poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 6 - wypad na plażę

Aaron

Teraz


- Halo? - odebrałem telefon, który obudził mnie w środku nocy. Przynajmniej tak mi się wydaje, że jest środek nocy.
- 6:00 w salonie. - trzy słowa, tylko trzy słowa i połączenie się urwało.
Świetne życie, co?
Własny ojciec nie rozmawia z tobą o niczym innym tylko o swojej ukochanej pracy, w której pracujesz, bo właściwie – nie masz wyjścia. Jeśli zrezygnujesz, nie przyjdziesz to zostaniesz wydziedziczony, wspaniale. Nie to, żeby mi na tym nie zależało, bo jakby się nad tym dłużej zastanowić, wszystkim wyszłoby to na dobre. Istnieje tylko jedna wielka przeszkoda, dlaczego nie mogę odejść, a brzmi ona: pieniądze. Potrzebuję ich i dlatego robię wszystko, o co staruszek mnie poprosi. Przynajmniej jeśli chodzi o pracę, bo do innych części mojego życia nie ma wglądu z czego się bardzo cieszę. Nie mam pojęcia po jaką cholerę mam się stawić w salonie o tak wczesnej porze i to w poniedziałek. Gdybym miał wybierać między szkołą, a pracą z moim bogatym ojcem, chyba wybrałbym szkołę mimo wszystko. Śmiało mogę powiedzieć, że jego...rozkaz mnie zaskoczył. Może nie jest moim wielkim fanem, nie obchodzi go moja przyszłość, zresztą tak jak mnie, ale zawsze chciał, żebym chodził do szkoły. Co jest więc aż tak ważnego? Przekląłem pod nosem i zacząłem się ubierać. Nienawidzę tej pracy. Praca w najlepszym salonie samochodowych S.Cott jest do bani, a dlaczego? Za każdym razem, kiedy idę tam, jako pracownik muszę wyglądać elegancko. No wiecie, garnitur i te sprawy. Zanim wyszedłem, ostatni raz przejrzałem się w lustrze. Wyglądam tak, jak się spodziewałem: bogato, elegancko i...nudno. Tata zawsze każe mi ułożyć odpowiednio włosy, czyli według niego na ulizańca, ale za cholerę nigdy tego nie zrobię. Przeczesałem ręką włosy, wziąłem kluczyki od swojego auta i wyszedłem z mieszkania. Nie jestem zadowolony z miejsca zamieszkania. Pokoje są tu bardzo drogie, a towarzystwo...okropne. Nie to, że narzekam, bo sam nie należę do miłych ludzi, ale narkotyki to nie moja sprawa. Nigdy nie miałem z nimi styczności i choćby nie wiem, jak bardzo moje życie byłoby popieprzone nie sięgnąłbym po trawkę, nigdy. Gdy wsiadłem do swojego ferrari na chwilę zapomniałem o tym, gdzie mam właśnie zamiar jechać. To, co daje mi to auto za każdym razem, kiedy je prowadzę jest niesamowite. To niebezpieczeństwo, ta szybkość, nieograniczenie jest tym wszystkim czego potrzebuję. Odetchnąłem głęboko i ruszyłem.


Jestem z siebie dumny, że wybrałem okrężną drogę, bo dzięki temu spóźniłem się o pięć minut. Nie ma nic lepszego od wkurzania swojego staruszka. Uwielbiam patrzeć na to, kiedy jest wkurzony, ale nie może tego okazać bo albo mamy nowego pracownika i musi pokazać się z najlepszej strony albo mamy klienta, więc musi zachowywać się przyzwoicie, żeby go nie spłoszyć. Milion razy dawał mi rady, dotyczące mojego postępowania z gośćmi i nie tylko. Niestety co ja mogę powiedzieć? Chyba tylko tyle, że w dupie mam jego rady. Nie zależy mi na tym, czy będzie miał klientów, jakie wywrzemy wrażenie...to nie moja bajka. Rozdrażniony wyszedłem z auta i udałem się do salonu ojca. Gdy tylko się tam znalazłem uderzył mnie zapach...nowości? Nieważne. Po prostu nienawidzę tego zapachu i całego tego pomieszczenia. Drażni mnie też to, że mam jedno z jego najlepszych aut, którego sam nigdy by mi nie dał. Podarowała mi je moja matka, kiedy jeszcze żyła. Dostałem je na moje osiemnaste urodziny. Najlepsza osiemnastka w życiu.
- Musisz nauczyć naszą nową pracownicę marek samochodów. - tak oto przywitał się ze mną ojciec.
Parsknąłem śmiechem.
Do tej pory nie zdarzało się, że zatrudniał kogoś 
bez...doświadczenia.
- Wszystkich?
- Wszystkich. Zaraz tu przyjdzie i proszę cię….bądź miły.
- Jak zawsze, szefie. - mrugnąłem do niego porozumiewawczo, chociaż wolałbym wybić mu parę tych białych ząbków.
- Jeśli się nie przestraszy, będziemy mieć ogromne szczęście. Widzę w niej potencjał i nie spieprz tego.
- Tak jest. - zaśmiałem się, a na twarzy mojego ojca pojawiły się rumieńce wściekłości.
Nie mogłem uwierzyć w to, że wyciągnął mnie z łóżka tylko po to, żebym kogoś uczył marek samochodów. Śmiało mógłbym to zrobić po południu, jak tak mu zależy. Podniosłem wzrok, kiedy usłyszałem tupanie szpilek na kamiennej posadzce. Mimo, że miałbym nawet ochotę na lekki flirt to….myślę, że ona nie jest w moim typie, choć muszę przyznać, że czerwone szpilki są nawet seksowne. Szybko zmieniłem zdanie, kiedy zobaczyłem całą dziewczynę i powstrzymywałem się, żeby czegoś nie rozwalić. Czy to jakiś chory żart? To o tej pracy ona mówiła?
- Jaja se robicie. - stwierdziłem, na co mój ojciec spojrzał na mnie jak na wariata. - Nie mam zamiaru jej czegokolwiek uczyć. W ogóle nie powinieneś był jej zatrudniać. Ona nic nie potrafi.
Nie wiem, skąd moja nienawiść do tej dziewczyny, ale taki już jestem – pokręcony i nikt nic na to nie poradzi.
- Ekhem, ja tu stoję. - powiedziała, a ja się uśmiechnąłem.
- W rzeczy samej. - prychnąłem. - Jeśli masz resztki godności, wyjdziesz przez te drzwi, teraz.
- Nie mam zamiaru tego zrobić, Scott.
- To wy się znacie? - wtrącił się staruszek, a ja zaśmiałem się histerycznie.
- Wolałbym powiedzieć, że nie, ale….cóż…
- To wspaniale! - krzyknął, a ja się skrzywiłem. - Wasza współpraca będzie cudowna! Jeśli będziecie mieli jakieś pytania, będę w swoim gabinecie. Powodzenia. - szedł w kierunku swojego biura.
- Tato! - zawołałem za nim. - Nie mogę jej uczyć po południu?
- A z tą godziną coś nie tak?
- Tak. - powiedziałem w tym samym czasie, w którym Lottie powiedziała nie. - Mamy zajęcia. Nie możemy teraz.
- Ach….w takim razie po południu. Nie musicie nawet przebywać tutaj. Zabierz ją gdzieś i naucz…
Po tych słowach pozwoliłem mu odejść i spojrzałem na moją ,,koleżankę z pracy”.
- Po szkole, przy ferrari, jasne?
- Słuchaj, żeby było jasne – zaczęła, podczas gdy starałem się nie gapić na jej pełne usta. - współpraca z tobą nie jest moim marzeniem, okej? Chcę tylko gdzieś pracować i zarobić trochę pieniędzy. Jeśli nie chcesz mi pomagać to nauczę się sama. Nie jesteś mi potrzebny. Także….nasza współpraca właśnie się kończy Scott.
Powinienem przystać na jej propozycję, jednak coś sprawiło, że tego nie zrobiłem:
- Kończy się? - spytałem rozbawionym głosem, na co Charlotte spojrzała na mnie pytająco. - Nasza współpraca dopiero się zaczyna, Lott.


