sobota, 31 grudnia 2016

2017 coraz bliżej!!!

Nie będę się zbytnio rozpisywać:
Szczęśliwego Nowego Roku! :)

Ps. Nowy rozdział pojawi się już jutro :)

wtorek, 27 grudnia 2016

Część druga: SPACJAMIŁOŚĆ ------- Rozdział pierwszy - chcesz wiedzieć, dlaczego cię nienawidzę?!



 SPACJAMIŁOŚĆ 

Trzy miesiące. Trzy miesiące pełne bólu i cierpienia. 
Złości i rozczarowań. 
 Wydawałoby się, że po tak długim czasie wszystko wróci normy, ale czy tak się stało? 
 Aaron wpakował się w poważne kłopoty, z którymi tym razem może nie być w stanie sobie poradzić. Nie sam. Znajduje wsparcie u przyjaciół, brata a nawet u Charlotte, która gotowa jest odłożyć konflikty na bok. Wszystko, byle tylko mu pomóc... 
 Lottie od feralnego dnia, gdzie zostawiła go na parkingu żyje w nieszczęściu, choć się do tego nie przyznaje. Udaje przed znajomymi, ale przede wszystkim przed sobą. Wszędzie widzi swoją zieloną miłość, o której bezskutecznie próbuje zapomnieć. 
Starają się na nowo żyć. Starają się zapomnieć. Nie myśleć.
I wtedy ponownie się spotkają... 
 Co będzie z Aaronem Scottem - najprzystojniejszym facetem w ogromnym mieście i z Lottie - dziewczyną, która marzy o idealnej przyszłości? 
 Czy dadzą radę żyć razem, świadomi zgnieceń? 
 Czy z powrotem sobie zaufają? 
Druga część ,,Musisz mi zaufać"
 Ktoś powróci z przeszłości, ktoś zginie: 
pytanie tylko, czy wiesz kto? 

Rozdział pierwszy - chcesz wiedzieć, dlaczego cię nienawidzę?!

 Parę miesięcy później… 
 Lottie 

 Stoję w kolejce do recepcjonistki, czekając na swoją kolej, przy okazji lekko obgryzając paznokcie. Ostatni raz, gdy odwiedzałam tatę, to nie było z nim za dobrze. Podczas mojej wizyty miał niemały atak agresji, przez co mnie zaatakował, a ściślej rzecz biorąc przeciął mnie nożem, od czego zostanie nie ładna blizna na ramieniu. Choć od tamtego zdarzenia minęły cztery tygodnie, dostałam telefon od doktora informujący, że jego stan zdrowia uległ poprawie. Choć jestem bardzo ciekawa, to nie mogę zaprzeczyć temu, że po prostu się boję. Przydałoby mi się towarzystwo…         
Westchnęłam cicho, przypominając sobie zdarzenie sprzed trzech miesięcy. Chociaż minęło już tyle czasu, to wciąż nie potrafię zapomnieć o wyrazie jego twarzy i postawie ciała. Wyglądał na naprawdę roztrzaskanego. Mam nadzieję, że ktoś odnajdzie jego dobre kawałki i poskleja go z powrotem. 
Za każdym razem, gdy myślę o Aaronie, a robię to codziennie, ból spowodowany długą rozłąką pogłębia się. Miałam nadzieję, że mój stan się poprawi, dojdę do siebie, ale im dłużej byłam z daleka od niego, tym bardziej to bolało. 
Przygryzłam dolną wargę, powstrzymując łzy, które wylewały się z moich oczu niemal codziennie przez sześćdziesiąt cztery dni. Jak na złość, przypomniał mi się czas, gdy po odrzuceniu Aarona chodziłam na uczelnię. Bez wahania mogę powiedzieć, że były to najgorsze miesiące w moim życiu. Nie wliczając tego, że gdy za każdym razem mijałam jego miejsce, krajało mi się serce, to jeszcze wszystkie osoby rzucały mi współczujące spojrzenia. Niektóre nawet chciały zawieść mnie do lekarza, bo według nich wyglądałam niewyraźnie. Po jakimś czasie ich nadopiekuńczość zaczęła spadać, ale niestety nie zniknęła całkowicie. Mogę mieć tylko nadzieję, że przez trzymiesięczną przerwę od zajęć zrozumieją, że nie dolega mi nic, oprócz wadliwej choroby, zwanej złamanym sercem. 
Potrząsnęłam głową, chcąc zapomnieć o feralnym dniu, gdy zostawiłam Aarona samego na parkingu. Chciałabym zapomnieć. Chciałabym zapomnieć o wszystkich spędzonych z nim chwilach. O wszystkich pocałunkach, objęciach, uśmiechach… 
Chciałabym, ale nie wyobrażam sobie życia bez tych wspomnień. Jedna część mnie za wszelką cenę chce się ich pozbyć, ale ta druga kategorycznie odmawia, za co jestem jej wdzięczna. 
 Wzięłam głęboki wdech, bo czułam, że oczy zaczęły zachodzić mi mgłą. Spokojnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, które było oświetlone przez słońce. Jasne promienie widocznie poprawiały jego wizerunek, choć nawet nie było to konieczne. Większość ośrodków takich jak ten wyglądają zazwyczaj zimno i niegościnnie, ale ośrodek wybrany przez Aarona jest po prostu doskonały – niczego mu nie brakuje. Gdyby nie fakt, że mam własne życie, to z wielką przyjemnością zamknęłabym się tutaj z tatą. To miejsce miało w sobie coś takiego, że człowiek chciał tu przebywać i przebywać, i nigdy nie wychodzić. Sprawiało, że chciał się odciąć od smutnej i szarej rzeczywistości. Najbardziej podobają mi się żywe kwiaty w różnych kolorach i o różnych gatunkach, które są zasługą tego, że cały ośrodek wydaje się śpiewać. W związku z tym można by powiedzieć, że ozdoby są dosyć ubogie, ale nigdy nie widziałam czegoś takiego, żeby taka mała ilość robiła tak wielkie wrażenie na przychodzących. 
Uśmiechnęłam się smutno, kiedy w rogach sali dostrzegłam ogromne, zielone paprocie. Patrząc na ten kolor doszłam do wniosku, że oczy Aarona posiadają jeszcze bardziej intensywniejszy kolor. Sama myśl na jego temat sprawiła, że mój żołądek wiązał się w trudny do odwiązania supeł. 
 Podskoczyłam, gdy jacyś ludzie zaczęli na mnie niecierpliwe krzyczeć. Spojrzałam przed siebie i zauważyłam, że kolejka przesunęła się znacznie do przodu i że nadeszła moja kolej. Rzuciłam ludziom stojącym za mną przepraszające spojrzenie i podeszłam do pani recepcjonistki. 
Przywitałam się i posłałam jej serdeczny uśmiech. Nie skupiałam się jednak, żeby prowadzić miłą rozmowę, chciałam tylko wiedzieć, gdzie jest mój tata i jak się ma. No i oczywiście chciałam znaleźć lekarza, który dokładnie opisałby mi stan mojego ojca. 
 Gdy dowiedziałam się wszystkiego na czym mi zależało, udałam się na poszukiwania doktora, którego na szczęście znalazłam bardzo szybko. Zawołałam go donośnym głosem, sprawiając, że mnie zauważył i tym samym przystanął na moje nachalne wołania. Podziękowałam mu skinieniem głowy i zaczęłam wypytywać o ojca. 
 - Wszystko z nim w porządku? 
- Cieszę się, że nas pani odwiedziła, panno Moore. Doceniam to, kiedy bliscy opiekują się swoimi krewnymi – powiedział na początek. - Odpowiadając na pani pytanie: tak. Pański ojciec czuje się znacznie lepiej i nawet sam nie znalazłem jeszcze przyczyny. Od kilkunastu dni zachowuje się jak całkowicie zdrowy człowiek, z czego jestem naprawdę bardzo dumny. Zadzwoniłem do pani, ponieważ zaniepokoiła mnie sprawa z nożem cztery tygodnie temu. Pomyślałem, że dobry stan Twojego ojca jest w stanie pani to wynagrodzić. Nawet parę razy pytał o swoją córkę. 
- Gdzie mogę go znaleźć? - zapytałam, nie zwlekając. 
- O tej porze zazwyczaj bywa w salonie i ogląda telewizję. 
- Dziękuję – odparłam i ruszyłam w kierunku wskazanego przez doktora miejsca. 
W czasie drogi do salonu moje palce przybrały fioletowoniebieski odcień, ale ani trochę się tym nie przejęłam. W ciągu ostatnich trzech miesięcy, odkąd odseparowałam się od Aarona, wykręcanie palców stało się niemal moją codziennością. Dzięki bólowi mogłam choć na chwilę zapomnieć o towarzyszącym mi cierpieniu. Kiedy znalazłam się przed pokojem, do którego zmierzałam, zamarłam. W mojej głowie pojawił się obraz rozwścieczonego ojca, zmierzającego z nożem w moim kierunku… 
 - Lottie? - usłyszałam pytanie zadane znajomym głosem. Wstrzymałam oddech i się odwróciłam. 
 - Hej, tato – powiedziałam, siląc się na uśmiech. 
Jego usta również rozszerzyły się w półuśmiechu, sprawiając, że zmarszczki wokół jego oczu stały się dużo bardziej widoczne. Jako, że przez chwilę żaden z nas nic nie mówił, miałam szansę, aby uważnie mu się przyjrzeć. Wyglądał prawie tak samo dobrze, jak wtedy kiedy byliśmy szczęśliwą rodziną. Na ten widok poczułam jak łzy wzbierały się w moich oczach. 
 - Wejdziesz? - wskazał ręką salon. - Akurat nikogo nie ma, więc panuje chwilowy spokój. 
Jako, że jeszcze nie odzyskałam zdolności prawidłowego mówienia, tylko pokiwałam głową i udałam się za nim do przytulnego pokoju. 
 Ściany są koloru brzoskwiniowego, na parapetach obecne są kwiaty różnych rodzai i kolorów, a kolor drewna jest… 
Moje serce zamarło. Jestem przekonana, że już gdzieś widziałam podobne, drewniane meble… Szybko przeszukałam swoja pamięć i doszłam do wniosku, że musiał to robić ktoś z rodziny Scott, jak nie nawet sam Aaron… Starałam się odrzucić myśli o tym mężczyźnie, przynajmniej teraz, przynajmniej na tę parę minut, a potem będę miała dużo czasu, żeby o nim rozmyślać tak jak robiłam to od trzech miesięcy. 
 - Jak się czujesz? - spytałam, siadając na fotelu, naprzeciwko taty. - Wspaniale – odparł bez zająknięcia. 
- Tak też wyglądasz, tato – powiedziałam, chwytając go za rękę i szczerze się uśmiechając. 
- Za to moja córeczka wygląda znacznie gorzej – zauważył. - Co się stało? 
- Chętnie bym ci powiedziała, ale nie wiem, czy to… 
- Przestań, Charlotte. Jestem twoim ojcem i może przez ostatni czas nie zachowywałem się jak on, zraniłem cię – jego wzrok przesunął się na miejsce, w którym przeciął mnie nożem. - Alę chcę to naprawić. Jestem tu teraz, całkowicie obecny i widzę, że coś cię trapi. Co się stało, kochanie? 
- Poznałam chłopaka – wzięłam drżący oddech. - Początek naszej znajomości nie był zbyt...kolorowy – spojrzałam tacie w oczy. - Wszyscy mieli go za typowego dupka, którego nie obchodzą uczucia innych, ale ja dostrzegłam w nim jego dobre cechy – przerwałam, przygotowując się na wypowiedzenie najtrudniejszych słów. - Trzy miesiące temu poznałam jego przeszłość. Wiadomości, których się dowiedziałam ścięły mnie z nóg i nie mogłam postąpić inaczej – załkałam, już nie powstrzymując smutku. - Zostawiłam go. 
- Dowiedziałaś się o jego życiu od niego? 
- Nie, powiedział mi to ktoś… 
- Nie oceniam cię, Lottie, bo nie jestem osobą, która powinna kogokolwiek osądzać po tym co zrobiłem… Ale nie powinnaś wierzyć w historię osoby, którą przekazał ci ktoś inny. Ludzie mają to do siebie, że bywają okrutni i że często zrobią coś, żeby drugiego człowieka zranić. 
- Wiem, ale… 
- Jesteś pewna, że postąpiłaś słusznie, odrzucając go? - przerwał mi. 
- Nie. Tak. Nie wiem. Może – pogubiłam się. 
- Być może twój umysł mówi ci, że zrobiłaś dobrze, ale czy byłoby tak naprawdę, skoro jesteś nieszczęśliwa? Cierpisz, Lottie i widać to na pierwszy rzut oka. Dostrzegłby to każdy ślepy, córeczko. 
- Kochałam go – mówię niepotrzebnie. 
- Nie, nie kochałaś. Ty wciąż go kochasz. 
- Nie mogę mu wybaczyć tego co zrobił w… 
- Zanim cokolwiek postanowisz, dowiedz się czy słowa, jakie ci przekazano były prawdziwe. A nóż okaże się, że prawda jest całkiem inna? Co wtedy? Twoja wielka miłość powie ,,pa” i odejdzie. 
Czekałam na dalszy ciąg, ale kiedy nie nastąpił, spojrzałam na tatę niepewnie. Byłam mu naprawdę wdzięczna za to co powiedział. Być może nie powinnam go już bardziej dręczyć, ale postanowiłam zaryzykować. 
 - Czy Nick kiedyś pomagał ci w jakieś sprawie na temat Aarona Scotta? 
Zamyślił się, ale po chwili odpowiedział: 
 - Scott? Miałem dochodzenie w sprawie Scottów, ale na pewno nie Aarona. I na pewno Nick mi w tym nie pomagał. Był na to jeszcze za głupi. Nie był w stanie w czymkolwiek mi wtedy pomóc. Dlaczego pytasz? 
- Bo Nick powiedział coś innego i jest mi to potrzebne właśnie, żeby dowiedzieć się prawdy o… 
- Aaronie? Kojarzę tego chłopca. 
Nagle poczułam się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował. Gwałtownie odwróciłam się w stronę ojca, czekając na więcej informacji. 
 - Jak byłaś mała, przyjaźniliśmy się z tą rodziną. Nie możesz tego pamiętać, bo miałaś nie więcej niż dwa lata, ale Aarona nie sposób zapomnieć. Zresztą jego brata tak samo. Damon, prawda? - skinęłam. - Już wtedy w ich rodzinie zaczęły się problemy. Lena, matka chłopców zaczęła pić, a Dominic nie był w stanie przemówić jej do rozsądku. 
- Co się stało, że wasze relacje się pogorszyły? 
- Agresywność Leny. Często obrażała mnie, was i twoją matkę – zatrzymał się na chwilę. - Odcięliśmy się od nich, ale nie całkowicie. Z Aaronem i Damonem wciąż utrzymywaliśmy kontakty, nawet jak mieli po piętnaście lat. Lubiliśmy tych chłopców. Mieli w sobie coś… 
- Co przyciągało – dokończyłam, doskonale wiedząc o co mu chodzi. 
- Dokładnie. I kochanie – spojrzał na mnie. - Nie wiem, jaką znasz przeszłość Aarona, ale na Boga, jestem w stanie ci zagwarantować, że jest dobrym człowiekiem. 
- Powiedziano mi, że regularnie krzywdził pewną dziewczynę i… 
- Aaron nie skrzywdziłby kobiety. Prawda, że wdawał się w liczne bójki i był w nich najlepszy… Szybko zszedł na złą drogę. Alkohol, narkotyki, gangi, ale nigdy nie skrzywdziłby kobiety. Raz nawet rozmawiałem z nim na ten temat… parę dni temu. 
Chwila, co? 
 - Co? 
- Tak, był tu osiem dni temu. Zdziwiłem się jego przyjściem, ale cieszyłem się, że mnie odwiedził. Wydawał mi się zdruzgotany, ale potrafi bardzo dobrze ukrywać swoje prawdziwe emocje, więc… 
- Był tu? 
Moje serce zaczęło bić w nienaturalnie szybkim tempie. 
 - Co mówił? 
- Nie pamiętam dokładnie, ale wspominał coś o są… 
- Koniec odwiedzin! - krzyknęła pielęgniarka. 
Spojrzałam na nią złowrogo. 
 - Porozmawiaj z Aaronem. To dobry człowiek, Lottie. Naprawdę. Może jest trochę pogubiony, ale.. 
- Dziękuję, tato, naprawdę. Dziękuję. Odwiedzę cię w przyszłym tygodniu. 
- Będę czekał. Powodzenia, Charlotte. 
Z nierównym oddechem pożegnałam się z tatą i czym prędzej wydostałam się z ośrodka. Informacje, których mi udzielił sprawiły, że nie byłam w stanie normalnie oddychać. Dusiłam się tam w środku. Prawie wypadłam przez drzwi i gdy tylko znalazłam się na świeżym powietrzu wzięłam głęboki, ale drżący oddech. A za nim kolejny i jeszcze jeden. Schyliłam się i oparłam dłonie na kolanach, aby lepiej złapać powietrze. Po paru minutach mój oddech zaczął wracać do normy. Powoli się wyprostowałam i odetchnęłam. Potarłam ręką czoło i zaczęłam przetwarzać wszystkie wiadomości. Z tego, co powiedział mi tata wynika to, że jego stan poprawił się dzięki wizyty Aarona, co jest nieprawdopodobne, ale też niesamowite… Dotąd nie miałam pojęcia, że w przeszłości moja rodzina przyjaźniła się ze Scottami oraz że mój tata tak dobrze ich zna, w szczególności Aarona i Damona. Fakt, że ten egoistyczny, samolubny i egoistyczny zielonooki…. Westchnęłam. 
Powtarzam się...
Jestem ciekawa o czym rozmawiał z moim ojcem, ale mimo to jestem mu bardzo wdzięczna. Dzięki niemu mój tata odzyskał zdrowy rozsądek, a nie zdarza się to na co dzień. Mimo wszystko na moje usta wypłynął słaby uśmiech. Objęłam się ramionami w talii i w świetle zachodzącego słońca udałam się w stronę mojego samochodu. Gdy tylko wsiadłam do pojazdu, od razu włączyłam piosenkę, która stała się moją ulubioną ....
Skupiłam się na tekście piosenki: 
 I get to love you, it’s the best thing that I’ll ever do. I get to love you, it’s a promise I’m making to you. Whatever may come; your heart I will choose. Forever I’m yours, forever I do. I get to love you, I get to love you. 
 Nie rozumiem, dlaczego właśnie ona mnie urzekła, skoro opowiada o miłości. O bezgranicznej miłości. A takiej nie posiadam. Ale gdy tylko jej słucham to przypominam sobie nas. Siebie i Aarona... 
Jego uśmiech, jego ,,świecące” oczy i widoczna w nich miłość do mnie… 
Z moich oczu popłynęły łzy i zaczęłam się zastanawiać nad jego przeszłością. Zaczęłam zastanawiać się nad słowami Victorii, w które powoli zaczynałam wątpić. Skoro wiedziałam, że mnie kochał, to czemu uwierzyłam w te absurdy? Tylko, że to pewnie tylko serce chce żebym myślała tak, a nie inaczej. 
Nagle usłyszałam klaksony, przez co przetarłam oczy i spojrzałam trzeźwo na drogę. Przed sobą zobaczyłam ogromnego jelenia, który już szykował się do zderzenia. Nacisnęłam hamulec, ale znajdowałam się stanowczo za blisko zwierzęcia. W ciągu paru, naprawdę krótkich sekund doszło do zderzenia, w wyniku którego otworzyła się poduszka, w miarę chroniąc mnie przed skręceniem karku. Za to poczułam silny ból, piorunujący moją rękę. Zacisnęłam szczękę, zasysając powietrze. Ostrożnie zaczęłam rozglądać się po pojeździe w celu poszukiwaniu komórki. Znalazłam ją roztrzaskaną na przedniej szybie. Przeklęłam pod nosem, próbując wydostać się z samochodu i jakoś dotrzeć do szpitala. Skończyło się tym, że przeszył mnie ogromny ból, wskutek czego z mojego gardła wydobył się głośny krzyk i upadłam z powrotem na siedzenie. Powoli spojrzałam do tyłu i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Wszystkie auta po prostu mnie mijały, nie zawracając sobie mną głowy. Chciałam wrzeszczeć z rozpaczy, gdy zauważyłam błysk czerwieni. Zmarszczyłam oczy i już po chwili dostrzegłam znajome mi czerwone ferrari. 
Czerwone ferrari Aarona. 
Wstrzymałam oddech, czekając aż kierowca pojazdu wysiądzie. Moje serce przyspieszyło w wyraźnym oczekiwaniu, gdy drzwi od strony kierowcy zaczęły się otwierać. Zobaczyłam ciemne włosy, które nie były takie ciemne jak włosy Aarona. To był Damon. 
Nie wiem czemu, ale poczułam rozczarowanie i pewnego rodzaju zawód… 
 - Charlotte? - spytał, otwierając drzwi. - Na litość boską. Jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym dzisiaj spotkać – powiedział, biorąc mnie na ręce i zanosząc do ferrari. 
- Też miło cię widzieć – skrzywiłam się, gdy niezbyt delikatnie ułożył mnie na siedzeniu pasażera. 
- Co się stało? - zapytał, zapalając samochód swojego brata bez cienia żalu czy współczucia. 
Przyznam, że to coś nowego. Z tego co pamiętam, Damon był tym miłym w ich rodzeństwie. Stało się coś o czym nie wiem, czy tylko mi się wydaje? 
 - Jeleń – odparłam ze wstydem. - Pojawił się znikąd. 
Nie odpowiadał, był wpatrzony w drogę. Tak bardzo jak chciałam zatracić się w znajomym samochodzie to tak samo nie mogłam tego zrobić. Złamałabym się, gdybym to zrobiła. A nie chcę wyjść na słabą. Nie przy Damonie. Nie przy nikim. 
 - Dokąd jedziesz? - zadałam pytanie chcąc rozbudować napięcie. 
- Do prawnika – odpowiedział krótko. 
- Masz kłopoty? Coś się stało? 
Zatrzymał się z piskiem opon na poboczu i gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Nie ukrywał nienawiści, którą zobaczyłam w jego oczach. Mimowolnie, przełknęłam ślinę dużo głośniej niż powinnam. Jestem pewna, że to zauważył. 
 - Posłuchaj – zaczął nerwowo. - To nie twój interes czy coś się stało czy wręcz przeciwnie. Nie zabrałem cię z drogi, żeby wysłuchiwać twoich żałosnych pytań. Zaczynam myśleć, że wyszedłbym lepiej, gdybym cię tam zostawił. 
- Czemu po prostu nie powiesz mi o co chodzi? Myślisz, że nie widzę gniewu w twoich oczach? Rozumiem to, naprawdę. Ale nie rozumiem co takiego zrobiłam, żeby zasłużyć na takie traktowanie z twojej strony. 
- Nie wiesz? - spytał rozbawionym głosem. - Naprawdę nie wiesz? Jesteś taka głupia czy tylko udajesz? 
- Damon, przejdź do rzeczy. 
- Chcesz wiedzieć po co jadę do prawnika? Chcesz wiedzieć, dlaczego od dwóch tygodni w ogóle nie sypiam? Chcesz wiedzieć, dlaczego od tych cholernych czternastu dni cały czas jestem przy telefonie? Chcesz wiedzieć, dlaczego cię nienawidzę? Chcesz?! 
- Jeśli coś zrobiłam, to… 
- Charlotte, do diabła! Próbuję pomóc Aaronowi. 
Zamarłam. 
 - Przez ciebie ma te wszystkie problemy. Przez ciebie… - zacisnął szczękę. - Próbuję go ocalić i każda stracona chwila może mu zaszkodzić. Dlatego wybacz, jeśli żywię do ciebie urazę. Bo jeśli on z tego nie wyjdzie, to zrobię wszystko, żebyś tego pożałowała. Już i tak ma popaprane życie, a to co mu zrobiłaś… 
- Co ja mu zrobiłam?! - podniosłam głos. - Chyba raczej, co on zrobił Angelice! Nie wiem, jak po tym wszystkich wciąż… 
- Jedynie co zrobił Angelice, to oddał jej swoje serce. Nate i jej paskudna matka tylko zepsuli ich piękną miłość. Więc jeśli naprawdę myślisz, że Aaron byłby zdolny do czegoś takiego, to jesteś nieźle rąbnięta. A odpowiadając na twoje drugie pytanie. Robię to wszystko, bo go kocham. Bo jest moją rodziną. Bo jest moim, cholernym, młodszym bratem, o którego muszę się troszczyć! 
- Jesteś ślepy, jeśli wierzysz w jego niewinność… 
- Charlotte! - uderzył w kierownicę. - Ja znam jego przeszłość! Przeszłość, która jest prawdą! Wydarzenia, o których mówił mi całkowicie załamany! Nie ty przy nim byłaś, kiedy cierpiał! A ty? Ty uwierzyłaś Victorii w koloryzowaną wersję, którą tylko wymyśliła! Wiesz co? - dźgnął mnie w pierś. - Gdy cię poznał, zaczynałem myśleć, że go odzyskam, że wraca z powrotem mój młodszy, durny brat, ale ty jesteś kolejną osobą, która pokazała mu, że miłość nie istnieje i że miłość to kłamstwo, w które nie warto wierzyć. Zostawiając go wtedy na tym przeklętym parkingu, nie tylko wbiłaś mu nóż w serce, lecz przede wszystkim pozbawiłaś go jedynej nadziei, jakiej się trzymał. Wiesz, co mu zrobiłaś? Zrujnowałaś go, Lottie. Właśnie taką osobą jesteś.

sobota, 24 grudnia 2016

Merry Christmas!!!

Witam Was w tym radosnym i pięknym dniu, jakim jest WIGILIA ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA! :)
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli, że zrobiłam krótką przerwę, jeśli chodzi o Musisz mi zaufać i że przyjmiecie moje życzenia! 
Życzę Wam radosnych i udanych świąt Bożego Narodzenia! Nie ograniczajcie się w jedzeniu, cieszcie się ze skromnych prezentów i z uwielbieniem czytajcie mojego bloga! ;DDD 
WESOŁYCH! :)

wtorek, 20 grudnia 2016

Epilog

W epilogu pokazałam więź braterską, na której bardzo mi zależało. Miłego czytania i cierpliwego czekania na pierwszy rozdział z części drugiej, który najprawdopodobniej pojawi się po świętach. 
Ps. Tylko o mnie nie zapomnijcie! :) 
********************************

Aaron
Parę godzin później… 

 - Jeszcze raz to samo – powiedziałem w stronę barmanki, po raz kolejny zamawiając whisky. 
Przytaknęła, dając mi do zrozumienia, że przyjęła zamówienie. Odwdzięczyłem się jej pewnym siebie uśmiechem, ale zaraz wróciłem do rozmyślania o tym, co stało się parę godzin temu. Choć piłem już piątą kolejkę, to wciąż nie mogłem pozbyć się jej obrazu ze swojej głowy. Cały czas widziałem jej zapłakaną twarz, która wyrażała tak wiele sprzecznych ze sobą emocji, że… Zacisnąłem szczękę, opanowując łzy, które pojawiły się w moich oczach. Nie mogłem uwierzyć w to, że bez niczego uwierzyła w koloryzowaną wersję mojej przeszłości, którą wpoiła jej Victoria. Jak się później dowiedziałem, musiała się sporo napracować, żeby wszystko wyglądało precyzyjnie. Przekupiła nawet Nate'a i brata Charlotte, którzy potwierdzili jej wersję wydarzeń. W końcu ja też bym uwierzył, gdyby mój brat coś potwierdził, dlatego trochę ją rozumiem, ale jednak nie rozumiem. Nie mogę pojąć tego, dlaczego nie dała mi wyjaśnić, wytłumaczyć. Tak samo nie mogę się pozbyć wyrazu jej twarzy, która wyrażała zranienie, miłość, niedowierzanie, współczucie i obrzydzenie. Na samo wspomnienie czułem się jeszcze gorzej. 
 - Aaron! - usłyszałem krzyk mojego brata. 
Co on tu do cholery robił? 
 - Aaron, boże gdzieś ty był? - już siedział koło mnie i uważnie się mi przyglądał. - Nie umiałem się dodzwonić. Co się stało, bracie? Spojrzałem na niego pustym wzrokiem, w ogóle nie starając się ukrywać emocji buzujących w moim wnętrzu. 
 - Wszystko spieprzyłem – powiedziałem, pociągając solidny łyk alkoholu. - Gdybym powiedział jej o cholernej Angelice i przeszłości, wszystko potoczyłoby się inaczej. 
- O czym ty mówisz? 
- Victoria wcale nie wyjechała Damon. Przez pięć długich lat, kiedy myśleliśmy, że w końcu udało nam się od niej uciec, ona cały czas nas śledziła. Nie wiem jeszcze kto jej w tym pomagał, ale jak żmija nieustannie nas kąsała, bracie. Nie mówiąc Lottie o tym, co zrobiłem, dobiłem nasz związek. Victoria to wykorzystała i nagadała Charlotte takich rzeczy… - przerwałem, żeby się napić, jednocześnie powstrzymując nieproszone łzy. - Damon, Lottie myśli, że znęcałem się nad Angeliką. Po tym już jej nie odzyskam. Będzie na mnie patrzeć, jak na kogoś…jak na przestępcę. 
- Victoria…nie daruję tego tej... 
- To zostaw mnie, braciszku. Ja się nią zajmę. Zrobię wszystko, żeby świat w końcu dowiedział się prawdy o śmierci Angeliki. A tymczasem, zrób wszystko, żeby wyciągnąć mnie z więzienia. Tylko ty możesz to zrobić. 
- Co ty pieprzysz, Aaronie? 
- Miałem być grzecznym chłopcem, Damon – zaśmiałem się bez humoru. - Ale nie mogę siedzieć bezczynnie, kiedy Nate tak po prostu sobie chodzi i ma wszystko gdzieś. On jest tak samo winny śmierci Angeliki, jak ja. Jeśli nie bardziej. Nie mówiąc już nawet o Victorii… 
- Aaron… 
- W dodatku trochę się upiłem. Dam mu nauczkę i oboje wiemy, co się wtedy stanie. Wyciągnij mnie z pudła, proszę – spojrzałem mu w oczy. 
- Znajdziemy inny sposób, żeby dać mu nauczkę. Nie możesz tego zrobić, bo… 
Zamilkł w tej samej chwili, w której ujrzałem wchodzącego do baru Nate'a. Zacisnąłem dłonie w pięści, dopiłem whisky i chwiejnym krokiem wstałam z krzesła. Ignorowałem ostrzeżenia mojego brata i ruszyłem w stronę mojego dawnego przyjaciela, który nie ukrywał satysfakcjonującego uśmiechu. Zatrzymałem się parę kroków od niego. 
 - Aaron! - zawołał. - Jak Lottie? Nasz cel został osiągnięty? Nienawidzi cię już? 
Cały drżałem z rozchodzącej się po moim ciele adrenaliny. Zmrużyłem oczy w tej samej chwili, w której moja pięść zakosztowała jego twarzy. Cios był tak mocny, że cofnął się o parę kroków i uderzył o ścianę. Spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem, ale nic nie mówił. Zamiast tego rzucił się w moją stronę. Mimo, że byłem pijany, udało mi się uniknąć jego ciosu, który z pewnością powaliłby mnie na ziemię. Skorzystałem z nieznacznej przewagi i łokciem uderzyłem go w głowę, dzięki czemu upadł na ziemię. Zauważyłem, że wokół nas zaczął zbierać się tłum, ale miałem to gdzieś. Usłyszałem też, że ktoś dzwonił na policję. Nagle ogarnęło mnie wahanie i w tłumie odszukałem brata. Jego twarz wyrażała przerażenie, ale też dumę, co podniosło mnie na duchu. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i wiedziałem, że tą niemą rozmową obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby mnie uratować. Niezauważalnie skinąłem mu głową i wróciłem do rzeczywistości. Usiadłem na Nacie okrakiem i zacząłem okładać go pięściami. Z każdym uderzeniem czułem się coraz silniejszy. Nie myślałem, nawet nic nie widziałem, po prostu uderzałem, aż w końcu ktoś próbował mnie odciągnąć. Ja jednak byłem nieugięty, uderzałem dalej. Nagle poczułem ostry ból w żebrach, który rozszedł się po całym moim ciele, przez co osunąłem się z Nate'a. Silne ręce skrzyżowały moje ręce za plecami i brutalnie postawiły na nogi. Wiedziałem, że złapała mnie policja i nawet się ucieszyłem. Może dzięki temu Victoria wyjedzie z miasta i przestanie dręczyć mnie, moją rodzinę i Charlotte. A może wreszcie wyląduję tam, gdzie moje miejsce. Policjanci wyprowadzili mnie z baru, ale zanim wsiadłem do ich samochodu, natrafiłem na intensywne spojrzenie Damona. Posłałem w jego kierunku taki sam uśmiech, jaki on posyłał mi, gdy byliśmy w tarapatach. Uśmiech ten oznaczał: Wszystko będzie dobrze. Jednak tym razem wiedziałem, że będzie inaczej… 

 Koniec części pierwszej.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

rozdział dwudziesty piąty - miłość o zielonych oczach.

Oto rozdział 25... 
Nie wiem, jak oceniacie moje pisanie, ale z tego rozdziału jestem najbardziej dumna, dlatego liczę, że i Wam bardzo się spodoba. 
Ps. 
Kasiu! :D Ostrzegam cię....rozdział ten jest bardzo smutny ;) 
********

Lottie 

 Nie masz się czym martwić, powtarzam sobie słowa Aarona od wczorajszego wieczoru. Nie ukrywam, że kiedy do mnie zadzwonił i powiedział, że jest w barze, byłam wkurzona, bo wiedziałam, jak bardzo się starał ograniczyć picie. Ale gdy dowiedziałam się, że Arthur naprawdę miał urodziny, to odpuściłam, ale zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie zaprosił mnie i Valerie. Jednak tym będę mogła martwić się później… Od rana przyszły do mnie już trzy smsy o takiej samej zawartości, jak ten wczorajszy. Wszystkie trzy wysłała Victoria Karrę. Przy trzecim ręce zaczęły mi się trząść, a umysł podpowiadał mi, że powinnam pójść na policję, bo w końcu to już jest nękanie, ale z jakiegoś powodu jeszcze tego nie zrobiłam. Nie do końca wiem, dlaczego. Może dlatego, że istnieje prawdopodobieństwo tego, że zna tajemnice Aarona, a moja cierpliwość zaczyna się już kończyć? Obiecałam sobie, że będę cierpliwa, że dam mu czas, ale cholernie jest mi ciężko, kiedy nie wiem, co leży mu na sercu. Z jakiegoś powodu coś mówi mi, że nie podzieli się tym ze mną w najbliższym czasie, co tylko potęguje moje wahanie w związku z tym spotkaniem. Jednocześnie chcę się z nią spotkać i nie chcę. Nie jestem głupia i wiem, że Aaron prędzej czy później dowie się o tym, że szperałam w jego przeszłości, chociaż sam mówił mi, że nie jest jeszcze gotowy, żeby ze wszystkim się ze mną podzielić… Krzyknęłam, gdy usłyszałam huk. Szybko spojrzałam w kierunku, z którego pochodził dźwięk i miałam ochotę wrzeszczeć, bo to tylko Valerie przewróciła budzik. - Przepraszam – powiedziała i usiadła naprzeciwko mnie. Spoglądała na mnie wciąż zaspanym wzrokiem. - Wszystko w porządku? - zapytała. Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Rozmyślałam nad tym, czy powiedzieć jej o smsach, jakie do mnie przychodzą. W końcu podjęłam decyzje. 
 - Od wczoraj przychodzą do mnie dziwne wiadomości… Mówiłam o tym Aaronowi, ale stwierdził, że to tylko jakiś żart… 
- I pewnie ma rację – odparła. 
- Ale to już nie podchodzi pod żart, Val. Ta kobieta twierdzi, że mnie zna, chociaż ja nigdy nie słyszałam jej nazwiska. Ponadto twierdzi też, że zna jakieś tajemnice dotyczące Aarona… 
- Myślałam, że mu ufasz – wyglądała na zaskoczoną. 
- Bo ufam – stwierdziłam, nagle nie mogąc zrozumieć własnego rozumowania. - Chodzi o to, że gdy powiedziałam mu, jak nazywa się ta kobieta, wyglądał na zestresowanego, choć starał się udawać spokojnego. Coś mi tu nie gra. 
- Nie pytam, czy chcesz poznać jego przeszłość wreszcie w kolorach, bo doskonale wiem, jaka będzie odpowiedź, ale jak wy to mówicie? Musisz mi zaufać? Złamiesz waszą obietnicę, jeśli się z nią spotkasz. 
- Wiem, ale… 
- Widziałam, jak na niego patrzysz i widziałam, jak on patrzy na ciebie, Charlotte. Znając Aarona nie przyzna się do uczuć łatwo, ale nawet ja widzę w jego oczach miłość, gdy na ciebie patrzy. Nie wiem, czy zaspokojenie ciekawości jest warte tego, żeby go stracić. Weź pod uwagę też to, że dużo osób chce skrzywdzić Aarona. W związku z tym mogą rozpowiedzieć ci informacje na temat jego przeszłości, które niekoniecznie muszą być zgodne z prawdą. Jeśli tak bardzo nie umiesz wytrzymać, zapytaj go. 
Jej długa wypowiedź wprawiła mnie w ogromne zakłopotanie. Nie wiem, co sprawiło, że zaczęła się wypowiadać, jak profesor. Coś mi mówi, że to zasługa Arthura… Mimo tego, że jej słowa są naprawdę prawdziwe, to nadal nie jestem przekonana… 
 - Oczywiście zrobisz to, co będziesz chciała, ale zanim cokolwiek postanowisz, zastanów się, Lottie: co jest dla ciebie ważniejsze? Ciekawość i chęć poznania przeszłości Aarona, czy miłość, jaką cię darzy? 
- Wiem, że to co mówisz jest prawdą, ale… 
- Znam Aarona dłużej niż ty – przerwała mi. - Nigdy nie widziałam w jego oczach niczego takiego. Musisz też wiedzieć, że mury, które zbudował wokół siebie i które zaczynają się burzyć, bardzo łatwo mogą się odbudować, jeśli dasz mu do tego powód. Wątpię, czy po kolejnym ciosie kiedykolwiek się otworzy. Przemyśl to, Lottie, naprawdę. Bo jeśli wybierzesz źle, nie dasz rady tego cofnąć – powiedziała, po czym udała się do łazienki, zostawiając mnie w całkowitym osłupieniu. 
Do cholery, miała rację, jak nikt dotąd. 
 - W takim razie, dlaczego masz jeszcze wątpliwości? - pytam samą siebie i wzdycham. 
Spojrzałam na telefon i na drzwi łazienki. Z szybko bijącym sercem, porwałam kurtkę, wzięłam kluczyki i wybiegłam z mieszkania, modląc się, żebym podjęła właściwą decyzję. 
    Do kawiarni wskazanej przez nękającą mnie kobietę dotarłam w samą porę. Z niepokojem weszłam do środka i zauważyłam w niej zamożną kobietę, od której aż biło blaskiem pieniędzy. Mimowolnie skrzywiłam się na ten widok, bo nie przepadałam za tego rodzaju ludźmi, a byłam pewna, że właśnie do takich należała. Cała jej postawa mówiła, że nikt z nią nie wygra, co tylko podsycało mój gniew. W żaden sposób nie wzbudzała mojej ufności, czy sympatii. Jedyne, co chciałam zrobić, to odwrócić się na pięcie, pojechać do Aarona i przeprosić go za to, że miałam jakiekolwiek wątpliwości. Szybko jednak pozbyłam się tej myśli i ruszyłam w stronę stolika, przy którym siedziała. Gdy na mnie spojrzała, jej usta ułożyły się w prowokującym uśmiechu. Odwdzięczyłam się jej tym samym i usiadłam naprzeciwko, przyglądając się jej ciuchom, które na moje oko, były firmowe, a być może szyte na zamówienie. Sprawiło to, że zaczęłam się zastanawiać, czego może ode mnie chcieć? 
 - Witaj, Charlotte – przywitała się przesłodzonym głosem. - Cieszę się, że jednak postanowiłaś się pojawić. Zapewniam cię, że nie będziesz tego żałować. 
- Mam taką nadzieję, bo jeśli skłamiesz w kwestii Aarona to wiedz, że i tak dowiem się prawdy – powiedziałam ostrym głosem, na co jej brwi uniosły się w zaskoczeniu.
 Najwidoczniej myślała, że okażę się być potulną, bojącą się takich ludzi jak ona, panienką. Tak czy inaczej, jestem zachwycona, że udało mi się ją zaskoczyć. 
 - Co o nim wiesz? - zapytała. 
- Wystarczająco. 
- Najwyraźniej nie aż tak wystarczająco, skoro zgodziłaś się tu przyjść, nieprawdaż? - uśmiechnęła się triumfująco i szlag, musiałam przyznać, że miała trochę racji. Automatycznie zaczęłam żałować swojej decyzji… - Och, proszę, nie chcę żebyś czuła się niekomfortowo – dodała. - Może prosto z mostu? - zasugerowała i nie czekając na moją odpowiedź, kontynuowała: - Powiedział ci o Angelice? 
Drgnęłam, co zauważyła, ponieważ całe jej ciało mówiło: tu cię mam, dziewucho. Natomiast nie przejęłam się jej reakcją, tylko Angeliką. Niemożliwe, żeby Aaron mnie zdradzał, prawda? Przełknęłam nerwowo ślinę. 
 - Zgaduję, że nie – odchrząknęła. - Chcesz się czegoś napić? 
- Nie – odpowiedziałam. 
- Dobrze. Tak myślałam, że ci o niej nie powiedział, ponieważ ze znanych mi źródeł wiem, że nie dzieli się zbyt chętnie tą historią. 
- Kim jest Angelica? - zadałam gnębiące mnie pytanie, a jej oczy pociemniały. 
- Była moją córką. Zginęła w wypadku samochodowym, który spowodował Aaron. 
Jakby kamień spadł mi z serca, bo jej wyznanie nie było czymś, czym naprawdę musiałabym się martwić. Już zaczęłam wstawać z krzesła, ale stanowczo chwyciła mnie za rękę, zmuszając do ponownego spoczęcia. 
 - To nie wszystko, kochana – powiedziała. - Gdyby było tak kolorowo, to wysłałabym ci to w smsie. Mam nadzieję, że jesteś gotowa na historię? 
Przytaknęłam, choć w rzeczywistości było zupełnie inaczej. 
 - Aaron i Angelica w wieku szesnastu lat byli parą i jakże im było dobrze! Po każdym spotkaniu moja córka przychodziła do mnie i opowiadała mi, jaki to jej chłopak jest wspaniały. Oczywiście pomijała kilka szczegółów. Na przykład to, że w tak młodym wieku był nałogowym pijakiem. Nie ukrywam, że nie podobała mi się ich znajomość, bo Aaron nie był typem dla mojej Angeliki. Jego towarzystwo też pozostawiało wiele do życzenia. W pewnym sensie byli jeszcze gorsi od niego. Oprócz jednego. Nie wiem, czy znasz Nate'a Blacknorth, ale był najlepszym z ich grona. Miły, uroczy, przystojny – był idealny dla mojej córki. Ale oczywiście ta świata poza Aaronem nie widziała – prychnęła. - Próbowałam ją przekonać do zmiany decyzji, ale pozostawała nieugięta. No i w końcu dowiedziałam się prawdy. Cierpiała w ich toksycznym związku. Okazało się, że Aaron regularnie się na niej wyżywał. 
- Wyżywał? - zapytałam, nie wierząc w jej słowa. Tak samo, jak nie umiałam połączyć Nate'a z opisem miłego i uroczego chłopca.
 - Tak, bił ją. Ale to nie wszystko. Zmuszał ją też do seksu. Chyba nie muszę ci mówić, że Aaron jest niestabilny emocjonalnie. Miewał róże napady gniewu, a moja córka na tym cierpiała. 
Nie mogłam uwierzyć. Aaron, mój Aaron i wielokrotne bicie, i gwałt? Chociaż… Nagle przypomniałam sobie wieczór, kiedy pytałam go o to, czy kiedykolwiek uderzył kobietę. Zareagował bardzo agresywnie i przez krótką chwilę bałam się, że mnie uderzy, ale potem dostrzegłam w jego oczach ból i cierpienie… To, co Vcitoria mi opowiadała, nie łączyło się logicznie w całość. 
 - Kłamiesz – stwierdziłam. 
- Słucham? 
- Ani Aaron, ani Nate nie pasują do twojego opisu. Można powiedzieć, że było wręcz odwrotnie. 
- Śmiesz twierdzić, że kłamię w sprawie mojej córki?! 
- Tak. 
- Co powiesz na to, że Aaron pewnej nocy dosypał jej do drinka narkotyki i zmusił do jazdy samochodem?! Angelika się zgodziła, bo nie chciała już cierpieć, a poza tym była, mówiąc waszym językiem, na haju! I czym to się skończyło? Wjechała w drzewo i nie dało się jej już uratować! Jeśli mi nie wierzysz spytaj się Nate'a, który za niedługo powinien tu być. Albo jeszcze lepiej, spytaj się swojego brata. 
- A co Nick ma z tym wspólnego? - zapytałam, choć niepokój ogarniał mnie z coraz większą falą. Zaczynałam wierzyć w jej słowa, w przeszłość Aarona… Jeśli on naprawdę robił to, co robił to… Powstrzymałam falę mdłości na myśl, że byłam z nim tak blisko, że być może mnie również wykorzystywał. 
 - Czy wasz tata nie był kiedyś policjantem? 
- Był… - odpowiedziałam niepewnie. 
- Właśnie on badał wtedy sprawę Angeliki, a Nick mu w tym pomagał i razem dowiedzieli się smutnej prawdy o twoim kochasiu. 
- Nie wierzę… - powiedziałam nieprzytomna, chwytając się za brzuch. To dlatego unikał tematów z przeszłością… To dlatego nie pokazał mi tego pokoju w domu nad jeziorem, bo mogły być tam jakieś dowody jego zbrodni. Przez ten cały czas mnie oszukiwał, a ja mu ślepo wierzyłam… 
 - Kogo my tu mamy – usłyszałam za sobą głos Nate'a. Odwróciłam się ze łzami w oczach. Za Natem stał mój brat. - Dowiedziałaś się prawdy o Aaronie? O jego postępkach z Angeliką? Może chcesz znać szczegóły, którymi się ze mną dzielił, kiedy sprawiał jej ból? - zapytał Nate.
 - Przestań! - krzyknęłam, nie powstrzymując już łez. 
- Ale taka jest prawda, siostro – dodał łagodnie mój brat. - Wszystkie dowody to potwierdzały. Nie możesz… 
- Zostawcie mnie! - krzyknęłam ponownie, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. 
Przed oczami widziałam tylko śmiejącego się Aarona, który sprawił, że w końcu zaczęłam żyć. Może gdyby mi po prostu powiedział, co zrobił, to wszystko potoczyłoby się inaczej? Niestety, już się tego nie dowiem. Jest za późno. Zrozpaczona wstałam od stołu i biegiem rzuciłam się do wyjścia. Gdy znalazłam się na zewnątrz, odetchnęłam świeżym powietrzem, które ani na chwilę nie złagodziło mojego bólu. Potwierdzenie tej samej wersji przez trzy osoby na pewno nie jest przypadkowe… Na drżących nogach wsiadłam do samochodu i ruszyłam na umówione miejsce z Aaronem. Choć całe ciało bolało mnie na myśl o tym, że będę stać z nim twarzą w twarz, to musiałam zakończyć to przyzwoicie. Dojechałam trochę przed czasem, dlatego zostałam w aucie i myślałam. Myślałam o wszystkich chwilach, kiedy nasze usta się stykały, o emocjach, jakie wtedy we mnie wyzwalał. O wszystkich pięknych słowach, które do mnie powiedział, o gwarancji jego pomocy, wypad do jego domu nad jeziorem… Czy to wszystko było tylko grą wstępną, zanim zacząłby mnie traktować tak samo jak Angelikę? Odepchnęłam niechciane obrazy, które pojawiły się w mojej głowie i podskoczyłam lekko na znajomy dźwięk, jaki wydawał silnik jego ferrari. Samochód moich marzeń, pomyślałam. Właściciel także… 
 Gdy tylko to sobie uświadomiłam z moich oczu popłynęła fontanna łez. Kiedy wysiadłam z samochodu zobaczyłam na jego twarzy szczery uśmiech, który mówił, że cieszy się z tego, że mnie widzi. Jednak, gdy zauważył mój stan, jego uśmiech zaczął blaknąć. Ostrożnie ruszył w moim kierunku, jakby się bał, że mógłby mnie jeszcze bardziej skrzywdzić. A może to nie było prawdą? Może… Nie. Wszystko, co mi powiedziała było prawdą. 
 - Lottie? Co się stało? - zapytał głębokim głosem, od którego nawet teraz moje ciało pokryło się gęsią skórką. 
- Ja wiem – powiedziałam zbolałym głosem. - Wiem o Angelice. Gdy to powiedziałam, cały się spiął, utwierdzając mnie w przekonaniu, że to wszystko jednak prawda… 
 - Wiem, jak to wygląda, ale mogę ci to wyjaśnić, po prostu… 
- Nie chcę wyjaśnień, Aaron. Znam całą historię od A do Z. Udawanie, że wasz związek był wspaniały, podczas gdy tak naprawdę wielokrotnie ją biłeś i gwałciłeś… Nie wiem, co ta dziewczyna ci zrobiła, ale nie zasłużyła na to, co ją spotkało… Ostrożnie na niego spojrzałam i dostrzegłam zdezorientowanie na jego twarzy. Bolało mnie to, że udawał, jakby nie miał o niczym pojęcia. 
 - O czym ty… 
- Przestań kłamać. Na co ci jeszcze kłamstwa? 
Jego oczy się zaszkliły, sprawiając, że serce zabolało mnie jeszcze mocniej. Mało tego, cała jego postawa była zrezygnowana. Ramiona miał zawieszone i wyglądał tak, jakby naprawdę żałował tego, co zrobił. 
 - Nigdy cię nie okłamałem – powiedział nagle, przez co ponownie na niego spojrzałam. - Nie mówiłem ci o Angelice bo się bałem. I wciąż się boję. To, co zrobiłem, było okropne, ale nigdy jej nie zgwałciłem – posłał mi dominujące spojrzenie. - Tylko raz podniosłem na nią rękę. Byłem pijany i dowiedziałem się, że mnie… 
- Jak możesz tak kłamać? Dosypałeś jej narkotyki i spowodowałeś jej wypadek! To też się stało przypadkiem, Aaron? 
Tym razem jego dłonie zacisnęły się w pięści, a oczy przybrały ciemniejszy odcień, ukazując jego gniew. 
 - Kto ci to wszystko powiedział? 
- Nieważne, kto, ważne co… 
- Kto ci to powiedział? - podniósł lekko głos, po czym zaśmiał się histerycznie. - Victoria Karrę? 
Spuściłam wzrok. 
 - Victorią Karrę, prawda? Nie wierzę – załamał się mu głos. - Nie wierzę, że posunęła się tak daleko… - dostrzegłam, że po jego twarzy zaczęły płynąć łzy, co sprawiło, że zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać, bo… Aaron Scott nigdy nie płakał, rzadko kiedy okazywał uczucia. Pokręciłam głową, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę swojego samochodu, oddalając się od człowieka, który skradł moje serce. Nagle usłyszałam za sobą kroki. 
 - Charlotte! - dobiegł mnie krzyk. - Victoria potrafi być przekonująca, ale gdy spojrzysz głębiej, dostrzeżesz pęknięcia! 
- Przestań, Aaron… 
- Mówi coś, czym wzbudza twoje zaufanie, a potem tnie cię kawałek po kawałku tak długo, aż w końcu zniszczy w tobie wszystko to, co dobre. A później pomimo twoich starań, rany się nie goją. Za każdym razem, gdy myślisz o tym, co zrobiłaś i czego nie możesz już cofnąć, otwierają się szerzej, tym samym dopuszczając do siebie wszelkie zło, które tylko czeka na to, żeby cię pochłonąć, prawda, Lottie? 
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? - spytałam, poruszona jego słowami. 
- Victoria manipuluje tobą tak, jak manipulowała mną. Przez parę, długich lat wmawiała mi, że to ja byłem odpowiedzialny za śmierć jej córki, podczas gdy prawda leży gdzieś indziej, po drugiej stronie rzeki – przerywa, żeby się uspokoić. - Nie wiem, co ci powiedziała, jaką wersję stworzyła, ale jeśli mówiłaś prawdę i naprawdę mnie kochasz, to proszę cię, zostań, a wszystko ci opowiem bez ukrywania czegokolwiek. 
Przystanęłam na chwilę, rozważając jego słowa. Łzy ciągle wylewały się w moich oczu, ale wiedziałam, że tym razem nie mogę posłuchać serca. 
 - Jesteś jak trucizna, Aaron – odezwałam się. - Powoli zabierasz wszystko, aż w końcu nie zostanie nic. Zabijasz nadzieję. Zabijasz szczęście. Zabijasz zaufanie i zabijasz miłość. Zabijasz wszystko. To mówiąc wznowiłam drogę do samochodu, ale tym razem nie słyszałam już za sobą kroków. Wsiadłam do pojazdu i nacisnęłam pedał gazu, zostawiając za sobą mężczyznę, który sprawił, że zaczęłam żyć, mężczyznę, którego kochałam. Zostawiłam za sobą miłość o zielonych oczach.
*********
Nie wspominałam wcześniej.... 
Ale to ostatni rozdział pierwszej części :D 
Za parę dni pojawi się epilog :) 

piątek, 16 grudnia 2016

rozdział dwudziesty czwarty - kiepski żart?

Lottie 

 - Nie chcę stąd wyjeżdżać, Aaron… - jęknęłam, gdy kierowaliśmy się w stronę samochodu. 
Aż trudno uwierzyć w to, że w takim krótkim czasie można zżyć się z jakimś miejscem. Przez cały czas się obracałam, żeby zapamiętać ten obraz na jak najdłużej: piękny, drewniany dom, ogromne, błyszczące jezioro, szmaragdowa trawa i piękny mężczyzna. Czy można chcieć czegoś więcej? 
 - To nie był twój pierwszy i ostatni raz, głuptasie - uśmiechnął się. - Przecież tu wrócimy, spokojna głowa. 
Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem, uważnie analizując jego słowa. Wprawdzie odniósł się do całego miejsca, ale domyśliłam się, że był w tym również podtekst erotyczny. 
 - Mam nadzieję - powiedziałam po chwili, nie zwracając uwagi na kilkuminutową odległość między stwierdzeniami. Kiedy dźwignął moją walizkę mogłam zobaczyć jego pracujące mięśnie ramion. Choć nie dałam tam stali, ale byłam już na niego tak uczulona, że potrafiłam dostrzec najdrobniejszy ruch. 
 - Aaron? - zapytałam, gryząc się w dolną wargę. 
Nie rozumiem dlaczego w takim momencie przypomniała mi się jedna, ważna sprawa, którą chciałabym się jak najszybciej zająć. 
 - No słucham. 
- Pamiętasz, jak mówiłeś mi, że pomożesz odnaleźć mi mamę i że… 
- Pracuję nad tym - odpowiedział. - Ale musisz uzbroić się w cierpliwość. Jak na kogoś bardzo znanego, twoja mama świetnie ukrywa swoje miejsce zamieszkania - wyczułam w jego głosie pogardę. 
- Dziękuję - odparłam, na co się uśmiechnął. 
- Jedźmy już - rzekł. 
Z westchnieniem rzuciłam domu ostatnie spojrzenie i wsiadłam do ferrari. Zauważyłam jednak, że mimo to, iż mnie poganiał to sam wciąż stał przed samochodem i wpatrywał się w dom i w otoczenie. Zaczęłam się zastanowić, czemu mnie ponaglił skoro sam nie miał zamiaru od zaraz wejść. Jednakże po chwili ogarnęło mnie zrozumienie. Gdy tu przyjechaliśmy mówił mi, że nie pomagał przy jego budowie. Choć nie przyznał się wprost do tego, że żałuje to byłam pewna, że to właśnie nim kierowało. Bardzo chciałabym dać mu więcej czasu na oswojenie się z myślami, ale im dłużej tak stał tym bardziej chciałam tam wrócić, a byłam umówiona z Valerie. 
 - Panie ładny! - krzyknęłam przez szybę. 
Usłyszałam ładny tembr jego śmiechu, którego dźwięk napełnił moje serce jeszcze większą miłością. 
 - Jedziemy? A może zmieniłeś zdanie i zostaniemy tu na zawsze? 
- Jedziemy - odpowiedział, ale dostrzegłam w nim lekkie wahanie. Mimo tego postanowiłam, że nie będę się wypytywać. Na moje usta wypłynął szeroki uśmiech, kiedy pojawił się na miejscu kierowcy i odpalił silnik. Uważnie przyglądałam się jego profilowi i temu, jak wyglądał za kierownicą. Przez te kilka miesięcy poznałam go już dosyć dobrze i wiedziałam, że choć stara się być pewnym siebie to nie zawsze taki jest. Ale za kierownicą tego cuda wyglądał na władcę wszystkiego. Mój uśmiech się pogłębił, kiedy usłyszałam pierwsze nuty piosenki. Podkręciłam głośność, gdy Sara Bareilles miała dojść do refrenu. 
 - Say what you wanna say and let them words fall out. Honestly I wanna SEE YOU BE BRAVE! - śpiewałam, a całe auto wypełniło się śmiechem Aarona. 

- Śpiewasz jak kot, którego obdzierają ze skóry - skrzywił się, gdy dotarliśmy na miejsce, choć w jego oczach dostrzegłam wyraźną miłość. 
- Do tego potrzeba talentu, sir - poruszyłam brwiami. 
- Hmm…na pewno masz talent do wielu rzeczy - zniżył głos i nachylił się w moją stronę. Chyba oczekiwał jakiejś odpowiedzi, ale nie narzekał, kiedy jej mu nie udzieliłam. Zamiast tego pocałował mnie w szyję. Reagując na dotyk jego ust na swojej skórze, odchyliłam głowę do tyłu, ułatwiając mu dostęp. Jęknęłam, gdy odnalazł moje usta i zamknął je w głębokim i namiętnym pocałunku. Wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam bliżej, sprawiając że westchnął prosto w moje usta. Choć pragnęłam tak tkwić i tkwić to posłużyłam się jego bronią. Gwałtownie przerwałam pocałunek. 
 - Niezbyt miłe uczucie, co? - zaśmiałam się przy jego uchu, gdy przytaknął. - Więc nie rób mi tak więcej! 
- Wiesz…bez tego minie cała frajda! - udawał zranionego. 
- Zastanowię się, geniuszu - mruknęłam, wysiadając z auta. - Widzimy się jutro? - spytałam. 
- Wolałabym dzisiaj, ale się dostosuję, maleńka. 
- Kocham cię - szepnęłam, na co skinął mi głową. 
Przyznam, że wolałabym usłyszeć to samo, ale wiedziałam, że jak na razie musiałam zadowolić się tylko tym. 
 Małe kroczki, małe kroczki. 
 Na pożegnanie posłałam mu uśmiech i ruszyłam w stronę drzwi. 

 - No wieki! - wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam krzyk Valerie. - Czekam tu na ciebie już od dwóch godzin! 
- Po pierwsze: byłyśmy umówione za godzinę, Val. Po drugie: co robisz w moim mieszkaniu? I po trzecie: co się stało? 
- Miałyśmy mieć pierwszy babski wieczór od nie pamiętam, jak dawna! - odparła. 
- Owszem, ale zazwyczaj się spóźniałaś. Co się stało? 
- Boże, Lottie… - westchnęła i opadła na kanapę, ukrywając twarz w dłoniach. Tak długo jak ją znam to tak samo długo nie widziałam, żeby była taka zdruzgotana. Z zakłopotaniem usiadłam obok. 
 - Przespałam się z Arthurem. 
Byłam pewna, że moje oczy wyszły z orbit. To otwierałam to zamykałam usta. Nie wiedziałam co miałam powiedzieć. Arthur był najlepszym przyjacielem Aarona, zresztą moim też był tak samo jak i Valerie. Nigdy mi nie mówiła, że go lubi. 
 - Nie planowaliśmy tego - mówiła dalej. - No bo jesteśmy przyjaciółmi i w ogóle, ale… Przez ten czas, kiedy ty byłaś z Aaronem i nie chodzi mi tylko o ten weekend, to zbliżyliśmy się do siebie. Spędzaliśmy razem dużo czasu i tak jakoś wyszło, że… 
- Przespałam się z Aaronem - zrewanżowałam się, na co jej głowa od razu wystrzeliła do góry. Zaskoczenie ustąpiło miejsca zadowoleniu. 
 - Lepiej późno niż wcale - mrugnęła. 
- Nie przejmuj się Arthurem. To fajny chłopak i na pewno bylibyście świetną parą. Nie martw się - uspokoiłam ją. - To jaki film oglądamy? 
 Po raz ostatni pozwoliłam dokonać Val wyboru. Ostatni raz. Podczas gdy ja proponowałam Trzy metry nad niebem, moja przyjaciółka włączała już Wiecznie żywy. Spojrzałam na nią krzywym wzrokiem i jeszcze przez parę chwil próbowałam przekonać ją do zmiany decyzji, ale kiedy główna dziewczyna zaczęła udawać zombie, a Valerie wybuchnęła głośnym śmiechem, dałam sobie spokój i sięgnęłam po telefon. Wprawdzie obiecałyśmy sobie, że będzie zero telefonów i smsów, ale gdy zauważyłam, że moja przyjaciółka złamała nakaz, postanowiłam pójść w jej ślady. Zerknęłam na wyświetlacz, ale nie zobaczyłam żadnych nieodebranych połączeń ani nowych wiadomości. Pomyślałam, że Aaron jest zajęty, więc dałam sobie spokój i wróciłam do oglądania filmu. Miałam naprawdę dobre chęci, ale po paru minutach prawie zasypiałam z nudów. Nie kręcą mnie tego typu filmy. Jestem raczej osobą, która woli typowe romansidła, dlatego dziwię się, czemu zakochałam się w Aaronie, skoro jest daleki od mojego ideału. Można nawet powiedzieć, że wchodząc w nasz związek muszę być przygotowana na różne wahania nastroju i uczenie się. Uczenie go. 
 Nagle przypomniałam sobie jeden pokój, gdzie Aaron zabronił mi wejść. Ciekawość niemal zżerała mnie od środka. No bo, co mogło w nim być? Zwłoki? Zaśmiałam się histerycznie, ale szybko wróciłam do rzeczywistości. Miałam w planach rozważanie innych możliwości lecz wtedy na mój telefon przyszedł sms. Byłam przekonana, że był od Scotta, ale gdy zobaczyłam nieznany numer to trochę się przeraziłam. Mimo wszystko postanowiłam go otworzyć. 
,,Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie, Charlotte. Absolutnie nie twierdzę, że jest to groźba czy nawet ostrzeżenie. Tylko fakt. Mamy wspólnego znajomego, który ma dużo za uszami i chyba wiesz o kim mowa. Jeśli chciałabyś porozmawiać, będę jutro w twojej ulubionej kawiarni o godzinie 14:30. Z tego co mi wiadomo za godzinę po tej porze spotykasz się z Aaronem. Myślę, że to idealna pora, 
 Victoria Karrę.” 
Victoria Karrę? Pierwszy raz słyszałam o tej osobie i owszem to, że wiedziała, jak miałam na imię, z kim się spotykałam było przerażające, ale nie jestem głupią małolatą, która pójdzie na coś takiego. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i spojrzałam na Valerie, żeby podzielić się z nią zawartością smsa, ale zauważyłam, że zasnęła, chociaż film się jeszcze nie skończył. Zaśmiałam się cicho i przykryłam ją kocem, wyłączając telewizor. Zanim położyłam się do łóżka, jeszcze raz odtworzyłam smsa, po czym z wściekłością go usunęłam. Nie wiem, kim była ta kobieta, ale to na pewno była pomyłka. Musiała być. 

 Aaron 

 - Cześć panienki! - przywitałem się z Damonem i Arthurem. Postanowiłem się z nimi spotkać, kiedy dowiedziałem się, że Lott również miała plany. Najmniej chciałem siedzieć sam w domu, więc ta opcja wydawała mi się najsłuszniejszą decyzją. 
 - Jubilat stawia - rzuciłem Arthurowi, który parsknął śmiechem. 
- Przypomnę ci to na twoich urodzinach, stary - odparł. 
- Stawiaj, nie gadaj - zaśmiałem się. 
- Nie pijesz, Aaronku! - wtrącił się mój brat, którego pacnąłem w głowę. 
- Odczep się, mój najlepszy przyjaciel ma urodziny! Oczywiście, że piję! - krzyknąłem pewnym głosem. 
- Ja pierniczę, bo się zaraz pobijecie o te piwa… Trzy piwa, proszę! - zawołał do kelnerki, która przyjęła zamówienie. - Jak było na romantycznym weekendzie tylko we dwoje? - zaśmiali się jednocześnie, za co spiorunowałem ich spojrzeniem. 
- Oprócz jednej kłótni, było w jak najlepszym porządku - odpowiedziałem szczerze, przypominając sobie Charlotte w różnych sytuacjach jeszcze sprzed paru godzin. Szczególnie chwila, w której wyznała mi miłość zapadła mi głęboko w pamięci. 
 - Tylko się nie rozklejaj - odezwał się mój brat. 
- Czemu nie zaprosiłeś dziewczyn? Nie musiałyby siedzieć w domu - zasugerowałem, mając nadzieję, że za parę minut zobaczę moją dziewczynę. 
Arthur z Damonem wymienili porozumiewawcze spojrzenia po czym przenieśli wzrok na mnie. Jedyny problem polegał na tym, że nie potrafiłem czytać w myślach. Założyłem ręce na piersi i czekałem. W końcu mój przyjaciel nie należał do ludzi o silniej woli, więc w końcu się poddał i zaczął mówić. 
 - Przespałem się z Valerie. 
Zakrztusiłem się śliną. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Cholera. 
 - Kiedy? 
- W weekend. No…niedawno - podrapał się po głowie. - Sam przyznasz, że zaproszenie ich nie byłoby najlepszym posunięciem… 
- Wręcz przeciwnie, ale twój wybór - odparłem. - To coś na poważnie? - dodałem. 
- Stary, żebym ja to wiedział… zaraz wrócę - rzekł, znikając ze swojego miejsca. 
W tym samym momencie Damon klepnął mnie w plecy, wskutek czego zmuszony byłem do odwrócenie się w jego stronę. 
 - Mam zajebistą wiadomość, bracie - zaczął. 
- Zamieniam się w słuch - westchnąłem. 
- Według wszelkich informacji Victoria wyjechała z Seattle! Nie świętujemy tylko urodzin Arthura, rozumiesz? 
Prawdopodobnie powinienem się ucieszyć i zamówić podwójną whisky, ale coś w tym stwierdzeniu mnie zmartwiło. Znałem tę kobietę dużo lepiej niż mój brat i byłem pewny, że coś tu nie grało. Mój prawnik przez całe dnie śledzi Victorię, więc dałby mi znać, gdyby faktycznie wyjechała. Nie zrobiłaby tego. Nie opuściłaby tego miasta, gdy nadal swobodnie poruszam się po świecie. Spojrzałem w szczęśliwie oczy Damona i choć chciałem wyznać mu prawdę, to nie zrobiłem tego. Może i jest starszy, ale od małego oboje się sobą opiekowaliśmy. Będzie lepiej, jeśli będzie myślał, tak jak myśli. 
 - Świetnie! - krzyknąłem, pociągając solidny łyk piwa, który smakował jak najokropniejsze gówno. 
Nie mogłem pić i cieszyć się smakiem alkoholu, skoro Victoria podrasowała swój plan. Miała jakiś cel w tym, żebym myślał, że wyjechała. Muszę się dowiedzieć, co zamierza. Nagle jakby kubeł zimnej wody oblał moją twarz. Musi chodzić o Charlotte. Ale co w związku z tym? Nie rozumiem… 
 - Wyglądasz jak trup, chociaż powinieneś się cieszyć. Co jest? - zapytał mój brat. 
- Nic, ohydne to piwo - pokręciłem ze śmiechem głową. - Jak przyjdzie Arthur poproszę go o dobre podwójne whisky. 
- Koleś zbankrutuje przez ciebie - gwizdnął. 
Jeśli dzięki temu będę miał szansę się upić i jeśli kiedyś powiem o wszystkim Arthurowi to nie będzie miał mi tego za złe, pomyślałem. 
 Po trzech drinkach już nie liczyłem. Patrzyłem na przyjaciela i brata, którzy byli już zalani w cholerę, a wypili może tylko dwa więcej ode mnie. Jednakże biorąc pod uwagę wszystkie sprawy, które zaprzątały mi głowę, to nie dziwię się, że wciąż umiałem stać na nogach i jasno myśleć. Pokręciłem głową i chciałem zamówić kolejną dawkę alkoholu, ale gdy usłyszałem tuż obok mnie trzask, zmieniłem zdanie. Odwróciłem głowę w tamtym kierunku i zobaczyłem, że mój brat leżał na ziemi, rozglądając się dookoła. Normalnie zrobiłbym mu zdjęcie, ale nie mam do tego głowy, szczególnie teraz. Westchnąłem, widząc do jakiego stanu doprowadził się mój porządny brat. Wstałem z krzesła i pomogłem mu wstać. Jako, że był pijany, utrzymywałem prawie całą jego masę. Przez chwilę chciałem nawet poprosić Arthura o pomoc, ale gdy zorientowałem się, że wcale nie wyglądał lepiej to dałem sobie spokój. Nie wiedząc, co robić, zadzwoniłem do Lottie. Nie mogłem zostawić Arthura w tym stanie, dlatego w dupie miałem babski wieczór mojej dziewczyny. 
 - Mhm? - spytała zaspanym głosem, przez co poczułem wyrzuty sumienia. 
- Lottie? Obudziłem cię? 
- Tak. Nie. O co chodzi? 
- Potrzebuję cię w barze St.John – oznajmiłem. 
- Piłeś? - spytała trzeźwym już głosem. 
- Arthur miał urodziny, więc oczywiście, że piłem – odparłem, nie ukrywając wściekłości. - Problem polega na tym, że i on, i mój brat są zalani i nie dam rady zająć się nimi jednocześnie. 
- Zaraz będę – oznajmiła, więc czekałem z ciążącym mi Damonem na ramieniu. 
Wprawdzie mogłem usiąść, ale nie mogłem znaleźć sposobu, jak miałbym go zmusić potem do wstania, więc wolałem sobie postać. Charlotte zjawiła się po pięciu minutach. Miała na sobie dżinsy i najzwyklejszą białą bluzkę, i kurtkę ze skóry. Nawet w tak prostych ciuchach wyglądała wspaniale. Ciekaw jestem, czy zdawała sobie z tego sprawę. Niemal od razu mnie dostrzegła i ruszyła w moją stronę, rzucając mi rozczarowane spojrzenie, na co alkohol w moim wnętrzu zaczął wrzeć. Nie ma prawa mnie oceniać. Nie ma prawa. 
 - Przypilnuj Arthura – warknąłem. - Nie powinien sprawiać problemów. 
- Aaron, muszę ci coś powiedzieć… - zaczęła nagle, więc przystanąłem i zerknąłem na jej zmartwioną twarz. 
- O co chodzi? 
- Dostałam dzisiaj dziwną wiadomość, która zawierała informacje o mnie i o tobie. Szczerze, to mam nadzieję, że była to pomyłka, ale pomyślałam, że i tak powinieneś wiedzieć. Podpisała się jako Victoria Karrę. Nie wiem, może ją znasz? 
Na dźwięk tego nazwiska, moje serce się zatrzymało. Rozbieganym wzrokiem spojrzałem w jej oczy. Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Prawdę, czy skłamać? A może nie mówić nic? 
 - Może ją znam, ale nie sądzę, żeby był to ktoś, kim musiałabyś się przejmować. 
Piekło mnie za to pochłonie… 
 - Na pewno? Bo trochę się przestraszyłam… 
- To nikt taki. Miejmy nadzieję, że był to tylko kiepski żart – powiedziałem, lecz dalej nie wydawała się być przekonana. - Lottie, nic ci nie grozi, obiecuję – dodałem. 
Gdyby nie to, że trzymałem pijanego Damona, to bym ją przytulił i zabrał w bezpieczne miejsce, ale w tej chwili mogłem tylko posłać jej pewne siebie spojrzenie, które wcale takie nie było… Kłamstwo nie jest dla mnie czymś okropnym, bo wiele razy to robiłem, ale z jakiegoś powodu okłamywanie jej sprawia, że mam ochotę strzelić sobie kulkę w łeb.

czwartek, 15 grudnia 2016

rozdział dwudziesty trzeci - zdecydowanie....

Lottie 

 - Twierdzisz, że cię nie akceptuję? - zapytałam niepewnie. - Mylisz się, wiesz? 
- Nie. Uważam, że tak będzie… 
- Najlepiej dla nas wszystkich, tak już mówiłeś - założyłam ręce na piersi. - Ale to też nieprawda. Lepiej dla nas czy dla ciebie, Aaron? Myślę, że źle postawiłeś to pytanie. 
- Wiesz, że to nieprawda - warknął. - Cały czas na mnie naciskasz, pod tym stopniem, że nie czuję się komfortowo we własnym domu. Może ma trochę racji, ale… 
- Robię to, bo chcę się czegoś o tobie dowiedzieć. Chcę być obecna w twoim życiu i chcę ci pomóc. Ale ty mnie nie dopuszczasz do siebie. Nie rozumiem, dlaczego. Tak samo zresztą jest z innymi sprawami… - dodałam, skoro już poruszyłam ten temat. 
- Z innymi sprawami? Masz na myśli… 
- Doskonale wiesz, co mam na myśli, mistrzu - mruknęłam. 
- Nie stracę cię przez zbyt szybkie działanie. Myślałem, że wyraziłem się dość jasno w tej kwestii. 
- Stracisz mnie, jeśli postawisz na swoim - powiedziałam. Wiedziałam, że mówiąc to ranię go tak jak to robili inni w jego życiu, ale sama nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym do niego dotrzeć. Tylko to mi pozostało. 
 - Ale zrobię to - dodałam. - Wyjdę. 
Ruszyłam w stronę wyjścia z domu, chcąc znaleźć się jak najdalej od chłopaka, który samą swoją obecnością potrafił nieźle namieszać mi w głowie. 
 - Co? Nigdzie nie wyjdziesz - odpowiedział i w mgnieniu oka złapał mnie za łokieć, pociągając do siebie. 
- Puść - rozkazałam. - To mnie boli, Aaron - dodałam szczerze, czując jak jego ręka mocno ściska moje ramię. 
W końcu, jakby dotarło do niego to, co powiedziałam i puścił mnie, jak oparzony. Westchnęłam i kontynuowałam swoją drogę. Gdy wyszłam z budynku, mogłam poczuć się wolna. Wprawdzie w małym stopniu, ale jednak. Cichy szum wody i odgłosy wydawane przez małe zwierzątka działały na mnie kojąco. Odetchnęłam świeżym powietrzem i powolnym krokiem ruszyłam w stronę ławeczki, znajdującej się tuż przy jeziorze. Choć bolało mnie serce i pragnęłam zanurzyć się w zimnej wodzie, jak najszybciej to nie chciałam zachowywać się, jak małolata. Mimo wszystko nie przyjechałam tutaj po to, aby zaszyć się w jednym miejscu i nie wychodzić. Chcę podziwiać to miejsce tak długo, jak tylko będę mogła. Spojrzałam na zieloną, równo przycięta trawę, po której stąpało się, jak po chmurce. Sam kolor roślinności sprawiał, że na moich ustach pojawiał się szeroki uśmiech. Nigdzie nie widziałam tak bardzo szmaragdowej trawy, jak właśnie w tym miejscu. Zanim stąd wyjedziemy, muszę koniecznie zrobić masę zdjęć. Inaczej Valerie będzie delektować się moją powolną śmiercią. Uśmiechnęłam się na myśl o przyjaciółce i nagle zakuło mnie w piersi. Odkąd poznałam Aarona to spędzam z nią coraz mniej czasu. Nie mam zamiaru złościć się na niego z tego powodu, bo wiem, że potrzebuje mnie bardziej niż przyjaciółka. Trudno jest się jednak całkowicie przestawić. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wyszłyśmy gdzieś razem, nie wliczając tego wieczoru w kręgielni. Wciąż nie wybaczyłam jej tego, że chciała swatać mnie z Nate'm, co było okropnym posunięciem. 
 Chciałam też, a przynajmniej miałam w planach poszukiwania mamy. Aaron obiecał, że mi pomoże, ale odrzuciłam wtedy jego hojność. Teraz tego żałuję. Może i nas zraniła, ale nadal jest moją rodziną i trudno jest mi się pogodzić z tą sytuacją. Odeszła niemal bez słowa. Nie chcę odszukać jej po to, żeby błagać, aby do nas wróciła. Chciałabym tylko otrzymać jakieś wyjaśnienia, które pozwoliłyby mi zrozumieć, dlaczego zrobiła to, co zrobiła. O tacie już w ogóle nie potrafię myśleć. Marzę o tym, żeby pomóc mu z tego wyjść, znaleźć odpowiedni ośrodek, aby pozbył się uzależnienia od alkoholu. Być może nawet Aaron już się tym zajął, w końcu to proponował. Nie byłabym więc zdziwiona, gdyby okazało się, że mój tata jest w trakcie leczenia. Mogłabym być trochę zła na Aarona za to, że tego ze mną nie skonsultował, ale koniec końców pocałowałabym go i dziękowała dzień i noc. 
Po moim policzku spłynęła samotna łza. 
 Czemu wszystko musi być takie trudne? Czy musi tak być, że wybierając Aarona porzucam wszystkich tych, których kocham? Nie chcę, żeby tak było. Chcę mieć nie wierzącego w siebie mężczyznę, przyjaciół i rodzinę. Chyba nie proszę o zbyt wiele. Objęłam się rękami i usiadłam na ławce. Wystarczyłoby, abym zrobiła dwa korki naprzód i byłabym w wodzie. Od momentu, w którym postawiłam tutaj stopę, pragnęłam po uszy zanurzyć się w jeziorze, ale z Aaronem. Nie sama po kłótni z nim. Gdybym to zrobiła zraniłabym nie tylko go, ale jeszcze bardziej siebie. Zdjęłam buty i wyciągając nogi, zanurzyłam je w chłodnej wodzie jeziora, która sprawiła, że poczułam się odrobinę lepiej. Spojrzałam na niebo i doszłam do wniosku, że za niedługo powinnam być świadkiem pięknego zachodu słońca, na co również czekałam. Tyle, że znowu wyobrażałam to sobie inaczej. Miałam siedzieć tutaj z Aaronem i razem mieliśmy to podziwiać. Myśląc o tym, zastanowiłam się nad słowami zielonookiego, mojego mężczyzny. Może ma rację, mówiąc, że za bardzo skupiam się na bajce i księciu, i księżniczce. Ma rację, mówiąc, że za bardzo na niego naciskam i, że za dużo wymagam. Wiem, jak bardzo trudna jest dla niego nowa sytuacja i nasz związek. Jednak, wiem że się stara.
 Nie drgnęłam, kiedy usłyszałam zbliżające się kroki. Uśmiechnęłam się słabo. Aaron był facetem, który nigdy nie krył tego, że się zbliża. Tak, jak myślałam, po paru chwilach już siedział obok mnie i wziął mnie za rękę, splatając nasze palce. Poczułam, jak jego wzrok przeniósł się na miejsce, w którym mnie trzymał, gdzie pozostał czerwony ślad. Nie musiałam patrzeć na niego, żeby wiedzieć, że się skrzywił. Lekko dotknął tego miejsca, co sprawiło, że moje ciało zareagowało tak, jak zawsze na kontakt z jego skórą. Wiem, że to zauważył, ale tym razem jego usta nie wykrzywiły się w pewnym siebie uśmiechu. 
 - Przepraszam cię - powiedział szeptem. 
Ulżyło mi, że mnie przeprosił, ale wciąż nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby na niego spojrzeć. Bolało mnie to. 
 Jakby wyczuwając mój zły nastrój, zaczął podnosić się z ławki, ale wykorzystałam to, że nasze palce były splecione i pociągnęłam go z powrotem. Oczywiście, niemożliwym było to, żebym siłą mięśni posadziła go na tyłku, ale nie musiałam używać siły. Wystarczyło, że lekko go ścisnęłam i zmienił swoje zdanie, choć przyszło mu to z trudem. Wyczuwałam wiszące między nami napięcie, a nie chciałam, żeby tak było. Przełamałam zranienie i przysuwając się do niego, oparłam głowę o jego ramię. Wypuścił cicho powietrze i objął mnie ramieniem, całując w czoło. Gdyby nie to, że starałam się być silna to już dawno bym się załamała przez tą chwilę. 
 - Nie chciałem cię zranić, Charlotte - szepnął. - Fizycznie ani psychicznie. Myśl, że doprowadziłem do tego i tego, wykańcza mnie - jego głos się załamał. 
- Nie chciałeś - przełknęłam ślinę. - Oboje ulegliśmy emocjom. Musimy nad tym popracować i będzie dobrze. 
- Skrzywdziłem cię, Lottie - powtórzył, jakby nie dopuszczając do siebie moich słów. 
- Nie zrobiłeś tego celowo, Aaron… 
- Cholera, nieważne! - podniósł głos. 
Wzdrygnęłam się. 
 - Nieważne - powtórzył cicho. - Powinienem nad sobą panować. 
- Możesz to naprawić, przystojniaku - lekko trąciłam go łokciem. 
- Słucham - odparł. 
- Nie chcę wykorzystywać ciebie, ani twoich pieniędzy, ale… 
- Pieniądze nie są problemem, wiesz o tym. Mów. 
- Chodzi o to - westchnęłam. - Myślałam nad tym wszystkim i miałeś rację. Chciałabym odnaleźć mamę, odwiedzić i pomóc mojemu ojcu. Muszę też więcej uwagi poświęcać przyjaciołom. 
- Rozumiem. 
- Jesteś dla mnie ważny, Aaron - po raz kolejny powstrzymałam się przed powiedzeniem ,,kocham cię”. Nie wyszłoby nam to na dobre, gdybym wyznała mu coś takiego szczególnie po jego wcześniejszej reakcji na te słowa. - Ale – kontynuowałam. - Nie chcę rezygnować z przyjaciół i rodziny. Nie chcę, żebyś ty też to robił. 
- Nie przeszkadza mi to, że nie mam kontaktów z… 
- Wiem, ale chciałabym abyś to zmienił. Dogadaj się z ojcem. Zesztywniał obok mnie. 
 - Nie mogę - odparł. - Chciałbym, ale nie mogę. 
- Chciałabym zacząć od ojca - mruknęłam, zmieniając temat. 
- Twój ojciec jest już pod dobrą opieką. 
Uśmiechnęłam się, bo okazało się być tak, jak myślałam. 
 - Nie skonsultowałeś tego ze mną - powiedziałam. - Nie chciałem cię zamartwiać. Wszystko z nim dobrze. Możemy tam pojechać w przyszłym tygodniu, jeśli będziesz chciała. 
- Chcę, dziękuję - odpowiedziałam. - Pomógłbyś mi w znalezieniu mamy? 
- Zajmę się tym, masz moje słowo - obiecał. 
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. 
 - Ale na razie chcę, żebyś tylko mnie tulił i nigdy nie puszczał. 
- Będziesz musiała się bardziej postarać, żebym kiedykolwiek cię puścił, maleńka - objął mnie mocniej, co przyjęłam z radością, wtulając się w niego jeszcze bardziej. Z wdzięcznością wdychałam zapach lasu i jego męskości. Uwielbiałam to, jak pachniał. 
 - Zaraz zachód słońca, prawda? - spytałam sennie. 
- Dokładnie za parę minut. 
- Zawsze chciałam zobaczyć to w takiej chwili - rzekłam i zamknęłam oczy. 
Z całej duszy pragnęłam ujrzeć pomarańczowo czerwone słońce, znikające w tafli jeziora, ale nie mogłam powstrzymać ciężkich powiek przed opadnięciem. Zatracałam się w ciemności i jestem pewna, że przyśniło mi się, że Aaron powiedział mi, że mnie kocha. 
 * 
Obudziłam się w środku nocy w wygodnym łóżku. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam głęboko śpiącego Aarona. Wyglądał pięknie, tak niewinnie kiedy spał. Z uśmiechem odgarnęłam mu kosmyki, opadające mu na czoło, po czym położyłam się tak, aby móc na niego patrzeć. Był marzeniem każdej kobiety. Patrzenie na niego sprawiało niemal fizyczny ból. Mimo niedoskonałości, jest doskonały. Jest doskonały dla mnie. Nie potrafiąc się opanować, złożyłam na jego idealnych ustach delikatny pocałunek, rozkoszując się jego smakiem. Mruknął prosto w moje usta i po paru sekundach, jego ręce znalazły się na moich plecach. 
 - Cóż za okazja? - zapytał wybudzony. 
- Miałam ochotę cię pocałować, więc to zrobiłam - oznajmiłam bez skrępowania. 
- Miej ochotę częściej - szepnął, zmieniając naszą pozycję. 
Teraz on znajdował się nade mną. Choć było ciemno i prawie nic nie widzieliśmy, to jego oczy rozświetlały cały pokój. 
 - Jesteś idealny - powiedziałam, wplatając dłonie w jego włosy i zbliżając go do swoich ust. 
Zgodził się bez oporu. Gdy jego wargi dotknęły moich jęknęłam cicho i całkowicie zatraciłam się w pocałunku. Kiedy jego język wdarł się do moich ust, wyruszyłam mu na spotkanie, dzięki czemu nasze języki toczyły powolną bitwę między sobą. Jedną rękę trzymał na mojej szyi, a drugą wsunął pod koszulkę, rozgrzewając mnie do czerwoności. Westchnęłam, podczas gdy pocałunek się pogłębił, wprawiając mnie w gorączkowy stan. Moje dłonie znalazły się na jego ciele i powoli przesuwałam je po jego szerokich ramionach, torsie i po brzuchu, badając każdy wyrobiony mięsień. Jęknął w moje usta, co dało mi nie mała satysfakcję. Mogłam być pewna, że mój dotyk działa na niego tak samo, jak wtedy gdy to on mnie dotyka. Jednym zgrabnym ruchem ściągnął ze mnie koszulkę. Przez ułamek sekundy chciałam się zakryć, ale jego zdecydowane spojrzenie skutecznie odwiodło mnie od tego pomysłu. Zamiast tego oplotłam go nogami w tali, przyciągając go jeszcze bliżej. Tak bardzo go kochałam, że traciłam wszelki zdrowy rozsądek. Pragnęłam go, potrzebowałam go. 
Spojrzał na mnie z wahaniem, ale nie wycofał się. Zamiast tego zaatakował mnie ustami w gwałtownym pocałunku, sprawiając, że przed oczami widziałam gwiazdki. Jednym pociągnięciem zerwał ze mnie resztki bielizny, obnażając mnie całkowicie. Nawet nie wiem, kiedy pozbył się swojej bielizny. Ważne było to, że byliśmy całkowicie nadzy. Jego dłonie błądziły po całym moim ciele. Chwycił moje ręce i splatając nasze dłonie, uniósł mi je nad głowę.
 - Jestem gotowa - powiedziałam na urywanym wdechu. 
- Wiem, skarbie - mruknął, lekko gryząc mnie w szyję. 
Krzyknęłam i pragnęłam go tak mocno, że nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe. 
 - Też jestem gotowy. Od zawsze. 
Wtedy...to się stało. Ja i on. My. Razem. Jedność. 
 * 
Tym razem obudziły mnie pieszczoty, jakimi obdarowywał mnie Aaron. Otworzyłam oczy i zapragnęłam powtórki z nocy. 
 - Widzę to w twoim spojrzeniu, maleńka - uśmiechnął się, głęboko mnie całując. 
- Więc? - poruszyłam się kusząco. 
Przygryzł wargę, wyglądając przy tym cholernie seksownie. 
 - Nie wiesz, co planuję na przyszły tydzień, Lott - mruknął w moją szyję. - Nie mogę cię od razu wykończyć, choć bardzo pragnąłbym powtórki i powtórki z powtórki i powtórki, powtórki z powtórki i… - Zboczeniec - zaśmiałam się. - Rozumiem. 
- Wiem, że rozumiesz, ale miałem nadzieję, że jednak zaprotestujesz - uśmiechnął się. 
- Kocham to, jak się uśmiechasz - stwierdziłam. Zamarł, uświadamiając mi, jaki błąd popełniłam. - Ja… 
- A ja kocham w tobie wszystko - odparł, a moje oczy wypełniły się łzami. Nagle przypomniał mi się sen, który wcale mógł nie być snem. Uświadomiłam sobie, że aby się tego przekonać, muszę podjąć ryzyko. To ryzyko albo mnie uszczęśliwi albo wpędzi do grobu. 
 - Kocham cię - wyznałam, czekając na jego reakcję. 
Przełknął ślinę i spojrzał mi w oczy. 
 - Powtórz to - poprosił, a z moich oczu wylały się tony łez. 
- Kocham cię, kocham cię, kocham cię, kocham cię - pocałowałam go gwałtownie tak, że zabrakło mi tchu. 
- Och Lottie - wziął głęboki wdech tak, jakby mnie wdychał. - Dziękuję ci. - opadł obok mnie i mocno przytulił. 
W ogóle nie przejmowałam się tym, że byłam naga. W ogóle. Schodząc na śniadanie niemal skakałam z radości. Byłam wniebowzięta. Nie tylko z minionej nocy, ale głównie z tego, że wreszcie wyznałam mu miłość i zareagował bardzo dobrze. Wręcz tak, jakby od dłuższego czasu czekał na to, żebym to powiedziała. Nie wierzę we własne szczęście. Teraz już na pewno nie mogę go stracić. Niech spróbuje mnie zranić, a oddam mu dziesięć razy mocniej i będziemy kwita, mam taką nadzieję. Westchnęłam, gdy po raz kolejny ujrzałam go, gotującego dla mnie. Podeszłam do niego i zdawało się, że wyczuł moją obecność. Odwrócił się w moją stronę. Zarzuciłam mu ręce na szyję i pozwoliłabym by mnie pocałował, co oczywiście zrobił. Czułam się z nim teraz nadzwyczaj złączona. 
 - Jak się czujesz? - chwycił mnie za tyłek. 
- Wspaniale - odparłam. Oparł czoło o moje czoło. - A ty? - zagadnęłam go. 
- Jak w niebie - odpowiedział. - Wszystko dzięki tobie. 
- Nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham, ważniaku - tymi słowami znowu zasłużyłam na pocałunek. Był dużo bardziej namiętny niż poprzedni. Tak gwałtowny, że zakręciło mi się w głowie. 
- Zdecydowanie musisz całować mnie tak częściej - powiedziałam bez tchu. 
- Zdecydowanie musisz mi częściej mówić takie rzeczy. Uśmiechnęłam się jak dziecko, gdy dostaje tabliczkę czekolady. 
 - No, to umowa stoi. 

 Aaron 
 moment przy jeziorze i trochę wcześniej… 

 Wyszła. Nie mogłem uwierzyć w to, że naprawdę pozwoliłem jej wyjść. Ale nie to było najgorsze. Sprawiłem jej ból. Nienawidzę się za to. Nie chciałem jej skrzywdzić. Uderzyłam pięścią w stolik, sprawiając, że ostry ból rozszedł się po całym moim ciele. Syknąłem, ale o to właśnie mi chodziło. Podszedłem do okna i moje serce zabiło szybciej na jej widok. W powolnym tempie szła w stronę jeziora, obejmując się rękami. Lekki wietrzyk rozwiał jej włosy, co sprawiło, że wyglądała, jak anioł. Jak mój anioł i niech to szlag, ale nie mogę znowu tego spieprzyć. Nie teraz, kiedy zaszliśmy już tak daleko. Poszedłem do łazienki, gdzie trochę się orzeźwiłem, po czym wyszedłem z domu. Nie miałem pojęcia, co jej powiem, gdy już do niej dołączę. Chcę tylko być przy niej. To wszystko. Stawiałem pewne kroki, bo chciałem żeby mnie usłyszała. Chciałem, żeby wciąż pamiętała o mojej obecności i o tym, że jest moja. Nie mogłem pozwolić jej zapomnieć. Nie o tym. Nie powiem, że trochę zżerały mnie nerwy, gdy usiadłem obok. Niepewnie ująłem ją za rękę i splotłem ze sobą nasze palce. Potrzebowałem jej bliskości, mimo że na nią nie zasłużyłem. Najbardziej bolało mnie to, że na mnie nie patrzyła. Jestem pewny, że lubi mnie oglądać tak samo, jak ja ją. Rozumiem też, że ją zraniłem i, że cierpi z tego powodu. Podobnie jak ja. Gdy ponownie na nią spojrzałem mój wzrok przeniósł się na miejsce, w którym ją trzymałem. Został czerwony ślad, tylko przypominając mi o tym, co zrobiłem. Musiałem coś zrobić. Lekko dotknąłem miejsca, w którym sprawiłem jej ból. Niemal od razu ciało Lottie pokryło się gęsią skórką, utwierdzając mnie w przekonaniu, że wciąż na nią działam. Choć pragnąłem się uśmiechnąć tak, jak zawsze to robię to nie mogłem się do tego zmusić. 
 - Przepraszam cię - odezwałem się. 
Byłem jej winny przeprosiny. Zasłużyłem nawet na cios z jej strony. Widząc jednak, że nie zamierza nic zrobić, ani na mnie spojrzeć, podniosłem się z ławki w celu wrócenia do domu. Wtedy zrobiła coś, przez co moje oczy zaszły mgłą. Przytrzymała mnie. Nie zastanawiałem się chwili dłużej, po prostu usiadłem z powrotem. I znowu zrobiła coś zaskakującego. Przysunęła się do mnie, pokonując dystans i położyła głowę na moim ramieniu. Objąłem ją ramieniem, przyciągając jeszcze bliżej i pocałowałem ją w czoło. Lubiłem czuć, że mam nad czymś kontrolę, ale z nią zadowolę się samą jej bliskością, samym jej dotykiem. 
 - Nie chciałem cię zranić, Charlotte - szepnąłem. - Fizycznie ani psychicznie. Myśl, że doprowadziłem do tego i tego, wykańcza mnie - mój głos się załamał. 
- Nie chciałeś - przełknęła ślinę. - Oboje ulegliśmy emocjom. Musimy nad tym popracować i będzie dobrze. 
- Skrzywdziłem cię, Lottie - powtórzyłem. - Nie zrobiłeś tego celowo, Aaron… - Cholera, nieważne! - podniosłem głos. Wzdrygnęła się. Nie chciałem, żeby się bała. - Nieważne. - powtórzyłem jeszcze raz, cicho. - Powinienem nad sobą panować. 
- Możesz to naprawić, przystojniaku - trąciła mnie łokciem. 
 - Słucham - odparłem. 
- Nie chcę wykorzystywać ciebie, ani twoich pieniędzy, ale… 
- Pieniądze nie są problemem, wiesz o tym. Mów. 
- Chodzi o to - westchnęła. - Myślałam nad tym wszystkim i miałeś rację. Chciałabym odnaleźć mamę, odwiedzić i pomóc mojemu ojcu. Muszę też więcej uwagi poświęcać przyjaciołom. 
- Rozumiem. 
- Jesteś dla mnie ważny, Aaron - powiedziała, a moje serce zabiło szybciej, ponownie. - Ale nie chcę rezygnować z przyjaciół i rodziny. Nie chcę, żebyś ty też to robił. 
- Nie przeszkadza mi to, że nie mam kontaktów z… 
- Wiem, ale chciałabym abyś to zmienił. Dogadaj się z ojcem. Zesztywniałem, dosłownie. Wiedziałem, że nie prosiłaby mnie o to, gdyby nie byłoby to dla niej ważne. Ale nie zrobię tego. 
 - Nie mogę - odparłem w końcu. - Chciałbym, ale nie mogę. 
- Chciałabym zacząć od ojca - mruknęła, zmieniając temat za co w tym wypadku byłem wdzięczny. 
- Twój ojciec jest już pod dobrą opieką. - stwierdziłem i przekląłem w myślach, że nie powiedziałem jej tego wcześniej. 
- Nie skonsultowałeś tego ze mną - powiedziała, ale na jej ustach pojawił się uśmiech. 
- Nie chciałem cię zamartwiać. Wszystko z nim dobrze. Możemy tam pojechać w przyszłym tygodniu, jeśli będziesz chciała - mówiłem szczerze. Mogłem porzucić dla niej wszystkie swoje plany i zrobię to. 
 - Chcę, dziękuję - odpowiedziała. - Pomógłbyś mi w znalezieniu mamy? 
- Zajmę się tym, masz moje słowo - obiecałem. 
Już wcześniej jej to proponowałem, więc przyjąłem to z ulgą, gdy wreszcie mnie o to poprosiła. Dlatego nie umiałem powstrzymać uśmiechu, który dostrzegła. 
 - Ale na razie chcę, żebyś tylko mnie tulił i nigdy nie puszczał. 
To wyznanie podziałało na mnie, jak piorun. Automatycznie objąłem ją jeszcze mocniej. 
 - Będziesz musiała się bardziej postarać, żebym kiedykolwiek cię puścił, maleńka. 
- Zaraz zachód słońca, prawda? - zapytała sennie. 
- Dokładnie za parę minut - odpowiedziałem i pomyślałem, że dobrze zrobiłem, zabierając ją tutaj. Jestem z nią szczęśliwy. 
- Zawsze chciałam zobaczyć to w takiej chwili - uśmiechnęła się lekko. Przez jeszcze parę sekund trzymała oczy otwarte, ale po chwili już je zamknęłam i wiedziałem, że zasnęła. Zaśmiałem się w duchu, bo dobrze wiedziałem, jak pragnęła zobaczyć zachód słońca. Nie wyjedzie stąd, dopóki tego nie zobaczy, już ja tego dopilnuję. Ostrożnie, żeby się nie obudziła wziąłem ją na ręce i w drodze do domu spojrzałem na jej piękną i anielską twarz, która poruszała coś w moim wnętrzu za każdym razem. 
 - Cholera, Lottie - musnąłem lekko jej zaróżowiony policzek. - Chyba cię kocham.
*********************
Tada! Jeśli pojawiły się jakieś literówki, to wybaczcie! :)