sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział piąty - salon S.Cott

Budzik, łazienka, ciuchy, makijaż.

Budzik, łazienka, ciuchy, makijaż.

Jest niedziela, a ja mimo to powtarzam moją cholerną mantrę. Boli mnie to, że wciąż nie mogę zapomnieć o wczorajszym wieczorze. Ciągle myślę tylko o tym, co zrobił Ethan i Valerie, ale to nie są jedyne moje myśli. Większość mojego umysłu jest zawalona Aaronem. Nie mam pojęcia, czemu ciągle o nim myślę, ale nie w ten sposób, jak mogłoby się wydawać, bo on nie jest w moim typie, jasne? Myślę, że po prostu mnie...ciekawi w dziwny i pokręcony sposób, ale ciekawi. Wciąż też myślę o tym, co powiedziałam Val. Naprawdę chcę się z powrotem wprowadzić do brata? Już sama nie wiem. Uważam, że właśnie tak powinnam postąpić, ale z drugiej strony wczoraj kiedy o tym myślałam, byłam zła, a teraz gdy myślę już trzeźwo wcale nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie wyobrażam sobie też, że mogłabym po prostu zostawić Arthura i Aarona. Polubiłam ich, znaczy, polubiłam Arthura, bo Scotta przecież nienawidzę. Wiadomo, prawda?
- Naprawdę się wyprowadzasz? - sparaliżował mnie głos Arthura, kiedy znalazłam się w salonie.
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Wczoraj o tym myślałam i byłam tego pewna, ale dzisiaj….sama nie wiem. - westchnęłam i usiadłam obok niego na kanapie. - Co powinnam zrobić?
- Aż tak ci się tu nie podoba?
- Nie, nie jest tak źle. Po prostu to co zrobiła Val…
- Nie wiem, czy mnie posłuchasz, ale nie wyprowadzaj się. Wiem, że to co zrobiła było okropne i…
- Wykorzystałam przez to Scotta, wiem. - wzięłam głęboki oddech.
- Z tego wszystkiego martwisz się akurat o to? - zapytał z rozbawieniem w głosie.
- No…
- On wykorzystuje wszystkich na okrągło, Lottie. Nie masz się czym przejmować.
- Jak to?
- Valerie miała konkretny powód, kiedy chciała, żebyś trzymała się od niego z daleka.
- Wiedziałeś? - spytałam zszokowana.
- Tak i nie popierałem tego mimo wszystko. Scott jest… jakby to… jedna dziewczyna na maksimum tydzień, rozumiesz co mam na myśli?
- Tak… - nie wiem, dlaczego, ale gdy to powiedział, poczułam się tak, jakbym dostała czymś ciężkim w głowę.
- Nie rób sobie nadziei, jeśli…
- Nie! - podniosłam lekko głos. - O mój Boże...nie, nie i nie. Znaczy tak, jest atrakcyjny, ale nigdy bym….Boże…
- Przepraszam. - uśmiechnął się. - Myślałem, że ty…
- Nie! Naprawdę nie!
- Czyli nie masz nic przeciwko temu, że tutaj przyjdzie… dzisiaj?
Bum, bum, bum, bum.
- Nie…. Jasne, że nie… - odpowiedziałam, siląc się na spokojny ton. - O której?
- Powinien być za godzinkę.
- Okej… - nienawidziłam tego, że moje serce biło tak nienaturalnie szybko! Przecież ja nie lubię Aarona! Jest dupkiem, więc serce, albo się uspokoisz, albo cię wytnę. Pewnie mogłabym dalej rozmawiać z Arthurem, ale jakoś nie miałam na to ochoty i nie wiem dlaczego. Fakt, że Aaron się tu zjawi strasznie mnie… denerwuje, a najgorsze jest to, że wiem dlaczego. Wiem, że jeśli go zobaczę nie będę chciała się wyprowadzać. Wprawdzie jeszcze nie podjęłam decyzji, ale…
- Lottie? - usłyszałam pukanie do drzwi i zamarłam, kiedy usłyszałam głos Valerie. - Lottie, proszę otwórz. Musimy porozmawiać. Proszę. - bardzo chciałam grać okropną sukę, ale też bardzo chciałam z nią porozmawiać. Po paru sprzeczkach ze swoim mózgiem wreszcie otworzyłam drzwi. Zraniło mnie to, że Val nie wygląda za dobrze. Myślę, że naprawdę się przejęła moimi słowami.
