czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział czwarty - wszelkie niedoskonałości tego....wszystkiego.

,,Nigdy nie pozwalaj na to, aby ktoś kto uważa się za lepszego od ciebie miał nad tobą większą kontrolę, niż ty sama” - te słowa słyszałam codziennie odkąd pamiętam od swojej matki. Mimo, że w tej chwili jestem na nią zła, jestem nią rozczarowana to choć nie chcę, muszę przyznać, że ta rada jest bardzo pożyteczna. Szczególnie w chwili, kiedy super przystojniak stoi tuż za tobą. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się twarzą do Aarona, starając się ignorować jego boski wygląd (znowu). Żeby spojrzeć mu w oczy musiałam wyraźnie odchylić głowę do tyłu i nienawidzę tego, że uznałam to za seksowne.
- Mam iść po kolejnego drinka? Nie masz jeszcze dość? - spytałam, patrząc w te jego piękne, zielone oczy.
- Masz wielkie szczęście, że jesteś dziewczyną, bo inaczej…
- Byś mnie pobił? - zapytałam z lekkim sarkazmem w głosie i zabijcie mnie, ale kompletnie nie wiem, co się ze mną dzieje. Myślę, że przy nim moja nieśmiałość zamieniła się w niezłą agresję.
- Całkiem możliwe. - mrugnął do mnie, po czym uniósł kubek do ust. Mimo, że nie chciałam to i tak spojrzałam na jego pełne usta w trakcie kiedy pił swój napój i nienawidzę się za to.
- Czyli rozumiem, że mnie nie odwieziesz? - zwróciłam się w stronę Arthura, bo nie wiem, czy dalej mogłabym patrzeć na usta Scotta, nie rzucając się na niego jak napalona gazela.
- Naprawdę przepraszam, Lottie. Nie miałem pojęcia, że będziesz chciała tak szybko wracać. Jestem pewny, że Scott cię odwiezie, prawda? - jak na komendę oboje spojrzeliśmy w kierunku Aarona, który wyglądał na lekko zakłopotanego, ale szybko się pozbierał.
- Jeśli tylko Charlotte nie ma nic przeciwko to jak najbardziej. - jego usta wykrzywiły się w seksownym uśmiechu i prawie zapomniałam o tym, że użył mojego prawdziwego imienia. Naprawdę nienawidzę, kiedy ktoś się tak do mnie zwraca i nie wiem właściwie dlaczego. Myślę, że nie przepadam za pełną nazwą tego imienia.
- A czy ty czasem nie pijesz? - wskazałam na jego kubek. - Może się pochwalisz, co? Whisky, bourbon?
- Woda. - podniósł kubek do góry tak, jakby chciał wznieść toast, po czym znowu się napił. Starałam się nie dać po sobie znać, że jego odpowiedź mnie zdezorientowała, bo naprawdę się takiej nie spodziewałam. Byłam przekonana, że pił alkohol, naprawdę.
- Mimo wszystko będę zmuszona odmówić. - posłałam w jego kierunku wymuszony uśmiech w ogóle nie starając się ukryć niechęci, co wiem, że zauważył.
- Jak chcesz, ale myślę, że moje ferrari pomieści dwie osoby.
Nerwowo zassałam oddech, słysząc tę propozycję i śmiało mogę powiedzieć, że zapomniałam, że rozmawiam z właścicielem auta z moich morzeń. Mimo, że byłam odwrócona do niego plecami, postanowiłam go troszkę wkręcić. Odwróciłam się na pięcie i do niego podeszłam. Gdy byłam na tyle blisko, położyłam dłonie na jego torsie i stanęłam na palcach, żeby móc wyszeptać mu do ucha parę zdań.
- Nie wierzę! - starałam się, abym brzmiała na zaskoczoną i podekscytowaną. - Masz czerwone ferrari f12? - poczułam, że jego klatka piersiowa powoli zaczyna się trząść ze śmiechu. Wiedząc, że zrobiłam dokładnie to co chciałam, oddaliłam się od niego na bezpieczną odległość. - Nie jestem jedną z twoich dziwek, które lecą na forsę. - odparłam.
- Wielka szkoda. - w oczach Aarona dostrzegłam lekki błysk rozbawienia i nie wiem czemu ten błysk sprawił, że całe moje ciało zaczęło płonąć. - Jesteś pewna, że jednak nie skusisz się na przejażdżkę? Mogłaby być ostra jazda. - uśmiechnął się uwodzicielsko i coś czuję, że gdybym nie była taka uparta już siedziałabym w jego aucie.
