Specjalnie dla Ciebie, Kaśka! :D Miłego czytania!!!
******************************************
Aaron
Cholera, moja głowa.
Gdy tylko otworzyłem oczy, zakręciło mi się w głowie. Nie pamiętałem prawie niczego z wczorajszego wieczoru. Wiem, że byłem u prawnika, a potem pojechałem do baru i urwał mi się film.
Pociągnąłem się za włosy, myśląc, że dzięki temu gestowi wróci mi resztka wspomnień oraz odpowiedź na pytanie: dlaczego, do cholery się upiłem? Chociaż znam odpowiedź na to pytanie to myślę, że jednak jej nie znam. Jęknąłem, rozglądając się po pokoju. Fakt, że nie jestem we własnym mieszkaniu jest trochę przytłaczający. Szczególnie, jeśli to mieszkanie Charlotte. Najmniej chciałbym, żeby oglądała mnie w takim stanie, biorąc pod uwagę, że jako jedyna wie o moim dzieciństwie. Być może nie powinienem, ale cieszę się, że nie powiedziałem jej o Angelice. Myślę, a w zasadzie jestem pewny, że gdy się o tym dowie to ucieknie. Ucieknie, nie dając mi szansy na to, żeby się wytłumaczyć.
- Jak się czujesz? - usłyszałem ciche pytanie.
- Bywało gorzej - odpowiedziałem, całkowicie szczerze, nie spoglądając na Lottie.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś - przyznała, podchodząc bliżej i dając mi tabletki. - Masz. Powinno pomóc na ból głowy.
- Masz na myśli: na kaca - poprawiłem ją.
- Przez tyle lat trzymałeś się z daleka od tego świństwa i po co? Po to, żeby po paru złych informacjach zalewać się w trupa?
Chyba po raz pierwszy czułem się niekomfortowo w towarzystwie dziewczyny. Zapragnąłem jak najprędzej stąd uciec, dlatego zacząłem się rozglądać za moją koszulką.
- Jest w praniu - odpowiedziała, jakby czytając mi w myślach.
Wciąż nie odpowiadając, wstałem z łóżka i lekko chwiejnym krokiem zwróciłem się w kierunku wyjścia.
- Czy możesz choć na mnie spojrzeć, gdy do ciebie mówię?! - krzyknęła, na co moje dłonie zacisnęły się w pięści.
- Zrób sobie przysługę i daj sobie spokój! - ryknąłem. - Nie widzisz, kim jestem? Kim zawsze będę?! Nie przyniosę ci niczego dobrego! Więc zrób sobie przysługę i znajdź sobie chłopaka, który nie będzie sprawiał ci kłopotów! - przerwałem, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałem.
Można powiedzieć, że właśnie nazwałem się jej chłopakiem. Pewnie to nie był najlepszy moment na śmiech, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Po raz pierwszy nazwałem się czyjąś własnością, co jest naprawdę...śmieszne.
- Nie wyjdziesz stąd, dopóki będziesz w takim stanie - odparła stanowczo.
- Jeśli jeszcze nie zauważyłaś to mieszkam parę sekund stąd.
- Wiesz co? Może masz rację i naprawdę powinnam umówić się z Nate'm tak, jak mi sugerowałeś.
- Ja ci niczego nie sugerowałem! - krzyknąłem i zrobiłem to. Spojrzałem na nią.
Prawdopodobnie chciałem jeszcze coś dodać, ale myślę, że zapomniałem, gdy tylko ją zobaczyłem. Rozpuszczone, gęste włosy, zaspane oczy i bluzka aż do kolan. Na moje usta wypłynął pewny siebie uśmiech, przy okazji przygryzając dolną wargę.
- Czy aby na pewno? - zapytała niskim głosem i szlag.
Czy ona ze mną flirtuje?
Jeśli tak to czy ona ma pojęcie w co się pakuje?
Włożyłem ręce do kieszeni i ostrożnie zacząłem robić kroki w jej stronę, zbliżając się coraz bardziej. Koniec końców byliśmy tak blisko, że moja dzielna dziewczynka wstrzymała oddech i myślę, że ja zrobiłem to samo, kiedy jej delikatne dłonie wylądowały na moim torsie.
- Chrzanić to - warknąłem, po czym przyszpiliłem ją swoimi ustami tylko, że tym razem nie patyczkowałem się z chociażby cieniem romantyzmu. Pożerałem ją. Pożerałem ją całą. Podczas, gdy nasze języki, splątane ze sobą tańczyły w swoim własnym dynamicznym, erotycznym tańcu, moje ręce zsunęły się na jej uda. Jednym, płynnym ruchem szarpnąłem ją do góry. Jej nogi niemal automatycznie oplotły moje biodra, w międzyczasie wciąż nie odrywając od siebie ust. W szybkim tempie znaleźliśmy się na łóżku i wiedziałem, że to jest ten czas. Jedyny moment, w którym możemy się wycofać, zaczekać. Z wielkim trudem przerwałem nasz pocałunek i spojrzałem jej prosto w oczy.
- Chcesz tego?
Lottie
- Chcesz tego? - usłyszałam pytanie.
Leżeliśmy, byliśmy na łóżku, Aaron jest na mnie, czuję go. Czuję i wiem, że pragnie mnie tak samo, jak ja pragnę jego.
Więc dlaczego przerwał?
Spojrzałam w te czyste, intensywne, zielone oczy, w których widziałam troskę, a może nawet…miłość.
I nagle zaczęłam mieć wątpliwości. Nie jestem pewna, czy naprawdę powinniśmy to zrobić, czy jestem gotowa. Stało się to, czego się najbardziej obawiałam: zaczęłam się bać, martwić. Aaron Scott słynie z tego, że na każdą noc miał inną dziewczynę, a to znaczy, że jest bardzo doświadczony. Możliwe jest, że taka niedoświadczona szara myszka, jak ja może mu nie wystarczyć…
- Tak, ale… - przełknęłam ślinę, bo nie wiedziałam, co powiedzieć dalej.
Chciałam tego, co do tego nie miałam wątpliwości, ale czy teraz? W tej chwili? W tym momencie?
- Ale boję się - przyznałam, przerywając jakikolwiek kontakt wzrokowy między nami.
- Czego się boisz? - zapytał, zmuszając mnie do ponownego spojrzenia mu w oczy.
Zrobiłam to, ale z dystansem.
- Ja… - zająknęłam się. - Wiesz przecież, że ja… - nie rozumiałam, dlaczego nie umiem tego wypowiedzieć. - Że jestem dziewicą. - przyznałam ze wstydem.
- Więc? - dopytywał się.
- Niedoświadczona - mruknęłam bardzo, bardzo cicho i zrobił coś, czego bym się nie spodziewała, a już szczególnie w tak ważniej dla mnie chwili: zaśmiał się.
- Nie musisz być doświadczona - warknął delikatnie, całując moją szyję i wprawiając mnie w lekkie drgawki rozkoszy. - Liczy się tylko to, co czujesz i czy naprawdę tego chcesz - dodał, całując mnie coraz niżej, jednak zatrzymał się nad piersiami.
Pragnęłam tego, żeby zjechał jeszcze niżej, ale wrócił się. Wrócił do mojej szyi i do ust. Gdy ponownie się zetknęliśmy, jęknęłam prosto w jego usta, chwytając go za włosy i delikatnie ciągnąc. Nigdy nie czułam niczego takiego. To, kiedy jego usta dotykają moich warg, kiedy nasze języki się zderzają, to jest jak żywy ogień. I ten ogień, on mnie pochłania, pochłania mnie całą.
- Czy kiedykolwiek miałaś styczność z sama wiesz czym? - zapytał Aaron, co mnie skrępowało.
- Nie… - odparłam, zawstydzona.
- Lott, nie musisz się wstydzić, nie przede mną - mruknął. - Chcę tylko, żebyś mi zaufała - dodał.
- Nie myśl tyle o tym - pocałował mnie w szyję, lekko zasysając powietrze. - To nie test. Skup się na mnie. Na moich ustach, na moim dotyku i na przyjemności, jaką ci sprawiają.
Jego słowa były tak przesiąknięte erotyzmem, że nie byłam w stanie nawet się odezwać. Jedynie co mogłam zrobić to przytaknąć, co też zrobiłam.
Zadrżałam, kiedy jego usta ponownie znalazły się na moich. Jedyna różnica polegała na tym, że tym razem mnie nie atakował tylko był delikatny i pozwalał mi na przejęcie inicjatywy, ale ja tego nie chciałam. Na szczęście od razu się zorientował i z powrotem przejął kontrolę nad pocałunkiem. Byłam tak skupiona na jego wargach, na naszych językach, tańczących ze sobą, że całkowicie zapomniałam o jego ręce do momentu, kiedy dotarła już do celu.
Choć był ranek to razem z Aaronem leżałam zaplątana w pościeli. Gdy skończyliśmy coś niegrzecznego, nie odrywałam się od niego na milimetr. Cały czas byłam mocno do niego przytulona. Nie chciałam się od niego odsuwać. Nie do końca wiem, czym są nasze uczucia względem siebie, ale wiem, co czułam tego ranka, parę minut temu, kiedy robił to, co robił. Wiem, że nigdy nie czułam się taka szczęśliwa. Szczęśliwa i bezpieczna. I choć nie zrobiliśmy niczego więcej to to było…niesamowite, niezwykłe i wyjątkowe.
Wzięłam głęboki oddech, przy okazji wdychając Aarona i rozkoszowałam się tym, jak jego potężna dłoń gładziła moje plecy.
- Jak źle było? - zapytał, całując mnie w czoło.
- No….powiedzmy, że było ok - uśmiechnęłam się.
- Coś więcej niż ok?
- Było wspaniale, zadowolony?
- Jak najbardziej - odetchnął.
- Dziękuję ci - wyszeptałam.
- Za…?
- Za to, że nie uciekasz - powiedziałam.
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, jak szybko sprawy między nami poszły do przodu. Jeszcze niedawno nawet nie myślałam, że moglibyśmy tak ot tak sobie leżeć, a teraz… A teraz zastanawiam się nad tym, kim tak naprawdę dla siebie jesteśmy.
- Czy my… - wiedziałam, że muszę poruszyć ten temat, jednak nie bardzo wiedziałam, jak mam się do tego zabrać.
- Czy my co? - spytał zaskoczony?
- Jak tam twój kac, kol… - pisnęłam, kiedy do pokoju wpadła Valerie.
Mimo, że miałam na sobie ubrania i, że byłam przykryta kołdrą to poczułam się tak, jakby przyłapała mnie nago i nie wiadomo co jeszcze… Znam ją wystarczająco długo, żeby wiedzieć co sobie teraz myślała…
- Okej - powiedziała przeciągle, po czym zniknęła za drzwiami, przez co nawet nie zauważyłam, kiedy Aaron wstał z łóżka i kiedy zbliżał się do wyjścia.
Chwila, moment.
Czy ja myślę, że on robi to co ja myślę, że robi? Czy po tym wszystkim, ma zamiar mnie po prostu zostawić samą w łóżku, jak małą dziewczynkę lub co gorsza, jak dziwkę na jedną noc? Dobrze, że nie doszło do niczego więcej, ponieważ już żałuję. Żałuję tego, że pozwoliłam mu się do mnie zbliżyć, żałuję tego, że….
- Wiem, jak to wygląda - zaczął niepewnie.
- Chyba właśnie nie do końca - prychnęłam, nie ukrywając wściekłości. - Co masz zamiar zrobić? Ze mną nie było wystarczająco…dobrze, więc idziesz poszukać sobie kogoś lepszego, jak to masz w zwyczaju? - zaatakowałam.
Westchnął, jednocześnie przeczesując włosy ręką.
- To nie tak, jasne? Nie masz prawa mnie osądzać - warknął.
- Pewnie, nie ma problemu. Przyjdź, kiedy najdzie taka potrzebna, a ściślej rzecz biorąc, kiedy będziesz miał na coś ochotę! - krzyknęłam, niepewna po co to robię.
Dzięki mnie pewnie w ogóle nie będzie chciał słyszeć o byciu w związku, bo jak to ja, jak zwykle wszystko komplikuję. Po tym, co powiedziałam, spodziewałam się, że wyjdzie, ale nie zrobił tego. Zamiast tego, stał już tuż przede mną. Jedną rękę położył na moim karku, a drugą na talii i przyciągnął mnie bliżej tak, że znowu mogłam poczuć bijące od niego ciepło.
- Myślałem, że zdałaś sobie sprawę z tego, że jesteś inna niż wszystkie dziewczyny. Lubię cię i choć trudno w to uwierzyć, nie zamierzam tego spieprzyć. No i poza tym – cmoknął mnie w policzek i w ciągu sekundy był przy drzwiach, ale zanim wyszedł, dokończył zaczęte przez niego zdanie: - jesteśmy razem, Lottie.
Wyszedł z zadowolonym uśmiechem na ustach, zostawiając mnie samą w kompletnym szoku.
Jesteśmy razem.
Dwa słowa, a sprawiły, że zamarłam i, że nie potrafię się ruszyć chociaż na milimetr. Nie drgnęłam kiedy Val w końcu weszła do pokoju, bo wciąż myślałam o czymś innym. Może i rejestrowałam to, że jest w środku, ale tak naprawdę myślami, a może i ciałem byłam całkiem gdzieś indziej. Ocknęłam się dopiero wtedy, kiedy przyjaciółka pstryknęła mi palcami tuż przed nosem. Zrobiła to tak gwałtownie, że mało brakowało, a wylądowałabym na podłodze. Spojrzałam na nią zdezorientowanym wzrokiem, nadal nie rozumiejąc co tutaj właściwie zaszło. Potrząsnęłam głową i na chwiejnych nogach wstałam z podłogi, po czym od razu usiadłam na łóżku. Łóżko. Na tym samym łóżku leżałam z Aaronem jeszcze parę minut temu. Uśmiechnęłam się na tę myśl, ale uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił, kiedy przypomniałam sobie jego słowa. Nie mogę uwierzyć w to, że właśnie wyznał mi, że jesteśmy razem. Nie był w związku od…czy w ogóle kiedyś był? Jego życie to były tylko alkohol, dziewczyny i wieczna zabawa, ale nigdy nie odpowiedzialność.
- Dowiem się, co tu się stało? - zapytała Valerie i choć naprawdę pragnęłam jej to wyjaśnić to nie umiałam.
Sama nie wiedziałam, jak, ani co tu zaszło. Wciąż zastanawiam się, czy to nie był sen i czy wciąż nie śnię.
- Val? - spytałam, zerkając na przyjaciółkę. - Od kiedy moje życie stało się tak bardzo skomplikowane?
- Obie znamy odpowiedź na to pytanie - stwierdziła. - Słuchaj, doskonale wiem, że każdą sekundę swojego życia spędzasz na myśleniu o Aaronie i nie winię cię, bo on jest naprawdę boski, co nie znaczy, że go lubię. Cieszę się, że w końcu się zakochałaś, ale musisz, musimy robić to, co kiedyś. Bawmy się.
- Kontynuuj - zachęcałam.
- Chodźmy gdzieś dzisiaj.
- Ale…
- Nie ma żadnych ale! - podniosła głos. - Odkąd cię znam byłaś szarą myszką i rozumiem to, ale mam wrażenie, że od momentu poznania Aarona coś się w tobie zmieniło. Na lepsze. Wykorzystaj to, obudź to, cokolwiek to jest i chodźmy na kręgle! - klasnęła w dłonie, spoglądając na mnie błagalnie. - Więc?
- Czemu akurat na kręgle? - zapytałam.
- Bo to pierwsze, co przyszło mi do głowy? Zgódź się! Będzie fajnie! Zaproszę jeszcze jakichś ludzi!
- Jasne, zadzwonię do Aarona…
- Przestań! - zaśmiała się. - Kochasz go…
- Co? - spytałam. - Nie! Wcale nie! Ja tego nie…
- Nie powiedziałaś, tak wiem. Tylko, że to widać jak na dłoni, więc przestań udawać. Chciałam powiedzieć, że wiem, że go kochasz, ale że nie możesz wszędzie z nim chodzić. To wciąż ten sam Scott! Nie lubi ograniczeń, daj mu trochę wolności! Dlatego nie zaprosimy ani go, ani Arthura. Jestem pewna, że na kręglach spotkamy całkiem przypadkowe osoby, które okażą się być całkiem…interesujące?
- Dobrze, dobrze. Zgadzam się - przewróciłam oczami. - Tylko już mnie nie dręcz, dobrze?
- Masz to, jak w banku! - krzyknęła ze śmiechem. - To do zobaczenia o 17:00! Paaaaaa!
- Ale Valer…. - nie dokończyłam, ponieważ zniknęła za drzwiami, zanim zdążyłam zaprotestować.
Pokręciłam głową i miałam zamiar pójść pod prysznic, jako, że dochodziła już 13:00, ale nie zdążyłam. Prawdopodobnie powinnam się już przyzwyczaić, że co chwilę ktoś zawraca mi głowę, ale jakoś naprawdę trudno mi to przychodzi. Jęknęłam i poszłam otworzyć drzwi, licząc na to, że zastanę w nich Aarona. Doszłam jednak do wniosku, że po tym, co między nami zaszło to nie kłopotałby się z pukaniem… Przygładziłam włosy, odetchnęłam i otworzyłam drzwi, a przed moimi oczami ukazała się moja blondynkowata sąsiadka. Wysiliłam się na uśmiech, choć chyba nie wyszedł tak szczery, jak planowałam. Nieważne.
- Cześć! - pisnęła.
- Hej - przywitałam się, bo można było powiedzieć, że byłam nawet w dobrym humorze.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytała podekscytowana.
- Właściwie to idę na kręgle z …
- Świetnie! Dołączę do was! O której idziecie?
Oczywiście, mogłabym skłamać co do godziny, ale jaki to miało sens? Znając Elizabeth, jestem przekonana, że dowiedziałaby się prawdy, więc po co kłamać?
- O 17:00 - odpowiedziałam.
- Wspaniale! To widzimy się później! Buźka! - mrugnęła do mnie, po czym zniknęła z mojego pola widzenia.
Buźka? Buźka? Buźka? Zaśmiałam się.
Kiedy się przeprowadzałam to naprawdę liczyłam na…normalnych (?) sąsiadów, ale jak widać, normalność nie jest mi pisana. Westchnęłam ciężko, zamknęłam drzwi i zniknęłam za drzwiami swojej łazienki. Zrzuciłam wszystko co miałam na sobie i weszłam pod kabinę, puszczając wodę. Odgłos puszczanej wody mnie uspokaja, przynajmniej teraz. Kiedyś, jak byłam mała, przeraźliwie bałam się wody. Tak bardzo, że gdy tylko dotknęłam jej jednym, małym paluszkiem to od razu krzyczałam i płakałam. Zaśmiałam się na tę myśl, ale potem ogarnął mnie smutek, bo doszło do mnie to, że wtedy była z nami jeszcze mama i wszystko układało się…dobrze. Po tym, kiedy nas zostawiła, obiecałam sobie, że o niej zapomnę, że nigdy nie zacznę jej szukać, ale czasami… Czasami zastanawiam się nad tym, co bym jej powiedziała, gdybym ją znalazła. Może się wydawać, że jest to całkiem proste (znalezienie jej), kiedy podróżuje po świecie i jest sławną modelką, ale w rzeczywistości jest całkiem inaczej. Nawet, jeśli bywały momenty, że chciałam ją namierzyć to i tak było to fizycznie niemożliwe ze względu na koszt podróży. Odkąd poznałam Aarona to czasami myślę, że z nim byłoby mi dużo prościej, bo wiem, że sama bym sobie nie poradziła, ale nie chcę wykorzystywać jego i jego pieniędzy. Nie jestem taką osobą.