Lottie

Teraz


Jeszcze pięć minut i kończę zajęcia. Przez wszystkie dzisiejsze lekcje jestem nieskupiona. Wiercę się i wiercę na krześle bez końca, bo za cztery minuty Aaron ma mnie gdzieś zabrać i uczyć marek samochodów. Czy to nie jest trochę durne? Znaczy...wiem, że obeznanie jest bardzo ważne, ale żeby znać wszystkie marki samochodów? Przecież to jest chore. A druga rzecz: jak niby mam się skupić na rzekomej nauce, jak para zielonych oczu będzie we mnie wpatrzona? Mowy nie ma. Nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie dać sobie spokoju z salonem S.Cott i nie zająć się czymś innym, na przykład…szyciem na zamówienie? Tak, tylko nie umiem szyć i tu jest pies pogrzebany. O MÓJ BOŻE...jeszcze dwie minuty… z niepokojem spojrzałam w stronę Valerie, która podobnie jak ja wydawała się być zdenerwowana, lub podekscytowana. Oba uczucia są...dziwne i nowe dla mnie. Gdy zadzwonił dzwonek zaczęłam zachowywać się jak najwolniejszy żółw na świecie aż w końcu przypomniałam sobie, że to nie jest żadna randka. My tylko idziemy się uczyć. Znaczy ja się idę uczyć od niego. Niezły tasiemiec...już nawet zdania nie umiem skleić. Po dziesięciu minutach wreszcie wyszłam ze szkoły, a w moje oczy od razu rzuciła się czerwień ferrari. Myślałam, że może się troszkę spóźni, jednak jak na złość już na mnie czekał, oparty o przód swojego samochodu. Kojarzycie filmy, w których mężczyźni marzeń stali właśnie tak oparci? Jeśli uważaliście to za seksowne to nie widzieliście Aarona. W salonie był ubrany w garnitur, który świetnie na nim leżał i, kiedy tylko go zobaczyłam moje nogi odmówiły posłuszeństwa, a teraz ma na sobie zwykłe czarne spodnie i białą bluzkę, która podkreśla jego mięśnie przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Niemal musiałam się zmusić do tego, żeby normalnie, jak człowiek do niego podejść. Nie chciałam wyglądać tak, jak jedna z jego panienek, dlatego postanowiłam przybrać całkiem inną taktykę. Mianowicie będę uważać, że jego auto tak jak on zupełnie mi się nie podoba. Proste? Za cholerę, nie! Jednak postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby nie stracić nad sobą panowania….i o czym ja właściwie mówię? On nie jest w moim typie. Aaron Scott nie jest w moim typie.
- Cześć. - rzuciłam, kiedy byłam już na tyle blisko, żeby mógł mnie usłyszeć.
Nie byłam zaskoczona, kiedy nie kłopotał się z odpowiedzią tylko od razu wszedł od strony kierowcy do swojego samochodu. Za to zaskoczył mnie fakt, że stał tu całkiem sam, co dziwne, biorąc pod uwagę to, co opowiadał mi Arthur. W takim razie gdzie są te wszystkie panienki, z którymi Aaron kręcił? Nie ważne, nie mój interes, powtarzałam sobie. Będziemy tylko razem pracować, nic więcej nie interesuje mnie, a już tym bardziej jego. Westchnęłam zdecydowanie i usiadłam na miejscu pasażera, w ogóle na niego nie patrząc. Starałam się też nie zachwycać jazdą tylko skupiać się na miejscu docelowym, ponieważ nie zdradził mi żadnych konkretnych szczegółów, dokąd mnie zabiera. Może to jest ten moment, w którym powinnam się bać, że kierowca jest tak naprawdę psychopatycznym mordercą i, że w bagażniku trzyma zapas noży lub co gorsza, siekier?
- Gdzie jedziemy? - postanowiłam, że zadam to pytanie, żeby odciągnąć swoje myśli od wszystkich horrorów, które widziałam w życiu…
- Gdzieś, gdzie będziesz mogła się skupić. - odparł ze wzrokiem skupionym na drodze przed nami.
- A dokładniej?
- Zobaczysz.
Przewróciłam oczami, ale nie drążyłam tematu. Wmówiłam swojemu umysłowi, że nie jest mordercą i myślami wróciłam do mojego brata. Minął pełny tydzień odkąd zamieszkałam z Val w Seattle i, choć trudno to przyznać, tęsknie za Nickiem. Jestem ciekawa co robi, jak jego związek z Evą, co z tatą, czy może mama się odezwała… Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Wiem, że mogłabym zadzwonić do niego w każdej chwili, w końcu wyraźnie dał mi to do zrozumienia, ale tego nie robię. Nie wiem do końca czemu, ale myślę, że dlatego, że nie chcę zarzucać Nicka swoimi problemami. Chcę, chociaż raz w życiu być samodzielna i nie chcę na każdym kroku na kimś polegać. Nawet teraz to robię, choć nie zamierzałam. Nie miałam zamiaru w ogóle poznawać chłopaków, a już szczególnie takich typowych złych chłopców, jakim jest Aaron. Nie chciałam, żeby na każdym kroku ktoś mi w czymś pomagał. Mimo, że wiem, że Aaron słynie z wykorzystywania dziewczyn to czuję się źle, że też go wykorzystuję. Nie miałam zamiaru pracować w salonie jego ojca, wkradać się w jego życie, ale tak po prostu się stało i jestem teraz pewna, że powinnam zrezygnować z tej pracy. Nie ze względu na Scotta, bo przecież wspaniale jest go wkurzać, ale ze względu na siebie. Muszę coś znaleźć sama, nauczyć się czegoś sama, jeśli będzie taka konieczność, muszę…wydostać się z auta. Mój oddech przyspieszył i stał się płytszy, nie umiałam złapać powietrza. Czułam, jak płuca boleśnie się zaciskają...świat przed moimi oczami zaczął wirować…
- Lott? - usłyszałam gdzieś w oddali głos Aarona. - Cholera, Lott!
Nie zwracałam uwagi na jego słowa, chciałam tylko móc oddychać….
Po paru sekundach poczułam gwałtownie szarpnięcie, a następnie...powietrze. Dużo powietrza, które od razu wpadło w moje płuca. Kiedy odzyskałam zdolność oddychania, wreszcie udało mi się otworzyć oczy. Zobaczyłam przed sobą zmartwioną twarz Aarona, który przyglądał mi się z niepokojem.
- Lott? - od kiedy zaczął mnie tak nazywać? - Wszystko w porządku? - jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że wydało mi się, że on się naprawdę o mnie martwi, co przecież było absurdalne, bo on nie mógł się o mnie martwić. Nie wiem, co sprawiło, że dostałam ataku...klaustrofobii. Kiedyś w dzieciństwie zdarzało mi się to bardzo często, ale po paru latach całkowicie ustało. Nie atakowało mnie to od...dziewięciu lat?
- Tak, ja… - westchnęłam, próbując jednocześnie wstać, ale moje nogi od razu odmówiły posłuszeństwa.
- Hej, spokojnie. - usłyszałam kojący głos Aarona i poczułam, że znalazłam się w jego silnych i ciepłych ramionach. Jestem pewna, że gdyby mnie nie obejmował to z pewnością bym upadła.
- Przepraszam… - szepnęłam, ale nagle zorientowałam się, że jesteśmy strasznie blisko, a moje serce przyspieszyło.
Aaron nie jest w moim typie.
Aaron nie jest w moim typie.
Aaron nie jest w moim typie.
- Przepraszasz? - moje uszy wypełnił najpiękniejszy w życiu dźwięk, którym jest śmiech Aarona. - Cholera, Lottie za co? Za to, że w trakcie jazdy dopadła cię klaustrofobia? Nie przepraszaj, bo nie masz za co.
Moje serce wywinęło koziołka, kiedy doszły do mnie jego słowa. Skąd wiedział, że to klaustrofobia? Większość ludzi nawet nie potrafi rozróżnić ataków… Bardzo łatwo jest to pomylić z atakiem duszności bądź astmą.
- Moja mama na to chorowała. - powiedział, jakby czytając mi w myślach. - Jeśli nie chcesz zaprzątać sobie dzisiaj głowy markami samochodów, mogę cię odwieść.
Mój mózg krzyczał: TAK! ,ale moje serce krzyczało: NIE!
- Nie...musisz. - odparłam. - Myślę, że wszystko jest okej, ja 
tylko… Nie zdarzało mi się to od dziewięciu lat...nie powinno się powtórzyć.
- Okej.
- Ale musisz mi powiedzieć, gdzie jedziemy. - odparłam wesoło, a na jego usta wypłynął seksowny uśmiech. Zauważyłam, że nawet się nie zorientowałam kiedy mnie puścił, co mnie strasznie zasmuciło. Jakimś cudem czułam się...bezpiecznie w jego ramionach.
- Plaża. - odpowiedział.
- Plaża? - powtórzyłam, jakbym była głucha. - Jak mam się skupić na markach aut na plaży?
- Z czym ci się kojarzy plaża, Lottie? - spytał, jednocześnie wsiadając do samochodu, więc poszłam w jego ślady.
- Z...piaskiem, słońcem, wodą… - odpowiedziałam, kiedy ruszyliśmy dalej.
Pokręcił głową, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- A tobie? - spytałam, choć byłam prawie pewna, że mi nie odpowie.
- Z wolnością, niezależnością, dzikością… - widziałam, że coś jeszcze chciał powiedzieć, ale postanowiłam go nie dręczyć. Przynajmniej na razie.
- Nigdy nie myślałam o tym w taki sposób. - przyznałam zaskoczona.
Wzruszył ramionami, nawet na mnie nie patrząc.