- Cokolwiek, ale nigdy nie… - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ zawartość z jego kubka wylądowała na przodzie mojej koszulki. Otworzyłam usta ze zdziwienia, albo oburzenia, sama już nie wiem, gdy zrobiło mi się strasznie zimno.
- Zemsta? - spytałam, drżąc. - Mogłeś się bardziej postarać.
- Uwierz mi Charlotte, dopiero się rozkręcam. - nienawidzę tego, że podoba mi się sposób w jaki wymawia moje imię. Jednocześnie miękko i delikatnie, ale też twardo i zdecydowanie. Jestem prawie pewna, że to mnie rozbraja.
- Proponuję ci, żebyś ściągnęła koszulkę. To naprawdę nie jest miłe uczucie, kiedy koszulka jest taka...lepka. - znowu ten jego uśmiech, za który mam ochotę mu przywalić.
- Dzięki za propozycję, ale możesz być pewny, że nigdy nie ściągnę z siebie żadnego ubrania dla ciebie, Scott.
- A kto powiedział, że w ogóle chciałbym cię oglądać? - spytał, patrząc na mnie tak, jakbym stała się jego wyzwaniem.
Postanowiłam dać mu tę satysfakcję i nie odpowiadać na te żałosne pytanie, ale odważyłam się pokazać mu środkowy palec. Zauważyłam, że gdy to zobaczył kąciki jego ust uniosły się w szelmowskim uśmiechu, na co ja tylko przewróciłam oczami i zwróciłam się w stronę wyjścia. Kiedy wiedziałam, że jestem już wystarczająco daleko pozwoliłam sobie na jeden, maleńki uśmiech, który jednak szybko znikł, gdy zorientowałam się, że nadal nie mam, jak wrócić do mieszkania. Cholerna Valerie i jej Ethan. Mieszkam z nią od tygodnia, a takie rzeczy zdarzyły się już, bo ja wiem, cztery razy? Więc myślę, że naprawdę mam prawo do tego, żeby być troszkę wściekła, prawda? Humoru nie poprawia mi też fakt, że przystanek autobusowy jest dziesięć kilometrów stąd. Jeśli tak dalej pójdzie będę musiała tam wrócić i błagać Aarona, żeby mnie odwiózł, czego chciałabym uniknąć, bo to świadczyłoby o mojej przegranej. Nie zamierzam też stać na ulicy i prosić przypadkowych ludzi o podwózkę. Nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać – modela, aktora bądź pedofila. Z tych trzech propozycji to właśnie ostatnia jest najbardziej prawdopodobna. Wiem, że nie powinnam przerywać randki Val, ale naprawdę nie chcę spać dzisiaj na ulicy. Z wielkim rozdrażnieniem wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer przyjaciółki. Odebrała po trzecim sygnale.
- Lottie? Wszystko ok?
- Nie, Val. Naprawdę nie chciałam zachowywać się, jak suka wobec ciebie, ale jeśli za pół godziny nie będę miała jak wrócić do domu…
- Scott cię nie odwiezie? - spytała całkiem spokojnie, biorąc pod uwagę to, że kazała mi się trzymać od niego z daleka.
- Wolałabym umrzeć niż wracać z nim do domu. - odpowiedziałam bardzo, ale to bardzo poważnie.
- Och, weź...oblałaś go tylko drinkami…
- I trochę z nim rozmawiałam. I uwierz mi na słowo. - w jednej chwili usłyszałam, że połączenie zostało przerwane. - Val?
Niech ją szlag, pomyślałam. Odrzuciłam głowę do tyłu i zaśmiałam się histerycznie. Do mieszkania mam trzydzieści kilometrów, a to cholernie dużo, żeby iść na piechotę. Nie chcę wyjść na mięczaka, ale jeśli przez siedem dni nic się nie zmieni to wracam do Nicka. Miałam nadzieję, że poradzę sobie mimo wszystko, ale Valerie przegina. Nie tak to miało wyglądać. Zanim się do niej wprowadziłam obiecała mi, że nie będzie robić takich wybryków jak te, które wywinęła mi już cztery razy. Mimo, że jestem cierpliwa, nie zniosę tego dłużej. Daję jej siedem dni. Nie więcej, nie mniej i zamierzam jej to uświadomić…
Nagle moja komórka zawibrowała, a na wyświetlaczu pojawiło się imię mojej przyjaciółki. Westchnęłam zirytowana, ale w końcu odebrałam.
- O co chodzi, Valer…
- Charlotte? Charlotte, to ty? O mój boże…. Charlotte odezwij się….Boże…. Valerie...ona…
Moje serce się zatrzymało. Nie wiedziałam z kim rozmawiam.
- Ethan?
- Tak, tak…
- Co się stało? - mimo że czułam się tak, jakbym miała zemdleć, starałam się zachować zdrowy rozsądek.
- Wypadek...ja oberwałem tylko trochę, ale Val…
- Zadzwoniłeś po pogotowie? - zapytałam.
- Tak, już jadą….
- Powiedz, żeby zabrali ją do najbliższego szpitala, zaraz tam będę…
- Nie wiem, kiedy przyjedzie karetka...jesteśmy obok college'u….proszę przyjedź. - rozłączył się.
Jak mógł się rozłączyć? Poczułam, że łzy zaczęły płynąć po mojej twarzy. Co się, do jasnej cholery, stało? Odepchnęłam od siebie wszystkie złe scenariusze i pobiegłam z powrotem do domu, w którym odbywała się impreza. Zrobię wszystko, żeby tylko tam dotrzeć...Valerie jest moją najlepszą przyjaciółką...muszę…
W trymiga dobiegłam do miejsca, w którym siedział Arthur, a obok niego, na moje nieszczęście, Aaron.
- Arthur! - krzyknęłam przerażona.
Kiedy usłyszał mój głos od razu zerwał się z kanapy.
- Lottie? Co się stało? - zapytał.
- Val… - szepnęłam przez łzy. - Są przy college'u...był wypadek i Val… o mój Boże, Arthur….Muszę się tam dostać.
- Nie mogę….piłem…
- Zawiozę cię tam. - wtrącił się Aaron i nie wyglądało na to, żeby żartował. - Chodź. - chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Normalnie stawiałabym opór, ale nie w tym wypadku. Wiem, że to niestosowne, że łzy bez przerwy płyną po moich pliczkach, ale gdy Aaron tylko mnie dotknął poczułam się tak, jakby uderzyła we mnie fala gorąca. Trochę mnie to zaniepokoiło, ponieważ nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego.
- Wsiadaj. - rozkazał mi.
Moje serce na chwilę przyspieszyło, bo po sekundzie znalazłam się w środku samochodu, o którym zawsze marzyłam. W środku wyglądało jeszcze lepiej niż na zewnątrz. Ja po prostu… łzy szczęścia zaczęły mieszać się z łzami rozpaczy. Nawet nie zareagowałam, kiedy Scott usiadł na miejscu kierowcy.
- Zapnij pasy. - rozkazał.
Wiem, że powinnam się bardziej martwić o Val, ale teraz nie mogłam myśleć o niczym innym tylko o tym, że znajdowałam się w ferrari i, że za chwilę przeżyję najlepszy moment w swoim życiu. Kiedy zorientowałam się, że Aaron wyciąga rękę w stronę kluczyka, kurczowo chwyciłam się fotela, zamknęłam oczy i czekałam. Po chwili usłyszałam ryk silnika, a na moje usta wypłynął szczery uśmiech. Spojrzałam w stronę kierowcy i teraz mogłam myśleć tylko o tym, że znajduję się właśnie z nim, z Aaronem Scottem w czerwonym ferrari, na co moje serce wywinęło koziołka.
- Zaraz tam będziemy. - powiedział. - Będzie dobrze.
Jego słowa sprawiły, że momentalnie wróciłam do rzeczywistości, a mój umysł wrócił do rozmyślania o Valerie i o tym, że może być w niebezpieczeństwie. Nie mogłam mu nic odpowiedzieć, więc po prostu przytaknęłam głową, zastanawiając się, gdzie się podział ten dupek, który wylał na mnie swoją wodę. W sumie powinnam być mu wdzięczna, że była to tylko woda. Przynajmniej nie śmierdzę alkoholem. Przez chwilę patrzyłam na krajobraz, który zmieniał się za oknem, kiedy jechaliśmy, ale w końcu niezręczna cisza dała o sobie znać.
- Przepraszam. - powiedziałam i widząc, że nie reaguje, dodałam: -Nie chciałam cię oblać. Przynajmniej za pierwszym razem.
Moje słowa sprawiły, że z jego gardła wydobył się niski i głęboki śmiech.
- Nie ma na co narzekać. - odparł, wciąż skupiony na drodze przed sobą. - Zawsze przyda się szybki prysznic. - tym razem to ja się zaśmiałam, nie wiedząc, czemu w ogóle z nim rozmawiam.
- Wiesz, gdzie dokładnie są? - spytał.
- Nie…
- Jakim jeżdżą autem? - z każdym jego pytaniem moja panika 
wzrosła.
- Nie wiem, naprawdę ja…
- Nieważne. Gdziekolwiek są, znajdziemy ich. - jego pewność i troska mnie wzruszyła, choć nie powinna. Na siłę musiałam sobie przypominać jakim był dupkiem, żeby nie powiedzieć czegoś, czego bym żałowała.
- Tam. - wskazałam ręką, kiedy coś srebrnego mignęło mi przed oczami. Natychmiast spojrzałam na Aarona, który przytaknął głową i już jechał w tamtym kierunku. W ciągu dwóch sekund byliśmy na miejscu. Gdy tylko się zatrzymał wyskoczyłam z auta jak poparzona. Byłam gotowa na ten widok. Na widok mojej przyjaciółki, która leży nieprzytomna na zimnym asfalcie, ale… nic takiego tu nie było.
- Nie rozumiem… - zaczęłam, kiedy poczułam, że Aaron jest tuż obok. - Jestem pewna, że mówili…
Wiedziałam, że chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, ponieważ zza krzaków nagle wyskoczyła Valerie. Cała i zdrowa i w jednej chwili zorientowałam się co się tu dzieję. Czułam, jak złość już we mnie buzuje.
- A kuku! - krzyknęła ze śmiechem, ale mi i Aaronowi w ogóle nie było do śmiechu. Czułam się żałośnie, że wyciągnęłam go z imprezy. Czułam się żałośnie, że widział mnie w takim stanie.
- Czy ty jesteś normalna?! - po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy. Tylko tym razem były wywołane czystym gniewem.
- Ale o co…
- Dzwonicie do mnie, a teraz co? Jak mogłaś! - krzyczę.
- Ale ja nie wiem, o co…
- Wypadek, tak? Jesteście chorzy! Przez ciebie, Val, wyciągnęłam Aarona z imprezy, a ty? A ty co robisz?!
Nawet nie zauważyłam, że nazwałam go po imieniu. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Z niepokojem przyjrzałam się jego twarzy i tak jak myślałam, wyglądał na...spiętego.
- Ale Lottie! Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz!
- Dzwonił do mnie Ethan i powiedział, że miałaś wypadek! Śmieszy was to?!
- Właściwie to tak… - znikąd pojawił się chłopak o niebieskich oczach i blond włosach, który nie umiał opanować śmiechu. Valerie odwróciła się do niego wściekła.
- Coś ty zrobił?! - krzyczała na niego, a potem z powrotem odwróciła się w moją stronę. - Lo…
- Daj mi spokój. - mruknęłam. - Jesteście siebie warci. - powiedziałam i ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego, ponieważ nie chciałam dalej wykorzystywać Scotta. Nie zwracałam uwagi na Valerie, która ciągle mnie wołała i przepraszała, po prostu szłam przed siebie. Chciałam tylko wrócić do domu. W ciągu pięciu minut byłam na przystanku i sprawdziłam rozkład jazdy. Świetnie, muszę godzinę czekać. Usiadłam na ławce i pogrążyłam się w myślach. Jak oni mogli zrobić mi coś takiego? Ja naprawdę myślałam, że coś się stało, że potrzebna jest karetka, a teraz okazuje się, że był to tylko chory żart? Przypuszczam, że Val nie chciała, żebym w taki sposób poznała Ethana, ale teraz już nic nie zmieni tego, jak o nim myślę. To jest jeszcze dzieciak, a nie mężczyzna. Valerie zasługuje na kogoś lepszego, a nie na takiego….dzieciaka.
- Coś ciekawego tam widzisz? - podskoczyłam, kiedy usłyszałam seksowny głos Aarona. Nawet nie wiedziałam, że patrzę przed siebie, prosto na szkołę. Nie zareagowałam też, kiedy usiadł koło mnie.
- Przepraszam, że nazwałam cię po imieniu, Scott. - rzekłam, bo poczułam, że nie jest mu z tym dobrze. Sama nie lubię, kiedy ktoś mówi do mnie Charlotte więc wiem, jak się czuje.
- Przestań ciągle przepraszać. Tak mam na imię, prawda? Nie ma za co przepraszać. - wzruszył ramionami i byłam szczerze zaskoczona jego reakcją. Ja bym się nigdy nie zdobyła na taką obojętność. - Naprawdę chcesz czekać godzinę na autobus?
- Tak.
- Przecież mogę cię zawieść. - stwierdził, jakby to nie był żaden kłopot.
- Nie. Masz jakiegoś drinka? - spytałam.
- Po co? Chcesz się upić, bo koleś wykręcił ci kawał? - zapytał z rozbawieniem.
- Nie-e. Chciałabym cię oblać. Poprawiłby mi się humor. - mówię.
