czwartek, 5 stycznia 2017

SPACJAMIŁOŚĆ -------- Rozdział trzeci - nie cofnę się przed niczym.


Trzy miesiące. 
 Trzy miesiące pełne bólu i cierpienia. Złości i rozczarowań. Wydawałoby się, że po tak długim czasie wszystko wróci normy, ale czy tak się stało? 
 Aaron wpakował się w poważne kłopoty, z którymi tym razem może nie być w stanie sobie poradzić. Nie sam. Znajduje wsparcie u przyjaciół, brata a nawet u Charlotte, która gotowa jest odłożyć konflikty na bok. Wszystko, byle tylko mu pomóc... 
 Lottie od feralnego dnia, gdzie zostawiła go na parkingu żyje w nieszczęściu, choć się do tego nie przyznaje. Udaje przed znajomymi, ale przede wszystkim przed sobą. Wszędzie widzi swoją zieloną miłość, o której bezskutecznie próbuje zapomnieć. Starają się na nowo żyć. Starają się zapomnieć. Nie myśleć. 
 I wtedy ponownie się spotkają... 
 Co będzie z Aaronem Scottem - najprzystojniejszym facetem w ogromnym mieście i z Lottie - dziewczyną, która marzy o idealnej przyszłości? 
 Czy dadzą radę żyć razem, świadomi zgnieceń? 
 Czy z powrotem sobie zaufają? 
 Druga część ,,Musisz mi zaufać". 
 Ktoś powróci z przeszłości, ktoś zginie: 
 pytanie tylko, czy wiesz kto? 


Rozdział trzeci - nie cofnę się przed niczym. 


 Lottie 

 Stoję za ladą i czekam, aż ktoś przyjdzie złożyć jakiekolwiek zamówienie. Nie chodzi o to, że Demien nie ma klientów, bo ma ich całkiem sporo. Chodzi raczej o to, że postawił mnie za ladą, jako barmankę i jedynie co mogę robić, to nalewać alkohol i innego rodzaju picie. 
 Za każdym razem, gdy mija mnie inny pracownik, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie jestem pewna, czy to dlatego, że mam na sobie czarną, znoszoną sukienkę, która aż się prosi, żeby ją zdjąć, czy też dlatego, że czuję się całkowicie bezużyteczna. Choć pracuję tu dopiero trzy godziny, to zaczynam się zastanawiać po co Demien mnie zatrudnił. 
 Westchnęłam cicho i wróciłam do wykręcania palców, gdy kolejny klient ominął ladę z daleka. Myślę, że nie miałabym żadnych problemów, gdybym mogła używać chociażby komórki. Jestem pewna, że Valerie z pewnością poprawiłaby mój humor. Próbowałam nie raz negocjować z szefem, ale kończyło się tym, że zawsze przegrywałam, bo byłam uważana za nieodpowiedzialną i pyskatą. Mogłam się tylko modlić o towarzystwo mojej przyjaciółki. Biorąc pod uwagę to, że doskonale wie, że dzisiaj jest mój pierwszy dzień w nowej pracy, to bez problemu mogłaby przyjść – jak na przyjaciółkę przystało. Chciałam wierzyć, że nie wystawi mnie tak jak ostatnimi czasy i przyjedzie, jak to zrobiła w przypadku gdy zadzwonił do niej Damon. A to z kolei doprowadzało do tego, że myślałam o Damonie, czyli o Scottach, czyli w ostateczności i tak o Aaronie, co ani trochę nie poprawiało mojego nastroju. 
 Jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu bardzo dokładnie i gdy stwierdziłam, że w dalszym ciągu nikt nie ma zamiaru złożyć zamówienia, usiadłam na krześle i wpatrywałam się w swoje lekko posiniałe palce. Podskoczyłam lekko, kiedy Demien pojawił się obok, przypatrując się mi dziwnym wzrokiem, którego nie potrafiłam rozgryźć. 
 - O co chodzi? - zapytałam niepewnie. 
