Budzik,
łazienka….nie, coś jest nie tak….
Nie
było budzika, a to znaczy, że dzisiaj pierwszy dzień
weekendu-sobota! Spojrzałam na budzik i byłam wstrząśnięta,
kiedy zauważyłam, że jest już po 10:00. W szybkim tempie wstałam
z łóżka i poszłam do salonu, w którym znalazłam tylko Arthura,
więc albo Val nie ma, albo jeszcze śpi. Obie opcje są bardzo
prawdopodobne.
-
Wyspana? - zapytał.
-
Taaak. - powiedziałam, lekko się przeciągając, ale natychmiast
przestałam, kiedy ujrzałam, że mój towarzysz rozbiera mnie
wzrokiem i zrozumiałam, że mam na sobie tylko za długą bluzkę,
którą kiedyś dała mi Valerie. Miała naprawdę dobre intencje
tyle, że kupowała na ślepo po kilku drinkach, ale w końcu kupiła,
ale o cztery rozmiary za dużą. Nie ma tego złego, całkiem
wygodnie się w niej śpi.
-
A ty? - spytałam.
Kilka
dni temu pewnie pomyślałabym, że mogłoby między mną a Arthurem
nawet coś być, ale teraz jestem pewna, że przyjaźń jest dla nas
w stu procentach lepsza. Starałam się doszukać w Arthurze tego co
mi się nie podobało i nie znalazłam. Myślę więc, że to właśnie
dlatego mnie nie pociąga. Chore, nie? No bo co ja, taka dziewczyna,
która nigdy nie miała chłopaka może wiedzieć o zauroczeniu, a
już w ogóle o miłości? Każdy normalny by taką dziewczynę
wyśmiał.
-
Ok, ale chciałbym z tobą…
-
Kooooochani! - wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam głośno i
wyraźnie Val, która właśnie w tej chwili się o mnie opierała. -
Wiecie, że dzisiaj weekend? Macie jakieś plany, hm? - powiedziała
na półprzytomnie.
Wymieniłam
z Arthurem zaniepokojone spojrzenia, po czym postanowiłam się
odezwać.
-
Nie wiem, jak Arthur, ale ja tak. Mam plany. - jej oczy od razu się
otworzyły i spojrzała na mnie jak na idiotkę. - No co?
-
Plany? - powtórzyła chichocząc. - Spanie, jedzenie lodów i
oglądanie starych romansideł?
-
Tak i nie. - odparłam. - Myślałam też, żeby ewentualnie
pobiegać.
-
P – O – B – I – E – G – A – Ć. - przeliterowała,
jakby usłyszała to słowo pierwszy raz w swoim życiu. - Założymy
się, że mam dla ciebie lepszą propozycję?
-
To może ja już sobie pójdę…gdzieś… - obie spojrzałyśmy w
stronę naszego współlokatora.
-
To też ciebie dotyczy, blondasku. - odpowiedziała mu z uśmiechem.
- A więc, słuchajcie. Słyszałam, że jest dzisiaj świetna
impreza, niecałe dziesięć minut od college'u. Co wy na to?
-
I tak miałem zamiar iść. Wiesz, że Scott wyprawia tę imprę. -
wzruszył ramionami, a ja od razu spojrzałam zaciekawiona w jego
kierunku. Możliwe, żeby Scott był TYM KOLEGĄ?
-
Scott? - spytałam, chcąc aby zdradził mi trochę więcej.
-
Tak właściwie to…
-
Tak, Scott. Scott to jego imię. - wtrąciła się Valerie, na którą
spojrzałam z ukosa, ale nie drążyłam tematu głównie dla tego,
że wydawało mi się, że mówi prawdę.
-
Nieważne i tak nie mam zamiaru pójść na tę imprezę. -
stwierdziłam.
-
Co? Jak to?
-
To dobrze. - powiedział w tym samym czasie Arthur i nie ukrywam, że
zdziwiła mnie jego odpowiedź.
-
A to czemu niby dobrze? - spytałam.
Zauważyłam,
że zarówno jak przy Val przy nim też staję się już bardziej
śmiała, ale wiem, że to dlatego, że są moimi przyjaciółmi.
Przynajmniej Val.
-
Mój przyjaciel nie lubi...nowych. - powiedział, a ja od razu się
skrzywiłam i miałam już pewność, że ten Scott to właśnie ten
kolega, od którego mam się trzymać z daleka. Oznaczało to, że
właśnie nadarzyła się wielka okazja, żeby wreszcie doprowadzić
moją misję do końca!
-
Nie bądź głupi, Art. - wtrąciła Val. - Przecież jej nie
wyrzuci.
-
Zgadzam się. Przecież mnie nie wyrzuci. - uśmiechnęłam się,
ponieważ wreszcie poczułam, że towarzyszy mi pewność siebie. - O
której ta impreza, Valerie?
Mówiłam,
że jestem pewna siebie? Właśnie odkryłam, że to chyba nie do
końca prawda. Stoję przed lustrem i nie mam pojęcia w co mam się
ubrać. Naprawdę nienawidzę prosić kogokolwiek o radę, a już tym
bardziej Val, ale…jestem nowa. Jestem nowa i nie wiem, jakie są
tutejsze imprezy. Nie wiem, czy dziewczyny tu ubierają się bardziej
jak dziwki, czy jak gwiazdy na czerwonym dywanie.
-
Val? - zawołałam.
-
Tak? - pojawiła się po pięciu sekundach.
Na
serio nie zdawałam sobie sprawy, że jest taka szybka.
-
W co ja mam się, do cholery, ubrać? - spytałam załamanym głosem
i chyba wyczuła w nim lekką rezygnację, ponieważ zmarszczyła
brwi.
-
Daj mi chwilkę. - powiedziała, po czym podeszła do mojej szafy i
niechlujnie zaczęła w niej grzebać. Czy ona wie, ile zajmuje
dokładne ułożenie ciuchów? Najwyraźniej nie, bo wszystkie moje
rzeczy lądują na podłodze.
-
Valerie! - krzyknęłam oburzona.
-
Posprzątam.
Tak,
jasne. Jeśli ona posprząta to ja jestem...sama nie wiem kim. Na
litość boską…
Postanowiłam
usiąść na łóżku i cierpliwie czekać, aż coś znajdzie,
starając się ignorować fakt, że kompletnie nie dba o moje ciuchy.
Po około dwudziestu minutach ułożyła na łóżku obok mnie kilka
strojów. Niechętnie obrzuciłam ją wzrokiem, po czym zaczęłam
przyglądać się temu co wybrała. Nie dała mi wielkiego wyboru,
biorąc pod uwagę to, że miałam przed sobą tylko dwa outfity.
Mianowicie strój numer jeden składał się z krótkiej, jak diabli
spódniczki i bluzce na ramiączkach ze strasznie ogromnym dekoltem.
Skrzywiłam się i spojrzałam na strój numer dwa. Składał się z
krótkich spodenek i zwykłej czerwonej bluzki z krótkim rękawem.
-
Numer dwa. - powiedziałam pewnie, na co jej wzrok trochę
posmutniał. Najwidoczniej spodziewała się, że wybiorę bardziej
wyzywający strój.
-
Jak chcesz, ale w tym to nikogo nie poderwiesz. - powiedziała.
-
Nie idę na podryw tylko na…
-
Na….?
Już
miałam jej powiedzieć, że idę dokończyć śledztwo, ale ugryzłam
się w język.
-
By poznać nowych ludzi?
-
To podryw, mała.
-
Nie prawda! - obruszyłam się.
-
Prawda. - westchnęła. - Rób się na bóstwo i wychodzimy.
Zrobiłam
to, o co mnie poprosiła i po piętnastu minutach byłam już gotowa.
Tym razem postawiłam na większą swobodę i włosy zostawiłam
rozpuszczone. Chciałabym powiedzieć, że ładnie opadają na plecy,
ale jak już wspominałam mam półdługie włosy, czego wcale nie
żałuję. Większość dziewczyn preferuje długie, ale mnie to nie
kręci. Wdech, wydech, wdech, wydech…
-
Możemy iść. - powiedziałam nawet nie patrząc na Valerie. Miałam
szczerą nadzieję, że była już gotowa i, że nie będę musiała
wieki na nią czekać. Byłam taka wdzięczna, że i tym razem się
nie pomyliłam i dogoniła mnie po dwóch minutach. Nie wiem, czy
powinnam się cieszyć, czy nie, że nie skomplementowała mojego
stroju. Może to nawet i lepiej. Wolałabym chyba milczenie niż
usłyszenie złośliwego komentarza z jej strony, chociaż bardzo
cenię sobie szczerość.
Nawet
nie wiem, kiedy znalazłam się w samochodzie Arthura i kiedy
dojechaliśmy na miejsce, ponieważ byłam zbyt zajęta wykręcaniem
swoich palców. Jeśli moje nawyki się nie zmienią to jestem pewna,
że kiedyś je połamię. Naprawdę wyczekiwałam tego dnia, ale
myśl, że mogę wreszcie poznać tego Scotta trochę mnie denerwuje.
Załóżmy, że go znajdę i co potem? Nie wykrztuszę z siebie ani
jednego słowa, więc po co ja tu w ogóle przyszłam? No tak,
ponieważ namówiła mnie przyjaciółka, ale myślę, że to nie
jest jedyny powód. Coś mi mówi, że przyszłam tu też dlatego,
żeby się wreszcie rozerwać i jednocześnie odpocząć. Żegnaj
misjo, żegnajcie smutki, witaj zabawo!
Gdy
weszliśmy do środka budynku, w którym odbywała się impreza,
prawie zemdlałam. Nie byłam pewna, czy to przez ten okropny hałas
czy przez to, że w każdym kącie każdy wpychał każdemu język do
gardła. Teraz już nie wiem, czy to impreza, czy burdel. Naprawdę,
jak można coś…
Stanęłam
jak wryta, kiedy obok mnie przeleciała dziewczyna tylko w samych
majtkach, tylko w majtkach. Nie miała na sobie nic, oprócz
majtek…boże co to ma być? Przyrzekam, że przyszłam tu pierwszy
i ostatni raz. Zauważyłam też, że straciłam z oczu i Arthura i
Valerie.
-
Świetnie. - mruknęłam.
Jak
mogłam ich od razu zgubić? To właśnie dlatego nienawidzę chodzić
na imprezy i mam wielką nadzieję, że nie zostaniemy tutaj na
dłużej. Musiałam pokonać dyskomfort i znaleźć Val, albo
Arthura. Ruszyłam więc przed siebie, unikając patrzenia na nagie
lub pół nagie ciała obojgu płci. Mówiłam już, że to ohydne?
Ohyda, ohyda, ohyda, ohyda.
Wzdrygnęłam
się, ale nie przestawałam ich szukać.
Po
trzydziestu minutach w końcu się poddałam i usiadłam tam, gdzie
można było dostać drinka. Nie miałam pojęcia, że ten dom jest
tak wielki, że po pięciu sekundach można zgubić przyjaciół.
-
Co dla ciebie? - zapytał mnie barman.
Otworzyłam
usta, żeby odpowiedzieć to co zawsze, czyli: nic lub wodę. Jednak
z jakiegoś powodu tego nie zrobiłam. Czuję, że będę potrzebować
dzisiaj alkoholu.
-
Shota. - mruknęłam.
Po
minucie już trzymałam w rękach alkohol, ale mimo wszystko
wiedziałam, że nie mogę przestać szukać, chociażby, Val. Nie
miałam nawet jak wrócić do domu. Lepiej błąkać się we dwie niż
samemu. Z westchnieniem wstałam ze swojego miejsca w ręce trzymając
drinka i już zmierzałam w stronę parkietu ze wzrokiem utkwionym w
podłogę. Może się to wydać troszkę absurdalne, ale tak szuka mi
się ich dużo lepiej, naprawdę. Szłam przed siebie, myśląc o
tym, gdzie jeszcze nie zaglądałam i w jednej chwili poczułam
uderzenie i zorientowałam się, że z kimś się zderzyłam i
wylałam na niego całego drinka.
O.
Mój. Boże.
Nie
wiedząc co powinnam zrobić położyłam dłonie na torsie chłopaka.
-
Strasznie, strasznie prze… - spojrzałam w górę, licząc na to,
że pewnie będzie jakiś brzydki i pijany i w ogóle nie zawróci
sobie mną głowy. Zamiast tego mój wzrok napotkał tak bardzo
wyraziste, zielone oczy, że musiałam mocniej chwycić się jego
koszulki, żeby nie upaść. Oddychaj, Lottie, oddychaj, powtarzałam
co dwie sekundy. To tylko chłopak i niczym nie różni się od
pozostałych na tej imprezie.
Tylko
kogo ja próbuję oszukać?
Ignorując
głos rozsądku, który mówił mi, że mam uciekać tam gdzie pieprz
rośnie, zaczęłam się mu dokładniej przyglądać. Zignorowałam
chytry uśmieszek, który wykrzywił jego usta, ale nie udało mi się
zignorować pięknych dołeczków, które pojawiły się w dole
policzków. Nigdy się sądziłam, że kości policzkowe
jakiegokolwiek chłopaka mogą być tak wyraźne, kiedy całe jego
ciało jest, jak...stal. Myślę, że stałam się jedną z
dziewczyn, które myślą, czy dany chłopak ma kaloryferek…
-
Cholera. - mruknął i ku mojemu niezadowoleniu zrobił parę
kroków
do tyłu i zdjął mokrą bluzkę. Nic nie mogłam poradzić na to,
że mój wzrok od razu powędrował do mięśni jego brzucha i
poczułam, że zaschło mi w ustach na jego widok. Zauważyłam też,
że na prawej ręce ma zwykłe czarne tatuaże bez dodatkowych
kolorów. Wyglądało to tak niesamowicie, biorąc pod uwagę jego
umięśnioną sylwetkę i przysięgam, że zapragnęłam go
dotknąć...w każdym możliwym miejscu. Gdy dokładnie
przestudiowałam chłopaka wreszcie zdobyłam się na to, żeby
spojrzeć mu w oczy i, zabijcie mnie, ale same jego spojrzenie
wystarczy, żeby dziewczyny zaczęły się o niego bić.
-
Przepraszam. - zaczęłam. - Naprawdę nie miałam zam…
-
Zamknij się. - warknął.
Wdech,
wydech, wdech, wydech.
-
Jeśli mogę coś…
-
Tak, możesz. - odparł. - Zamknij mordkę i zejdź mi z oczu,
dziewczyno.
Normalnie
po takich słowach, odeszłabym ze spuszczoną głową i z zamiarem
użalania się nad sobą przez co najmniej 48 godzin, ale nie tym
razem. Nie wiem, co mnie skusiło do tego, że wróciłam do baru i
wzięłam kolejnego drinka, po czym ponownie stanęłam z nim twarzą
w twarz , a zawartość kubka znalazła się na jego twarzy. Tym
razem nie mam zamiaru przepraszać.
-
Ładnie. - powiedział z krzywym uśmieszkiem, jednocześnie
ocierając swoje oczy koszulką.
-
Dupek.
Mimo
tak poważnych słów na moje usta wypłynął prawdziwy uśmiech i
naprawdę nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Nigdy nie
zachowywałam się w ten sposób, przecież ja kompletnie nie umiem
rozmawiać z ludźmi, a tu proszę. Na dodatek nie czuję się
zażenowana tą całą sytuacją, a po prostu jestem...rozbawiona.
Nie wiem czy to przez jego oszałamiający wygląd i ten brzuch...ale
nie czuję się winna. Może nawet jestem z siebie dumna, że tak
postąpiłam. Szłam przez cały budynek i znowu na kogoś wpadłam.
Odkryłam moją nową zdolność i było to wpadanie na ludzi.
Podniosłam wzrok i ujrzałam blond czuprynę Arthura.
-
Coś ty taka wesoła? I gdzie ty byłaś? - powiedział.
-
Szukałam was po całym domu. - warknęłam rozwścieczona.
-
Dobrze, dobrze, a ten krzywy uśmieszek? - trącił mnie ramieniem,
na co mój uśmiech tylko się pogłębił kiedy przypomniałam sobie
całą sytuację.
-
Mogę powiedzieć, że właśnie przyłożyłam chłopakowi.
-
W sensie…?
-
Wylałam na niego dwa drinki i kurde, jestem naprawdę
podekscytowana! Nigdy nie czułam takiej adrenaliny!
-
Co biedak zrobił, że obudziłaś w sobie diabła?
-
To już zatrzymam dla siebie, współlokatorze. A teraz powiedz mi,
gdzie Valerie. Mam wielką ochotę jej o tym powiedzieć, a potem
wrócić do domu tak szybko, jak się tylko da.
-
Nie mów, że chcesz już iść...jesteś pewna?
-
Tak, jestem pewna.
-
Jest na parkingu.
Podziękowałam
mu skinieniem głowy i ruszyłam ze wskazanym przez niego kierunku.
Jak na złość musiało tam stać czerwone ferrari. Czerwone ferrari
f12 tuż obok samochodu Arthura, przy którym zauważyłam Valerie.
Mogę w stu procentach powiedzieć, że ten samochód skradł moje
serce.
-
Lottie! Gdzieś ty była, do diabła?! - przytuliła mnie tak mocno,
że zaczynałam się bać, że nie przeżyję tego, żeby wszystko
jej opowiedzieć.
-
A więc… - i zaczęła się historyjka. Na początku wyglądała na
znudzoną, ale kiedy doszłam do części, kiedy po raz pierwszy
wylałam na niego drinka, sprawiała wrażenie zaciekawionej.
Opowiedziałam jej każde słowo, które i ten dupek i ja
wypowiedzieliśmy oraz o tym, że z czystej złośliwości jeszcze
raz go oblałam.
-
Powiedz, jak wygląda, może go znam. - odparła.
Zrobiłam
to, o co mnie poprosiła i kiedy skończyłam wyglądała tak, jakby
ktoś spoliczkował ją dobre dziesięć razy.
-
Wszystko...ok? - spytałam.
-
Nie wierzę… - w kącikach jej oczu zaczęły pojawiać się łzy,
a
następnie wybuchnęła śmiechem, trzymając się za brzuch. - Nie
wierzę, że wylałaś dwa drinki na Scotta…
Mój
żołądek właśnie podjechał mi do gardła i już nie było mi do
śmiechu. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mógłby być
przyjacielem Arthura i jednocześnie organizatorem imprezy. Jeśli
wcześniej twierdziłam, że nie byłam zażenowana, teraz to cofam.
Jestem strasznie zażenowana. Na potwierdzenie swoich słów ukryłam
twarz w dłoniach. Jak mogłam zrobić coś takiego?
-
Lo...ttie.. - wyjąkała Val pomiędzy napadami śmiechu. - Nie
musisz się tym przejmować...to co zrobiłaś jest...odlotowe! Więc,
hej! - pociągnęła za moje dłonie, odsłaniając mi twarz –
trzeba to oblać! - krzyknęła.
-
Myślałam, że Arthur ma miłych przyjaciół, ale ten bez wahania
zasługuje na miano dupka. - lekko się uśmiechnęłam. - To ten,
przed którym mnie ostrzegałaś, prawda? - przytaknęła.
-
Być może Scott nie jest taki zły, ale mi pokazał tylko swoją
dupkowatą stronę.
-
Dom? - zaproponowałam, bo naprawdę nie miałam zamiaru tam wracać,
biorąc pod uwagę to co zrobiłam.
-
Oj. - jęknęła. - Zaraz przyjeżdża po mnie Ethan…
-
Jak ty mnie wkurzasz… - stwierdziłam.
-
Wiem i przepraszam! Jestem pewna, że Art cię zaraz odwiezie, tylko
musisz go znaleźć i to powiedzieć.
-
Nie chcę tam wracać…
-
Powinnaś tam wrócić z uniesionym czołem dziewczyno, pamiętaj:
nikt nigdy nie zrobił czegoś takiego najgroźniejszemu chłopakowi
w college'u, którym jest Aaron Scott, także szacun.
-
To on nie ma na imię Scott? - spytałam oszołomiona.
-
Jeśli nie chcesz, żeby cię uderzył, radzę ci, żebyś nigdy nie
mówiła do niego po imieniu.
-
Nie uderzyłby dziewczyny, Val.
-
Ja tam nie wiem, ale lepiej być ostrożnym. No idź po tego Arthura,
idź.
Przewróciłam
oczami, po czym poszłam z powrotem w kierunku budynku, w którym
odbywała się impreza. Najbardziej nienawidzę tego, że z powrotem
znalazłam się tam, gdzie latają gołe ciała. Ponownie się
wzdrygnęłam, ale ogarnęło mnie wielkie poczucie szczęścia,
kiedy znalazłam Arthura bez żadnych przeszkód. Rozejrzałam się i
zauważyłam, że jest przy nim Aaron, ale mimo to spokojnie do nich
podeszłam.
-
Odwieziesz mnie? - nie wiem czemu, ale coś w jego oczach mówiło
mi, że mam stąd uciekać i to jak najszybciej. Nie rozumiałam, o
co mu chodzi. - Val jest umówiona z Ethanem i nie mam jak wrócić.
- informuję go, mając nadzieję, że ruszy swój tyłek o odwiedzie
mnie do mieszkania.
-
Teraz mam cię odwieść? - spojrzałam na niego, jak na wariata. A
co ja przed chwilą powiedziałam? Pokręciłam sfrustrowana głową
i jęknęłam. - Wybacz, Lottie, ale piłem i nie dam rady…
-
Świetnie. - podniosłam ręce, dając mu do zrozumienia, że nie
potrzebuję, aby mówił coś więcej.
-
Jeśli chcesz – kontynuował, mimo mojego wyraźnego sprzeciwu. -
mój kolega może cię odwieść. - spojrzałam na kogo wskazuje i z
mojego gardła wydobył się histeryczny śmiech, kiedy zauważyłam
Aarona Scotta.
-
Już chyba wolę się przejść. - oznajmiłam, na co Arthur uniósł
brwi. Po sekundzie zauważyłam, że jego oczy już świecą
zrozumieniem. - Już go poznałaś… - było to bardziej
stwierdzenie niż pytanie. - Jak bardzo źle?
-
Pamiętasz, jak ci mówiłam o chłopaku i moich drinkach? - pokiwał,
więc kontynuowałam. - Moje drinki wylądowały właśnie na nim.
-
Szacun. - powtórzył, a jego usta wykrzywił ten sam uśmiech, jak u
Valerie. - Nawet ja bym się na to nie zdobył.
-
Czemu? - wzruszyłam ramionami.
-
Bo wie, że nie jest to mądre posunięcie. - usłyszałam za sobą
niski, głęboki i lekko chropowaty głos, od którego dostałam
gęsiej skórki na całym ciele. Mało tego czułam, że stoi tuż za
mną. Mogłam tak stwierdzić po tym, że na swojej szyi czułam jego
oddech, który po prostu mnie...paraliżował. To zmusiło mnie do
tego, aby zadać sobie pewne pytanie: Jak, do cholery, mogłam
wpakować się w coś takiego?
***************************
Jak to skomentujesz, Marto? :D
Jak Wam się podobało? :)
Super rozdział! ^^ W sumie już nie mam pomysłów xD bede mogła komentować tak serio i na poważnie od 19 rozdziału! :D (chyba że ten też mi dasz wcześniej)
OdpowiedzUsuńMarta! ^^
nie, skoro już tutaj publikuję, to będziesz musiała czekać!! :D
Usuńpotworze...
Usuńteż cię kocham! :D
Usuń