- Auć. - westchnął. - Nie będę cię błagał, żebyś ze mną pojechała. Nie jestem takim typem faceta. Skoro naprawdę chcesz czekać 60 minut na cholerny autobus, w którym i tak śmierdzi, jak w koszu na śmieci to proszę bardzo.
- Teraz naprawdę przydałby mi się drink. Znowu jesteś dupkiem.
- Zawsze jestem dupkiem, maleńka. Nie zawsze tylko aż takim złym. - spojrzałam na niego rozkojarzona. - Masz. - podał mi butelkę z wodą i już miał zamiar odejść, ale zanim to zrobił, powiedział: - Chyba nie jesteś zła, że Ethan trochę oberwał?
Uniosłam brwi.
- Co?
- Trzymaj się, Charlotte. - po tych słowach zniknął, a ja zostałam sama na przystanku.



Po dwóch godzinach wreszcie znalazłam się w mieszkaniu i wszystko mnie boli. Nogi, stopy, serce…
Nie wiem, kim do cholery, jest Aaron, ale muszę przyznać, że mimo że go nienawidzę jest w nim coś co przykuwa moją uwagę. I nie chodzi mi tylko wygląd. Jego uroda to inna sprawa, a nie ocenia się książki po okładce. Podczas godziny, kiedy czekałam na autobus, analizowałam każdy moment jego zachowania co do mnie. Na początku był totalnym dupkiem, kiedy z nim rozmawiałam na imprezie też był dupkiem, ale umiał mnie rozbawić, a kiedy zabrał mnie do Valerie był...opiekuńczy, a potem znowu dupkiem. Doszłam do wniosku, że w ogóle nie mogę go na razie oceniać, ponieważ za krótko go znam. I wcale nie mówię, że chcę go poznać. To tylko…. Moje rozmyślenia zostały przerwane, kiedy do mieszkania wszedł Arthur, którego podtrzymywał Aaron. Powinnam czuć się dziwnie, że jest tam, gdzie mieszkam, ale zamiast tego mogłam się tylko uśmiechnąć. Pierwszy raz widzę, jak Arthur jest totalnie zalany. Po pięciu minutach, Scott wyszedł z pokoju Arthura, a na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech.
- Nie widziałem, że panna wylewam na wszystkich drinki, mieszka z moim przyjacielem. - mówi.
- Nie wiedziałam, że pan totalny dupek, jest przyjacielem mojego przyjaciela. - odparłam.
Nic nie odpowiedział tylko zbierał się do wyjścia. Już był praktycznie na zewnątrz, ale coś zmusiło mnie do tego, żeby się odezwać.
- Chcesz się czegoś napić albo coś? - wydaje się być równie zaskoczony tą propozycją jak ja.
- Nie.
- Chodzisz do szkoły tam gdzie Arthur? - za wszelką cenę chciałam podtrzymać rozmowę i naprawdę nie wiem, czemu.
- Nie twój interes, mała.
- Myślę, że jednak mój, skoro…
- Nie myśl sobie, że to, że cię gdzieś zawiozłem to znaczy, że cię lubię lub, że chcę zostać twoim przyjacielem, jasne? Jednorazowy wypadek. - mrugnął, po czym zniknął z moich oczu.
- W takim razie mam nadzieję, że już się nie spotkamy. - mruknęłam cicho, kiedy byłam pewna, że nie może tego usłyszeć. Zaczynam naprawdę nienawidzić tego miejsca i wszystkiego co się z nim wiążę. Muszę przyznać, że po dzisiejszej akcji z Val zastanawiałam się, czy nie zadzwonić jutro do Nicka i poprosić go o to, żeby po mnie przyjechał. Myślę, że to wcale nie jest taki głupy pomysł. Naprawdę kocham Valerie i polubiłam Arthura, ale to w sumie tyle. Wszystko inne jest po prostu do bani. Najgorsze miejsce, do którego mogłam się kiedykolwiek wprowadzić. Drgnęłam, kiedy usłyszałam czyjeś korki. Z niepokojem spojrzałam na przyjaciółkę, która wyglądała tak, jak ja się czuję, czyli beznadziejnie.

- Jutro się wyprowadzam. - powiedziałam i poszłam do swojego pokoju. Gdy tylko znalazłam się w środku, trzasnęłam lekko drzwiami, odgradzając od siebie wszelkie niedoskonałości tego miejsca. 
********************************************
Za literówki - przepraszam :)

3 komentarze:

  1. Super opowiadanie, czekam na następny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybacz, trochę mi się zapomniało :D Ale rozdział świetny!

    OdpowiedzUsuń