- Charlotte, nie rób mi tego. - zaczęła. - Nie chcę, żebyś się wyniosła. Naprawdę przepraszam za wczoraj. Nie miałam pojęcia, że Et wyciął ci taki numer. Kiedy rozmawiałyśmy wyrwał mi komórkę, ale mówił, że dlatego, że nie chce, żebym się czymś rozpraszała. Naprawdę przepraszam, nie wiedziałam, przysięgam.
Bardzo, ale to bardzo chciałam jej nie wierzyć, ale… uwierzyłam. Mimo to nie podjęłam decyzji o przeprowadzce.
- Wierzę ci, Val, ale to nie zmienia faktu, że myślę nad wyprowadzką…
- Lotta, proszę…
- Zastanowię się, ok? Daj mi trochę czasu….
- Dobrze. - uśmiecha się smutno. - Tyle ile potrzebujesz.
Po tych słowach zniknęła z pokoju, a mój umysł od razu wrócił do rozmyślania o zielonych oczach. Jak na złość przypomniałam sobie to co mówiłam o zielonym kolorze, zanim poznałam Scotta. Mówiłam wtedy, że nie lubię zielonego koloru, a wiecie co? Myślę, że od teraz zielony, jest moim ulubionym kolorem i nienawidzę się za to, znowu. W końcu doszłam do wniosku, że powinnam się wyprowadzić, ale nie do brata. Nie chciałam ponownie zmieniać szkoły. Mimo, że kocham Val to nie wyobrażam sobie tego, że mogłybyśmy mieszkać razem przed dłuższy okres. Pierwszy raz jestem dumna z siebie za to, że mam trochę oszczędności. Dzięki nim będę mogła wynająć jakiś pokoik. Tylko...będę musiała iść później do pracy, co nie jest zbytnio dobrym pomysłem. Postanowiłam jednak, że nie odejdę dzisiaj. Muszę pomyśleć nad tym, gdzie mogłabym pracować. Wiem, że bardzo trudno znaleźć coś dobrego…
Podskoczyłam jak głupia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi i wiedziałam już, kto stoi po drugiej stronie, bo moje serce wyraźnie zaczęło mnie informować. Mimo wszystko, nie poszłam otworzyć. Miałam nadzieję, że zrobi to Arthur lub Val. Jednak gdy po pięciu minutach pukanie nie ustało, wściekła weszłam do salonu i zobaczyłam, że jest pusty. Moją uwagę przykuła kartka na stole. Westchnęłam i zaczęłam czytać:

,,Przepraszam! Musiałam skoczyć z Arthurem do sklepu! Nie pozabijajcie się ze Scottem.
Ps. Gdybyś potrzebowała, w lodówce jest wódka. Nie wiem, czy jest taka dobra, jak drinki, ale zawsze możesz spróbować i dać mu nauczkę, gdy cię wkurzy”

Mimo, że był to psychiczny liścik, uśmiechnęłam się na wzmiankę o drinkach i wódce. Ma dziewczyna głowę. Potrząsnęłam głową, żeby uśmiech znikł i podeszłam do drzwi wejściowych. Wdech, wydech, wdech, wydech. Gdy tylko otworzyłam poczułam zapach męskich perfum, które po prostu mnie oczarowały. Z trudem się pozbierałam i spojrzałam w jego zielone oczy, które były zaskoczone moim widokiem. Całkiem zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że doskonale wie, że tu mieszkam, prawda? Nie odzywając się do niego ani słowem, wpuściłam go do środka. Normalnie poszłabym do swojego pokoju, ale oczywiście musieli mnie z nim zostawić. A ja nie mogę zostawić go, bo jest moim gościem, chwilowo.
- Coś do picia? - starałam się brzmieć tak samo obojętnie jak on.
- Woda, jeśli masz.
Przewróciłam oczami, bo wciąż nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak on, z tatuażem może nie pić alkoholu.
- Czemu właściwie nie pijesz?
- Jeśli chcesz, żeby obyło się bez kłótni nie zadawaj mi pytań, do cholery. - warknął, czym całkowicie mnie zaskoczył. Najmniej chciałam go teraz sprowokować, bo naprawdę nie mam na to siły, szczególnie dzisiaj.
- Jeśli nie chcesz, żeby wylądowała na ciebie wódka, nie zachowuj się jak palant. - mruknęłam i ponownie zaskoczyłam się swoją śmiałością, kiedy on jest w pobliżu.
- Nie mam innego wyjścia, kiedy zachowujesz się tak, jakbyś chciała wszystko o mnie wiedzieć.
Jeszcze jedno słowo, a wybuchnę. Wiem, że parę sekund wcześniej obiecałam sobie, że wytrzymam i, że go nie zostawię, ale teraz zmieniłam zdanie. Zostawię go i to z wielką przyjemnością. Postawiłam przed nim szklankę z wodą, po czym ruszyłam w stronę swojego pokoju. Wiem, że jako dobra gospodyni nie powinnam tak postąpić, ale cholera, on działa mi na nerwy, jak nikt inny. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju wreszcie poczułam, że mogę oddychać. Nie mam pojęcia, co robi, ze mną Aaron, ale wiem, że na pewno mi się to nie podoba. Wiem też, że muszę się zająć wyprowadzką i pracą. Zdecydowałam się na to, żeby najpierw poszukać dobrze płatnej pracy. Gdy tylko ją zdobędę poszukam jakiegoś mieszkania. Usiadłam na łóżku, po czym sięgnęłam po laptopa. Wygląda na to, że Val dała mi zepsuty sprzęt. Westchnęłam i wiedziałam, że muszę wyjść na miasto i czegoś poszukać. Narzuciłam na siebie kurtkę ze skóry i weszłam prosto do salonu, w którym siedział Aaron. Przecież nie mogę go tu tak zostawić, kiedy nikogo nie będzie w domu.
- Gdzieś się wybierasz?
- Może. - mruknęłam. - Arthur i Valerie powinni zaraz wrócić, także…
- Powodzenia w szukaniu pracy. Jestem na 99% pewny, że nic tu nie znajdziesz.
Stanęłam, jak wryta, gdy usłyszałam te słowa.
- Coś ty powiedział? - syknęłam. - Skąd wiesz, że idę szukać pracy?
- Domyśliłem się. - wzruszył ramionami, w ogóle na mnie nie patrząc.
- Gwarantuję ci to, że jak wrócę to będę już gdzieś zatrudniona, jasne?
- Jak słońce, mała.
Naprawdę musiałam się ostro upominać, żeby go nie spoliczkować. Co on sobie myśli? Przychodzi i zachowuje się tak, jakby był u siebie. Na dodatek jest taki bezczelny, że wyzwala we mnie to, co najgorsze. Odetchnęłam głęboko i, wychodząc trzasnęłam drzwiami. Nie obchodziło mnie teraz, co mógł sobie pomyśleć. Postawił mi naprawdę trudne wyzwanie. Co gorsza zaczynam myśleć, że może mieć rację. Przez ostatni tydzień dużo razy byłam na mieście, ale nigdzie nie zobaczyłam ogłoszeń, że ktoś potrzebuje pracownika, a nie mogę tu wrócić bez pracy. Nie mogę pozwolić mu wygrać, nie tym razem.
Trzy porażki z rzędu, spokojnie Lottie, myśl pozytywnie. Minęły dwie godziny, a ja wciąż jestem bezrobotna. W tym czasie znalazłam trzy propozycje, ale nie oszukujmy się, były okropne. Nie mówię, że chciałabym od razu być szefem i zarabiać nie wiadomo ile, ale nie szukam pracy, w której będę pokazywać goły tyłek. Trochę szacunku do innych ludzi, serio. Właśnie zmierzam do ostatniego miejsca na dzisiaj. Zdaję sobie sprawę, że mogę nie mieć szans na pracę w znanym salonie samochodowym, który sprzedaje głównie nowe, drogie i najlepsze auta. W takim przypadku modlitwa jest wskazana. Już sam szyld robi ogromne wrażenie. Na pierwszym planie jest ujęcie mężczyzny w średnim wieku w garniturze, a za nim różnego rodzaju ferrari. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Na zewnątrz nie wydawało się to takie duże, jakie jest w rzeczywistości. Nigdy nie widziałam takiego wielkiego salonu samochodowego. Myślę, że słowo niesamowite doskonale opisuje to miejsce. Nigdy też nie widziałam tylu różnych aut. Jestem pewna, że połowy z nich nie znam. Na miękkich nogach podeszłam do pana, który był na szyldzie. Domyślam się, że to musi być szef tego...wszystkiego.
- Dzień dobry. - przywitałam się i starałam się wyglądać na pewną siebie, pomimo mojej dokuczliwej nieśmiałości.
- Witam panią. W czym mogę pomóc? - na początku nie umiałam wykrztusić ani słowa, ponieważ dałabym sobie rękę uciąć, że kogoś mi przypomina.
- Słyszałam, że szuka pan kogoś do pracy. Czy ogłoszenie jest jeszcze aktualne?
- Wprawdzie już kogoś znaleźliśmy… - zaczął, a mnie od razu ogarnął smutek. - ale zobaczę co da się zrobić. Proszę usiąść. - wskazał fotel, na który pośpiesznie usiadłam. - Proszę powiedzieć...ma pani jakieś obeznanie w kwestii samochodów?
- Cóż… nie mogę powiedzieć, że znam wszystkie marki, ale coś tam wiem…
- Coś tam wiem, nie wystarczy w tej branży. - odparł surowo.
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę. - odpowiedziałam.
- Myślę, że mógłbym cię zatrudnić na okres próbny. Miałabyś tydzień, żeby nauczyć się wszystkich marek samochodów, jakie tu sprzedajemy. Mój syn ci w tym pomoże.
- Ja...tak, dobrze. Jestem pewna, że się nauczę. Dziękuję bardzo! - potrząsnęłam jego ręką, wciąż nie mogąc uwierzyć, że mi się udało.
- Przyjdź jutro na 6:00. - powiedział, a moje serce gwałtownie się zatrzymało. - Jakiś problem?
Jak mam gościowi powiedzieć, że chodzę do college'u? Nie dam rady się rozdwoić.
- Nie, nie skąd. Będę na pewno. - uśmiechnęłam się.
- Świetnie, w takim razie do widzenia.
Przytaknęłam głową i wyszłam z tego cudownego miejsca, myśląc o tym, co ja do cholery mam teraz zrobić.
Do mieszkania wróciłam w ciągu trzydziestu minut. Nie zaskoczył mnie fakt, że Aaron wciąż tu był, bo w końcu dostałam od niego wyzwanie. Gdy tylko weszłam od razu poczułam na sobie wzrok Scotta. Wiedziałam, że Art coś do mnie powiedział, ale byłam zbyt skoncentrowana na jutrzejszym dniu, że kompletnie go nie słuchałam. Zależy mi na tej pracy, potrzebuję tej pracy, ale nie mogę zrezygnować z zajęć. Nie wiedząc co mam zrobić, usiadłam naprzeciwko nich, a do ręki wzięłam puszkę piwa.
- Znalazłaś? - usłyszałam pytanie Arthura.
- Tak. - odparłam.
- To chyba dobrze, nie?
- Tak. - powtórzyłam.
- Więc o co chodzi?
- Tak. - powtórzyłam kolejny raz, nie zawracając sobie głowy pytaniem.
- Sypialnia? - usłyszałam głos Aarona.
- Dupek. - odparłam, na co moi towarzysze się zaśmiali.
- Sprawdzałem, czy nie jesteś zepsuta. - przyznał.
- Po prostu...nie wiem, co mam zrobić ze szkołą. - stwierdziłam.
- Myślałem, że szukasz pracy….wieczornej. - odparł Arthur.
- Ja też. Nie spytałam się i to był mój błąd.
- Tylko się nie rozpłacz, Charlotte. - wtrącił Scott.
- Bardzo śmieszne. - odpowiedziałam, po czym udałam się do swojego pokoju.
- Do zobaczenia, Lottie! - zawołał Aaron, a moje serce się zatrzymało, kiedy po raz pierwszy nazwał mnie nie pełnym imieniem. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że mogłabym go polubić, ale szybko ją odrzuciłam. Dupków nie da się lubić.



Aaron
24h wcześniej…


Kolejna, nudna impreza, na której znowu jest pełno ludzi. Kompletnie nie wiem, po co je urządzam. Może po to, żeby się zabawić, odciągnąć od czegoś moje myśli o mamie? Wszystko jedno, czekam tylko na Arthura. Znamy się od podstawówki i ten denerwujący koleś wie o mnie dosłownie wszystko. Cholera, nawet pozwoliłem mu na to, żeby mnie wytatuował. Przyznam, że nie żałuję, bo od tamtego momentu mam dużo więcej chętnych panienek niż przed wytatuowaniem. Więc nie mam zamiaru narzekać.
- Scott... - jęczy w moje usta dziewczyna, która ma chyba...16 lat. Nie to, że bym nie chciał, ale nie chcę być posądzony o gwałt, gdy mała się dowie, że była tylko na jedną noc. Choć mam na swoim koncie dużo bójek to nie zamierzam iść do więzienia.
- Innym razem. - warknąłem i odsunąłem ją od siebie. Usłyszałem, że nie jest z tego zbytnio zadowolona, ale nie przejmuję się tym. Wzruszyłam ramionami, kiedy pytała się mnie co teraz i po prostu zszedłem na dół, udając się na poszukiwania przyjaciela. Przez telefon powiedział mi, że przyjedzie z Valerie i z jeszcze jakąś dziewczyną, która ma bardzo dziwne imię, którego nawet nie zapamiętałem. Ale nie podoba mi się to, że będzie tu Val. Zazwyczaj nie mam problemu z gadatliwymi laskami, ale cholera, ta mnie naprawdę nienawidzi i nie zamierzam z nią zadzierać. Byłem z siebie dumny, że w tak krótkim czasie udało mi się znaleźć Arthura.
- Cześć, dziewczynko. - rzuciłem na przywitanie, po czym znaleźliśmy się w braterskim uścisku. - Gdzie te twoje koleżanki?
- Zgubiłem je i mam wyrzuty sumienia. - mówi, a ja klepie go plecach.
- Chcesz drinka?
Kiedy przytakuje, zmierzam w stronę barku. Powoli zaczynam żałować, że impreza jest otwarta dla wszystkich, bo żeby dostać się do barku, muszę przecisnąć się przez tonę nagich ciał. Połowy ludzi nawet tu nie znam, co strasznie mnie irytuje. Nigdy nie wiadomo, jakie typki zaczną ci się szwędać po domu. Byłem już pięć kroków od barku, kiedy nagle zostałem oblany. Zacisnąłem dłonie w pięści i już przygotowywałem się do uderzenia, ale wtedy zobaczyłem, że przypatrują mi się wielkie szaro zielone oczy. Od razu zapomniałem o tym, że miałem ochotę kogoś uderzyć, kiedy położyła swoje dłonie na mojej piersi i zaczęła przepraszać.
- Strasznie, strasznie prze… - zaczęła, ale nagle przerwała i właśnie wtedy zauważyłem, że jej usta są lekko rozchylone, kiedy mi się przypatrywała. Nie wiedząc czemu, uśmiechnąłem się, sprawiając, że na jej policzki wypłynęły lekkie rumieńce.
- Cholera. - mruknąłem, po czym zdołałem się od niej uwolnić i ściągnąłem koszulkę, bo to coś co na mnie wylała strasznie się, cholera, lepi. Skrzywiłem się, kiedy zorientowałem się, że wszystkie dziewczyny skierowały na mnie wzrok, ale kiedy ponownie spojrzałem na tę, która mnie oblała, wzrok miała utkwiony w ziemi. Jednak po jej czerwonych policzkach domyśliłem się, że i tak musiała na mnie patrzeć. Po paru sekundach zaczęła przyglądać się mojemu tatuażowi i pierwszy raz w życiu zapragnąłem go zakryć i nie wiem, dlaczego. Czułem się...nieswojo, gdy tak na mnie patrzyła. I, do cholery, nie wiem co się ze mną dzieje. Weź się w garść, Scott!
- Przepraszam. - powiedziała nagle, patrząc mi w oczy, a ja poczułem się tak, jakbym usłyszał anioła. - Naprawdę nie miałam zam…
- Zamknij się. - przerwałem jej, bo jestem pewny, że gdyby dalej mówiła to moje usta już by ją sponiewierały.
- Jeśli mogę coś…. - po co ona się jeszcze odzywa? Większość dziewczyn uciekłoby z płaczem.
- Tak, możesz. - odparłem. - Zamknij mordkę i zejdź mi z oczu, dziewczyno. - nie wiem, czemu taki dla niej jestem, zwłaszcza, że ona stara się być miła. Taki już po prostu jestem. Nikt i nic mnie obchodzi. Zostałem zepsuty już w dzieciństwie. Odetchnąłem, kiedy zauważyłem, że się wycofuje i miałem zamiar pójść w jej ślady, ale wtedy poczułem, że ponownie coś mokrego i lepkiego się na mnie znalazło. Tylko tym razem na twarzy i szczypało, jak diabli. Nic nie poradziłem na to, że na moje usta wypłynął jeden z tych sławnych, krzywych uśmiechów, przez które dziewczyny padają do mych stóp.
- Ładnie. - powiedziałem.
- Dupek.
Po tym słowie poszła w przeciwnym kierunku, a ja zacząłem się śmiać, jak idiota. Nie wiem, co jest nie tak z tą dziewczyną, ale ma charakterek. Nie znam nikogo innego, kto zdołałby wylać na mnie dwa drinki i nie oberwać. Wciąż uśmiechnięty wróciłem do miejsca, w którym siedziałem z Arthurem i zauważyłem, że nie ma gościa. Mimo to, usiadłem i czekałem, aż wróci, bo wiedziałem, że wróci.
Wrócił po pięciu minutach i kiedy mnie zobaczył, nie powstrzymał śmiechu.
- Och, zamknij się. - warknąłem, ale też ze śmiechem.
- Po prostu...wyglądasz...komicznie!
- Jestem już w miarę czysty, o co ci chodzi?
- Śmierdzisz alkoholem.
- Kur.... - przekląłem, gdy mi to powiedział, bo naprawdę nie lubię alkoholu. Może nie to, że nie lubię, ale kiedyś miałem z tym problemy. Od tamtego czasu nigdy nie miałem na języku alkoholu. Byłem zdziwiony, że nic nie odpowiedział, dlatego na niego spojrzałem i doszedłem do wniosku, że na kogoś patrzy. Podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem, że zbliża się ku nam diablica, która mnie oblała. Podobnie, jak ja nie wyglądała na zadowoloną, kiedy mnie zobaczyła.
- Odwieziesz mnie? Val jest umówiona z Ethanem i nie mam jak wrócić. - zapytała Arthura, więc byłem bardzo zadowolony, że nie muszę brać udziału w rozmowie.
- Teraz mam cię odwieść? - Art wyglądał na zakłopotanego, więc ledwo co powstrzymałem się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. - Wybacz, Lottie, ale piłem i nie dam rady…
W mgnieniu oka przypomniałem sobie jej imię, a brzmi ono Charlotte. Nie wiem, dlaczego, ale nie przepadam za tym imieniem. Może dlatego, że wydaje mi się takie...poważne. Ale nigdy nie wiedziałem, że ma taki ładny skrót.
- Świetnie. - podniosła ręce i wyglądała tak, jakby był to najgorszy dzień w jej życiu. Arthur widząc, że bawię się całkiem nieźle, postanowił mi zepsuć resztę wieczoru.

- Jeśli chcesz – zaczął i zerknął na mnie. - Mój kolega może cię odwieść. - jak dziecko wskazał na mnie palcem i, kiedy zauważyła, że mówi o mnie zaśmiała się histerycznie, co uznałem za zabawne. Coś czułem, że reszta wieczoru będzie całkiem… ciekawa. 
********************************
Pierwszy rozdział z perspektywy Aarona ;) 
Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu :) 

1 komentarz: