Lottie
Nie zdążyłam zareagować, kiedy Aaron jednym machnięciem ręki przewrócił stolik, przy którym siedzieliśmy.
Parę sekund temu był cały, a teraz leżał roztrzaskany pod naszymi stopami.
Aaron
- Co ty wyprawiasz?! - usłyszałem krzyk Charlotte i choć naprawdę chciałem się skupić na jej głosie to mogłem myśleć tylko o tym, jak daleko Nate się posunie. Z doświadczenia wiem, że jeśli poznaje się z dziewczynami to działa na zlecenia.
Jeśli ją skrzywdzi….
- Scott! - krzyknęła ponownie.
Starając się oddychać spokojnie, spojrzałem w jej stronę. Wyraźnie dostrzegłem zdenerwowanie, które odmalowało się na jej twarzy. Zdenerwowanie i niezrozumienie.
- Jak długo go znasz? - warknąłem w jej stronę.
Zauważyłem, że się wzdrygnęła i miałem wielką ochotę się zaśmiać. Jeszcze parę minut temu wszystko było w jak najlepszym porządku, a teraz znowu jesteśmy w punkcie wyjścia.
- Ktoś tu jest zazdrosny? - zapytała teatralnie Valerie, która z naszej trójki wciąż siedziała spokojnie na krześle.
- Nie prowokuj mnie, Val! - krzyknąłem w jej kierunku i na moje szczęście podziałało, ponieważ się zamknęła.
- Jak długo go znasz? - powtórzyłem pytanie.
- Nie długo. - odparła. - Raz tylko na siebie wpadliśmy, przy czym zdążyliśmy się sobie tylko przedstawić. Nic więcej.
Prawdopodobnie powinienem się ucieszyć z takiej odpowiedzi, ale nie potrafiłem. Muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby ten dupek trzymał się od niej z daleka.
- Zakończ tą nieistniejącą znajomość. - rozkazałem.
- Nie masz prawa…
- Charlotte, na miłość boską! - pociągnąłem się za włosy. - Po prostu mi zaufaj, dobrze? - zmieniłem ton na spokojniejszy. - Proszę, musisz mi zaufać. - spojrzałem na nią błagalnie.
- Dobrze. - odpowiedziała, przez co wziąłem ją w ramiona. Nie wiedziałem, jak prawdziwe jest jej oświadczenie, ale na nic więcej nie mogłem teraz liczyć.
- Po prostu się z nim nie spotykaj. - powtórzyłem raz jeszcze.
- Jeśli jesteś zazdrosny to naprawdę musisz wiedzieć…
- Nie jestem zazdrosny. - powiedziałem, zdając sobie sprawę, że to niezbyt prawda. - Chodzi o coś innego.
- Znasz go? - zapytała.
Przez jedną chwilę nawet chciałem jej odpowiedzieć, ale na szczęście zadzwonił mój telefon. Rzuciłem jej przepraszające spojrzenie i odebrałem.
- Masz szczęście, że odebrałeś tak szybko, ty ciołku. - usłyszałem na powitanie , z czego od razu wiedziałem z kim rozmawiam.
- Cześć, Damon. Co jest grane? - westchnąłem.
- Victoria jest w mieście. - rzucił.
Przez ułamek sekundy moje ciało się napięło, a puls przyspieszył.
- Jak to jest w mieście? - spytałem, nie wierząc w jego słowa.
- Stary, naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale znasz ją. Jeśli jest w mieście to znaczy, że będzie węszyć. Aaron, jak Boga kocham, uważaj na siebie, zgoda?
- Cholera jasna. - warknąłem.
- Co się znowu stało?
- Nate się stał.
- Aaron – usłyszałem ostrzeżenie w jego głosie. - Wiem, że go nienawidzisz, ale poczekaj z tym, cokolwiek chcesz zrobić. Chyba nie muszę ci mówić, jak poważna jest teraz nasza, a w zasadzie twoja, sytuacja. Będziesz ostrożny?
- Będę, okej? Będę. Dzięki, Damon.
Po tych słowach zakończyłem połączenie, zastanawiając się nad tym wszystkim. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to uprzejma Victoria wynajęła Nate'a. Ta kobieta ma wszędzie znajomości. Nawet większe ode mnie, co jest naprawdę zaskakujące.
- Scott? - zapytała Lottie i nie wiedziałem czemu zwróciła się do mnie tak, jak wszyscy inni. Choć nie mogę jej winić, bo nie ustaliliśmy kim dla siebie jesteśmy, ani jak mamy się do siebie zwracać przy osobach trzecich.
- Wszystko gra. - odpowiedziałem na niezadane pytanie. - Ja tylko… muszę gdzieś wyjść. - dodałem, kiedy zauważyłem, że zaczęła się do mnie zbliżać.
- Ale jak to? Przecież…
- Muszę, Lottie. Za niedługo wrócę. Do zobaczenia. - rzuciłem, ale zanim opuściłem jej mieszkanie, pocałowałem ją w czoło. Gdy wyszedłem na dwór, poczułem, że wreszcie mogę oddychać. Nie chodzi o Charlotte, tylko o te wszystkie sprawy, które teraz na mnie ciążą: znajomość z Lottie, Victoria w mieście i jeszcze Nate. Choć nieraz radziłem sobie z trudniejszymi rzeczami to czuję się przytłoczony. Mam okropne przeczucie, że coś się wydarzy. Coś, co na pewno nie stanie się na moją korzyść.
Zacząłem się zastanawiać, czemu właściwie wyszedłem, skoro nawet nie mam pojęcia do kogo mógłbym pójść. Przecież nie pojadę do brata, z którym parę chwil temu rozmawiałem. Niespodziewanie poczułem się winny, ale całkiem z innego powodu. Co się stało z moją przyjaźnią z Arthurem? Wszystko szlag trafia. Chociaż bardzo chciałbym gdzieś z nim wyskoczyć to nie sądzę, że byłby to dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że nie zna szczegółów tego, co stało się z Angeliką.
Westchnąłem i oparłem się o swój samochód, myśląc co powinienem zrobić lub gdzie się udać. Wreszcie wpadłem na pewien pomysł: muszę pojechać do swojego prawnika. Pełen determinacji wsiadłem do ferrari i ruszyłem.
W ciągu kilkunastu minut dotarłem na miejsce, w ogóle nie przejmując się tym, czy będzie miał klienta, czy nie. Wiem tylko tyle, że muszę się z nim zobaczyć. Jest jedynym gościem, który może mi coś doradzić. Minęły dwie sekundy, po czym wparowałem do jego gabinetu. Na szczęście nikogo, oprócz mojego prawnika w nim nie było.
- Co tu robisz? - zapytał zaskoczony.
- Przyszedłem porozmawiać.
- Słucham cię. O co chodzi?
Wziąłem głęboki wdech i opowiedziałem mu to, co mnie dręczy. Wszystko, dokładnie i ze szczegółami. Kiedy to robiłem, uważnie obserwowałem wyraz jego twarzy, który ku mojemu niezadowoleniu w ogóle się nie zmieniał. Gdy skończyłem, spojrzałem na niego z wahaniem.
- Co mam zrobić? - zapytałem.
- Z tego, co mi powiedziałeś to masz dziewczynę i nie chcesz, żeby coś jej się stało lub, żeby została wciągnięta w problemy z twojej przeszłości?
- Nie jesteśmy parą. - odparłem, niepewnie.
- Z twoich wypowiedzi wynika, że jesteście. - odchrząknął. - Co Victoria robi w mieście?
- Sam chciałbym wiedzieć.
- Naprawdę mi przykro, ale nie mogę ci pomóc. Jedynie, co możesz zrobić to zachowywać się nienagannie tak, jak już mówiłem. Jeśli jest w mieście to niewykluczone jest, iż będzie szukać czegoś, co cię pogrąży. Możliwe też jest, że będzie się na ciebie czaić i czekać co nabroisz. Nie daj jej do tego powodu. Kontroluj się, Aaron. Kontrola.
- A Nate? - dopytywałem się.
- Sprawdziłem go i rzeczywiście miał małe odsiadki za oszustwa, za naruszanie cudzej prywatności i parę razy za gwałt. Z tego, co się dowiedziałem to działał na zlecenia. Za każdym razem od kogoś innego. Jednakże nie masz dowodów na to, że to samo chce zrobić z panią Charlotte. Być może chcę się tylko zaprzyjaźnić lub liczy na coś więcej. Z tego co mówiłeś, wnioskuję, że jest dosyć atrakcyjna.
- Czyli nie mogę nic zrobić?
- Na tę chwilę, nie.
- Dobrze, dziękuję. - odparłem, zwracając się w kierunku wyjścia z gabinetu.
- Aaron! - zatrzymałem się. - Nie pozwól, żeby przeszłość cię zrujnowała. Liczy się tu i teraz. - przytaknąłem niepewnie i wyszedłem.
W najszybszym jak dotychczas tempie znalazłem się w najbliższym barze. Nie mam pojęcia, co mam zrobić. Nienawidzę tego, że moja fatalna przeszłość chodzi za mną i za wszelką cenę nie potrafi dać mi spokoju. Każdego dnia żałuję tego, co zrobiłem, ale nie da się cofnąć czasu. Nie przywrócę jej życia. Nie zmienię przyszłości. Zaśmiałem się pod nosem, bo po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać nad słowami mojej matki.
Bezużyteczny, nie potrafiący nic zrobić, niesamodzielny, zawsze potrzebuje pomocy, nic nie wart.
Kto wie, może miała rację? Może powinienem dać się zbić na śmierć? Nikt by nie ucierpiał. Nie cierpiałyby dziewczyny, które zraniłem, nie cierpieliby moi przyjaciele, nie cierpiałaby Angelika i nie cierpiałaby Charlotte. Ukryłem twarz w dłoniach, po czym zrobiłem coś, czego strzegłem się przez siedem długich miesięcy.
- Whisky poproszę. - powiedziałem do barmana, który znał mnie na tyle długo, żeby wiedzieć, że nie piję alkoholu.
- Jesteś pewny? - spytał.
Zadałem sobie to samo pytanie ze sto razy.
- Nie jestem pewny, ale chcę się napić. Teraz. - warknąłem.
Kiedy zauważyłem, że nie rusza się z miejsca, spojrzałem na niego wrogim spojrzeniem, które od zawsze powodowało to, że przeciwnicy uciekali z płaczem.
- Whisky. - powtórzył i poszedł nalewać.
Potarłem szczękę i poważnie zacząłem się nad sobą zastanawiać. Nad tym, jak bardzo bezużyteczny jestem.
Lottie
- Dzwonił już? - zapytała Valerie.
- Nie, nie dzwonił, nie pisał. Nic. Zero śladu życia. - jęknęłam.
- Lottie, nic mu nie będzie. Wiesz o kim rozmawiamy? To Aaron Scott, największy twardziel w okolicy. Nie martw się.
- Nie potrafię, Val. - westchnęłam, siadając naprzeciwko niej. - Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale czuję, że coś jest nie tak. Czuję, że zrobi coś, czego będzie potem żałował…
- Ty go serio lubisz. - stwierdziła.
- On jest inny, niż wszyscy mówią. Postrzegacie go, jako bandytę, człowieka, który nadaje się tylko do bicia, kiedy tak naprawdę wcale go nie znacie. - naskoczyłam na nią.
- Może masz rację, ale sam jest sobie winny.
- Co?
- Nie chcę być poznawany, Lottie. Jesteś pewna, że go znasz? Jesteś pewna, że nie gra przed tobą tak, jak przed nami wszystkimi? Znasz jego przeszłość? Nie sądzę, żebyś znała, bo nikomu nie opowiadał o tym, co kiedyś go spotkało. Dużo, różnych ludzi próbowało go rozgryźć, ale kończyło się na tym, że mieli połamane żebra i lądowali w szpitalu.
- Znam jego historię. - odpowiedziałam spokojnie, na co jej źrenice się rozszerzyły.
- Nikomu tego nie mów. Nikomu nie mów, że znasz choć trochę przeszłości Scotta.
- Czemu?
- Scott ma dużo wrogów, Lottie. Zrobią wszystko, żeby go załatwić, pogrążyć, żeby wygrać. A jeśli nie uda mu się z nim to wezmą się za kogoś, kto jest dla niego najważniejszy. Uważaj z tymi informacjami.
Przytaknęłam spokojnie, choć tak naprawdę sposób w jaki to powiedziała przyprawił mnie o gęsią skórkę. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby tak do mnie mówiła. Trochę przetworzyć jej głos i mogłaby grać czarny charakter w horrorze. Pragnęłam skupić się na czymś innym, na czymkolwiek, ale mogłam myśleć tylko o Aaronie o tym gdzie teraz jest, co robi i czy jest bezpieczny. Przez parę godzin chodzę po mieszkaniu z kluczykami w rękach, gotowa, żeby po niego pojechać. Żeby tylko dał mi jakiś znak...jakikolwiek… Podskoczyłam gwałtownie, kiedy usłyszałam komórkę Valerie. Spojrzała na mnie karcąco, ale dała na głośnomówiący.
