niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział drugi - rude małpy oraz samochód moich marzeń....

Budzik.

Z westchnieniem zwlokłam się z łóżka i…

Łazienka.

Doprowadziłam się do porządku.

Ciuchy.

Ubrałam się w najlepsze ciuchy, ale też takie, które są odpowiednie do college'u. Mianowicie czarne spodnie, niebieska bluzka i czarna marynarka. Myślę, że nie jest aż tak źle.

Makijaż.

Być może nie powinnam malować się do szkoły, ale parę szybkich ruchów tuszem do rzęs….nie zaszkodzi. Włosy upięłam w wysoki kucyk i można powiedzieć, że jestem gotowa na pierwszy dzień w nowym miejscu.
Oczywiście nie zamierzałam odkładać swoich planów, które dotyczyły Arthura i jego znajomych. To jest chyba jedyna rzecz, która powstrzymuje mnie od popadnięcia w depresję. I jedyna rzecz, na którą się cieszę. Nowa szkoła, nowi ludzie to nie dla mnie. Nie mówię, że byłam jakimś ekstra geniuszem, albo totalnym leniem. Tak jak Val uczę się przeciętnie i to w zupełności mi wystarcza. Od dziesięciu minut stoję w łazience i przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze. Po raz pierwszy zastanawiam się nad słowami Valerie. Powiedziała do mnie wczoraj, że jestem ładna, ale nigdy nie patrzyłam na siebie w ten sposób. Faktycznie, uwielbiam swoje włosy i mimo że nienawidzę swoich oczu to pasują idealnie. Więc, do cholery, czemu nie mam chłopaka? Podskoczyłam nerwowo, kiedy usłyszałam gwałtowne pukanie do drzwi. Wdech, wydech, wdech, wydech i otworzyłam. Tak jak się spodziewałam nachalnym gościem była Val. Spojrzałam na nią z wyrzutem, ale ona tylko się uśmiechnęła, podała mi plecak i niemal wyrzuciła mnie z mieszkania (wciąż zastanawia mnie fakt, dlaczego puka, skoro tu mieszka). Nie czekałam na nią, aż zamknie drzwi, po prostu zaczęłam schodzić po schodach. Schodzenie jest dużo lepsze niż wchodzenie, gwarantuję to. Jeśli ktokolwiek kiedyś by mnie poprosił, żebym napisała mu referat o schodach, rozpisałabym się na 10 kartek a4. Jestem tego pewna.
- Podekscytowana?? - zapytała mnie Val, która stała się szybka jak błyskawica.
- Juhu. - powiedziałam z udawanym uśmiechem.
- Wiem, że może być ci trochę ciężko w pierwszym dniu i pewnie nie poprawi ci humoru fakt, że mamy dzisiaj tylko jedne zajęcia razem?
Gdy to powiedziała, prawie przewróciłam się na schodach.
- Jak to? - spytałam spanikowana.
Valerie jest tu jedyną osobą, którą dobrze znam i, której mogę ufać i mówi mi, że praktycznie nie mamy razem zajęć?
- Ale za to masz zajęcia z Arthurem. - posłała mi niewinny uśmiech, przez co musiałam się zaśmiać.
- Val, co ty kombinujesz?
- Ja? Absolutnie nic! - zachichotała.
- Jesteś dziwna. - stwierdziłam.
- I vice versa. - uśmiechnęła się. - Jedziemy twoim autem, czy moim?
- Możemy twoim. - odparłam i niemal skakałam ze szczęścia, kiedy resztę drogi pokonywałyśmy w ciszy. Naprawdę ją lubię, ale też naprawdę często doprowadza mnie do szału. Można z nią porozmawiać na wszystkie tematy, ale najgorzej jest kiedy rozmawiamy o chłopakach, którzy wpadli nam w oko. Pamiętam, że była taka sytuacja, kiedy miałyśmy po trzynaście lat i strasznie podobał nam się ten sam chłopak. To był pierwszy i ostatni chłopak, z którym odważyłam się porozmawiać. Miał na imię Daniel i bardzo się polubiliśmy. Pewnego dnia, Val się o tym dowiedziała i stała się bardzo zazdrosna. Naopowiadała mu o mnie różnych głupot, w które uwierzył i już nigdy się do mnie nie odezwał. Byłam na nią zła przez jakiś czas, ale poprawił mi się humor, kiedy ją zostawił, choć brzmi to bardzo wrednie. Od tamtego czasu w nikim się nie zakochałam. Od tamtego czasu ustaliłyśmy z Valerie pewną zasadę: jeśli podoba nam się ten sam chłopak, najlepiej zrobić mu jakiś okropny kawał, żeby się odczepił i nas nie kusił, niczym wąż. Może zabrzmi to szalenie, ale ta zasada uratowała naszą przyjaźń i działa aż do teraz.
- Jesteśmy. - wyrwała mnie z zamyślenia.
Na wieść o tym, że już dotarłyśmy mój oddech jak i serce przyspieszyło. Jak ja nie lubię nowych miejsc. Westchnęłam i w szybkim tempie wyszłam z auta, żeby nie nabrać wątpliwości.
- Masz. - wcisnęła mi do ręki plan lekcji. - Jako pierwsze masz literaturoznawstwo.
- Mam? A ty?
- Biologia. - skrzywiła się. - Na planie masz wszystko napisane. Numer sali, zajęcia, itp. Wszystkie lekcje masz z Arthurem, więc nie powinno być źle. Ostatnia lekcja to angielski i mamy ją razem.
- Ok…
- Lottie?! - zawołała już z drugiego końca parkingu. Nawet nie wiem, kiedy odeszła.
- Tak?
- Uważaj na rude małpy!
Zaśmiałam się i ruszyłam w stronę budynku tortur. Szczerze to myślałam, że będzie większy, a wydaję mi się, że jest tu mniej więcej 30 sal, co wcale nie jest tak dużo. W środku nie różnił się niczym od pozostałych szkół. Literaturoznawstwo miałam w sali nr 17. Ruszyłam więc w kierunku schodów i w ciągu pięciu minut znalazłam się pod ową salą. Na szczęście wyjechałyśmy z Val trochę wcześniej i dzięki jej za to, bo nie było tu nikogo oprócz mnie i jakiegoś gościa, któremu się nie przyglądałam.
- Aż tak źle? - usłyszałam znajomy głos, który pojawił się znikąd i natychmiast odwróciłam się w jego kierunku.
- Cóż…
- Będzie lepiej. - stwierdził. - Patrz na to z tej strony: mamy wszystkie zajęcia razem, jeee! - Arthur szturchnął mnie ramieniem i nic nie umiałam poradzić na to, że w trymiga poprawił mi humor.
- I to dobrze, tak?
- Tak, przy mnie poznasz wszystkich ludzi w tym budynku. - to wzbudziło moją ciekawość. Myślę, że nie zapomni przedstawić mi swojego najlepszego przyjaciela (do takiego doszłam wniosku) od którego mam się trzymać z daleka.
- Okej….przerażasz mnie, kiedy tak nad czymś intensywnie myślisz...Co powiesz na pytania na zmianę? Z chęcią się czegoś dowiem o nowej współlokatorce.
Zanim mu odpowiem, muszę się zastanowić. Nie chcę mu mówić niczego o sobie, ale za to bardzo chcę się czegoś dowiedzieć o nim, co jest trochę problematyczne. Jednak z drugiej strony wydaje się być na serio miłym gościem i nawet zaczynam go lubić, więc co mi szkodzi? Najwyższy czas poznać jakichś przyjaciół.
- Dajesz. - odparłam, przygotowując się na osobiste pytania.
- Jak długo przyjaźnisz się z Val? - to pytanie całkowicie mnie zaskoczyło.
- Od przedszkola. W zasadzie jesteśmy nierozłączne. Albo byłyśmy do czasu jej przeprowadzki. Jak to się stało, że z nią zamieszkałeś? - zapytałam, choć chciałam dowiedzieć się czegoś całkiem innego. Tyle, że wydało mi się to nie w porządku. Naprawdę przyjemnie mi się z nim rozmawia i nie mam zamiaru tego zniszczyć.
- Długa historia, żeby cię nie zanudzać, powiem tylko tyle, że pokłóciłem się z przyjacielem i musiałem się wyprowadzić. Czym zajmują się twoi rodzice?
Jakby ktokolwiek inny by się mnie o to zapytał, wzięłabym nogi za pas i uciekłabym najdalej jak to możliwe, ale czułam, że Arthurowi mogę zaufać, więc spokojnie mu odpowiedziałam:
- Tata jest biznesmenem i przez to cały czas jest zapracowany. Mama jest sławną modelką, może ją znasz, ale chyba nie chcę, żebyś ją znał, więc nie powiem ci jej imienia. - uśmiechnęłam się smutno i poczułam dziwną chęć do kontynuowania mimo że odpowiedziałam już na pytanie. - Rozstali się około miesiąca temu. Nie wiem, czemu ci to mówię, ale myślę, że dlatego, że nie chcę, żebyś postrzegał mnie jak bogatą, rozpuszczoną dziewczynę.
- Nie myślałem tak nawet przez chwilę i naprawdę mi ….
- Tylko nie mów, że ci przykro. - uprzedziłam go. - Najbardziej nie lubię litości i współczucia innych. Twoje największe marzenie?
- Marzenie? - zastanowił się na chwilę, a mi nagle zrobiło się głupio, że go o to spytałam. - Myślę, że chciałbym zostać profesjonalnym tatuażystą, a oprócz tego zwiedzić cały świat.
- Tatuażystą? Przecież nie masz żadnych tatuaży. - stwierdziłam, ale gdy usłyszałam jego śmiech zorientowałam się, że najwidoczniej gdzieś jednak miał.
- Mam parę tatuaży. Mimo, że nie zrobiłem ich sam, chciałbym się właśnie tym zajmować. Mój przyjaciel pozwolił mi na nim wypróbować moje zdolności i dzięki mnie jest super ciachem.
Zaśmiałam się, ale jednocześnie byłam pod wrażeniem, gdy powiedział na co zdobył się jego przyjaciel. Nie wiem, jak bardzo ufałabym Val, nie pozwoliłabym jej zrobić mi tatuażu. Nigdy, nigdy, nigdy, przenigdy.
- Masz rodzeństwo? - spytał.
- Tak, mam…
- Arthu! - spojrzałam w stronę skąd dochodził piskliwy głos. Zobaczyłam, że w naszą stronę idzie dziewczyna z figurą modelki i, że ma… rude włosy. Roześmiałam się, gdy przypomniałam sobie radę Valerie na parkingu. Mam dziwne przeczucie, że mówiła właśnie o niej. Spojrzałam na Arthura, który nie wyglądał na zadowolonego jej widokiem.
- Katie! - zawołał ze sztucznym entuzjazmem, chociaż ona tego nie zauważyła. - Poznaj…
- Nie mam zamiaru poznawać tej szmaty. - auć, jakie miłe 
powitanie. Na szczęście przywykłam już do takich określeń, także nie zraniło to moich uczuć...tak bardzo.
- Uważaj na słowa. - warknął w jej kierunku Arthur, czym całkowicie mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że razem z nią będzie się ze mnie śmiał, bo do takich sytuacji przywykłam.
- Chyba się z nią nie spotykasz, co? - czułam, jak gapi się na całe moje ciało i na każdym miejscu dostrzega jakąś nieprawidłowość.
- Nie.
Nie wiem, czemu poczułam się dotknięta jego odpowiedzią skoro powiedział samą prawdę. Widać, college nie wpływa na wszystkich tak dobrze, jak mówiła Val.
- Widziałeś Scotta? - zapytała go.
Jako, że nie miałam zamiaru słuchać o jej podrywach ani tym bardziej nie chciałam podsłuchiwać ich rozmowy, więc wstałam i weszłam do sali, w której ku mojemu niezadowoleniu było dużo, bardzo dużo ludzi i wszyscy skierowali na mnie wzrok. Spuściłam wzrok na ziemię i udałam się w kierunku pustego miejsca. Wolę już siedzieć sama niż z jakimś obcym, chyba. Najciszej jak tylko umiałam, wyjęłam potrzebne książki do tych zajęć i cierpliwie czekałam aż zjawi się nauczyciel lub ktokolwiek inny. Jak na komendę do klasy wszedł Arthur i Katie. Zauważyłam, że Arthur posłał mi niepokojące spojrzenie i nie wiem, czemu miało to coś wspólnego z miejscem, w którym usiadłam. Przecież nikt tu nie siedzi, prawda? Przynajmniej na to wygląda, więc nie mam najmniejszego zamiaru się tym przejmować. Zaledwie po paru minutach do klasy wszedł nauczyciel, który miał około trzydziestki i nosił okulary. Wygląda na surowego i miłego jednocześnie. Miałam tylko nadzieję, że nie wywoła mnie na środek i nie zmusi do powiedzenia paru słów o sobie. Zauważyłam, że spojrzał w moim kierunku i już chciał coś powiedzieć, zapewne o mnie, ale pokiwałam przecząco głową żeby tego nie robił i zdziwiło mnie, że naprawdę tego nie zrobił. Po dwugodzinnym wykładzie na temat literaturoznawstwa i dwóch innych lekcjach, został mi już tylko angielski. Jako, że nic od rana nie jadłam udałam się na stołówkę i wzięłam swoją porcję okropnego jedzenia. Naprawdę dziwne jest to, że w college'u jest stołówka tak, jak w liceum, ale zignorowałam ten fakt. Chciałam tylko coś zjeść.
Po trzydziestu minutach ruszyłam w stronę wyjścia ze stołówki, ale nagle się z kimś zderzyłam i poczułam, że cała moja koszulka jest mokra i się klei. Skrzywiłam się i spojrzałam na osobę, która była za to odpowiedzialna. Jak na złość musiała być to ta wredna ruda małpa, która się jeszcze z tego śmiała. Może i jestem nieśmiała, ale jeśli liczyła na to, że się rozpłaczę to szkoda jej zachodu. Tylko na nią spojrzałam i powiedziałam jedno słowo, którego wcześniej nigdy bym nie wypowiedziała do kogokolwiek.
- Suka.
Po tym słowie minęłam ją i poszłam w stronę sali nr 23, gdzie miałam mieć angielski. Oczywiście po drodze musiałam wstąpić do łazienki i byłam z siebie dumna, że wzięłam bluzkę na zmianę. Od teraz będę to chyba robiła codziennie, bo właśnie znalazłam sobie wroga. Z zepsutym humorem podeszłam do Valerie, która już wiedziała, że zmieniłam bluzkę.
- Co się stało?
- Wredna, ruda małpa. - odparłam.
- Katie Wamooren. Najpiękniejsza dziewczyna w szkole, która nienawidzi konkurencji. Nie mów, że to akurat ona stała się twoim wrogiem. - jęknęła, ale nie rozumiałam jej reakcji.
- Tak i co?
- I to: zakochasz się, ona ci go odbierze, zyskasz przyjaciela, zrobi wszystko, żeby cię znienawidził i...mam wymieniać dalej?
- Nie, dzięki. Tyle mi wystarczy. - prychnęłam. - Chociaż mogę się cieszyć, że nie wie, jak mam na imię. - uśmiechnęłam się, choć naprawdę nie było mi teraz do śmiechu.
- Och Lottie, chodźmy na ten angielski i miejmy to już z głowy…
- Jestem za. - powiedziałam i ruszyłam za swoją przyjaciółką.


Angielski przeleciał zadziwiająco szybko i już wychodziłyśmy ze szkoły, kiedy Val nagle się zatrzymała. Spojrzałam na nią niepewnie.
- Coś się stało? - zapytałam.
- Zapomniałam ci powiedzieć, że jestem umówiona z Ethanem… właśnie teraz…
O, za takie rzeczy jej nienawidzę. Wszystko co ważne przypomina jej się w ostatnim momencie. Fakt, że musiałabym wracać do domu na piechotę, bardzo mnie przeraża, biorąc pod uwagę fakt, że mieszkamy 20 kilometrów od szkoły. Odrzuciłam głowę do tyłu i jęknęłam.
- Daj mi swoje auto, niech twój chłopak cię odwiezie. - zasugerowałam.
- Ma brykę u mechanika… - spojrzała na mnie błagalnie.
- Valeeerie…. jak mam wrócić?
- Niedaleko jest przystanek….
- Jak ja cię nienawidzę….
Chciałam kontynuować, jednak coś przykuło moją uwagę na drugim końcu parkingu. Mianowicie stało tam najprawdziwsze czerwone ferrari f12, o którym marzyłam od dziecka. Zauważyłam, że Valerie coś do mnie mówiła, ale nie mogłam usłyszeć co dokładnie. Nie mogłam odwrócić wzroku od mojego wymarzonego samochodu. Usłyszałam, że Val stoi już obok mnie i podobnie jak ja gapi się na ferrari.
- Czyje? - spytałam zaciekawiona i po raz pierwszy w życiu zapragnęłam poznać właściciela.
- Nieważne….może jednak cię zabiorę co? - ciągnęła mnie za łokieć, jednak pozostawałam nieugięta i się wyszarpałam.
- Val, powiedz mi czyje to auto. - zażądałam.
- Nie. Chodźmy.
- Nigdzie nie pójdę, dopóki nie odpowiesz na moje pytanie. - spojrzałam jej prosto w oczy. - Więc?
- Nie powiem. - odparła.
- Czemu? Co cię tak bardzo powstrzymuje?
- Arthur! - zawołała.
- Arthur? - zapytałam.
- Hej wam. - przywitał się, co zbiło mnie z tropu i na chwilę odwróciłam wzrok od ferrari.
- Zabierzesz mnie ze sobą do domu? - spytałam go.
- Tak…pewnie. Co cię tak zainteresowało, hm? - dopiero po paru chwilach zorientowałam się, że mówi do mnie i kiedy chciałam wskazać mu moje marzenie, auta już nie było. Świetnie, jak mogłam nie zobaczyć jak odjeżdża ferrari?
- Nieważne. - odparłam zniechęcona. - Jedźmy już.
- Się robi. - ruszył w stronę czarnego forda capri, które też uwielbiałam. Zanim jednak za nim poszłam odwróciłam się do Valerie.
- Nie wiem, czemu nie chcesz mi powiedzieć do kogo należało to auto, ale chcę żebyś wiedziała, że jak nie powiesz mi ty to albo dowiem się tego sama, albo ktoś inny mi powie.
- Charlotte….
- Przestań. - uniosłam dłoń. - Nie nazywaj mnie tak. - odparłam, po czym ruszyłam za Arthurem. Wściekła zajęłam miejsce pasażera i czekałam, aż mnie stąd zabierze. Nienawidzę tego miejsca, nienawidzę tej szkoły, nienawidzę tych ludzi i nienawidzę tego, że zachowuję się, jak dziecko. Poczułam, że Arthur się na mnie gapi, więc zmieszana odwróciłam się w jego stronę.
- Powiesz mi, co się stało?
- Nic. - skłamałam.
- Lottie…
- Chciałam wiedzieć do kogo należy czerwone ferrari f12, ale Valerie nie chciała mi powiedzieć. - powiedziałam na jednym wdechu.
- I to o to poszło?
- Tak. - założyłam ręce na piersi.
- Jest mojego przyjaciela. - zaskoczył mnie odpowiedzią.
Musi mieć naprawdę fajnych i bardzo bogatych przyjaciół.
- Skąd go stać na takie auto? - zapytałam.
- Jego ojciec jest właścicielem firmy i salonu samochodowego S.Cott. Choć nie powinienem ci tego mówić, ale widząc twoją zbolałą minę musiałem. - uśmiechnął się, a ja razem z nim. Wciąż nie wiem jak on to robi, że za każdym razem potrafi poprawić mi humor. - Masz ochotę na kawę?
- Jasne. - odpowiedziałam bez skrępowania, choć właściwie w ogóle go nie znałam. Nie mam pojęcia co on w sobie ma, ale bardzo szybko mu zaufałam i mam nadzieję, że tego nie pożałuję.


Po zaledwie dziesięciu minutach znajdowałam się w jednej z lepszych kawiarni w Seattle, tzn w Le Panier. Gdy tylko tu dojechaliśmy, zaniemówiłam z wrażenia. Bez słowa weszłam do środka nawet nie czekając na Arthura, który i tak pojawił się po dwóch sekundach.
- Na co masz ochotę? - zapytał.
- Widząc te wszystkie słodkości, na wszystko. - powiedziałam wciąż w szoku, co wywołało jego uśmiech.
- Rozumiem…zajmij miejsca, a ja coś zamówię.
Przytaknęłam i udałam się na poszukiwania wolnego stolika i na szczęście znalazłam od razu. Nie wiem, czy przy tych boskich zapachach słodyczy mogłabym się dłużej utrzymać na nogach. Po chwili wrócił Arthur z dwoma kawami i babeczkami, na których widok pociekła mi ślinka. Uśmiechnęłam się promiennie i gdy tylko położył to przede mną od razu wzięłam się do roboty. W ciągu minuty babeczka znikła z mojego talerza, została jeszcze kawa, która wyglądała i pachniała wspaniale. Gdy już wypiłam od razu spojrzałam na talerz Arthura i z radością zauważyłam, że też jest już pusty.
- Ile jestem ci winna? - zapytałam promiennie.
- Nie wygłupiaj się. - odparł. - Ja stawiałem i nic nie jesteś mi winna, współlokatorko.

- Jasne, współlokatorze. - uśmiechnęłam się i doszłam do wniosku, że nie minął nawet jeden dzień odkąd go poznałam, ale śmiało mogę powiedzieć, że bardzo go polubiłam i liczę chociaż na przyjaźń. 

*********************************************
Za literówki przepraszam! Mam nadzieję, że się Wam podoba! Od razu mówię, że w przyszłym rozdziale będzie całkiem ciekawie... ;)

2 komentarze:

  1. Polubiłam Arthura:) Rozdział super. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału./Luna

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział! Czekam n następny bym mogła go skomentować ^^ (ty wiesz o co mi chodzi)


    Marta!

    OdpowiedzUsuń