Kiedy tak rozmyślałam o mamie to doszłam do wniosku, że powinnam odwiedzić ojca. Może on się tak bardzo mną nie przejmuję, ale ja nim…bardzo. Z tego co mi wiadomo, jestem pewna, że dalej pracuje i pracuje bez wytchnienia. Jeśli tak dalej pójdzie to on się zapracuje, czego bym nie chciała. Wzięłam głęboki wdech i postanowiłam. Dzisiaj, wieczorem mam się bawić, tak? Proszę bardzo, będę się bawiła. W sumie to można powiedzieć, że cieszę się na te kręgle, ale wolałabym, żeby był z nami Aaron, bo jak na złość, mam przeczucie, że Valerie coś kombinuje. Coś, co wcale mi się nie spodoba. Szczególnie, jeśli wiem, że nie przepada za Scottem.
Odpędziłam złe myśli i skupiłam się na tym, co zrobię jutro. Pojadę odwiedzić ojca.
Oleję zajęcie i szkołę i po prostu to zrobię.
Mam tylko wielką nadzieję, że Aaron pojedzie ze mną. Nie chodzi o to, że nie czuję się pewnie we własnej rodzinie tylko o to, że z nim czuję się bezpieczniejsza i bardziej…kochana. Myślę, że się zgodzi, ale i tak się boję. Boję się, że pomyśli, że zrobiłam to tylko z powodu, że oficjalnie nazwał nas parą, ale to nieprawda. Zaprosiłabym go nawet wtedy, gdyby nasza relacja wciąż nie byłaby jasna.
Zakręciłam wodę, owinęłam się w ręcznik i poszłam się położyć do łóżka, szczęśliwa, że wreszcie, chociaż w połowie wiem na czym stoję.
Charlotte ma 19 lat i właśnie przeprowadziła się do Seattle, do college'u. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, do pewnego momentu. Wkrótce dziewczyna poznaje aroganckiego bruneta o zielonych oczach. Aaron Scott ma 21 lat i nie bawi się w związki. Nic i nikt go nie obchodzi, ale ONA wszystko zmienia. Od tego czasu życia obojga są całkiem inne. Czy mają szansę na wspólną przyszłość? Czy Aaron przejrzy na oczy? Na wszystkie pytania odpowiedź brzmi tak, tyko... Musisz mi zaufać.
sobota, 26 listopada 2016
czwartek, 24 listopada 2016
rozdział szesnasty - twoja.
Lottie
Nie zdążyłam zareagować, kiedy Aaron jednym machnięciem ręki przewrócił stolik, przy którym siedzieliśmy. Parę sekund temu był cały, a teraz leżał roztrzaskany pod naszymi stopami.
Aaron
- Co ty wyprawiasz?! - usłyszałem krzyk Charlotte i choć naprawdę chciałem się skupić na jej głosie to mogłem myśleć tylko o tym, jak daleko Nate się posunie. Z doświadczenia wiem, że jeśli poznaje się z dziewczynami to działa na zlecenia. Jeśli ją skrzywdzi….
- Scott! - krzyknęła ponownie.
Starając się oddychać spokojnie, spojrzałem w jej stronę. Wyraźnie dostrzegłem zdenerwowanie, które odmalowało się na jej twarzy. Zdenerwowanie i niezrozumienie.
- Jak długo go znasz? - warknąłem w jej stronę.
Zauważyłem, że się wzdrygnęła i miałem wielką ochotę się zaśmiać. Jeszcze parę minut temu wszystko było w jak najlepszym porządku, a teraz znowu jesteśmy w punkcie wyjścia.
- Ktoś tu jest zazdrosny? - zapytała teatralnie Valerie, która z naszej trójki wciąż siedziała spokojnie na krześle.
- Nie prowokuj mnie, Val! - krzyknąłem w jej kierunku i na moje szczęście podziałało, ponieważ się zamknęła. - Jak długo go znasz? - powtórzyłem pytanie.
- Nie długo. - odparła. - Raz tylko na siebie wpadliśmy, przy czym zdążyliśmy się sobie tylko przedstawić. Nic więcej. Prawdopodobnie powinienem się ucieszyć z takiej odpowiedzi, ale nie potrafiłem. Muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby ten dupek trzymał się od niej z daleka.
- Zakończ tą nieistniejącą znajomość. - rozkazałem.
- Nie masz prawa…
- Charlotte, na miłość boską! - pociągnąłem się za włosy. - Po prostu mi zaufaj, dobrze? - zmieniłem ton na spokojniejszy. - Proszę, musisz mi zaufać. - spojrzałem na nią błagalnie.
- Dobrze. - odpowiedziała, przez co wziąłem ją w ramiona. Nie wiedziałem, jak prawdziwe jest jej oświadczenie, ale na nic więcej nie mogłem teraz liczyć. - Po prostu się z nim nie spotykaj. - powtórzyłem raz jeszcze.
- Jeśli jesteś zazdrosny to naprawdę musisz wiedzieć…
- Nie jestem zazdrosny. - powiedziałem, zdając sobie sprawę, że to niezbyt prawda. - Chodzi o coś innego.
- Znasz go? - zapytała.
Przez jedną chwilę nawet chciałem jej odpowiedzieć, ale na szczęście zadzwonił mój telefon. Rzuciłem jej przepraszające spojrzenie i odebrałem.
- Masz szczęście, że odebrałeś tak szybko, ty ciołku. - usłyszałem na powitanie , z czego od razu wiedziałem z kim rozmawiam.
- Cześć, Damon. Co jest grane? - westchnąłem.
- Victoria jest w mieście. - rzucił.
Przez ułamek sekundy moje ciało się napięło, a puls przyspieszył.
- Jak to jest w mieście? - spytałem, nie wierząc w jego słowa.
- Stary, naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale znasz ją. Jeśli jest w mieście to znaczy, że będzie węszyć. Aaron, jak Boga kocham, uważaj na siebie, zgoda?
- Cholera jasna. - warknąłem.
- Co się znowu stało?
- Nate się stał.
- Aaron – usłyszałem ostrzeżenie w jego głosie. - Wiem, że go nienawidzisz, ale poczekaj z tym, cokolwiek chcesz zrobić. Chyba nie muszę ci mówić, jak poważna jest teraz nasza, a w zasadzie twoja, sytuacja. Będziesz ostrożny?
- Będę, okej? Będę. Dzięki, Damon. Po tych słowach zakończyłem połączenie, zastanawiając się nad tym wszystkim. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to uprzejma Victoria wynajęła Nate'a. Ta kobieta ma wszędzie znajomości. Nawet większe ode mnie, co jest naprawdę zaskakujące.
- Scott? - zapytała Lottie i nie wiedziałem czemu zwróciła się do mnie tak, jak wszyscy inni. Choć nie mogę jej winić, bo nie ustaliliśmy kim dla siebie jesteśmy, ani jak mamy się do siebie zwracać przy osobach trzecich.
- Wszystko gra. - odpowiedziałem na niezadane pytanie. - Ja tylko… muszę gdzieś wyjść. - dodałem, kiedy zauważyłem, że zaczęła się do mnie zbliżać.
- Ale jak to? Przecież…
- Muszę, Lottie. Za niedługo wrócę. Do zobaczenia. - rzuciłem, ale zanim opuściłem jej mieszkanie, pocałowałem ją w czoło. Gdy wyszedłem na dwór, poczułem, że wreszcie mogę oddychać. Nie chodzi o Charlotte, tylko o te wszystkie sprawy, które teraz na mnie ciążą: znajomość z Lottie, Victoria w mieście i jeszcze Nate. Choć nieraz radziłem sobie z trudniejszymi rzeczami to czuję się przytłoczony. Mam okropne przeczucie, że coś się wydarzy. Coś, co na pewno nie stanie się na moją korzyść. Zacząłem się zastanawiać, czemu właściwie wyszedłem, skoro nawet nie mam pojęcia do kogo mógłbym pójść. Przecież nie pojadę do brata, z którym parę chwil temu rozmawiałem. Niespodziewanie poczułem się winny, ale całkiem z innego powodu. Co się stało z moją przyjaźnią z Arthurem? Wszystko szlag trafia. Chociaż bardzo chciałbym gdzieś z nim wyskoczyć to nie sądzę, że byłby to dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że nie zna szczegółów tego, co stało się z Angeliką. Westchnąłem i oparłem się o swój samochód, myśląc co powinienem zrobić lub gdzie się udać. Wreszcie wpadłem na pewien pomysł: muszę pojechać do swojego prawnika. Pełen determinacji wsiadłem do ferrari i ruszyłem.
W ciągu kilkunastu minut dotarłem na miejsce, w ogóle nie przejmując się tym, czy będzie miał klienta, czy nie. Wiem tylko tyle, że muszę się z nim zobaczyć. Jest jedynym gościem, który może mi coś doradzić. Minęły dwie sekundy, po czym wparowałem do jego gabinetu. Na szczęście nikogo, oprócz mojego prawnika w nim nie było.
- Co tu robisz? - zapytał zaskoczony.
- Przyszedłem porozmawiać.
- Słucham cię. O co chodzi?
Wziąłem głęboki wdech i opowiedziałem mu to, co mnie dręczy. Wszystko, dokładnie i ze szczegółami. Kiedy to robiłem, uważnie obserwowałem wyraz jego twarzy, który ku mojemu niezadowoleniu w ogóle się nie zmieniał. Gdy skończyłem, spojrzałem na niego z wahaniem.
- Co mam zrobić? - zapytałem.
- Z tego, co mi powiedziałeś to masz dziewczynę i nie chcesz, żeby coś jej się stało lub, żeby została wciągnięta w problemy z twojej przeszłości?
- Nie jesteśmy parą. - odparłem, niepewnie.
- Z twoich wypowiedzi wynika, że jesteście. - odchrząknął. - Co Victoria robi w mieście?
- Sam chciałbym wiedzieć.
- Naprawdę mi przykro, ale nie mogę ci pomóc. Jedynie, co możesz zrobić to zachowywać się nienagannie tak, jak już mówiłem. Jeśli jest w mieście to niewykluczone jest, iż będzie szukać czegoś, co cię pogrąży. Możliwe też jest, że będzie się na ciebie czaić i czekać co nabroisz. Nie daj jej do tego powodu. Kontroluj się, Aaron. Kontrola.
- A Nate? - dopytywałem się.
- Sprawdziłem go i rzeczywiście miał małe odsiadki za oszustwa, za naruszanie cudzej prywatności i parę razy za gwałt. Z tego, co się dowiedziałem to działał na zlecenia. Za każdym razem od kogoś innego. Jednakże nie masz dowodów na to, że to samo chce zrobić z panią Charlotte. Być może chcę się tylko zaprzyjaźnić lub liczy na coś więcej. Z tego co mówiłeś, wnioskuję, że jest dosyć atrakcyjna.
- Czyli nie mogę nic zrobić?
- Na tę chwilę, nie.
- Dobrze, dziękuję. - odparłem, zwracając się w kierunku wyjścia z gabinetu.
- Aaron! - zatrzymałem się. - Nie pozwól, żeby przeszłość cię zrujnowała. Liczy się tu i teraz. - przytaknąłem niepewnie i wyszedłem.
W najszybszym jak dotychczas tempie znalazłem się w najbliższym barze. Nie mam pojęcia, co mam zrobić. Nienawidzę tego, że moja fatalna przeszłość chodzi za mną i za wszelką cenę nie potrafi dać mi spokoju. Każdego dnia żałuję tego, co zrobiłem, ale nie da się cofnąć czasu. Nie przywrócę jej życia. Nie zmienię przyszłości. Zaśmiałem się pod nosem, bo po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać nad słowami mojej matki. Bezużyteczny, nie potrafiący nic zrobić, niesamodzielny, zawsze potrzebuje pomocy, nic nie wart. Kto wie, może miała rację? Może powinienem dać się zbić na śmierć? Nikt by nie ucierpiał. Nie cierpiałyby dziewczyny, które zraniłem, nie cierpieliby moi przyjaciele, nie cierpiałaby Angelika i nie cierpiałaby Charlotte. Ukryłem twarz w dłoniach, po czym zrobiłem coś, czego strzegłem się przez siedem długich miesięcy.
- Whisky poproszę. - powiedziałem do barmana, który znał mnie na tyle długo, żeby wiedzieć, że nie piję alkoholu.
- Jesteś pewny? - spytał.
Zadałem sobie to samo pytanie ze sto razy.
- Nie jestem pewny, ale chcę się napić. Teraz. - warknąłem.
Kiedy zauważyłem, że nie rusza się z miejsca, spojrzałem na niego wrogim spojrzeniem, które od zawsze powodowało to, że przeciwnicy uciekali z płaczem.
- Whisky. - powtórzył i poszedł nalewać.
Potarłem szczękę i poważnie zacząłem się nad sobą zastanawiać. Nad tym, jak bardzo bezużyteczny jestem.
Lottie
- Dzwonił już? - zapytała Valerie.
- Nie, nie dzwonił, nie pisał. Nic. Zero śladu życia. - jęknęłam.
- Lottie, nic mu nie będzie. Wiesz o kim rozmawiamy? To Aaron Scott, największy twardziel w okolicy. Nie martw się.
- Nie potrafię, Val. - westchnęłam, siadając naprzeciwko niej. - Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale czuję, że coś jest nie tak. Czuję, że zrobi coś, czego będzie potem żałował…
- Ty go serio lubisz. - stwierdziła.
- On jest inny, niż wszyscy mówią. Postrzegacie go, jako bandytę, człowieka, który nadaje się tylko do bicia, kiedy tak naprawdę wcale go nie znacie. - naskoczyłam na nią.
- Może masz rację, ale sam jest sobie winny.
- Co?
- Nie chcę być poznawany, Lottie. Jesteś pewna, że go znasz? Jesteś pewna, że nie gra przed tobą tak, jak przed nami wszystkimi? Znasz jego przeszłość? Nie sądzę, żebyś znała, bo nikomu nie opowiadał o tym, co kiedyś go spotkało. Dużo, różnych ludzi próbowało go rozgryźć, ale kończyło się na tym, że mieli połamane żebra i lądowali w szpitalu.
- Znam jego historię. - odpowiedziałam spokojnie, na co jej źrenice się rozszerzyły.
- Nikomu tego nie mów. Nikomu nie mów, że znasz choć trochę przeszłości Scotta.
- Czemu?
- Scott ma dużo wrogów, Lottie. Zrobią wszystko, żeby go załatwić, pogrążyć, żeby wygrać. A jeśli nie uda mu się z nim to wezmą się za kogoś, kto jest dla niego najważniejszy. Uważaj z tymi informacjami. Przytaknęłam spokojnie, choć tak naprawdę sposób w jaki to powiedziała przyprawił mnie o gęsią skórkę. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby tak do mnie mówiła. Trochę przetworzyć jej głos i mogłaby grać czarny charakter w horrorze. Pragnęłam skupić się na czymś innym, na czymkolwiek, ale mogłam myśleć tylko o Aaronie o tym gdzie teraz jest, co robi i czy jest bezpieczny. Przez parę godzin chodzę po mieszkaniu z kluczykami w rękach, gotowa, żeby po niego pojechać. Żeby tylko dał mi jakiś znak...jakikolwiek… Podskoczyłam gwałtownie, kiedy usłyszałam komórkę Valerie. Spojrzała na mnie karcąco, ale dała na głośnomówiący.
- Halooo? - zapytała w typowy dla niej sposób.
- Cześć, Val. - Arthur. To był Arthur.
- No hejka. - przywitała się. - Masz tam Charlotte?
- Tak? - odezwałam się. - Czemu nie dzwoniłeś na mnie?
- Mam nowy telefon i nie mam w nim twojego numeru. - westchnął. - Dzwonię, bo będę potrzebował twojej pomocy.
- O co chodzi? -zapytałam, pocąc się.
- Właśnie otrzymałem telefon, że Aaron jest z w barze i, że nie pije wody, tylko whisky. Będę cię potrzebował Lottie.
- Ale o czym ty….
- Spotkajmy się na parkingu przed twoim blokiem. Zaraz tam będę. - rozłączył się.
- Wielka mi rzecz. - skomentowała. - Co z tego, że facet poszedł się napić?
- On nie pije alkoholu, idiotko! - krzyknęłam. - Przez długi czas nie pił.
- No i?
Nie miałam ochoty odpowiadać na jej głupie pytania, dlatego bez słowa chwyciłam kurtkę i zbiegłam po schodach na zewnątrz. Arthur zjawił się po dziesięciu minutach. Bez chwili namysłu podbiegłam do jego auta i wsiadłam.
- Chodzi o to, – zaczął bez owijania w bawełnę. - że Aaron po alkoholu staje się agresywny. Między innymi, dlatego przestał pić. Nie wiem, jak dużo zdążył wypić w tym krótkim czasie, ale może być źle i agresywnie, Lottie. Piszesz się na to? Jeśli nie chcesz się narażać, rozumiem. Pojadę sam.
- Zamknij się i jedź. - warknęłam, zapinając pasy.
Bez słowa wyjechał z parkingu. Mogłam już myśleć tylko o tym, czy Scott nie zrobi komuś lub sobie krzywdy. Ze smutkiem też odkryłam, że Valerie miała rację. Może i zdradził mi trochę mrocznej przeszłości, ale na pewno nie była to najgorsza część w jego życiu. Musiało stać się coś jeszcze. Coś, czego mi nie powiedział, jednak…obiecałam, że mu zaufam. Ktoś z nas musi wykonać pierwszy krok i zamierzam to być ja. Poprosił mnie o zaufanie i zamierzam mu zaufać, cokolwiek to będzie. Teraz liczy się tylko to, żeby wyciągnąć go z baru.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, niemal wyskoczyłam z samochodu Arthura. Biegiem dotarłam do drzwi i w ciągu sekundy znalazłam się w środku. Od razu go zobaczyłam. Siedział przy barze i dyskutował o czymś z barmanem. Zauważyłam też, że pewna blondynka wyraźnie ma na niego ochotę. Ulżyło mi, kiedy dostrzegłam, że Aaron najwyraźniej ma ją gdzieś. Gwałtownymi krokami dotarłam do Scotta i usiadłam obok niego, dając znać barmanowi, że to po nas dzwonił. Niespokojnie spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam, że Art trzyma się na odległość. Naprawdę? Nieważne, dam sobie radę sama.
- Aaron. - szepnęłam i ku mojemu zadowoleniu od razu podziałało, bo spojrzał w moim kierunku. Widziałam, że jest już całkiem zalany, ale nie widziałam szału w jego oczach, jak to jest u większości pijanych ludzi. Zauważyłam tylko smutek. Smutek tak ogromny, że chciało mi się płakać. - Nie pijesz, pamiętasz? - zapytałam. - Nie pozwól, żeby jakieś wydarzenie zmieniło twoje życie, twoją kontrolę. Chodź. - wyciągnęłam do niego rękę z nadzieją, żeby tak to się skończyło.
