poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 13


Byłam... sama nie wiem co. Wściekła? Smutna?  Po tym co powiedziała Nawia, powinniśmy zejśc czym prędzej na dół i sprawdzić co się dzieję. My jednak, czyli ja i Zak, ciągle staliśmy w miejscu, a dokładniej w jego pokoju. Popatrzył na mnie przepraszającym wzrokiem i ruszył do drzwi.

- Zak, ja...
- Sophie - spojrzał na mnie tak poważnie, że przeszły mnie dreszcze - Pogadamy później. Musimy sprawdzić co się stało. Chodź.

Nie mogłam protestować. No bo niby co miałam mu powiedziec? Że chcę wyznać mu uczucia i, że ma ze mną zostać? Wyszłabym wtedy na kompletną idiotkę. Bez słowa poszłam za nim. Gdy wyszliśmy z jego pokoju, mieliśmy doskonały wgląd na to co stało się na dole. Byłam wstrząśnięta. Myślałam, że Nathaniel wszedł niezauważalnie i po prostu ją... no nie wiem, wziął? Zabrał? W każdym bądź razie było na odwrót. Cały salon był poprzewracany do góry nogami. Piękny, solidny, ogromny drewniany stół był teraz roztrzaskany na drobny mak. W każdej części pokoju można było dostrzec kawałki pięknego drewna. Podobnie wyglądały teraz półki na książki. Kartki z książek były poszarpane, powyrywane. Półki, w których one stały... były w koszmarnym stanie. Nagle zauważyłam, że podczas gdy ja stałam jak wryta i gapiłam się na to, co się stało, to Zak i cała reszta, nawet John walczyli w obronie Instytutu. Moją uwagę przyciągnęła walcząca Nawia. Poruszała się zwinnie jak kocica. Uderzała biczem w demona, tak jakby sprawiało jej to radosc. W jednej chwili demon złapał jej bicz i ciągnął ją ku sobie. Już myślałam, że źle się to skończy, kiedy znikąd pojawiła się Jasmine. Rzuciła seraficki miecz Nawii, a ta z kolei ciachnęła nim demona. Po tym ciosie z wroga został już tylko proch. W innej części budynku Zak i John walczyli ramię w ramię. Pokonywali demony z taką lekkością, a zarazem niesamowitą gracją. To znowu w kolejnej części pokoju walczył Claus. Szerze mówiąc nie spodziewałam się, że potrafi tak walczyć. Gdy go poznałam wydawał mi się.. dziwny? Sama nie wiem. Wiedziałam tyle, że żaden demon nie był w stanie go pokonać. Czyiś krzyk sprawił, że gwałtownie się odwróciłam w stronę dochodzącego dźwięku. W kącie sali zobaczyłam demona który niemal leży na Jasonie i wbija mu w ramię żądło. Jason próbował z całej siły walczyć, uwolnić się, jednak demon był silniejszy. Żądło wbijało się coraz głebiej. Jeśli wbije się jeszcze choćby o centymetr, Jason może zginąć. Musiałam coś zrobić. Bez wyposażenia, bez broni pogiebłam w tamtym kierunku. Usłyszałam za sobą wołanie Zaka, jednak nie byłam w stanie usłyszeć co wołał. W całym tym zamieszaniu panice... nie było czasu na rozmowy. Użyłam swojej wampirzej szybkości i z gracją minęłam wszystkim walczących. Nawet nie byłam pewna, czy w ogóle mnie zauważyli. To sie teraz nie liczyło. Nim zdążyłam mrugnać znalazłam się przy demonie i Jasonie. Chwyciłam demona za ramiona, jeśli tak można było nazwać jego częśc ciała. Używając całej siły odciągnęłam go od przyjaciela. Uderzyłam nim o ziemię z taką siłą, że mury Instytutu się zatrzęsły. Czułam gniew, nienawiść.

- Nie wiem, czy Nathaniel to teraz słyszy - wycharczałam - Ale jeśli tak to wiedz, że już przegrałeś. 

Uniosłam ręcę. Wystrzeliło z nich bladoniebieskie światło. Wystarczyła sekunda, dwie, a demona już nie było. Pod moją mocą spalił się na popiół. Gdy opuściłam ręcę, opadałam z sił. Wiem, że moja moc jest przydatna, ale myślę też, że to mnie zabija. Za każdym razem gdy jej używam... to mnie zabija. Widziałam jak Zak idzie w moją stronę. Chciałam do niego podbiec, rzucić mu się w ramiona i wreszcie mu powiedzieć co czuję. Jednak, gdy zrobiłam zaledwie jeden krok, upadłam na ziemię. Poczułam piekący ból, zarówno w głowie, jak i we wszystkich mięśniach, kościach. Czułam się tak jakbym umierała. Nagle zobaczyłam nad sobą twarz Jasona. Zauważyłam, że wziął do ręki stele i zaczął kreślić mi na ręce jakiś znak. Oczywiście musiała być to runa uzdrawiająca, czyli Iratze, ponieważ zaraz po tej czynności poczułam jak wszystko wraca do normy. Zmusiłam się na niego spojrzeć.

- Gratulacje Sophio. - powiedział Jase.
- Czego? - wychrypiałam
- Zabiłaś przywódcę demonów. Po tym jak strzeliłaś do niego tym światłem i bum, bam, zniknęły wszystkie pozostałe demony. Nie wiemy, czy zginęły razem z nim, co jest mało prawdopodobne, czy tylko się przestraszyły i uciekły....
- Obstawiam drugą wersję - powiedział John i pomógł mi wstać.
- Dzięki... - wyszeptałam
- Coś ty sobie myślała kretynko... - znikąd pojawił się Zak. Spojrzałam na niego urażonym wzrokiem, jednak zanim zdążyłam zareagować, podszedł bliżej i mnie przytulił. Zapomniałam o gniewie i odwzajemniłam uścisk. - Skoro tak chcesz walczyć, musisz być do tego odpowiednio przygotowana.
- Tak wiem. - powiedziałam pelnym napięcia głosem - I dlatego potrzebujemy Maxa.
- Ja myślę, że najpierw powinnaś nauczyć się podstawowych rzeczy w walce.... - wtrącił John, jednak nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Walczyć umiem doskonale. Nie potrzebuje treningów. Potrzebuję przede wszystkim Maxa i jego pomocy w abra kadabra i hokus pokus. - uśmiechnęłam się.
- Nie sądze... - zaczął mówić Zak
- Nie zgadzam się - powiedział jednocześnie John
- No nie wiem... - zaczęła Nawia
- Myślę, że to świetny pomysł - powiedział Jason i natychmiast wszyscy na niego spojrzeli - No co? Ona na prawdę umie walczyć, za to z magią gorzej. Za każdym razem gdy jej używa... coś jej się dzieje. Trzeba nad tym zapanować.... - chciał mówic dalej ale mu nie pozwoliłam, rzucając mu się w objęcia.

Po wypowiedzi Jasona, wszyscy poszli po Maxa, co ja osobiście uważałam za zbędne. Przecież mogła iść tylko jedna osoba... Poszli prawie wszyscy. Zostałam sama z Jasonem. Przygotowywał salę do moich treningów, a ja mu pomagałam. Prawie przez cały czas milczeliśmy, gdy w końcu się odezwałam.

- I... jak tam? - zapytałam. Spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem.
- A nic jakoś zyję, a tam?
- Jason.... Jak ci się układa...
- Co masz na myśli? - przerwał mi w połowie zdania.
- Och.. no wiesz.. - czułam, że się rumienie - Jak się sprawy mają z Nawią? - wreszcie to z siebie wydusiłam
- Z Nawią? - spytał niepewnie - Myslisz, że ja....że ona... że my?
- Tak, Jason. Że ty...że ona, że wy. Możę byście tak ruszyli do przodu? To robi się żenujące...
- Żenująca jest twoja sprawa miłosna - zakpił
- To znaczy? - zapytałam niepewnie.
- No wiesz.... tu John, tu Zak. Wiesz, że musisz wybrać jednego? Oni nie są zabawkami Sophia. Zdecyduj się. - zauważyłam, że chciał wyjsć. Nie protestowałam. Jednak gdy był już przy drzwiach, uświadomiłam sobie, że to co mi powiedział w jakiś sposób mi pomogło.

- Jason? - zapytałam
- Yhym?
- Dziękuję.
- Za co? - zapytał zdziwony
- Za wszystko.
                                                                             **********

Natalie nie wiedziała co się właściwie wydarzyło. W jednej chwili była jeszcze w celi. Zaczęła kreślić kreski, tak jak robili prawdziwi kryminaliści. A tu nagle pojawił się jakiś dym i .... zasnęła. Obudziła się na kolanach Nathaniela. Gdy to do niej dotarło, blyskawicznie się podniosła i uderzyła niechcący nogą w stolik. " Będzie siniak", powiedziała w myślach. Nathaniel spojrzał na nię zdezorientowany. Chociaz, może się jej wydawalo, ponieważ w jednej chwili przybrał zwykly obojętny wyraz twarzy. Ale za chwilę znowu, obojętny wyraz zmienił się w wściekłośc.

- Co ty narobiłaś?! - krzyknął - Jak ty mogłaś dać się złapać.... - chwycił twarz w dłonie. Pierwszy raz widziała go w takim stanie. Był szczerze załamany.
- Ja nie... To John im powiedział...
- Tak, wiem, że to John. Ale ty nie walczyłaś. Po prostu cię zamknęli. Czemu? - spojrzał na nią przepełnionym bólem wzrokiem.
- Bo.... - westchnęła - Wiesz.. w głębi serca ja bym chciała do nich dołączyć.... - ostrożnie spojrzała na Nathaniela. Nic nie powiedział, więc kontynuowała - Gdy byłam tam przez parę dni, widziałam jak oni siebie kochają. Są prawdziwą rodziną. Wbrew pozorom czułam się tam bezpiecznie, jak w domu. Z tobą... jest sztywno. Dziwnie. Tylko praca, praca i zero zabawy. Jeszcze ta miłość jaką Zak darzy Sophie... jest po prostu niewyobrażalna. Czy ty... - nie zdążyła dokończyć, ponieważ poczuła piekący ból na policzku. Nathaniel ją uderzyl. Ze łzami w oczach poszła na drugi koniec pokoju. Byle jak najdalej od niego. Ostrożnie spojrzała w lustro. Widziała wyraźne odbicie pięciu palców. Na początku białe, potem jednak przybrało kolor czerwony. Nie spojrzała na Nathaniela, po prostu się rozpłakała.
                                                                           **********

Jasmine nigdy nie doznała takiego szoku. W jednej chwili spokojnie piła sobie sok jabłkowy w kuchni, a po jedynie sekundzie, przez okno wpadły jakieś bestie. Byłaby zginęła, gdyby nie John. Wcześniej go nie poznała. Omijała na korytarzu. Budził w niej lęk. Teraz jednak, darzyła go ogromnym szacunkiem. Patrzyła na niego z podziwem. Uratował jej życie. Przystojniak uratował jej życie. Najbardziej podobały się jej, jego oczy. Niby były jak czarna dziura, która cię wciągnie i już nie wypuści. Jednak, gdy przyjrzała mu się bliżej, zobaczyła w tych oczach ciepło, troskę... miłość.  Postanowiła poznać go bliżej. Wiedziała, że coś go łączyło z Sophie. Nie chciała się z nią ponownie kłócić i to znowu z powodu chłopaka. Musiała się spytać jej o zgodę. Być może będzie wniebowzięta, że John kogoś sobie znajdzie, będzie miał przyjaciółkę, a być może będzie tak wściekła, że zabije ją gołymi rękami. Tak czy siak, musiała zaryzykować.
                                                                          **********

Doszliśmy do wniosku, że skoro już zdradziliśmy wszelkie tajemnice Jasmine, to musimy nauczyć ją jak się walczy. Na początku nie chcieli się zgodzić. Mowili, że to jakieś szaleństwo, że bedą uczyć przyziemną jak walczyć z demony. Jednak bądź co bądź wreszcie udało mi się ich przekonać. Jej szkolenie będzie odbywało się tak, jak kiedyś mialo być ze mną. Codziennie, lub co jakiś czas będzie ja uczyć jedna osoba. Zdecydowaliśmy, albo raczej zdecydowali, żebym poszła na pierwszy ogień. Uznali, że ponieważ ją znam, to będę mogła ja wprowadzić w ten świat, do Instytutu, i do nich. Na początku stawiałam opór, później jednak się zgodziłam. No to teraz mam. Za dokładnie 12 minut zacznie się nasz oficjalny trening. Nie wiem, czemu, ale byłam taka jakaś... zestresowana, zdenerwowana, choćbym miała trenować obcą mi osobę. Starałam się uspokoić, jednak to nie było takie proste. Gdy minęło 10 minut usiadłam na ziemi i cierpliwie czekałam. Oparłam głowę o ścianę i zamknełam oczy. Gdy poczułam dotyk czyjeś dłoni na swoim ramieniu podskoczyłam jak oparzona. Nawet przyjęłam pozycję obronną. Byłam gotowa do walki. Gdy okazało się, że to Jasmine, odetchnęłam z ulgą. Spojrzała na mnie przestraszona. Gdy zauważyłam, że wyglądam jak dzika pantera gotowa do walki, lekko się zaśmiałam i stanęłam normalnie. Skinełam jej głową w kierunku drzwi. Z lekkim wahaniem weszła do środka. Trening miałyśmy w zwykłej sali. Wyglądała jak zwykła sala gimnastyczna, które na ogól znajdują sie w szkołach. Mimo to, zastanawiałam się jaka będzie jej reakcja, gdy zobaczy tyle broni. Tak jak się spodziewałam lekko podskoczyła, ale nic nie powiedziała. Stenęlyśmy naprzeciwko siebie. To byl moj pierwszy trening. Oby nie pierwszy i ostatni. Zaśmiałam się pod nosem.

- Wybierz jakąś broń, oprócz serafickiego ostrza. Jego mogą używać tylko Nocni Łowcy. - starałam się, aby moj głos brzmiał w miarę spokojnie. Gdy uświadomiłam sobie, że zaczynam ten trening tak jak kiedyś Natalie zaczynała ze mną.... Natalie. Na samo wspomnienie o niej, byłam gotowa rozerwać komuś z gniewu głowę. Musiałam się opanować. Wbiłam paznokcie w skórę. Gdy spojrzałam na swoje dłonie, zauważyłam, żę cieknie z nich krew. Szybko je otarłam i wskazałam Jasmine biurko z bronią. Długo jej zajeło, zanim coś wybrała. W końcu wybrała bicz. Uśmiechnełam się. Nie wiem, czy to dlatego, że wybrałam dokładnie to samo, czy dla tego, że nie da sobie z nim rady. Podeszłam do biurka i również wzięłam bicz. Najpierw pokazałam jej w normalnym tempie co musi zrobić. Ćwiczyłyśmy na arbuzach, więc było bezpieczniej niż na moim treningu. Choć na wspomnienie o tym, jak odcięłam Natalie pukiel włosów.... zawsze było warte, aby do niego wracać. Gdy już trzasnęłam biczem, spojrzałam na Jasmine. Kompletnie nie załapała.
- Jeśli chcesz poprawnie uderzyć biczem, musisz wziąć odpowiedni zamach. - pokazałam jej tym razem w wolniejszym tempie. Gdy wreszcie spróbowała, mało by brakowało i odcięłaby sobie ramię. Odetchnęłam gdy okazało się, że nic jej nie jest. Nasz trening trwał w sumie 2 godziny, podczas którego Jasmine prawie 10 razy odcięła sobie ramię. Musiałam jednak przyznać, że pod koniec radziła sobie coraz bardziej. Gdy chowałam bron do torby, Jasmine zadała mi pytanie, przez które upuściłam serafickie ostrze.

- Byłaś kiedyś z Johnem?
- E co? Nie, znaczy... e sama nie... - ogarnij się, nakazałam sobie w myślach - Nie byliśmy razem. - powiedziałam tym razem spokojnym głosem. Jednak gdy już jej odpowiedziałam, poczułam lekkie ukłucie w sercu.
- Czyli gdybym zaprzyjaźniła się z nim, to nie miałabyś nic przeciwko? - "jasne, że bym miała..."
- Nie.... - powiedziałam ochrypniętym głosem.
- Dzięki Sophie! - podbiegła i mnie przytuliła. Jednak gdy odeszła zaklęłam głośno.

- Cóż to za słowa młoda damo? - gdy usłyszałam głos Zaka, uderzyłam głową o stolik i kolejne przekleństwo wyszło z moich ust. - Sophie! Słownictwo! - zaśmiał się.
- Sorki... nerwy.
- Jak poszło z Jasmine? - zapytał podchodząc bliżej. Przypatrzyłam się jego strojowi. Był ubrany... normalnie. Pierwszy raz widziałam go bez broni u pasa. Miał ubrane czarne spodnie, do tego białą koszulę, przez którą świetnie było widać jego mięśnie. Do tego włosy były w nieładzie co stanowiło świetną całość. Gdy spojrzałam mu w oczy, zarumieniłam się.
- Dobrze... znaczy.. niedobrze. Nie radzi sobie.
- Co wybrała? - gdy zauważył, że nie zajarzyłam pytania, skinął głową w kierunku stołu.
- Aaa, no wybrała bicz. - zagwizdał.
- Szacun - powiedział
- Czemu? - zapytałam wrednym tonem, przez co znowu zaklełam, tylko tym razem w myślach.
- Zazdrosna? - podszedł bliżej. Moje serce przyspieszyło.
- Nie, niby czemu? - siliłam się na zwykły ton, jednak chyba nie bardzo mi się to udało, ponieważ wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nieważne - zaczął i zrobił krok do tyłu. Chciałam za nim zawołać: "Wróć! Czemu się cofasz?". Jednak się powstrzymałam. - Bicz to bardzo trudna do opanowania broń. Używają jej tylko najlepsi, dlatego zdziwiłem się kiedy ty go wybrałaś i od razu za pierwszym razem odcięłaś Natalie pukiel włosów. - przy tych słowach się zaśmiałam - Jestem pod wrażeniem. 
- Raz mi się udało.... nie ma co być pod wrażeniem. Z kim ma jutro trening? - spytałam. Spojrzał i prosto w oczy.
- Ze mną.
*******************************************
Wiem, że ostatnio pisze dosyć krótkie, ale nie liczy się ilość tylko jakosć. Za niedługo pojawi się kolejny! Sorki, jeśli pojawią się literówki :)

Zuza ;3

1 komentarz: