wtorek, 9 sierpnia 2016

Rozdział trzeci - jak, do cholery, mogłam wpakować się w coś takiego?

Budzik, łazienka….nie, coś jest nie tak….
Nie było budzika, a to znaczy, że dzisiaj pierwszy dzień weekendu-sobota! Spojrzałam na budzik i byłam wstrząśnięta, kiedy zauważyłam, że jest już po 10:00. W szybkim tempie wstałam z łóżka i poszłam do salonu, w którym znalazłam tylko Arthura, więc albo Val nie ma, albo jeszcze śpi. Obie opcje są bardzo prawdopodobne.
- Wyspana? - zapytał.
- Taaak. - powiedziałam, lekko się przeciągając, ale natychmiast przestałam, kiedy ujrzałam, że mój towarzysz rozbiera mnie wzrokiem i zrozumiałam, że mam na sobie tylko za długą bluzkę, którą kiedyś dała mi Valerie. Miała naprawdę dobre intencje tyle, że kupowała na ślepo po kilku drinkach, ale w końcu kupiła, ale o cztery rozmiary za dużą. Nie ma tego złego, całkiem wygodnie się w niej śpi.
- A ty? - spytałam.
Kilka dni temu pewnie pomyślałabym, że mogłoby między mną a Arthurem nawet coś być, ale teraz jestem pewna, że przyjaźń jest dla nas w stu procentach lepsza. Starałam się doszukać w Arthurze tego co mi się nie podobało i nie znalazłam. Myślę więc, że to właśnie dlatego mnie nie pociąga. Chore, nie? No bo co ja, taka dziewczyna, która nigdy nie miała chłopaka może wiedzieć o zauroczeniu, a już w ogóle o miłości? Każdy normalny by taką dziewczynę wyśmiał.
- Ok, ale chciałbym z tobą…
- Kooooochani! - wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam głośno i wyraźnie Val, która właśnie w tej chwili się o mnie opierała. - Wiecie, że dzisiaj weekend? Macie jakieś plany, hm? - powiedziała na półprzytomnie.
Wymieniłam z Arthurem zaniepokojone spojrzenia, po czym postanowiłam się odezwać.
- Nie wiem, jak Arthur, ale ja tak. Mam plany. - jej oczy od razu się otworzyły i spojrzała na mnie jak na idiotkę. - No co?
- Plany? - powtórzyła chichocząc. - Spanie, jedzenie lodów i oglądanie starych romansideł?
- Tak i nie. - odparłam. - Myślałam też, żeby ewentualnie pobiegać.
- P – O – B – I – E – G – A – Ć. - przeliterowała, jakby usłyszała to słowo pierwszy raz w swoim życiu. - Założymy się, że mam dla ciebie lepszą propozycję?
- To może ja już sobie pójdę…gdzieś… - obie spojrzałyśmy w stronę naszego współlokatora.
- To też ciebie dotyczy, blondasku. - odpowiedziała mu z uśmiechem. - A więc, słuchajcie. Słyszałam, że jest dzisiaj świetna impreza, niecałe dziesięć minut od college'u. Co wy na to?
- I tak miałem zamiar iść. Wiesz, że Scott wyprawia tę imprę. - wzruszył ramionami, a ja od razu spojrzałam zaciekawiona w jego kierunku. Możliwe, żeby Scott był TYM KOLEGĄ?
- Scott? - spytałam, chcąc aby zdradził mi trochę więcej.
- Tak właściwie to…
- Tak, Scott. Scott to jego imię. - wtrąciła się Valerie, na którą spojrzałam z ukosa, ale nie drążyłam tematu głównie dla tego, że wydawało mi się, że mówi prawdę.
- Nieważne i tak nie mam zamiaru pójść na tę imprezę. - stwierdziłam.
- Co? Jak to?
- To dobrze. - powiedział w tym samym czasie Arthur i nie ukrywam, że zdziwiła mnie jego odpowiedź.
- A to czemu niby dobrze? - spytałam.
Zauważyłam, że zarówno jak przy Val przy nim też staję się już bardziej śmiała, ale wiem, że to dlatego, że są moimi przyjaciółmi. Przynajmniej Val.
- Mój przyjaciel nie lubi...nowych. - powiedział, a ja od razu się skrzywiłam i miałam już pewność, że ten Scott to właśnie ten kolega, od którego mam się trzymać z daleka. Oznaczało to, że właśnie nadarzyła się wielka okazja, żeby wreszcie doprowadzić moją misję do końca!
- Nie bądź głupi, Art. - wtrąciła Val. - Przecież jej nie wyrzuci.
- Zgadzam się. Przecież mnie nie wyrzuci. - uśmiechnęłam się, ponieważ wreszcie poczułam, że towarzyszy mi pewność siebie. - O której ta impreza, Valerie?



Mówiłam, że jestem pewna siebie? Właśnie odkryłam, że to chyba nie do końca prawda. Stoję przed lustrem i nie mam pojęcia w co mam się ubrać. Naprawdę nienawidzę prosić kogokolwiek o radę, a już tym bardziej Val, ale…jestem nowa. Jestem nowa i nie wiem, jakie są tutejsze imprezy. Nie wiem, czy dziewczyny tu ubierają się bardziej jak dziwki, czy jak gwiazdy na czerwonym dywanie.
- Val? - zawołałam.
- Tak? - pojawiła się po pięciu sekundach.
Na serio nie zdawałam sobie sprawy, że jest taka szybka.
- W co ja mam się, do cholery, ubrać? - spytałam załamanym głosem i chyba wyczuła w nim lekką rezygnację, ponieważ zmarszczyła brwi.
- Daj mi chwilkę. - powiedziała, po czym podeszła do mojej szafy i niechlujnie zaczęła w niej grzebać. Czy ona wie, ile zajmuje dokładne ułożenie ciuchów? Najwyraźniej nie, bo wszystkie moje rzeczy lądują na podłodze.
- Valerie! - krzyknęłam oburzona.
- Posprzątam.
Tak, jasne. Jeśli ona posprząta to ja jestem...sama nie wiem kim. Na litość boską…
Postanowiłam usiąść na łóżku i cierpliwie czekać, aż coś znajdzie, starając się ignorować fakt, że kompletnie nie dba o moje ciuchy. Po około dwudziestu minutach ułożyła na łóżku obok mnie kilka strojów. Niechętnie obrzuciłam ją wzrokiem, po czym zaczęłam przyglądać się temu co wybrała. Nie dała mi wielkiego wyboru, biorąc pod uwagę to, że miałam przed sobą tylko dwa outfity. Mianowicie strój numer jeden składał się z krótkiej, jak diabli spódniczki i bluzce na ramiączkach ze strasznie ogromnym dekoltem. Skrzywiłam się i spojrzałam na strój numer dwa. Składał się z krótkich spodenek i zwykłej czerwonej bluzki z krótkim rękawem.
- Numer dwa. - powiedziałam pewnie, na co jej wzrok trochę posmutniał. Najwidoczniej spodziewała się, że wybiorę bardziej wyzywający strój.
- Jak chcesz, ale w tym to nikogo nie poderwiesz. - powiedziała.
- Nie idę na podryw tylko na…
- Na….?
Już miałam jej powiedzieć, że idę dokończyć śledztwo, ale ugryzłam się w język.
- By poznać nowych ludzi?
- To podryw, mała.
- Nie prawda! - obruszyłam się.
- Prawda. - westchnęła. - Rób się na bóstwo i wychodzimy.
Zrobiłam to, o co mnie poprosiła i po piętnastu minutach byłam już gotowa. Tym razem postawiłam na większą swobodę i włosy zostawiłam rozpuszczone. Chciałabym powiedzieć, że ładnie opadają na plecy, ale jak już wspominałam mam półdługie włosy, czego wcale nie żałuję. Większość dziewczyn preferuje długie, ale mnie to nie kręci. Wdech, wydech, wdech, wydech…
- Możemy iść. - powiedziałam nawet nie patrząc na Valerie. Miałam szczerą nadzieję, że była już gotowa i, że nie będę musiała wieki na nią czekać. Byłam taka wdzięczna, że i tym razem się nie pomyliłam i dogoniła mnie po dwóch minutach. Nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy nie, że nie skomplementowała mojego stroju. Może to nawet i lepiej. Wolałabym chyba milczenie niż usłyszenie złośliwego komentarza z jej strony, chociaż bardzo cenię sobie szczerość.
Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w samochodzie Arthura i kiedy dojechaliśmy na miejsce, ponieważ byłam zbyt zajęta wykręcaniem swoich palców. Jeśli moje nawyki się nie zmienią to jestem pewna, że kiedyś je połamię. Naprawdę wyczekiwałam tego dnia, ale myśl, że mogę wreszcie poznać tego Scotta trochę mnie denerwuje. Załóżmy, że go znajdę i co potem? Nie wykrztuszę z siebie ani jednego słowa, więc po co ja tu w ogóle przyszłam? No tak, ponieważ namówiła mnie przyjaciółka, ale myślę, że to nie jest jedyny powód. Coś mi mówi, że przyszłam tu też dlatego, żeby się wreszcie rozerwać i jednocześnie odpocząć. Żegnaj misjo, żegnajcie smutki, witaj zabawo!
Gdy weszliśmy do środka budynku, w którym odbywała się impreza, prawie zemdlałam. Nie byłam pewna, czy to przez ten okropny hałas czy przez to, że w każdym kącie każdy wpychał każdemu język do gardła. Teraz już nie wiem, czy to impreza, czy burdel. Naprawdę, jak można coś…
Stanęłam jak wryta, kiedy obok mnie przeleciała dziewczyna tylko w samych majtkach, tylko w majtkach. Nie miała na sobie nic, oprócz majtek…boże co to ma być? Przyrzekam, że przyszłam tu pierwszy i ostatni raz. Zauważyłam też, że straciłam z oczu i Arthura i Valerie.
- Świetnie. - mruknęłam.
Jak mogłam ich od razu zgubić? To właśnie dlatego nienawidzę chodzić na imprezy i mam wielką nadzieję, że nie zostaniemy tutaj na dłużej. Musiałam pokonać dyskomfort i znaleźć Val, albo Arthura. Ruszyłam więc przed siebie, unikając patrzenia na nagie lub pół nagie ciała obojgu płci. Mówiłam już, że to ohydne? 
Ohyda, ohyda, ohyda, ohyda.
Wzdrygnęłam się, ale nie przestawałam ich szukać.
Po trzydziestu minutach w końcu się poddałam i usiadłam tam, gdzie można było dostać drinka. Nie miałam pojęcia, że ten dom jest tak wielki, że po pięciu sekundach można zgubić przyjaciół.
- Co dla ciebie? - zapytał mnie barman.
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć to co zawsze, czyli: nic lub wodę. Jednak z jakiegoś powodu tego nie zrobiłam. Czuję, że będę potrzebować dzisiaj alkoholu.
- Shota. - mruknęłam.
Po minucie już trzymałam w rękach alkohol, ale mimo wszystko wiedziałam, że nie mogę przestać szukać, chociażby, Val. Nie miałam nawet jak wrócić do domu. Lepiej błąkać się we dwie niż samemu. Z westchnieniem wstałam ze swojego miejsca w ręce trzymając drinka i już zmierzałam w stronę parkietu ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Może się to wydać troszkę absurdalne, ale tak szuka mi się ich dużo lepiej, naprawdę. Szłam przed siebie, myśląc o tym, gdzie jeszcze nie zaglądałam i w jednej chwili poczułam uderzenie i zorientowałam się, że z kimś się zderzyłam i wylałam na niego całego drinka.
O. Mój. Boże.
Nie wiedząc co powinnam zrobić położyłam dłonie na torsie chłopaka.
- Strasznie, strasznie prze… - spojrzałam w górę, licząc na to, że pewnie będzie jakiś brzydki i pijany i w ogóle nie zawróci sobie mną głowy. Zamiast tego mój wzrok napotkał tak bardzo wyraziste, zielone oczy, że musiałam mocniej chwycić się jego koszulki, żeby nie upaść. Oddychaj, Lottie, oddychaj, powtarzałam co dwie sekundy. To tylko chłopak i niczym nie różni się od pozostałych na tej imprezie.
Tylko kogo ja próbuję oszukać?
Ignorując głos rozsądku, który mówił mi, że mam uciekać tam gdzie pieprz rośnie, zaczęłam się mu dokładniej przyglądać. Zignorowałam chytry uśmieszek, który wykrzywił jego usta, ale nie udało mi się zignorować pięknych dołeczków, które pojawiły się w dole policzków. Nigdy się sądziłam, że kości policzkowe jakiegokolwiek chłopaka mogą być tak wyraźne, kiedy całe jego ciało jest, jak...stal. Myślę, że stałam się jedną z dziewczyn, które myślą, czy dany chłopak ma kaloryferek…
- Cholera. - mruknął i ku mojemu niezadowoleniu zrobił parę 
kroków do tyłu i zdjął mokrą bluzkę. Nic nie mogłam poradzić na to, że mój wzrok od razu powędrował do mięśni jego brzucha i poczułam, że zaschło mi w ustach na jego widok. Zauważyłam też, że na prawej ręce ma zwykłe czarne tatuaże bez dodatkowych kolorów. Wyglądało to tak niesamowicie, biorąc pod uwagę jego umięśnioną sylwetkę i przysięgam, że zapragnęłam go dotknąć...w każdym możliwym miejscu. Gdy dokładnie przestudiowałam chłopaka wreszcie zdobyłam się na to, żeby spojrzeć mu w oczy i, zabijcie mnie, ale same jego spojrzenie wystarczy, żeby dziewczyny zaczęły się o niego bić.
- Przepraszam. - zaczęłam. - Naprawdę nie miałam zam…
- Zamknij się. - warknął.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
- Jeśli mogę coś…
- Tak, możesz. - odparł. - Zamknij mordkę i zejdź mi z oczu, dziewczyno.
Normalnie po takich słowach, odeszłabym ze spuszczoną głową i z zamiarem użalania się nad sobą przez co najmniej 48 godzin, ale nie tym razem. Nie wiem, co mnie skusiło do tego, że wróciłam do baru i wzięłam kolejnego drinka, po czym ponownie stanęłam z nim twarzą w twarz , a zawartość kubka znalazła się na jego twarzy. Tym razem nie mam zamiaru przepraszać.
- Ładnie. - powiedział z krzywym uśmieszkiem, jednocześnie ocierając swoje oczy koszulką.
- Dupek.
Mimo tak poważnych słów na moje usta wypłynął prawdziwy uśmiech i naprawdę nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Nigdy nie zachowywałam się w ten sposób, przecież ja kompletnie nie umiem rozmawiać z ludźmi, a tu proszę. Na dodatek nie czuję się zażenowana tą całą sytuacją, a po prostu jestem...rozbawiona. Nie wiem czy to przez jego oszałamiający wygląd i ten brzuch...ale nie czuję się winna. Może nawet jestem z siebie dumna, że tak postąpiłam. Szłam przez cały budynek i znowu na kogoś wpadłam. Odkryłam moją nową zdolność i było to wpadanie na ludzi. Podniosłam wzrok i ujrzałam blond czuprynę Arthura.
- Coś ty taka wesoła? I gdzie ty byłaś? - powiedział.
- Szukałam was po całym domu. - warknęłam rozwścieczona.
- Dobrze, dobrze, a ten krzywy uśmieszek? - trącił mnie ramieniem, na co mój uśmiech tylko się pogłębił kiedy przypomniałam sobie całą sytuację.
- Mogę powiedzieć, że właśnie przyłożyłam chłopakowi.
- W sensie…?
- Wylałam na niego dwa drinki i kurde, jestem naprawdę podekscytowana! Nigdy nie czułam takiej adrenaliny!
- Co biedak zrobił, że obudziłaś w sobie diabła?
- To już zatrzymam dla siebie, współlokatorze. A teraz powiedz mi, gdzie Valerie. Mam wielką ochotę jej o tym powiedzieć, a potem wrócić do domu tak szybko, jak się tylko da.
- Nie mów, że chcesz już iść...jesteś pewna?
- Tak, jestem pewna.
- Jest na parkingu.
Podziękowałam mu skinieniem głowy i ruszyłam ze wskazanym przez niego kierunku. Jak na złość musiało tam stać czerwone ferrari. Czerwone ferrari f12 tuż obok samochodu Arthura, przy którym zauważyłam Valerie. Mogę w stu procentach powiedzieć, że ten samochód skradł moje serce.
- Lottie! Gdzieś ty była, do diabła?! - przytuliła mnie tak mocno, że zaczynałam się bać, że nie przeżyję tego, żeby wszystko jej opowiedzieć.
- A więc… - i zaczęła się historyjka. Na początku wyglądała na znudzoną, ale kiedy doszłam do części, kiedy po raz pierwszy wylałam na niego drinka, sprawiała wrażenie zaciekawionej. Opowiedziałam jej każde słowo, które i ten dupek i ja wypowiedzieliśmy oraz o tym, że z czystej złośliwości jeszcze raz go oblałam.
- Powiedz, jak wygląda, może go znam. - odparła.
Zrobiłam to, o co mnie poprosiła i kiedy skończyłam wyglądała tak, jakby ktoś spoliczkował ją dobre dziesięć razy.
- Wszystko...ok? - spytałam.
- Nie wierzę… - w kącikach jej oczu zaczęły pojawiać się łzy, a 
następnie wybuchnęła śmiechem, trzymając się za brzuch. - Nie wierzę, że wylałaś dwa drinki na Scotta…
Mój żołądek właśnie podjechał mi do gardła i już nie było mi do śmiechu. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mógłby być przyjacielem Arthura i jednocześnie organizatorem imprezy. Jeśli wcześniej twierdziłam, że nie byłam zażenowana, teraz to cofam. Jestem strasznie zażenowana. Na potwierdzenie swoich słów ukryłam twarz w dłoniach. Jak mogłam zrobić coś takiego?
- Lo...ttie.. - wyjąkała Val pomiędzy napadami śmiechu. - Nie musisz się tym przejmować...to co zrobiłaś jest...odlotowe! Więc, hej! - pociągnęła za moje dłonie, odsłaniając mi twarz – trzeba to oblać! - krzyknęła.
- Myślałam, że Arthur ma miłych przyjaciół, ale ten bez wahania zasługuje na miano dupka. - lekko się uśmiechnęłam. - To ten, przed którym mnie ostrzegałaś, prawda? - przytaknęła.
- Być może Scott nie jest taki zły, ale mi pokazał tylko swoją dupkowatą stronę.
- Dom? - zaproponowałam, bo naprawdę nie miałam zamiaru tam wracać, biorąc pod uwagę to co zrobiłam.
- Oj. - jęknęła. - Zaraz przyjeżdża po mnie Ethan…
- Jak ty mnie wkurzasz… - stwierdziłam.
- Wiem i przepraszam! Jestem pewna, że Art cię zaraz odwiezie, tylko musisz go znaleźć i to powiedzieć.
- Nie chcę tam wracać…
- Powinnaś tam wrócić z uniesionym czołem dziewczyno, pamiętaj: nikt nigdy nie zrobił czegoś takiego najgroźniejszemu chłopakowi w college'u, którym jest Aaron Scott, także szacun.
- To on nie ma na imię Scott? - spytałam oszołomiona.
- Jeśli nie chcesz, żeby cię uderzył, radzę ci, żebyś nigdy nie mówiła do niego po imieniu.
- Nie uderzyłby dziewczyny, Val.
- Ja tam nie wiem, ale lepiej być ostrożnym. No idź po tego Arthura, idź.
Przewróciłam oczami, po czym poszłam z powrotem w kierunku budynku, w którym odbywała się impreza. Najbardziej nienawidzę tego, że z powrotem znalazłam się tam, gdzie latają gołe ciała. Ponownie się wzdrygnęłam, ale ogarnęło mnie wielkie poczucie szczęścia, kiedy znalazłam Arthura bez żadnych przeszkód. Rozejrzałam się i zauważyłam, że jest przy nim Aaron, ale mimo to spokojnie do nich podeszłam.
- Odwieziesz mnie? - nie wiem czemu, ale coś w jego oczach mówiło mi, że mam stąd uciekać i to jak najszybciej. Nie rozumiałam, o co mu chodzi. - Val jest umówiona z Ethanem i nie mam jak wrócić. - informuję go, mając nadzieję, że ruszy swój tyłek o odwiedzie mnie do mieszkania.
- Teraz mam cię odwieść? - spojrzałam na niego, jak na wariata. A co ja przed chwilą powiedziałam? Pokręciłam sfrustrowana głową i jęknęłam. - Wybacz, Lottie, ale piłem i nie dam rady…
- Świetnie. - podniosłam ręce, dając mu do zrozumienia, że nie potrzebuję, aby mówił coś więcej.
- Jeśli chcesz – kontynuował, mimo mojego wyraźnego sprzeciwu. - mój kolega może cię odwieść. - spojrzałam na kogo wskazuje i z mojego gardła wydobył się histeryczny śmiech, kiedy zauważyłam Aarona Scotta.
- Już chyba wolę się przejść. - oznajmiłam, na co Arthur uniósł brwi. Po sekundzie zauważyłam, że jego oczy już świecą zrozumieniem. - Już go poznałaś… - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. - Jak bardzo źle?
- Pamiętasz, jak ci mówiłam o chłopaku i moich drinkach? - pokiwał, więc kontynuowałam. - Moje drinki wylądowały właśnie na nim.
- Szacun. - powtórzył, a jego usta wykrzywił ten sam uśmiech, jak u Valerie. - Nawet ja bym się na to nie zdobył.
- Czemu? - wzruszyłam ramionami.

- Bo wie, że nie jest to mądre posunięcie. - usłyszałam za sobą niski, głęboki i lekko chropowaty głos, od którego dostałam gęsiej skórki na całym ciele. Mało tego czułam, że stoi tuż za mną. Mogłam tak stwierdzić po tym, że na swojej szyi czułam jego oddech, który po prostu mnie...paraliżował. To zmusiło mnie do tego, aby zadać sobie pewne pytanie: Jak, do cholery, mogłam wpakować się w coś takiego? 
***************************
Jak to skomentujesz, Marto? :D 
Jak Wam się podobało? :)

4 komentarze:

  1. Super rozdział! ^^ W sumie już nie mam pomysłów xD bede mogła komentować tak serio i na poważnie od 19 rozdziału! :D (chyba że ten też mi dasz wcześniej)


    Marta! ^^

    OdpowiedzUsuń