poniedziałek, 5 grudnia 2016

rozdział dziewiętnasty - czerwona sukienka.

Aaron 

 Kolejny raz zachowałem się, jak dupek. Za każdym razem, kiedy myślę, że już jest w porządku, przychodzi tego typu sms i wszystko się pieprzy. Jednak tym razem nie mogę na to pozwolić. Wciąż nie do końca wiem, kim jest dla mnie Charlotte, ale wiem, że nie chcę jej stracić. Właśnie dlatego czym prędzej opuściłem jej mieszkanie i skierowałem się w stronę kawiarni, w której Victoria na mnie czeka. Nie mam pojęcia, co mam tej kobiecie jeszcze powiedzieć. Jeśli myśli, że kolejny raz będę przepraszał to się myli. Pięć lat temu wszyscy mi powtarzali, że byłem niewinny, ale nie umiałem w to uwierzyć. Natomiast teraz…wiem, że to, co przydarzyło się Angelice nie jest moją winą. Idiotyzmem jest to, że dowiedziałem się tego dopiero parę miesięcy temu. Mam wrażenie, że Victoria zniszczyła moje życie i całe sumienie. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Przez bardzo długi czas prawie przed nią uciekałem, bo bałem się, że pogrąży mnie jeszcze bardziej. Tym razem będzie rozczarowana, co przyjmę z wielkim uśmiechem. Gdy tylko znalazłem się w środku, w moje oczy od razu rzuciły się jej drogie ciuchy i pewna siebie postawa, nawet kiedy siedziała przy stoliku, jak zwykli ludzie. Pokręciłem głową i bez wahania usiadłem naprzeciwko niej. Na powitanie ujrzałem jej zdziwioną minę, co tylko polepszyło mój humor. 
 - Nie spodziewałaś się, że przyjdę? - zapytałem, nie licząc na odpowiedź. - Myślałaś, że wciąż będę uciekał? Nie mam już 16 lat, Victorio - dodałem. 
- Tak, masz rację. Nie spodziewałam się ciebie, ale jestem przygotowana na to spotkanie - uśmiechnęła się z wyższością. Zacisnąłem szczękę, żeby przez przydatek jej nie uderzyć, co byłoby okropnym deja vu.
 - Nie przyszedłem tu po kłopoty - oznajmiłem spokojnym głosem. - Jeśli myślałaś, że stracę nad sobą kontrolę to przykro mi, ale będziesz rozczarowana. 
- Ja wiem, że stracisz kontrolę - warknęła, nachylając się w moją stronę. - Jak pewnie już wiesz, nie pojawiłam się tutaj przez przypadek. 
- Trudno nie zauważyć - syknąłem. 
- Być może uważasz, że sprawa mojej córki jest już zakończona, ale nie ja. Kiedyś miałeś najlepszych prawników, ale z dobrze znanych mi źródeł wiem, że nie jesteś już w dobrych relacjach ze swoim ojcem. 
- Nie twój interes. 
- Może nie – zaśmiała się – Ale chyba przyznasz, że to dobry znak dla mnie? To twój ojciec jest bogaty, nie ty. 
- Nie będę potrzebował prawników - odparłem. 
- Wciąż taki naiwny - uśmiechnęła się. - Aż trochę mi ciebie szkoda, Aaron. Ale nie martw się: tylko trochę. 
- Miłego pobytu. - powiedziałem, kończąc rozmowę i wstając od stolika. 
Nie zdążyłem jednak pójść daleko, ponieważ tuż przy wyjściu Victoria zawołała: 
 - Ciesz się z wolności, póki możesz! 
Zaśmiałem się w odpowiedzi i wyszedłem prosto na świeże powietrze i, jak się okazało: na deszcz. Przekląłem pod nosem, ale mimo wszystko nie spieszyłem się do mieszkania. Z oddali dało się usłyszeć grzmienie i zobaczyć pioruny. Pamiętam, że zanim zostałem doszczętnie zepsuty to często patrzyłem na burze. Lubiłem patrzeć na błyskawice nawet, jeśli wydawało się, że są niebezpiecznie blisko – i tak się nie ruszałem. Zagłębiając się we wspomnieniach przystanąłem na chwilę. Włożyłem ręce do kieszeni i odchyliłem głowę, pozwalając, żeby deszcz spływał po mojej twarzy. Usłyszałem potężny grzmot, ale ani drgnąłem. Nie wiem, jak długo stałem w deszczu, kiedy usłyszałem znajomy klakson. Niechętnie otworzyłem oczy i od razu dostrzegłem autko mojego brata. Jeśli myślał, że się z nim gdzieś zabiorę to grubo się pomylił. Nie mam ochoty na niczyje towarzystwo. Zwłaszcza po spotkaniu z Victorią Karrę. Dlatego wciąż stałem w tym samym miejscu, starając się ignorować dociekliwe trąbienie. Po chwili usłyszałem trzask drzwi. Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem, że w końcu się poddał i wyszedł. 
 - Co ty tu robisz, idioto, w środku ulewy? - zapytał. 
- Stoję. - odparłem prosto. 
- Chodź, wsiadaj. Podwiozę cię - zaproponował. 
- Nie, dzięki. Przejdę się. 
- Ale, Aaron… 
- Nie, Damon! - westchnąłem, pocierając twarz. - Po prostu jedź. Spojrzał na mnie, jakby chciał dyskutować, ale po paru sekundach pokiwał głową, wszedł do samochodu i zniknął w deszczu. Choć starałem się o tym nie myśleć to wiem, że muszę. Muszę zastanowić się nad tym, co mam zrobić z Victorią i z całą to popieprzoną sytuacją. Wolałbym się zakopać niż przyznać jej rację, ale w tym wypadku nie mam wyboru. To prawda, że nie jestem w dobrych relacjach z ojcem, prawda, że to on jest bogaty i płacił za prawników oraz prawda, że już więcej tego nie zrobi i zostanę na lodzie. Wprawdzie mam swoje oszczędności i co miesięczne przelewy od taty – tak się umówiliśmy, ponieważ jest dużo prościej. On nie chce oglądać mnie, a ja nie chcę oglądać jego, dlatego ograniczamy się do widzenia się w pracy. I mam dziwne wrażenie, że teraz już mi się nie uda, a może po prostu już nie chce mi się walczyć? Może się poddałem. Myślę, że nawet tak byłoby lepiej. Wreszcie wylądowałbym w więzieniu, gdzie moje miejsce i nikt by już przeze mnie nie cierpiał. Ale jednocześnie…nie mogę tego zrobić. Rodzina Scott słynie z tego, że zawsze idą na kompromis, ale ja nie jestem taki, jak ta banda bogatych świrów. Ja się nie poddaję. Odetchnąłem, jakby wielki ciężar spadł z mojego serca, bo wiedziałem już co muszę zrobić. Niechętnie przyznaję racje prawnikowi: muszę być grzecznym chłopcem. Przynajmniej do czasu wyjazdu Victorii z miasta. Co oczywiście nie znaczy, że będę otwierał dziewczynom drzwi i, że będę żył, jak w jakiejś klatce. Równie dobrze mogliby mnie od razu zabić. Nie mam zamiaru udawać kogoś kim nie jestem, dlatego… Będę sobą. Opanowanym sobą, nad czym muszę popracować. Bo jak na razie opanowanie nie wychodzi mi zbyt dobrze. Jednak muszę zrobić wszystko by to się udało. Zachowam swoją agresję do wykończenia rodziny Karrę. Mam jeden dowód, który raz na zawsze pogrąży tę kobietę. Dowód, który raz na zawsze da mi wreszcie wolność. Wolność i życie. Muszę z powrotem zacząć żyć. Z uśmiechem na twarzy wybrałem numer swojego najlepszego przyjaciela. Gdy odebrał, od razu streściłem mu plany na dzisiejszy wieczór oraz poprosiłem go, żeby zaprosił gości do mojego imprezowego domu. 
 - Koniec wolnego, stary - mruknąłem do telefonu. - Czas zacząć ,,pracować”. 

 Lottie 

 Dochodzi godzina 18:00, a Aaron jeszcze nie wrócił, ani nawet nie dał żadnego znaku życia. Mimo kojących komentarzy Valerie, zaczynam się poważnie denerwować. Ręce świerzbią mnie do tego, żeby do niego zadzwonić, ale jednocześnie wiem, że gdyby chciał to sam by to zrobił. Dlatego od kilkudziesięciu minut chodzę po mieszkaniu tam i z powrotem, zastanawiając się, co powinnam zrobić. 
 - Długo będziesz tak chodzić? - zapytała moja przyjaciółka. 
- Po prostu się martwię, dobra? - odparowałam. 
- Nic mu nie jest, Lottie. Więc przestań i zacznij żyć swoim życiem. Daj mu trochę luzu, co? 
Wiedziałam, że ma rację, ale jednocześnie wiedziałam, że nie ma racji. Jestem jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Właśnie miałam zacząć snuć kolejne straszne wydarzenia, gdy zadzwonił mój telefon. Odebrałam tak szybko, że prawie wypadł mi z ręki. 
 - Halo? - modliłam się, żeby był to Aaron… 
- Lottie? Cześć. - ale to nie był on tylko Arthur. - Słuchaj jest taka sprawa…. 
- Coś się stało z Aaronem? Jakiś wypadek? Wiedziałam, że powinnam jakoś reagować, ale ja… 
- Lottie, spokojnie! - zaśmiał się. - Nic mu nie jest! Niedawno do mnie dzwonił, żebym zaprosił ludzi na imprezę. 
Och. No tak. Impreza. To tylko impreza. Zero szpitala, zero wypadków. Tylko impreza. 
 Niemal odetchnęłam, ale zaraz zaczęłam mieć wątpliwości. Dlaczego sam do mnie nie zadzwonił? Czyżbym była kolejną zabawką? Kolejnym trofeum? Starałam się odgonić te myśli, ale wracały. Wracały jedna za drugą. 
 - Jesteś tam? - usłyszałam w słuchawce. 
- Tak! Tak, jestem - odpowiedziałam. - Dzisiaj jest ta impreza? 
- Tak, macie ochotę przyjść? Ty i Valerie? Jeśli chcecie, możecie zaprosić jeszcze jakichś swoich znajomych. Im więcej ludzi, tym lepsza zabawa. Więc, jak? 
- J-jasne… - zająknęłam się. - Zobaczymy co da się zrobić…prześlesz mi adres? 
- W tym samym miejscu, co poprzednio, Lottie. Tylko tam Aaron wyprawia imprezy. Traficie, prawda? 
- J-jasne. - znowu się zająknęłam. 
Dlaczego? Nie jąkałam się odkąd zdałam sobie sprawę, że jestem zakochana w Aaronie. 
- Świetnie. To do zobaczenia o 20:00. 
Byłam niemal wdzięczna, kiedy wreszcie się rozłączył. Sposób w jaki rozmawialiśmy sprawiał, że czułam się niekomfortowo i tak jakoś…dziwnie. No, a poza tym: nie chcę iść na tę imprezę. Doskonale pamiętam, jak ostatnio się to skończyło i najmniej chcę to powtórzyć. Zmęczona, potarłam skronie i zaczęłam gorączkowo myśleć. Jednak nawet nie zaczęłam, bo odezwała się Valerie. 
 - I jak tam? 
- Idziemy na imprezę. Chyba - powiedziałam. 
- Świetnie! I jakie chyba? Aaron robi? 
- Tak, ale…czy to nie on powinien mnie zaprosić, a nie Arthur? - podzieliłam się z nią swoimi obawami, przygryzając paznokieć. 
- Och, Lottie - usiadła obok mnie i wzięła moje ręce w swoje. - Z tego co mi mówiłaś wnioskuję, że Aaron naprawdę cię lubi, ale wiesz…on nie jest zbytnio poinformowany, jak należy postępować w związkach…Jak już mówiłam: daj mu trochę przestrzeni. 
- Może masz rację - szepnęłam, próbując odgonić nieproszone łzy. 
- Więc rozumiem, że idziemy, tak? 
- Tak, mała - dźgnęła mnie ramieniem. - Idziemy i będziemy się świetnie bawić! Idę się ubierać! Spotkamy się przed blokiem? 
- Tak - odparłam, choć nagle mi się coś przypomniało. - Val? 
- Hm? 
- Arthur mówił, że możemy kogoś zaprosić, jeśli chcemy. 
Jej oczy zrobiły się wielkie, jak spodki. 
 - To wspaniale! Już dzwonię po ludziach! A ty? Kogoś zapraszasz? Spojrzałam na nią smutnym wzrokiem. 
 - Kogo miałabym? - zapytałam, nie oczekując odpowiedzi, której też nie otrzymałam. 
Przez pełną minutę patrzyłyśmy na siebie w ciszy, aż w końcu Val wyszła. Westchnęłam i chociaż jeszcze nawet się tam nie znajdujemy to już wiem, że będę tego żałować. Przez jedną, krótką chwilę chciałam zadzwonić do Aarona i bo ja wiem? Dopytać się o szczegóły, lub cokolwiek? Ale przypomniałam sobie, że to nie on mnie zaprosił, więc tego nie zrobiłam. Może tak naprawdę wcale nie chce, żebym się tam zjawiała? Może chce się pobawić tak, jak to robił zanim mnie poznał? To znaczy dziewczyny na jedną noc? Poczułam ostre ukłucie w sercu i chociaż nigdy nie byłam zakochana to dobrze wiem, co to znaczy. Zazdrość miesza się ze smutkiem i rozczarowaniem. Ale jednocześnie też z rządzą… Wstałam z kanapy i podeszłam do szafy w celu znalezienia odpowiedniego stroju. Mimo, że wciąż nie byłam przekonana do tego pomysłu to wiem, że gorzej niż poprzednio być nie może. Uśmiechnęłam się pod nosem jednocześnie wybierając strój. Parę miesięcy temu dostałam od Valerie krótką, czerwoną sukienkę z dość dużym dekoltem. Fakt, że gdybym nie była zraniona i zła, nigdy bym jej nie założyła, ale teraz, czemu nie? Jestem świadoma tego, że mam piękne ciało i, że nie muszę się go wstydzić, ani go ukrywać. Poza tym, chcę pokazać Aaronowi co stracił, nie zapraszając mnie na imprezę osobiście. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się szykować. Byłam pewna, że Scottowi opadnie szczęka. 

 - O mój boże! - krzyknęła Val, gdy zeszłam po schodach. - Dziewczyno! Wyglądasz bosko! 
- Dzięki, Val - odparłam. 
- Naprawdę! Gdybym nie była hetero to wiedz, że bym cię brała! 
- Valerie! - krzyknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. 
- Chodź, jedziemy moim wózkiem - dodała, zaciągając mnie do samochodu. Siedziałam cicho. Przypatrywałam się swojemu wyglądowi. Cała sukienka jest naprawdę krótka – sięga dużo mniej niż do połowy ud i jest bardzo wyzywająca. Natomiast cieszę się, że nie postawiłam na zbyt ostry makijaż, bo bym przesadziła. Zamiast tego tylko poprawiłam rzęsy tuszem, sprawiając, że stały się bardziej długie i wyraziste. Usta lekko przejechałam błyszczykiem, dzięki czemu święcą się uwodzicielsko. No i… 
- Ale te włosy, Lottie - cmoknęła Val. 
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Nie mam pojęcia, jakim cudem zdążyłam zajść do fryzjerki i obciąć włosy – były za długie, sięgały już za łopatki, a naprawdę nie czuję się w takich włosach komfortowo, dlatego poszłam je skrócić. Teraz ledwo co dotykają obojczyków. Jako, że szykowałam się na imprezę to lekko je podkręciłam, przez co ułożyły się w ładne fale. 
 Gdy dojechałyśmy na miejsce to na serio zaczęłam się denerwować. Valerie pewnie myśli, że to tylko zwykła impreza i pewnie dla niej tak właśnie jest, ale dla mnie to pole do popisu. Specjalnie zrobiłam się na bóstwo, żeby przez cały wieczór kusić Aarona. Jestem święcie przekonana, że w końcu się skusi tylko, że wtedy moja gra aktorska dobiegnie końca. Gdy będzie mnie spragniony to po prostu udam się do domu. Taki przynajmniej jest mój plan i mam nadzieję, że zadziała bezproblemowo. Zmusiłam się na uśmiech i wysiadłam z auta. Razem z Val kierowałam się do środka budynku. Tym razem kurczowo się jej trzymam, bo nie zamierzam stracić jej z oczu i zostać sama. Gdy weszłyśmy do środka było dużo przyjemniej niż za pierwszym razem, kiedy się tu znalazłam. Zero nagich ciał ani ogłuszającej muzyki, co było naprawdę przyjemne. No i ten dom – marzenie każdej trzeźwo myślącej kobiety. Teraz, wpatrując się w marmurowe ściany, dostrzegam w tym budynku cień Aarona. Wiem, że ma dwa domy. Jedno to mieszkanie tuż obok mnie, a drugie to…chyba właśnie ten dom. Skoro jest taki doskonały, zadbany i w ogóle to czemu nie mieszka tutaj? Nieważne, Lottie. Pamiętaj o planie i zemście jednocześnie. Mimo, że tym razem nie czułam się jak w klubie striptizerek to i tak czułam się niekomfortowo. Czułam, że kiedy mijałyśmy jakiegoś faceta to ten najpierw gapił się na mój biust, a potem czułam jego spojrzenie na swoim tyłku. Musiałam się naprawdę ostro powstrzymywać, przed obciąganiem sukienki w dół. W tłumie ludzi, Valerie od razu wypatrzyła Arthura i do niego podbiegła. Ja jednak trzymałam się wolnego kroku, bo jestem przekonana, że jeśli tam stoi Art to i Aaron jest gdzieś w pobliżu. Mimo tego silę się na pewny siebie krok i podchodzę do przyjaciół. Gdy Arthur mnie dostrzega jego uśmiech robi się coraz większy. Jestem mu wdzięczna, że nie taksuje mojego ciała z góry na dół. Właśnie dlatego mogę nazwać go przyjacielem. 
 - Charlotte - wita się, biorąc mnie w ramiona. 
Bez wahania odwzajemniam uścisk, ale gdy robi się zbyt intymnie, przynajmniej jak dla mnie to od razu się odsuwam. 
 - Hej, Art - powiedziałam. 
- Cieszę się, że przyszłyście! - oznajmił. - No i oczywiście wyglądacie nieziemsko! - przerwał na chwilę, ale zaraz dodał: - Chcecie coś do picia? 
- Shota! -krzyknęła Valerie, jakby to było oczywiste. 
- Lottie? - zapytał mnie Art. 
Przez chwilę się zastanawiałam, czy powinnam też wziąć jakiś alkohol…Na moje usta cisnęła się negatywna odpowiedź, ale w końcu przyjechałam tutaj, żeby się bawić, tak? Wierzę, że jestem świadoma tego, ile potrafię wypić, o ile w ogóle. Najwyższy czas spróbować. 
 - Whisky - mówię niemal bezgłośnie. 
Arthur kiwa głową, a ja w tej samej chwili odwracam się i zaczynam szukać go wzrokiem. Wiem, że gdzieś tu jest. Czuję to. 
 - Whisky, Lotta? - zapytała Val. - Jestem pod wrażeniem! Tylko mi się tu nie upij! 
- Nigdy - odpowiedziałam z uśmiechem i wtedy go zobaczyłam. Stał oparty o ścianę naprzeciwko, sam. Na jego widok zaschło mi w ustach. Aaron Scott ma to do siebie, że zawsze i we wszystkim wygląda cudownie, ale teraz jest niesamowity. Ma na sobie koszulę z podwiniętymi rękawami w odcieniu szarości, w której świetnie widać zarys jego mięśni, co sprawia, że kręci mi się w głowie. Do tego jest ubrany w czarne obcisłe, ale nie za obcisłe spodnie, przez które każda panna fantazjuje o jego tyłku. Kiedy wreszcie spojrzałam na jego twarz, zobaczyłam, że patrzy prosto na mnie. W zielonych oczach dostrzegłam iskry pożądania, co trafiło w dolną część mojego brzucha… Jak ja pragnęłam wpić się w niego ustami i przeczesać jego gęste, ciemne włosy… 
 Skup się, skup się, skup się, skup się. Plan, pamiętasz? Podskoczyłam, kiedy wrócił Arthur. Z uśmiechem wzięłam od niego szklankę i z wdzięcznością pociągnęłam duży łyk złocistego płynu. Na początku smak wydał mi się okropny, ale gdy alkohol spłynął po moim przełyku, rozprowadzając tam kujące ciepło od razu mi zasmakował. Ale nie przesadzałam z łykami. Tą małą szklankę zamierzam mieć na pierwszą część wieczoru. Oczywiście jestem pewna, że upicie się ułatwiłoby wiele spraw to wiem też, że tego nie chcę i nie zrobię. Z wielkim trudem oderwałam oczy od Aarona i zaczęłam szukać przyjaciółki. Idealnie się składa, bo znalazłam ją w tłumie tańczących, choć jest jeden problem. Akurat tańczyła jakieś siedem metrów od Scotta, bo tylko tam był wolny parkiet. Widziałam, że mnie zauważyła, ponieważ zachęcała mnie do tańca i naprawdę chciałam to zrobić. Nie. Musiałam to zrobić, bo na tym polegał mój plan. Tylko, że nie jestem pewna, czy się uda. Westchnęłam i zaczęłam iść w kierunku przyjaciółki. Gdy szłam, przy każdym kroku czułam na sobie wzrok Aarona, który był niemal jak płomień, który rozpalał we mnie…wszystko. W szybkim jednak tempie znalazłam się przy Val i zaczęłam tańczyć. Dobrze, że kiedyś chodziłam na lekcje tańca, ale szkoda, że nie chodziłam na lekcje tańca w parach, bo tego kompletnie nie umiem. Ale jak na razie nie jest mi to potrzebne, prawda? Z całych sił starałam się nie patrzeć na Aarona. Przynajmniej oczami, ponieważ całe moje ciało to właśnie robiło. Kusiło go. Kręciłam biodrami w rytm muzyki, sprawiając, że sukienka lekko podjechała mi do góry. Odetchnęłam, kiedy zauważyłam, że wciąż zakrywa moją pupę. Chociaż tyle. Zignorowałam dyskomfort i kontynuowałam. Czułam, że Aaron nie odrywa ode mnie wzroku. Mimo, że na początku mnie to denerwowało to teraz byłam naprawdę podekscytowana. Ten niemal erotyczny taniec, jak i lustrujące mnie zielone spojrzenie po prostu sprawiały, że…
 Byłam tak zajęta tańcem, że nawet nie zauważyłam, kiedy piosenka dobiegła końca. Potem stało się coś zupełnie niespodziewanego na tego typu imprezach. Mianowicie panie i panowie ustawili się naprzeciw siebie i wiedziałam, co jest grane. Tańce, jak na prawdziwym balu. Tańce, w którym naprawdę chciałam brać udział! Zignorowałam fakt, że nie potrafię tańczyć zespołowo i ustawiłam się w rzędzie, sprawdzając, kto jest moim partnerem i…znieruchomiałam. 
 Naprzeciwko mnie stał Nate.
*********************************
NIE POMIJAJCIE! :D

https://ridero.eu/pl/books/plomienny_kwiat/

Zapraszam do głosowania! 
Na stronie jest dużo powieści o różnych tematykach, ale w głębi serce mam nadzieję, że historie, jakie pisałam z koleżankami najbardziej przypadną Wam do gustu! 
Będę wdzięczna za każdy oddany na nas głos! :) 

Co do rozdziału: za literówki przepraszam! :) 

3 komentarze:

  1. Zuza! Ty gadzino! polsacie jeden! jak możesz?! w takim momencie?? Co ja Ci takiego zrobiłam??
    Btw ugh! znowu Nate! niech spada na drzewo banany prostować, a nie kręci się koło Lottie!! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako, że jutro 6 grudnia, to będzie rozdział, bez obaw :D A wiesz jak to mówią....dreszczyk emocji musi być! :D

      Usuń
    2. No weź no zabierz go no 😂😂😂 bo wszystko psuje gadzina jedna😜😂😂😂

      Usuń