- Halooo? - zapytała w typowy dla niej sposób.
- Cześć, Val. - Arthur. To był Arthur.
- No hejka. - przywitała się.
- Masz tam Charlotte?
- Tak? - odezwałam się. - Czemu nie dzwoniłeś na mnie?
- Mam nowy telefon i nie mam w nim twojego numeru. - westchnął. - Dzwonię, bo będę potrzebował twojej pomocy.
- O co chodzi? -zapytałam, pocąc się.
- Właśnie otrzymałem telefon, że Aaron jest z w barze i, że nie pije wody, tylko whisky. Będę cię potrzebował Lottie.
- Ale o czym ty….
- Spotkajmy się na parkingu przed twoim blokiem. Zaraz tam będę. - rozłączył się.
- Wielka mi rzecz. - skomentowała. - Co z tego, że facet poszedł się napić?
- On nie pije alkoholu, idiotko! - krzyknęłam. - Przez długi czas nie pił.
- No i?
Nie miałam ochoty odpowiadać na jej głupie pytania, dlatego bez słowa chwyciłam kurtkę i zbiegłam po schodach na zewnątrz. Arthur zjawił się po dziesięciu minutach. Bez chwili namysłu podbiegłam do jego auta i wsiadłam.
- Chodzi o to, – zaczął bez owijania w bawełnę. - że Aaron po alkoholu staje się agresywny. Między innymi, dlatego przestał pić. Nie wiem, jak dużo zdążył wypić w tym krótkim czasie, ale może być źle i agresywnie, Lottie. Piszesz się na to? Jeśli nie chcesz się narażać, rozumiem. Pojadę sam.
- Zamknij się i jedź. - warknęłam, zapinając pasy.
Bez słowa wyjechał z parkingu.
Mogłam już myśleć tylko o tym, czy Scott nie zrobi komuś lub sobie krzywdy. Ze smutkiem też odkryłam, że Valerie miała rację. Może i zdradził mi trochę mrocznej przeszłości, ale na pewno nie była to najgorsza część w jego życiu. Musiało stać się coś jeszcze. Coś, czego mi nie powiedział, jednak…obiecałam, że mu zaufam. Ktoś z nas musi wykonać pierwszy krok i zamierzam to być ja. Poprosił mnie o zaufanie i zamierzam mu zaufać, cokolwiek to będzie. Teraz liczy się tylko to, żeby wyciągnąć go z baru.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, niemal wyskoczyłam z samochodu Arthura. Biegiem dotarłam do drzwi i w ciągu sekundy znalazłam się w środku. Od razu go zobaczyłam. Siedział przy barze i dyskutował o czymś z barmanem. Zauważyłam też, że pewna blondynka wyraźnie ma na niego ochotę. Ulżyło mi, kiedy dostrzegłam, że Aaron najwyraźniej ma ją gdzieś. Gwałtownymi krokami dotarłam do Scotta i usiadłam obok niego, dając znać barmanowi, że to po nas dzwonił. Niespokojnie spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam, że Art trzyma się na odległość. Naprawdę? Nieważne, dam sobie radę sama.
- Aaron. - szepnęłam i ku mojemu zadowoleniu od razu podziałało, bo spojrzał w moim kierunku. Widziałam, że jest już całkiem zalany, ale nie widziałam szału w jego oczach, jak to jest u większości pijanych ludzi. Zauważyłam tylko smutek. Smutek tak ogromny, że chciało mi się płakać.
- Nie pijesz, pamiętasz? - zapytałam. - Nie pozwól, żeby jakieś wydarzenie zmieniło twoje życie, twoją kontrolę. Chodź. - wyciągnęłam do niego rękę z nadzieją, żeby tak to się skończyło.
- Wynoś się stąd, Lott. - warknął, odrzucając moją dłoń.
Przełknęłam rosnącą gulę w gardle, ale jeśli myślał, że się poddam to jeszcze mnie nie znał.
- Proszę cię, Aaron. Odłóż tę szklankę, podnieś cztery litery i wynosimy się z tego baru. - powiedziałam, trochę ostrzej.
Kiedy tym razem na mnie spojrzał, zobaczyłam wyraźne rozbawienie w jego oczach, co tylko podsyciło mój gniew.
- Nigdzie nie idę. - odrzekł, w miarę spokojnie, choć dostrzegłam w nim gniew.
Poznałam to po tym, że mięsień na jego szczęce zaczął nerwowo pulsować. Miałam go. Może to nie była najlepsza metoda, ale chyba tylko tym sposobem mogę go stąd zabrać i zapobiec zalaniu się w niepamięć.
- Co tu robisz? - zaczęłam, wstając z krzesła. - Taki z ciebie twardziel, że upijasz się w pierwszym, lepszym barze? - gdy to powiedziałam, od razu posłałam przepraszające spojrzenie w stronę barmana. - Ty, Aaron Scott – powiedziałam na cały głos – pokazujesz litość?! Ty?! - pchnęłam go, sprawiając, że wulkan podniósł się na nogi. - No dalej! Pij dalej! - pchnęłam go ponownie.
Przez to, że był pijany, zachwiał się na nogach, ale w jego oczach buchały iskierki gniewu, co cholernie mnie podniecało. Wiem, że brzmi to szalenie, ale zapragnęłam wpić się w niego ustami. Mimo, że był wściekły to nadal nie reagował.
Co z nim jest nie tak?
- Może powinnam spotkać się z tym Nate'm? - zasugerowałam, na co od razu stanął prosto na nogach i zbliżył się do mnie tak, że śmiało mógłby mnie pocałować.
- Jeśli chcesz zostać dziwką to idź. Spotkaj się z nim. - jego słowa powinny mną wstrząsnąć, ale tak się nie stało. Zamiast tego, wybuchnęłam śmiechem.
- Jak sobie życzysz. - szepnęłam i mijając go, poszłam w kierunku drzwi, przy okazji zerkając na Arthura i dając mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo wyszedł tuż przede mną. Bez słowa kierowaliśmy się w kierunku jego samochodu, kiedy nagle drzwi od baru otworzyły się z hukiem. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo to znaczyło, że mój plan zadziałał.
- Ani mi się waż! - ryknął, co sprawiło, że się zatrzymałam.
- Dlaczego? - odwróciłam się w jego kierunku. - W sumie sam to zasugerowałeś. Ja się tylko zgodziłam. - wzruszyłam ramionami.
- Nie zrobisz tego. - warknął, zbliżając się w moim kierunku.
- Tak? Od kiedy możesz mną rozkazywać? Nie jestem twoją własnością! - krzyknęłam, niepewna czy to nadal gra, czy już rzeczywistość.
- Jesteś moja! - odkrzyknął.
Pewnie każdy inny by się wściekł, gdyby zwrócono się do niego, jak do własnej własności, ale te słowa sprawiły, że moje kolana zmiękły i sprawiły, że powiedziałam coś, czego nigdy bym się po sobie się spodziewała.
- Jestem twoja. - szepnęłam, ale był już na tyle blisko, że wiedziałam, że usłyszał.
Gdy znajdował się milimetry ode mnie, spojrzałam mu prosto w oczy i nie wiem czemu, ale byłam pewna, że już nie jest pijany. Może lekko podpity, ale nie pijany.
- Powtórz to. - mruknął w moje włosy.
Ten niespodziewany gest czułości sprawił, że się rozpłynęłam i pragnęłam już tylko tego, żeby mnie pocałował.
- Twoja, Aaron. Jestem twoja.
*******************************
Wybaczcie za dłuższą przerwę, ale szkoła nie daje mi wolnego ;p
Charlotte ma 19 lat i właśnie przeprowadziła się do Seattle, do college'u. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, do pewnego momentu. Wkrótce dziewczyna poznaje aroganckiego bruneta o zielonych oczach. Aaron Scott ma 21 lat i nie bawi się w związki. Nic i nikt go nie obchodzi, ale ONA wszystko zmienia. Od tego czasu życia obojga są całkiem inne. Czy mają szansę na wspólną przyszłość? Czy Aaron przejrzy na oczy? Na wszystkie pytania odpowiedź brzmi tak, tyko... Musisz mi zaufać.
Awwwwwww*_* booooooskie 😍😘 Daj więcej proooosze *takie ładne oczka* bo wiesz no ja nie mam co czytać😭😭😭😭😭😭 zlituj się nade mną kobieto albo chociaż poradź co robić 😘💜💖💚💗
OdpowiedzUsuń