poniedziałek, 7 listopada 2016

rozdział czternasty - piękne, zielone oczy, które od razu mnie uwiodły.

Lottie 

 - Gdzie jest?! - krzyknęłam do komórki, jednocześnie kończąc połączenie. Zaczęłam chodzić po pokoju tam i z powrotem nie wiedząc co właściwie powinnam zrobić lub myśleć. W dodatku gnębiło mnie okropne poczucie winy. Uważałam, że to przeze mnie. Wprawdzie Val powiedziała mi, że go pobito, ale w takim razie czemu się nie bronił? Bo był zdołowany, zły i to przeze mnie. Boże, wylądował przeze mnie w szpitalu! To moja wina! 
Czym prędzej podbiegłam do szafy i włożyłam na siebie to, co jako pierwsze wpadło mi w ręce. Nawet nie miałam głowy, żeby myśleć o makijażu. Jedynie co zrobiłam to poczesałam włosy, żeby przypadkiem nie wyglądać jak strach na wróble. Na ramię zarzuciłam torebkę, porwałam z szafki kluczyki i jak najszybciej zbiegłam na parking i wsiadłam do swojego samochodu. Choć próbowałam myśleć optymistycznie to w głowie cały czas miałam najstraszniejszy obraz Aarona. Mało tego miałam przebłyski podłej podświadomości, która mówiła mi, że on umrze. Przeklęłam pod nosem, zapaliłam auto i wyjechałam z parkingu z piskiem opon. Pierwszy też raz w ogóle nie przejmowałam się ograniczeniami prędkości. Jechałam 120km/h, kiedy dozwolone było 60km/h. Myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Nagle usłyszałam wycie syreny policyjnej. Zmarszczyłam nos, powiedziałam nieładne słowo i zjechałam na pobocze, przy okazji sprawdzając godzinę. Według zegarka Valerie dzwoniła do mnie 90 minut temu. Odrzuciłam głowę do tyłu, specjalnie uderzając w fotel. Muszę jechać do szpitala, nie mogę urządzać sobie pogawędek z policją. Spojrzałam we wsteczne lusterko i zauważyłam, że policja jest jeszcze dość daleko, dlatego nie zastanawiając się nad konsekwencjami z powrotem wróciłam na drogę, jednocześnie przygryzając dolną wargę tak mocno, że możliwe, iż poleciała mi krew. Nacisnęłam na gaz i na pełnych obrotach skierowałam się prosto w stronę szpitala, gdzie leży Aaron. Jak na złość przypomniałam sobie te chwile, kiedy był dla mnie miły i nasze pocałunki, przyspieszone bicia serca, przyspieszone oddechy, puls…. Z moich oczu popłynęły niekontrolowane łzy, przez co prawie nic nie widziałam. Najmądrzejszym rozwiązaniem byłoby zatrzymanie się w bezpiecznym miejscu, ale kiedy ostatnim razem myślałam nad tym co mam zrobić to odrzuciłam Aarona – nawet więcej niż raz. Nie wiedziałam, czy myślałam w tamtej chwili jasno – najprawdopodobniej nie, ale miałam to gdzieś. Mrugając pozbyłam się łez wypływających z moich oczu i docisnęłam pedał gazu, sprawiając, że w ciągu 30 minut już byłam pod szpitalem. Wyskoczyłam z auta jak poparzona i niemal wbiegłam do budynku. Ile sił w nogach podbiegłam do recepcji. 
- Przepraszam! - krzyknęłam, ale niezbyt głośno. 
Mimo całego strachu, złości i smutku, które gromadziły się w moich żyłach, zdawałam sobie sprawę, że jestem w szpitalu. 
- Tak? - zapytała mnie pielęgniarka. 
Na moje oko miała może z 25 lat. No i była bardzo ładna. Jeśli takie kobiety pracują w tym szpitalu to… Skup się. 
 Wdech, wydech, wdech, wydech. 
 - Przywieziono tu dzisiaj Aarona Scotta, prawda? Gdzie on leży? - spytałam z rozpaczą w głosie. 
