Aaron
Teraz
- Halo? - odebrałem telefon,
który obudził mnie w środku nocy. Przynajmniej tak mi się wydaje,
że jest środek nocy.
- 6:00 w salonie. - trzy
słowa, tylko trzy słowa i połączenie się urwało.
Świetne życie, co?
Własny ojciec nie rozmawia z
tobą o niczym innym tylko o swojej ukochanej pracy, w której
pracujesz, bo właściwie – nie masz wyjścia. Jeśli zrezygnujesz,
nie przyjdziesz to zostaniesz wydziedziczony, wspaniale. Nie to, żeby
mi na tym nie zależało, bo jakby się nad tym dłużej zastanowić,
wszystkim wyszłoby to na dobre. Istnieje tylko jedna wielka
przeszkoda, dlaczego nie mogę odejść, a brzmi ona: pieniądze.
Potrzebuję ich i dlatego robię wszystko, o co staruszek mnie
poprosi. Przynajmniej jeśli chodzi o pracę, bo do innych części
mojego życia nie ma wglądu z czego się bardzo cieszę. Nie mam
pojęcia po jaką cholerę mam się stawić w salonie o tak wczesnej
porze i to w poniedziałek. Gdybym miał wybierać między szkołą,
a pracą z moim bogatym ojcem, chyba wybrałbym szkołę mimo
wszystko. Śmiało mogę powiedzieć, że jego...rozkaz mnie
zaskoczył. Może nie jest moim wielkim fanem, nie obchodzi go moja
przyszłość, zresztą tak jak mnie, ale zawsze chciał, żebym
chodził do szkoły. Co jest więc aż tak ważnego? Przekląłem pod
nosem i zacząłem się ubierać. Nienawidzę tej pracy. Praca w
najlepszym salonie samochodowych S.Cott jest do bani, a dlaczego? Za
każdym razem, kiedy idę tam, jako pracownik muszę wyglądać
elegancko. No wiecie, garnitur i te sprawy. Zanim wyszedłem, ostatni
raz przejrzałem się w lustrze. Wyglądam tak, jak się
spodziewałem: bogato, elegancko i...nudno. Tata zawsze każe mi
ułożyć odpowiednio włosy, czyli według niego na ulizańca, ale
za cholerę nigdy tego nie zrobię. Przeczesałem ręką włosy,
wziąłem kluczyki od swojego auta i wyszedłem z mieszkania. Nie
jestem zadowolony z miejsca zamieszkania. Pokoje są tu bardzo
drogie, a towarzystwo...okropne. Nie to, że narzekam, bo sam nie
należę do miłych ludzi, ale narkotyki to nie moja sprawa. Nigdy
nie miałem z nimi styczności i choćby nie wiem, jak bardzo moje
życie byłoby popieprzone nie sięgnąłbym po trawkę, nigdy. Gdy
wsiadłem do swojego ferrari na chwilę zapomniałem o tym, gdzie mam
właśnie zamiar jechać. To, co daje mi to auto za każdym razem,
kiedy je prowadzę jest niesamowite. To niebezpieczeństwo, ta
szybkość, nieograniczenie jest tym wszystkim czego potrzebuję.
Odetchnąłem głęboko i ruszyłem.
Jestem z siebie dumny, że
wybrałem okrężną drogę, bo dzięki temu spóźniłem się o pięć
minut. Nie ma nic lepszego od wkurzania swojego staruszka. Uwielbiam
patrzeć na to, kiedy jest wkurzony, ale nie może tego okazać bo
albo mamy nowego pracownika i musi pokazać się z najlepszej strony
albo mamy klienta, więc musi zachowywać się przyzwoicie, żeby go
nie spłoszyć. Milion razy dawał mi rady, dotyczące mojego
postępowania z gośćmi i nie tylko. Niestety co ja mogę
powiedzieć? Chyba tylko tyle, że w dupie mam jego rady. Nie zależy
mi na tym, czy będzie miał klientów, jakie wywrzemy wrażenie...to
nie moja bajka. Rozdrażniony wyszedłem z auta i udałem się do
salonu ojca. Gdy tylko się tam znalazłem uderzył mnie
zapach...nowości? Nieważne. Po prostu nienawidzę tego zapachu i
całego tego pomieszczenia. Drażni mnie też to, że mam jedno z
jego najlepszych aut, którego sam nigdy by mi nie dał. Podarowała
mi je moja matka, kiedy jeszcze żyła. Dostałem je na moje
osiemnaste urodziny. Najlepsza osiemnastka w życiu.
- Musisz nauczyć naszą nową
pracownicę marek samochodów. - tak oto przywitał się ze mną
ojciec.
Parsknąłem śmiechem.
Do tej pory nie zdarzało się,
że zatrudniał kogoś
bez...doświadczenia.
- Wszystkich?
- Wszystkich. Zaraz tu
przyjdzie i proszę cię….bądź miły.
- Jak zawsze, szefie. -
mrugnąłem do niego porozumiewawczo, chociaż wolałbym wybić mu
parę tych białych ząbków.
- Jeśli się nie przestraszy,
będziemy mieć ogromne szczęście. Widzę w niej potencjał i nie
spieprz tego.
- Tak jest. - zaśmiałem się,
a na twarzy mojego ojca pojawiły się rumieńce wściekłości.
Nie mogłem uwierzyć w to, że
wyciągnął mnie z łóżka tylko po to, żebym kogoś uczył marek
samochodów. Śmiało mógłbym to zrobić po południu, jak tak mu
zależy. Podniosłem wzrok, kiedy usłyszałem tupanie szpilek na
kamiennej posadzce. Mimo, że miałbym nawet ochotę na lekki flirt
to….myślę, że ona nie jest w moim typie, choć muszę przyznać,
że czerwone szpilki są nawet seksowne. Szybko zmieniłem zdanie,
kiedy zobaczyłem całą dziewczynę i powstrzymywałem się, żeby
czegoś nie rozwalić. Czy to jakiś chory żart? To o tej pracy ona
mówiła?
- Jaja se robicie. -
stwierdziłem, na co mój ojciec spojrzał na mnie jak na wariata. -
Nie mam zamiaru jej czegokolwiek uczyć. W ogóle nie powinieneś był
jej zatrudniać. Ona nic nie potrafi.
Nie wiem, skąd moja nienawiść
do tej dziewczyny, ale taki już jestem – pokręcony i nikt nic na
to nie poradzi.
- Ekhem, ja tu stoję. -
powiedziała, a ja się uśmiechnąłem.
- W rzeczy samej. -
prychnąłem. - Jeśli masz resztki godności, wyjdziesz przez te
drzwi, teraz.
- Nie mam zamiaru tego zrobić,
Scott.
- To wy się znacie? - wtrącił
się staruszek, a ja zaśmiałem się histerycznie.
- Wolałbym powiedzieć, że
nie, ale….cóż…
- To wspaniale! - krzyknął,
a ja się skrzywiłem. - Wasza współpraca będzie cudowna! Jeśli
będziecie mieli jakieś pytania, będę w swoim gabinecie.
Powodzenia. - szedł w kierunku swojego biura.
- Tato! - zawołałem za nim.
- Nie mogę jej uczyć po południu?
- A z tą godziną coś nie
tak?
- Tak. - powiedziałem w tym
samym czasie, w którym Lottie powiedziała nie. - Mamy zajęcia. Nie
możemy teraz.
- Ach….w takim razie po
południu. Nie musicie nawet przebywać tutaj. Zabierz ją gdzieś i
naucz…
Po tych słowach pozwoliłem
mu odejść i spojrzałem na moją ,,koleżankę z pracy”.
- Po szkole, przy ferrari,
jasne?
- Słuchaj, żeby było jasne
– zaczęła, podczas gdy starałem się nie gapić na jej pełne
usta. - współpraca z tobą nie jest moim marzeniem, okej? Chcę
tylko gdzieś pracować i zarobić trochę pieniędzy. Jeśli nie
chcesz mi pomagać to nauczę się sama. Nie jesteś mi potrzebny.
Także….nasza współpraca właśnie się kończy Scott.
Powinienem przystać na jej
propozycję, jednak coś sprawiło, że tego nie zrobiłem:
- Kończy się? - spytałem
rozbawionym głosem, na co Charlotte spojrzała na mnie pytająco. -
Nasza współpraca dopiero się zaczyna, Lott.
Lottie
Teraz
Jeszcze pięć minut i kończę
zajęcia. Przez wszystkie dzisiejsze lekcje jestem nieskupiona.
Wiercę się i wiercę na krześle bez końca, bo za cztery minuty
Aaron ma mnie gdzieś zabrać i uczyć marek samochodów. Czy to nie
jest trochę durne? Znaczy...wiem, że obeznanie jest bardzo ważne,
ale żeby znać wszystkie marki samochodów? Przecież to jest chore.
A druga rzecz: jak niby mam się skupić na rzekomej nauce, jak para
zielonych oczu będzie we mnie wpatrzona? Mowy nie ma. Nawet zaczęłam
się zastanawiać, czy nie dać sobie spokoju z salonem S.Cott i nie
zająć się czymś innym, na przykład…szyciem na zamówienie?
Tak, tylko nie umiem szyć i tu jest pies pogrzebany. O MÓJ
BOŻE...jeszcze dwie minuty… z niepokojem spojrzałam w stronę
Valerie, która podobnie jak ja wydawała się być zdenerwowana, lub
podekscytowana. Oba uczucia są...dziwne i nowe dla mnie. Gdy
zadzwonił dzwonek zaczęłam zachowywać się jak najwolniejszy żółw
na świecie aż w końcu przypomniałam sobie, że to nie jest żadna
randka. My tylko idziemy się uczyć. Znaczy ja się idę uczyć od
niego. Niezły tasiemiec...już nawet zdania nie umiem skleić. Po
dziesięciu minutach wreszcie wyszłam ze szkoły, a w moje oczy od
razu rzuciła się czerwień ferrari. Myślałam, że może się
troszkę spóźni, jednak jak na złość już na mnie czekał,
oparty o przód swojego samochodu. Kojarzycie filmy, w których
mężczyźni marzeń stali właśnie tak oparci? Jeśli uważaliście
to za seksowne to nie widzieliście Aarona. W salonie był ubrany w
garnitur, który świetnie na nim leżał i, kiedy tylko go
zobaczyłam moje nogi odmówiły posłuszeństwa, a teraz ma na sobie
zwykłe czarne spodnie i białą bluzkę, która podkreśla jego
mięśnie przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Niemal musiałam
się zmusić do tego, żeby normalnie, jak człowiek do niego
podejść. Nie chciałam wyglądać tak, jak jedna z jego panienek,
dlatego postanowiłam przybrać całkiem inną taktykę. Mianowicie
będę uważać, że jego auto tak jak on zupełnie mi się nie
podoba. Proste? Za cholerę, nie! Jednak postaram się zrobić
wszystko co w mojej mocy, żeby nie stracić nad sobą panowania….i
o czym ja właściwie mówię? On nie jest w moim typie. Aaron Scott
nie jest w moim typie.
- Cześć. - rzuciłam, kiedy
byłam już na tyle blisko, żeby mógł mnie usłyszeć.
Nie byłam zaskoczona, kiedy
nie kłopotał się z odpowiedzią tylko od razu wszedł od strony
kierowcy do swojego samochodu. Za to zaskoczył mnie fakt, że stał
tu całkiem sam, co dziwne, biorąc pod uwagę to, co opowiadał mi
Arthur. W takim razie gdzie są te wszystkie panienki, z którymi
Aaron kręcił? Nie ważne, nie mój interes, powtarzałam sobie.
Będziemy tylko razem pracować, nic więcej nie interesuje mnie, a
już tym bardziej jego. Westchnęłam zdecydowanie i usiadłam na
miejscu pasażera, w ogóle na niego nie patrząc. Starałam się też
nie zachwycać jazdą tylko skupiać się na miejscu docelowym,
ponieważ nie zdradził mi żadnych konkretnych szczegółów, dokąd
mnie zabiera. Może to jest ten moment, w którym powinnam się bać,
że kierowca jest tak naprawdę psychopatycznym mordercą i, że w
bagażniku trzyma zapas noży lub co gorsza, siekier?
- Gdzie jedziemy? -
postanowiłam, że zadam to pytanie, żeby odciągnąć swoje myśli
od wszystkich horrorów, które widziałam w życiu…
- Gdzieś, gdzie będziesz
mogła się skupić. - odparł ze wzrokiem skupionym na drodze przed
nami.
- A dokładniej?
- Zobaczysz.
Przewróciłam oczami, ale nie
drążyłam tematu. Wmówiłam swojemu umysłowi, że nie jest
mordercą i myślami wróciłam do mojego brata. Minął pełny
tydzień odkąd zamieszkałam z Val w Seattle i, choć trudno to
przyznać, tęsknie za Nickiem. Jestem ciekawa co robi, jak jego
związek z Evą, co z tatą, czy może mama się odezwała… Tyle
pytań, a tak mało odpowiedzi. Wiem, że mogłabym zadzwonić do
niego w każdej chwili, w końcu wyraźnie dał mi to do zrozumienia,
ale tego nie robię. Nie wiem do końca czemu, ale myślę, że
dlatego, że nie chcę zarzucać Nicka swoimi problemami. Chcę,
chociaż raz w życiu być samodzielna i nie chcę na każdym kroku
na kimś polegać. Nawet teraz to robię, choć nie zamierzałam. Nie
miałam zamiaru w ogóle poznawać chłopaków, a już szczególnie
takich typowych złych chłopców, jakim jest Aaron. Nie chciałam,
żeby na każdym kroku ktoś mi w czymś pomagał. Mimo, że wiem, że
Aaron słynie z wykorzystywania dziewczyn to czuję się źle, że
też go wykorzystuję. Nie miałam zamiaru pracować w salonie jego
ojca, wkradać się w jego życie, ale tak po prostu się stało i
jestem teraz pewna, że powinnam zrezygnować z tej pracy. Nie ze
względu na Scotta, bo przecież wspaniale jest go wkurzać, ale ze
względu na siebie. Muszę coś znaleźć sama, nauczyć się czegoś
sama, jeśli będzie taka konieczność, muszę…wydostać się z
auta. Mój oddech przyspieszył i stał się płytszy, nie umiałam
złapać powietrza. Czułam, jak płuca boleśnie się
zaciskają...świat przed moimi oczami zaczął wirować…
- Lott? - usłyszałam gdzieś
w oddali głos Aarona. - Cholera, Lott!
Nie zwracałam uwagi na jego
słowa, chciałam tylko móc oddychać….
Po paru sekundach poczułam
gwałtownie szarpnięcie, a następnie...powietrze. Dużo powietrza,
które od razu wpadło w moje płuca. Kiedy odzyskałam zdolność
oddychania, wreszcie udało mi się otworzyć oczy. Zobaczyłam przed
sobą zmartwioną twarz Aarona, który przyglądał mi się z
niepokojem.
- Lott? - od kiedy zaczął
mnie tak nazywać? - Wszystko w porządku? - jeszcze bardziej
zdziwiło mnie to, że wydało mi się, że on się naprawdę o mnie
martwi, co przecież było absurdalne, bo on nie mógł się o mnie
martwić. Nie wiem, co sprawiło, że dostałam
ataku...klaustrofobii. Kiedyś w dzieciństwie zdarzało mi się to
bardzo często, ale po paru latach całkowicie ustało. Nie atakowało
mnie to od...dziewięciu lat?
- Tak, ja… - westchnęłam,
próbując jednocześnie wstać, ale moje nogi od razu odmówiły
posłuszeństwa.
- Hej, spokojnie. - usłyszałam
kojący głos Aarona i poczułam, że znalazłam się w jego silnych
i ciepłych ramionach. Jestem pewna, że gdyby mnie nie obejmował to
z pewnością bym upadła.
- Przepraszam… - szepnęłam,
ale nagle zorientowałam się, że jesteśmy strasznie blisko, a moje
serce przyspieszyło.
Aaron nie jest w moim typie.
Aaron nie jest w moim typie.
Aaron nie jest w moim typie.
- Przepraszasz? - moje uszy
wypełnił najpiękniejszy w życiu dźwięk, którym jest śmiech
Aarona. - Cholera, Lottie za co? Za to, że w trakcie jazdy dopadła
cię klaustrofobia? Nie przepraszaj, bo nie masz za co.
Moje serce wywinęło
koziołka, kiedy doszły do mnie jego słowa. Skąd wiedział, że to
klaustrofobia? Większość ludzi nawet nie potrafi rozróżnić
ataków… Bardzo łatwo jest to pomylić z atakiem duszności bądź
astmą.
- Moja mama na to chorowała.
- powiedział, jakby czytając mi w myślach. - Jeśli nie chcesz
zaprzątać sobie dzisiaj głowy markami samochodów, mogę cię
odwieść.
Mój mózg krzyczał: TAK!
,ale moje serce krzyczało: NIE!
- Nie...musisz. - odparłam. -
Myślę, że wszystko jest okej, ja
tylko… Nie zdarzało mi się to
od dziewięciu lat...nie powinno się powtórzyć.
- Okej.
- Ale musisz mi powiedzieć,
gdzie jedziemy. - odparłam wesoło, a na jego usta wypłynął
seksowny uśmiech. Zauważyłam, że nawet się nie zorientowałam
kiedy mnie puścił, co mnie strasznie zasmuciło. Jakimś cudem
czułam się...bezpiecznie w jego ramionach.
- Plaża. - odpowiedział.
- Plaża? - powtórzyłam,
jakbym była głucha. - Jak mam się skupić na markach aut na plaży?
- Z czym ci się kojarzy
plaża, Lottie? - spytał, jednocześnie wsiadając do samochodu,
więc poszłam w jego ślady.
- Z...piaskiem, słońcem,
wodą… - odpowiedziałam, kiedy ruszyliśmy dalej.
Pokręcił głową, ale
uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- A tobie? - spytałam, choć
byłam prawie pewna, że mi nie odpowie.
- Z wolnością,
niezależnością, dzikością… - widziałam, że coś jeszcze
chciał powiedzieć, ale postanowiłam go nie dręczyć. Przynajmniej
na razie.
- Nigdy nie myślałam o tym w
taki sposób. - przyznałam zaskoczona.
Wzruszył ramionami, nawet na
mnie nie patrząc.
Po paru minutach dotarliśmy
na miejsce, na plażę. Nadal nie wiedziałam, jak ma mi to pomóc w
skupieniu się, ale postanowiłam pójść za jego radą, chociaż
strasznie nie lubię podporządkowywania się innym, a szczególnie
facetom. Zaskoczyło mnie też to, że z bagażnika wyciągnął koc.
Zamrugałam parę razy oczami, nie wierząc w to co widzę, po czym
poszłam za nim na plażę. Od razu usłyszałam szum morza, co
sprawiło, że się uśmiechnęłam. Nie sądziłam, że plaża może
być tak przyjemna, aż do tego momentu. Jestem tydzień w Seattle,
ale pierwszy raz na plaży. Aaron od razu rozłożył koc, a ja od
razu na nim usiadłam, delektując się odgłosem szumu morza.
- Nie chcę ci przerywać…
- Guzik prawda. - przerwałam
mu.
- Ale musimy zacząć.
- Nie….
- Teraz już się nie
wywiniesz. - odparł z uśmiechem. - Chociaż…
- Chociaż…? - dopytywałam
się.
Posłał mi jedno z tych
swoich spojrzeń ochów i achów, na co przewróciłam oczami, ale
natychmiast spoważniałam, kiedy zaczął rozpinać spodnie.
- Co ty robisz? - spytałam
spanikowana.
- Idę pływać, a co
myślałaś?
Poczułam, że moje policzki
zrobiły się krwistoczerwone…
- Em...nic, absolutnie nic.
- Kłamiesz. - stwierdził.
- Słucham?
- Nie będę się powtarzał.
- wzruszył ramionami. - Oboje wiemy, że doskonale słyszałaś to,
co powiedziałem, maleńka.
Nie dał mi szansy na rewanż,
ponieważ pognał w kierunku wody, a mój wzrok powędrował w
kierunku jego tatuażu na prawej ręce. Dziwne, że akurat tam, skoro
mogłam się gapić na jego brzuch, ale coś w tym tatuażu
mnie...przyciąga. Nie miałam jeszcze okazji, żeby przyjrzeć się
mu z bliska, dlatego nie wiem co przedstawia, ale wkrótce się
dowiem.
- Wchodzisz?! - wzdrygnęłam
się, kiedy usłyszałam pytanie Aarona.
- Nigdy! - odkrzyknęłam, a
on pokiwał z rozczarowaniem głową.
- Wiedziałem, że odmówisz!
- krzyknął i zniknął pod wodą, a ja starałam nie dać się
sprowokować.
Nie wejdę tam, nie ma mowy.
Nie mam stroju kąpielowego.
Chrzanić to.
Jak na zawołanie zaczęłam
się powoli rozbierać i nienawidziłam faktu, że mu się udało.
Przecież doskonale wiedziałam o co mu chodziło, ale i tak to
robię, a dlaczego? Bo zwariowałam. Poznałam go dwa dni temu, a już
się rozbieram i wskakuję do wody, a dlaczego? Bo zwariowałam.
Byłam pozytywnie zaskoczona,
kiedy weszłam do wody i okazało się, że nie była zimna. Zaczęłam
szukać wzrokiem Aarona, ale nie umiałam znaleźć. Postanowiłam
wrócić na koc, ale wtedy coś chwyciło mnie za nogę i znalazłam
się pod wodą. Pewnie bym panikowała, gdyby nie fakt, że zrobił
to Aaron. Oboje byliśmy zanurzeni i to twarzą w twarz, nos przy
nosie, usta...milimetry od siebie. Nie wiem co on zrobił, do
cholery, ale położył ręce na mojej talii i przyciągnął do
siebie tak, że stykaliśmy się prawie każdą częścią ciała.
Normalnie martwiłabym się o oddychanie, ale jako, że jesteśmy pod
wodą, mogę je wstrzymywać. Zaczęłam liczyć sekundy, kiedy
zauważyłam, że usta Aarona zaczęły zbliżać się do moich. Był
naprawdę blisko i wtedy… wypłynął na powierzchnie.
Sparaliżowana, zrobiłam to co on. Miałam zamiar z nim porozmawiać,
wyjaśnić, że ta sytuacja była...sama nie wiem jaka. Dziwna?
Niepoprawna? Tyle, że go już nie było w wodzie. Zobaczyłam go
przy naszym kocu, kiedy zabierał swoje rzeczy i ruszył w kierunku
wyjścia z plaży.
**************************************
tada! :D