Po paru minutach dotarliśmy na miejsce, na plażę. Nadal nie wiedziałam, jak ma mi to pomóc w skupieniu się, ale postanowiłam pójść za jego radą, chociaż strasznie nie lubię podporządkowywania się innym, a szczególnie facetom. Zaskoczyło mnie też to, że z bagażnika wyciągnął koc. Zamrugałam parę razy oczami, nie wierząc w to co widzę, po czym poszłam za nim na plażę. Od razu usłyszałam szum morza, co sprawiło, że się uśmiechnęłam. Nie sądziłam, że plaża może być tak przyjemna, aż do tego momentu. Jestem tydzień w Seattle, ale pierwszy raz na plaży. Aaron od razu rozłożył koc, a ja od razu na nim usiadłam, delektując się odgłosem szumu morza.
- Nie chcę ci przerywać…
- Guzik prawda. - przerwałam mu.
- Ale musimy zacząć.
- Nie….
- Teraz już się nie wywiniesz. - odparł z uśmiechem. - Chociaż…
- Chociaż…? - dopytywałam się.
Posłał mi jedno z tych swoich spojrzeń ochów i achów, na co przewróciłam oczami, ale natychmiast spoważniałam, kiedy zaczął rozpinać spodnie.
- Co ty robisz? - spytałam spanikowana.
- Idę pływać, a co myślałaś?
Poczułam, że moje policzki zrobiły się krwistoczerwone…
- Em...nic, absolutnie nic.
- Kłamiesz. - stwierdził.
- Słucham?
- Nie będę się powtarzał. - wzruszył ramionami. - Oboje wiemy, że doskonale słyszałaś to, co powiedziałem, maleńka.
Nie dał mi szansy na rewanż, ponieważ pognał w kierunku wody, a mój wzrok powędrował w kierunku jego tatuażu na prawej ręce. Dziwne, że akurat tam, skoro mogłam się gapić na jego brzuch, ale coś w tym tatuażu mnie...przyciąga. Nie miałam jeszcze okazji, żeby przyjrzeć się mu z bliska, dlatego nie wiem co przedstawia, ale wkrótce się dowiem.
- Wchodzisz?! - wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam pytanie Aarona.
- Nigdy! - odkrzyknęłam, a on pokiwał z rozczarowaniem głową.
- Wiedziałem, że odmówisz! - krzyknął i zniknął pod wodą, a ja starałam nie dać się sprowokować.
Nie wejdę tam, nie ma mowy.
Nie mam stroju kąpielowego.
Chrzanić to.
Jak na zawołanie zaczęłam się powoli rozbierać i nienawidziłam faktu, że mu się udało. Przecież doskonale wiedziałam o co mu chodziło, ale i tak to robię, a dlaczego? Bo zwariowałam. Poznałam go dwa dni temu, a już się rozbieram i wskakuję do wody, a dlaczego? Bo zwariowałam.

Byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy weszłam do wody i okazało się, że nie była zimna. Zaczęłam szukać wzrokiem Aarona, ale nie umiałam znaleźć. Postanowiłam wrócić na koc, ale wtedy coś chwyciło mnie za nogę i znalazłam się pod wodą. Pewnie bym panikowała, gdyby nie fakt, że zrobił to Aaron. Oboje byliśmy zanurzeni i to twarzą w twarz, nos przy nosie, usta...milimetry od siebie. Nie wiem co on zrobił, do cholery, ale położył ręce na mojej talii i przyciągnął do siebie tak, że stykaliśmy się prawie każdą częścią ciała. Normalnie martwiłabym się o oddychanie, ale jako, że jesteśmy pod wodą, mogę je wstrzymywać. Zaczęłam liczyć sekundy, kiedy zauważyłam, że usta Aarona zaczęły zbliżać się do moich. Był naprawdę blisko i wtedy… wypłynął na powierzchnie. Sparaliżowana, zrobiłam to co on. Miałam zamiar z nim porozmawiać, wyjaśnić, że ta sytuacja była...sama nie wiem jaka. Dziwna? Niepoprawna? Tyle, że go już nie było w wodzie. Zobaczyłam go przy naszym kocu, kiedy zabierał swoje rzeczy i ruszył w kierunku wyjścia z plaży. 
**************************************
tada! :D

sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział piąty - salon S.Cott

Budzik, łazienka, ciuchy, makijaż.

Budzik, łazienka, ciuchy, makijaż.

Jest niedziela, a ja mimo to powtarzam moją cholerną mantrę. Boli mnie to, że wciąż nie mogę zapomnieć o wczorajszym wieczorze. Ciągle myślę tylko o tym, co zrobił Ethan i Valerie, ale to nie są jedyne moje myśli. Większość mojego umysłu jest zawalona Aaronem. Nie mam pojęcia, czemu ciągle o nim myślę, ale nie w ten sposób, jak mogłoby się wydawać, bo on nie jest w moim typie, jasne? Myślę, że po prostu mnie...ciekawi w dziwny i pokręcony sposób, ale ciekawi. Wciąż też myślę o tym, co powiedziałam Val. Naprawdę chcę się z powrotem wprowadzić do brata? Już sama nie wiem. Uważam, że właśnie tak powinnam postąpić, ale z drugiej strony wczoraj kiedy o tym myślałam, byłam zła, a teraz gdy myślę już trzeźwo wcale nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie wyobrażam sobie też, że mogłabym po prostu zostawić Arthura i Aarona. Polubiłam ich, znaczy, polubiłam Arthura, bo Scotta przecież nienawidzę. Wiadomo, prawda?
- Naprawdę się wyprowadzasz? - sparaliżował mnie głos Arthura, kiedy znalazłam się w salonie.
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Wczoraj o tym myślałam i byłam tego pewna, ale dzisiaj….sama nie wiem. - westchnęłam i usiadłam obok niego na kanapie. - Co powinnam zrobić?
- Aż tak ci się tu nie podoba?
- Nie, nie jest tak źle. Po prostu to co zrobiła Val…
- Nie wiem, czy mnie posłuchasz, ale nie wyprowadzaj się. Wiem, że to co zrobiła było okropne i…
- Wykorzystałam przez to Scotta, wiem. - wzięłam głęboki oddech.
- Z tego wszystkiego martwisz się akurat o to? - zapytał z rozbawieniem w głosie.
- No…
- On wykorzystuje wszystkich na okrągło, Lottie. Nie masz się czym przejmować.
- Jak to?
- Valerie miała konkretny powód, kiedy chciała, żebyś trzymała się od niego z daleka.
- Wiedziałeś? - spytałam zszokowana.
- Tak i nie popierałem tego mimo wszystko. Scott jest… jakby to… jedna dziewczyna na maksimum tydzień, rozumiesz co mam na myśli?
- Tak… - nie wiem, dlaczego, ale gdy to powiedział, poczułam się tak, jakbym dostała czymś ciężkim w głowę.
- Nie rób sobie nadziei, jeśli…
- Nie! - podniosłam lekko głos. - O mój Boże...nie, nie i nie. Znaczy tak, jest atrakcyjny, ale nigdy bym….Boże…
- Przepraszam. - uśmiechnął się. - Myślałem, że ty…
- Nie! Naprawdę nie!
- Czyli nie masz nic przeciwko temu, że tutaj przyjdzie… dzisiaj?
Bum, bum, bum, bum.
- Nie…. Jasne, że nie… - odpowiedziałam, siląc się na spokojny ton. - O której?
- Powinien być za godzinkę.
- Okej… - nienawidziłam tego, że moje serce biło tak nienaturalnie szybko! Przecież ja nie lubię Aarona! Jest dupkiem, więc serce, albo się uspokoisz, albo cię wytnę. Pewnie mogłabym dalej rozmawiać z Arthurem, ale jakoś nie miałam na to ochoty i nie wiem dlaczego. Fakt, że Aaron się tu zjawi strasznie mnie… denerwuje, a najgorsze jest to, że wiem dlaczego. Wiem, że jeśli go zobaczę nie będę chciała się wyprowadzać. Wprawdzie jeszcze nie podjęłam decyzji, ale…
- Lottie? - usłyszałam pukanie do drzwi i zamarłam, kiedy usłyszałam głos Valerie. - Lottie, proszę otwórz. Musimy porozmawiać. Proszę. - bardzo chciałam grać okropną sukę, ale też bardzo chciałam z nią porozmawiać. Po paru sprzeczkach ze swoim mózgiem wreszcie otworzyłam drzwi. Zraniło mnie to, że Val nie wygląda za dobrze. Myślę, że naprawdę się przejęła moimi słowami.
- Charlotte, nie rób mi tego. - zaczęła. - Nie chcę, żebyś się wyniosła. Naprawdę przepraszam za wczoraj. Nie miałam pojęcia, że Et wyciął ci taki numer. Kiedy rozmawiałyśmy wyrwał mi komórkę, ale mówił, że dlatego, że nie chce, żebym się czymś rozpraszała. Naprawdę przepraszam, nie wiedziałam, przysięgam.
Bardzo, ale to bardzo chciałam jej nie wierzyć, ale… uwierzyłam. Mimo to nie podjęłam decyzji o przeprowadzce.
- Wierzę ci, Val, ale to nie zmienia faktu, że myślę nad wyprowadzką…
- Lotta, proszę…
- Zastanowię się, ok? Daj mi trochę czasu….
- Dobrze. - uśmiecha się smutno. - Tyle ile potrzebujesz.
Po tych słowach zniknęła z pokoju, a mój umysł od razu wrócił do rozmyślania o zielonych oczach. Jak na złość przypomniałam sobie to co mówiłam o zielonym kolorze, zanim poznałam Scotta. Mówiłam wtedy, że nie lubię zielonego koloru, a wiecie co? Myślę, że od teraz zielony, jest moim ulubionym kolorem i nienawidzę się za to, znowu. W końcu doszłam do wniosku, że powinnam się wyprowadzić, ale nie do brata. Nie chciałam ponownie zmieniać szkoły. Mimo, że kocham Val to nie wyobrażam sobie tego, że mogłybyśmy mieszkać razem przed dłuższy okres. Pierwszy raz jestem dumna z siebie za to, że mam trochę oszczędności. Dzięki nim będę mogła wynająć jakiś pokoik. Tylko...będę musiała iść później do pracy, co nie jest zbytnio dobrym pomysłem. Postanowiłam jednak, że nie odejdę dzisiaj. Muszę pomyśleć nad tym, gdzie mogłabym pracować. Wiem, że bardzo trudno znaleźć coś dobrego…
Podskoczyłam jak głupia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi i wiedziałam już, kto stoi po drugiej stronie, bo moje serce wyraźnie zaczęło mnie informować. Mimo wszystko, nie poszłam otworzyć. Miałam nadzieję, że zrobi to Arthur lub Val. Jednak gdy po pięciu minutach pukanie nie ustało, wściekła weszłam do salonu i zobaczyłam, że jest pusty. Moją uwagę przykuła kartka na stole. Westchnęłam i zaczęłam czytać:

,,Przepraszam! Musiałam skoczyć z Arthurem do sklepu! Nie pozabijajcie się ze Scottem.
Ps. Gdybyś potrzebowała, w lodówce jest wódka. Nie wiem, czy jest taka dobra, jak drinki, ale zawsze możesz spróbować i dać mu nauczkę, gdy cię wkurzy”

Mimo, że był to psychiczny liścik, uśmiechnęłam się na wzmiankę o drinkach i wódce. Ma dziewczyna głowę. Potrząsnęłam głową, żeby uśmiech znikł i podeszłam do drzwi wejściowych. Wdech, wydech, wdech, wydech. Gdy tylko otworzyłam poczułam zapach męskich perfum, które po prostu mnie oczarowały. Z trudem się pozbierałam i spojrzałam w jego zielone oczy, które były zaskoczone moim widokiem. Całkiem zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że doskonale wie, że tu mieszkam, prawda? Nie odzywając się do niego ani słowem, wpuściłam go do środka. Normalnie poszłabym do swojego pokoju, ale oczywiście musieli mnie z nim zostawić. A ja nie mogę zostawić go, bo jest moim gościem, chwilowo.
- Coś do picia? - starałam się brzmieć tak samo obojętnie jak on.
- Woda, jeśli masz.
Przewróciłam oczami, bo wciąż nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak on, z tatuażem może nie pić alkoholu.
- Czemu właściwie nie pijesz?
- Jeśli chcesz, żeby obyło się bez kłótni nie zadawaj mi pytań, do cholery. - warknął, czym całkowicie mnie zaskoczył. Najmniej chciałam go teraz sprowokować, bo naprawdę nie mam na to siły, szczególnie dzisiaj.
- Jeśli nie chcesz, żeby wylądowała na ciebie wódka, nie zachowuj się jak palant. - mruknęłam i ponownie zaskoczyłam się swoją śmiałością, kiedy on jest w pobliżu.
- Nie mam innego wyjścia, kiedy zachowujesz się tak, jakbyś chciała wszystko o mnie wiedzieć.
Jeszcze jedno słowo, a wybuchnę. Wiem, że parę sekund wcześniej obiecałam sobie, że wytrzymam i, że go nie zostawię, ale teraz zmieniłam zdanie. Zostawię go i to z wielką przyjemnością. Postawiłam przed nim szklankę z wodą, po czym ruszyłam w stronę swojego pokoju. Wiem, że jako dobra gospodyni nie powinnam tak postąpić, ale cholera, on działa mi na nerwy, jak nikt inny. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju wreszcie poczułam, że mogę oddychać. Nie mam pojęcia, co robi, ze mną Aaron, ale wiem, że na pewno mi się to nie podoba. Wiem też, że muszę się zająć wyprowadzką i pracą. Zdecydowałam się na to, żeby najpierw poszukać dobrze płatnej pracy. Gdy tylko ją zdobędę poszukam jakiegoś mieszkania. Usiadłam na łóżku, po czym sięgnęłam po laptopa. Wygląda na to, że Val dała mi zepsuty sprzęt. Westchnęłam i wiedziałam, że muszę wyjść na miasto i czegoś poszukać. Narzuciłam na siebie kurtkę ze skóry i weszłam prosto do salonu, w którym siedział Aaron. Przecież nie mogę go tu tak zostawić, kiedy nikogo nie będzie w domu.
- Gdzieś się wybierasz?
- Może. - mruknęłam. - Arthur i Valerie powinni zaraz wrócić, także…
- Powodzenia w szukaniu pracy. Jestem na 99% pewny, że nic tu nie znajdziesz.
Stanęłam, jak wryta, gdy usłyszałam te słowa.
- Coś ty powiedział? - syknęłam. - Skąd wiesz, że idę szukać pracy?
- Domyśliłem się. - wzruszył ramionami, w ogóle na mnie nie patrząc.
- Gwarantuję ci to, że jak wrócę to będę już gdzieś zatrudniona, jasne?
- Jak słońce, mała.
Naprawdę musiałam się ostro upominać, żeby go nie spoliczkować. Co on sobie myśli? Przychodzi i zachowuje się tak, jakby był u siebie. Na dodatek jest taki bezczelny, że wyzwala we mnie to, co najgorsze. Odetchnęłam głęboko i, wychodząc trzasnęłam drzwiami. Nie obchodziło mnie teraz, co mógł sobie pomyśleć. Postawił mi naprawdę trudne wyzwanie. Co gorsza zaczynam myśleć, że może mieć rację. Przez ostatni tydzień dużo razy byłam na mieście, ale nigdzie nie zobaczyłam ogłoszeń, że ktoś potrzebuje pracownika, a nie mogę tu wrócić bez pracy. Nie mogę pozwolić mu wygrać, nie tym razem.
Trzy porażki z rzędu, spokojnie Lottie, myśl pozytywnie. Minęły dwie godziny, a ja wciąż jestem bezrobotna. W tym czasie znalazłam trzy propozycje, ale nie oszukujmy się, były okropne. Nie mówię, że chciałabym od razu być szefem i zarabiać nie wiadomo ile, ale nie szukam pracy, w której będę pokazywać goły tyłek. Trochę szacunku do innych ludzi, serio. Właśnie zmierzam do ostatniego miejsca na dzisiaj. Zdaję sobie sprawę, że mogę nie mieć szans na pracę w znanym salonie samochodowym, który sprzedaje głównie nowe, drogie i najlepsze auta. W takim przypadku modlitwa jest wskazana. Już sam szyld robi ogromne wrażenie. Na pierwszym planie jest ujęcie mężczyzny w średnim wieku w garniturze, a za nim różnego rodzaju ferrari. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Na zewnątrz nie wydawało się to takie duże, jakie jest w rzeczywistości. Nigdy nie widziałam takiego wielkiego salonu samochodowego. Myślę, że słowo niesamowite doskonale opisuje to miejsce. Nigdy też nie widziałam tylu różnych aut. Jestem pewna, że połowy z nich nie znam. Na miękkich nogach podeszłam do pana, który był na szyldzie. Domyślam się, że to musi być szef tego...wszystkiego.
- Dzień dobry. - przywitałam się i starałam się wyglądać na pewną siebie, pomimo mojej dokuczliwej nieśmiałości.
- Witam panią. W czym mogę pomóc? - na początku nie umiałam wykrztusić ani słowa, ponieważ dałabym sobie rękę uciąć, że kogoś mi przypomina.
- Słyszałam, że szuka pan kogoś do pracy. Czy ogłoszenie jest jeszcze aktualne?
- Wprawdzie już kogoś znaleźliśmy… - zaczął, a mnie od razu ogarnął smutek. - ale zobaczę co da się zrobić. Proszę usiąść. - wskazał fotel, na który pośpiesznie usiadłam. - Proszę powiedzieć...ma pani jakieś obeznanie w kwestii samochodów?
- Cóż… nie mogę powiedzieć, że znam wszystkie marki, ale coś tam wiem…
- Coś tam wiem, nie wystarczy w tej branży. - odparł surowo.
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę. - odpowiedziałam.
- Myślę, że mógłbym cię zatrudnić na okres próbny. Miałabyś tydzień, żeby nauczyć się wszystkich marek samochodów, jakie tu sprzedajemy. Mój syn ci w tym pomoże.
- Ja...tak, dobrze. Jestem pewna, że się nauczę. Dziękuję bardzo! - potrząsnęłam jego ręką, wciąż nie mogąc uwierzyć, że mi się udało.
- Przyjdź jutro na 6:00. - powiedział, a moje serce gwałtownie się zatrzymało. - Jakiś problem?
Jak mam gościowi powiedzieć, że chodzę do college'u? Nie dam rady się rozdwoić.
- Nie, nie skąd. Będę na pewno. - uśmiechnęłam się.
- Świetnie, w takim razie do widzenia.
Przytaknęłam głową i wyszłam z tego cudownego miejsca, myśląc o tym, co ja do cholery mam teraz zrobić.
Do mieszkania wróciłam w ciągu trzydziestu minut. Nie zaskoczył mnie fakt, że Aaron wciąż tu był, bo w końcu dostałam od niego wyzwanie. Gdy tylko weszłam od razu poczułam na sobie wzrok Scotta. Wiedziałam, że Art coś do mnie powiedział, ale byłam zbyt skoncentrowana na jutrzejszym dniu, że kompletnie go nie słuchałam. Zależy mi na tej pracy, potrzebuję tej pracy, ale nie mogę zrezygnować z zajęć. Nie wiedząc co mam zrobić, usiadłam naprzeciwko nich, a do ręki wzięłam puszkę piwa.
- Znalazłaś? - usłyszałam pytanie Arthura.
- Tak. - odparłam.
- To chyba dobrze, nie?
- Tak. - powtórzyłam.
- Więc o co chodzi?
- Tak. - powtórzyłam kolejny raz, nie zawracając sobie głowy pytaniem.
- Sypialnia? - usłyszałam głos Aarona.
- Dupek. - odparłam, na co moi towarzysze się zaśmiali.
- Sprawdzałem, czy nie jesteś zepsuta. - przyznał.
- Po prostu...nie wiem, co mam zrobić ze szkołą. - stwierdziłam.
- Myślałem, że szukasz pracy….wieczornej. - odparł Arthur.
- Ja też. Nie spytałam się i to był mój błąd.
- Tylko się nie rozpłacz, Charlotte. - wtrącił Scott.
- Bardzo śmieszne. - odpowiedziałam, po czym udałam się do swojego pokoju.
- Do zobaczenia, Lottie! - zawołał Aaron, a moje serce się zatrzymało, kiedy po raz pierwszy nazwał mnie nie pełnym imieniem. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że mogłabym go polubić, ale szybko ją odrzuciłam. Dupków nie da się lubić.



Aaron
24h wcześniej…


Kolejna, nudna impreza, na której znowu jest pełno ludzi. Kompletnie nie wiem, po co je urządzam. Może po to, żeby się zabawić, odciągnąć od czegoś moje myśli o mamie? Wszystko jedno, czekam tylko na Arthura. Znamy się od podstawówki i ten denerwujący koleś wie o mnie dosłownie wszystko. Cholera, nawet pozwoliłem mu na to, żeby mnie wytatuował. Przyznam, że nie żałuję, bo od tamtego momentu mam dużo więcej chętnych panienek niż przed wytatuowaniem. Więc nie mam zamiaru narzekać.
- Scott... - jęczy w moje usta dziewczyna, która ma chyba...16 lat. Nie to, że bym nie chciał, ale nie chcę być posądzony o gwałt, gdy mała się dowie, że była tylko na jedną noc. Choć mam na swoim koncie dużo bójek to nie zamierzam iść do więzienia.
- Innym razem. - warknąłem i odsunąłem ją od siebie. Usłyszałem, że nie jest z tego zbytnio zadowolona, ale nie przejmuję się tym. Wzruszyłam ramionami, kiedy pytała się mnie co teraz i po prostu zszedłem na dół, udając się na poszukiwania przyjaciela. Przez telefon powiedział mi, że przyjedzie z Valerie i z jeszcze jakąś dziewczyną, która ma bardzo dziwne imię, którego nawet nie zapamiętałem. Ale nie podoba mi się to, że będzie tu Val. Zazwyczaj nie mam problemu z gadatliwymi laskami, ale cholera, ta mnie naprawdę nienawidzi i nie zamierzam z nią zadzierać. Byłem z siebie dumny, że w tak krótkim czasie udało mi się znaleźć Arthura.
- Cześć, dziewczynko. - rzuciłem na przywitanie, po czym znaleźliśmy się w braterskim uścisku. - Gdzie te twoje koleżanki?
- Zgubiłem je i mam wyrzuty sumienia. - mówi, a ja klepie go plecach.
- Chcesz drinka?
Kiedy przytakuje, zmierzam w stronę barku. Powoli zaczynam żałować, że impreza jest otwarta dla wszystkich, bo żeby dostać się do barku, muszę przecisnąć się przez tonę nagich ciał. Połowy ludzi nawet tu nie znam, co strasznie mnie irytuje. Nigdy nie wiadomo, jakie typki zaczną ci się szwędać po domu. Byłem już pięć kroków od barku, kiedy nagle zostałem oblany. Zacisnąłem dłonie w pięści i już przygotowywałem się do uderzenia, ale wtedy zobaczyłem, że przypatrują mi się wielkie szaro zielone oczy. Od razu zapomniałem o tym, że miałem ochotę kogoś uderzyć, kiedy położyła swoje dłonie na mojej piersi i zaczęła przepraszać.
- Strasznie, strasznie prze… - zaczęła, ale nagle przerwała i właśnie wtedy zauważyłem, że jej usta są lekko rozchylone, kiedy mi się przypatrywała. Nie wiedząc czemu, uśmiechnąłem się, sprawiając, że na jej policzki wypłynęły lekkie rumieńce.
- Cholera. - mruknąłem, po czym zdołałem się od niej uwolnić i ściągnąłem koszulkę, bo to coś co na mnie wylała strasznie się, cholera, lepi. Skrzywiłem się, kiedy zorientowałem się, że wszystkie dziewczyny skierowały na mnie wzrok, ale kiedy ponownie spojrzałem na tę, która mnie oblała, wzrok miała utkwiony w ziemi. Jednak po jej czerwonych policzkach domyśliłem się, że i tak musiała na mnie patrzeć. Po paru sekundach zaczęła przyglądać się mojemu tatuażowi i pierwszy raz w życiu zapragnąłem go zakryć i nie wiem, dlaczego. Czułem się...nieswojo, gdy tak na mnie patrzyła. I, do cholery, nie wiem co się ze mną dzieje. Weź się w garść, Scott!
- Przepraszam. - powiedziała nagle, patrząc mi w oczy, a ja poczułem się tak, jakbym usłyszał anioła. - Naprawdę nie miałam zam…
- Zamknij się. - przerwałem jej, bo jestem pewny, że gdyby dalej mówiła to moje usta już by ją sponiewierały.
- Jeśli mogę coś…. - po co ona się jeszcze odzywa? Większość dziewczyn uciekłoby z płaczem.
- Tak, możesz. - odparłem. - Zamknij mordkę i zejdź mi z oczu, dziewczyno. - nie wiem, czemu taki dla niej jestem, zwłaszcza, że ona stara się być miła. Taki już po prostu jestem. Nikt i nic mnie obchodzi. Zostałem zepsuty już w dzieciństwie. Odetchnąłem, kiedy zauważyłem, że się wycofuje i miałem zamiar pójść w jej ślady, ale wtedy poczułem, że ponownie coś mokrego i lepkiego się na mnie znalazło. Tylko tym razem na twarzy i szczypało, jak diabli. Nic nie poradziłem na to, że na moje usta wypłynął jeden z tych sławnych, krzywych uśmiechów, przez które dziewczyny padają do mych stóp.
- Ładnie. - powiedziałem.
- Dupek.
Po tym słowie poszła w przeciwnym kierunku, a ja zacząłem się śmiać, jak idiota. Nie wiem, co jest nie tak z tą dziewczyną, ale ma charakterek. Nie znam nikogo innego, kto zdołałby wylać na mnie dwa drinki i nie oberwać. Wciąż uśmiechnięty wróciłem do miejsca, w którym siedziałem z Arthurem i zauważyłem, że nie ma gościa. Mimo to, usiadłem i czekałem, aż wróci, bo wiedziałem, że wróci.
Wrócił po pięciu minutach i kiedy mnie zobaczył, nie powstrzymał śmiechu.
- Och, zamknij się. - warknąłem, ale też ze śmiechem.
- Po prostu...wyglądasz...komicznie!
- Jestem już w miarę czysty, o co ci chodzi?
- Śmierdzisz alkoholem.
- Kur.... - przekląłem, gdy mi to powiedział, bo naprawdę nie lubię alkoholu. Może nie to, że nie lubię, ale kiedyś miałem z tym problemy. Od tamtego czasu nigdy nie miałem na języku alkoholu. Byłem zdziwiony, że nic nie odpowiedział, dlatego na niego spojrzałem i doszedłem do wniosku, że na kogoś patrzy. Podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem, że zbliża się ku nam diablica, która mnie oblała. Podobnie, jak ja nie wyglądała na zadowoloną, kiedy mnie zobaczyła.
- Odwieziesz mnie? Val jest umówiona z Ethanem i nie mam jak wrócić. - zapytała Arthura, więc byłem bardzo zadowolony, że nie muszę brać udziału w rozmowie.
- Teraz mam cię odwieść? - Art wyglądał na zakłopotanego, więc ledwo co powstrzymałem się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. - Wybacz, Lottie, ale piłem i nie dam rady…
W mgnieniu oka przypomniałem sobie jej imię, a brzmi ono Charlotte. Nie wiem, dlaczego, ale nie przepadam za tym imieniem. Może dlatego, że wydaje mi się takie...poważne. Ale nigdy nie wiedziałem, że ma taki ładny skrót.
- Świetnie. - podniosła ręce i wyglądała tak, jakby był to najgorszy dzień w jej życiu. Arthur widząc, że bawię się całkiem nieźle, postanowił mi zepsuć resztę wieczoru.