- Jest pani kimś z rodziny? - spytała bardzo spokojnie. 
- Nie, ale… 
- W takim razie nie mogę pani niczego zdradzić w związku z jego zdrowiem. - stwierdziła. - Nie wiem też, czy powinnam panią tam wpuszczać w takim stanie. 
- Nie mogę go odwiedzić? Jestem jego… - jego czym? Sama nie wiem, co chciałam powiedzieć. - Jego przyjaciółką. - rzekłam w końcu. 
- Jak na przyjaciółkę to przyjechała pani bardzo późno, biorąc pod uwagę fakt, że został przywieziony 6 godzin temu. 
- Bardzo proszę o to… 
- Mało tego pan Scott wyraźnie prosił o to, żeby nie wpuszczać do niego żadnych gości. 
- Żadnych? - zapytałam z bólem w głosie. 
- Żadnych. 
Nie mogłam uwierzyć w jej słowa. A może nie chciałam? Zresztą co za różnica. Musiałam go zobaczyć i nie obchodziło mnie to, czego chciał Aaron. 
 - W jakiej sali leży? - spojrzałam na nią martwym wzrokiem. 
- Nie mogę tego pani zdradzić. 
- W jakiej sali leży? - powtórzyłam raz jeszcze. 
- Sala numer 8 - westchnęła. -  ale uprzedzam panią, żeby ów pacjent jest bardzo agresywny i, że może, pod wpływem leków, panią skrzywdzić. 
- Znam go lepiej niż pani i wiem, że nigdy by mnie nie skrzywdził. - warknęłam, ruszając w stronę sali, w której leżał chłopak z zielonymi oczami, który sprawiał, że mój puls gwałtownie przyspiesza. Niesamowite, jak człowiek może się bardzo zmienić pod wpływem gniewu, strachu i smutku. Jak widać te trzy emocje nie grają ze sobą zbyt dobrze, co prowadzi do takich zachowań. Kiedy byłam przy sali numer 5 to już prawie biegłam. Jednak, gdy stałam przed jego salą to moje serce zaczęło walić jak nigdy tak, jakby samo wyczuło jego obecność. Wzięłam głęboki wdech, nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. Prawie krzyknęłam z ulgi, kiedy go zobaczyłam. Rzuciłam wszystko co trzymałam w rękach na podłogę i rzuciłam się w jego kierunku. Kiedy wreszcie się do niego przytuliłam, łzy popłynęły z moich oczu. Usłyszałam ciche jęknięcie, dlatego czym prędzej się od niego odsunęłam. 
 - Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie chciałam. Boli cię? Mam wezwać, doktora, pielęgniarkę, kogokolwiek? Co cię boli? Kiedy usłyszałam cichy śmiech, który dochodził z jego ust, natychmiast podniosłam wzrok i spojrzałam w jego oczy. Wyglądał tak, jakby się cieszył, że mnie zobaczył, co strasznie mi ulżyło, bo bałam się, że nie będzie chciał mnie widzieć. 
 - Wszystko w porządku. - zapewnił, ujmując moją dłoń. 
Kiedy tak mnie za nią trzymał to znowu miałam ochotę się rozpłakać. - Tylko rzuciłaś się na moje połamane żebra. - mój uśmiech natychmiast zbladł, za to jego się powiększył. - Nie bój się, nic mi nie zrobiłaś, Lottie. 
- Przepraszam, Aaron, ja… - westchnęłam. - Ja naprawdę nie chciałam….to przeze mnie się tu znalazłeś, ja…. Boże… mogło ci się coś stać i ja… 
- Co ty, kurwa, bredzisz? - spytał, cały czas trzymając mnie za rękę. - Jak to przez ciebie? Ty nie miałaś z tym nic wspólnego. - zapewnił, podnosząc zdrową rękę do mojej twarzy. Wstrzymałam oddech, kiedy kciukiem wytarł moje łzy. 
- Kto cię pobił? - spytałam i zauważyłam, że jego oczy pociemniały i, że puścił moją dłoń. 
- Nie wiem. - powiedział, nie patrząc mi w oczy. 
- Wiem, że wiesz. - odparłam spokojnie, siadając na brzegu jego łóżka dużo bliżej niż powinnam. - Rozmawiałeś już z policją? 
- Cholera, nie będę rozmawiać z policją, Charlotte! 
- Skoro zostałeś pobity to ich obowiązkiem jest to, żeby cię przesłuchali. Możesz tego nie chcieć, ale to ich obowiązek. Aaron nie możesz… 
Przerwałam, kiedy usłyszałam, że drzwi sali się otwierają. Przeklęłam cicho, kiedy zobaczyłam policję. Wiedziałam, że nie przyszli do Aarona, tylko po kogoś, kogo imię zaczyna się na ,,C” i kogoś kto wyraźnie przed nimi uciekł. 
 - Pani Charlotte Moore? 
- Tak, to ja. - westchnęłam i zauważyłam, że Aaron obdarzył mnie pytającym spojrzeniem. 
- Zdaje sobie pani sprawę z tego, że znacznie przekroczyła pani dozwoloną prędkość i, że uciekła pani przed policją? 
- Tak, ja… 
- Jako, że jest pani pełnoletnia to już za takie wykroczenie może pani trafić do więzienia, przynajmniej na jakiś czas. Czy przekraczanie prędkości było warte tego, żeby pójść za kratki? - spytał. 
- Tak, było, ponieważ spieszyłam się do szpitala. - skinęłam na Scotta, który już chyba wszystko zrozumiał. 
- Jest to dla pani ktoś z rodziny? 
- Nie. 
- Więc nie widzę powodu dla tak szybkiej jazdy. Skoro jest pani przyjacielem to te parę minut dłużej mógłby poczekać, prawda? - kiedy się nie odezwałam, kontynuowali. - Dlatego pójdzie pani z nami. Dostanie pani mandat w wysokości 500 dolarów, a oprócz tego za ucieczkę przed policją jedną noc w więzieniu. Proszę się pożegnać i.. 
- Ona nigdzie nie pójdzie. - wtrącił się Scott. 
- Słucham? 
- Zostanie tutaj ze mną, ponieważ to właśnie jej potrzebuję najbardziej. Dlatego bardzo panów proszę o to, żeby panowie… - kiedy gwałtownie przerwał, spojrzałam w jego stronę. Oczy miał mocno zamknięte, a oddech nierówny. Spojrzałam na maszynę, do której jest przypięty. Dostrzegłam to, że maszyna pikała dużo szybciej niż jeszcze parę sekund temu. Zaczęłam się martwić, ponieważ po paru chwilach nic się nie polepszyło. Obrzuciłam policjantów morderczym spojrzeniem, po czym lekko położyłam się na Aaronie tak, żeby go nie przygniatać. Można powiedzieć, że w sumie nad nim stałam leżąc. Powoli i ostrożnie nachyliłam się w stronę jego ucha przy okazji dotykając ustami jego policzka. 
- Hej, Aaron. - szepnęłam. - Proszę cię, otwórz oczy. 
Gdy nie reagował, dołączyłam ręce. Na początku ujęłam jego twarz w swoje dłonie, a później przeniosłam je ostrożnie na jego umięśniony brzuch, a ponieważ wiedziałam, że miał złamane żebra, starałam się być bardzo delikatna. 
 - Otwórz oczy, Aaron. - szepnęłam ponownie. - Proszę cię, zrób to dla mnie ty dupku. 
Odetchnęłam, kiedy usłyszałam jego cichy śmiech i kiedy jego zdrowa ręka spoczywała kojąco na moich plecach. Uśmiechnęłam się i zsunęłam obok niego na co wyraźnie mi pozwolił. 
 - Dobrze. - powiedział drugi policjant. - W takim razie 1000 dolarów bez kary więzienia, stoi? 
- Stoi. - odparłam, po czym na moje szczęście zniknęli za drzwiami. 
- Nie masz tyle pieniędzy. - stwierdził Scott. 
- Coś wymyślę. 
- Lottie, cholera nie uzyskasz takich pieniędzy. 
- Dam sobie radę. - oznajmiłam. - Lepiej powiedz mi, kto cię pobił. - Nie mogę. - westchnął. - Chciałbym, ale nie mogę. 
Gdyby nie to, że jest chory to pewnie bym go zmuszała, ale skoro jest tak a nie inaczej to musiałam odpuścić. Jednak miałam zamiar dowiedzieć się sama, kto mu to zrobił i dlaczego. Uważnie przyjrzałam się jego ranom. 
 - Było ich trzech prawda? 
- Co? Skąd… 
- Widzę to po ranach. 
- Jesteś lekarzem, czy jak? 
- Bardzo śmieszne, panie Scott. - mruknęłam niskim głosem i poczułam, że jego oddech przyspieszył. - Nie możesz, bo znowu wpadniesz w jakiś atak. - stwierdziłam, schodząc z jego szpitalnego łoża. 
- Lottie, wracaj mi tu. - warknął. 
- Muszę się czegoś dowiedzieć o twoim stanie. Zaraz wrócę… 
- Chodź tutaj. - rozkazał z mrocznym uśmieszkiem. 
Przewróciłam oczami i podeszłam do niego. Niemal natychmiast pochwycił mnie zdrową ręką i sprawił, że na nim leżałam. Dosłownie. 
 - Twoje żebra, Aaron. 
- Nie boli. - odparł. 
Jego bliskość ponownie mnie rozbroiła przez co PONOWNIE straciłam nad sobą kontrolę. Pochyliłam się, sprawiając, że nasze usta się zetknęły. Tylko, że tym razem nie całowaliśmy się zaborczo ani dziko tylko delikatnie, czule, romantycznie. Uśmiechnęłam się w jego usta, kiedy jego ręka powędrowała w dół mojego ciała. Choć bardzo nie chciałam to musiałam się odsunąć. Szpital to nie najlepsze miejsce ani czas na takie rzeczy. 
 - Jeszcze nie. - powtórzyłam mu jego własne słowa, przez co się uśmiechnął. Za każdym razem kiedy się uśmiechał to miałam ochotę rzucić się razem z nim na łóżko i nigdy z niego nie wychodzić. 
- Zaraz wrócę. - obiecałam, zostawiając na jego ustach jeszcze jeden pocałunek, który tak jak wszystkie inne sprawiał, że moje ciało nie pragnęło niczego innego tylko jego. Na lekarza wpadłam dużo szybciej niż przypuszczałam. 
 - Witam, chciałam się zapytać o stan zdrowia pana Scotta. - zaczęłam ostrożnie, mając nadzieję, że coś mi zdradzi. 
- Jest pani z kimś rodziny? - spytał bez żadnych emocji. 
- Niestety nie, ale jestem z nim bardzo blisko. 
- Przykro mi, ale nie mogę nic pani zdradzić. 
- Bardzo pana proszę, to naprawdę bardzo ważne. - błagałam. 
- Zostanę za to wyrzucony. - westchnął i zniżył głos do szeptu. - Stan pana Scotta jest…dobry, choć kiedy się denerwuje to ma zawroty głowy. Być może został bardziej zraniony w głowę niż myślałem, ale proszę się nie denerwować. Wszystko będzie w porządku. 
- Dziękuję. - odparłam, po czym poszłam w kierunku barku, żeby kupić coś w stylu kawy. Byłam już parę razy w szpitalach dzięki mojej niezdarności, ale nigdy nie widziałam, żeby w jakimkolwiek było tyle ludzi! Pierwszy raz w szpitalu, w miejscu gdzie są chorzy ludzie musiałam się przepychać łokciami, żeby dojść do miejsca, w którym mogłam kupić kawę lub coś w tym rodzaju. Dlatego, kiedy wreszcie dotarłam do celu, miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia tak długo, aż stracę głos. Jednak moje szczęście szybko zniknęło, gdy przy jednym ze stołów zauważyłam rudowłosą dziewczynę. Musiałam się naprawdę bardzo powstrzymywać, żeby do niej nie podejść i nie powyrywać jej tych włosów. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę barku. Oczywiście stolik Katie znajduję się tuż przy nim, więc koniec końców i tak się na nią natknę. Mimo wszystko podniosłam głowę do góry i ruszyłam. Nawet nie zareagowałam, kiedy zawołała mnie po imieniu i w spokoju zamówiłam dwie kawy. Jedną dla siebie, a drugą dla Aarona. 
 - Cześć. - usłyszałam tuż obok i przysięgam, że miałam ochotę jej przyłożyć. 
Po jaką cholerę ona się w ogóle do mnie odzywa? Naprawdę chce wywołać kłótnię w szpitalu? 
 - Czego chcesz Katie? - syknęłam, po raz kolejny zaskakując się swoją odwagą. 
- Chciałam się tylko zapytać, jak czuje się Scott. - powiedziała cicho. 
- Czemu sama go o to nie spytasz? 
- Próbowałam, ale mnie wyrzucił. - spojrzała na mnie spode łba, jakbym to ja była wszystkiemu winna. 
- Widocznie w końcu zmądrzał. - odpowiedziałam, biorąc swoje kawy i kierując się do wyjścia. Przystanęłam, kiedy odpowiedziała. - Wiesz co poprawia mi humor? - zakpiła. - To, że tobą też się znudzi, Charlotte. - niemal wypluła moje imię. 
Przygryzłam dolną wargę i starając się iść prosto – wyszłam i skierowałam się w kierunku Aarona. 
 W sumie to można powiedzieć, że poszło mi całkiem dobrze, nie licząc faktu, że zderzyłam się z trzema osobami, w tym z doktorem i, że cała, jedna kawa znalazła się właśnie na nim. Choć bardzo chciałam to nie potrafiłam wyrzucić z głowy słów, które powiedziała do mnie Katie. Może i starałam się myśleć pozytywnie, ale myślę, że miałą rację. Wprawdzie nawet nie wiem, czy ja i Scott to… Właśnie co? Nawet nie wiem, czy w ogóle jesteśmy parą. Bardzo prawdopodobne jest to, że kiedy wyjdzie ze szpitala to znowu zacznie mnie traktować, jakbym była ostatnią osobą, z którą ma ochotę rozmawiać. Mimo to, wiem, że to nie jest prawdziwy on. A nawet gdyby tak właśnie było to co z tego? Pokochałam go takim, jakim jest – super dupek i dupek. Jedynie co wciąż mnie boli to to, że mam wrażenie, że Aaron nadal nie ufa mi wystarczająco. Westchnęłam i z lekkim wahaniem weszłam do środka sali. Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nawet nie spojrzałam na Scotta i na to, czy ktoś jest w środku. Dopiero, gdy położyłam kawę na stoliczku to podniosłam wzrok i jak zwykle miałam ochotę zapaść się pod ziemię. 
 - Cześć, Damon. - wydusiłam. - Przepraszam, naprawdę nie chciałam wam przeszkadzać. Ja tylko… och. Może już po prostu sobie pójdę. - wydukałam. 
- Nie, no co ty. - odparł, robiąc parę kroków do przodu i biorąc mnie w ramiona. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłam tak sparaliżowana. Chociaż właściwie to wiem – kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Aarona. Nie wiem też jak to się stało, że przy Scottach czułam się tak…bezpiecznie i swojsko. Może nawet lepiej niż we własnej rodzinie, co jest trochę dołujące. 
 - Próbuję coś wydusić z tego ciołka, ale mi się nie udaje. Bądź tak dobra i mi pomóż. 
- Em...rozmawiałam z lekarzem. - odpowiedziałam. - Wszystko wiem, ale…. 
- Świetnie! Więc co z nim? 
