Budzik,
łazienka, ciuchy, makijaż.
Budzik,
łazienka, ciuchy, makijaż.
Jest
niedziela, a ja mimo to powtarzam moją cholerną mantrę. Boli mnie
to, że wciąż nie mogę zapomnieć o wczorajszym wieczorze. Ciągle
myślę tylko o tym, co zrobił Ethan i Valerie, ale to nie są
jedyne moje myśli. Większość mojego umysłu jest zawalona
Aaronem. Nie mam pojęcia, czemu ciągle o nim myślę, ale nie w ten
sposób, jak mogłoby się wydawać, bo on nie jest w moim typie,
jasne? Myślę, że po prostu mnie...ciekawi w dziwny i pokręcony
sposób, ale ciekawi. Wciąż też myślę o tym, co powiedziałam
Val. Naprawdę chcę się z powrotem wprowadzić do brata? Już sama
nie wiem. Uważam, że właśnie tak powinnam postąpić, ale z
drugiej strony wczoraj kiedy o tym myślałam, byłam zła, a teraz
gdy myślę już trzeźwo wcale nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie
wyobrażam sobie też, że mogłabym po prostu zostawić Arthura i
Aarona. Polubiłam ich, znaczy, polubiłam Arthura, bo Scotta
przecież nienawidzę. Wiadomo, prawda?
-
Naprawdę się wyprowadzasz? - sparaliżował mnie głos Arthura,
kiedy znalazłam się w salonie.
-
Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Wczoraj o tym myślałam i byłam
tego pewna, ale dzisiaj….sama nie wiem. - westchnęłam i usiadłam
obok niego na kanapie. - Co powinnam zrobić?
-
Aż tak ci się tu nie podoba?
-
Nie, nie jest tak źle. Po prostu to co zrobiła Val…
-
Nie wiem, czy mnie posłuchasz, ale nie wyprowadzaj się. Wiem, że
to co zrobiła było okropne i…
-
Wykorzystałam przez to Scotta, wiem. - wzięłam głęboki oddech.
-
Z tego wszystkiego martwisz się akurat o to? - zapytał z
rozbawieniem w głosie.
-
No…
-
On wykorzystuje wszystkich na okrągło, Lottie. Nie masz się czym
przejmować.
-
Jak to?
-
Valerie miała konkretny powód, kiedy chciała, żebyś trzymała
się od niego z daleka.
-
Wiedziałeś? - spytałam zszokowana.
-
Tak i nie popierałem tego mimo wszystko. Scott jest… jakby to…
jedna dziewczyna na maksimum tydzień, rozumiesz co mam na myśli?
-
Tak… - nie wiem, dlaczego, ale gdy to powiedział, poczułam się
tak, jakbym dostała czymś ciężkim w głowę.
-
Nie rób sobie nadziei, jeśli…
-
Nie! - podniosłam lekko głos. - O mój Boże...nie, nie i nie.
Znaczy tak, jest atrakcyjny, ale nigdy bym….Boże…
-
Przepraszam. - uśmiechnął się. - Myślałem, że ty…
-
Nie! Naprawdę nie!
-
Czyli nie masz nic przeciwko temu, że tutaj przyjdzie… dzisiaj?
Bum,
bum, bum, bum.
-
Nie…. Jasne, że nie… - odpowiedziałam, siląc się na spokojny
ton. - O której?
-
Powinien być za godzinkę.
-
Okej… - nienawidziłam tego, że moje serce biło tak nienaturalnie
szybko! Przecież ja nie lubię Aarona! Jest dupkiem, więc serce,
albo się uspokoisz, albo cię wytnę. Pewnie mogłabym dalej
rozmawiać z Arthurem, ale jakoś nie miałam na to ochoty i nie wiem
dlaczego. Fakt, że Aaron się tu zjawi strasznie mnie… denerwuje,
a najgorsze jest to, że wiem dlaczego. Wiem, że jeśli go zobaczę
nie będę chciała się wyprowadzać. Wprawdzie jeszcze nie podjęłam
decyzji, ale…
-
Lottie? - usłyszałam pukanie do drzwi i zamarłam, kiedy usłyszałam
głos Valerie. - Lottie, proszę otwórz. Musimy porozmawiać.
Proszę. - bardzo chciałam grać okropną sukę, ale też bardzo
chciałam z nią porozmawiać. Po paru sprzeczkach ze swoim mózgiem
wreszcie otworzyłam drzwi. Zraniło mnie to, że Val nie wygląda za
dobrze. Myślę, że naprawdę się przejęła moimi słowami.
-
Charlotte, nie rób mi tego. - zaczęła. - Nie chcę, żebyś się
wyniosła. Naprawdę przepraszam za wczoraj. Nie miałam pojęcia, że
Et wyciął ci taki numer. Kiedy rozmawiałyśmy wyrwał mi komórkę,
ale mówił, że dlatego, że nie chce, żebym się czymś
rozpraszała. Naprawdę przepraszam, nie wiedziałam, przysięgam.
Bardzo,
ale to bardzo chciałam jej nie wierzyć, ale… uwierzyłam. Mimo to
nie podjęłam decyzji o przeprowadzce.
-
Wierzę ci, Val, ale to nie zmienia faktu, że myślę nad
wyprowadzką…
-
Lotta, proszę…
-
Zastanowię się, ok? Daj mi trochę czasu….
-
Dobrze. - uśmiecha się smutno. - Tyle ile potrzebujesz.
Po
tych słowach zniknęła z pokoju, a mój umysł od razu wrócił do
rozmyślania o zielonych oczach. Jak na złość przypomniałam sobie
to co mówiłam o zielonym kolorze, zanim poznałam Scotta. Mówiłam
wtedy, że nie lubię zielonego koloru, a wiecie co? Myślę, że od
teraz zielony, jest moim ulubionym kolorem i nienawidzę się za to,
znowu. W końcu doszłam do wniosku, że powinnam się wyprowadzić,
ale nie do brata. Nie chciałam ponownie zmieniać szkoły. Mimo, że
kocham Val to nie wyobrażam sobie tego, że mogłybyśmy mieszkać
razem przed dłuższy okres. Pierwszy raz jestem dumna z siebie za
to, że mam trochę oszczędności. Dzięki nim będę mogła wynająć
jakiś pokoik. Tylko...będę musiała iść później do pracy, co
nie jest zbytnio dobrym pomysłem. Postanowiłam jednak, że nie
odejdę dzisiaj. Muszę pomyśleć nad tym, gdzie mogłabym pracować.
Wiem, że bardzo trudno znaleźć coś dobrego…
Podskoczyłam
jak głupia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi i wiedziałam już,
kto stoi po drugiej stronie, bo moje serce wyraźnie zaczęło mnie
informować. Mimo wszystko, nie poszłam otworzyć. Miałam nadzieję,
że zrobi to Arthur lub Val. Jednak gdy po pięciu minutach pukanie
nie ustało, wściekła weszłam do salonu i zobaczyłam, że jest
pusty. Moją uwagę przykuła kartka na stole. Westchnęłam i
zaczęłam czytać:
,,Przepraszam!
Musiałam skoczyć z Arthurem do sklepu! Nie pozabijajcie się ze
Scottem.
Ps.
Gdybyś potrzebowała, w lodówce jest wódka. Nie wiem, czy jest
taka dobra, jak drinki, ale zawsze możesz spróbować i dać mu
nauczkę, gdy cię wkurzy”
Mimo,
że był to psychiczny liścik, uśmiechnęłam się na wzmiankę o
drinkach i wódce. Ma dziewczyna głowę. Potrząsnęłam głową,
żeby uśmiech znikł i podeszłam do drzwi wejściowych. Wdech,
wydech, wdech, wydech. Gdy tylko otworzyłam poczułam zapach męskich
perfum, które po prostu mnie oczarowały. Z trudem się pozbierałam
i spojrzałam w jego zielone oczy, które były zaskoczone moim
widokiem. Całkiem zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że doskonale
wie, że tu mieszkam, prawda? Nie odzywając się do niego ani
słowem, wpuściłam go do środka. Normalnie poszłabym do swojego
pokoju, ale oczywiście musieli mnie z nim zostawić. A ja nie mogę
zostawić go, bo jest moim gościem, chwilowo.
-
Coś do picia? - starałam się brzmieć tak samo obojętnie jak on.
-
Woda, jeśli masz.
Przewróciłam
oczami, bo wciąż nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak on, z
tatuażem może nie pić alkoholu.
-
Czemu właściwie nie pijesz?
-
Jeśli chcesz, żeby obyło się bez kłótni nie zadawaj mi pytań,
do cholery. - warknął, czym całkowicie mnie zaskoczył. Najmniej
chciałam go teraz sprowokować, bo naprawdę nie mam na to siły,
szczególnie dzisiaj.
-
Jeśli nie chcesz, żeby wylądowała na ciebie wódka, nie zachowuj
się jak palant. - mruknęłam i ponownie zaskoczyłam się swoją
śmiałością, kiedy on jest w pobliżu.
-
Nie mam innego wyjścia, kiedy zachowujesz się tak, jakbyś chciała
wszystko o mnie wiedzieć.
Jeszcze
jedno słowo, a wybuchnę. Wiem, że parę sekund wcześniej
obiecałam sobie, że wytrzymam i, że go nie zostawię, ale teraz
zmieniłam zdanie. Zostawię go i to z wielką przyjemnością.
Postawiłam przed nim szklankę z wodą, po czym ruszyłam w stronę
swojego pokoju. Wiem, że jako dobra gospodyni nie powinnam tak
postąpić, ale cholera, on działa mi na nerwy, jak nikt inny. Kiedy
znalazłam się w swoim pokoju wreszcie poczułam, że mogę
oddychać. Nie mam pojęcia, co robi, ze mną Aaron, ale wiem, że na
pewno mi się to nie podoba. Wiem też, że muszę się zająć
wyprowadzką i pracą. Zdecydowałam się na to, żeby najpierw
poszukać dobrze płatnej pracy. Gdy tylko ją zdobędę poszukam
jakiegoś mieszkania. Usiadłam na łóżku, po czym sięgnęłam po
laptopa. Wygląda na to, że Val dała mi zepsuty sprzęt.
Westchnęłam i wiedziałam, że muszę wyjść na miasto i czegoś
poszukać. Narzuciłam na siebie kurtkę ze skóry i weszłam prosto
do salonu, w którym siedział Aaron. Przecież nie mogę go tu tak
zostawić, kiedy nikogo nie będzie w domu.
-
Gdzieś się wybierasz?
-
Może. - mruknęłam. - Arthur i Valerie powinni zaraz wrócić,
także…
-
Powodzenia w szukaniu pracy. Jestem na 99% pewny, że nic tu nie
znajdziesz.
Stanęłam,
jak wryta, gdy usłyszałam te słowa.
-
Coś ty powiedział? - syknęłam. - Skąd wiesz, że idę szukać
pracy?
-
Domyśliłem się. - wzruszył ramionami, w ogóle na mnie nie
patrząc.
-
Gwarantuję ci to, że jak wrócę to będę już gdzieś
zatrudniona, jasne?
-
Jak słońce, mała.
Naprawdę
musiałam się ostro upominać, żeby go nie spoliczkować. Co on
sobie myśli? Przychodzi i zachowuje się tak, jakby był u siebie.
Na dodatek jest taki bezczelny, że wyzwala we mnie to, co najgorsze.
Odetchnęłam głęboko i, wychodząc trzasnęłam drzwiami. Nie
obchodziło mnie teraz, co mógł sobie pomyśleć. Postawił mi
naprawdę trudne wyzwanie. Co gorsza zaczynam myśleć, że może
mieć rację. Przez ostatni tydzień dużo razy byłam na mieście,
ale nigdzie nie zobaczyłam ogłoszeń, że ktoś potrzebuje
pracownika, a nie mogę tu wrócić bez pracy. Nie mogę pozwolić mu
wygrać, nie tym razem.
Trzy
porażki z rzędu, spokojnie Lottie, myśl pozytywnie. Minęły dwie
godziny, a ja wciąż jestem bezrobotna. W tym czasie znalazłam trzy
propozycje, ale nie oszukujmy się, były okropne. Nie mówię, że
chciałabym od razu być szefem i zarabiać nie wiadomo ile, ale nie
szukam pracy, w której będę pokazywać goły tyłek. Trochę
szacunku do innych ludzi, serio. Właśnie zmierzam do ostatniego
miejsca na dzisiaj. Zdaję sobie sprawę, że mogę nie mieć szans
na pracę w znanym salonie samochodowym, który sprzedaje głównie
nowe, drogie i najlepsze auta. W takim przypadku modlitwa jest
wskazana. Już sam szyld robi ogromne wrażenie. Na pierwszym planie
jest ujęcie mężczyzny w średnim wieku w garniturze, a za nim
różnego rodzaju ferrari. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do
środka. Na zewnątrz nie wydawało się to takie duże, jakie jest w
rzeczywistości. Nigdy nie widziałam takiego wielkiego salonu
samochodowego. Myślę, że słowo niesamowite doskonale
opisuje to miejsce. Nigdy też nie widziałam tylu różnych aut.
Jestem pewna, że połowy z nich nie znam. Na miękkich nogach
podeszłam do pana, który był na szyldzie. Domyślam się, że to
musi być szef tego...wszystkiego.
-
Dzień dobry. - przywitałam się i starałam się wyglądać na
pewną siebie, pomimo mojej dokuczliwej nieśmiałości.
-
Witam panią. W czym mogę pomóc? - na początku nie umiałam
wykrztusić ani słowa, ponieważ dałabym sobie rękę uciąć, że
kogoś mi przypomina.
-
Słyszałam, że szuka pan kogoś do pracy. Czy ogłoszenie jest
jeszcze aktualne?
-
Wprawdzie już kogoś znaleźliśmy… - zaczął, a mnie od razu
ogarnął smutek. - ale zobaczę co da się zrobić. Proszę usiąść.
- wskazał fotel, na który pośpiesznie usiadłam. - Proszę
powiedzieć...ma pani jakieś obeznanie w kwestii samochodów?
-
Cóż… nie mogę powiedzieć, że znam wszystkie marki, ale coś
tam wiem…
-
Coś tam wiem, nie wystarczy w tej branży. - odparł surowo.
-
Tak, zdaję sobie z tego sprawę. - odpowiedziałam.
-
Myślę, że mógłbym cię zatrudnić na okres próbny. Miałabyś
tydzień, żeby nauczyć się wszystkich marek samochodów, jakie tu
sprzedajemy. Mój syn ci w tym pomoże.
-
Ja...tak, dobrze. Jestem pewna, że się nauczę. Dziękuję bardzo!
- potrząsnęłam jego ręką, wciąż nie mogąc uwierzyć, że mi
się udało.
-
Przyjdź jutro na 6:00. - powiedział, a moje serce gwałtownie się
zatrzymało. - Jakiś problem?
Jak
mam gościowi powiedzieć, że chodzę do college'u? Nie dam rady się
rozdwoić.
-
Nie, nie skąd. Będę na pewno. - uśmiechnęłam się.
-
Świetnie, w takim razie do widzenia.
Przytaknęłam
głową i wyszłam z tego cudownego miejsca, myśląc o tym, co ja do
cholery mam teraz zrobić.
Do
mieszkania wróciłam w ciągu trzydziestu minut. Nie zaskoczył mnie
fakt, że Aaron wciąż tu był, bo w końcu dostałam od niego
wyzwanie. Gdy tylko weszłam od razu poczułam na sobie wzrok Scotta.
Wiedziałam, że Art coś do mnie powiedział, ale byłam zbyt
skoncentrowana na jutrzejszym dniu, że kompletnie go nie słuchałam.
Zależy mi na tej pracy, potrzebuję tej pracy, ale nie mogę
zrezygnować z zajęć. Nie wiedząc co mam zrobić, usiadłam
naprzeciwko nich, a do ręki wzięłam puszkę piwa.
-
Znalazłaś? - usłyszałam pytanie Arthura.
-
Tak. - odparłam.
-
To chyba dobrze, nie?
-
Tak. - powtórzyłam.
-
Więc o co chodzi?
-
Tak. - powtórzyłam kolejny raz, nie zawracając sobie głowy
pytaniem.
-
Sypialnia? - usłyszałam głos Aarona.
-
Dupek. - odparłam, na co moi towarzysze się zaśmiali.
-
Sprawdzałem, czy nie jesteś zepsuta. - przyznał.
-
Po prostu...nie wiem, co mam zrobić ze szkołą. - stwierdziłam.
-
Myślałem, że szukasz pracy….wieczornej. - odparł Arthur.
-
Ja też. Nie spytałam się i to był mój błąd.
-
Tylko się nie rozpłacz, Charlotte. - wtrącił Scott.
-
Bardzo śmieszne. - odpowiedziałam, po czym udałam się do swojego
pokoju.
-
Do zobaczenia, Lottie! - zawołał Aaron, a moje serce się
zatrzymało, kiedy po raz pierwszy nazwał mnie nie pełnym imieniem.
Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że mogłabym go polubić,
ale szybko ją odrzuciłam. Dupków nie da się lubić.
Aaron
24h wcześniej…
Kolejna, nudna impreza, na
której znowu jest pełno ludzi. Kompletnie nie wiem, po co je
urządzam. Może po to, żeby się zabawić, odciągnąć od czegoś
moje myśli o mamie? Wszystko jedno, czekam tylko na Arthura. Znamy
się od podstawówki i ten denerwujący koleś wie o mnie dosłownie
wszystko. Cholera, nawet pozwoliłem mu na to, żeby mnie wytatuował.
Przyznam, że nie żałuję, bo od tamtego momentu mam dużo więcej
chętnych panienek niż przed wytatuowaniem. Więc nie mam zamiaru
narzekać.
- Scott... - jęczy
w moje usta dziewczyna, która ma chyba...16 lat. Nie to, że bym nie
chciał, ale nie chcę być posądzony o gwałt, gdy mała się
dowie, że była tylko na jedną noc. Choć mam na swoim koncie dużo
bójek to nie zamierzam iść do więzienia.
- Innym razem. - warknąłem i
odsunąłem ją od siebie. Usłyszałem, że nie jest z tego zbytnio
zadowolona, ale nie przejmuję się tym. Wzruszyłam ramionami, kiedy
pytała się mnie co teraz i po prostu zszedłem na dół, udając
się na poszukiwania przyjaciela. Przez telefon powiedział mi, że
przyjedzie z Valerie i z jeszcze jakąś dziewczyną, która ma
bardzo dziwne imię, którego nawet nie zapamiętałem. Ale nie
podoba mi się to, że będzie tu Val. Zazwyczaj nie mam problemu z
gadatliwymi laskami, ale cholera, ta mnie naprawdę nienawidzi i nie
zamierzam z nią zadzierać. Byłem z siebie dumny, że w tak krótkim
czasie udało mi się znaleźć Arthura.
- Cześć, dziewczynko. -
rzuciłem na przywitanie, po czym znaleźliśmy się w braterskim
uścisku. - Gdzie te twoje koleżanki?
- Zgubiłem je i mam wyrzuty
sumienia. - mówi, a ja klepie go plecach.
- Chcesz drinka?
Kiedy przytakuje, zmierzam w
stronę barku. Powoli zaczynam żałować, że impreza jest otwarta
dla wszystkich, bo żeby dostać się do barku, muszę przecisnąć
się przez tonę nagich ciał. Połowy ludzi nawet tu nie znam, co
strasznie mnie irytuje. Nigdy nie wiadomo, jakie typki zaczną ci się
szwędać po domu. Byłem już pięć kroków od barku, kiedy nagle
zostałem oblany. Zacisnąłem dłonie w pięści i już
przygotowywałem się do uderzenia, ale wtedy zobaczyłem, że
przypatrują mi się wielkie szaro zielone oczy. Od razu zapomniałem
o tym, że miałem ochotę kogoś uderzyć, kiedy położyła swoje
dłonie na mojej piersi i zaczęła przepraszać.
- Strasznie, strasznie prze…
- zaczęła, ale nagle przerwała i właśnie wtedy zauważyłem, że
jej usta są lekko rozchylone, kiedy mi się przypatrywała. Nie
wiedząc czemu, uśmiechnąłem się, sprawiając, że na jej
policzki wypłynęły lekkie rumieńce.
- Cholera. - mruknąłem, po
czym zdołałem się od niej uwolnić i ściągnąłem koszulkę, bo
to coś co na mnie wylała strasznie się, cholera, lepi. Skrzywiłem
się, kiedy zorientowałem się, że wszystkie dziewczyny skierowały
na mnie wzrok, ale kiedy ponownie spojrzałem na tę, która mnie
oblała, wzrok miała utkwiony w ziemi. Jednak po jej czerwonych
policzkach domyśliłem się, że i tak musiała na mnie patrzeć. Po
paru sekundach zaczęła przyglądać się mojemu tatuażowi i
pierwszy raz w życiu zapragnąłem go zakryć i nie wiem, dlaczego.
Czułem się...nieswojo, gdy tak na mnie patrzyła. I, do cholery,
nie wiem co się ze mną dzieje. Weź się w garść, Scott!
- Przepraszam. - powiedziała
nagle, patrząc mi w oczy, a ja poczułem się tak, jakbym usłyszał
anioła. - Naprawdę nie miałam zam…
- Zamknij się. - przerwałem
jej, bo jestem pewny, że gdyby dalej mówiła to moje usta już by
ją sponiewierały.
- Jeśli mogę coś…. - po
co ona się jeszcze odzywa? Większość dziewczyn uciekłoby z
płaczem.
- Tak, możesz. - odparłem. -
Zamknij mordkę i zejdź mi z oczu, dziewczyno. - nie wiem, czemu
taki dla niej jestem, zwłaszcza, że ona stara się być miła. Taki
już po prostu jestem. Nikt i nic mnie obchodzi. Zostałem zepsuty
już w dzieciństwie. Odetchnąłem, kiedy zauważyłem, że się
wycofuje i miałem zamiar pójść w jej ślady, ale wtedy poczułem,
że ponownie coś mokrego i lepkiego się na mnie znalazło. Tylko
tym razem na twarzy i szczypało, jak diabli. Nic nie poradziłem na
to, że na moje usta wypłynął jeden z tych sławnych, krzywych
uśmiechów, przez które dziewczyny padają do mych stóp.
- Ładnie. - powiedziałem.
- Dupek.
Po tym słowie poszła w
przeciwnym kierunku, a ja zacząłem się śmiać, jak idiota. Nie
wiem, co jest nie tak z tą dziewczyną, ale ma charakterek. Nie znam
nikogo innego, kto zdołałby wylać na mnie dwa drinki i nie
oberwać. Wciąż uśmiechnięty wróciłem do miejsca, w którym
siedziałem z Arthurem i zauważyłem, że nie ma gościa. Mimo to,
usiadłem i czekałem, aż wróci, bo wiedziałem, że wróci.
Wrócił po pięciu minutach i
kiedy mnie zobaczył, nie powstrzymał śmiechu.
- Och, zamknij się. -
warknąłem, ale też ze śmiechem.
- Po
prostu...wyglądasz...komicznie!
- Jestem już w miarę czysty,
o co ci chodzi?
- Śmierdzisz alkoholem.
- Kur.... - przekląłem, gdy
mi to powiedział, bo naprawdę nie lubię alkoholu. Może nie to, że
nie lubię, ale kiedyś miałem z tym problemy. Od tamtego czasu
nigdy nie miałem na języku alkoholu. Byłem zdziwiony, że nic nie
odpowiedział, dlatego na niego spojrzałem i doszedłem do wniosku,
że na kogoś patrzy. Podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem, że
zbliża się ku nam diablica, która mnie oblała. Podobnie, jak ja
nie wyglądała na zadowoloną, kiedy mnie zobaczyła.
- Odwieziesz mnie? Val jest
umówiona z Ethanem i nie mam jak wrócić. - zapytała Arthura,
więc byłem bardzo zadowolony, że nie muszę brać udziału w
rozmowie.
- Teraz mam cię odwieść? -
Art wyglądał na zakłopotanego, więc ledwo co powstrzymałem się,
żeby nie wybuchnąć śmiechem. - Wybacz, Lottie, ale piłem i nie
dam rady…
W mgnieniu oka przypomniałem
sobie jej imię, a brzmi ono Charlotte. Nie wiem, dlaczego, ale nie
przepadam za tym imieniem. Może dlatego, że wydaje mi się
takie...poważne. Ale nigdy nie wiedziałem, że ma taki ładny
skrót.
- Świetnie. - podniosła ręce
i wyglądała tak, jakby był to najgorszy dzień w jej życiu.
Arthur widząc, że bawię się całkiem nieźle, postanowił mi
zepsuć resztę wieczoru.
- Jeśli chcesz – zaczął i
zerknął na mnie. - Mój kolega może cię odwieść. - jak dziecko
wskazał na mnie palcem i, kiedy zauważyła, że mówi o mnie
zaśmiała się histerycznie, co uznałem za zabawne. Coś czułem,
że reszta wieczoru będzie całkiem… ciekawa.
********************************
Pierwszy rozdział z perspektywy Aarona ;)
Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu :)
Wspaniały :)
OdpowiedzUsuń