- Nie płacę ci za siedzenie i obserwowanie dłoni – powiedział, ale co mnie zaskoczyło: był przy tym miły. 
- Cóż…jak widzisz twoi klienci nie pałają się zbytnio do lady po coś do picia – odparłam również bez wrogości, co z kolei sprawiło, że się zaśmiał i usiadł obok. 
- Gdzie się podziała moja pyskata barmanka? - lekko szturchnął mnie ramieniem – wzdrygnęłam się. 
Może pochopnie oceniłam go wczorajszego dnia? 
 - A gdzie zniknął mój super wredny szef? - spojrzałam na niego i dostrzegłam, jak jego usta wykrzywiły się w ładnym uśmiechu. 
- Nigdy nie byłem wredny. Może nieco wymagający – wzruszył ramionami, w czym bardzo przypomniał mi Aarona. 
Zaraz później spojrzał na zegarek. 
- Zasłużyłaś na przerwę. Idź, zjedz lunch – zaproponował. 
- Dobry pomysł, dzięki. Umierałam z głodu – powiedziałam szczerze i z ogromną wdzięcznością opuściłam miejsce swojej pracy. 
Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, odetchnęłam świeżym, ciepłym, letnim powietrzem, które od razu wypełniło moje płuca. Niemal od razu sięgnęłam po komórkę i z wielką nadzieją wybrałam numer Valerie. Przy każdym sygnale z niepokojem postukiwałam lekko nogą. Po szóstym sygnale włączyła się poczta głosowa, która sprawiła, że miałam ochotę rzucić komórką o beton i patrzeć, jak rozsypuje się w drobny mak. Szybko jednak zrezygnowałam z tego planu, bo co jak co, ale telefon nie zasłużył na takie traktowanie. Tym bardziej, jeśli chwilowo nie było mnie stać na nowy, lepszy model. Kiedy Demien zasugerował lunch, naprawdę miałam ochotę skorzystać z jego rady, ale teraz wolałam oprzeć się o mur i głęboko oddychać. 
 Podniosłam delikatnie głowę i nagle miałam ochotę krzyczeć, gdy na drugim końcu ulicy spostrzegłam Nate'a. Tego samego Nate'a, który… 
 Zacisnęłam dłonie w pięści, powstrzymując się przed skoczeniem na niego z pięściami i pozbawieniem go przytomności. Starałam się też zachować spokój, kiedy bez żadnego skrępowania kroczył w moim kierunku, w dodatku z uśmiechem na twarzy. Przez chwilę nawet pomyślałam, że mogłabym wrócić do środka kawiarni i do siedzenia na tyłku na ladą, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że nie będę więcej uciekać. Chce rozmowy? To mu ją dam. 
 Zmusiłam się do uśmiechu, który jednak nie sięgał moich oczu. 
 - Lottie! - zawołał, otwierając ramiona. 
Tak jakby chciał, żebym się w nie rzuciła. Widząc to, prychnęłam. 
 - Co ty tu robisz, Nate? - zapytałam wrogo. 
- Słyszałem, że zaczęłaś pracę, więc przyszedłem sprawdzić, jak ci idzie. To takie dziwne, że przyjaciel się o ciebie troszczy? 
- Nigdy nie byłeś moim przyjacielem. Nigdy nim nie zostaniesz – syknęłam. 
- Skąd w tobie ta nagła wrogość, maleńka? 
Gdy tylko usłyszałam słowo, którym nazywał mnie Aaron, naprawdę miałam ochotę wybić mu zęby. Owa chęć nasiliła się jeszcze bardziej, kiedy zauważyłam, że nie starał się być wredny, ani nic takiego. 
 - Nie masz prawa ani tu przychodzić, ani tym bardziej nazywać mnie w taki sposób po tym, co zrobiłeś! - krzyknęłam, trzęsąc się ze złości. 
Spojrzałam w jego ciemne, brązowe oczy, które jednak zdradzały jego prawdziwe ja. Nie zobaczyłam w nich nic, oprócz czystej zabawy. Nie mogłam dłużej na to patrzeć. Po prostu to zrobiłam. Podeszłam do niego na pewnych nogach, co sprawiło, że jego usta wykrzywiły się w jeszcze większym uśmiechu, po czym pięścią uderzyłam go w twarz. Moja dłoń bolała jak cholera, ale satysfakcja mocnym uderzeniem była dużo silniejsza. A naprawdę musiałam mieć siłę w lewej ręce, skoro aż cofnął się o krok. Zignorowałam krew, spływającą po mojej dłoni i ostry ból, który nie ustawał od uderzenia. 
 - To za to, że opowiadałeś te wszystkie kłamstwa o Aaronie – powiedziałam tak pewnie, że sama nie poznałam własnych słów. Przecież jeszcze parę godzin temu byłam pewna co do wersji Victorii, a teraz tak po prostu bum i myślę inaczej. Może brzmi to zwariowanie, ale chyba wreszcie dotarło do mnie to, że Aaron nigdy nie skrzywdziłby kobiety. Nigdy. 
 W takim razie czemu w to uwierzyłaś? - zapytałam sama siebie i choć bardzo chciałam, to nie byłam w stanie odpowiedzieć na to pytanie. A może nie chciałam pogodzić się z przykrą prawdą, która mówiła, że po prostu w niego zwątpiłam? Szybko pozbierałam myśli i spojrzałam na Nate'a, który wyglądał na naprawdę zaskoczonego moim zachowaniem. Cóż, nie on jeden. Ponownie przybrałam groźny wyraz twarzy i z całej siły kopnęłam go w krocze. Tym razem na moje usta wypłynął najszczerszy uśmiech, kiedy tylko do moich uszu doszedł jego jęk. 
 - A to – dodałam – za to, że razem z Victorią jesteście taką kanalią, żeby opowiadać kłamstwa o dobrym człowieku. Dopilnuję, żebyście trafili za to za kratki, zrozumiałeś? 
- Twój brat też brał w tym udział – zaśmiał się złowieszczo i nagle wszystko na mnie runęło. 
Wystarczyło go tylko trochę podpuścić, a do wszystkiego się przyznał. Przyznał, że wszystko, co naopowiadali mi z Victorią było kłamstwem. Jednym, wielkim, okropnym kłamstwem, w które uwierzyłam bez mrugnięcia okiem. Uwierzyłam w kłamstwa o mężczyźnie, za którego gotowa byłam umrzeć. A co gorsze, nawet nie dałam mu szansy na wyjaśnienie. Jestem okropną osobą. Nie wierzę, że w to wszystko uwierzyłam, ale wiem też, że nie wszystko było kłamstwem. Wiem, że Angelica istniała naprawdę i że Aaron naprawdę ją uderzył. Ale raz. Dlatego muszę się dowiedzieć całej prawdy, ale tylko od niego. 
 - Mój brat – odezwałam się po krótkiej chwili milczenia – jest taką samą kanalią, jak wy. 
Gdy tylko to powiedziałam, ścisnęło mnie za żołądek, ale nie miałam zamiaru cofnąć swoich słów. Mimo, że Nick jest moim bratem, to nic nie usprawiedliwia jego postępowania, kłamstw. Mnie zresztą również nic nie usprawiedliwia. Jestem tak samo winna, jak oni, jeśli nie bardziej. 
 Na drżących nogach wróciłam do kawiarenki. Prawdopodobnie mówili coś do mnie współpracownicy i Demien, ale nie mogłam się skupić na ich słowach. Zignorowałam ich i ruszyłam w kierunku łazienki przeznaczonej dla personelu. Drzwi zamknęłam na klucz i trzęsącymi się dłońmi wyjęłam z kieszeni komórkę, i wybrałam numer osoby, za którą tęskniłam najbardziej na świecie. Poruszyłam kciukiem lewej dłoni i wtedy wrócił do mnie cały ból, który chyba nigdy nie zniknął. Byłam po prostu tak przeładowana emocjami, że zwyczajnie o nim zapomniałam. Skrzywiłam się i syknęłam, obiecując sobie, że najszybciej jak będę mogła, udam się do szpitala. W końcu udało mi się wybrać odpowiedni numer i czekałam. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie tak samo jak z Val. Proszę, odbierz, powtarzałam bez przerwy. 
