,,Nigdy
nie pozwalaj na to, aby ktoś kto uważa się za lepszego od ciebie
miał nad tobą większą kontrolę, niż ty sama” - te słowa
słyszałam codziennie odkąd pamiętam od swojej matki. Mimo, że w
tej chwili jestem na nią zła, jestem nią rozczarowana to choć nie
chcę, muszę przyznać, że ta rada jest bardzo pożyteczna.
Szczególnie w chwili, kiedy super przystojniak stoi tuż za tobą.
Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się twarzą do Aarona,
starając się ignorować jego boski wygląd (znowu). Żeby spojrzeć
mu w oczy musiałam wyraźnie odchylić głowę do tyłu i nienawidzę
tego, że uznałam to za seksowne.
-
Mam iść po kolejnego drinka? Nie masz jeszcze dość? - spytałam,
patrząc w te jego piękne, zielone oczy.
-
Masz wielkie szczęście, że jesteś dziewczyną, bo inaczej…
-
Byś mnie pobił? - zapytałam z lekkim sarkazmem w głosie i
zabijcie mnie, ale kompletnie nie wiem, co się ze mną dzieje.
Myślę, że przy nim moja nieśmiałość zamieniła się w niezłą
agresję.
-
Całkiem możliwe. - mrugnął do mnie, po czym uniósł kubek do
ust. Mimo, że nie chciałam to i tak spojrzałam na jego pełne usta
w trakcie kiedy pił swój napój i nienawidzę się za to.
-
Czyli rozumiem, że mnie nie odwieziesz? - zwróciłam się w stronę
Arthura, bo nie wiem, czy dalej mogłabym patrzeć na usta Scotta,
nie rzucając się na niego jak napalona gazela.
-
Naprawdę przepraszam, Lottie. Nie miałem pojęcia, że będziesz
chciała tak szybko wracać. Jestem pewny, że Scott cię odwiezie,
prawda? - jak na komendę oboje spojrzeliśmy w kierunku Aarona,
który wyglądał na lekko zakłopotanego, ale szybko się pozbierał.
-
Jeśli tylko Charlotte nie ma nic przeciwko to jak najbardziej. -
jego usta wykrzywiły się w seksownym uśmiechu i prawie zapomniałam
o tym, że użył mojego prawdziwego imienia. Naprawdę nienawidzę,
kiedy ktoś się tak do mnie zwraca i nie wiem właściwie dlaczego.
Myślę, że nie przepadam za pełną nazwą tego imienia.
-
A czy ty czasem nie pijesz? - wskazałam na jego kubek. - Może się
pochwalisz, co? Whisky, bourbon?
-
Woda. - podniósł kubek do góry tak, jakby chciał wznieść toast,
po czym znowu się napił. Starałam się nie dać po sobie znać, że
jego odpowiedź mnie zdezorientowała, bo naprawdę się takiej nie
spodziewałam. Byłam przekonana, że pił alkohol, naprawdę.
-
Mimo wszystko będę zmuszona odmówić. - posłałam w jego kierunku
wymuszony uśmiech w ogóle nie starając się ukryć niechęci, co
wiem, że zauważył.
-
Jak chcesz, ale myślę, że moje ferrari pomieści dwie osoby.
Nerwowo
zassałam oddech, słysząc tę propozycję i śmiało mogę
powiedzieć, że zapomniałam, że rozmawiam z właścicielem auta z
moich morzeń. Mimo, że byłam odwrócona do niego plecami,
postanowiłam go troszkę wkręcić. Odwróciłam się na pięcie i
do niego podeszłam. Gdy byłam na tyle blisko, położyłam dłonie
na jego torsie i stanęłam na palcach, żeby móc wyszeptać mu do
ucha parę zdań.
-
Nie wierzę! - starałam się, abym brzmiała na zaskoczoną i
podekscytowaną. - Masz czerwone ferrari f12? - poczułam, że jego
klatka piersiowa powoli zaczyna się trząść ze śmiechu. Wiedząc,
że zrobiłam dokładnie to co chciałam, oddaliłam się od niego na
bezpieczną odległość. - Nie jestem jedną z twoich dziwek, które
lecą na forsę. - odparłam.
-
Wielka szkoda. - w oczach Aarona dostrzegłam lekki błysk
rozbawienia i nie wiem czemu ten błysk sprawił, że całe moje
ciało zaczęło płonąć. - Jesteś pewna, że jednak nie skusisz
się na przejażdżkę? Mogłaby być ostra jazda. - uśmiechnął
się uwodzicielsko i coś czuję, że gdybym nie była taka uparta
już siedziałabym w jego aucie.
-
Cokolwiek, ale nigdy nie… - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ
zawartość z jego kubka wylądowała na przodzie mojej koszulki.
Otworzyłam usta ze zdziwienia, albo oburzenia, sama już nie wiem,
gdy zrobiło mi się strasznie zimno.
-
Zemsta? - spytałam, drżąc. - Mogłeś się bardziej postarać.
-
Uwierz mi Charlotte, dopiero się rozkręcam. - nienawidzę tego, że
podoba mi się sposób w jaki wymawia moje imię. Jednocześnie
miękko i delikatnie, ale też twardo i zdecydowanie. Jestem prawie
pewna, że to mnie rozbraja.
-
Proponuję ci, żebyś ściągnęła koszulkę. To naprawdę nie jest
miłe uczucie, kiedy koszulka jest taka...lepka. - znowu ten jego
uśmiech, za który mam ochotę mu przywalić.
-
Dzięki za propozycję, ale możesz być pewny, że nigdy nie ściągnę
z siebie żadnego ubrania dla ciebie, Scott.
-
A kto powiedział, że w ogóle chciałbym cię oglądać? - spytał,
patrząc na mnie tak, jakbym stała się jego wyzwaniem.
Postanowiłam
dać mu tę satysfakcję i nie odpowiadać na te żałosne pytanie,
ale odważyłam się pokazać mu środkowy palec. Zauważyłam, że
gdy to zobaczył kąciki jego ust uniosły się w szelmowskim
uśmiechu, na co ja tylko przewróciłam oczami i zwróciłam się w
stronę wyjścia. Kiedy wiedziałam, że jestem już wystarczająco
daleko pozwoliłam sobie na jeden, maleńki uśmiech, który jednak
szybko znikł, gdy zorientowałam się, że nadal nie mam, jak wrócić
do mieszkania. Cholerna Valerie i jej Ethan. Mieszkam z nią od
tygodnia, a takie rzeczy zdarzyły się już, bo ja wiem, cztery
razy? Więc myślę, że naprawdę mam prawo do tego, żeby być
troszkę wściekła, prawda? Humoru nie poprawia mi też fakt, że
przystanek autobusowy jest dziesięć kilometrów stąd. Jeśli tak
dalej pójdzie będę musiała tam wrócić i błagać Aarona, żeby
mnie odwiózł, czego chciałabym uniknąć, bo to świadczyłoby o
mojej przegranej. Nie zamierzam też stać na ulicy i prosić
przypadkowych ludzi o podwózkę. Nigdy nie wiadomo, kogo można
spotkać – modela, aktora bądź pedofila. Z tych trzech propozycji
to właśnie ostatnia jest najbardziej prawdopodobna. Wiem, że nie
powinnam przerywać randki Val, ale naprawdę nie chcę spać dzisiaj
na ulicy. Z wielkim rozdrażnieniem wyciągnęłam z kieszeni telefon
i wybrałam numer przyjaciółki. Odebrała po trzecim sygnale.
-
Lottie? Wszystko ok?
-
Nie, Val. Naprawdę nie chciałam zachowywać się, jak suka wobec
ciebie, ale jeśli za pół godziny nie będę miała jak wrócić do
domu…
-
Scott cię nie odwiezie? - spytała całkiem spokojnie, biorąc pod
uwagę to, że kazała mi się trzymać od niego z daleka.
-
Wolałabym umrzeć niż wracać z nim do domu. - odpowiedziałam
bardzo, ale to bardzo poważnie.
-
Och, weź...oblałaś go tylko drinkami…
-
I trochę z nim rozmawiałam. I uwierz mi na słowo. - w jednej
chwili usłyszałam, że połączenie zostało przerwane. - Val?
Niech
ją szlag, pomyślałam. Odrzuciłam głowę do tyłu i zaśmiałam
się histerycznie. Do mieszkania mam trzydzieści kilometrów, a to
cholernie dużo, żeby iść na piechotę. Nie chcę wyjść na
mięczaka, ale jeśli przez siedem dni nic się nie zmieni to wracam
do Nicka. Miałam nadzieję, że poradzę sobie mimo wszystko, ale
Valerie przegina. Nie tak to miało wyglądać. Zanim się do niej
wprowadziłam obiecała mi, że nie będzie robić takich wybryków
jak te, które wywinęła mi już cztery razy. Mimo, że jestem
cierpliwa, nie zniosę tego dłużej. Daję jej siedem dni. Nie
więcej, nie mniej i zamierzam jej to uświadomić…
Nagle
moja komórka zawibrowała, a na wyświetlaczu pojawiło się imię
mojej przyjaciółki. Westchnęłam zirytowana, ale w końcu
odebrałam.
-
O co chodzi, Valer…
-
Charlotte? Charlotte, to ty? O mój boże…. Charlotte odezwij
się….Boże…. Valerie...ona…
Moje
serce się zatrzymało. Nie wiedziałam z kim rozmawiam.
-
Ethan?
-
Tak, tak…
-
Co się stało? - mimo że czułam się tak, jakbym miała zemdleć,
starałam się zachować zdrowy rozsądek.
-
Wypadek...ja oberwałem tylko trochę, ale Val…
-
Zadzwoniłeś po pogotowie? - zapytałam.
-
Tak, już jadą….
-
Powiedz, żeby zabrali ją do najbliższego szpitala, zaraz tam będę…
-
Nie wiem, kiedy przyjedzie karetka...jesteśmy obok college'u….proszę
przyjedź. - rozłączył się.
Jak
mógł się rozłączyć? Poczułam, że łzy zaczęły płynąć po
mojej twarzy. Co się, do jasnej cholery, stało? Odepchnęłam od
siebie wszystkie złe scenariusze i pobiegłam z powrotem do domu, w
którym odbywała się impreza. Zrobię wszystko, żeby tylko tam
dotrzeć...Valerie jest moją najlepszą przyjaciółką...muszę…
W
trymiga dobiegłam do miejsca, w którym siedział Arthur, a obok
niego, na moje nieszczęście, Aaron.
-
Arthur! - krzyknęłam przerażona.
Kiedy
usłyszał mój głos od razu zerwał się z kanapy.
-
Lottie? Co się stało? - zapytał.
-
Val… - szepnęłam przez łzy. - Są przy college'u...był wypadek
i Val… o mój Boże, Arthur….Muszę się tam dostać.
-
Nie mogę….piłem…
-
Zawiozę cię tam. - wtrącił się Aaron i nie wyglądało na to,
żeby żartował. - Chodź. - chwycił mnie za rękę i pociągnął
w stronę wyjścia. Normalnie stawiałabym opór, ale nie w tym
wypadku. Wiem, że to niestosowne, że łzy bez przerwy płyną po
moich pliczkach, ale gdy Aaron tylko mnie dotknął poczułam się
tak, jakby uderzyła we mnie fala gorąca. Trochę mnie to
zaniepokoiło, ponieważ nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego.
-
Wsiadaj. - rozkazał mi.
Moje
serce na chwilę przyspieszyło, bo po sekundzie znalazłam się w
środku samochodu, o którym zawsze marzyłam. W środku wyglądało
jeszcze lepiej niż na zewnątrz. Ja po prostu… łzy szczęścia
zaczęły mieszać się z łzami rozpaczy. Nawet nie zareagowałam,
kiedy Scott usiadł na miejscu kierowcy.
-
Zapnij pasy. - rozkazał.
Wiem,
że powinnam się bardziej martwić o Val, ale teraz nie mogłam
myśleć o niczym innym tylko o tym, że znajdowałam się w ferrari
i, że za chwilę przeżyję najlepszy moment w swoim życiu. Kiedy
zorientowałam się, że Aaron wyciąga rękę w stronę kluczyka,
kurczowo chwyciłam się fotela, zamknęłam oczy i czekałam. Po
chwili usłyszałam ryk silnika, a na moje usta wypłynął szczery
uśmiech. Spojrzałam w stronę kierowcy i teraz mogłam myśleć
tylko o tym, że znajduję się właśnie z nim, z Aaronem Scottem w
czerwonym ferrari, na co moje serce wywinęło koziołka.
-
Zaraz tam będziemy. - powiedział. - Będzie dobrze.
Jego
słowa sprawiły, że momentalnie wróciłam do rzeczywistości, a
mój umysł wrócił do rozmyślania o Valerie i o tym, że może być
w niebezpieczeństwie. Nie mogłam mu nic odpowiedzieć, więc po
prostu przytaknęłam głową, zastanawiając się, gdzie się
podział ten dupek, który wylał na mnie swoją wodę. W sumie
powinnam być mu wdzięczna, że była to tylko woda. Przynajmniej
nie śmierdzę alkoholem. Przez chwilę patrzyłam na krajobraz,
który zmieniał się za oknem, kiedy jechaliśmy, ale w końcu
niezręczna cisza dała o sobie znać.
-
Przepraszam. - powiedziałam i widząc, że nie reaguje, dodałam: -Nie chciałam cię oblać. Przynajmniej za pierwszym razem.
Moje
słowa sprawiły, że z jego gardła wydobył się niski i głęboki
śmiech.
-
Nie ma na co narzekać. - odparł, wciąż skupiony na drodze przed
sobą. - Zawsze przyda się szybki prysznic. - tym razem to ja się
zaśmiałam, nie wiedząc, czemu w ogóle z nim rozmawiam.
-
Wiesz, gdzie dokładnie są? - spytał.
-
Nie…
-
Jakim jeżdżą autem? - z każdym jego pytaniem moja panika
wzrosła.
-
Nie wiem, naprawdę ja…
-
Nieważne. Gdziekolwiek są, znajdziemy ich. - jego pewność i
troska mnie wzruszyła, choć nie powinna. Na siłę musiałam sobie
przypominać jakim był dupkiem, żeby nie powiedzieć czegoś, czego
bym żałowała.
-
Tam. - wskazałam ręką, kiedy coś srebrnego mignęło mi przed
oczami. Natychmiast spojrzałam na Aarona, który przytaknął głową
i już jechał w tamtym kierunku. W ciągu dwóch sekund byliśmy na
miejscu. Gdy tylko się zatrzymał wyskoczyłam z auta jak poparzona.
Byłam gotowa na ten widok. Na widok mojej przyjaciółki, która
leży nieprzytomna na zimnym asfalcie, ale… nic takiego tu nie
było.
-
Nie rozumiem… - zaczęłam, kiedy poczułam, że Aaron jest tuż
obok. - Jestem pewna, że mówili…
Wiedziałam,
że chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, ponieważ zza
krzaków nagle wyskoczyła Valerie. Cała i zdrowa i w jednej chwili
zorientowałam się co się tu dzieję. Czułam, jak złość już we
mnie buzuje.
-
A kuku! - krzyknęła ze śmiechem, ale mi i Aaronowi w ogóle nie
było do śmiechu. Czułam się żałośnie, że wyciągnęłam go z
imprezy. Czułam się żałośnie, że widział mnie w takim stanie.
-
Czy ty jesteś normalna?! - po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy.
Tylko tym razem były wywołane czystym gniewem.
-
Ale o co…
-
Dzwonicie do mnie, a teraz co? Jak mogłaś! - krzyczę.
-
Ale ja nie wiem, o co…
-
Wypadek, tak? Jesteście chorzy! Przez ciebie, Val, wyciągnęłam
Aarona z imprezy, a ty? A ty co robisz?!
Nawet
nie zauważyłam, że nazwałam go po imieniu. Dopiero teraz to do
mnie dotarło. Z niepokojem przyjrzałam się jego twarzy i tak jak
myślałam, wyglądał na...spiętego.
-
Ale Lottie! Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz!
-
Dzwonił do mnie Ethan i powiedział, że miałaś wypadek! Śmieszy
was to?!
-
Właściwie to tak… - znikąd pojawił się chłopak o niebieskich
oczach i blond włosach, który nie umiał opanować śmiechu.
Valerie odwróciła się do niego wściekła.
-
Coś ty zrobił?! - krzyczała na niego, a potem z powrotem odwróciła
się w moją stronę. - Lo…
-
Daj mi spokój. - mruknęłam. - Jesteście siebie warci. -
powiedziałam i ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego,
ponieważ nie chciałam dalej wykorzystywać Scotta. Nie zwracałam
uwagi na Valerie, która ciągle mnie wołała i przepraszała, po
prostu szłam przed siebie. Chciałam tylko wrócić do domu. W ciągu
pięciu minut byłam na przystanku i sprawdziłam rozkład jazdy.
Świetnie, muszę godzinę czekać. Usiadłam na ławce i pogrążyłam
się w myślach. Jak oni mogli zrobić mi coś takiego? Ja naprawdę
myślałam, że coś się stało, że potrzebna jest karetka, a teraz
okazuje się, że był to tylko chory żart? Przypuszczam, że Val
nie chciała, żebym w taki sposób poznała Ethana, ale teraz już
nic nie zmieni tego, jak o nim myślę. To jest jeszcze dzieciak, a
nie mężczyzna. Valerie zasługuje na kogoś lepszego, a nie na
takiego….dzieciaka.
-
Coś ciekawego tam widzisz? - podskoczyłam, kiedy usłyszałam
seksowny głos Aarona. Nawet nie wiedziałam, że patrzę przed
siebie, prosto na szkołę. Nie zareagowałam też, kiedy usiadł
koło mnie.
-
Przepraszam, że nazwałam cię po imieniu, Scott. - rzekłam, bo
poczułam, że nie jest mu z tym dobrze. Sama nie lubię, kiedy ktoś
mówi do mnie Charlotte więc wiem, jak się czuje.
-
Przestań ciągle przepraszać. Tak mam na imię, prawda? Nie ma za
co przepraszać. - wzruszył ramionami i byłam szczerze zaskoczona
jego reakcją. Ja bym się nigdy nie zdobyła na taką obojętność.
- Naprawdę chcesz czekać godzinę na autobus?
-
Tak.
-
Przecież mogę cię zawieść. - stwierdził, jakby to nie był
żaden kłopot.
-
Nie. Masz jakiegoś drinka? - spytałam.
-
Po co? Chcesz się upić, bo koleś wykręcił ci kawał? - zapytał
z rozbawieniem.
-
Nie-e. Chciałabym cię oblać. Poprawiłby mi się humor. - mówię.
-
Auć. - westchnął. - Nie będę cię błagał, żebyś ze mną
pojechała. Nie jestem takim typem faceta. Skoro naprawdę chcesz
czekać 60 minut na cholerny autobus, w którym i tak śmierdzi, jak
w koszu na śmieci to proszę bardzo.
-
Teraz naprawdę przydałby mi się drink. Znowu jesteś dupkiem.
-
Zawsze jestem dupkiem, maleńka. Nie zawsze tylko aż takim złym. -
spojrzałam na niego rozkojarzona. - Masz. - podał mi butelkę z
wodą i już miał zamiar odejść, ale zanim to zrobił, powiedział:
- Chyba nie jesteś zła, że Ethan trochę oberwał?
Uniosłam
brwi.
-
Co?
-
Trzymaj się, Charlotte. - po tych słowach zniknął, a ja zostałam
sama na przystanku.
Po
dwóch godzinach wreszcie znalazłam się w mieszkaniu i wszystko
mnie boli. Nogi, stopy, serce…
Nie
wiem, kim do cholery, jest Aaron, ale muszę przyznać, że mimo że
go nienawidzę jest w nim coś co przykuwa moją uwagę. I nie chodzi
mi tylko wygląd. Jego uroda to inna sprawa, a nie ocenia się
książki po okładce. Podczas godziny, kiedy czekałam na autobus,
analizowałam każdy moment jego zachowania co do mnie. Na początku
był totalnym dupkiem, kiedy z nim rozmawiałam na imprezie też był
dupkiem, ale umiał mnie rozbawić, a kiedy zabrał mnie do Valerie
był...opiekuńczy, a potem znowu dupkiem. Doszłam do wniosku, że w
ogóle nie mogę go na razie oceniać, ponieważ za krótko go znam.
I wcale nie mówię, że chcę go poznać. To tylko…. Moje
rozmyślenia zostały przerwane, kiedy do mieszkania wszedł Arthur,
którego podtrzymywał Aaron. Powinnam czuć się dziwnie, że jest
tam, gdzie mieszkam, ale zamiast tego mogłam się tylko uśmiechnąć.
Pierwszy raz widzę, jak Arthur jest totalnie zalany. Po pięciu
minutach, Scott wyszedł z pokoju Arthura, a na jego twarzy pojawił
się dziwny uśmiech.
-
Nie widziałem, że panna wylewam na wszystkich drinki, mieszka z
moim przyjacielem. - mówi.
-
Nie wiedziałam, że pan totalny dupek, jest przyjacielem mojego
przyjaciela. - odparłam.
Nic
nie odpowiedział tylko zbierał się do wyjścia. Już był
praktycznie na zewnątrz, ale coś zmusiło mnie do tego, żeby się
odezwać.
-
Chcesz się czegoś napić albo coś? - wydaje się być równie
zaskoczony tą propozycją jak ja.
-
Nie.
-
Chodzisz do szkoły tam gdzie Arthur? - za wszelką cenę chciałam
podtrzymać rozmowę i naprawdę nie wiem, czemu.
-
Nie twój interes, mała.
-
Myślę, że jednak mój, skoro…
-
Nie myśl sobie, że to, że cię gdzieś zawiozłem to znaczy, że
cię lubię lub, że chcę zostać twoim przyjacielem, jasne?
Jednorazowy wypadek. - mrugnął, po czym zniknął z moich oczu.
-
W takim razie mam nadzieję, że już się nie spotkamy. - mruknęłam
cicho, kiedy byłam pewna, że nie może tego usłyszeć. Zaczynam
naprawdę nienawidzić tego miejsca i wszystkiego co się z nim
wiążę. Muszę przyznać, że po dzisiejszej akcji z Val
zastanawiałam się, czy nie zadzwonić jutro do Nicka i poprosić go
o to, żeby po mnie przyjechał. Myślę, że to wcale nie jest taki
głupy pomysł. Naprawdę kocham Valerie i polubiłam Arthura, ale to
w sumie tyle. Wszystko inne jest po prostu do bani. Najgorsze
miejsce, do którego mogłam się kiedykolwiek wprowadzić. Drgnęłam,
kiedy usłyszałam czyjeś korki. Z niepokojem spojrzałam na
przyjaciółkę, która wyglądała tak, jak ja się czuję, czyli
beznadziejnie.
-
Jutro się wyprowadzam. - powiedziałam i poszłam do swojego pokoju.
Gdy tylko znalazłam się w środku, trzasnęłam lekko drzwiami,
odgradzając od siebie wszelkie niedoskonałości tego miejsca.
********************************************
Za literówki - przepraszam :)
Super opowiadanie, czekam na następny rozdział. :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWybacz, trochę mi się zapomniało :D Ale rozdział świetny!
OdpowiedzUsuń