- Jeśli chcesz – zaczął i zerknął na mnie. - Mój kolega może cię odwieść. - jak dziecko wskazał na mnie palcem i, kiedy zauważyła, że mówi o mnie zaśmiała się histerycznie, co uznałem za zabawne. Coś czułem, że reszta wieczoru będzie całkiem… ciekawa. 
********************************
Pierwszy rozdział z perspektywy Aarona ;) 
Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu :) 

czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział czwarty - wszelkie niedoskonałości tego....wszystkiego.

,,Nigdy nie pozwalaj na to, aby ktoś kto uważa się za lepszego od ciebie miał nad tobą większą kontrolę, niż ty sama” - te słowa słyszałam codziennie odkąd pamiętam od swojej matki. Mimo, że w tej chwili jestem na nią zła, jestem nią rozczarowana to choć nie chcę, muszę przyznać, że ta rada jest bardzo pożyteczna. Szczególnie w chwili, kiedy super przystojniak stoi tuż za tobą. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się twarzą do Aarona, starając się ignorować jego boski wygląd (znowu). Żeby spojrzeć mu w oczy musiałam wyraźnie odchylić głowę do tyłu i nienawidzę tego, że uznałam to za seksowne.
- Mam iść po kolejnego drinka? Nie masz jeszcze dość? - spytałam, patrząc w te jego piękne, zielone oczy.
- Masz wielkie szczęście, że jesteś dziewczyną, bo inaczej…
- Byś mnie pobił? - zapytałam z lekkim sarkazmem w głosie i zabijcie mnie, ale kompletnie nie wiem, co się ze mną dzieje. Myślę, że przy nim moja nieśmiałość zamieniła się w niezłą agresję.
- Całkiem możliwe. - mrugnął do mnie, po czym uniósł kubek do ust. Mimo, że nie chciałam to i tak spojrzałam na jego pełne usta w trakcie kiedy pił swój napój i nienawidzę się za to.
- Czyli rozumiem, że mnie nie odwieziesz? - zwróciłam się w stronę Arthura, bo nie wiem, czy dalej mogłabym patrzeć na usta Scotta, nie rzucając się na niego jak napalona gazela.
- Naprawdę przepraszam, Lottie. Nie miałem pojęcia, że będziesz chciała tak szybko wracać. Jestem pewny, że Scott cię odwiezie, prawda? - jak na komendę oboje spojrzeliśmy w kierunku Aarona, który wyglądał na lekko zakłopotanego, ale szybko się pozbierał.
- Jeśli tylko Charlotte nie ma nic przeciwko to jak najbardziej. - jego usta wykrzywiły się w seksownym uśmiechu i prawie zapomniałam o tym, że użył mojego prawdziwego imienia. Naprawdę nienawidzę, kiedy ktoś się tak do mnie zwraca i nie wiem właściwie dlaczego. Myślę, że nie przepadam za pełną nazwą tego imienia.
- A czy ty czasem nie pijesz? - wskazałam na jego kubek. - Może się pochwalisz, co? Whisky, bourbon?
- Woda. - podniósł kubek do góry tak, jakby chciał wznieść toast, po czym znowu się napił. Starałam się nie dać po sobie znać, że jego odpowiedź mnie zdezorientowała, bo naprawdę się takiej nie spodziewałam. Byłam przekonana, że pił alkohol, naprawdę.
- Mimo wszystko będę zmuszona odmówić. - posłałam w jego kierunku wymuszony uśmiech w ogóle nie starając się ukryć niechęci, co wiem, że zauważył.
- Jak chcesz, ale myślę, że moje ferrari pomieści dwie osoby.
Nerwowo zassałam oddech, słysząc tę propozycję i śmiało mogę powiedzieć, że zapomniałam, że rozmawiam z właścicielem auta z moich morzeń. Mimo, że byłam odwrócona do niego plecami, postanowiłam go troszkę wkręcić. Odwróciłam się na pięcie i do niego podeszłam. Gdy byłam na tyle blisko, położyłam dłonie na jego torsie i stanęłam na palcach, żeby móc wyszeptać mu do ucha parę zdań.
- Nie wierzę! - starałam się, abym brzmiała na zaskoczoną i podekscytowaną. - Masz czerwone ferrari f12? - poczułam, że jego klatka piersiowa powoli zaczyna się trząść ze śmiechu. Wiedząc, że zrobiłam dokładnie to co chciałam, oddaliłam się od niego na bezpieczną odległość. - Nie jestem jedną z twoich dziwek, które lecą na forsę. - odparłam.
- Wielka szkoda. - w oczach Aarona dostrzegłam lekki błysk rozbawienia i nie wiem czemu ten błysk sprawił, że całe moje ciało zaczęło płonąć. - Jesteś pewna, że jednak nie skusisz się na przejażdżkę? Mogłaby być ostra jazda. - uśmiechnął się uwodzicielsko i coś czuję, że gdybym nie była taka uparta już siedziałabym w jego aucie.
- Cokolwiek, ale nigdy nie… - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ zawartość z jego kubka wylądowała na przodzie mojej koszulki. Otworzyłam usta ze zdziwienia, albo oburzenia, sama już nie wiem, gdy zrobiło mi się strasznie zimno.
- Zemsta? - spytałam, drżąc. - Mogłeś się bardziej postarać.
- Uwierz mi Charlotte, dopiero się rozkręcam. - nienawidzę tego, że podoba mi się sposób w jaki wymawia moje imię. Jednocześnie miękko i delikatnie, ale też twardo i zdecydowanie. Jestem prawie pewna, że to mnie rozbraja.
- Proponuję ci, żebyś ściągnęła koszulkę. To naprawdę nie jest miłe uczucie, kiedy koszulka jest taka...lepka. - znowu ten jego uśmiech, za który mam ochotę mu przywalić.
- Dzięki za propozycję, ale możesz być pewny, że nigdy nie ściągnę z siebie żadnego ubrania dla ciebie, Scott.
- A kto powiedział, że w ogóle chciałbym cię oglądać? - spytał, patrząc na mnie tak, jakbym stała się jego wyzwaniem.
Postanowiłam dać mu tę satysfakcję i nie odpowiadać na te żałosne pytanie, ale odważyłam się pokazać mu środkowy palec. Zauważyłam, że gdy to zobaczył kąciki jego ust uniosły się w szelmowskim uśmiechu, na co ja tylko przewróciłam oczami i zwróciłam się w stronę wyjścia. Kiedy wiedziałam, że jestem już wystarczająco daleko pozwoliłam sobie na jeden, maleńki uśmiech, który jednak szybko znikł, gdy zorientowałam się, że nadal nie mam, jak wrócić do mieszkania. Cholerna Valerie i jej Ethan. Mieszkam z nią od tygodnia, a takie rzeczy zdarzyły się już, bo ja wiem, cztery razy? Więc myślę, że naprawdę mam prawo do tego, żeby być troszkę wściekła, prawda? Humoru nie poprawia mi też fakt, że przystanek autobusowy jest dziesięć kilometrów stąd. Jeśli tak dalej pójdzie będę musiała tam wrócić i błagać Aarona, żeby mnie odwiózł, czego chciałabym uniknąć, bo to świadczyłoby o mojej przegranej. Nie zamierzam też stać na ulicy i prosić przypadkowych ludzi o podwózkę. Nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać – modela, aktora bądź pedofila. Z tych trzech propozycji to właśnie ostatnia jest najbardziej prawdopodobna. Wiem, że nie powinnam przerywać randki Val, ale naprawdę nie chcę spać dzisiaj na ulicy. Z wielkim rozdrażnieniem wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer przyjaciółki. Odebrała po trzecim sygnale.
- Lottie? Wszystko ok?
- Nie, Val. Naprawdę nie chciałam zachowywać się, jak suka wobec ciebie, ale jeśli za pół godziny nie będę miała jak wrócić do domu…
- Scott cię nie odwiezie? - spytała całkiem spokojnie, biorąc pod uwagę to, że kazała mi się trzymać od niego z daleka.
- Wolałabym umrzeć niż wracać z nim do domu. - odpowiedziałam bardzo, ale to bardzo poważnie.
- Och, weź...oblałaś go tylko drinkami…
- I trochę z nim rozmawiałam. I uwierz mi na słowo. - w jednej chwili usłyszałam, że połączenie zostało przerwane. - Val?
Niech ją szlag, pomyślałam. Odrzuciłam głowę do tyłu i zaśmiałam się histerycznie. Do mieszkania mam trzydzieści kilometrów, a to cholernie dużo, żeby iść na piechotę. Nie chcę wyjść na mięczaka, ale jeśli przez siedem dni nic się nie zmieni to wracam do Nicka. Miałam nadzieję, że poradzę sobie mimo wszystko, ale Valerie przegina. Nie tak to miało wyglądać. Zanim się do niej wprowadziłam obiecała mi, że nie będzie robić takich wybryków jak te, które wywinęła mi już cztery razy. Mimo, że jestem cierpliwa, nie zniosę tego dłużej. Daję jej siedem dni. Nie więcej, nie mniej i zamierzam jej to uświadomić…
Nagle moja komórka zawibrowała, a na wyświetlaczu pojawiło się imię mojej przyjaciółki. Westchnęłam zirytowana, ale w końcu odebrałam.
- O co chodzi, Valer…
- Charlotte? Charlotte, to ty? O mój boże…. Charlotte odezwij się….Boże…. Valerie...ona…
Moje serce się zatrzymało. Nie wiedziałam z kim rozmawiam.
- Ethan?
- Tak, tak…
- Co się stało? - mimo że czułam się tak, jakbym miała zemdleć, starałam się zachować zdrowy rozsądek.
- Wypadek...ja oberwałem tylko trochę, ale Val…
- Zadzwoniłeś po pogotowie? - zapytałam.
- Tak, już jadą….
- Powiedz, żeby zabrali ją do najbliższego szpitala, zaraz tam będę…
- Nie wiem, kiedy przyjedzie karetka...jesteśmy obok college'u….proszę przyjedź. - rozłączył się.
Jak mógł się rozłączyć? Poczułam, że łzy zaczęły płynąć po mojej twarzy. Co się, do jasnej cholery, stało? Odepchnęłam od siebie wszystkie złe scenariusze i pobiegłam z powrotem do domu, w którym odbywała się impreza. Zrobię wszystko, żeby tylko tam dotrzeć...Valerie jest moją najlepszą przyjaciółką...muszę…
W trymiga dobiegłam do miejsca, w którym siedział Arthur, a obok niego, na moje nieszczęście, Aaron.
- Arthur! - krzyknęłam przerażona.
Kiedy usłyszał mój głos od razu zerwał się z kanapy.
- Lottie? Co się stało? - zapytał.
- Val… - szepnęłam przez łzy. - Są przy college'u...był wypadek i Val… o mój Boże, Arthur….Muszę się tam dostać.
- Nie mogę….piłem…
- Zawiozę cię tam. - wtrącił się Aaron i nie wyglądało na to, żeby żartował. - Chodź. - chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Normalnie stawiałabym opór, ale nie w tym wypadku. Wiem, że to niestosowne, że łzy bez przerwy płyną po moich pliczkach, ale gdy Aaron tylko mnie dotknął poczułam się tak, jakby uderzyła we mnie fala gorąca. Trochę mnie to zaniepokoiło, ponieważ nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego.
- Wsiadaj. - rozkazał mi.
Moje serce na chwilę przyspieszyło, bo po sekundzie znalazłam się w środku samochodu, o którym zawsze marzyłam. W środku wyglądało jeszcze lepiej niż na zewnątrz. Ja po prostu… łzy szczęścia zaczęły mieszać się z łzami rozpaczy. Nawet nie zareagowałam, kiedy Scott usiadł na miejscu kierowcy.
- Zapnij pasy. - rozkazał.
Wiem, że powinnam się bardziej martwić o Val, ale teraz nie mogłam myśleć o niczym innym tylko o tym, że znajdowałam się w ferrari i, że za chwilę przeżyję najlepszy moment w swoim życiu. Kiedy zorientowałam się, że Aaron wyciąga rękę w stronę kluczyka, kurczowo chwyciłam się fotela, zamknęłam oczy i czekałam. Po chwili usłyszałam ryk silnika, a na moje usta wypłynął szczery uśmiech. Spojrzałam w stronę kierowcy i teraz mogłam myśleć tylko o tym, że znajduję się właśnie z nim, z Aaronem Scottem w czerwonym ferrari, na co moje serce wywinęło koziołka.
- Zaraz tam będziemy. - powiedział. - Będzie dobrze.
Jego słowa sprawiły, że momentalnie wróciłam do rzeczywistości, a mój umysł wrócił do rozmyślania o Valerie i o tym, że może być w niebezpieczeństwie. Nie mogłam mu nic odpowiedzieć, więc po prostu przytaknęłam głową, zastanawiając się, gdzie się podział ten dupek, który wylał na mnie swoją wodę. W sumie powinnam być mu wdzięczna, że była to tylko woda. Przynajmniej nie śmierdzę alkoholem. Przez chwilę patrzyłam na krajobraz, który zmieniał się za oknem, kiedy jechaliśmy, ale w końcu niezręczna cisza dała o sobie znać.
- Przepraszam. - powiedziałam i widząc, że nie reaguje, dodałam: -Nie chciałam cię oblać. Przynajmniej za pierwszym razem.
Moje słowa sprawiły, że z jego gardła wydobył się niski i głęboki śmiech.
- Nie ma na co narzekać. - odparł, wciąż skupiony na drodze przed sobą. - Zawsze przyda się szybki prysznic. - tym razem to ja się zaśmiałam, nie wiedząc, czemu w ogóle z nim rozmawiam.
- Wiesz, gdzie dokładnie są? - spytał.
- Nie…
- Jakim jeżdżą autem? - z każdym jego pytaniem moja panika 
wzrosła.
- Nie wiem, naprawdę ja…
- Nieważne. Gdziekolwiek są, znajdziemy ich. - jego pewność i troska mnie wzruszyła, choć nie powinna. Na siłę musiałam sobie przypominać jakim był dupkiem, żeby nie powiedzieć czegoś, czego bym żałowała.
- Tam. - wskazałam ręką, kiedy coś srebrnego mignęło mi przed oczami. Natychmiast spojrzałam na Aarona, który przytaknął głową i już jechał w tamtym kierunku. W ciągu dwóch sekund byliśmy na miejscu. Gdy tylko się zatrzymał wyskoczyłam z auta jak poparzona. Byłam gotowa na ten widok. Na widok mojej przyjaciółki, która leży nieprzytomna na zimnym asfalcie, ale… nic takiego tu nie było.
- Nie rozumiem… - zaczęłam, kiedy poczułam, że Aaron jest tuż obok. - Jestem pewna, że mówili…
Wiedziałam, że chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, ponieważ zza krzaków nagle wyskoczyła Valerie. Cała i zdrowa i w jednej chwili zorientowałam się co się tu dzieję. Czułam, jak złość już we mnie buzuje.
- A kuku! - krzyknęła ze śmiechem, ale mi i Aaronowi w ogóle nie było do śmiechu. Czułam się żałośnie, że wyciągnęłam go z imprezy. Czułam się żałośnie, że widział mnie w takim stanie.
- Czy ty jesteś normalna?! - po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy. Tylko tym razem były wywołane czystym gniewem.
- Ale o co…
- Dzwonicie do mnie, a teraz co? Jak mogłaś! - krzyczę.
- Ale ja nie wiem, o co…
- Wypadek, tak? Jesteście chorzy! Przez ciebie, Val, wyciągnęłam Aarona z imprezy, a ty? A ty co robisz?!
Nawet nie zauważyłam, że nazwałam go po imieniu. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Z niepokojem przyjrzałam się jego twarzy i tak jak myślałam, wyglądał na...spiętego.
- Ale Lottie! Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz!
- Dzwonił do mnie Ethan i powiedział, że miałaś wypadek! Śmieszy was to?!
- Właściwie to tak… - znikąd pojawił się chłopak o niebieskich oczach i blond włosach, który nie umiał opanować śmiechu. Valerie odwróciła się do niego wściekła.
- Coś ty zrobił?! - krzyczała na niego, a potem z powrotem odwróciła się w moją stronę. - Lo…
- Daj mi spokój. - mruknęłam. - Jesteście siebie warci. - powiedziałam i ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego, ponieważ nie chciałam dalej wykorzystywać Scotta. Nie zwracałam uwagi na Valerie, która ciągle mnie wołała i przepraszała, po prostu szłam przed siebie. Chciałam tylko wrócić do domu. W ciągu pięciu minut byłam na przystanku i sprawdziłam rozkład jazdy. Świetnie, muszę godzinę czekać. Usiadłam na ławce i pogrążyłam się w myślach. Jak oni mogli zrobić mi coś takiego? Ja naprawdę myślałam, że coś się stało, że potrzebna jest karetka, a teraz okazuje się, że był to tylko chory żart? Przypuszczam, że Val nie chciała, żebym w taki sposób poznała Ethana, ale teraz już nic nie zmieni tego, jak o nim myślę. To jest jeszcze dzieciak, a nie mężczyzna. Valerie zasługuje na kogoś lepszego, a nie na takiego….dzieciaka.
- Coś ciekawego tam widzisz? - podskoczyłam, kiedy usłyszałam seksowny głos Aarona. Nawet nie wiedziałam, że patrzę przed siebie, prosto na szkołę. Nie zareagowałam też, kiedy usiadł koło mnie.
- Przepraszam, że nazwałam cię po imieniu, Scott. - rzekłam, bo poczułam, że nie jest mu z tym dobrze. Sama nie lubię, kiedy ktoś mówi do mnie Charlotte więc wiem, jak się czuje.
- Przestań ciągle przepraszać. Tak mam na imię, prawda? Nie ma za co przepraszać. - wzruszył ramionami i byłam szczerze zaskoczona jego reakcją. Ja bym się nigdy nie zdobyła na taką obojętność. - Naprawdę chcesz czekać godzinę na autobus?
- Tak.
- Przecież mogę cię zawieść. - stwierdził, jakby to nie był żaden kłopot.
- Nie. Masz jakiegoś drinka? - spytałam.
- Po co? Chcesz się upić, bo koleś wykręcił ci kawał? - zapytał z rozbawieniem.
- Nie-e. Chciałabym cię oblać. Poprawiłby mi się humor. - mówię.
- Auć. - westchnął. - Nie będę cię błagał, żebyś ze mną pojechała. Nie jestem takim typem faceta. Skoro naprawdę chcesz czekać 60 minut na cholerny autobus, w którym i tak śmierdzi, jak w koszu na śmieci to proszę bardzo.
- Teraz naprawdę przydałby mi się drink. Znowu jesteś dupkiem.
- Zawsze jestem dupkiem, maleńka. Nie zawsze tylko aż takim złym. - spojrzałam na niego rozkojarzona. - Masz. - podał mi butelkę z wodą i już miał zamiar odejść, ale zanim to zrobił, powiedział: - Chyba nie jesteś zła, że Ethan trochę oberwał?
Uniosłam brwi.
- Co?
- Trzymaj się, Charlotte. - po tych słowach zniknął, a ja zostałam sama na przystanku.