- Wynoś się stąd, Lott. - warknął, odrzucając moją dłoń. Przełknęłam rosnącą gulę w gardle, ale jeśli myślał, że się poddam to jeszcze mnie nie znał.
- Proszę cię, Aaron. Odłóż tę szklankę, podnieś cztery litery i wynosimy się z tego baru. - powiedziałam, trochę ostrzej.
Kiedy tym razem na mnie spojrzał, zobaczyłam wyraźne rozbawienie w jego oczach, co tylko podsyciło mój gniew.
- Nigdzie nie idę. - odrzekł, w miarę spokojnie, choć dostrzegłam w nim gniew.
Poznałam to po tym, że mięsień na jego szczęce zaczął nerwowo pulsować. Miałam go. Może to nie była najlepsza metoda, ale chyba tylko tym sposobem mogę go stąd zabrać i zapobiec zalaniu się w niepamięć.
- Co tu robisz? - zaczęłam, wstając z krzesła. - Taki z ciebie twardziel, że upijasz się w pierwszym, lepszym barze? - gdy to powiedziałam, od razu posłałam przepraszające spojrzenie w stronę barmana. - Ty, Aaron Scott – powiedziałam na cały głos – pokazujesz litość?! Ty?! - pchnęłam go, sprawiając, że wulkan podniósł się na nogi. - No dalej! Pij dalej! - pchnęłam go ponownie. Przez to, że był pijany, zachwiał się na nogach, ale w jego oczach buchały iskierki gniewu, co cholernie mnie podniecało. Wiem, że brzmi to szalenie, ale zapragnęłam wpić się w niego ustami. Mimo, że był wściekły to nadal nie reagował. Co z nim jest nie tak?
- Może powinnam spotkać się z tym Nate'm? - zasugerowałam, na co od razu stanął prosto na nogach i zbliżył się do mnie tak, że śmiało mógłby mnie pocałować.
- Jeśli chcesz zostać dziwką to idź. Spotkaj się z nim. - jego słowa powinny mną wstrząsnąć, ale tak się nie stało. Zamiast tego, wybuchnęłam śmiechem.
- Jak sobie życzysz. - szepnęłam i mijając go, poszłam w kierunku drzwi, przy okazji zerkając na Arthura i dając mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo wyszedł tuż przede mną. Bez słowa kierowaliśmy się w kierunku jego samochodu, kiedy nagle drzwi od baru otworzyły się z hukiem. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo to znaczyło, że mój plan zadziałał.
- Ani mi się waż! - ryknął, co sprawiło, że się zatrzymałam.
- Dlaczego? - odwróciłam się w jego kierunku. - W sumie sam to zasugerowałeś. Ja się tylko zgodziłam. - wzruszyłam ramionami.
- Nie zrobisz tego. - warknął, zbliżając się w moim kierunku.
- Tak? Od kiedy możesz mną rozkazywać? Nie jestem twoją własnością! - krzyknęłam, niepewna czy to nadal gra, czy już rzeczywistość.
- Jesteś moja! - odkrzyknął.
Pewnie każdy inny by się wściekł, gdyby zwrócono się do niego, jak do własnej własności, ale te słowa sprawiły, że moje kolana zmiękły i sprawiły, że powiedziałam coś, czego nigdy bym się po sobie się spodziewała.
- Jestem twoja. - szepnęłam, ale był już na tyle blisko, że wiedziałam, że usłyszał.
Gdy znajdował się milimetry ode mnie, spojrzałam mu prosto w oczy i nie wiem czemu, ale byłam pewna, że już nie jest pijany. Może lekko podpity, ale nie pijany.
- Powtórz to. - mruknął w moje włosy.
Ten niespodziewany gest czułości sprawił, że się rozpłynęłam i pragnęłam już tylko tego, żeby mnie pocałował.
- Twoja, Aaron. Jestem twoja.
*******************************
Wybaczcie za dłuższą przerwę, ale szkoła nie daje mi wolnego ;p
Nie zdążyłam zareagować, kiedy Aaron jednym machnięciem ręki przewrócił stolik, przy którym siedzieliśmy. Parę sekund temu był cały, a teraz leżał roztrzaskany pod naszymi stopami.
Aaron
- Co ty wyprawiasz?! - usłyszałem krzyk Charlotte i choć naprawdę chciałem się skupić na jej głosie to mogłem myśleć tylko o tym, jak daleko Nate się posunie. Z doświadczenia wiem, że jeśli poznaje się z dziewczynami to działa na zlecenia. Jeśli ją skrzywdzi….
- Scott! - krzyknęła ponownie.
Starając się oddychać spokojnie, spojrzałem w jej stronę. Wyraźnie dostrzegłem zdenerwowanie, które odmalowało się na jej twarzy. Zdenerwowanie i niezrozumienie.
- Jak długo go znasz? - warknąłem w jej stronę.
Zauważyłem, że się wzdrygnęła i miałem wielką ochotę się zaśmiać. Jeszcze parę minut temu wszystko było w jak najlepszym porządku, a teraz znowu jesteśmy w punkcie wyjścia.
- Ktoś tu jest zazdrosny? - zapytała teatralnie Valerie, która z naszej trójki wciąż siedziała spokojnie na krześle.
- Nie prowokuj mnie, Val! - krzyknąłem w jej kierunku i na moje szczęście podziałało, ponieważ się zamknęła. - Jak długo go znasz? - powtórzyłem pytanie.
- Nie długo. - odparła. - Raz tylko na siebie wpadliśmy, przy czym zdążyliśmy się sobie tylko przedstawić. Nic więcej. Prawdopodobnie powinienem się ucieszyć z takiej odpowiedzi, ale nie potrafiłem. Muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby ten dupek trzymał się od niej z daleka.
- Zakończ tą nieistniejącą znajomość. - rozkazałem.
- Nie masz prawa…
- Charlotte, na miłość boską! - pociągnąłem się za włosy. - Po prostu mi zaufaj, dobrze? - zmieniłem ton na spokojniejszy. - Proszę, musisz mi zaufać. - spojrzałem na nią błagalnie.
- Dobrze. - odpowiedziała, przez co wziąłem ją w ramiona. Nie wiedziałem, jak prawdziwe jest jej oświadczenie, ale na nic więcej nie mogłem teraz liczyć. - Po prostu się z nim nie spotykaj. - powtórzyłem raz jeszcze.
- Jeśli jesteś zazdrosny to naprawdę musisz wiedzieć…
- Nie jestem zazdrosny. - powiedziałem, zdając sobie sprawę, że to niezbyt prawda. - Chodzi o coś innego.
- Znasz go? - zapytała.
Przez jedną chwilę nawet chciałem jej odpowiedzieć, ale na szczęście zadzwonił mój telefon. Rzuciłem jej przepraszające spojrzenie i odebrałem.
- Masz szczęście, że odebrałeś tak szybko, ty ciołku. - usłyszałem na powitanie , z czego od razu wiedziałem z kim rozmawiam.
- Cześć, Damon. Co jest grane? - westchnąłem.
- Victoria jest w mieście. - rzucił.
Przez ułamek sekundy moje ciało się napięło, a puls przyspieszył.
- Jak to jest w mieście? - spytałem, nie wierząc w jego słowa.
- Stary, naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale znasz ją. Jeśli jest w mieście to znaczy, że będzie węszyć. Aaron, jak Boga kocham, uważaj na siebie, zgoda?
- Cholera jasna. - warknąłem.
- Co się znowu stało?
- Nate się stał.
- Aaron – usłyszałem ostrzeżenie w jego głosie. - Wiem, że go nienawidzisz, ale poczekaj z tym, cokolwiek chcesz zrobić. Chyba nie muszę ci mówić, jak poważna jest teraz nasza, a w zasadzie twoja, sytuacja. Będziesz ostrożny?
- Będę, okej? Będę. Dzięki, Damon. Po tych słowach zakończyłem połączenie, zastanawiając się nad tym wszystkim. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to uprzejma Victoria wynajęła Nate'a. Ta kobieta ma wszędzie znajomości. Nawet większe ode mnie, co jest naprawdę zaskakujące.
- Scott? - zapytała Lottie i nie wiedziałem czemu zwróciła się do mnie tak, jak wszyscy inni. Choć nie mogę jej winić, bo nie ustaliliśmy kim dla siebie jesteśmy, ani jak mamy się do siebie zwracać przy osobach trzecich.
- Wszystko gra. - odpowiedziałem na niezadane pytanie. - Ja tylko… muszę gdzieś wyjść. - dodałem, kiedy zauważyłem, że zaczęła się do mnie zbliżać.
- Ale jak to? Przecież…
- Muszę, Lottie. Za niedługo wrócę. Do zobaczenia. - rzuciłem, ale zanim opuściłem jej mieszkanie, pocałowałem ją w czoło. Gdy wyszedłem na dwór, poczułem, że wreszcie mogę oddychać. Nie chodzi o Charlotte, tylko o te wszystkie sprawy, które teraz na mnie ciążą: znajomość z Lottie, Victoria w mieście i jeszcze Nate. Choć nieraz radziłem sobie z trudniejszymi rzeczami to czuję się przytłoczony. Mam okropne przeczucie, że coś się wydarzy. Coś, co na pewno nie stanie się na moją korzyść. Zacząłem się zastanawiać, czemu właściwie wyszedłem, skoro nawet nie mam pojęcia do kogo mógłbym pójść. Przecież nie pojadę do brata, z którym parę chwil temu rozmawiałem. Niespodziewanie poczułem się winny, ale całkiem z innego powodu. Co się stało z moją przyjaźnią z Arthurem? Wszystko szlag trafia. Chociaż bardzo chciałbym gdzieś z nim wyskoczyć to nie sądzę, że byłby to dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że nie zna szczegółów tego, co stało się z Angeliką. Westchnąłem i oparłem się o swój samochód, myśląc co powinienem zrobić lub gdzie się udać. Wreszcie wpadłem na pewien pomysł: muszę pojechać do swojego prawnika. Pełen determinacji wsiadłem do ferrari i ruszyłem.
W ciągu kilkunastu minut dotarłem na miejsce, w ogóle nie przejmując się tym, czy będzie miał klienta, czy nie. Wiem tylko tyle, że muszę się z nim zobaczyć. Jest jedynym gościem, który może mi coś doradzić. Minęły dwie sekundy, po czym wparowałem do jego gabinetu. Na szczęście nikogo, oprócz mojego prawnika w nim nie było.
- Co tu robisz? - zapytał zaskoczony.
- Przyszedłem porozmawiać.
- Słucham cię. O co chodzi?
Wziąłem głęboki wdech i opowiedziałem mu to, co mnie dręczy. Wszystko, dokładnie i ze szczegółami. Kiedy to robiłem, uważnie obserwowałem wyraz jego twarzy, który ku mojemu niezadowoleniu w ogóle się nie zmieniał. Gdy skończyłem, spojrzałem na niego z wahaniem.
- Co mam zrobić? - zapytałem.
- Z tego, co mi powiedziałeś to masz dziewczynę i nie chcesz, żeby coś jej się stało lub, żeby została wciągnięta w problemy z twojej przeszłości?
- Nie jesteśmy parą. - odparłem, niepewnie.
- Z twoich wypowiedzi wynika, że jesteście. - odchrząknął. - Co Victoria robi w mieście?
- Sam chciałbym wiedzieć.
- Naprawdę mi przykro, ale nie mogę ci pomóc. Jedynie, co możesz zrobić to zachowywać się nienagannie tak, jak już mówiłem. Jeśli jest w mieście to niewykluczone jest, iż będzie szukać czegoś, co cię pogrąży. Możliwe też jest, że będzie się na ciebie czaić i czekać co nabroisz. Nie daj jej do tego powodu. Kontroluj się, Aaron. Kontrola.
- A Nate? - dopytywałem się.
- Sprawdziłem go i rzeczywiście miał małe odsiadki za oszustwa, za naruszanie cudzej prywatności i parę razy za gwałt. Z tego, co się dowiedziałem to działał na zlecenia. Za każdym razem od kogoś innego. Jednakże nie masz dowodów na to, że to samo chce zrobić z panią Charlotte. Być może chcę się tylko zaprzyjaźnić lub liczy na coś więcej. Z tego co mówiłeś, wnioskuję, że jest dosyć atrakcyjna.
- Czyli nie mogę nic zrobić?
- Na tę chwilę, nie.
- Dobrze, dziękuję. - odparłem, zwracając się w kierunku wyjścia z gabinetu.
- Aaron! - zatrzymałem się. - Nie pozwól, żeby przeszłość cię zrujnowała. Liczy się tu i teraz. - przytaknąłem niepewnie i wyszedłem.
W najszybszym jak dotychczas tempie znalazłem się w najbliższym barze. Nie mam pojęcia, co mam zrobić. Nienawidzę tego, że moja fatalna przeszłość chodzi za mną i za wszelką cenę nie potrafi dać mi spokoju. Każdego dnia żałuję tego, co zrobiłem, ale nie da się cofnąć czasu. Nie przywrócę jej życia. Nie zmienię przyszłości. Zaśmiałem się pod nosem, bo po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać nad słowami mojej matki. Bezużyteczny, nie potrafiący nic zrobić, niesamodzielny, zawsze potrzebuje pomocy, nic nie wart. Kto wie, może miała rację? Może powinienem dać się zbić na śmierć? Nikt by nie ucierpiał. Nie cierpiałyby dziewczyny, które zraniłem, nie cierpieliby moi przyjaciele, nie cierpiałaby Angelika i nie cierpiałaby Charlotte. Ukryłem twarz w dłoniach, po czym zrobiłem coś, czego strzegłem się przez siedem długich miesięcy.
- Whisky poproszę. - powiedziałem do barmana, który znał mnie na tyle długo, żeby wiedzieć, że nie piję alkoholu.
- Jesteś pewny? - spytał.
Zadałem sobie to samo pytanie ze sto razy.
- Nie jestem pewny, ale chcę się napić. Teraz. - warknąłem.
Kiedy zauważyłem, że nie rusza się z miejsca, spojrzałem na niego wrogim spojrzeniem, które od zawsze powodowało to, że przeciwnicy uciekali z płaczem.
- Whisky. - powtórzył i poszedł nalewać.
Potarłem szczękę i poważnie zacząłem się nad sobą zastanawiać. Nad tym, jak bardzo bezużyteczny jestem.
Lottie
- Dzwonił już? - zapytała Valerie.
- Nie, nie dzwonił, nie pisał. Nic. Zero śladu życia. - jęknęłam.
- Lottie, nic mu nie będzie. Wiesz o kim rozmawiamy? To Aaron Scott, największy twardziel w okolicy. Nie martw się.
- Nie potrafię, Val. - westchnęłam, siadając naprzeciwko niej. - Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale czuję, że coś jest nie tak. Czuję, że zrobi coś, czego będzie potem żałował…
- Ty go serio lubisz. - stwierdziła.
- On jest inny, niż wszyscy mówią. Postrzegacie go, jako bandytę, człowieka, który nadaje się tylko do bicia, kiedy tak naprawdę wcale go nie znacie. - naskoczyłam na nią.
- Może masz rację, ale sam jest sobie winny.
- Co?
- Nie chcę być poznawany, Lottie. Jesteś pewna, że go znasz? Jesteś pewna, że nie gra przed tobą tak, jak przed nami wszystkimi? Znasz jego przeszłość? Nie sądzę, żebyś znała, bo nikomu nie opowiadał o tym, co kiedyś go spotkało. Dużo, różnych ludzi próbowało go rozgryźć, ale kończyło się na tym, że mieli połamane żebra i lądowali w szpitalu.
- Znam jego historię. - odpowiedziałam spokojnie, na co jej źrenice się rozszerzyły.
- Nikomu tego nie mów. Nikomu nie mów, że znasz choć trochę przeszłości Scotta.
- Czemu?
- Scott ma dużo wrogów, Lottie. Zrobią wszystko, żeby go załatwić, pogrążyć, żeby wygrać. A jeśli nie uda mu się z nim to wezmą się za kogoś, kto jest dla niego najważniejszy. Uważaj z tymi informacjami. Przytaknęłam spokojnie, choć tak naprawdę sposób w jaki to powiedziała przyprawił mnie o gęsią skórkę. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby tak do mnie mówiła. Trochę przetworzyć jej głos i mogłaby grać czarny charakter w horrorze. Pragnęłam skupić się na czymś innym, na czymkolwiek, ale mogłam myśleć tylko o Aaronie o tym gdzie teraz jest, co robi i czy jest bezpieczny. Przez parę godzin chodzę po mieszkaniu z kluczykami w rękach, gotowa, żeby po niego pojechać. Żeby tylko dał mi jakiś znak...jakikolwiek… Podskoczyłam gwałtownie, kiedy usłyszałam komórkę Valerie. Spojrzała na mnie karcąco, ale dała na głośnomówiący.
- Halooo? - zapytała w typowy dla niej sposób.
- Cześć, Val. - Arthur. To był Arthur.
- No hejka. - przywitała się. - Masz tam Charlotte?
- Tak? - odezwałam się. - Czemu nie dzwoniłeś na mnie?
- Mam nowy telefon i nie mam w nim twojego numeru. - westchnął. - Dzwonię, bo będę potrzebował twojej pomocy.
- O co chodzi? -zapytałam, pocąc się.
- Właśnie otrzymałem telefon, że Aaron jest z w barze i, że nie pije wody, tylko whisky. Będę cię potrzebował Lottie.
- Ale o czym ty….
- Spotkajmy się na parkingu przed twoim blokiem. Zaraz tam będę. - rozłączył się.
- Wielka mi rzecz. - skomentowała. - Co z tego, że facet poszedł się napić?
- On nie pije alkoholu, idiotko! - krzyknęłam. - Przez długi czas nie pił.
- No i?
Nie miałam ochoty odpowiadać na jej głupie pytania, dlatego bez słowa chwyciłam kurtkę i zbiegłam po schodach na zewnątrz. Arthur zjawił się po dziesięciu minutach. Bez chwili namysłu podbiegłam do jego auta i wsiadłam.
- Chodzi o to, – zaczął bez owijania w bawełnę. - że Aaron po alkoholu staje się agresywny. Między innymi, dlatego przestał pić. Nie wiem, jak dużo zdążył wypić w tym krótkim czasie, ale może być źle i agresywnie, Lottie. Piszesz się na to? Jeśli nie chcesz się narażać, rozumiem. Pojadę sam.
- Zamknij się i jedź. - warknęłam, zapinając pasy.
Bez słowa wyjechał z parkingu. Mogłam już myśleć tylko o tym, czy Scott nie zrobi komuś lub sobie krzywdy. Ze smutkiem też odkryłam, że Valerie miała rację. Może i zdradził mi trochę mrocznej przeszłości, ale na pewno nie była to najgorsza część w jego życiu. Musiało stać się coś jeszcze. Coś, czego mi nie powiedział, jednak…obiecałam, że mu zaufam. Ktoś z nas musi wykonać pierwszy krok i zamierzam to być ja. Poprosił mnie o zaufanie i zamierzam mu zaufać, cokolwiek to będzie. Teraz liczy się tylko to, żeby wyciągnąć go z baru.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, niemal wyskoczyłam z samochodu Arthura. Biegiem dotarłam do drzwi i w ciągu sekundy znalazłam się w środku. Od razu go zobaczyłam. Siedział przy barze i dyskutował o czymś z barmanem. Zauważyłam też, że pewna blondynka wyraźnie ma na niego ochotę. Ulżyło mi, kiedy dostrzegłam, że Aaron najwyraźniej ma ją gdzieś. Gwałtownymi krokami dotarłam do Scotta i usiadłam obok niego, dając znać barmanowi, że to po nas dzwonił. Niespokojnie spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam, że Art trzyma się na odległość. Naprawdę? Nieważne, dam sobie radę sama.
- Aaron. - szepnęłam i ku mojemu zadowoleniu od razu podziałało, bo spojrzał w moim kierunku. Widziałam, że jest już całkiem zalany, ale nie widziałam szału w jego oczach, jak to jest u większości pijanych ludzi. Zauważyłam tylko smutek. Smutek tak ogromny, że chciało mi się płakać. - Nie pijesz, pamiętasz? - zapytałam. - Nie pozwól, żeby jakieś wydarzenie zmieniło twoje życie, twoją kontrolę. Chodź. - wyciągnęłam do niego rękę z nadzieją, żeby tak to się skończyło.
- Wynoś się stąd, Lott. - warknął, odrzucając moją dłoń. Przełknęłam rosnącą gulę w gardle, ale jeśli myślał, że się poddam to jeszcze mnie nie znał.
- Proszę cię, Aaron. Odłóż tę szklankę, podnieś cztery litery i wynosimy się z tego baru. - powiedziałam, trochę ostrzej.
Kiedy tym razem na mnie spojrzał, zobaczyłam wyraźne rozbawienie w jego oczach, co tylko podsyciło mój gniew.
- Nigdzie nie idę. - odrzekł, w miarę spokojnie, choć dostrzegłam w nim gniew.
Poznałam to po tym, że mięsień na jego szczęce zaczął nerwowo pulsować. Miałam go. Może to nie była najlepsza metoda, ale chyba tylko tym sposobem mogę go stąd zabrać i zapobiec zalaniu się w niepamięć.
- Co tu robisz? - zaczęłam, wstając z krzesła. - Taki z ciebie twardziel, że upijasz się w pierwszym, lepszym barze? - gdy to powiedziałam, od razu posłałam przepraszające spojrzenie w stronę barmana. - Ty, Aaron Scott – powiedziałam na cały głos – pokazujesz litość?! Ty?! - pchnęłam go, sprawiając, że wulkan podniósł się na nogi. - No dalej! Pij dalej! - pchnęłam go ponownie. Przez to, że był pijany, zachwiał się na nogach, ale w jego oczach buchały iskierki gniewu, co cholernie mnie podniecało. Wiem, że brzmi to szalenie, ale zapragnęłam wpić się w niego ustami. Mimo, że był wściekły to nadal nie reagował. Co z nim jest nie tak?
- Może powinnam spotkać się z tym Nate'm? - zasugerowałam, na co od razu stanął prosto na nogach i zbliżył się do mnie tak, że śmiało mógłby mnie pocałować.
- Jeśli chcesz zostać dziwką to idź. Spotkaj się z nim. - jego słowa powinny mną wstrząsnąć, ale tak się nie stało. Zamiast tego, wybuchnęłam śmiechem.
- Jak sobie życzysz. - szepnęłam i mijając go, poszłam w kierunku drzwi, przy okazji zerkając na Arthura i dając mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo wyszedł tuż przede mną. Bez słowa kierowaliśmy się w kierunku jego samochodu, kiedy nagle drzwi od baru otworzyły się z hukiem. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo to znaczyło, że mój plan zadziałał.
- Ani mi się waż! - ryknął, co sprawiło, że się zatrzymałam.
- Dlaczego? - odwróciłam się w jego kierunku. - W sumie sam to zasugerowałeś. Ja się tylko zgodziłam. - wzruszyłam ramionami.
- Nie zrobisz tego. - warknął, zbliżając się w moim kierunku.
- Tak? Od kiedy możesz mną rozkazywać? Nie jestem twoją własnością! - krzyknęłam, niepewna czy to nadal gra, czy już rzeczywistość.
- Jesteś moja! - odkrzyknął.
Pewnie każdy inny by się wściekł, gdyby zwrócono się do niego, jak do własnej własności, ale te słowa sprawiły, że moje kolana zmiękły i sprawiły, że powiedziałam coś, czego nigdy bym się po sobie się spodziewała.
- Jestem twoja. - szepnęłam, ale był już na tyle blisko, że wiedziałam, że usłyszał.
Gdy znajdował się milimetry ode mnie, spojrzałam mu prosto w oczy i nie wiem czemu, ale byłam pewna, że już nie jest pijany. Może lekko podpity, ale nie pijany.
- Powtórz to. - mruknął w moje włosy.
Ten niespodziewany gest czułości sprawił, że się rozpłynęłam i pragnęłam już tylko tego, żeby mnie pocałował.
- Twoja, Aaron. Jestem twoja.
*******************************
Wybaczcie za dłuższą przerwę, ale szkoła nie daje mi wolnego ;p
piątek, 11 listopada 2016
rozdział piętnasty - co znaczy twój tatuaż?
Lottie
Żyli długo i szczęśliwie? Chyba nie w tej bajce...
Było już po lekcjach, a ja jak głupia czekałam na Scotta przy jego samochodzie. Unikał mnie odkąd wyszedł ze szpitala – od tygodnia. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robił. Uważnie analizowałam swoje zachowanie i wiem, że nie zrobiłam nic, co mogłoby go zdenerwować lub zranić.
Podskoczyłam, kiedy usłyszałam dzwonek i w mgnieniu oka Aaron znalazł się na zewnątrz. Niestety w towarzystwie Katie Wamooren. Mruknęłam pod nosem i w tym momencie byłam naprawdę zła. Przecież nie byłam idiotką i doskonale wiedziałam, że nie będziemy razem, ale cholera! Całował mnie! Całował!
Mogłabym przysiąc, że całował mnie inaczej niż każdą inną dziewczynę, dotychczas. Kiedy już chciałam tam podbiec i go spoliczkować, stało się coś, czego bym się nie spodziewała. Przynajmniej w małym stopniu. Katie przyssała się do Aarona, ale on ją odepchnął, co sprawiło, że zaczęłam się nad nim zastanawiać. Z tego, co słyszałam to Aaron Scott nigdy nie odpychał dziewczyn. No…z wyjątkiem mnie.
Zamarłam, kiedy mnie zauważył, a jego twarz wyrażała coś w stylu: ,,nie chcę, żebyś tu była, żebyś na mnie czekała, ale cieszę się, że tu jesteś”. Tak więc nie wiedziałam, czy mam się uśmiechnąć, czy uciekać. Nie zrobiłam ani jednego ani drugiego. Wciąż siedziałam na masce jego samochodu i czekałam na jego ruch. Kiedy zauważyłam, że idzie w moim kierunku, wstrzymałam oddech, choć potem przypomniałam sobie, że może iść po prostu w kierunku swojego samochodu, co jest bardzo prawdopodobne. Dlatego czym prędzej zeskoczyłam z auta i zaczęłam iść w przeciwnym kierunku, uciekając od zrobienia z siebie totalnej idiotki.
Ktoś może mi powiedzieć, dlaczego w ogóle na niego czekałam? Postradałam zmysły, czy jak? Bo nie rozumiem.
Zmęczona tym wszystkim, potarłam skronie i myślałam, jaka to ze mnie idiotka. Krzyknęłam, kiedy ktoś złapał mnie za rękę. Z wahaniem się odwróciłam i nie panując nad własnymi emocjami, rzuciłam się Aaronowi w ramiona. Wiedziałam, czułam, że nie był pewny, co zrobić, ale po chwili odwzajemnił uścisk. Właściwie to przytulił mnie dużo bardziej niż ja jego. Po chwili, gdy odsunęliśmy się od siebie, doszłam do wniosku, że dobrze by było się odezwać.
- Co ty tu robisz? - wyprzedził mnie.
- Muszę odpowiadać na to pytanie?
- Tak.
- Dobra, wiesz co… sama nie wiem, co tu właściwie robiłam. - odparłam i zamierzałam się odwrócić, ale mnie powstrzymał i przyciągnął do siebie. Ten gest tak bardzo mnie sparaliżował, że nie wiedziałam co mam zrobić lub jak zareagować. Jednak moje ciało wiedziało. Odruchowo położyłam dłonie na jego torsie i czekałam, słuchając jego przyspieszonego oddechu. Mało tego kątem oka zauważyłam, że wokół nas zaczynali zbierać się ludzie, co troszkę mnie niepokoiło. Spojrzałam Aaronowi w oczy i widziałam w nich to samo wahanie. Wiedziałam, że chciał mnie pocałować, czułam to, ale zamiast tego nachylił się i wyszeptał mi do ucha:
- Nie wiem, jak ty, ale ja nie lubię mieć widowni. - zaśmiałam się cicho na jego słowa. Nie wiem, co chciał, żebym powiedziała, ale nie powiedziałam nic. Uznając to za znak zgody, Aaron wziął mnie za rękę i poprowadził do swojego samochodu, co naprawdę mnie zdziwiło. Znałam go już na tyle długo, że wiedziałam, iż nigdy nie okazywał publicznie uczuć. No…może oprócz nienawiści i gniewu. Mam na myśli te pozytywne uczucia. Z cieniem wątpliwości, że może to być jakaś gra, wsiadłam do jego samochodu i już po chwili odjechaliśmy z piskiem opon.
Aaron
Miałem postanowienie – unikać jej. I wychodziło mi to całkiem świetnie, do momentu, kiedy nie zobaczyłem jej, opierającej się na masce mojego samochodu. Nie mogłem tak po prostu dać jej odejść. Obiecałem sobie też, że przestanę dawać jej nadzieje, ale to chyba niemożliwe. Szczególnie teraz, kiedy jedziemy na plażę, a ona się uśmiecha i śpiewa pod nosem słowa piosenki, która akurat leci w radiu: I'm trying not to love you Nickelbacka. Nie mogło być trafniejszej muzyki, prawda? Z lekkim wahaniem spojrzałem na nią i zauważyłem, że ona również na mnie patrzyła. Działając pod chwilą presji, podgłośniłem piosenkę, na co jej oczy się rozjaśniły. Akurat, kiedy Nickelback dobiegł końca, dojechaliśmy na plażę. Nie wiem, dlaczego zawsze chciałem zabierać ją właśnie tam. Może przez to, że plaża kojarzyła mi się z miłością, uczuciem, szczęściem? Nie wiem, nie wiem, nie wiem.
Przeczesałem ręką włosy, po czym wyszedłem z auta. W ślad za mną poszła moja towarzyszka. W całkowitej ciszy zeszliśmy na plażę, rozkładając koc. Bez słowa usiadłem, a Lottie zrobiła to samo.
- Musimy porozmawiać. - szepnęła, nie patrząc w moją stronę. - Dlaczego mnie unikałeś? Co zrobiłam? - ból w jej głosie był niemal namacalny, przez co chciałem wejść do wody i się utopić. - Nie chcę, żebyś źle mnie zrozumiał. - westchnęła. - Wiem, że wtedy w szpitalu nie byliśmy razem, nawet nie wiem, czy byliśmy przyjaciółmi. Wiem, że się nie umawiasz. Zresztą, nawet jeśli byś się umawiał to nie sądzę, że wybrałbyś mnie. Chcę tylko wiedzieć, czemu mnie unikałeś i ignorowałeś. To wszystko. - pierwszy raz była przy mnie taka otwarta, co mnie zdziwiło.
- Kiedy miałem 18 lat umarła moja mama. - wyznałem, kładąc się na kocu. Nigdy, nikomu nie opowiadałem o swojej przeszłości, ale czułem, że jestem jej coś winny. - Można powiedzieć, że moje dzieciństwo nie należało do tych, gdzie rodzicie kupowali ci lody i zabierali na plac zabaw. - uśmiechnąłem się smutno i mimo że Lottie na mnie nie patrzyła to wiedziałem, że uważnie słuchała. - Odkąd pamiętam doświadczałem okropnych rzeczy. Nie będę owijał w bawełnę, Lott, ale chcę, żebyś na mnie spojrzała. - uważnie ją obserwowałem. Wciąż na mnie na patrzyła. - Lottie. - podziałało. O dziwo, nie zostałem potraktowany wzrokiem pełnym litości, tylko zdziwionym. - Wiesz, że mój tata jest bogaczem i jest nim odkąd skończył 20 lat, czyli bardzo długo. Dlatego łatwo można się domyślić, że nie poświęcał rodzinie zbyt dużej uwagi. Moja matka w końcu się zbuntowała i powiedziała dość. Wzięła sprawy w swoje ręce. Prawie codziennie kłóciła się z ojcem i wiadomo, że musiała na czymś wyładować swoją złość. Akurat dobrze się jej trafiło, bo miała dwóch synów. Tak się złożyło, że wybrała tego młodszego.
- Przestań. - przerwała mi Lottie drżącym głosem.
- Mogła wyładować się właśnie na nim. - kontynuowałem, ponieważ chciałem, żeby to wiedziała. - Oczywiście dziecko nie stało z założonymi rękoma. Za każdym razem, kiedy byłem bity, szedłem do ojca i wszystko mu mówiłem, ale wiesz co odpowiadał? Albo, że mam bujną wyobraźnię, albo czy mógłbym powtórzyć, bo nie słuchał. W końcu dałem sobie spokój z donoszeniem. Po co się męczyć, skoro to nie przynosi żadnych skutków, wręcz odwrotnie? Matka zaczęła pić. Pewnie nie muszę ci mówić, że ludzie po alkoholu są jeszcze bardziej agresywni niż normalnie, prawda? Do tego wszystkiego doszły jeszcze prochy, ale ojciec nic nie widział. Albo nie chciał widzieć. Parę razy wylądowałem w szpitalu i wiesz co wtedy mówiła mi kobieta, którą nazywałem matką? Mówiła, że jestem bezużyteczny, że nigdy nikt mnie nie pokocha, że będę taki jak ona, że będę alkoholikiem, że jestem nic nie wart! - krzyknąłem, wstając z koca.
W ciągu paru sekund stałem na brzegu plaży, pozwalając, aby słona woda moczyła moje nogi. Drgnąłem, kiedy Charlotte objęła mnie od tyłu, ale się nie odsunąłem.
- Później została zastrzelona przez jednego z dilerów. Najlepsze jest to, że mimo wszystko cierpiałem, kiedy odeszła. Cierpiałem już wcześniej, dlatego stałem się taki jak ona. W wieku 16 lat zacząłem nałogowo pić. - wyznałem ze wstydem.
- To dlatego nie sięgasz po alkohol. - stwierdziła.
- Unikałem cię dla twojego dobra, Lott. - odezwałem się, odwracając się do niej przodem i biorąc ją w ramiona. - Chcę cię ochronić przed samym sobą.
- Co znaczy twój tatuaż? - zapytała, całkowicie zmieniając temat.
- Wolność, niezależność, nieograniczenie. - odparłem.
- Nie mogę. - powiedziała. - Nie wiem, co mam…
- Bądź przy mnie. Potrzebuję cię. Tylko tyle.
Lottie
,,Bądź przy mnie. Potrzebuję cię”. Pięć słów, ale jak ważnych dla mnie, dla mojego serca. Leżałam w łóżku, cały czas powtarzając sobie jego słowa. Na plaży spędziliśmy jeszcze parę godzin, ale zaczęło lać, więc Aaron odwiózł nas do mieszkań. Mówię nas, bo w końcu jesteśmy sąsiadami. Nie mogę uwierzyć, że się przede mną otworzył, że opowiedział mi o swoim koszmarnym dzieciństwie. Wiedziałam, że przeżył coś, co na zawsze go zmieniło, ale nigdy nie przypuszczałam, że mógł stać się ofiarą przemocy własnej…matki. Osoby, która powinna go kochać tak, jak nikt inny, która powinna być dla niego wsparciem. Może to zabrzmi samolubnie, ale jestem szczęśliwa. Kiedy wreszcie jedna z jego tajemnic wyszła na jaw, czuję się tak, jakby nasza znajomość zrobiła ogromny krok do przodu! Stanowczo powiedział, że od teraz będę jeździła z nim do szkoły. Mimo tego, co mi wyznał to cieszę się, że nadal jest sobą. Współczuję mu tego, co musiał przeżyć, ale uważam, że to go tylko wzmocniło, stał się silniejszy. Choć martwi mnie jedno. Czy kiedykolwiek otworzy się na miłość? Jego matka pokazała mu, że miłość jest tak naprawdę zbędna, ale wiem, że nie tylko to wydarzenie sprawiło, że stał się zamknięty na uczucia. Wiem, że jest coś jeszcze, ale tym razem nie mam zamiaru się tego dowiedzieć nieproszona. Tym razem jestem pewna, że jeśli będzie chciał to mi powie.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
Westchnęłam, bo nie chciałam, żeby ktoś mi przeszkadzał w rozmyślaniu o Aaronie, ale mimo to poszłam otworzyć. Prawie krzyknęłam z zaskoczenia, kiedy zobaczyłam Nicka. Od razu wpuściłam go do środka i zaczęłam się zastanawiać co tu robi o tak późnej porze.
- Cześć, siostra. - mruknął.
- Hej. - starałam się maskować swoje szczęście, ale kiedy spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem, który mówił, że on wie wszystko, wiedziałam, że poległam.
- Co ty taka szczęśliwa?
- Bez powodu. - odparłam.
- Czy aby na…
Nie zdążył dokończyć, ponieważ usłyszałam ponowne pukanie do drzwi. Czym prędzej się odwróciłam i poszłam otworzyć. Mój uśmiech powiększył się o 1000%, kiedy ujrzałam powód mojego szczęścia. Nie zważając na obecność mojego brata, wpadłam w ramiona Aarona, rozkoszując się zapachem jego i jego perfum. Zaśmiałam się cicho, kiedy zauważyłam to, że on również mnie wdycha. Chciałam tak stać bez końca, ale jednocześnie czułam na sobie wzrok mojego starszego brata. Stanęłam jak najwyżej na palcach, ale niewiele to dało, bo Aaron ma 190 cm wzrostu, także… dość brutalnie pociągnęłam go w dół tak, że mogłam szepnąć mu do ucha:
- Wejdź.
Bez żadnych obaw wzięłam go za rękę i wprowadziłam do środka. W tym momencie byłam wściekła na Nicka. Tak bardzo pragnęłam zostać ze Scottem sam na sam, że aż mnie skręcało.
- Co on tu robi, Charlotte? - zapytał mój brat, nie kryjąc odrazy.
- To samo co ty, nie sądzisz? - warknął Aaron.
- Ja przyjechałem odwiedzić siostrę, a ty? Zapomnij, że ją przelecisz. - zakryłam usta dłonią, kiedy dotarło do mnie to, co powiedział mój brat. Jak z bicza strzelił Aaron ruszył na Nicka, ale odciągnęłam go do tyłu. Zagrodziłam mu drogę, stając tuż przed nim. Położyłam dłonie na jego piersi i spojrzałam prosto w oczy. Bezgłośnie powiedziałam: ,,proszę, nie”. Zacisnął szczękę, ale posłuchał.
- Ty naprawdę myślisz, że….- zaczęłam.
- Że wlecisz mu do łóżka, a następnego dnia będziesz płakać, bo cię zostawił? Tak, tak myślę.
- Wiesz, jak długo go już znam? Gdyby chciał się tylko ze mną przespać to już dawno by to zrobił! - krzyknęłam.
- Nieważne! - warknął Nick. - Wynoś się z mieszkania mojej siostry. - powiedział do Aarona, którego mięśnie się napięły. Wyczułam, że Scott naprawdę myśli, że go wyrzucę. Zabolało, ale popracuję nad jego uczuciami i zaufaniem do mnie.
- Tak, masz rację. - zwróciłam się do Nicka i poczułam, jak Aaron próbuje wyjść, ale złapałam go za rękę. - Wyjdź, Nick.
Mój brat spojrzał na mnie tak, jakbym była szalona.
- Nie masz prawa...Jestem twoim bratem!
- A on jest…. - chciałam powiedzieć moim chłopakiem, ale się powstrzymałam.
- A on jest kim? Dokończ, siostrzyczko. Kim jest? Kim jesteś dla niej? - zwrócił się do Scotta. - Dokończ za nią. Kim jesteś? Wiedziałam, że Aaron chcę odpowiedzieć coś, czego później będzie żałował. Nie mogłam na to pozwolić. Jeszcze nie.
- Nie musimy ci się tłumaczyć. - warknęłam. - Wynoś się.
Zaśmiał się, ale posłusznie podszedł do drzwi. Zanim jednak wyszedł, powiedział:
- Pożałujesz tego, siostrzyczko. On także. - i zniknął.
Gdy doszło do mnie to, co się właśnie stało, upadłam na ziemię, zalewając się łzami. Aaron natychmiast znalazł się tuż obok mnie, ale nic nie mówił. Nic, po prostu zrobił to, co powinien – wziął mnie w ramiona i zaczął uspokajająco kołysać się ze mną w przód i w tył. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach, jednak nie mogłam zrozumieć, co się stało z moim bratem. Nigdy się tak nie zachowywał. Nigdy.
Pierwsze, co zrobiłam, kiedy obudziłam się rano to spojrzałam na zegar, który wskazywał 11 rano. Chciałam wstać, ale wtedy usłyszałam równomierny oddech Aarona. Spał tutaj razem ze mną? Nie dowierzając własnym oczom, wtuliłam się w niego, sprawdzając, czy jest prawdziwy.
- Jeśli chciałaś mnie za poduszkę, wystarczyło powiedzieć. - uśmiechnął się, a ja wyraźnie się zarumieniłam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie ma na sobie nic, oprócz bielizny. Jednocześnie byłam zawstydzona, ale też podekscytowana. Czułam, jak mój puls szaleje, jak serce bije tak szybko i gwałtownie, jakby chciało wyskoczyć z mojej piersi. Aaron jakby to wyczuwając, pochylił się tak, że stykaliśmy się nosami. Nie mogąc czekać dłużej, przycisnęłam usta do jego warg, cicho wzdychając. Zadrżałam, kiedy jego ręce znalazły się na moich pośladkach. Mało tego, wciąż pragnęłam więcej. Dużo więcej. Jęknęłam, kiedy nasze języki się zderzyły i, kiedy zaczęły razem ze sobą tańczyć tak, jakby były dla siebie stworzone. Jednym płynnym ruchem znalazłam się na nim.
- No więc, moja kochana… - zeskoczyłam z Aarona jak poparzona, kiedy usłyszałam głos Valerie. Razem ze Scottem rzuciliśmy jej spojrzenie pełne wyrzutu, ale zaczęłam się śmiać, gdy widziałam jej minę. Po chwili przyłączył się też Aaron, a na końcu i Valerie.
- Następnym razem będę pukać. - obiecała.
- Mam nadzieję. - odparłam, wciąż się śmiejąc.
Gestem zaprosiłam ją do środka i razem z Aaronem zaczęliśmy się ubierać. Podziwiałam to, jak pracowały jego mięśnie przy najdrobniejszym ruchu. Wróciłam do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy pocałował mnie w policzek.
- Zaraz wracam, idę do łazienki. - szepnął i zniknął za drzwiami MOJEJ łazienki. Miałam ochotę krzyczeć, bo zamiast pójść tam z nim, musiałam siedzieć tutaj z Valerie, ale byłam jej to winna.
- Co to było, Lottie?! - krzyknęła, uśmiechając się. - Wy… ty i on...no wiesz….razem?
- Nie wiem. - odparłam. - Mam nadzieję, że tak. - uśmiechnęłam się.
- A wiesz….spaliście już ze sobą?
- Nie, jeszcze nie. - odpowiedziałam, wyraźnie skrępowana. - Nie w tym sensie. - dodałam.
- A on wie, że wiesz...jesteś dziewicą?
- Val!! - krzyknęłam, chowając twarz w dłoniach. - Tak, wie.
- Jakie to romantyczne! - westchnęła. - Ale jak już będzie po upojnej nocy to chcę znać szczegóły!
- Idiotka! - krzyknęłam. - Przestań! - zaśmiałam się, akurat wtedy, kiedy obiekt moich westchnień wyszedł z łazienki, wciąż paradując bez koszulki. Już wstałam z krzesła, żeby się do niego przytulić, kiedy usłyszałam wibracje swojej komórki. Spojrzałam na nich przepraszająco i poszłam odebrać.
- Halo?
- Dodzwoniłem się do Charlotte Moore? - zapytał męski głos.
- Tak, o co chodzi? Z kim mam przyjemność? - z niepokojem spojrzałam na Aarona, który był pogrążony w rozmowie z moją przyjaciółką.
- Nate, kilkanaście dni temu się spotkaliśmy. Pamiętasz?
- Yhm...tak, pamiętam. O co chodzi?
- Pomyślałem, czy może nie chciałabyś gdzieś wyskoczyć?
- Nie, dziękuję. Przynajmniej na razie. - odparłam.
- Wielka szkoda, Lottie. Do zobaczenia.
Z wahaniem odłożyłam telefon z powrotem na miejsce, jeszcze przez chwilę się w niego wpatrując. Owszem, pamiętam tego mężczyznę, ale jakim cudem zdobył mój numer telefonu? Widzieliśmy się raz i to przez jakieś trzy sekundy, a on mnie gdzieś zaprasza? Zaczęłam się poważnie nad tym zastanawiać… Dawno nie prowadziłam takiej dziwnej rozmowy… Potrząsnęłam głową, objęłam się rękami i usiadłam z powrotem na krześle koło Aarona. Gdy tylko się dosiadłam zauważyłam uśmiech na wargach Scotta. Tylko, że to nie był byle jaki uśmiech. To był uśmiech z tymi kochanymi dołeczkami.
- Co mnie ominęło? - zapytałam, szczerze ciekawa.
- A takie tam….wspominaliśmy dawne czasy. - odrzekła Val i natychmiast poczułam się tak, jakbym dostała w brzuch. Dawne czasy Scotta mogły dotyczyć tylko dziewczyn na jedną noc i tego typu zachowania.
- Lottie, wszystko gra? - zapytała Val. - Jesteś jakaś strasznie….blada….
Słysząc to Aaron od razu odwrócił się w moim kierunku, jednocześnie się do mnie nachylając.
- Co się stało? - szepnął.
- Dawne czasy? - zapytałam oskarżycielsko, patrząc w jego oczy. Nie wiem, dlaczego, ale gdy tylko to powiedziałam to poczułam wyrzuty sumienia. Nie powinnam tak reagować, prawda? Czy może powinnam?
- Nie tak dawne, Lott. - odparł ze spokojem. - Valerie, może powiesz Charlotte o czym rozmawialiśmy?
Moja przyjaciółka wyglądała tak, jakby właśnie dotarło do niej to, co powiedziała.
- O boże, Lottie… Nie o to mi chodziło! Nigdy bym nie mówiła o takich rzeczach! Pamiętasz, kiedy Scott był w szpitalu? - przytaknęłam, więc kontynuowała. - Zanim do ciebie zadzwoniłam to założyłam się z tym dupkiem.
- O co? - ścisnęło mnie w żołądku.
- Ten palant myślał, że celowo nie przyjechałaś do szpitala, a ja tłumaczyłam mu, że pewnie nic o tym nie wiesz. Założyliśmy się, że przyjedziesz w ciągu 2-3 godzin. Wygrałam zakład. O tym rozmawialiśmy.
- O co się założyliście?
- O honor. -moja przyjaciółka dumnie podniosła głowę a ja… wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem.
- Myślałeś, że celowo nie przyjechałam?
- Miałem powody, żeby tak myśleć, maleńka. - mrugnął do mnie, przez co poczułam ciepło na całym ciele.
- To teraz ty nam powiedz z kim rozmawiałaś? Wyglądałaś na lekko speszoną. - stwierdziła Val.
- Znajomy. - gdy to powiedziałam, Aaron zamarł.
Nerwowo spojrzałam w jego kierunku, ale już po chwili znowu był sobą.
- Znajomy? - powtórzyła Valerie. - Ty nie masz znajomych.
- Pewnego dnia wpadliśmy na siebie i tak się poznaliśmy.
- Jak ma na imię? - dopytywała się.
- Z tego, co mówił to Nate. Ma na imię Nate.
Żyli długo i szczęśliwie? Chyba nie w tej bajce...
Było już po lekcjach, a ja jak głupia czekałam na Scotta przy jego samochodzie. Unikał mnie odkąd wyszedł ze szpitala – od tygodnia. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robił. Uważnie analizowałam swoje zachowanie i wiem, że nie zrobiłam nic, co mogłoby go zdenerwować lub zranić.
Podskoczyłam, kiedy usłyszałam dzwonek i w mgnieniu oka Aaron znalazł się na zewnątrz. Niestety w towarzystwie Katie Wamooren. Mruknęłam pod nosem i w tym momencie byłam naprawdę zła. Przecież nie byłam idiotką i doskonale wiedziałam, że nie będziemy razem, ale cholera! Całował mnie! Całował!
Mogłabym przysiąc, że całował mnie inaczej niż każdą inną dziewczynę, dotychczas. Kiedy już chciałam tam podbiec i go spoliczkować, stało się coś, czego bym się nie spodziewała. Przynajmniej w małym stopniu. Katie przyssała się do Aarona, ale on ją odepchnął, co sprawiło, że zaczęłam się nad nim zastanawiać. Z tego, co słyszałam to Aaron Scott nigdy nie odpychał dziewczyn. No…z wyjątkiem mnie.
Zamarłam, kiedy mnie zauważył, a jego twarz wyrażała coś w stylu: ,,nie chcę, żebyś tu była, żebyś na mnie czekała, ale cieszę się, że tu jesteś”. Tak więc nie wiedziałam, czy mam się uśmiechnąć, czy uciekać. Nie zrobiłam ani jednego ani drugiego. Wciąż siedziałam na masce jego samochodu i czekałam na jego ruch. Kiedy zauważyłam, że idzie w moim kierunku, wstrzymałam oddech, choć potem przypomniałam sobie, że może iść po prostu w kierunku swojego samochodu, co jest bardzo prawdopodobne. Dlatego czym prędzej zeskoczyłam z auta i zaczęłam iść w przeciwnym kierunku, uciekając od zrobienia z siebie totalnej idiotki.
Ktoś może mi powiedzieć, dlaczego w ogóle na niego czekałam? Postradałam zmysły, czy jak? Bo nie rozumiem.
Zmęczona tym wszystkim, potarłam skronie i myślałam, jaka to ze mnie idiotka. Krzyknęłam, kiedy ktoś złapał mnie za rękę. Z wahaniem się odwróciłam i nie panując nad własnymi emocjami, rzuciłam się Aaronowi w ramiona. Wiedziałam, czułam, że nie był pewny, co zrobić, ale po chwili odwzajemnił uścisk. Właściwie to przytulił mnie dużo bardziej niż ja jego. Po chwili, gdy odsunęliśmy się od siebie, doszłam do wniosku, że dobrze by było się odezwać.
- Co ty tu robisz? - wyprzedził mnie.
- Muszę odpowiadać na to pytanie?
- Tak.
- Dobra, wiesz co… sama nie wiem, co tu właściwie robiłam. - odparłam i zamierzałam się odwrócić, ale mnie powstrzymał i przyciągnął do siebie. Ten gest tak bardzo mnie sparaliżował, że nie wiedziałam co mam zrobić lub jak zareagować. Jednak moje ciało wiedziało. Odruchowo położyłam dłonie na jego torsie i czekałam, słuchając jego przyspieszonego oddechu. Mało tego kątem oka zauważyłam, że wokół nas zaczynali zbierać się ludzie, co troszkę mnie niepokoiło. Spojrzałam Aaronowi w oczy i widziałam w nich to samo wahanie. Wiedziałam, że chciał mnie pocałować, czułam to, ale zamiast tego nachylił się i wyszeptał mi do ucha:
- Nie wiem, jak ty, ale ja nie lubię mieć widowni. - zaśmiałam się cicho na jego słowa. Nie wiem, co chciał, żebym powiedziała, ale nie powiedziałam nic. Uznając to za znak zgody, Aaron wziął mnie za rękę i poprowadził do swojego samochodu, co naprawdę mnie zdziwiło. Znałam go już na tyle długo, że wiedziałam, iż nigdy nie okazywał publicznie uczuć. No…może oprócz nienawiści i gniewu. Mam na myśli te pozytywne uczucia. Z cieniem wątpliwości, że może to być jakaś gra, wsiadłam do jego samochodu i już po chwili odjechaliśmy z piskiem opon.
Aaron
Miałem postanowienie – unikać jej. I wychodziło mi to całkiem świetnie, do momentu, kiedy nie zobaczyłem jej, opierającej się na masce mojego samochodu. Nie mogłem tak po prostu dać jej odejść. Obiecałem sobie też, że przestanę dawać jej nadzieje, ale to chyba niemożliwe. Szczególnie teraz, kiedy jedziemy na plażę, a ona się uśmiecha i śpiewa pod nosem słowa piosenki, która akurat leci w radiu: I'm trying not to love you Nickelbacka. Nie mogło być trafniejszej muzyki, prawda? Z lekkim wahaniem spojrzałem na nią i zauważyłem, że ona również na mnie patrzyła. Działając pod chwilą presji, podgłośniłem piosenkę, na co jej oczy się rozjaśniły. Akurat, kiedy Nickelback dobiegł końca, dojechaliśmy na plażę. Nie wiem, dlaczego zawsze chciałem zabierać ją właśnie tam. Może przez to, że plaża kojarzyła mi się z miłością, uczuciem, szczęściem? Nie wiem, nie wiem, nie wiem.
Przeczesałem ręką włosy, po czym wyszedłem z auta. W ślad za mną poszła moja towarzyszka. W całkowitej ciszy zeszliśmy na plażę, rozkładając koc. Bez słowa usiadłem, a Lottie zrobiła to samo.
- Musimy porozmawiać. - szepnęła, nie patrząc w moją stronę. - Dlaczego mnie unikałeś? Co zrobiłam? - ból w jej głosie był niemal namacalny, przez co chciałem wejść do wody i się utopić. - Nie chcę, żebyś źle mnie zrozumiał. - westchnęła. - Wiem, że wtedy w szpitalu nie byliśmy razem, nawet nie wiem, czy byliśmy przyjaciółmi. Wiem, że się nie umawiasz. Zresztą, nawet jeśli byś się umawiał to nie sądzę, że wybrałbyś mnie. Chcę tylko wiedzieć, czemu mnie unikałeś i ignorowałeś. To wszystko. - pierwszy raz była przy mnie taka otwarta, co mnie zdziwiło.
- Kiedy miałem 18 lat umarła moja mama. - wyznałem, kładąc się na kocu. Nigdy, nikomu nie opowiadałem o swojej przeszłości, ale czułem, że jestem jej coś winny. - Można powiedzieć, że moje dzieciństwo nie należało do tych, gdzie rodzicie kupowali ci lody i zabierali na plac zabaw. - uśmiechnąłem się smutno i mimo że Lottie na mnie nie patrzyła to wiedziałem, że uważnie słuchała. - Odkąd pamiętam doświadczałem okropnych rzeczy. Nie będę owijał w bawełnę, Lott, ale chcę, żebyś na mnie spojrzała. - uważnie ją obserwowałem. Wciąż na mnie na patrzyła. - Lottie. - podziałało. O dziwo, nie zostałem potraktowany wzrokiem pełnym litości, tylko zdziwionym. - Wiesz, że mój tata jest bogaczem i jest nim odkąd skończył 20 lat, czyli bardzo długo. Dlatego łatwo można się domyślić, że nie poświęcał rodzinie zbyt dużej uwagi. Moja matka w końcu się zbuntowała i powiedziała dość. Wzięła sprawy w swoje ręce. Prawie codziennie kłóciła się z ojcem i wiadomo, że musiała na czymś wyładować swoją złość. Akurat dobrze się jej trafiło, bo miała dwóch synów. Tak się złożyło, że wybrała tego młodszego.
- Przestań. - przerwała mi Lottie drżącym głosem.
- Mogła wyładować się właśnie na nim. - kontynuowałem, ponieważ chciałem, żeby to wiedziała. - Oczywiście dziecko nie stało z założonymi rękoma. Za każdym razem, kiedy byłem bity, szedłem do ojca i wszystko mu mówiłem, ale wiesz co odpowiadał? Albo, że mam bujną wyobraźnię, albo czy mógłbym powtórzyć, bo nie słuchał. W końcu dałem sobie spokój z donoszeniem. Po co się męczyć, skoro to nie przynosi żadnych skutków, wręcz odwrotnie? Matka zaczęła pić. Pewnie nie muszę ci mówić, że ludzie po alkoholu są jeszcze bardziej agresywni niż normalnie, prawda? Do tego wszystkiego doszły jeszcze prochy, ale ojciec nic nie widział. Albo nie chciał widzieć. Parę razy wylądowałem w szpitalu i wiesz co wtedy mówiła mi kobieta, którą nazywałem matką? Mówiła, że jestem bezużyteczny, że nigdy nikt mnie nie pokocha, że będę taki jak ona, że będę alkoholikiem, że jestem nic nie wart! - krzyknąłem, wstając z koca.
W ciągu paru sekund stałem na brzegu plaży, pozwalając, aby słona woda moczyła moje nogi. Drgnąłem, kiedy Charlotte objęła mnie od tyłu, ale się nie odsunąłem.
- Później została zastrzelona przez jednego z dilerów. Najlepsze jest to, że mimo wszystko cierpiałem, kiedy odeszła. Cierpiałem już wcześniej, dlatego stałem się taki jak ona. W wieku 16 lat zacząłem nałogowo pić. - wyznałem ze wstydem.
- To dlatego nie sięgasz po alkohol. - stwierdziła.
- Unikałem cię dla twojego dobra, Lott. - odezwałem się, odwracając się do niej przodem i biorąc ją w ramiona. - Chcę cię ochronić przed samym sobą.
- Co znaczy twój tatuaż? - zapytała, całkowicie zmieniając temat.
- Wolność, niezależność, nieograniczenie. - odparłem.
- Nie mogę. - powiedziała. - Nie wiem, co mam…
- Bądź przy mnie. Potrzebuję cię. Tylko tyle.
Lottie
,,Bądź przy mnie. Potrzebuję cię”. Pięć słów, ale jak ważnych dla mnie, dla mojego serca. Leżałam w łóżku, cały czas powtarzając sobie jego słowa. Na plaży spędziliśmy jeszcze parę godzin, ale zaczęło lać, więc Aaron odwiózł nas do mieszkań. Mówię nas, bo w końcu jesteśmy sąsiadami. Nie mogę uwierzyć, że się przede mną otworzył, że opowiedział mi o swoim koszmarnym dzieciństwie. Wiedziałam, że przeżył coś, co na zawsze go zmieniło, ale nigdy nie przypuszczałam, że mógł stać się ofiarą przemocy własnej…matki. Osoby, która powinna go kochać tak, jak nikt inny, która powinna być dla niego wsparciem. Może to zabrzmi samolubnie, ale jestem szczęśliwa. Kiedy wreszcie jedna z jego tajemnic wyszła na jaw, czuję się tak, jakby nasza znajomość zrobiła ogromny krok do przodu! Stanowczo powiedział, że od teraz będę jeździła z nim do szkoły. Mimo tego, co mi wyznał to cieszę się, że nadal jest sobą. Współczuję mu tego, co musiał przeżyć, ale uważam, że to go tylko wzmocniło, stał się silniejszy. Choć martwi mnie jedno. Czy kiedykolwiek otworzy się na miłość? Jego matka pokazała mu, że miłość jest tak naprawdę zbędna, ale wiem, że nie tylko to wydarzenie sprawiło, że stał się zamknięty na uczucia. Wiem, że jest coś jeszcze, ale tym razem nie mam zamiaru się tego dowiedzieć nieproszona. Tym razem jestem pewna, że jeśli będzie chciał to mi powie.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
Westchnęłam, bo nie chciałam, żeby ktoś mi przeszkadzał w rozmyślaniu o Aaronie, ale mimo to poszłam otworzyć. Prawie krzyknęłam z zaskoczenia, kiedy zobaczyłam Nicka. Od razu wpuściłam go do środka i zaczęłam się zastanawiać co tu robi o tak późnej porze.
- Cześć, siostra. - mruknął.
- Hej. - starałam się maskować swoje szczęście, ale kiedy spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem, który mówił, że on wie wszystko, wiedziałam, że poległam.
- Co ty taka szczęśliwa?
- Bez powodu. - odparłam.
- Czy aby na…
Nie zdążył dokończyć, ponieważ usłyszałam ponowne pukanie do drzwi. Czym prędzej się odwróciłam i poszłam otworzyć. Mój uśmiech powiększył się o 1000%, kiedy ujrzałam powód mojego szczęścia. Nie zważając na obecność mojego brata, wpadłam w ramiona Aarona, rozkoszując się zapachem jego i jego perfum. Zaśmiałam się cicho, kiedy zauważyłam to, że on również mnie wdycha. Chciałam tak stać bez końca, ale jednocześnie czułam na sobie wzrok mojego starszego brata. Stanęłam jak najwyżej na palcach, ale niewiele to dało, bo Aaron ma 190 cm wzrostu, także… dość brutalnie pociągnęłam go w dół tak, że mogłam szepnąć mu do ucha:
- Wejdź.
Bez żadnych obaw wzięłam go za rękę i wprowadziłam do środka. W tym momencie byłam wściekła na Nicka. Tak bardzo pragnęłam zostać ze Scottem sam na sam, że aż mnie skręcało.
- Co on tu robi, Charlotte? - zapytał mój brat, nie kryjąc odrazy.
- To samo co ty, nie sądzisz? - warknął Aaron.
- Ja przyjechałem odwiedzić siostrę, a ty? Zapomnij, że ją przelecisz. - zakryłam usta dłonią, kiedy dotarło do mnie to, co powiedział mój brat. Jak z bicza strzelił Aaron ruszył na Nicka, ale odciągnęłam go do tyłu. Zagrodziłam mu drogę, stając tuż przed nim. Położyłam dłonie na jego piersi i spojrzałam prosto w oczy. Bezgłośnie powiedziałam: ,,proszę, nie”. Zacisnął szczękę, ale posłuchał.
- Ty naprawdę myślisz, że….- zaczęłam.
- Że wlecisz mu do łóżka, a następnego dnia będziesz płakać, bo cię zostawił? Tak, tak myślę.
- Wiesz, jak długo go już znam? Gdyby chciał się tylko ze mną przespać to już dawno by to zrobił! - krzyknęłam.
- Nieważne! - warknął Nick. - Wynoś się z mieszkania mojej siostry. - powiedział do Aarona, którego mięśnie się napięły. Wyczułam, że Scott naprawdę myśli, że go wyrzucę. Zabolało, ale popracuję nad jego uczuciami i zaufaniem do mnie.
- Tak, masz rację. - zwróciłam się do Nicka i poczułam, jak Aaron próbuje wyjść, ale złapałam go za rękę. - Wyjdź, Nick.
Mój brat spojrzał na mnie tak, jakbym była szalona.
- Nie masz prawa...Jestem twoim bratem!
- A on jest…. - chciałam powiedzieć moim chłopakiem, ale się powstrzymałam.
- A on jest kim? Dokończ, siostrzyczko. Kim jest? Kim jesteś dla niej? - zwrócił się do Scotta. - Dokończ za nią. Kim jesteś? Wiedziałam, że Aaron chcę odpowiedzieć coś, czego później będzie żałował. Nie mogłam na to pozwolić. Jeszcze nie.
- Nie musimy ci się tłumaczyć. - warknęłam. - Wynoś się.
Zaśmiał się, ale posłusznie podszedł do drzwi. Zanim jednak wyszedł, powiedział:
- Pożałujesz tego, siostrzyczko. On także. - i zniknął.
Gdy doszło do mnie to, co się właśnie stało, upadłam na ziemię, zalewając się łzami. Aaron natychmiast znalazł się tuż obok mnie, ale nic nie mówił. Nic, po prostu zrobił to, co powinien – wziął mnie w ramiona i zaczął uspokajająco kołysać się ze mną w przód i w tył. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach, jednak nie mogłam zrozumieć, co się stało z moim bratem. Nigdy się tak nie zachowywał. Nigdy.
Pierwsze, co zrobiłam, kiedy obudziłam się rano to spojrzałam na zegar, który wskazywał 11 rano. Chciałam wstać, ale wtedy usłyszałam równomierny oddech Aarona. Spał tutaj razem ze mną? Nie dowierzając własnym oczom, wtuliłam się w niego, sprawdzając, czy jest prawdziwy.
- Jeśli chciałaś mnie za poduszkę, wystarczyło powiedzieć. - uśmiechnął się, a ja wyraźnie się zarumieniłam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie ma na sobie nic, oprócz bielizny. Jednocześnie byłam zawstydzona, ale też podekscytowana. Czułam, jak mój puls szaleje, jak serce bije tak szybko i gwałtownie, jakby chciało wyskoczyć z mojej piersi. Aaron jakby to wyczuwając, pochylił się tak, że stykaliśmy się nosami. Nie mogąc czekać dłużej, przycisnęłam usta do jego warg, cicho wzdychając. Zadrżałam, kiedy jego ręce znalazły się na moich pośladkach. Mało tego, wciąż pragnęłam więcej. Dużo więcej. Jęknęłam, kiedy nasze języki się zderzyły i, kiedy zaczęły razem ze sobą tańczyć tak, jakby były dla siebie stworzone. Jednym płynnym ruchem znalazłam się na nim.
- No więc, moja kochana… - zeskoczyłam z Aarona jak poparzona, kiedy usłyszałam głos Valerie. Razem ze Scottem rzuciliśmy jej spojrzenie pełne wyrzutu, ale zaczęłam się śmiać, gdy widziałam jej minę. Po chwili przyłączył się też Aaron, a na końcu i Valerie.
- Następnym razem będę pukać. - obiecała.
- Mam nadzieję. - odparłam, wciąż się śmiejąc.
Gestem zaprosiłam ją do środka i razem z Aaronem zaczęliśmy się ubierać. Podziwiałam to, jak pracowały jego mięśnie przy najdrobniejszym ruchu. Wróciłam do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy pocałował mnie w policzek.
- Zaraz wracam, idę do łazienki. - szepnął i zniknął za drzwiami MOJEJ łazienki. Miałam ochotę krzyczeć, bo zamiast pójść tam z nim, musiałam siedzieć tutaj z Valerie, ale byłam jej to winna.
- Co to było, Lottie?! - krzyknęła, uśmiechając się. - Wy… ty i on...no wiesz….razem?
- Nie wiem. - odparłam. - Mam nadzieję, że tak. - uśmiechnęłam się.
- A wiesz….spaliście już ze sobą?
- Nie, jeszcze nie. - odpowiedziałam, wyraźnie skrępowana. - Nie w tym sensie. - dodałam.
- A on wie, że wiesz...jesteś dziewicą?
- Val!! - krzyknęłam, chowając twarz w dłoniach. - Tak, wie.
- Jakie to romantyczne! - westchnęła. - Ale jak już będzie po upojnej nocy to chcę znać szczegóły!
- Idiotka! - krzyknęłam. - Przestań! - zaśmiałam się, akurat wtedy, kiedy obiekt moich westchnień wyszedł z łazienki, wciąż paradując bez koszulki. Już wstałam z krzesła, żeby się do niego przytulić, kiedy usłyszałam wibracje swojej komórki. Spojrzałam na nich przepraszająco i poszłam odebrać.
- Halo?
- Dodzwoniłem się do Charlotte Moore? - zapytał męski głos.
- Tak, o co chodzi? Z kim mam przyjemność? - z niepokojem spojrzałam na Aarona, który był pogrążony w rozmowie z moją przyjaciółką.
- Nate, kilkanaście dni temu się spotkaliśmy. Pamiętasz?
- Yhm...tak, pamiętam. O co chodzi?
- Pomyślałem, czy może nie chciałabyś gdzieś wyskoczyć?
- Nie, dziękuję. Przynajmniej na razie. - odparłam.
- Wielka szkoda, Lottie. Do zobaczenia.
Z wahaniem odłożyłam telefon z powrotem na miejsce, jeszcze przez chwilę się w niego wpatrując. Owszem, pamiętam tego mężczyznę, ale jakim cudem zdobył mój numer telefonu? Widzieliśmy się raz i to przez jakieś trzy sekundy, a on mnie gdzieś zaprasza? Zaczęłam się poważnie nad tym zastanawiać… Dawno nie prowadziłam takiej dziwnej rozmowy… Potrząsnęłam głową, objęłam się rękami i usiadłam z powrotem na krześle koło Aarona. Gdy tylko się dosiadłam zauważyłam uśmiech na wargach Scotta. Tylko, że to nie był byle jaki uśmiech. To był uśmiech z tymi kochanymi dołeczkami.
- Co mnie ominęło? - zapytałam, szczerze ciekawa.
- A takie tam….wspominaliśmy dawne czasy. - odrzekła Val i natychmiast poczułam się tak, jakbym dostała w brzuch. Dawne czasy Scotta mogły dotyczyć tylko dziewczyn na jedną noc i tego typu zachowania.
- Lottie, wszystko gra? - zapytała Val. - Jesteś jakaś strasznie….blada….
Słysząc to Aaron od razu odwrócił się w moim kierunku, jednocześnie się do mnie nachylając.
- Co się stało? - szepnął.
- Dawne czasy? - zapytałam oskarżycielsko, patrząc w jego oczy. Nie wiem, dlaczego, ale gdy tylko to powiedziałam to poczułam wyrzuty sumienia. Nie powinnam tak reagować, prawda? Czy może powinnam?
- Nie tak dawne, Lott. - odparł ze spokojem. - Valerie, może powiesz Charlotte o czym rozmawialiśmy?
Moja przyjaciółka wyglądała tak, jakby właśnie dotarło do niej to, co powiedziała.
- O boże, Lottie… Nie o to mi chodziło! Nigdy bym nie mówiła o takich rzeczach! Pamiętasz, kiedy Scott był w szpitalu? - przytaknęłam, więc kontynuowała. - Zanim do ciebie zadzwoniłam to założyłam się z tym dupkiem.
- O co? - ścisnęło mnie w żołądku.
- Ten palant myślał, że celowo nie przyjechałaś do szpitala, a ja tłumaczyłam mu, że pewnie nic o tym nie wiesz. Założyliśmy się, że przyjedziesz w ciągu 2-3 godzin. Wygrałam zakład. O tym rozmawialiśmy.
- O co się założyliście?
- O honor. -moja przyjaciółka dumnie podniosła głowę a ja… wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem.
- Myślałeś, że celowo nie przyjechałam?
- Miałem powody, żeby tak myśleć, maleńka. - mrugnął do mnie, przez co poczułam ciepło na całym ciele.
- To teraz ty nam powiedz z kim rozmawiałaś? Wyglądałaś na lekko speszoną. - stwierdziła Val.
- Znajomy. - gdy to powiedziałam, Aaron zamarł.
Nerwowo spojrzałam w jego kierunku, ale już po chwili znowu był sobą.
- Znajomy? - powtórzyła Valerie. - Ty nie masz znajomych.
- Pewnego dnia wpadliśmy na siebie i tak się poznaliśmy.
- Jak ma na imię? - dopytywała się.
- Z tego, co mówił to Nate. Ma na imię Nate.
poniedziałek, 7 listopada 2016
rozdział czternasty - piękne, zielone oczy, które od razu mnie uwiodły.
Lottie
- Gdzie jest?! - krzyknęłam do komórki, jednocześnie kończąc połączenie. Zaczęłam chodzić po pokoju tam i z powrotem nie wiedząc co właściwie powinnam zrobić lub myśleć. W dodatku gnębiło mnie okropne poczucie winy. Uważałam, że to przeze mnie. Wprawdzie Val powiedziała mi, że go pobito, ale w takim razie czemu się nie bronił? Bo był zdołowany, zły i to przeze mnie. Boże, wylądował przeze mnie w szpitalu! To moja wina!
Czym prędzej podbiegłam do szafy i włożyłam na siebie to, co jako pierwsze wpadło mi w ręce. Nawet nie miałam głowy, żeby myśleć o makijażu. Jedynie co zrobiłam to poczesałam włosy, żeby przypadkiem nie wyglądać jak strach na wróble. Na ramię zarzuciłam torebkę, porwałam z szafki kluczyki i jak najszybciej zbiegłam na parking i wsiadłam do swojego samochodu. Choć próbowałam myśleć optymistycznie to w głowie cały czas miałam najstraszniejszy obraz Aarona. Mało tego miałam przebłyski podłej podświadomości, która mówiła mi, że on umrze. Przeklęłam pod nosem, zapaliłam auto i wyjechałam z parkingu z piskiem opon. Pierwszy też raz w ogóle nie przejmowałam się ograniczeniami prędkości. Jechałam 120km/h, kiedy dozwolone było 60km/h. Myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Nagle usłyszałam wycie syreny policyjnej. Zmarszczyłam nos, powiedziałam nieładne słowo i zjechałam na pobocze, przy okazji sprawdzając godzinę. Według zegarka Valerie dzwoniła do mnie 90 minut temu. Odrzuciłam głowę do tyłu, specjalnie uderzając w fotel. Muszę jechać do szpitala, nie mogę urządzać sobie pogawędek z policją. Spojrzałam we wsteczne lusterko i zauważyłam, że policja jest jeszcze dość daleko, dlatego nie zastanawiając się nad konsekwencjami z powrotem wróciłam na drogę, jednocześnie przygryzając dolną wargę tak mocno, że możliwe, iż poleciała mi krew. Nacisnęłam na gaz i na pełnych obrotach skierowałam się prosto w stronę szpitala, gdzie leży Aaron. Jak na złość przypomniałam sobie te chwile, kiedy był dla mnie miły i nasze pocałunki, przyspieszone bicia serca, przyspieszone oddechy, puls…. Z moich oczu popłynęły niekontrolowane łzy, przez co prawie nic nie widziałam. Najmądrzejszym rozwiązaniem byłoby zatrzymanie się w bezpiecznym miejscu, ale kiedy ostatnim razem myślałam nad tym co mam zrobić to odrzuciłam Aarona – nawet więcej niż raz. Nie wiedziałam, czy myślałam w tamtej chwili jasno – najprawdopodobniej nie, ale miałam to gdzieś. Mrugając pozbyłam się łez wypływających z moich oczu i docisnęłam pedał gazu, sprawiając, że w ciągu 30 minut już byłam pod szpitalem. Wyskoczyłam z auta jak poparzona i niemal wbiegłam do budynku. Ile sił w nogach podbiegłam do recepcji.
- Przepraszam! - krzyknęłam, ale niezbyt głośno.
Mimo całego strachu, złości i smutku, które gromadziły się w moich żyłach, zdawałam sobie sprawę, że jestem w szpitalu.
- Tak? - zapytała mnie pielęgniarka.
Na moje oko miała może z 25 lat. No i była bardzo ładna. Jeśli takie kobiety pracują w tym szpitalu to… Skup się.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
- Przywieziono tu dzisiaj Aarona Scotta, prawda? Gdzie on leży? - spytałam z rozpaczą w głosie.
- Jest pani kimś z rodziny? - spytała bardzo spokojnie.
- Nie, ale…
- W takim razie nie mogę pani niczego zdradzić w związku z jego zdrowiem. - stwierdziła. - Nie wiem też, czy powinnam panią tam wpuszczać w takim stanie.
- Nie mogę go odwiedzić? Jestem jego… - jego czym? Sama nie wiem, co chciałam powiedzieć. - Jego przyjaciółką. - rzekłam w końcu.
- Jak na przyjaciółkę to przyjechała pani bardzo późno, biorąc pod uwagę fakt, że został przywieziony 6 godzin temu.
- Bardzo proszę o to…
- Mało tego pan Scott wyraźnie prosił o to, żeby nie wpuszczać do niego żadnych gości.
- Żadnych? - zapytałam z bólem w głosie.
- Żadnych.
Nie mogłam uwierzyć w jej słowa. A może nie chciałam? Zresztą co za różnica. Musiałam go zobaczyć i nie obchodziło mnie to, czego chciał Aaron.
- W jakiej sali leży? - spojrzałam na nią martwym wzrokiem.
- Nie mogę tego pani zdradzić.
- W jakiej sali leży? - powtórzyłam raz jeszcze.
- Sala numer 8 - westchnęła. - ale uprzedzam panią, żeby ów pacjent jest bardzo agresywny i, że może, pod wpływem leków, panią skrzywdzić.
- Znam go lepiej niż pani i wiem, że nigdy by mnie nie skrzywdził. - warknęłam, ruszając w stronę sali, w której leżał chłopak z zielonymi oczami, który sprawiał, że mój puls gwałtownie przyspiesza. Niesamowite, jak człowiek może się bardzo zmienić pod wpływem gniewu, strachu i smutku. Jak widać te trzy emocje nie grają ze sobą zbyt dobrze, co prowadzi do takich zachowań. Kiedy byłam przy sali numer 5 to już prawie biegłam. Jednak, gdy stałam przed jego salą to moje serce zaczęło walić jak nigdy tak, jakby samo wyczuło jego obecność. Wzięłam głęboki wdech, nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. Prawie krzyknęłam z ulgi, kiedy go zobaczyłam. Rzuciłam wszystko co trzymałam w rękach na podłogę i rzuciłam się w jego kierunku. Kiedy wreszcie się do niego przytuliłam, łzy popłynęły z moich oczu. Usłyszałam ciche jęknięcie, dlatego czym prędzej się od niego odsunęłam.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie chciałam. Boli cię? Mam wezwać, doktora, pielęgniarkę, kogokolwiek? Co cię boli? Kiedy usłyszałam cichy śmiech, który dochodził z jego ust, natychmiast podniosłam wzrok i spojrzałam w jego oczy. Wyglądał tak, jakby się cieszył, że mnie zobaczył, co strasznie mi ulżyło, bo bałam się, że nie będzie chciał mnie widzieć.
- Wszystko w porządku. - zapewnił, ujmując moją dłoń.
Kiedy tak mnie za nią trzymał to znowu miałam ochotę się rozpłakać. - Tylko rzuciłaś się na moje połamane żebra. - mój uśmiech natychmiast zbladł, za to jego się powiększył. - Nie bój się, nic mi nie zrobiłaś, Lottie.
- Przepraszam, Aaron, ja… - westchnęłam. - Ja naprawdę nie chciałam….to przeze mnie się tu znalazłeś, ja…. Boże… mogło ci się coś stać i ja…
- Co ty, kurwa, bredzisz? - spytał, cały czas trzymając mnie za rękę. - Jak to przez ciebie? Ty nie miałaś z tym nic wspólnego. - zapewnił, podnosząc zdrową rękę do mojej twarzy. Wstrzymałam oddech, kiedy kciukiem wytarł moje łzy.
- Kto cię pobił? - spytałam i zauważyłam, że jego oczy pociemniały i, że puścił moją dłoń.
- Nie wiem. - powiedział, nie patrząc mi w oczy.
- Wiem, że wiesz. - odparłam spokojnie, siadając na brzegu jego łóżka dużo bliżej niż powinnam. - Rozmawiałeś już z policją?
- Cholera, nie będę rozmawiać z policją, Charlotte!
- Skoro zostałeś pobity to ich obowiązkiem jest to, żeby cię przesłuchali. Możesz tego nie chcieć, ale to ich obowiązek. Aaron nie możesz…
Przerwałam, kiedy usłyszałam, że drzwi sali się otwierają. Przeklęłam cicho, kiedy zobaczyłam policję. Wiedziałam, że nie przyszli do Aarona, tylko po kogoś, kogo imię zaczyna się na ,,C” i kogoś kto wyraźnie przed nimi uciekł.
- Pani Charlotte Moore?
- Tak, to ja. - westchnęłam i zauważyłam, że Aaron obdarzył mnie pytającym spojrzeniem.
- Zdaje sobie pani sprawę z tego, że znacznie przekroczyła pani dozwoloną prędkość i, że uciekła pani przed policją?
- Tak, ja…
- Jako, że jest pani pełnoletnia to już za takie wykroczenie może pani trafić do więzienia, przynajmniej na jakiś czas. Czy przekraczanie prędkości było warte tego, żeby pójść za kratki? - spytał.
- Tak, było, ponieważ spieszyłam się do szpitala. - skinęłam na Scotta, który już chyba wszystko zrozumiał.
- Jest to dla pani ktoś z rodziny?
- Nie.
- Więc nie widzę powodu dla tak szybkiej jazdy. Skoro jest pani przyjacielem to te parę minut dłużej mógłby poczekać, prawda? - kiedy się nie odezwałam, kontynuowali. - Dlatego pójdzie pani z nami. Dostanie pani mandat w wysokości 500 dolarów, a oprócz tego za ucieczkę przed policją jedną noc w więzieniu. Proszę się pożegnać i..
- Ona nigdzie nie pójdzie. - wtrącił się Scott.
- Słucham?
- Zostanie tutaj ze mną, ponieważ to właśnie jej potrzebuję najbardziej. Dlatego bardzo panów proszę o to, żeby panowie… - kiedy gwałtownie przerwał, spojrzałam w jego stronę. Oczy miał mocno zamknięte, a oddech nierówny. Spojrzałam na maszynę, do której jest przypięty. Dostrzegłam to, że maszyna pikała dużo szybciej niż jeszcze parę sekund temu. Zaczęłam się martwić, ponieważ po paru chwilach nic się nie polepszyło. Obrzuciłam policjantów morderczym spojrzeniem, po czym lekko położyłam się na Aaronie tak, żeby go nie przygniatać. Można powiedzieć, że w sumie nad nim stałam leżąc. Powoli i ostrożnie nachyliłam się w stronę jego ucha przy okazji dotykając ustami jego policzka.
- Hej, Aaron. - szepnęłam. - Proszę cię, otwórz oczy.
Gdy nie reagował, dołączyłam ręce. Na początku ujęłam jego twarz w swoje dłonie, a później przeniosłam je ostrożnie na jego umięśniony brzuch, a ponieważ wiedziałam, że miał złamane żebra, starałam się być bardzo delikatna.
- Otwórz oczy, Aaron. - szepnęłam ponownie. - Proszę cię, zrób to dla mnie ty dupku.
Odetchnęłam, kiedy usłyszałam jego cichy śmiech i kiedy jego zdrowa ręka spoczywała kojąco na moich plecach. Uśmiechnęłam się i zsunęłam obok niego na co wyraźnie mi pozwolił.
- Dobrze. - powiedział drugi policjant. - W takim razie 1000 dolarów bez kary więzienia, stoi?
- Stoi. - odparłam, po czym na moje szczęście zniknęli za drzwiami.
- Nie masz tyle pieniędzy. - stwierdził Scott.
- Coś wymyślę.
- Lottie, cholera nie uzyskasz takich pieniędzy.
- Dam sobie radę. - oznajmiłam. - Lepiej powiedz mi, kto cię pobił. - Nie mogę. - westchnął. - Chciałbym, ale nie mogę.
Gdyby nie to, że jest chory to pewnie bym go zmuszała, ale skoro jest tak a nie inaczej to musiałam odpuścić. Jednak miałam zamiar dowiedzieć się sama, kto mu to zrobił i dlaczego. Uważnie przyjrzałam się jego ranom.
- Było ich trzech prawda?
- Co? Skąd…
- Widzę to po ranach.
- Jesteś lekarzem, czy jak?
- Bardzo śmieszne, panie Scott. - mruknęłam niskim głosem i poczułam, że jego oddech przyspieszył. - Nie możesz, bo znowu wpadniesz w jakiś atak. - stwierdziłam, schodząc z jego szpitalnego łoża.
- Lottie, wracaj mi tu. - warknął.
- Muszę się czegoś dowiedzieć o twoim stanie. Zaraz wrócę…
- Chodź tutaj. - rozkazał z mrocznym uśmieszkiem.
Przewróciłam oczami i podeszłam do niego. Niemal natychmiast pochwycił mnie zdrową ręką i sprawił, że na nim leżałam. Dosłownie.
- Twoje żebra, Aaron.
- Nie boli. - odparł.
Jego bliskość ponownie mnie rozbroiła przez co PONOWNIE straciłam nad sobą kontrolę. Pochyliłam się, sprawiając, że nasze usta się zetknęły. Tylko, że tym razem nie całowaliśmy się zaborczo ani dziko tylko delikatnie, czule, romantycznie. Uśmiechnęłam się w jego usta, kiedy jego ręka powędrowała w dół mojego ciała. Choć bardzo nie chciałam to musiałam się odsunąć. Szpital to nie najlepsze miejsce ani czas na takie rzeczy.
- Jeszcze nie. - powtórzyłam mu jego własne słowa, przez co się uśmiechnął. Za każdym razem kiedy się uśmiechał to miałam ochotę rzucić się razem z nim na łóżko i nigdy z niego nie wychodzić.
- Zaraz wrócę. - obiecałam, zostawiając na jego ustach jeszcze jeden pocałunek, który tak jak wszystkie inne sprawiał, że moje ciało nie pragnęło niczego innego tylko jego. Na lekarza wpadłam dużo szybciej niż przypuszczałam.
- Witam, chciałam się zapytać o stan zdrowia pana Scotta. - zaczęłam ostrożnie, mając nadzieję, że coś mi zdradzi.
- Jest pani z kimś rodziny? - spytał bez żadnych emocji.
- Niestety nie, ale jestem z nim bardzo blisko.
- Przykro mi, ale nie mogę nic pani zdradzić.
- Bardzo pana proszę, to naprawdę bardzo ważne. - błagałam.
- Zostanę za to wyrzucony. - westchnął i zniżył głos do szeptu. - Stan pana Scotta jest…dobry, choć kiedy się denerwuje to ma zawroty głowy. Być może został bardziej zraniony w głowę niż myślałem, ale proszę się nie denerwować. Wszystko będzie w porządku.
- Dziękuję. - odparłam, po czym poszłam w kierunku barku, żeby kupić coś w stylu kawy. Byłam już parę razy w szpitalach dzięki mojej niezdarności, ale nigdy nie widziałam, żeby w jakimkolwiek było tyle ludzi! Pierwszy raz w szpitalu, w miejscu gdzie są chorzy ludzie musiałam się przepychać łokciami, żeby dojść do miejsca, w którym mogłam kupić kawę lub coś w tym rodzaju. Dlatego, kiedy wreszcie dotarłam do celu, miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia tak długo, aż stracę głos. Jednak moje szczęście szybko zniknęło, gdy przy jednym ze stołów zauważyłam rudowłosą dziewczynę. Musiałam się naprawdę bardzo powstrzymywać, żeby do niej nie podejść i nie powyrywać jej tych włosów. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę barku. Oczywiście stolik Katie znajduję się tuż przy nim, więc koniec końców i tak się na nią natknę. Mimo wszystko podniosłam głowę do góry i ruszyłam. Nawet nie zareagowałam, kiedy zawołała mnie po imieniu i w spokoju zamówiłam dwie kawy. Jedną dla siebie, a drugą dla Aarona.
- Cześć. - usłyszałam tuż obok i przysięgam, że miałam ochotę jej przyłożyć.
Po jaką cholerę ona się w ogóle do mnie odzywa? Naprawdę chce wywołać kłótnię w szpitalu?
- Czego chcesz Katie? - syknęłam, po raz kolejny zaskakując się swoją odwagą.
- Chciałam się tylko zapytać, jak czuje się Scott. - powiedziała cicho.
- Czemu sama go o to nie spytasz?
- Próbowałam, ale mnie wyrzucił. - spojrzała na mnie spode łba, jakbym to ja była wszystkiemu winna.
- Widocznie w końcu zmądrzał. - odpowiedziałam, biorąc swoje kawy i kierując się do wyjścia. Przystanęłam, kiedy odpowiedziała. - Wiesz co poprawia mi humor? - zakpiła. - To, że tobą też się znudzi, Charlotte. - niemal wypluła moje imię.
Przygryzłam dolną wargę i starając się iść prosto – wyszłam i skierowałam się w kierunku Aarona.
W sumie to można powiedzieć, że poszło mi całkiem dobrze, nie licząc faktu, że zderzyłam się z trzema osobami, w tym z doktorem i, że cała, jedna kawa znalazła się właśnie na nim. Choć bardzo chciałam to nie potrafiłam wyrzucić z głowy słów, które powiedziała do mnie Katie. Może i starałam się myśleć pozytywnie, ale myślę, że miałą rację. Wprawdzie nawet nie wiem, czy ja i Scott to… Właśnie co? Nawet nie wiem, czy w ogóle jesteśmy parą. Bardzo prawdopodobne jest to, że kiedy wyjdzie ze szpitala to znowu zacznie mnie traktować, jakbym była ostatnią osobą, z którą ma ochotę rozmawiać. Mimo to, wiem, że to nie jest prawdziwy on. A nawet gdyby tak właśnie było to co z tego? Pokochałam go takim, jakim jest – super dupek i dupek. Jedynie co wciąż mnie boli to to, że mam wrażenie, że Aaron nadal nie ufa mi wystarczająco. Westchnęłam i z lekkim wahaniem weszłam do środka sali. Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nawet nie spojrzałam na Scotta i na to, czy ktoś jest w środku. Dopiero, gdy położyłam kawę na stoliczku to podniosłam wzrok i jak zwykle miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Cześć, Damon. - wydusiłam. - Przepraszam, naprawdę nie chciałam wam przeszkadzać. Ja tylko… och. Może już po prostu sobie pójdę. - wydukałam.
- Nie, no co ty. - odparł, robiąc parę kroków do przodu i biorąc mnie w ramiona. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłam tak sparaliżowana. Chociaż właściwie to wiem – kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Aarona. Nie wiem też jak to się stało, że przy Scottach czułam się tak…bezpiecznie i swojsko. Może nawet lepiej niż we własnej rodzinie, co jest trochę dołujące.
- Próbuję coś wydusić z tego ciołka, ale mi się nie udaje. Bądź tak dobra i mi pomóż.
- Em...rozmawiałam z lekarzem. - odpowiedziałam. - Wszystko wiem, ale….
- Świetnie! Więc co z nim?
- Lottie… - wtrącił się Aaron. - Jeśli cokolwiek mu powiesz to…
- To co? - zakpiłam i gdybym go lepiej nie znała to stwierdziłabym, że mi grozi, ale zauważyłam, że kąciki jego ust lekko drgnęły. - Wstaniesz z łóżka i co zrobisz? - prowokowałam dalej. - Co pan mi zrobi, panie Scott? - kusząco oblizałam dolną wargę, prawie całkowicie zapominając o tym, że nie jesteśmy tutaj sami.
- Nie chcesz wiedzieć. - odpowiedział niskim głosem.
- Zdziwiłbyś się, co…
- Dobra! - krzyknął Damon przez co oboje skierowaliśmy na niego wzrok. - Możecie przestać świntuszyć przy ludziach? Co mu jest? - zwrócił się do mnie, niemal błagalnie.
- Wszystko jest z nim dobrze. - odpowiedziałam. - Za parę dni powinien wyjść ze szpitala.
- Dobrze. - odetchnął. - Muszę już lecieć, ale Lottie…mam do ciebie prośbę.
- Tak? - zapytałam nieco zaniepokojona, gdy zauważyłam, że ściszył głos. - Dbaj o niego. Może się wydawać, że jest koszmarny, bo naprawdę ma takie dni, ale…- spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: ,,proszę cię, choćby nie wiem co się stało, nie zostawiaj go. On cię potrzebuje”. Skinęłam głową i wzrokiem odprowadziłam go do drzwi. Można powiedzieć, że wróciłam do rzeczywistości, kiedy z powrotem zostałam sama z Aaronem.
- Słuchaj.- zaczęłam. - Miałam naprawdę dobre chęci. Chciałam być tak dobra i przynieść tobie kawy, ale po drodze miałam trochę…przeszkód. - skrzywiłam się, kiedy przypomniałam sobie rude włosy Katie. - Może serio będzie lepiej, kiedy już pójdę. Nie sądzę, że zostanie tutaj to dobry pomysł. - podrapałam się po czole. - Co się stało? - zapytał, choć wyczułam w tym pytaniu lekką agresję.
- Nic takiego. - skłamałam. - Po drodze do akademika podskoczę jeszcze do Valerie. - dodałam szczerze, bo od dawna nie czułam tak silnej potrzeby, żeby komuś się wygadać. Mało tego czułam się okropnie przez to, że ostatnio prawie w ogóle się nie widywałyśmy i to w sumie przeze mnie, bo ciągle miałam w głowie Aarona. Dlatego zależało mi na tym, żeby to naprawić.
- Zostań. - poprosił, ale zauważyłam, że kiedy to powiedział to nie patrzył na mnie, tylko za okno. Domyśliłam się więc, że strasznie ciężko było mu to powiedzieć. Pewnie uważał, że powiedzenie czegoś takiego oznacza słabość. Nie rozumiem. Czy on naprawdę nie widzi tego, jak bardzo silny jest? I nie chodzi mi o siłę fizyczną, ale psychiczną. Może i ma bogate życie, ale czuję, czuję, że spotkało go w życiu coś, co być może mogło całkowicie go złamać. Mam tylko nadzieję, że będę w stanie go naprawić i, że nie będzie mi tego utrudniał. Spojrzałam mu prosto w oczy, w te zielone, piękne oczy, które od razu mnie uwiodły i natychmiast podjęłam decyzję. - Zostanę.
- Gdzie jest?! - krzyknęłam do komórki, jednocześnie kończąc połączenie. Zaczęłam chodzić po pokoju tam i z powrotem nie wiedząc co właściwie powinnam zrobić lub myśleć. W dodatku gnębiło mnie okropne poczucie winy. Uważałam, że to przeze mnie. Wprawdzie Val powiedziała mi, że go pobito, ale w takim razie czemu się nie bronił? Bo był zdołowany, zły i to przeze mnie. Boże, wylądował przeze mnie w szpitalu! To moja wina!
Czym prędzej podbiegłam do szafy i włożyłam na siebie to, co jako pierwsze wpadło mi w ręce. Nawet nie miałam głowy, żeby myśleć o makijażu. Jedynie co zrobiłam to poczesałam włosy, żeby przypadkiem nie wyglądać jak strach na wróble. Na ramię zarzuciłam torebkę, porwałam z szafki kluczyki i jak najszybciej zbiegłam na parking i wsiadłam do swojego samochodu. Choć próbowałam myśleć optymistycznie to w głowie cały czas miałam najstraszniejszy obraz Aarona. Mało tego miałam przebłyski podłej podświadomości, która mówiła mi, że on umrze. Przeklęłam pod nosem, zapaliłam auto i wyjechałam z parkingu z piskiem opon. Pierwszy też raz w ogóle nie przejmowałam się ograniczeniami prędkości. Jechałam 120km/h, kiedy dozwolone było 60km/h. Myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Nagle usłyszałam wycie syreny policyjnej. Zmarszczyłam nos, powiedziałam nieładne słowo i zjechałam na pobocze, przy okazji sprawdzając godzinę. Według zegarka Valerie dzwoniła do mnie 90 minut temu. Odrzuciłam głowę do tyłu, specjalnie uderzając w fotel. Muszę jechać do szpitala, nie mogę urządzać sobie pogawędek z policją. Spojrzałam we wsteczne lusterko i zauważyłam, że policja jest jeszcze dość daleko, dlatego nie zastanawiając się nad konsekwencjami z powrotem wróciłam na drogę, jednocześnie przygryzając dolną wargę tak mocno, że możliwe, iż poleciała mi krew. Nacisnęłam na gaz i na pełnych obrotach skierowałam się prosto w stronę szpitala, gdzie leży Aaron. Jak na złość przypomniałam sobie te chwile, kiedy był dla mnie miły i nasze pocałunki, przyspieszone bicia serca, przyspieszone oddechy, puls…. Z moich oczu popłynęły niekontrolowane łzy, przez co prawie nic nie widziałam. Najmądrzejszym rozwiązaniem byłoby zatrzymanie się w bezpiecznym miejscu, ale kiedy ostatnim razem myślałam nad tym co mam zrobić to odrzuciłam Aarona – nawet więcej niż raz. Nie wiedziałam, czy myślałam w tamtej chwili jasno – najprawdopodobniej nie, ale miałam to gdzieś. Mrugając pozbyłam się łez wypływających z moich oczu i docisnęłam pedał gazu, sprawiając, że w ciągu 30 minut już byłam pod szpitalem. Wyskoczyłam z auta jak poparzona i niemal wbiegłam do budynku. Ile sił w nogach podbiegłam do recepcji.