 Odbierz, odbierz, odbierz, błagam! Pozwól mi to naprawić! Zagryzłam dolną wargę w oczekiwaniu, ale kiedy odezwała się poczta głosowa, z moich ust posypała się lawina przekleństw. Niemal czułam jak łzy gromadzące się w moich oczach chciały wydostać się na zewnątrz. Skutecznie jednak zatrzymałam je w środku i wybrałam jeszcze raz ten sam, jeden, jedyny numer. Oddychałam nierówno i szybko, ale i tym razem nic się nie zmieniło, oprócz tego, że wysłuchałam panią z poczty głosowej do końca, która na końcu powiedziała: wybrany numer nie istnieje. Miałam ochotę krzyczeć! 
 Wzięłam kilka głębokich wdechów i wybrałam inny, równie bliski mi numer, który należał do osoby, która uratowała mnie parę dni temu. Na szczęście odebrał po pierwszym sygnale. 
 - Damon?! - krzyknęłam od razu, pełnym rozpaczy głosem. 
- Hej, hej, Lottie, wszystko w porządku? 
- Tak, nie...nigdy nie było – powiedziałam w końcu. - Mogłabym porozmawiać z Aaronem? Dzwoniłam do niego kilka razy, ale odzywała się poczta głosowa i…. - wzięłam drżący oddech, zdając sobie sprawę z tego, że mówiłam nienaturalnie szybko. - Gdybyś mógł dać mi jego nowy numer, to byłabym ci naprawdę wdzięczna. Rozmawiałam z Nate'm i wiem, że uwierzyłam w same brednie. Wiem, że nigdy sobie tego nie wybaczę, ale chcę z nim porozmawiać. Muszę z nim porozmawiać. 
- Naprawdę dałbym ci go do telefonu, ale w tej chwili i przez najbliższy tydzień nie będzie to możliwe. Przykro mi, Charlotte. Moje wszystkie nadzieje legły w gruzach. 
 - Nie chce ze mną rozmawiać, prawda? 
- To nie tak, Lottie – westchnął. - Jestem pewny, że chce, ale nie ma takiej możliwości. 
- Czyli ty nie chcesz dać mi go do telefonu. Rozumiem, naprawdę, ja… 
- Lottie, nie. Ze wszystkich znanych ci ludzi jestem chyba tym, który najbardziej chce, żebyście się zeszli, wierz mi. Gdybym tylko umiał, dałbym ci go to tego durnego telefonu! 
- Więc o co chodzi? - spytałam zrezygnowana. - Wiesz, że możesz mi zaufać. Więc o co chodzi? 
- Do diabła – westchnął. - Powiem ci, jeśli mi obiecasz, że nikomu tego nie powiesz, że nie będziesz nagłaśniać, zgoda? 
- Tak. Zgoda – powiedziałam od razu. 
- Ale nie przez telefon, Lottie. Za chwilę będę u ciebie w pracy. Rozłączył się. Naprawdę się rozłączył. 
 Mówi mi coś takiego i po prostu się rozłącza. 
 Wzięłam parę głębokich oddechów, spojrzałam na lewą rękę, która już zdążyła zsinieć, a zaraz potem zerknęłam na rękę prawą, która wciąż była lekko usztywniona. Nie pracuję tu nawet jednego dnia, a raczej już będę musiała wziąć wolne, jeśli oczywiście Demien mnie nie zwolni, co będzie wielkim sukcesem. Z wielkim trudem otworzyłam drzwi i wróciłam na stanowisko, wcześniej doprowadzając się do porządku. Być może wyglądałam dobrze, ale w rzeczywistości czułam się okropnie. Starałam skupić się na pracy, która jak na razie polegała na obserwowaniu ludzi, ale mimo to nieustannie myślałam o tym, co Damon chce mi powiedzieć. A im więcej o tym myślałam, tym większe miałam przeczucie, że to na pewno nic dobrego. Mało tego odkąd wyszłam z łazienki, cały czas czułam na sobie spojrzenie szefa, które tylko jeszcze bardziej mnie rozpraszało. Mało tego, za każdym razem, gdy ktoś wchodził do środka, niemal wyskakiwałam ze skóry. Czekałam, czekałam, czekałam z obiema pół-sprawnymi rękami, gdy pod koniec mojej zmiany wreszcie się pojawił. Wiem, że najprawdopodobniej zjawił się tu ze złą wiadomością, ale w tym momencie musiałam przyznać, że u niego ,,zjawię się za chwilę” trwa o wiele, wiele dłużej niż powinno. 
 - Przepraszam – powiedział od razu, gdy usiadł tuż przede mną, przy ladzie. - Miałem kilka niespodziewanych spraw, którymi koniecznie musiałem się zająć. Naprawdę przepraszam – spojrzał w moje oczy, po czym skinęłam. 
- Nie szkodzi. Mów o co chodzi – powiedziałam, wykręcając palce. Gdy tylko dostrzegł mój odruch, uśmiechnął się lekko, czego naprawdę nie zrozumiałam. Kiedy tylko się zorientował, wytłumaczył. 
 - Czy Aaron ci czasem nie mówił, żebyś z tym skończyła? - wskazał na moje zsiniałe palce i ręce. - Co ci się stało, dziewczyno? 
- To – poruszyłam prawą ręką – pamiątka po jeleniu. Gdybyś wtedy został, to byś wiedział. A to – poruszyłam lekko lewą ręką, która przybrała naprawdę mocny, fioletowy kolor, ale nie czułam już aż tak bólu, dlatego mogłam w spokoju wykręcać palce – pamiątka po zderzeniu z twarzą Nate'a – odpowiedziałam z zadowoleniem. 
- Uderzyłaś go? - potrząsnął głową. - Nieważne, musisz iść do szpitala… 
- Damon, widzę, że odwlekasz temat. Po prostu mi powiedz, bo im bardziej przeciągasz, tym bardziej czuję się tak jakbym miała zemdleć. 
- Po waszym rozstaniu Aaron był naprawdę…zdesperowany i zraniony, Lottie. Znalazłem go w barze, gdzie dowiedziałem się paru rzeczy o Victorii, ale to jest nieważne. Powiedział mi wtedy – przetarł twarz dłonią i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem – że mam go wyciągnąć z pudła. 
- Co? - spytałam przerażona. 
- Chwilę później w barze pojawił się Nate i zrobiła się niemała zadyma. Aaron zbił go na kwaśne jabłko i pojawiła się policja. Właśnie na to czekała Victoria i Aaron doskonale o tym wiedział. Tylko czekała, aż w końcu wpakuje się w kłopoty i wreszcie dostała to, czego chciała. 
- Dlaczego tak bardzo jej na tym zależało? 
- Cały czas obwinia Aarona o śmierć jej córki i nie spocznie, póki na dobre nie wyląduje w więzieniu. 
- Ale on… 
- Nie pytaj mnie o jego przeszłość, bo i tak ci nie powiem. Nie po to tu przyszedłem i wiesz o tym. Próbuję ci powiedzieć, że Aaron jest w więzieniu. 
- Nie...to niemożliwe. Nie mówisz poważnie. Nie możesz… 
- Wyglądam, jakbym żartował? - pokiwałam przecząco głową. - Trzy miesiące temu nie było jeszcze tak źle. Zawieźli go na posterunek, wpłaciłem kaucję i go wypuścili. Tylko, że stracił coś dużo cenniejszego niż długo utrzymywaną czystą kartę – spojrzał na mnie z wyrzutem. - Ponownie zaczął pić, palić, ale myślę, że wiedział, że nie łatwo wyjść z nawyku, dlatego ograniczał to tak mocno jak tylko było to możliwe. Najczęściej wdawał się w liczne bójki i każda wyglądała tak samo. Dawał się dość porządnie pobić, a potem atakował. Chyba przynosiło mu to ulgę. Ale dwa tygodnie temu oskarżono go o morderstwo. 
Zakryłam dłonią usta, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. 
 - Jest niewinny – powiedziałam. 
- Nagle jesteś taka pewna, co? - zaśmiał się gorzko, ale nie dziwiłam się mu. - Ale masz rację. Jest niewinny, ale wrobiono go naprawdę profesjonalnie. Od tamtego czasu ślęczę nad papierami, telefonem, nad wszystkim co możliwe, żeby udowodnić, że to nie on zabił tego człowieka. 
- Znamy tę osobę? 
- Nie. W dodatku wszystkie dowody są na Aarona. Nie wiem czy zdołam mu pomóc tym razem. Staram się jak tylko mogę. Nie śpię, nie jem wystarczająco dużo...Jestem prawie wrakiem człowieka, ale może okazać się, że to będzie za mało. Stanowczo za mało. Oskarżenie o morderstwo jest bardzo poważne… 
- Nick, Nate, Victoria – powiedziałam. 
- Co? 
- Powiedziałeś wcześniej, że Victoria nie spocznie, póki raz na zawsze nie wsadzi Aarona za kratki, tak? Co innego może jej to zagwarantować, jak nie oskarżenie o morderstwo? Nic innego nie wpakowałoby go na wieki do więzienia. Jestem pewna, że to oni, spójrz – wzięłam głęboki wdech. - Victoria jest sprytna i inteligenta, Nate jest silny i równie dobrze może zabić człowieka, bo nie posiada czegoś takiego jak sumienie, a Nick – przełknęłam ślinę – pracował kiedyś z moim tatą. Bardzo dobrze potrafi zacierać za sobą ślady. Jest w tym mistrzem. 
- Wierzę w twoją wersję, ale potrzebne są dowody, Lottie. Bez nich równie dobrze możemy przygotować się na odwiedziny w areszcie. - Zdobędę dowody, które uniewinnią Aarona. Nate jest impulsywny i bardzo łatwo jest nim manipulować. 
- Nie wątpię w twoje zdolności, ale został nam tydzień. Znieruchomiałam. 
 - Siedem dni? A potem co? 
- Rozprawa, która wszystko rozstrzygnie. Więzienie albo czysta karta i wolność. 
- Zdobędę te pieprzone dowody, nawet gdybym miała zginąć, rozumiesz? Aaron będzie miał z powrotem szczęśliwe życie. 
- Nie mogę pozwolić, żeby go to spotkało – westchnął. - Nie zasłużył na życie w nienawiści i gniewie. Muszę zrobić wszystko. Wszystko. I z chęcią przyjmę twoją pomoc, ale już nigdy więcej nie zwątp w niego, dobrze? 
- Nie zwątpię, Damon. Tylko mam nadzieję, że mi wybaczy, że… 
- Na pewno ci wybaczy. Musisz się tylko postarać. Ale jak na razie musimy wyciągnąć go z pudła. Ufam ci, Lottie – powiedział wstając. - To mój brat. Mój młodszy braciszek. Nie może tkwić w więzieniu. 
Pokiwałam z uznaniem głową i w ciszy patrzyłam, jak starszy ze Scottów wychodzi z kawiarni. 
 Przez chwilę stałam z pustymi myślami, ale już po chwili postanowiłam, że ocalę go tak jak on ocalił mnie. 
 Nawet, jeśli po tym co mam zamiar zrobić, znienawidzi mnie. 
 Nie cofnę się przed niczym, żeby go uratować. 
 Zrobię dla niego wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz