, jak cholera. Czuję się tak, jakby wyrwano mi serce, odebrano życie. Zdaję sobie sprawę, że każdy wziąłby mnie za niezrównoważoną psychicznie, gdybym po raz kolejny opowiadała o jednym i tym samym człowieku i o moim jakże wielkim bólu. Pewnie wszyscy na początku historii chrapaliby w najlepsze i śnili o kucykach pony, podczas gdy ja nie potrafię zasnąć na więcej niż na pięć godzin, bo zżerają mnie koszmary. Cały czas widzę i słyszę, jak odbieram telefon i obojętny głos w słuchawce po drugiej stronie linii informuje mnie, że Aaron miał wypadek i jest w stanie krytycznym, gdzie na końcu i tak umiera, a ja…
Na samo wspomnienie koszmaru ścisnęło mnie za serce. W ciągu sekundy wstałam z łóżka i pobiegłam do naszej wspólnej łazienki, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Błyskawicznie upięłam włosy i pochyliłam się nad ubikacją, zwracając całą zawartość żołądka i nie tylko. Łzy strumieniami wylewały się z moich oczu, co bolało mnie jeszcze bardziej. Gdy skończyłam wymiotować, osunęłam się na zimne kafelki łazienki i głowę oparłam o równie zimną ścianę.
- Kochana… - usłyszałam głos Valerie, ale nie potrafiłam przestać płakać. Miałam świadomość, że wyglądam jak gówno, ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Nie przejmowałam się nawet tym, że wszystko mnie bolało. Już nawet nie wiem, jaki to rodzaj bólu….
- Och, Lottie – usłyszałam ciche łkanie. - Czemu to sobie robisz, co? - zapytała, biorąc mnie w ramiona i kołysząc delikatnie, co sprawiło, że rozpłakałam się jeszcze bardziej. Przypomniałam sobie, jak w podobny sposób tulił mnie Aaron i…
- Jeszcze kilka godzin temu chciałaś zostawić go za sobą – stwierdza Val.
- Ja już nie wiem, czego chcę.
- To dlaczego go zostawiłaś, kochanie? I nie mów mi o przeszłości, okej?
- Chyba po prostu się bałam. Bałam się miłości, bałam się przyszłości. Bałam się wszystkiego tak mocno, że koniec końców obwiniłam przeszłość. A teraz już nigdy go nie odzyskam.
- Przecież nawet z nim nie rozmawiałaś, Lottie.
- Bo tego nie chcę.
Puściła mnie, jakby doznała oparzenia czwartego stopnia. Spojrzała na mnie wściekle i krzywo.
- Kurwa, Charlotte! - wzdrygnęłam się, słysząc przekleństwo, bo nigdy nie wyrażała się brzydko nawet w najgorszej sytuacji. - Kochasz go i nie możesz bez niego żyć, ale nie chcesz z nim porozmawiać?
- Nie mogę go ponownie zepsuć. Na pewno już o mnie zapomniał i dalej żyje swoim własnym, dawnym życiem, które w pełni go zadowalało zanim się pojawiłam. Więc nie, nie chcę z nim rozmawiać. Chcę ruszyć dalej. Chcę zacząć od nowa, ale nie potrafię. Gdzie nie spojrzę tam widzę jego! O czym nie pomyślę, to koniec końców i tak myślę o nim! Wszędzie widzę pieprzony, zielony kolor!
- Chodź tu, złamasie – mówi, z powrotem mnie przytulając.
Była jednak jeszcze jedna rzecz, której jej nie powiedziałam. Tęsknię za nim tak mocno, że to mnie zabija.
Kocham go tak mocno, że bym dla niego zabiła.
Lecz mimo to jestem tchórzem.
Tchórz, tchórz, tchórz.
******************************
Standardowo - mam nadzieję, że się podoba i że tęsknicie za Aaronem tak samo jak ja :D
Ty gadzino! Skoro tęsknisz to czm bo nie dajesz??!! To raz a dwa niech Lottie wreszcie ogarnie tyłek bo ją rzucę talerzem (Nie pytaj czm bo sama nwm😂😂😂😂) dawaj nexta raz dwa trzy! Nie ma obijania sie! Do roboty! Ruszaj te swoje paluszki i pisz nexta! 😜😜😜😜 btw weny życzę! 💚💙💓
OdpowiedzUsuń