Po dwóch godzinach wreszcie znalazłam się w mieszkaniu i wszystko mnie boli. Nogi, stopy, serce…
Nie wiem, kim do cholery, jest Aaron, ale muszę przyznać, że mimo że go nienawidzę jest w nim coś co przykuwa moją uwagę. I nie chodzi mi tylko wygląd. Jego uroda to inna sprawa, a nie ocenia się książki po okładce. Podczas godziny, kiedy czekałam na autobus, analizowałam każdy moment jego zachowania co do mnie. Na początku był totalnym dupkiem, kiedy z nim rozmawiałam na imprezie też był dupkiem, ale umiał mnie rozbawić, a kiedy zabrał mnie do Valerie był...opiekuńczy, a potem znowu dupkiem. Doszłam do wniosku, że w ogóle nie mogę go na razie oceniać, ponieważ za krótko go znam. I wcale nie mówię, że chcę go poznać. To tylko…. Moje rozmyślenia zostały przerwane, kiedy do mieszkania wszedł Arthur, którego podtrzymywał Aaron. Powinnam czuć się dziwnie, że jest tam, gdzie mieszkam, ale zamiast tego mogłam się tylko uśmiechnąć. Pierwszy raz widzę, jak Arthur jest totalnie zalany. Po pięciu minutach, Scott wyszedł z pokoju Arthura, a na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech.
- Nie widziałem, że panna wylewam na wszystkich drinki, mieszka z moim przyjacielem. - mówi.
- Nie wiedziałam, że pan totalny dupek, jest przyjacielem mojego przyjaciela. - odparłam.
Nic nie odpowiedział tylko zbierał się do wyjścia. Już był praktycznie na zewnątrz, ale coś zmusiło mnie do tego, żeby się odezwać.
- Chcesz się czegoś napić albo coś? - wydaje się być równie zaskoczony tą propozycją jak ja.
- Nie.
- Chodzisz do szkoły tam gdzie Arthur? - za wszelką cenę chciałam podtrzymać rozmowę i naprawdę nie wiem, czemu.
- Nie twój interes, mała.
- Myślę, że jednak mój, skoro…
- Nie myśl sobie, że to, że cię gdzieś zawiozłem to znaczy, że cię lubię lub, że chcę zostać twoim przyjacielem, jasne? Jednorazowy wypadek. - mrugnął, po czym zniknął z moich oczu.
- W takim razie mam nadzieję, że już się nie spotkamy. - mruknęłam cicho, kiedy byłam pewna, że nie może tego usłyszeć. Zaczynam naprawdę nienawidzić tego miejsca i wszystkiego co się z nim wiążę. Muszę przyznać, że po dzisiejszej akcji z Val zastanawiałam się, czy nie zadzwonić jutro do Nicka i poprosić go o to, żeby po mnie przyjechał. Myślę, że to wcale nie jest taki głupy pomysł. Naprawdę kocham Valerie i polubiłam Arthura, ale to w sumie tyle. Wszystko inne jest po prostu do bani. Najgorsze miejsce, do którego mogłam się kiedykolwiek wprowadzić. Drgnęłam, kiedy usłyszałam czyjeś korki. Z niepokojem spojrzałam na przyjaciółkę, która wyglądała tak, jak ja się czuję, czyli beznadziejnie.

- Jutro się wyprowadzam. - powiedziałam i poszłam do swojego pokoju. Gdy tylko znalazłam się w środku, trzasnęłam lekko drzwiami, odgradzając od siebie wszelkie niedoskonałości tego miejsca. 
********************************************
Za literówki - przepraszam :)