- Lottie… - wtrącił się Aaron. - Jeśli cokolwiek mu powiesz to… 
- To co? - zakpiłam i gdybym go lepiej nie znała to stwierdziłabym, że mi grozi, ale zauważyłam, że kąciki jego ust lekko drgnęły. - Wstaniesz z łóżka i co zrobisz? - prowokowałam dalej. - Co pan mi zrobi, panie Scott? - kusząco oblizałam dolną wargę, prawie całkowicie zapominając o tym, że nie jesteśmy tutaj sami. 
- Nie chcesz wiedzieć. - odpowiedział niskim głosem. 
- Zdziwiłbyś się, co… 
- Dobra! - krzyknął Damon przez co oboje skierowaliśmy na niego wzrok. - Możecie przestać świntuszyć przy ludziach? Co mu jest? - zwrócił się do mnie, niemal błagalnie. 
- Wszystko jest z nim dobrze. - odpowiedziałam. - Za parę dni powinien wyjść ze szpitala. 
- Dobrze. - odetchnął. - Muszę już lecieć, ale Lottie…mam do ciebie prośbę. 
- Tak? - zapytałam nieco zaniepokojona, gdy zauważyłam, że ściszył głos. - Dbaj o niego. Może się wydawać, że jest koszmarny, bo naprawdę ma takie dni, ale…- spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: ,,proszę cię, choćby nie wiem co się stało, nie zostawiaj go. On cię potrzebuje”. Skinęłam głową i wzrokiem odprowadziłam go do drzwi. Można powiedzieć, że wróciłam do rzeczywistości, kiedy z powrotem zostałam sama z Aaronem. 
- Słuchaj.- zaczęłam. - Miałam naprawdę dobre chęci. Chciałam być tak dobra i przynieść tobie kawy, ale po drodze miałam trochę…przeszkód. - skrzywiłam się, kiedy przypomniałam sobie rude włosy Katie. - Może serio będzie lepiej, kiedy już pójdę. Nie sądzę, że zostanie tutaj to dobry pomysł. - podrapałam się po czole. - Co się stało? - zapytał, choć wyczułam w tym pytaniu lekką agresję. 
- Nic takiego. - skłamałam. - Po drodze do akademika podskoczę jeszcze do Valerie. - dodałam szczerze, bo od dawna nie czułam tak silnej potrzeby, żeby komuś się wygadać. Mało tego czułam się okropnie przez to, że ostatnio prawie w ogóle się nie widywałyśmy i to w sumie przeze mnie, bo ciągle miałam w głowie Aarona. Dlatego zależało mi na tym, żeby to naprawić. 
- Zostań. - poprosił, ale zauważyłam, że kiedy to powiedział to nie patrzył na mnie, tylko za okno. Domyśliłam się więc, że strasznie ciężko było mu to powiedzieć. Pewnie uważał, że powiedzenie czegoś takiego oznacza słabość. Nie rozumiem. Czy on naprawdę nie widzi tego, jak bardzo silny jest? I nie chodzi mi o siłę fizyczną, ale psychiczną. Może i ma bogate życie, ale czuję, czuję, że spotkało go w życiu coś, co być może mogło całkowicie go złamać. Mam tylko nadzieję, że będę w stanie go naprawić i, że nie będzie mi tego utrudniał. Spojrzałam mu prosto w oczy, w te zielone, piękne oczy, które od razu mnie uwiodły i natychmiast podjęłam decyzję. - Zostanę.

5 komentarzy:

  1. Jeeej ^^ Doczekałam się!🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌🙌 Scott taki nieco w innym styl ale genialnie! Szczere to myślałam że Lottie powie dziewczyna albo narzeczona byleby się tam dostać. Na szczęście nie musiała używać tak drastycznych środków😜💚💗💖💜
    PS. Wybaczam zwłokę😜
    Ale liczę że rozdział będzie szybko😜
    Weny i siły 💪 do pisania życzę😘💖💗

    OdpowiedzUsuń