- Przepraszam! - krzyknęłam, ale niezbyt głośno.
Mimo całego strachu, złości i smutku, które gromadziły się w moich żyłach, zdawałam sobie sprawę, że jestem w szpitalu.
- Tak? - zapytała mnie pielęgniarka.
Na moje oko miała może z 25 lat. No i była bardzo ładna. Jeśli takie kobiety pracują w tym szpitalu to… Skup się.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
- Przywieziono tu dzisiaj Aarona Scotta, prawda? Gdzie on leży? - spytałam z rozpaczą w głosie.
- Jest pani kimś z rodziny? - spytała bardzo spokojnie.
- Nie, ale…
- W takim razie nie mogę pani niczego zdradzić w związku z jego zdrowiem. - stwierdziła. - Nie wiem też, czy powinnam panią tam wpuszczać w takim stanie.
- Nie mogę go odwiedzić? Jestem jego… - jego czym? Sama nie wiem, co chciałam powiedzieć. - Jego przyjaciółką. - rzekłam w końcu.
- Jak na przyjaciółkę to przyjechała pani bardzo późno, biorąc pod uwagę fakt, że został przywieziony 6 godzin temu.
- Bardzo proszę o to…
- Mało tego pan Scott wyraźnie prosił o to, żeby nie wpuszczać do niego żadnych gości.
- Żadnych? - zapytałam z bólem w głosie.
- Żadnych.
Nie mogłam uwierzyć w jej słowa. A może nie chciałam? Zresztą co za różnica. Musiałam go zobaczyć i nie obchodziło mnie to, czego chciał Aaron.
- W jakiej sali leży? - spojrzałam na nią martwym wzrokiem.
- Nie mogę tego pani zdradzić.
- W jakiej sali leży? - powtórzyłam raz jeszcze.
- Sala numer 8 - westchnęła. - ale uprzedzam panią, żeby ów pacjent jest bardzo agresywny i, że może, pod wpływem leków, panią skrzywdzić.
- Znam go lepiej niż pani i wiem, że nigdy by mnie nie skrzywdził. - warknęłam, ruszając w stronę sali, w której leżał chłopak z zielonymi oczami, który sprawiał, że mój puls gwałtownie przyspiesza. Niesamowite, jak człowiek może się bardzo zmienić pod wpływem gniewu, strachu i smutku. Jak widać te trzy emocje nie grają ze sobą zbyt dobrze, co prowadzi do takich zachowań. Kiedy byłam przy sali numer 5 to już prawie biegłam. Jednak, gdy stałam przed jego salą to moje serce zaczęło walić jak nigdy tak, jakby samo wyczuło jego obecność. Wzięłam głęboki wdech, nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. Prawie krzyknęłam z ulgi, kiedy go zobaczyłam. Rzuciłam wszystko co trzymałam w rękach na podłogę i rzuciłam się w jego kierunku. Kiedy wreszcie się do niego przytuliłam, łzy popłynęły z moich oczu. Usłyszałam ciche jęknięcie, dlatego czym prędzej się od niego odsunęłam.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie chciałam. Boli cię? Mam wezwać, doktora, pielęgniarkę, kogokolwiek? Co cię boli? Kiedy usłyszałam cichy śmiech, który dochodził z jego ust, natychmiast podniosłam wzrok i spojrzałam w jego oczy. Wyglądał tak, jakby się cieszył, że mnie zobaczył, co strasznie mi ulżyło, bo bałam się, że nie będzie chciał mnie widzieć.
- Wszystko w porządku. - zapewnił, ujmując moją dłoń.
Kiedy tak mnie za nią trzymał to znowu miałam ochotę się rozpłakać. - Tylko rzuciłaś się na moje połamane żebra. - mój uśmiech natychmiast zbladł, za to jego się powiększył. - Nie bój się, nic mi nie zrobiłaś, Lottie.
- Przepraszam, Aaron, ja… - westchnęłam. - Ja naprawdę nie chciałam….to przeze mnie się tu znalazłeś, ja…. Boże… mogło ci się coś stać i ja…
- Co ty, kurwa, bredzisz? - spytał, cały czas trzymając mnie za rękę. - Jak to przez ciebie? Ty nie miałaś z tym nic wspólnego. - zapewnił, podnosząc zdrową rękę do mojej twarzy. Wstrzymałam oddech, kiedy kciukiem wytarł moje łzy.
- Kto cię pobił? - spytałam i zauważyłam, że jego oczy pociemniały i, że puścił moją dłoń.
- Nie wiem. - powiedział, nie patrząc mi w oczy.
- Wiem, że wiesz. - odparłam spokojnie, siadając na brzegu jego łóżka dużo bliżej niż powinnam. - Rozmawiałeś już z policją?
- Cholera, nie będę rozmawiać z policją, Charlotte!
- Skoro zostałeś pobity to ich obowiązkiem jest to, żeby cię przesłuchali. Możesz tego nie chcieć, ale to ich obowiązek. Aaron nie możesz…
Przerwałam, kiedy usłyszałam, że drzwi sali się otwierają. Przeklęłam cicho, kiedy zobaczyłam policję. Wiedziałam, że nie przyszli do Aarona, tylko po kogoś, kogo imię zaczyna się na ,,C” i kogoś kto wyraźnie przed nimi uciekł.
- Pani Charlotte Moore?
- Tak, to ja. - westchnęłam i zauważyłam, że Aaron obdarzył mnie pytającym spojrzeniem.
- Zdaje sobie pani sprawę z tego, że znacznie przekroczyła pani dozwoloną prędkość i, że uciekła pani przed policją?
- Tak, ja…
- Jako, że jest pani pełnoletnia to już za takie wykroczenie może pani trafić do więzienia, przynajmniej na jakiś czas. Czy przekraczanie prędkości było warte tego, żeby pójść za kratki? - spytał.
- Tak, było, ponieważ spieszyłam się do szpitala. - skinęłam na Scotta, który już chyba wszystko zrozumiał.
- Jest to dla pani ktoś z rodziny?
- Nie.
- Więc nie widzę powodu dla tak szybkiej jazdy. Skoro jest pani przyjacielem to te parę minut dłużej mógłby poczekać, prawda? - kiedy się nie odezwałam, kontynuowali. - Dlatego pójdzie pani z nami. Dostanie pani mandat w wysokości 500 dolarów, a oprócz tego za ucieczkę przed policją jedną noc w więzieniu. Proszę się pożegnać i..
- Ona nigdzie nie pójdzie. - wtrącił się Scott.
- Słucham?
- Zostanie tutaj ze mną, ponieważ to właśnie jej potrzebuję najbardziej. Dlatego bardzo panów proszę o to, żeby panowie… - kiedy gwałtownie przerwał, spojrzałam w jego stronę. Oczy miał mocno zamknięte, a oddech nierówny. Spojrzałam na maszynę, do której jest przypięty. Dostrzegłam to, że maszyna pikała dużo szybciej niż jeszcze parę sekund temu. Zaczęłam się martwić, ponieważ po paru chwilach nic się nie polepszyło. Obrzuciłam policjantów morderczym spojrzeniem, po czym lekko położyłam się na Aaronie tak, żeby go nie przygniatać. Można powiedzieć, że w sumie nad nim stałam leżąc. Powoli i ostrożnie nachyliłam się w stronę jego ucha przy okazji dotykając ustami jego policzka.
- Hej, Aaron. - szepnęłam. - Proszę cię, otwórz oczy.
Gdy nie reagował, dołączyłam ręce. Na początku ujęłam jego twarz w swoje dłonie, a później przeniosłam je ostrożnie na jego umięśniony brzuch, a ponieważ wiedziałam, że miał złamane żebra, starałam się być bardzo delikatna.
- Otwórz oczy, Aaron. - szepnęłam ponownie. - Proszę cię, zrób to dla mnie ty dupku.
Odetchnęłam, kiedy usłyszałam jego cichy śmiech i kiedy jego zdrowa ręka spoczywała kojąco na moich plecach. Uśmiechnęłam się i zsunęłam obok niego na co wyraźnie mi pozwolił.
- Dobrze. - powiedział drugi policjant. - W takim razie 1000 dolarów bez kary więzienia, stoi?
- Stoi. - odparłam, po czym na moje szczęście zniknęli za drzwiami.
- Nie masz tyle pieniędzy. - stwierdził Scott.
- Coś wymyślę.
- Lottie, cholera nie uzyskasz takich pieniędzy.
- Dam sobie radę. - oznajmiłam. - Lepiej powiedz mi, kto cię pobił. - Nie mogę. - westchnął. - Chciałbym, ale nie mogę.
Gdyby nie to, że jest chory to pewnie bym go zmuszała, ale skoro jest tak a nie inaczej to musiałam odpuścić. Jednak miałam zamiar dowiedzieć się sama, kto mu to zrobił i dlaczego. Uważnie przyjrzałam się jego ranom.
- Było ich trzech prawda?
- Co? Skąd…
- Widzę to po ranach.
- Jesteś lekarzem, czy jak?
- Bardzo śmieszne, panie Scott. - mruknęłam niskim głosem i poczułam, że jego oddech przyspieszył. - Nie możesz, bo znowu wpadniesz w jakiś atak. - stwierdziłam, schodząc z jego szpitalnego łoża.
- Lottie, wracaj mi tu. - warknął.
- Muszę się czegoś dowiedzieć o twoim stanie. Zaraz wrócę…
- Chodź tutaj. - rozkazał z mrocznym uśmieszkiem.
Przewróciłam oczami i podeszłam do niego. Niemal natychmiast pochwycił mnie zdrową ręką i sprawił, że na nim leżałam. Dosłownie.
- Twoje żebra, Aaron.
- Nie boli. - odparł.
Jego bliskość ponownie mnie rozbroiła przez co PONOWNIE straciłam nad sobą kontrolę. Pochyliłam się, sprawiając, że nasze usta się zetknęły. Tylko, że tym razem nie całowaliśmy się zaborczo ani dziko tylko delikatnie, czule, romantycznie. Uśmiechnęłam się w jego usta, kiedy jego ręka powędrowała w dół mojego ciała. Choć bardzo nie chciałam to musiałam się odsunąć. Szpital to nie najlepsze miejsce ani czas na takie rzeczy.
- Jeszcze nie. - powtórzyłam mu jego własne słowa, przez co się uśmiechnął. Za każdym razem kiedy się uśmiechał to miałam ochotę rzucić się razem z nim na łóżko i nigdy z niego nie wychodzić.
- Zaraz wrócę. - obiecałam, zostawiając na jego ustach jeszcze jeden pocałunek, który tak jak wszystkie inne sprawiał, że moje ciało nie pragnęło niczego innego tylko jego. Na lekarza wpadłam dużo szybciej niż przypuszczałam.
- Witam, chciałam się zapytać o stan zdrowia pana Scotta. - zaczęłam ostrożnie, mając nadzieję, że coś mi zdradzi.
- Jest pani z kimś rodziny? - spytał bez żadnych emocji.
- Niestety nie, ale jestem z nim bardzo blisko.
- Przykro mi, ale nie mogę nic pani zdradzić.
- Bardzo pana proszę, to naprawdę bardzo ważne. - błagałam.
- Zostanę za to wyrzucony. - westchnął i zniżył głos do szeptu. - Stan pana Scotta jest…dobry, choć kiedy się denerwuje to ma zawroty głowy. Być może został bardziej zraniony w głowę niż myślałem, ale proszę się nie denerwować. Wszystko będzie w porządku.
- Dziękuję. - odparłam, po czym poszłam w kierunku barku, żeby kupić coś w stylu kawy. Byłam już parę razy w szpitalach dzięki mojej niezdarności, ale nigdy nie widziałam, żeby w jakimkolwiek było tyle ludzi! Pierwszy raz w szpitalu, w miejscu gdzie są chorzy ludzie musiałam się przepychać łokciami, żeby dojść do miejsca, w którym mogłam kupić kawę lub coś w tym rodzaju. Dlatego, kiedy wreszcie dotarłam do celu, miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia tak długo, aż stracę głos. Jednak moje szczęście szybko zniknęło, gdy przy jednym ze stołów zauważyłam rudowłosą dziewczynę. Musiałam się naprawdę bardzo powstrzymywać, żeby do niej nie podejść i nie powyrywać jej tych włosów. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę barku. Oczywiście stolik Katie znajduję się tuż przy nim, więc koniec końców i tak się na nią natknę. Mimo wszystko podniosłam głowę do góry i ruszyłam. Nawet nie zareagowałam, kiedy zawołała mnie po imieniu i w spokoju zamówiłam dwie kawy. Jedną dla siebie, a drugą dla Aarona.
- Cześć. - usłyszałam tuż obok i przysięgam, że miałam ochotę jej przyłożyć.
Po jaką cholerę ona się w ogóle do mnie odzywa? Naprawdę chce wywołać kłótnię w szpitalu?
- Czego chcesz Katie? - syknęłam, po raz kolejny zaskakując się swoją odwagą.
- Chciałam się tylko zapytać, jak czuje się Scott. - powiedziała cicho.
- Czemu sama go o to nie spytasz?
- Próbowałam, ale mnie wyrzucił. - spojrzała na mnie spode łba, jakbym to ja była wszystkiemu winna.
- Widocznie w końcu zmądrzał. - odpowiedziałam, biorąc swoje kawy i kierując się do wyjścia. Przystanęłam, kiedy odpowiedziała. - Wiesz co poprawia mi humor? - zakpiła. - To, że tobą też się znudzi, Charlotte. - niemal wypluła moje imię.
Przygryzłam dolną wargę i starając się iść prosto – wyszłam i skierowałam się w kierunku Aarona.
W sumie to można powiedzieć, że poszło mi całkiem dobrze, nie licząc faktu, że zderzyłam się z trzema osobami, w tym z doktorem i, że cała, jedna kawa znalazła się właśnie na nim. Choć bardzo chciałam to nie potrafiłam wyrzucić z głowy słów, które powiedziała do mnie Katie. Może i starałam się myśleć pozytywnie, ale myślę, że miałą rację. Wprawdzie nawet nie wiem, czy ja i Scott to… Właśnie co? Nawet nie wiem, czy w ogóle jesteśmy parą. Bardzo prawdopodobne jest to, że kiedy wyjdzie ze szpitala to znowu zacznie mnie traktować, jakbym była ostatnią osobą, z którą ma ochotę rozmawiać. Mimo to, wiem, że to nie jest prawdziwy on. A nawet gdyby tak właśnie było to co z tego? Pokochałam go takim, jakim jest – super dupek i dupek. Jedynie co wciąż mnie boli to to, że mam wrażenie, że Aaron nadal nie ufa mi wystarczająco. Westchnęłam i z lekkim wahaniem weszłam do środka sali. Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nawet nie spojrzałam na Scotta i na to, czy ktoś jest w środku. Dopiero, gdy położyłam kawę na stoliczku to podniosłam wzrok i jak zwykle miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Cześć, Damon. - wydusiłam. - Przepraszam, naprawdę nie chciałam wam przeszkadzać. Ja tylko… och. Może już po prostu sobie pójdę. - wydukałam.
- Nie, no co ty. - odparł, robiąc parę kroków do przodu i biorąc mnie w ramiona. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłam tak sparaliżowana. Chociaż właściwie to wiem – kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Aarona. Nie wiem też jak to się stało, że przy Scottach czułam się tak…bezpiecznie i swojsko. Może nawet lepiej niż we własnej rodzinie, co jest trochę dołujące.
- Próbuję coś wydusić z tego ciołka, ale mi się nie udaje. Bądź tak dobra i mi pomóż.
- Em...rozmawiałam z lekarzem. - odpowiedziałam. - Wszystko wiem, ale….
- Świetnie! Więc co z nim?
- Lottie… - wtrącił się Aaron. - Jeśli cokolwiek mu powiesz to…
- To co? - zakpiłam i gdybym go lepiej nie znała to stwierdziłabym, że mi grozi, ale zauważyłam, że kąciki jego ust lekko drgnęły. - Wstaniesz z łóżka i co zrobisz? - prowokowałam dalej. - Co pan mi zrobi, panie Scott? - kusząco oblizałam dolną wargę, prawie całkowicie zapominając o tym, że nie jesteśmy tutaj sami.
- Nie chcesz wiedzieć. - odpowiedział niskim głosem.
- Zdziwiłbyś się, co…
- Dobra! - krzyknął Damon przez co oboje skierowaliśmy na niego wzrok. - Możecie przestać świntuszyć przy ludziach? Co mu jest? - zwrócił się do mnie, niemal błagalnie.
- Wszystko jest z nim dobrze. - odpowiedziałam. - Za parę dni powinien wyjść ze szpitala.
- Dobrze. - odetchnął. - Muszę już lecieć, ale Lottie…mam do ciebie prośbę.
- Tak? - zapytałam nieco zaniepokojona, gdy zauważyłam, że ściszył głos. - Dbaj o niego. Może się wydawać, że jest koszmarny, bo naprawdę ma takie dni, ale…- spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: ,,proszę cię, choćby nie wiem co się stało, nie zostawiaj go. On cię potrzebuje”. Skinęłam głową i wzrokiem odprowadziłam go do drzwi. Można powiedzieć, że wróciłam do rzeczywistości, kiedy z powrotem zostałam sama z Aaronem.
- Słuchaj.- zaczęłam. - Miałam naprawdę dobre chęci. Chciałam być tak dobra i przynieść tobie kawy, ale po drodze miałam trochę…przeszkód. - skrzywiłam się, kiedy przypomniałam sobie rude włosy Katie. - Może serio będzie lepiej, kiedy już pójdę. Nie sądzę, że zostanie tutaj to dobry pomysł. - podrapałam się po czole. - Co się stało? - zapytał, choć wyczułam w tym pytaniu lekką agresję.
- Nic takiego. - skłamałam. - Po drodze do akademika podskoczę jeszcze do Valerie. - dodałam szczerze, bo od dawna nie czułam tak silnej potrzeby, żeby komuś się wygadać. Mało tego czułam się okropnie przez to, że ostatnio prawie w ogóle się nie widywałyśmy i to w sumie przeze mnie, bo ciągle miałam w głowie Aarona. Dlatego zależało mi na tym, żeby to naprawić.
- Zostań. - poprosił, ale zauważyłam, że kiedy to powiedział to nie patrzył na mnie, tylko za okno. Domyśliłam się więc, że strasznie ciężko było mu to powiedzieć. Pewnie uważał, że powiedzenie czegoś takiego oznacza słabość. Nie rozumiem. Czy on naprawdę nie widzi tego, jak bardzo silny jest? I nie chodzi mi o siłę fizyczną, ale psychiczną. Może i ma bogate życie, ale czuję, czuję, że spotkało go w życiu coś, co być może mogło całkowicie go złamać. Mam tylko nadzieję, że będę w stanie go naprawić i, że nie będzie mi tego utrudniał. Spojrzałam mu prosto w oczy, w te zielone, piękne oczy, które od razu mnie uwiodły i natychmiast podjęłam decyzję. - Zostanę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)