Budzik.
Z
westchnieniem zwlokłam się z łóżka i…
Łazienka.
Doprowadziłam
się do porządku.
Ciuchy.
Ubrałam
się w najlepsze ciuchy, ale też takie, które są odpowiednie do
college'u. Mianowicie czarne spodnie, niebieska bluzka i czarna
marynarka. Myślę, że nie jest aż tak źle.
Makijaż.
Być
może nie powinnam malować się do szkoły, ale parę szybkich
ruchów tuszem do rzęs….nie zaszkodzi. Włosy upięłam w wysoki
kucyk i można powiedzieć, że jestem gotowa na pierwszy dzień w
nowym miejscu.
Oczywiście
nie zamierzałam odkładać swoich planów, które dotyczyły Arthura
i jego znajomych. To jest chyba jedyna rzecz, która powstrzymuje
mnie od popadnięcia w depresję. I jedyna rzecz, na którą się
cieszę. Nowa szkoła, nowi ludzie to nie dla mnie. Nie mówię, że
byłam jakimś ekstra geniuszem, albo totalnym leniem. Tak jak Val
uczę się przeciętnie i to w zupełności mi wystarcza. Od
dziesięciu minut stoję w łazience i przyglądam się swojemu
odbiciu w lustrze. Po raz pierwszy zastanawiam się nad słowami
Valerie. Powiedziała do mnie wczoraj, że jestem ładna, ale nigdy
nie patrzyłam na siebie w ten sposób. Faktycznie, uwielbiam swoje
włosy i mimo że nienawidzę swoich oczu to pasują idealnie. Więc,
do cholery, czemu nie mam chłopaka? Podskoczyłam nerwowo, kiedy
usłyszałam gwałtowne pukanie do drzwi. Wdech, wydech, wdech,
wydech i otworzyłam. Tak jak się spodziewałam nachalnym gościem
była Val. Spojrzałam na nią z wyrzutem, ale ona tylko się
uśmiechnęła, podała mi plecak i niemal wyrzuciła mnie z
mieszkania (wciąż zastanawia mnie fakt, dlaczego puka, skoro tu
mieszka). Nie czekałam na nią, aż zamknie drzwi, po prostu
zaczęłam schodzić po schodach. Schodzenie jest dużo lepsze niż
wchodzenie, gwarantuję to. Jeśli ktokolwiek kiedyś by mnie
poprosił, żebym napisała mu referat o schodach, rozpisałabym się
na 10 kartek a4. Jestem tego pewna.
-
Podekscytowana?? - zapytała mnie Val, która stała się szybka jak
błyskawica.
-
Juhu. - powiedziałam z udawanym uśmiechem.
-
Wiem, że może być ci trochę ciężko w pierwszym dniu i pewnie
nie poprawi ci humoru fakt, że mamy dzisiaj tylko jedne zajęcia
razem?
Gdy
to powiedziała, prawie przewróciłam się na schodach.
-
Jak to? - spytałam spanikowana.
Valerie
jest tu jedyną osobą, którą dobrze znam i, której mogę ufać i
mówi mi, że praktycznie nie mamy razem zajęć?
-
Ale za to masz zajęcia z Arthurem. - posłała mi niewinny uśmiech,
przez co musiałam się zaśmiać.
-
Val, co ty kombinujesz?
-
Ja? Absolutnie nic! - zachichotała.
-
Jesteś dziwna. - stwierdziłam.
-
I vice versa. - uśmiechnęła się. - Jedziemy twoim autem, czy
moim?
-
Możemy twoim. - odparłam i niemal skakałam ze szczęścia, kiedy
resztę drogi pokonywałyśmy w ciszy. Naprawdę ją lubię, ale też
naprawdę często doprowadza mnie do szału. Można z nią
porozmawiać na wszystkie tematy, ale najgorzej jest kiedy rozmawiamy
o chłopakach, którzy wpadli nam w oko. Pamiętam, że była taka
sytuacja, kiedy miałyśmy po trzynaście lat i strasznie podobał
nam się ten sam chłopak. To był pierwszy i ostatni chłopak, z
którym odważyłam się porozmawiać. Miał na imię Daniel i bardzo
się polubiliśmy. Pewnego dnia, Val się o tym dowiedziała i stała
się bardzo zazdrosna. Naopowiadała mu o mnie różnych głupot, w
które uwierzył i już nigdy się do mnie nie odezwał. Byłam na
nią zła przez jakiś czas, ale poprawił mi się humor, kiedy ją
zostawił, choć brzmi to bardzo wrednie. Od tamtego czasu w nikim
się nie zakochałam. Od tamtego czasu ustaliłyśmy z Valerie pewną
zasadę: jeśli podoba nam się ten sam chłopak, najlepiej zrobić
mu jakiś okropny kawał, żeby się odczepił i nas nie kusił,
niczym wąż. Może zabrzmi to szalenie, ale ta zasada uratowała
naszą przyjaźń i działa aż do teraz.
-
Jesteśmy. - wyrwała mnie z zamyślenia.
Na
wieść o tym, że już dotarłyśmy mój oddech jak i serce
przyspieszyło. Jak ja nie lubię nowych miejsc. Westchnęłam i w
szybkim tempie wyszłam z auta, żeby nie nabrać wątpliwości.
-
Masz. - wcisnęła mi do ręki plan lekcji. - Jako pierwsze masz
literaturoznawstwo.
-
Mam? A ty?
-
Biologia. - skrzywiła się. - Na planie masz wszystko napisane.
Numer sali, zajęcia, itp. Wszystkie lekcje masz z Arthurem, więc
nie powinno być źle. Ostatnia lekcja to angielski i mamy ją razem.
-
Ok…
-
Lottie?! - zawołała już z drugiego końca parkingu. Nawet nie
wiem, kiedy odeszła.
-
Tak?
-
Uważaj na rude małpy!
Zaśmiałam
się i ruszyłam w stronę budynku tortur. Szczerze to myślałam, że
będzie większy, a wydaję mi się, że jest tu mniej więcej 30
sal, co wcale nie jest tak dużo. W środku nie różnił się niczym
od pozostałych szkół. Literaturoznawstwo miałam w sali nr 17.
Ruszyłam więc w kierunku schodów i w ciągu pięciu minut
znalazłam się pod ową salą. Na szczęście wyjechałyśmy z Val
trochę wcześniej i dzięki jej za to, bo nie było tu nikogo oprócz
mnie i jakiegoś gościa, któremu się nie przyglądałam.
-
Aż tak źle? - usłyszałam znajomy głos, który pojawił się
znikąd i natychmiast odwróciłam się w jego kierunku.
-
Cóż…
-
Będzie lepiej. - stwierdził. - Patrz na to z tej strony: mamy
wszystkie zajęcia razem, jeee! - Arthur szturchnął mnie ramieniem
i nic nie umiałam poradzić na to, że w trymiga poprawił mi humor.
-
I to dobrze, tak?
-
Tak, przy mnie poznasz wszystkich ludzi w tym budynku. - to wzbudziło
moją ciekawość. Myślę, że nie zapomni przedstawić mi swojego
najlepszego przyjaciela (do takiego doszłam wniosku) od którego mam
się trzymać z daleka.
-
Okej….przerażasz mnie, kiedy tak nad czymś intensywnie
myślisz...Co powiesz na pytania na zmianę? Z chęcią się czegoś
dowiem o nowej współlokatorce.
Zanim
mu odpowiem, muszę się zastanowić. Nie chcę mu mówić niczego o
sobie, ale za to bardzo chcę się czegoś dowiedzieć o nim, co jest
trochę problematyczne. Jednak z drugiej strony wydaje się być na
serio miłym gościem i nawet zaczynam go lubić, więc co mi
szkodzi? Najwyższy czas poznać jakichś przyjaciół.
-
Dajesz. - odparłam, przygotowując się na osobiste pytania.
-
Jak długo przyjaźnisz się z Val? - to pytanie całkowicie mnie
zaskoczyło.
-
Od przedszkola. W zasadzie jesteśmy nierozłączne. Albo byłyśmy
do czasu jej przeprowadzki. Jak to się stało, że z nią
zamieszkałeś? - zapytałam, choć chciałam dowiedzieć się czegoś
całkiem innego. Tyle, że wydało mi się to nie w porządku.
Naprawdę przyjemnie mi się z nim rozmawia i nie mam zamiaru tego
zniszczyć.
-
Długa historia, żeby cię nie zanudzać, powiem tylko tyle, że
pokłóciłem się z przyjacielem i musiałem się wyprowadzić. Czym
zajmują się twoi rodzice?
Jakby
ktokolwiek inny by się mnie o to zapytał, wzięłabym nogi za pas i
uciekłabym najdalej jak to możliwe, ale czułam, że Arthurowi mogę
zaufać, więc spokojnie mu odpowiedziałam:
-
Tata jest biznesmenem i przez to cały czas jest zapracowany. Mama
jest sławną modelką, może ją znasz, ale chyba nie chcę, żebyś
ją znał, więc nie powiem ci jej imienia. - uśmiechnęłam się
smutno i poczułam dziwną chęć do kontynuowania mimo że
odpowiedziałam już na pytanie. - Rozstali się około miesiąca
temu. Nie wiem, czemu ci to mówię, ale myślę, że dlatego, że
nie chcę, żebyś postrzegał mnie jak bogatą, rozpuszczoną
dziewczynę.
-
Nie myślałem tak nawet przez chwilę i naprawdę mi ….
-
Tylko nie mów, że ci przykro. - uprzedziłam go. - Najbardziej nie
lubię litości i współczucia innych. Twoje największe marzenie?
-
Marzenie? - zastanowił się na chwilę, a mi nagle zrobiło się
głupio, że go o to spytałam. - Myślę, że chciałbym zostać
profesjonalnym tatuażystą, a oprócz tego zwiedzić cały świat.
-
Tatuażystą? Przecież nie masz żadnych tatuaży. - stwierdziłam,
ale gdy usłyszałam jego śmiech zorientowałam się, że
najwidoczniej gdzieś jednak miał.
-
Mam parę tatuaży. Mimo, że nie zrobiłem ich sam, chciałbym się
właśnie tym zajmować. Mój przyjaciel pozwolił mi na nim
wypróbować moje zdolności i dzięki mnie jest super ciachem.
Zaśmiałam
się, ale jednocześnie byłam pod wrażeniem, gdy powiedział na co
zdobył się jego przyjaciel. Nie wiem, jak bardzo ufałabym Val, nie
pozwoliłabym jej zrobić mi tatuażu. Nigdy, nigdy, nigdy,
przenigdy.
-
Masz rodzeństwo? - spytał.
-
Tak, mam…
-
Arthu! - spojrzałam w stronę skąd dochodził piskliwy głos.
Zobaczyłam, że w naszą stronę idzie dziewczyna z figurą modelki
i, że ma… rude włosy. Roześmiałam się, gdy przypomniałam
sobie radę Valerie na parkingu. Mam dziwne przeczucie, że mówiła
właśnie o niej. Spojrzałam na Arthura, który nie wyglądał na
zadowolonego jej widokiem.
-
Katie! - zawołał ze sztucznym entuzjazmem, chociaż ona tego nie
zauważyła. - Poznaj…
-
Nie mam zamiaru poznawać tej szmaty. - auć, jakie miłe
powitanie.
Na szczęście przywykłam już do takich określeń, także nie
zraniło to moich uczuć...tak bardzo.
-
Uważaj na słowa. - warknął w jej kierunku Arthur, czym całkowicie
mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że razem z nią będzie się ze
mnie śmiał, bo do takich sytuacji przywykłam.
-
Chyba się z nią nie spotykasz, co? - czułam, jak gapi się na całe
moje ciało i na każdym miejscu dostrzega jakąś nieprawidłowość.
-
Nie.
Nie
wiem, czemu poczułam się dotknięta jego odpowiedzią skoro
powiedział samą prawdę. Widać, college nie wpływa na wszystkich
tak dobrze, jak mówiła Val.
-
Widziałeś Scotta? - zapytała go.
Jako,
że nie miałam zamiaru słuchać o jej podrywach ani tym bardziej
nie chciałam podsłuchiwać ich rozmowy, więc wstałam i weszłam
do sali, w której ku mojemu niezadowoleniu było dużo, bardzo dużo
ludzi i wszyscy skierowali na mnie wzrok. Spuściłam wzrok na ziemię
i udałam się w kierunku pustego miejsca. Wolę już siedzieć sama
niż z jakimś obcym, chyba. Najciszej jak tylko umiałam, wyjęłam
potrzebne książki do tych zajęć i cierpliwie czekałam aż zjawi
się nauczyciel lub ktokolwiek inny. Jak na komendę do klasy wszedł
Arthur i Katie. Zauważyłam, że Arthur posłał mi niepokojące
spojrzenie i nie wiem, czemu miało to coś wspólnego z miejscem, w
którym usiadłam. Przecież nikt tu nie siedzi, prawda? Przynajmniej
na to wygląda, więc nie mam najmniejszego zamiaru się tym
przejmować. Zaledwie po paru minutach do klasy wszedł nauczyciel,
który miał około trzydziestki i nosił okulary. Wygląda na
surowego i miłego jednocześnie. Miałam tylko nadzieję, że nie
wywoła mnie na środek i nie zmusi do powiedzenia paru słów o
sobie. Zauważyłam, że spojrzał w moim kierunku i już chciał coś
powiedzieć, zapewne o mnie, ale pokiwałam przecząco głową żeby
tego nie robił i zdziwiło mnie, że naprawdę tego nie zrobił. Po
dwugodzinnym wykładzie na temat literaturoznawstwa i dwóch innych
lekcjach, został mi już tylko angielski. Jako, że nic od rana nie
jadłam udałam się na stołówkę i wzięłam swoją porcję
okropnego jedzenia. Naprawdę dziwne jest to, że w college'u jest
stołówka tak, jak w liceum, ale zignorowałam ten fakt. Chciałam
tylko coś zjeść.
Po
trzydziestu minutach ruszyłam w stronę wyjścia ze stołówki, ale
nagle się z kimś zderzyłam i poczułam, że cała moja koszulka
jest mokra i się klei. Skrzywiłam się i spojrzałam na osobę,
która była za to odpowiedzialna. Jak na złość musiała być to
ta wredna ruda małpa, która się jeszcze z tego śmiała. Może i
jestem nieśmiała, ale jeśli liczyła na to, że się rozpłaczę
to szkoda jej zachodu. Tylko na nią spojrzałam i powiedziałam
jedno słowo, którego wcześniej nigdy bym nie wypowiedziała do
kogokolwiek.
-
Suka.
Po
tym słowie minęłam ją i poszłam w stronę sali nr 23, gdzie
miałam mieć angielski. Oczywiście po drodze musiałam wstąpić do
łazienki i byłam z siebie dumna, że wzięłam bluzkę na zmianę.
Od teraz będę to chyba robiła codziennie, bo właśnie znalazłam
sobie wroga. Z zepsutym humorem podeszłam do Valerie, która już
wiedziała, że zmieniłam bluzkę.
-
Co się stało?
-
Wredna, ruda małpa. - odparłam.
-
Katie Wamooren. Najpiękniejsza dziewczyna w szkole, która
nienawidzi konkurencji. Nie mów, że to akurat ona stała się twoim
wrogiem. - jęknęła, ale nie rozumiałam jej reakcji.
-
Tak i co?
-
I to: zakochasz się, ona ci go odbierze, zyskasz przyjaciela, zrobi
wszystko, żeby cię znienawidził i...mam wymieniać dalej?
-
Nie, dzięki. Tyle mi wystarczy. - prychnęłam. - Chociaż mogę się
cieszyć, że nie wie, jak mam na imię. - uśmiechnęłam się, choć
naprawdę nie było mi teraz do śmiechu.
-
Och Lottie, chodźmy na ten angielski i miejmy to już z głowy…
-
Jestem za. - powiedziałam i ruszyłam za swoją przyjaciółką.
Angielski
przeleciał zadziwiająco szybko i już wychodziłyśmy ze szkoły,
kiedy Val nagle się zatrzymała. Spojrzałam na nią niepewnie.
-
Coś się stało? - zapytałam.
-
Zapomniałam ci powiedzieć, że jestem umówiona z Ethanem…
właśnie teraz…
O,
za takie rzeczy jej nienawidzę. Wszystko co ważne przypomina jej
się w ostatnim momencie. Fakt, że musiałabym wracać do domu na
piechotę, bardzo mnie przeraża, biorąc pod uwagę fakt, że
mieszkamy 20 kilometrów od szkoły. Odrzuciłam głowę do tyłu i
jęknęłam.
-
Daj mi swoje auto, niech twój chłopak cię odwiezie. -
zasugerowałam.
-
Ma brykę u mechanika… - spojrzała na mnie błagalnie.
-
Valeeerie…. jak mam wrócić?
-
Niedaleko jest przystanek….
-
Jak ja cię nienawidzę….
Chciałam
kontynuować, jednak coś przykuło moją uwagę na drugim końcu
parkingu. Mianowicie stało tam najprawdziwsze czerwone ferrari f12,
o którym marzyłam od dziecka. Zauważyłam, że Valerie coś do
mnie mówiła, ale nie mogłam usłyszeć co dokładnie. Nie mogłam
odwrócić wzroku od mojego wymarzonego samochodu. Usłyszałam, że
Val stoi już obok mnie i podobnie jak ja gapi się na ferrari.
-
Czyje? - spytałam zaciekawiona i po raz pierwszy w życiu
zapragnęłam poznać właściciela.
-
Nieważne….może jednak cię zabiorę co? - ciągnęła mnie za
łokieć, jednak pozostawałam nieugięta i się wyszarpałam.
-
Val, powiedz mi czyje to auto. - zażądałam.
-
Nie. Chodźmy.
-
Nigdzie nie pójdę, dopóki nie odpowiesz na moje pytanie. -
spojrzałam jej prosto w oczy. - Więc?
-
Nie powiem. - odparła.
-
Czemu? Co cię tak bardzo powstrzymuje?
-
Arthur! - zawołała.
-
Arthur? - zapytałam.
-
Hej wam. - przywitał się, co zbiło mnie z tropu i na chwilę
odwróciłam wzrok od ferrari.
-
Zabierzesz mnie ze sobą do domu? - spytałam go.
-
Tak…pewnie. Co cię tak zainteresowało, hm? - dopiero po paru
chwilach zorientowałam się, że mówi do mnie i kiedy chciałam
wskazać mu moje marzenie, auta już nie było. Świetnie, jak mogłam
nie zobaczyć jak odjeżdża ferrari?
-
Nieważne. - odparłam zniechęcona. - Jedźmy już.
-
Się robi. - ruszył w stronę czarnego forda capri, które też
uwielbiałam. Zanim jednak za nim poszłam odwróciłam się do
Valerie.
-
Nie wiem, czemu nie chcesz mi powiedzieć do kogo należało to auto,
ale chcę żebyś wiedziała, że jak nie powiesz mi ty to albo
dowiem się tego sama, albo ktoś inny mi powie.
-
Charlotte….
-
Przestań. - uniosłam dłoń. - Nie nazywaj mnie tak. - odparłam,
po czym ruszyłam za Arthurem. Wściekła zajęłam miejsce pasażera
i czekałam, aż mnie stąd zabierze. Nienawidzę tego miejsca,
nienawidzę tej szkoły, nienawidzę tych ludzi i nienawidzę tego,
że zachowuję się, jak dziecko. Poczułam, że Arthur się na mnie
gapi, więc zmieszana odwróciłam się w jego stronę.
-
Powiesz mi, co się stało?
-
Nic. - skłamałam.
-
Lottie…
-
Chciałam wiedzieć do kogo należy czerwone ferrari f12, ale Valerie
nie chciała mi powiedzieć. - powiedziałam na jednym wdechu.
-
I to o to poszło?
-
Tak. - założyłam ręce na piersi.
-
Jest mojego przyjaciela. - zaskoczył mnie odpowiedzią.
Musi
mieć naprawdę fajnych i bardzo bogatych przyjaciół.
-
Skąd go stać na takie auto? - zapytałam.
-
Jego ojciec jest właścicielem firmy i salonu samochodowego S.Cott.
Choć nie powinienem ci tego mówić, ale widząc twoją zbolałą
minę musiałem. - uśmiechnął się, a ja razem z nim. Wciąż nie
wiem jak on to robi, że za każdym razem potrafi poprawić mi humor.
- Masz ochotę na kawę?
-
Jasne. - odpowiedziałam bez skrępowania, choć właściwie w ogóle
go nie znałam. Nie mam pojęcia co on w sobie ma, ale bardzo szybko
mu zaufałam i mam nadzieję, że tego nie pożałuję.
Po
zaledwie dziesięciu minutach znajdowałam się w jednej z lepszych
kawiarni w Seattle, tzn w Le Panier. Gdy tylko tu dojechaliśmy,
zaniemówiłam z wrażenia. Bez słowa weszłam do środka nawet nie
czekając na Arthura, który i tak pojawił się po dwóch sekundach.
-
Na co masz ochotę? - zapytał.
-
Widząc te wszystkie słodkości, na wszystko. - powiedziałam wciąż
w szoku, co wywołało jego uśmiech.
-
Rozumiem…zajmij miejsca, a ja coś zamówię.
Przytaknęłam
i udałam się na poszukiwania wolnego stolika i na szczęście
znalazłam od razu. Nie wiem, czy przy tych boskich zapachach
słodyczy mogłabym się dłużej utrzymać na nogach. Po chwili
wrócił Arthur z dwoma kawami i babeczkami, na których widok
pociekła mi ślinka. Uśmiechnęłam się promiennie i gdy tylko
położył to przede mną od razu wzięłam się do roboty. W ciągu
minuty babeczka znikła z mojego talerza, została jeszcze kawa,
która wyglądała i pachniała wspaniale. Gdy już wypiłam od razu
spojrzałam na talerz Arthura i z radością zauważyłam, że też
jest już pusty.
-
Ile jestem ci winna? - zapytałam promiennie.
-
Nie wygłupiaj się. - odparł. - Ja stawiałem i nic nie jesteś mi
winna, współlokatorko.
-
Jasne, współlokatorze. - uśmiechnęłam się i doszłam do
wniosku, że nie minął nawet jeden dzień odkąd go poznałam, ale
śmiało mogę powiedzieć, że bardzo go polubiłam i liczę chociaż
na przyjaźń.
*********************************************
Za literówki przepraszam! Mam nadzieję, że się Wam podoba! Od razu mówię, że w przyszłym rozdziale będzie całkiem ciekawie... ;)
Polubiłam Arthura:) Rozdział super. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału./Luna
OdpowiedzUsuńSuper rozdział! Czekam n następny bym mogła go skomentować ^^ (ty wiesz o co mi chodzi)
OdpowiedzUsuńMarta!